Gildia Wojowników ( Fantasy)

1
Rozpocząłem prace nad jednym z pierwszych opowiadań. Robocza nazwa to Gildia Wojowników. Przy pisaniu wiecznie odnoszę wrażenie że czegoś tu brakuje, że tak nie powinno być. Siłą woli zmuszam się do nie skasowania, i kontynuuje przygodę. Zamieszczam początek do wnikliwej analizy.



Piorun gęsto rozlał się po mrocznym nieboskłonie. Wzburzone niebo wypluło swój gniew, a świat zadrżał. Ciężko obite metalem drzwi skrzypnęły. Ulewny deszcz wpadł do karczmy, a z mroku wyłonił się zakapturzony podróżnik. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna stanął przy wejściu i skierował spojrzenie na biesiadników. Drzwi runęły eksplodując hukiem. Ostatnie kropelki wody delikatnie spłynęły po jego czerwonych policzkach, i zawieszonej przy pasie broni. Ogień cicho i rytmicznie trzaskał w kamiennym osmolonym kominku wypełniając izbę intensywnym światłem i przyjemnym zapachem palonej sosny. Stare ławy stękały pod naporem gości a ciemne piwo rozlewało się po zniszczonych stołach. Narastający nieznośny gwar wypełniał i odbijał się od drewnianych ścian gospody. Bohater wciągnął nagrzane powietrze. Mieszanka zapachu nafty, potu i chmielu przepłynęła przez jego płuca. Zakrztusił się, i czując gorzki posmak w ustach splunął na trzeszczącą podłogę ze starego jesionu. Wykonał parę kroków naprzód wtapiając się w tłum. Wyminęła go dziewczyna z tacą pustych brudnych kufli. Posłała mu ciepły zalotny uśmiech, i znikła. Powoli podszedł do oberżysty i nie czekając na reakcje, rzucił skórzaną sakiewkę na ladę.

- Piwo, nocleg, i poranny posiłek karczmarzu.

Właściciel przyjrzał się nowemu przybyszowi, przybrał sztuczny uśmiech, i bez wahania położył klucz. Metalowy, zardzewiały przedmiot z wyrytą liczbą pokoju.

- Oczywiście panie, do góry i w lewo.

Zaran odebrał piwo, i usiadł w kącie. Poharatany blat lepił się od brudu, a dym z prowizorycznej ciasnej kuchni delikatnie piekł w oczy. Wypił szybko zawartość. Gęsty gorzki płyn zalał i rozsadził żołądek. Posiedział, i po chwili wygramolił się z miejsca. Schody przeraźliwie zaskrzypiały z nadmiaru lat. Poczuł uginające się pod własnym ciężarem nogi. Siłą umysłu zagłuszył sygnały wyczerpania, i zamknął za sobą drzwi ciągnąc za drewnianą szorstką klamkę. W ciemności zobaczył delikatne zarysy skromnego umeblowania. Deszcz intensywne bębnił po dachu, a wyciszone urywki rozmów przeciekały przez ściany. Postanowił pozbyć się swojego przemokniętego przyległego do ciała ubrania. Zręcznie rzucił plecak ze swoim dobytkiem w kąt. Zdjął niedawno zakupione skórzane buty. Potem odbezpieczył i schował pod łóżkiem miecz. Klasyczna prosta klinga z wygrawerowanym na ostrzu pseudonimem właściciela, i wytłoczonym symbolem przynależności do gildii na rękojeści. Położył ciężki futrzany płaszcz, a następnie koszulkę kolczą. Prosta lekka zbroja chroniąca tors. Wygoda, szybkość, i nieskrępowane ruchy stały się jego zasadami od wczesnego dzieciństwa. Z resztą ekwipunku przy sobie wylądował w łóżku, i szybko pogrążył się w głębokim śnie pod ciepłą kołdrą. Jego ciało przestało ciążyć. Pomieszczenie rozpłynęło się. Granica pomiędzy rzeczywistością, a iluzją stopiła się i pękła jak bańka. Czas stanął w miejscu, i on sam odszedł w słodki niebyt. Utopił się w obrazach ociekających emocjami. Wspomnieniach, potrzebach i strachu. Trwał tak długo gdy do umysłu wkradła się delikatna sugestia. Strzępek marnej informacji. Spróbował zrozumieć zawartość, a jej sens zaczął dochodzić dopiero po dłuższej chwili. W pewnym momencie stała się drzazgą głęboko wbitą w podświadomość i zagłuszyła wszelkie inne myśli. Informacja przerodziła się w dźwięk, a on skrystalizował się do odgłosów podłogi. Usłyszał kroki.

Obudził się, ale nie otwarł oczu. Tętno gwałtownie przyśpieszyło. Trwał w bezruchu, a jego ciepłe ciało domagało się poruszenia. Intensywna potrzeba równa łykowi świeżego powietrza, i orzeźwiającej wody. Zadziałał instynkt, wyrobiony po latach nawyk. Płynnym ruchem wyszarpał sztylet u pasa, i skierował ostrze ku potencjalnemu przeciwnikowi. Ujrzał młodą niską dziewczynę. Mieszanka strachu, i niezdecydowania zalała jej twarz. Spuścił powietrze, rozluźnił mięśnie i schował sztylet. Niepewnie podeszła do stołu kładąc jedzenie na zardzewiałej tacy. Wybełkotała słowo „śniadanie” i w pośpiechu opuściła pokój. Skierował wzrok ku jedzeniu, a następnie powoli wstał z łózka. Ziewnął. Pomieszczenie tonęło w ciepłych promieniach słonecznych a pyłki kurzu leniwie krążyły po ciasnym pokoju. Powoli podszedł do okna. Przez ubrudzone, cienkie szkło ujrzał ulice wypełnioną po brzegi ludźmi. Jego ciałem wstrząsnęły delikatne wibracje. Wyjął z ukrycia powieszony na srebrnym łańcuszku pierścień. Stopiony z krwi, i magii sygnet przelewał swoje ciepło. Delikatnie włożył go na palec wskazujący, i na chwile przestał się interesować otoczeniem.

Wyczuł obecność drugiej istoty.

- Witaj mistrzu Zaranie. Jak mija podróż ?

