Przystanek strefowy [obyczaj] część III i ostatnia

1
- Oto wiara w krzywym zwierciadle złośliwości losu – wyszeptał uroczyście Filozof Dworcowy.



* * *

Pan Franciszek podszedł do baraku i zapukał do drzwi, trzymających się

nędznie na jednym zawiasie. Prawie w tej samej chwili otworzyła pięćdziesięciopięcioletnia gospodyni w kwiecistym fartuszku o siwiuteńkich, cienkich włosach i mocno zaczerwienionych oczach.

- Cieszę się, że mnie odwiedzasz, drogi Franku! – zawołała radośnie kobieta, po czym usunęła się sprzed otworu wejściowego, aby wpuścić gości do środka.

Mieszkanie składało się z jednej izby, która pełniła funkcję kuchni, sypialni i

pokoju dziennego, urządzonego niezwykle ubogo. Rzeczą najcenniejszą i posiadającą największe znaczenie sentymentalne był sporych rozmiarów obraz ukazujący Matkę Boską Częstochowską, wiszący na centralnej części ściany.

- Widzę, że przyprowadziłeś znajomą – uśmiechnęła się serdecznie gospodyni,

zapraszając Alicję i Filozofa do stolika przykrytego poszarzałą koronkową serwetą.

- To moja przyjaciółka. Ma na imię Alicja – przedstawił towarzyszkę staruszek.

- Bardzo mi miło – powiedziała z zażenowaniem Alicja.

- Mnie również, złotko. Nazywam się Janina – spojrzała na nią dobrotliwie i naraz nie wiadomo z jakiej przyczyny rzewnie się rozpłakała. Alicja zdębiała. Była święcie przekonana, iż jest temu winna.

- Tak bardzo przypominasz mi moją zaginioną córkę – załkała Janina, wycierając oczy chusteczką.

- Nie mam zamiaru cię dręczyć, lecz twoja córka nie żyje. Dziesięć lat temu wyłowiono jej zwłoki z rzeki. Zidentyfikowano ciało – mówił spokojnie Filozof.

- Nie, ona żyje! WIERZĘ, że wnet wróci! Przecież wiem, że nie umarła. Po prostu nie umie trafić do domu – zaprzeczała gwałtownie kobieta, zatykając uszy, by nie słyszeć koszmarnej prawdy.

- Podobnie twój syn… - mruknął ściszonym głosem.

- Też wymyśliłeś! Chłopak poszedł z kolegami grać w piłkę.

- Niestety, moja droga… doskonale zdajesz sobie sprawę, co się z nim stało.

- Nie rób ze mnie idiotki! Przestań mnie gnębić! –krzyknęła kobieta jak gdyby wpadła w szał, na dodatek zaczęła tupać, nie dopuszczała do siebie myśli, iż jej kochanych pociech nie ma już wśród żywych, że zostały ofiarami nieszczęśliwego wypadku.

Alicja wpatrywała się w gospodynię oczami wielkimi ze strachu, a w głębi serca

czuła rozdzierający ból, rodził się w nim żal i nieprzenikniony smutek. Zmienne fale zimna i gorąca zaczynały przyprawiać ją o mdłości. Tak paskudnie było jej ostatnio kilka lat wstecz, gdy dowiedziała się, że jej ojciec zmarł na zawał. Wsparła się ręką o blat stołu, licząc, iż nagłe uderzenia ciepła zaraz ustąpią.

Pan Franciszek, który starał się uciszyć Janinę spostrzegł nareszcie dziwną

bladość Alicji. Niedługo potem udało mu się doprowadzić do względnie normalnego stanu gospodynię, natomiast Alicji poprawiło się w końcu samopoczucie.

- My już pójdziemy. Musisz się wyciszyć – Filozof zwrócił się do starej

przyjaciółki.

- Ależ skąd! Czuję się świetnie! Poza tym muszę koniecznie ugotować obiad dla dzieci. Kiedy Grzesio wróci z meczu będzie pewnie głodny, a te koleżanki od mojej Zuzi nigdy jakoś nikogo nie częstują. Córcia się ucieszy. Robię dzisiaj żurek, a ona go wprost uwielbia – promieniała Janina. Nic nie wskazywało, że jeszcze pięć minut temu miała tu miejsce awantura, znowu ona sama była najbardziej rozdrażniona. Uśmiechała się do wszystkich sprzętów w pokoju, a żegnając swoich gości wyszła aż przed barak, by machać do momentu zniknięcia pana Franciszka i Alicji z pola widzenia.



* * *

- Wypoczęła pani po wczorajszym? Wróciła pani do równowagi psychicznej? –

pierwsze co spytał Filozof Dworcowy, spotykając nieco osowiałą Alicję punkt szósta na umówionym przystanku.

- W porządku. To był tylko taki lekki wstrząs. Zdarza się. Zresztą to wydarzenie należało do słabszych szoków – zapewniła pogodnie Alicja, oprzytomniawszy trochę.

- Nie taki znów słaby – zaprzeczył pan Franciszek, zerkając na kobietę podejrzliwie, by sprawdzić czy ponownie czegoś przed nim nie ukrywa.

Po dłuższej chwili milczenia powiedział podniosłym tonem :

- Dziś swoją tajemnicę zdradzi pani druga z trzech cnót - nadzieja, która zwie się raczej matką pechowo naiwnych, nie zaś głupich, jak twierdzi powiedzenie.



W sobotę staruszek zawiódł Alicję dalej niż ostatnio. Naokoło odczuwało się

złowieszczą martwotę. Wsłuchując się w tą ponurą ciszę po krótkiej chwili można było doświadczyć przepływających przez całe ciało lodowatych dreszczy. Ulica w tej części upiornej dzielnicy nie różniła się scenerią od żadnej z poprzednich, przez które przejeżdżał tramwaj numer 13: wciąż tyle samo rupieci na chodnikach i poboczach, zdewastowanych samochodów oraz dogasających ognisk płonących lichymi płomieniami. Nie można byłoby dostrzec zbytnich różnic, gdyby nie ów bezruch i milczenie.Staruszek skręcił ze swoją towarzyszką za róg.

Nagle nie wiadomo skąd na ulicę wybiegła trójka najwyżej ośmioletnich,

zadyszanych, wyraźnie czymś przestraszonych dzieci.

- Momencik, gdzie tak pędzicie? – zapytał pan Franciszek, kiedy dzieciaki o mały włos wpadłyby na niego i go przewróciły. Maluchy popatrzyły na przybyszów oczami pełnymi trwogi i prośby o wsparcie.

- Państwo są kuratorami? – zagadnęła z nadzieją najstarsza spośród gromadki dziewczynka z dwoma warkoczykami, która, jak na swój wiek, mówiła wyjątkowo czysto i bez seplenienia.

- Niestety, kochanie. Ale co się stało? – zatroskała się Alicja.

- Ojciec wraca do domu – wyjaśnił dla odmiany chłopczyk. Alicję zdziwiło, iż dzieci nie używają formy „tata”, lecz nazywają tego człowieka dosyć szorstko. Przewidywała, że muszą wiązać z nim złe wspomnienia, skoro ton, jakim mówią o własnym ojcu, jest pozbawiony charakterystycznego, dziecięcego roztkliwienia.

- Musimy poinformować mamusię! – dorzucił dramatycznie najmłodszy brzdąc.

- Pójdziemy z wami. Pomożemy waszej mamie – zadeklarowała Alicja, po czym pospieszyła za dziećmi.

Malcy już od progu mieszkanka w kamienicy, zaczęli krzyczeć do matki. Z

kuchni wybiegła drobna kobieta ze ścierką w jednej i z talerzem w drugiej ręce.

- Ciszej! Nie wrzeszczcie tak! – zganiła ich mama. – Idźcie ładnie do pokoju i nie ważcie mi się stamtąd wychodzić aż do mojego odwołania.

Dzieci posłusznie czmychnęły do sąsiedniej izdebki.

- A państwo w jakiej sprawie? – spytała nieufnie kobieta, widząc stojących przed drzwiami Alicję i pana Franciszka.

- Pani pociechy niejako poprosiły nas o pomoc – rzekł Filozof.

- O jaką pomoc?! – żachnęła się matka. – Tutaj nikt jej nie potrzebuje.

- Maluchy powiedziały, że ich ojciec…

- Mój mąż jest wspaniałym człowiekiem. Nie skrzywdził ani mnie, ani dzieci – powiedziała twardo, lecz na nieszczęście wypadła jej z rąk ścierka, którą wycierała talerz, i Alicja zwróciła uwagę na poranione okropnie dłonie, natomiast schylając się po ręczniczek zobaczyła, w zmienionym świetle, rany i siniaki na jej twarzy. Kobieta zorientowała się, że Alicja obserwuje ją i dostrzegła to, czego nie była powinna.

- Wiem, co państwo myślą – westchnęła ciężko już zupełnie innym, opanowanym głosem, siadając na taborecie. – Wydaje się wam, że bronię męża. Ale gdybym zgłosiła to na policję lub zażądała rozwodu, czy byłoby lepiej? Absolutnie! Moja sytuacja jeszcze bardziej by się pogorszyła. Mąż w życiu nawet nie tknął dzieci. Nie pozwoliłam, walczyłam dla ich dobra, lecz ktoś w końcu musiał być kozłem ofiarnym…

Urwała, zamilkła i skryła twarz w ściereczkę, po czym kontynuowała zmienionym przez płacz głosem.