- Arcymistrzu wszystko zgodnie z planem. O ile pogoda dopisze będę jutro.

Skupił wzrok na widok za okna, utrwalił obraz i wysłał go w kierunku rozmówcy.

- To dobrze. W takim razie do zobaczenia na obradach.

- Czy mógłbym znać już teraz powód tego poruszenia ?

- Cierpliwości.

Zapach posiłku delikatnie rozniósł się po pokoju. Drastycznie skurczył się żołądek. Przełknął ślinę, i energicznie skierował się ku jedzeniu. Brązowa miska pełna po brzegi gulaszem, pół bochenka chleba, i dzban wina. Był głodny. Na tyle by ignorować resztki zdrowego rozsądku. Świadomość nieznośne tłukła się pod czaszką by sprawdził czy jedzenie nie jest zatrute. Nasycił się, i wziął gliniane naczynie z słodko pachnącym winem. Powoli chłonął zapach alkoholu. Następie nieco wypił, skrzywił się i odstawił na miejsce. Pozbierał swoje przedmioty, i zszedł na dół. Panował tutaj bałagan. Na drewnianej podłodze tkwiły resztki szkła. Ławy przewrócone, a krzesła wygięte i połamane. Kiwnął gospodarzowi w geście podziękowania, i wyszedł na tłoczną, hałaśliwą ulice.

Smród zalał jego ciało, i odurzył. Nadal znajdował się w dzielnicy przybyszów blisko południowej bramy. Tutejsze rynsztoki tonęły w odpadkach, a skondensowany zapach zwierzęcych odchodów ciążył w atmosferze. Postał trochę oddychając swojskim powietrzem. Gdy minął go duży opasły wóz, ruszył małymi kroczkami przed siebie. Uliczni handlarze nawoływali do swego towaru, strażnicy leniwie obserwowali ścisk, a gromada młodych poszukiwaczy przygód przedzierała się pod prąd. Setki głosów zlewało się w jednolity, nieustanny szum. Przepychał się, zderzał, i wymijał. Gwałtownie skręcił w boczną odnogę opuszczając zatłoczoną aleje. W miarę, jak się oddalał odgłosy kopyt nikły, a tłok malał. Wkroczył do kolejnej dzielnicy przez starą drewnianą bramę. Fetor ludzkich rzygowin, i rozkładających się śmieci podrażnił nos. Minął drzemiącego na ulicy człowieka, i wszedł na nierówny brukowany chodnik zarośnięty mchem.

Przeszedł jeszcze parę kroków gdy z cienia wyłonił się niski mężczyzna z blizną na lewym policzku. Jego uśmiech zawisł na chudych policzkach, a prawą ręką ukazał sztylet. Z okolicznego budynku wyszedł kolejny napastnik z mieczem. Wysoki, w skórzanej zbroi mężczyzna z wzrokiem pozbawionym zbędnych emocji. Przywódca wykonał ceremonialny gest powitania.

- Na naszym terenie obowiązuje myto.

- Ile wynosi wasza stawka?

- Dla ciebie 150 sztuk.

Zaran usłyszał delikatny szelest za plecami. Skupił się na nim, i uznał je za sapanie.

Ktoś powoli, i niezdarnie skradał się za niego. Przemknął mu przez głowę zamiar wyciągnięcia broni, ale postanowił zaczekać na rozwój wypadków, i nadal trwał w obojętnej pozycji.

- To zbyt dużo. Nie mam tyle.

- Życie jest bezcenne. Nie sądzisz?

- Owszem, lecz nie posiadam takiej kwoty.

Towarzysz uśmiechnął się wypowiadając:

- Dość gadania. Połóż dobytek na ziemie, i odejdź.

Bohater gwałtownie obrócił się na pięcie by zobaczyć twarz napastnika. Ku jego zdziwieniu podszedł bliżej niż ocenił. Wręcz czuł jego nieświeży, gorący oddech na policzkach. Był wysokim pulchnym mężczyzną. Zacisnął dłonie na ulicznej broni, wykonał krok długi pokonując dzielący dystans i zamachnął się wkładając całą swoją siłę. Zaran błyskawicznie zszedł z linii ataku przesuwając się w lewo. Kiedy impet nietrafionego ciosu nieznacznie pociągnął grubasa do przodu wymierzył mu kopniaka. Ten syknął, i potknął się upadając na chodnik. Znajdowali się koło opuszczonego wysokiego straganu wypełnionego śmieciami. Tym razem kopnął w spróchniałą belkę podtrzymującą konstrukcje. Zachwiała się, ale wytrzymała atak. Ponowił. Złowieszczo trzasnęła, i wygięła się pod ciężarem zawalając się na leżącego.

W tym czasie przeciwnik ze swoim mieczem zdążył przybliżyć się do wojownika. Bohater wyciągnął broń, i przyjął postawę wyjściową lekko uginając kolana. Jego nieprzyjaciel ponownie posłał uśmiech, i zaatakował. Wykonał szybkie uderzenie górne, a następnie płynnie przeszedł do uderzenia dolnego zamykając linie ataku zawieszeniem. Zaran niezachwianie utrzymywał gardę, i odpowiadał własnymi ciosami. Do walki dołączył sam przywódca. Bezceremonialnie rzucił się na wojownika ze sztyletem. Kiedy nastąpiło spotkanie głowni mieczy bohater naciskając na ostrze odrzucił swego przeciwnika do tyłu, i zamachnął się na oślep w kierunku nadbiegającego przywódcy. Ostrze delikatnie zahaczyło o najdalej wysuniętą kończynę przecinając skórę. Ofiara odruchowo cofnęła krwawiącą rękę zatrzymując swój atak. Bohater wykonał serie płynnych uderzeń celując w głowę, ręce, i nogi. Kiedy zbliżył się dostatecznie blisko walnął rękojeścią w nieosłonięte czoło. Rabuś zbladł, i runął nieprzytomny na ziemie. Zaran nawet nie spojrzał na bezwładne ciało z zastygłym wyrazem zdziwienia. Sparował kolejny atak i w odpowiedzi wyprowadził pełne uderzenie, a po chwili skrócone. Cios znacznie szybszy, ale i słabszy ponieważ wykonał go zginając tylko łokcie, a nie całe ramiona. Jednak wystarczył. Dosięgnął z zabójczą precyzją szyje przecinając tętnice. Trysnęła świeża, gorąca krew. Bez pośpiechu schował miecz, i przyjrzał się złodziejowi który desperacko tamował strumień czerwonej posoki. Jego kruche życie przeciekało pomiędzy palcami. Odwrócił się, i ruszył w dalszą drogę wzdłuż zaniedbanych wysokich domów. Znalazł się w centrum miasta. Skierował swoje kroki ku publicznej bibliotece.