- Dzielnie się stawiałam, ale on dużo pije, a wiadomo, że pod wpływem alkoholu ludzie robią się okropnie agresywni. Rozmawiałam z nim już wiele razy, tłumaczyłam, prosiłam, lecz MAM NADZIEJĘ, że się wreszcie kiedyś poprawi. Był okres, gdy przestał pić. Myślałam: „skończyło się piekło”, ale tydzień później ponownie wrócił pijany jak zwierzę. Nic z tego nie wyszło… ale on się poprawi! – zaczęła znów, jeszcze gorliwiej bronić swego męża-alkoholika.- Zapiszę go na terapię odwykową, zrobię wszystko! Wszystko byle by był wreszcie trzeźwy. Liczę na niego mocno. Nie… pewnie mnie nie zawiedzie…

Alicji współczuła tej kobiecie bardziej niż tej spotkanej wczoraj.

„- Ta ślepa naiwność nie doprowadzi ją do niczego dobrego. Najwyżej do śmierci.” - przemknęło Alicji przez myśl. Z rozważań wyrwał ją dopiero pan Franciszek, który nalegał, aby wracać, gdyż na podwórku dało się już słyszeć pijacki śpiew.

- Musimy zostać! Należy pani pomóc! – Alicja stanęła jak wryta w posadzkę.

- Nie damy rady. Z jej opowieści można wnioskować, że to postawny chłop. Słabowity staruszek oraz dwie chudziutkie kobiety, w tym jedna zastraszona, nie poradzą sobie z potężnym, napastliwym mężczyzną. Zrozum… - przekonywał pan Franciszek, wpadając w panikę.

Alicja nie opierała się już dłużej. Argumenty były wystarczająco mocne, aby ją

przekonać.

- Niech państwo uciekają tylnym wyjściem! – poradziła cicho kobieta, krzątając się niespokojnie po mieszkaniu. Filozof kuśtykając zbiegł na parter kamienicy, za nim skokami pełnymi gracji schody pokonywała Alicja. W ostatniej chwili uciekli przez dziurę w murze, nim alkoholik zorientował się w niedawno przeprowadzonej akcji.



* * *

- W ten niedzielny poranek odsłonię przed panią ostatnie oblicze dzielnicy za

przystankiem strefowym - miłości w wynaturzonej formie do własnej… śmierci – rzekł węzłowato staruszek, wpatrując się w postać Alicji, która tym razem nie bała się wcale – te „wycieczki” pozwoliły jej, m.in. przezwyciężyć strach i pokonać własne lęki, wypracowane na przestrzeni swojego życia.



Trzynastka zawiozła ich jak dotąd najdalej. Pan Franciszek stwierdził, że

kilkadziesiąt metrów na wprost znajduje się pogranicze tej dzielnicy i następnej, która zalicza się do tzw. cywilizowanych stref. Tym razem, w ramach nowości, zapuścili się pieszo dosyć głęboko w gąszcz zrujnowanych czynszówek i niebezpiecznych zakamarków, w których wbrew pozorom nikt nie czekał na nich z tasakiem.

„- Najgroźniejsza jest nocna pora. Rano przeważnie wszyscy odsypiają libacje. W

sumie naprawdę dziwię się teraz znajomym z tramwaju – wszak nikt nie każe im zapędzać się w te rejony nocą. Za dnia nie ma tak tragicznie.” – podsumowała Alicja.

Podróżni dotarli na plac w rodzaju osiedla zbieraczy złomu, zapełnionego

różnego rodzaju tekturowymi budkami. Gdzieniegdzie stały uwiązane z obawy przez kradzieżą wózki. O tak wczesnej porze, przy niedzieli, nikomu widać jednak nie spieszyło się na łowy, ponieważ osiedle zdawało się wymarłe. Pan Franciszek zaczął kluczyć pomiędzy „domkami”, poszukując kogoś wytrwale. Alicja podążała za nim, starając się nie przewrócić przez ciasno pobudowane koło siebie lokum zbieraczy.

- Zapoznam panią z pewnym moim znajomym. Jest pośrednikiem w handlu narkotykami – mówił cichutko, zaglądając co jakiś czas do „mieszkań” bezdomnych, które najczęściej pozbawione były „drzwi”.

- Po prostu cudownie – zaszemrała negatywnie nastawiona do takich spryciarzy.

- Jest! – uśmiechnął się staruszek. Po minucie intensywnego trzęsienia śpiący

przebudził się w końcu, rzucając najpierw przez sen wiązanki najgorszych przekleństw. Wreszcie poszukiwany podniósł się ze znalezionego gdzieś brunatno-zielonego materaca i wbił nieprzytomny wzrok w pana Franciszka.

- Kurka wodna, to ty Franuś! – ziewnął i przetarł oczy. – Fajna niespodzianka! Kto by pomyślał, że słynny Filozof Dworcowy odwiedzi kumpla z czasów młodości! – wyszczerzył pożółkłe kły z kamieniem nazębnym. – Wybacz, że nie mogę cię poczęstować, ale nic nie mam, całe pieniądze wydałem na…

Łypnął podejrzliwie na Alicję, a potem spojrzał pytająco na pana Franciszka.

- To zaufana osoba. Moja dobra znajoma. Oprowadzam ją po strefie – złagodził wątpliwości kolegi.

- No więc zarobione pieniądze wydałem na małe zakupy u dealerów. Pośredniczę w ich interesach. Sam na szczęście czerpię z tego zyski, choć przyznam: dość niskie. Później sprzedaję będącym w potrzebie – uśmiechnął się zgryźliwie.

Alicja już nie lubiła tego człowieka. Był tak samo przewrotny jak jej narzeczony.

- Niech pani popatrzy na tych ludzi. Większość z nich korzysta z moich usług, a żyjąc w tak beznadziejnych warunkach klientów przybywa. Kupują nawet za wygórowane ceny, byle tylko oderwać się od szarej, mętnej rzeczywistości i zapomnieć o udrękach, np. samotności – mówił bez skrupułów. – A narkotyki to paskudny nałóg! – zawył pretensjonalnie z chytrym uśmieszkiem i błyskiem w oku.

- Jest pan oszustem i mordercą! – prychnęła Alicja. – Człowiekiem pozbawionym sumienia i serca!

- Przecież nie każę im brać. Pomagam potrzebującym. To uczynek miłosiernego Samarytanina. Przy okazji ta dobroć okazana ludzkości pozwala mi się jakoś utrzymywać – usprawiedliwiał się, nie zrażony atakiem.

- Handluje pan tym świństwem, bo wie pan, że pragną chwili zapomnienia, lecz nie uciekają na długo!

- Droga pani, proszę zrozumieć moją i ich sytuację. Oni są przez to szczęśliwi, oni to kochają nad życie!

Alicja zrozumiała, co miał na myśli Filozof , gdy mówił o wynaturzonej formie

miłości do śmierci. Nie zamierzała dalej się kłócić. Z tym cwaniakiem batalia z góry była przegrana.



* * *

Tygodnie mijały, a Alicja wciąż jeździła do pracy trzynastką i przesiadała się na

przystanku strefowym na tramwaj linii numer 24. Poznała prawdę, przeanalizowała niejeden problem. Przede wszystkim zmieniła jednak sposób myślenia, a przy okazji odmieniła siebie. Stała się śmielsza, wrażliwsza na ludzką krzywdę, bardziej tolerancyjna i otwarta w nawiązywaniu nowych znajomości.

Pewnego dnia pan Franciszek zagadnął ją, gdy opuszczała tramwaj.

- Chciałem powiedzieć pani, że byłem tylko narzędziem w Boskich rękach. Spełniłem Bożą wolę, która nakazywała mi pomóc pani w duchowej przemianie, głównie w poznaniu własnego wnętrza. Pragnę dać pani jedną jedyną radę: proszę lepiej zaobserwować zachowanie pana Radosława w waszych stosunkach. Nie wiem, czy pani zauważyła, lecz on za panią wprost szaleje, zakochał się po uszy. Znów dla waszego wspólnego dobra: proszę być bardziej do niego przychylną, a wtedy… – staruszek uśmiechnął się łobuzersko – kto zna przyszłość? Może coś z tego wyniknie… Żegnam!

- Do widzenia i dziękuję – powiedziała Alicja, patrząc w promienną twarz pana Franciszka.



Wówczas Filozofa Dworcowego widziano po raz ostatni.







P.S. Jak zawsze - akapity, ale nie potrafię ich tutaj zaakcentować tak, by nie znikały w poście. Musicie mi uwierzyć na słowo, że w Wordzie są prawidłowo wstawione ;)
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

2
aby wpuścić gości do środka.
był chyba Franek jedynym gościem? Ach nie! Ale tego się nie wie i dlatego zgrzyta na początku niejasność.
wiszący na centralnej części ściany.
czyli gdzie?
a te koleżanki od mojej Zuzi
zdecydowanie bez "od"
powiedział podniosłym tonem :[/quote] spacja po dwukropku a sio!



na więcej nie mam siły - przepraszam
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

3
Po pierwsze: język wypowiedzi Janiny jest stylizowany i tam ma być błąd.

Po drugie: to trzecia część, bez poznania poprzednich, które są integralną częścią. Czyta się w całości i wtedy nie ma niejasności.