Wszedł po dużych kamiennych schodach. Gdy doszedł do rozgałęzienia wybrał lewą odnogę korytarza. Minął regały obciążone opasłymi księgami. Za jego pleców wydobył się chrapliwy głos.

- Przepraszam, nie można tutaj wchodzić.

Szybko obrócił się. Mężczyzna w okularach, i z książką w lewej ręce bacznie go obserwował.

Bohater w oddali zauważył grupkę oddalonych od siebie postaci. Na początku uznał ich za czytelników. Gdy dostrzegł skupienie, wlepione w niego spojrzenia, i znajomą postawę szybko zmienił zdanie.

- Jestem Mistrz Zaran, i chciałbym obejrzeć pewne wyjątkowe księgi.

- Rozumiem. O jakie dokładnie chodzi?

- Jedna ze zbioru nosi nazwę „Ostatni Król”

- Z którego roku pochodzi dzieło?

- Autor, jak i data stworzenia nieznana do dzisiaj.

- Z jakiego polecenia przychodzisz?

- Wszystko ku chwale naszego wspólnego dobroczyńcy.

- W porządku. Zaprowadzę cię do komnaty.

Powoli ruszył za swoim przewodnikiem ciasnym pozbawionym światła korytarzem. Minęli małe, słabo oświetlone pomieszczenie wypełnione strażnikami w grube skórzane zbroje, i metalowe pałki. Leniwie skierowali wzrok na nowo przybyłych, i powrócili do swojej rozmowy. Po krótkiej chwili marszu zeszli schodami ostro w dół, i zatrzymali się przed metalowymi drzwiami. Przewodnik otworzył je kluczem wyciągniętym spod szyi i pociągnął za klamkę. Wędrówka w milczeniu trwała dalej. W końcu dotarli do obiecanego pomieszczenia. Zaran spojrzał na odrapaną, rozsypującą się ścianę. Uśmiechnął się, i przeszedł przez iluzje. Po drugiej stronie magicznej bariery istniała dość spora komnata podparta czterema kolumnami. Pilnie strzeżona tajemnica. Znajdowały się tutaj portale do najdalszych zakątków krainy. Stanął przed jednym z nich, i westchnął. Nienawidził teleportacji, i to zdecydowanie na dalekie odległości. Wszystkie jego przedmioty drastycznie nabrały masy. Został rozerwany na tysiące cząsteczek łamiąc granice czasu, masy i odległości. Jego świadomość zawisła na krawędzi nicości. Wylądował na twardej, ubitej ziemi. Przeturlał się parę razy, aż walnął w drzewo. Potok przekleństw przerwał milczenie. Gromada czarnych ptaków hałaśliwie wzniosła się do góry. Mroczna Knieja zyskała swoją niepochlebną nazwę dzięki wiekowym rozłożystym drzewom, które zakryły nieboskłon. Po krótkim leżeniu na nierównym terenie wstał, otrzepał się z liści i wilgotnej pachnącej ziemi. Podążył słabo wytartą ścieżką, która zlała się z paroma innymi naprowadzając na opuszczony gościniec. Szeroka zarośnięta droga pozbawiona oznaczeń, płynęła przez samo serce ponurego lasu. Wilgotny wiatr poruszył niezliczoną ilość gałązek, i chlasnął podróżnikowi w twarz. Wlepił wzrok w ścieżkę, i pogrążył się w zadumie mijając kolejne rzędy drzew. Już od dawna wędrował, walczył, i spał w samotności. Był w wielu miastach, wioskach, i zamkach nie przekraczając jednego dnia na odpoczynek. Odosobnienie powoli zaczynało trapić, i irytować. Teraz kiedy zmierzał do Gildii Wojowników, do domu, odczuwał radość i niepokój. Wpojony od urodzenia strach który mobilizował, i powstrzymywał jednocześnie. Przebył wiele godzin nieustannego marszu aż w końcu jego ciało zaczęło domagać się odpoczynku. Nogi ciążyły, głód wzmagał się, a ramiona odmawiały posłuszeństwa. Położył plecak na leśnej wyściółce, i ruszył w głąb lasu poszukując drewna. Koło ogromnego starego drzewa zbudował prowizoryczny szałas, a następnie uzbroił się w cierpliwość i rozpalił ogień. Wyciągnął suszoną wołowinę, i przylgnął do ziemi. Poczuł narastającą senność, i przestał się jej opierać. Chrapanie rozniosło się po lesie. Poczuł dotkliwe, przenikliwe zimno. Przez jego ciało przeszły dreszcze, a fala lodowatego powietrza naruszyła jego schronienie. Dach zawalił się, i z okrzykiem gniewu wygramolił się spod drewna. Ognisko już dawno zgasło. Drzewa zaszumiały, grudy wypalonego drewna uniosły się w powietrze, a stado liści kłębiło się, i przetaczało przez las. Stojąc na chwiejnych nogach obserwował otoczenie. Knieja tak nasiąkła mrokiem, że ledwo dostrzegał pobliskie drzewa. Usłyszał dziwne, niepokojące dźwięki. Zamknął oczy, i próbował je wyodrębnić z natłoku hałasu. Bezskutecznie. Odruchowo wyciągnął miecz. Jego ciężar uspokoił, i pocieszył. Gdy wiatr nieco ucichł, usłyszał delikatny szelest za plecami. Obrócił głowę. Nieznośna cisza potęgowała strach. Zaczął się obracać wokół własnej osi obserwując okolice. Zacisnął mocniej palce na rękojeść miecza. W mroku wyskoczyła bestia. Duży wilk o białej zjeżonej grzywie i podpalanym czerwonym futrze. Ogromna śliniąca się bestia jak taran ruszyła na Zarana. Bohater wykonał długi ukośny zamach. Zwierzę wyminęło atak, i zamiast zaatakować znikło w ciemności. Wyostrzył swoje zmysły, i zaczął oczekiwać. Obrócił się, a wilk był już prawie przy nim. Nie miał czasu na kolejny zamach. Wykonał proste pchnięcie wbijając klingę w bestie. Ta nawet nie zwolniła, i powaliła swoim cielskiem bohatera. Nieco oszołomiony wyciągnął sztylet. Gdy stwór próbował dosięgnąć jego twarz pazurami wbił ostrze w brzuch, i pogłębił ranę. Ciepła posoka opryskała ubranie. Poczuł ból w ramieniu, który nasilił się przy kolejnych ruchach. Ponownie wbił ostrze, i kopnął zwierze by jak najdalej odsunąć ciało. Podparł się na bukowym kiju, a lewą ręką zatamował strumień krwi z prawego ramienia. Założył prowizoryczną opaskę, i jak najszybciej oddalił się od stygnącego wilka. Jego krew mogłaby szybko przyciągnąć kolejnych drapieżników. Sam miał szczęście że trafił na pojedynczego. Oparł się o drzewo, i wyciągnął flakonik z miksturą. Odkorkował, i wypił zawartość.

2
Ech, napiszę Ci coś, bo wszyscy jakoś milczą… i szczerze mówiąc, nie dziwię im się.

Niestety, musze przyznać Ci rację – czegoś brakuje w tym tekście. Na pierwszy rzut oka mogę powiedzieć, że wielu przecinków, które są za to tam, gdzie być nie powinny. Brakuje też paru ogonków. Jednak to nie jest największy problem tekstu. Ale do „adremu” xP, wszystko po kolei. Kurteczka, chyba zdanie po zdaniu. :/


Piorun gęsto rozlał się po mrocznym nieboskłonie. Wzburzone niebo wypluło swój gniew, a świat zadrżał.
No dobra. Jedziesz równiutko z patosem (BTW. nie podoba mi się ten gęsto rozlany piorun, ale nie jestem pewna, czy to błąd), a tu nagle dość kolokwialne wyplucie. Drażni takie coś, no, mnie przynajmniej.


Ciężko obite metalem drzwi skrzypnęły. Ulewny deszcz wpadł do karczmy, a z mroku wyłonił się zakapturzony podróżnik. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna stanął przy wejściu i skierował spojrzenie na biesiadników. Drzwi runęły eksplodując hukiem. Ostatnie kropelki wody delikatnie spłynęły po jego czerwonych policzkach, i zawieszonej przy pasie broni.
Tu się zaczęłam gubić. Co się dzieje po kolei, kto jest kim? Wiesz, wydaje mi się, że byłoby jaśniej, gdyby nie podkreślone zdanie. Zakładając, że zakapturzonym podróżnikiem jest ten dobrze zbudowany mężczyzna, co stanął przy wejściu, a wszedł powodując skrzypnięcie drzwi, to dlaczego te same (czy inne?) drzwi runęły (jak, gdzie?), eksplodując hukiem? I potem zaraz powracasz do spokojnego opisu spływających kropelek wody… Dziwne, dziwne.

Poza tym coś mnie wkur… zdenerwowało w pierwszym zdaniu i nie wiem do końca, co. Chyba mnie zaskoczyły określenia drzwi. Obite, czyli albo ktoś je napastował czymś ciężkim, albo zostały pokryte materiałem. Ciężko obite metalem znaczy, że poobijane, czy też miało być okute? A jak okute, to raczej nie sklejką… I tak dalej, i tak dalej…

Boldem zbędny przecinek. Język polski taki już jest, że przed spójnikami współrzędności (jeśli się nie powtarzają) nie stawiamy przecinków. ;]


Ogień 1.cicho i rytmicznie trzaskał w kamiennym, osmolonym kominku, wypełniając izbę 2.intensywnym światłem i przyjemnym zapachem palonej sosny.
Podkreślenie 1. – No proszę, cicho trzaskał, ale wśród gwaru oraz grzmotów i innych odgłosów (np. eksplozja drzwi xP) było go słychać na tyle dobrze, by móc określić, że trzaska rytmicznie, w takcie ¾. xD Znaczy, logiki nie widzę.

Podkr. 2. – Borze mój szumiący, cóż to musiał być za ogień i w jakimż kominku, skoro światło było, jakie było! Może jeszcze oślepiało, co? ;)

Boldem przecinki, tym razem brakujące.


Stare ławy stękały pod naporem gości, a ciemne piwo rozlewało się po zniszczonych stołach.
Wybaczę stękające ławy, ale czemu pod naporem? Przed oczyma staje mi obrazek, jak ci goście napierają, naciskają na te ławy, jęcząc przeraźliwie. Czemu więc nie pod ciężarem, jakże neutralnym?

I przecinek, co go nie było.


Narastający nieznośny gwar wypełniał i odbijał się od drewnianych ścian gospody.
Gramatyka i logika poległy. Cóż ten gwar wypełniał? Pomijając niezgodność przypadków – wypełniał drewniane ściany? Wracając do przypadków – wytnij sobie kawałek i odbijał się i poszukaj w takim zdaniu sensu. Może masz bystrzejsze oko niż ja.


Bohater wciągnął nagrzane powietrze.
Oj, nie lubię, kiedy narrator o postaci mówi per „bohater”, chyba że istotnie mamy do czynienia z herosem.


Zakrztusił się,-> i->, czując gorzki posmak w ustach, splunął na trzeszczącą podłogę ze starego jesionu.
Pierwszy przecinek przenieś, jak wskazałam, drugi dodaj. I, na litość Boską, nie musisz dookreślać wszystkiego wszyściutkiego! Po cholerę mi wiedzieć, z czego była podłoga karczmy, skoro bohater wpadł tam tylko po to, żeby się napić, przespać i zjeść!