Po trzecie: ten tekst pisany był 4 lata temu i od tego czasu nie robiłam żadnej korekty.



Zdanie szanuję, ale nie mam zamiaru się przejmować, bo wiem lepiej.
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

4
*po drugie:to trzecia część, bez poznania poprzednich, które są integralną całością, trudno zrozumieć sam fragment.
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

6
Dzięki temu dłużej i spokojniej się żyje.
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

7
Na więcej nie masz siły, powiadasz... no dobra, ja spróbuję ;)
Pan Franciszek podszedł do baraku i zapukał do drzwi[,] trzymających się

nędznie na jednym zawiasie.
Drugie "do" możesz zamienić na "w"... będzie lżej. A przysłówek do wywalenia. Po pierwsze: przysłówek to czyste zło, bo mówi o czymś, co można pokazać, a "(...) jedną z podstawowych zasad dobrej prozy jest reguła, żeby nigdy nie mówić o czymś, co można pokazać" (S.K). Demonizuję? Łooo, dopiero mogę demonizować, gdy uczepię się każdego przysłówka, który znajdę ;) Ale jest też drugi powód - skoro drzwi trzymają się na jednym zawiasie, to mamy tutaj do czynienia z oczywistością ich nędzy. Nędzy, która już została zobrazowana i można dać jej spokój...
Prawie w tej samej chwili otworzyła pięćdziesięciopięcioletnia gospodyni w kwiecistym fartuszku o siwiuteńkich, cienkich włosach i mocno zaczerwienionych oczach.
Niekonsekwencja interpunkcyjna, zły szyk słów?

Tak czy inaczej jestem pewien, że fartuszki nie mają siwiuteńkich, cienkich włosów i mocno zaczerwienionych oczu ;)
- Cieszę się, że mnie odwiedzasz, drogi Franku! – zawołała radośnie kobieta, po czym usunęła się sprzed otworu wejściowego, aby wpuścić gości do środka.
Łojezusiemaryjo! Otworu wejściowego? O.O I jakich gości? (akurat o tym wspomniał już kolega wyżej).
Rzeczą najcenniejszą i posiadającą największe znaczenie sentymentalne był sporych rozmiarów obraz ukazujący Matkę Boską Częstochowską, wiszący na centralnej części ściany.
Trzy słowa obrazujące ruch, jeden czasownik i dwa przymiotniki (albo raczej imiesłowy przymiotnikowe czynne, jak zasugerował trafnie Bin... mówiąc o czasownikach : P - dop. Sky). To jest przepis na kaszankę. Wyobraźnia wysiada przy takich zdaniach - ceny obraz -> obraz, który posiada znaczenie sentymentalne -> obraz sporych rozmiarów -> obraz ukazujący Matkę Boską Częstochowską -> obraz wiszący na CENTRALNEJ CZĘŚCI ŚCIANY. Jezu, naćpałem się. Migocze mi w oczach. Centralna część ściany... to znaczy idealnie na środku, co do centymetra powieszony ten obraz? I: czy trzeba mówić, że jest wiszący? I wspominać jednocześnie o tym, że a) jest cenny b) posiada znaczenie sentymentalne? (skoro jedno wynika z drugiego i tu zauważyć mogę, że druga rzecz jest ważniejsza, bo może być wyznacznikiem charakteru np. posiadacza obrazu. Sentymentalna wartość = sentymentalny, melancholijny, może pamiętliwy (?) człowiek, właściciel. Rozumiesz, mam nadzieję).

Proponuję zastanowić się nad czymś takim, jak selekcja cech rzeczy, o których wspominasz. Są cechy ważne, są cechy zupełnie nieistotne. To podział najprostszy. Nieistotne w większości wypadków wynikają z istotnych i są wyrazem językowego barku, natłoku przymiotników, imiesłowów, przysłówków i tak dalej. Wymienione należy tępić w miarę możliwości. Kolejna rzecz: przekaźniki cech. Im ich więcej, tym bardziej w całej kolejce szczegółów gubią się (i tracą na przekazie) cechy najważniejsze. Czytanie takich opisów jest jak łapanie talerzy, które ktoś zrzuca z balkonu na pierwszym piętrze. Czytelniczy Super Mario, mówiąc w jaskrawy sposób. Jeżeli cechy są rozrzucone - pół biedy, ale jeśli umieszczone zdanie po zdaniu, tuż obok siebie - no, takie zagrywki robią makaron z mózgu.

Jeszcze raz powtórzę, jaki jest ten obraz według Ciebie - duży, wartościowy + wartość sentymentalna, wiszący, znajdujący się w centralnej części ściany.

Spójrz np. na to:
Spojrzał na duży obraz Matki Boskiej Częstchowskiej, który, zdaje się, był wart więcej niż zebrane razem wszystko, co można tutaj znaleźć. Skoro wciąż nie pozostała po nim jedynie jasna plama na ścianie - musiał znaczyć więcej niż to, co można dostać w zamian.

O wiele więcej.
To banalny przykład zupełnej transformacji. Starałem się nie wspominać nawet o tym, że on tam wisi, bo to zazwyczaj robią obrazy. Nie miauczą, nie tańczą na scenie Miejskiego Ośrodku Kultury w Ciechocinku, tylko wiszą. Skoro pomieszczenie jest skromne - można to wykorzystać do stworzenia kontrastu - skoro Twór wciąż tu jest, a np. za pieniądze, które można za niego dostać, właścicielka nie kupiła lustra, fotela czy kaczki... no, to jest ważny. Coś znaczy. Sentymentalny jest, skurczybyk jeden.
- Widzę, że przyprowadziłeś znajomą – uśmiechnęła się serdecznie gospodyni,

zapraszając Alicję i Filozofa do stolika przykrytego poszarzałą koronkową serwetą.
Wcześniej widziałem go samego, a teraz jest z kobietą. No tak, Autor wspominał coś o "gościach" ale oni brzmią na swoim miejscu bardziej jak błąd, niż sugestia...
- Mnie również, złotko. Nazywam się Janina(.) – (s)pojrzała na nią dobrotliwie i naraz nie wiadomo z jakiej przyczyny rzewnie się rozpłakała.
Kropka po kwestii i atrybut z dużej litery...
- Nie mam zamiaru cię dręczyć, lecz twoja córka nie żyje. Dziesięć lat temu wyłowiono jej zwłoki z rzeki. Zidentyfikowano ciało – mówił spokojnie Filozof.
(przeraża mnie myśl, że co linijkę będę musiał się czegoś uczepić)

Wiesz, to brzmi prawie jak:

- Nie chcę być obrzydliwy, ale spójrz, ten pies właśnie zeżarł własną kupę.

albo:

- Nie będę cię smucił, ale jak na ciebie patrzę, to moje śniadanie rwie się do spaceru po podłodze w kuchni.

Jezus Maria. Gość nagle mówi komuś, że "twoja córka nie żyje. Wyłowili ją z rzeki dziesięć lat temu". Tak, kurna, po prostu, i jeszcze wcześniej dodaje "Nie mam zamiaru cię dręczyć", jakby wszystko było ok. "Nie mam zamiaru" na dodatek nadaje tej wypowiedzi ton zniecierpliwienia w stylu: "Tylko mi się tutaj nie rozrycz".
- Podobnie twój syn… - mruknął ściszonym głosem.
No. Robi się wesoło.
- Podobnie twój syn… - mruknął ściszonym głosem.

- Też wymyśliłeś! Chłopak poszedł z kolegami grać w piłkę.
A teraz odnoszę wrażenie, że ta kobieta ma jakieś zachwianie psychiczne.
- Nie rób ze mnie idiotki! Przestań mnie gnębić! –krzyknęła kobieta
Podkreślone - do wywalenia. "Krzyknęła" to okropny Atrybut dialogowy, też radzę go usunąć. (widać bardzo wyraźnie, że ona krzyczy). Po kwestii po prostu od razu o tym tupaniu. Daję słowo, że będzie o wiele lepiej ;)
Alicja wpatrywała się w gospodynię oczami wielkimi ze strachu, a w głębi serca

czuła rozdzierający ból, rodził się w nim żal i nieprzenikniony smutek.
W tym bólu rodził się żal i smutek?
Zmienne fale zimna i gorąca zaczynały przyprawiać ją o mdłości. Tak paskudnie było jej ostatnio kilka lat wstecz, gdy dowiedziała się, że jej ojciec zmarł na zawał. Wsparła się ręką o blat stołu, licząc, iż nagłe uderzenia ciepła zaraz ustąpią.
Eee... wtrącenie przeszłości zupełnie tutaj nie pasuje o,o
Niedługo potem udało mu się doprowadzić do względnie normalnego stanu gospodynię, natomiast Alicji poprawiło się w końcu samopoczucie.
Mam tutaj dwa proste zdania i zero pojęcia, co właściwie zrobił ten gość. jedną doprowadził JAKOŚ (?) do normalnego stanu, a drugiej samo się poprawiło. WTF?
- My już pójdziemy. Musisz się wyciszyć – Filozof zwrócił się do starej

przyjaciółki.
Nie no, gość zupełnie nielogicznie się zachowuje. Nieczule wręcz. I znów, to prawie jak:

- Umarła ci córka i syn. Córka utopiła się w rzece. ALE NIE MÓWIĘ TEGO, ŻEBY CIĘ DRĘCZYĆ. A teraz papa. Zostań sama. Porycz sobie i wycisz się. I tylko mi nie myśl o samobójstwie.