Pozwolę sobie uogólnić tę uwagę – w tekście jest dużo całkowicie zbędnych elementów, które ani klimatu nie budują, ani akcji. Niepotrzebne lanie wody, ot co, a to zniechęca czytelnika (np. mnie). Piszesz powieść w trzech opasłych tomach czy opowiadanie? Jedno od drugiego nieco się różni…


Wykonał parę kroków naprzód wtapiając się w tłum. Wyminęła go dziewczyna z tacą pustych brudnych kufli. Posłała mu ciepły zalotny uśmiech, i znikła.
Kolejne niepotrzebne zdania, jeszcze z błędami. „Wykonał parę kroków naprzód, potem dwa w prawo, kilka w lewo, a kiedy się cofnął, u jego boku pojawił się bardzo rogaty demon.” Tego mi tu brakowało. Poważnie – zdania o dziewczynie wypadałoby jakoś połączyć i użyć dłuższej formy od zniknąć, bo od krótszej cierpną mi zęby. Ale nie, nie rób tego. Po prostu pomiń ten fragment. Razem ze zbędnym przecinkiem przed „i”.


Powoli podszedł do oberżysty i nie czekając na reakcje, rzucił skórzaną sakiewkę na ladę.
Podkr. – Liczne te reakcje czy jedna bez ogonka? ;>


- Piwo, nocleg,-> i poranny posiłek->, karczmarzu.
Proponuję kolejną przeprowadzkę przecinka, albowiem winien on pojawić się przed wołaczem.


Właściciel przyjrzał się nowemu przybyszowi, przybrał sztuczny uśmiech, i bez wahania położył klucz. Metalowy, zardzewiały przedmiot z wyrytą liczbą pokoju.
Podkr. – Łał, zaskakujesz mnie, autorze. W życiu bym nie zgadła, jak wygląda klucz. No naprawdę. Jestem pod wrażeniem.

Poza tym nie liczbą, jeno numerem. O liczbach to się mówi IMHO odnośnie ilości.

I zgadnij, co pogrubiłam. xD


Zaran odebrał piwo, i usiadł w kącie.
A tu, mili państwo, ni z gruchy, ni z pietruchy mamy przedstawionego jegomościa przybysza. W pierwszym momencie nie kapnęłam się, o kogo chodzi. Nie można było od początku konsekwentnie nazywać osobnika po imieniu albo chociaż zacząć go tytułować po rozmowie z Arcymistrzem? Byłoby sensowniej… chyba…

Standardowo przecinek, którego być nie powinno.


Poharatany blat lepił się od brudu, a dym z prowizorycznej ciasnej kuchni delikatnie piekł w oczy. Wypił szybko zawartość.
Łał, fajny ten dym, co to umie pić zawartość niewiadomoczego. Pewnie na spółkę z blatem. xP A tak serio – pomieszały Ci się podmioty, tak że za nic nie chce wyniknąć, że to Zaran pił i to pił piwo/zawartość kufla.


Gęsty gorzki płyn zalał i rozsadził żołądek.
No i masz, kolejna eksplozja, połączona z potopem na dodatek. Co za świat…

Bezsens, autorze, bezsens!


Posiedział, i po chwili wygramolił się z miejsca.
Buahahaha! <ociera łezkę> Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać… Teraz z kontekstu wynika, że płyn zalał żołądek, rozsadził go, posiedział tam chwilę, po czym wygramolił się i gdzieś sobie poszedł.

Autorze, czyś Ty to czytał przed wrzuceniem na forum?



No dobrze, przebrnęłam szczęśliwie przez pierwsze kilka akapitów (hm… półtora?), jutro ciąg dalszy. Kurczę, spodobał mi się ten tekst. Wiesz, poza radosnym rozgardiaszem coś jest w nim, że… no… Ma w sobie coś. Można by to coś z niego wykrzesać. Trochę będzie z tym pracy, ale a nuż się opłaci? ;]

Podsumowanie za kilka dni, jak skończę uwagi odnośnie szczegółów. Na razie przyjrzyj się swemu dziełu i poszukaj błędów analogicznych do tych już wymienionych. Zastanów się trochę nad logiką kolejnych zdań, wyrzuć wszystko, co tylko zawadza.

Masz plusa za brak zaimkozy. :)



Pozdrawiam.
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

3
Choć autor się nie odzywa, piszę dalej, skoro obiecałam. ;] Dziś tylko kawałeczek.


Schody przeraźliwie zaskrzypiały z nadmiaru lat. Poczuł uginające się pod własnym ciężarem nogi.
Schody zaskrzypiały tak same z siebie, tak? A nogi to raczej uginały się pod ciężarem całego bohatera.

A może by tak to zebrać do kupy? Połączyć i przerobić, o, tak na przykład: Stare schody zaskrzypiały przeraźliwie, kiedy po nich wchodził, ledwo powłócząc uginającymi się pod jego ciężarem nogami. Zakładając, że wcześniej będzie wskazany podmiot, czyli Zaran.


Siłą umysłu zagłuszył sygnały wyczerpania, i zamknął za sobą drzwi ciągnąc za drewnianą szorstką klamkę.
Siłą umysłu to mógł łyżkę przylewitować. W tym zdaniu aż głupio to wygląda. Już lepiej będzie, że Z trudem zagłuszył…. Poza tym wywal przecinek i podkreśloną cześć, do niczego nie jest potrzebna.


Postanowił pozbyć się swojego przemokniętego, przyległego do ciała ubrania. Zręcznie rzucił plecak ze swoim dobytkiem w kąt. Zdjął niedawno zakupione skórzane buty.
Pogrubienie – dodaj przecinek.

Podkr. – raczej przylegającego.

Tak w ogóle to przydałoby się to zdanie tak przeredagować, żeby pozbyć się swojego, bo czyjego, jeśli nie Zarana? W drugim zdaniu swoim możesz spokojnie wywalić z tego samego powodu.

I dlaczego tak starannie rozdzielasz czasowniki? W jednym zdaniu może być więcej niż jeden, zaprawdę powiadam Ci. Tu by to dużo lepiej wyglądało, nadałoby płynności i melodyjności tekstowi.


Potem odbezpieczył i schował pod łóżkiem miecz. Klasyczna prosta klinga z wygrawerowanym na ostrzu pseudonimem właściciela, i wytłoczonym symbolem przynależności do gildii na rękojeści.
Hah, toż to miecz jest czy broń palna? Uroczo zabrzmiało to odbezpieczanie. ;) I już Ci mówiłam, nie rwij tak tych zdań, nie dookreślaj wszystkiego w zdaniu kolejnym. Łącz zdania, błagam. I wywal ten przecinek sprzed „i”.


Położył ciężki futrzany płaszcz, a następnie koszulkę kolczą. Prosta lekka zbroja chroniąca tors. Wygoda, szybkość, i nieskrępowane ruchy stały się jego zasadami od wczesnego dzieciństwa. Z resztą ekwipunku przy sobie wylądował w łóżku, i szybko pogrążył się w głębokim śnie pod ciepłą kołdrą. Jego ciało przestało ciążyć. Pomieszczenie rozpłynęło się. Granica pomiędzy rzeczywistością, a iluzją stopiła się i pękła jak bańka. Czas stanął w miejscu, i on sam odszedł w słodki niebyt. Utopił się w obrazach ociekających emocjami. Wspomnieniach, potrzebach i strachu.
Podkr. – a co to? Poszukałam tu i ówdzie i nie znalazłam tego słowa.

W dalszym ciągu aktualna prośba o łączenie zdań i upraszczanie do minimum. Nie musisz wszystkiego opisywać tak szczegółowo, naprawdę. Urozmaicaj za to treść poprzez stosowanie różnych zdań, a to złożonych, a to parę imiesłowów wrzuć, a to jakiś równoważnik zdania. U Ciebie wszystko jest podobne, monotonne. Nawet błędy interpunkcyjne. xD

Ostatniego zdania nie rozumiem, zgrzyta mi okrutnie. Utopił się w potrzebach? Dziwne, nie powiem…


Trwał tak długo, gdy do umysłu wkradła się delikatna sugestia. Strzępek marnej informacji. Spróbował zrozumieć jej zawartość, a jej sens zaczął 1. dochodzić dopiero po dłuższej chwili.2. W pewnym momencie stała się drzazgą głęboko wbitą w podświadomość i zagłuszyła wszelkie inne myśli. Informacja przerodziła się w dźwięk, a on skrystalizował się do odgłosów podłogi.
I to wszystko o tym, że usłyszał kroki? O żeż, to chyba przesada.

Skróć to, jeśli koniecznie ma zostać. Wstaw pogrubione jej, to kursywą wywal, a zamiast a wpisz ale.

Podkr. 1. - Dokąd zaczął dochodzić ten sens?

Podkr. 2. – No, to krótko trwało, więc nie w pewnym momencie – to sugeruje, że parę godzin albo nawet dni mu to zajęło.

I nie wiem, czy coś może się skrystalizować do czegoś. W coś owszem, o ile dobrze pamiętam.

Jest jednak problem z kolejnością poszczególnych „wydarzeń”. To dźwięk IMHO powinien zmienić się w informację, ze ktoś idzie – tak zazwyczaj dzieje się u ludzi. Dźwięk wpada do ucha, potem trafia na bębenek, zalicza kosteczki słuchowe i robi się z niego impuls, co dociera do mózgu i staje się informacją właśnie. Nie wcześniej, nie, nie. Chyba że czegoś nie zrozumiałam.



No, a teraz poczekam, aż autor ustosunkuje się do w/w uwag. xD
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

5
Roboty Cię czeka sporo, ale nie poddawaj się, jest nadzieja. ;P



Jadę dalej.
Obudził się, ale nie otwarł oczu. Tętno gwałtownie przyśpieszyło. Trwał w bezruchu, a jego ciepłe ciało domagało się poruszenia. Intensywna potrzeba równa łykowi świeżego powietrza, i orzeźwiającej wody.
Rozumiem, że krótkie zdania miały wprowadzić przyspieszenie akcji, czy jak by to nazwać, co w opisie sytuacji się robi… No, wiesz o co chodzi. Otóż rzeczywiście, pomocnym jest takie zagranie, pod warunkiem, że jest również czyste. A tu, miast wzrostu napięcia, pojawił się chaos. To ogólnie.

Podkr. – podkreśliłabym tu kontrast pomiędzy pragnieniami ciała a rozkazami umysłu, zamieniając a na choć.

Zdanie kursywą – czysty bezsens. Potrzeba równa łykowi? Chyba chodziło o potrzebę równą potrzebie łyknięcia wody czy zaczerpnięcia świeżego powietrza. Poza tym nijak ma się ta potrzeba do okolicznych wypowiedzeń – nie łączy się z nimi.


Zadziałał instynkt, wyrobiony po latach nawyk.
Instynkt to nie nawyk, więc nie używaj ich w równorzędnie.


Płynnym ruchem wyszarpał sztylet u pasa, i skierował ostrze ku potencjalnemu przeciwnikowi.
Płynnym ruchem można coś wyciągnąć, nigdy wyszarpać. Szarpanie jednoznacznie kojarzy się z szamotaniem, trudnościami z wydobyciem czegoś. Interpunkcję już przemilczę, bo ciągle te same błędy.


Spuścił powietrze, rozluźnił mięśnie i schował sztylet.
Podkr. – z czego spuścił powietrze? W tym świecie są opony, czy co? Z płuc mógł powietrze wypuścić albo po prostu odetchnąć z ulgą.


Niepewnie podeszła do stołu, kładąc jedzenie na zardzewiałej tacy. Wybełkotała słowo „śniadanie” i w pośpiechu opuściła pokój. Skierował wzrok ku jedzeniu, a następnie powoli wstał z łóżka. Ziewnął. Pomieszczenie tonęło w ciepłych promieniach słonecznych, a pyłki kurzu leniwie krążyły po ciasnym pokoju. Powoli podszedł do okna. Przez ubrudzone, cienkie szkło ujrzał ulice wypełnioną po brzegi ludźmi.
Nie tak dokładnie! Boże, Ty opisujesz wszystko, dokładnie wszyściutko po kolei, niczego nie omijasz! Aż się boję Twojej powieści, autorze!

Standardowo przecinki. Polecam dowolny słownik ortograficzny, są tam zasady interpunkcji (internetowy słownik PWN jest bardzo fajny).