Kim on dla niej jest? Bo zachowuje się jak zupełny dupek.
- Ależ skąd! Czuję się świetnie! Poza tym muszę koniecznie ugotować obiad dla dzieci. Kiedy Grzesio wróci z meczu będzie pewnie głodny, a te koleżanki od mojej Zuzi nigdy jakoś nikogo nie częstują. Córcia się ucieszy. Robię dzisiaj żurek, a ona go wprost uwielbia – promieniała Janina. Nic nie wskazywało, że jeszcze pięć minut temu miała tu miejsce awantura, znowu ona sama była najbardziej rozdrażniona. Uśmiechała się do wszystkich sprzętów w pokoju, a żegnając swoich gości wyszła aż przed barak, by machać do momentu zniknięcia pana Franciszka i Alicji z pola widzenia.
I tylko pogłębiło się we mnie przeświadczenie, że z psychiką tej kobiety jest na serio bardzo źle. I wiesz, problem jest taki: jako autor, masz prawą ją taką uczynić, tylko że... ja tego nie czuję i dlatego odbieram to jak idiotyzm. Albo coś zupełnie niepasującego. Wiesz dlaczego? Bo: goście mają ją (i jej stan, który w tej chwili łatwo jest ocenić) prawdopodobnie głęboko w Mrocznej Krainie Odbytu, a zdanie "Nic nie wskazywało, że jeszcze pięć minut temu miała tu miejsce awantura, znowu ona sama była najbardziej rozdrażniona." sugeruje jakby, że poprzedni stan należał do... zwykłych i wszystko wróciło do normalności?

Akurat to jest chyba niekonsekwencja językowa.
Alicję zdziwiło, iż dzieci nie używają formy „tata”, lecz nazywają tego człowieka dosyć szorstko.
Podkreślone radzę usunąć. I, szczerze mówiąc, jeśli jest kuratorem, to nie powinno to ją zupełnie dziwić. Powinna od razu odczytać to, o czym mozolnie informujesz w późniejszym fragmencie:
Przewidywała, że muszą wiązać z nim złe wspomnienia (...)
...i chyba dalej mają go dość (tego ojca).
- Musimy poinformować mamusię! – dorzucił dramatycznie najmłodszy brzdąc.
Do wywalenia.
(...)powiedziała twardo, lecz na nieszczęście wypadła jej z rąk ścierka, którą wycierała talerz, i Alicja zwróciła uwagę na poranione okropnie dłonie, natomiast schylając się po ręczniczek zobaczyła, w zmienionym świetle, rany i siniaki na jej twarzy.
Podkreślone - do usunięcia... co to znaczy, że dłonie są poranione okropnie? W Twoim mniemaniu jaką moc ma to słowo? Kobita nie ma kilku palców, ma oparzenia, blizny, czy co? Co to znaczy, że światło jest zmienione? Inna barwa, jasność? A może źródło inne?

Nie chcę Cię rozwścieczyć, ale to jest niekonsekwencja obok niekonsekwencji. Trzeba to przemyśleć i poprawić ;)
Kobieta zorientowała się, że Alicja obserwuje ją i dostrzegła to, czego nie była powinna.
NO ŁAŁ, zorientowała się, że ktoś ogląda jej ręce i twarz? To nie jest nic, co trzeba zauważyć, to oczywiste, że od razu to czuła, widziała, rozumiała. A to "była" jest tam zupełnie zbędne.
- Wiem, co państwo myślą – westchnęła ciężko (...)
Westchnęła ciężko.

A wcześniej:

Spytała nieufnie.

Powiedziała twardo.

Dorzucił dramatycznie.

Zauważasz wspólną cechę? Przysłówki. Przysłówki, o których mówiłem na samym początku. Teraz spójrz na dwa zestawy dialogów:

1)

- Co ty, u licha, robisz? - zapytał ze zdziwieniem Rafał. Zauważył, że coś zaczęło tykać w jego toribe.

- Ja? Ja... nic - odpowiedział naiwnie Chłopiec Okrętowy.

- Grzebałeś w mojej torbie! - krzyknął oskarżycielsko mężczyzna.

- Ale... niech pan tak nie krzyczy. Bez nerwów - mówił uspokajająco chłopiec. - Ja... tak tylko zajrzałem, bo zobaczyłem tam taki fajny zegarek i...

-...gówno prawda!- rzucił głośno Rafał. - Tam nie ma żadnego zegarka! Podłożyłeś mi bombę!