- To dobrze. W takim razie do zobaczenia na obradach.
Zaakcentuj, kto to mówi, bo nie jest jasne.


Drastycznie skurczył się żołądek. Przełknął ślinę, i energicznie skierował się ku jedzeniu.
Tym razem żołądek (czyj? nie wiadomo) potrafi przełykać ślinę i chodzić, i jeść. Zaburzona tożsamość podmiotów. Brr…


Nasycił się, i wziął gliniane naczynie z słodko pachnącym winem.
Podkr. – ze słodko pachnącym winem.


Pozbierał swoje przedmioty, i zszedł na dół. Panował tutaj bałagan.
Podkr. – nie przedmioty, nie. Rzeczy, bagaże, czy co tam on miał.

Kursywa – tutaj jest u czytelnika. Zamień to na tam albo przeredaguj. Wszystko, wszystko! :[


Kiwnął gospodarzowi w geście podziękowania
No ładnie. Przeczytaj sobie parę wcześniejszych zdań i dojdziesz do wniosku, że kiwnął bałagan, co był w karczmie.


Smród zalał jego ciało, i odurzył.
Smród nie odurza. Słowo odurzający w kontekście zapachu ma znaczenie b. pozytywne. Smród może obrzydzać, jeśli już musi… :/


Nadal znajdował się w dzielnicy przybyszów blisko południowej bramy.
Smród znajdował się nadal w dzielnicy przybyszów? Gdzie podmioty, co?


Postał trochę oddychając swojskim powietrzem.
Obrzydliwe. Odór naokoło, a Zaran się nim wręcz rozkoszuje… Ble.


Gdy minął go duży opasły wóz, ruszył małymi kroczkami przed siebie.
Co ma piernik do wiatraka? Cóż z tego, że go minął wóz, czy ma to coś wspólnego z jego nagłą decyzją, żeby iść dalej?


a gromada młodych poszukiwaczy przygód przedzierała się pod prąd.
Fajny ten Zaran, że tak od razu, na pierwszy rzut oka ich rozpoznał. xP


Przepychał się, zderzał, i wymijał.
A tu, mili państwo, mamy szum, co się przepycha, zdarza i wymija. Autorze, nie przesadzasz z personifikacją?


W miarę, -> jak się oddalał-> , odgłosy kopyt nikły, a tłok malał.
Przetransportuj pierwszy przecinek na wskazane miejsce.

Podkr. – kopyta same z siebie nie wydają odgłosów. Zamień to na stukot kopyt czy coś podobnego. I może cichły, zamiast nikły.


Fetor ludzkich rzygowin, i rozkładających się śmieci podrażnił nos.


Oj, bez przesadyzmu. Tam wszędzie śmierdziało okrutnie, więc zapewne wielkiej różnicy bohater nie odczuł.



Z okolicznego budynku wyszedł kolejny napastnik z mieczem.


Okoliczne budynki byłyby okej, gdyby rzeczywiście to była liczba mnoga, ale jednego okolicznego budynku wyobrazić sobie nie umiem. Może pobliski budynek, najbliższy? Pomysły mi się kończą.



Zaran usłyszał delikatny szelest za plecami. Skupił się na nim, i uznał je za sapanie.


Podkr. – jakie je, jakie je?! Mylisz osoby, autorze! Szelest to jest on, rodzaj męski, czyli zamiast je powinno być go. Ych.



Bohater gwałtownie obrócił się na pięcie, by zobaczyć twarz napastnika.


Boldem przydatny przecinek. Poza tym, czy już mówiłam, jak bardzo nie lubię, kiedy narrator mówi o postaci „bohater”?



Zacisnął dłonie na ulicznej broni…


Pomijając już to, że we wcześniejszych zdaniach podmioty hasają sobie radośnie, jak im się podoba, chciałabym zapytać, jakaż jest ta uliczna broń? Scyzoryk? Sztacheta?



Zaran niezachwianie utrzymywał gardę, i odpowiadał własnymi ciosami.


Ta garda to mi nijak nie pasuje. Ci panowie lali się na pięści, czy co? Owszem, słownik mówi (zapytałam go xP), że garda to także część rękojeści broni siecznej służąca do osłony dłoni, ale przez to fragment sensu nie nabiera. Autorze, pilnuj słów, bo gubisz gdzieś ich znaczenie!



Bez pośpiechu schował miecz, i przyjrzał się złodziejowi który desperacko tamował strumień czerwonej posoki.


Posoka to krew zwierzęca, zatem znów słowo nie to, co trzeba, bo wątpię, żeby to była świadoma archaizacja. Poza tym trudno, żeby posoka miała zielony kolor…



Skierował swoje kroki ku publicznej bibliotece.


Aha. Miasto cuchnie, rabusie czają się za każdym rogiem, większość obywateli wygląda mi na analfabetów, ale mimo to znajdzie się biblioteka publiczna?! W realiach, które opisujesz, książki muszą być nieprawdopodobnie drogie, każda stanowi mały majątek – czegoś takiego nie można oddać w ręce byle kogo, pierwszego lepszego przechodnia, który wstąpił, żeby wypożyczyć takie a takie dzieło!



Wszedł po dużych kamiennych schodach. Gdy doszedł do rozgałęzienia, wybrał lewą odnogę korytarza.


To gdzie on w końcu był – jeszcze w centrum miasta, czy już w bibliotece? Coś na kształt dziwnego przeskoku fabularnego stworzyłeś, autorze…



Minęli małe, słabo oświetlone pomieszczenie wypełnione strażnikami w grube skórzane zbroje, i metalowe pałki.


Hmm… Szczyt bezsensu. Chyba Ci jakiś fragment zjadło, autorze.



Po drugiej stronie magicznej bariery istniała dość spora komnata podparta czterema kolumnami.


No co Ty, autorze… Nawet nie wiem, od czego zacząć w tym zdaniu. Ale na pewno nie powinno wyglądać tak.

O, już wiem. Najbardziej razi to, że komnata istniała. Nie pasuje to. Nie mogła się po prostu znajdować? I nie podparta, bo to sugeruje, że zaraz ma się rozsypać.



Jego świadomość zawisła na krawędzi nicości. Wylądował na twardej, ubitej ziemi. Przeturlał się parę razy, aż walnął w drzewo. Potok przekleństw przerwał milczenie. Gromada czarnych ptaków hałaśliwie wzniosła się do góry.


Spójrz na zróżnicowanie tych zdań, a właściwie na jego brak. Konstrukcja ta sama w każdym z przypadków. Krótkie, pourywane zdania, bez ładu i składu. Czytelnik wychodzi z siebie i kończy czytanie. Tego sobie życzysz?



Resztę pominę milczeniem, bo nic nowego się nie pojawiło.



To teraz przejdźmy do uwag ogólnych.

Językowo wzięło i poległo, zmarło śmiercią tragiczną, bolesną i długotrwałą. W tym poście już nawet nie siliłam się na wskazanie wszystkich błędów, które wyszukałam, albowiem długi by był niemiłosiernie. A przecież i tak wymieniłam tego sporo. Szwankuje u Ciebie logika wypowiedzi – albo coś jest po prostu bez sensu, bo na przykład używasz słowa w złym znaczeniu, albo traci przejrzystość przez fruwające tu i ówdzie zagubione podmioty. Każdą czynność opisujesz zbyt dokładnie, szczegółowo (ponoć to zmora debiutantów) – wystrzegaj się tego, gdyż to tylko wydłuża tekst i męczy odbiorcę, niczego nie wnosząc do samego utworu. Z interpunkcją też jest tragicznie i to do tego stopnia, że często trudno się połapać, o co chodziło. Pleonazmów również stanowczo za dużo jak na tak krótki fragment opowiadania. Gubisz ogonki przy literkach, co sprawia, że trzeba się zastanowić nad liczbą i osobą podmiotu. I przydałyby się też jakieś akapity, których w ostatnim kawałku (od wejścia do biblioteki) zabrakło.

Ale to wszystko da się poprawić. Rada jest banalnie prosta: dużo czytaj, dużo pisz i czasem zaglądaj do słowników. xP I postaraj się z tego opowiadania wygrzebać błędy analogiczne do tych wymienionych przez mnie. To praca domowa. :]

Fabularnie… No, ciężko określić. Wydarzeń pokazałeś mało, choć skupiłeś się na szczegółach. Cóż, poza tym, ile miejsca poświęciłeś nieistotnym elementom, nie mam nic do zarzucenia jeśli o same zdarzenia chodzi (no, i ta nieszczęsna biblioteka publiczna :/). Masz natomiast problem z wywoływaniem uczuć w czytelniku. W „Gildii” panuje koszmarny chaos; musisz to uporządkować, żeby można było mówić o jakimkolwiek stopniowaniu napięcia. Próbowałeś uzyskać jakieś – a bo ja wiem, jak to nazwać? – przyspieszenie poprzez krótkie zdania, ale to nie mogło wyjść, bo pozostałym brak choćby minimalnej melodyjności. Ale o optymalnej budowie opowiadania porozmawiamy, jak już opanujesz gramatykę, frazeologię i inne zasady, dzięki którym nie trzeba będzie brnąć przez tekst jak przez ciernistą gęstwinę. xP

Na razie proponuję Ci, autorze, napisać krótkie opowiadanie z wyraźnym wstępem, rozwinięciem i zakończeniem, takie, żeby się dało zamieścić je tu w całości. Przed wrzuceniem na forum przeczytaj je parę razy, sprawdź każde zdanie samo i w kontekście najbliższych wypowiedzeń, daj opko przeczytać i sprawdzić komuś innemu, popraw błędy i zademonstruj nam gotowe dzieło.



I nie poddawaj się! :)



Pozdrawiam serdecznie.
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

6
Wzburzone niebo
Wzburzone, to znaczy takie, które "poszło" w górę. Wobec takiego zestawienia, nie byłoby tego widaćz ziemi, ale znieba. Stąd określa się wzburzone, ale morze.


zakapturzony podróżnik.
Dajesz czytelnikowi mylny sygnał, że gość jest podróżnikiem, czyli facetem, zwiedzającym sobie miejsca w ramach wolnego czasu, hobbystycznie czy jak mu tam do woli to odpowiada...


skierował spojrzenie na biesiadników.
Biesiada w karczmie? Dla mnie to zwyczajni goście, a nie biesiadnicy.


Gęsty gorzki płyn zalał i rozsadził żołądek.
Jak to, rozsadził? W sensie, była eksplozja wewnątrzna?


Deszcz intensywne bębnił po dachu, a wyciszone urywki rozmów przeciekały przez ściany.
Deszcz padał, ale to rozmowy przeciekały...


Zadziałał instynkt, wyrobiony po latach nawyk
Instynkt, to działanie podświadome. Nawyk, to działanie wyuczone.


Spuścił powietrze
Skąd je spuścił?


utrwalił obraz i wysłał go
e-mialem go wysłał?


Bohater wyciągnął broń,
Tutaj mogłeś też dodać, że np. główny bohater po zapoznaniu się z historią...





Błędów logicznych, które powstały przy pomocy użycia niewłaściwych rzeczowników jest wiele. Nie psuje to tekstu, bowiem on sam w sobie przekazuje tak wiele niepotrzebnych informacji, że połapać się w tym nie da. Walki, które opisujesz są nieskładne, (mają dziury w scenariuszu!), mało ciekawe i jak na akcje, owej akcji nie posiadają. Złe jest też to, że w linijkach, które powinny nieść ze sobą dodatkowe informacje, ty je zwyczajnie przemilczasz, dodając jeszcze większego chaosu twojemu opowiadaniu. Na koniec: to jest fragment wstępu? Rany Boskie! Cóż to za wstęp, taki długi???



Nic to - musisz koniecznie odłożyć tekst ( w tym wypadku na dłuuugo) i wrócić do niego. Kiedy to zrobisz, sam zobaczysz część swoich błędów - niektóre nadal pozostaną, ale widząc tamte zrozumiesz, o co dokładnie chodzi. Tutaj nie będzie inaczej, ponieważ najwyraźniej brakuje ci wprawy - to nic złego, każdemu jej na początku brakuje (w mniejszym lub większym stopniu), ale uwierz mi, to pomoże.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”