- Bombę? No wie pan co... za kogo pan mnie ma? - szepnął kłamliwie uśmiechnięty dzieciak.




2)


- Co ty, u licha, robisz? - zapytał ze zdziwieniem Rafał. Zauważył, że coś zaczęło tykać w jego toribe.

- Ja? Ja... nic - odpowiedział Chłopiec Okrętowy.

- Grzebałeś w mojej torbie!

- Ale... niech pan tak nie krzyczy. Bez nerwów - mówił chłopiec. - Ja... tak tylko zajrzałem, bo zobaczyłem tam taki fajny zegarek i...

-...gówno prawda!- rzucił Rafał. - Tam nie ma żadnego zegarka! Podłożyłeś mi bombę!

- Bombę? No wie pan co... za kogo pan mnie ma? - szepnął z uśmiechem chłopiec.




I teraz zauważ pewien fakt. Obie wersje zasadniczo się od siebie różnią - druga jest, potocznie mówiąc, "ogołocona" z niektórych rzeczy. A konkretnie przysłówków. W dwóch przypadkach atrybut zupełnie się zmienił. W jednym - znikł, w drugim - przeszedł małą metamorfozę. Jednak... czy zmienił się sens tych wypowiedzi, gdy patrzysz najpierw na pierwszą, którą można potraktować jako pierwowzór? Nie, nie zmienił się. Dalej wiesz, jakie uczucia towarzyszą mówiącym i w jaki sposób ci ludzie mówią. Więc pytanie: po jaką cholerę używać przysłówków, skoro nie zwiększają siły przekazu, a wręcz przeciwnie, mogą dać komiczny efekt, gdy ktoś nagle mówi twardo, inny miękko, drugi rzężąco, a trzeci szumliwiwie, mówiąc słowotwórczo ;) Przemyśl to sobie.
Urwała, zamilkła i skryła twarz w ściereczkę, po czym kontynuowała zmienionym przez płacz głosem.
Och... Autorze. Po prostu napisz, że mówiła później DRŻĄCYM głosem. Wszyscy wiemy, że on drży. Zmiany są różne i lepiej nie mówić o nich tak ogólnikowo ;)
- Musimy zostać! Należy pani pomóc! – Alicja stanęła jak wryta w posadzkę.

- Nie damy rady. Z jej opowieści można wnioskować, że to postawny chłop. Słabowity staruszek oraz dwie chudziutkie kobiety, w tym jedna zastraszona, nie poradzą sobie z potężnym, napastliwym mężczyzną. Zrozum… - przekonywał pan Franciszek, wpadając w panikę.
Ok. Spoko. Teraz mogę uwierzyć, że ten... gość ma być dupkiem i tyle. Teraz przynajmniej mam kilka dowodów na to, że to nie przypadek.
Alicja nie opierała się już dłużej. Argumenty były wystarczająco mocne, aby ją

przekonać.
A ona mało asertywna.
- W ten niedzielny poranek odsłonię przed panią ostatnie oblicze dzielnicy za

przystankiem strefowym - miłości w wynaturzonej formie do własnej… śmierci – rzekł węzłowato staruszek, wpatrując się w postać (...)
Jakem żyw od lat szesnastu, takem gorszych przysłówków nie widział nawet parunastu... Łożeż-w-mordeż. Rzekł węzłowato? Czyli co, zademonstrował językiem działanie elektrycznych schodów? o,o
- Po prostu cudownie – zaszemrała negatywnie nastawiona do takich spryciarzy.
Buuuu... :(
A narkotyki to paskudny nałóg! – zawył pretensjonalnie z chytrym uśmieszkiem i błyskiem w oku.
<idzie po strzelbę>

Wcześniej użyłaś w dialogu skrótu "np.". Tak się nie bawimy ;)

O jejku. Tekst faktycznie męczący. Styl wymaga BARDZO DUŻO pracy, to mogę Ci powiedzieć z ręką na sercu. Opowieść ważna, bo traktująca o przemianie wnętrza... może dawać ciekawe perspektywy, ale, ale, ale, ale.

Ale-ale. Zawsze jest, a tutaj tego nawet sporo.

Twój styl bardzo utrudnia przekaz. Tak się skupiłem, że dałem sobie spokój z przecinkami, ze złą budową dialogów (tylko momentami, ale jednak) bo... no na zdania trzeba było uważać. I czasem z trudem wyławiać to, co w nich najważniejsze.

Moją ironię i złośliwość przełknij. Staram się od samego początku działać wyłącznie na twoją korzyść.
Gra pisze:Ależ niczym się nie przejmuj! Absolutnie niczym i nigdy. Nie warto.
Czyli jak ktoś mówi nam bolesną prawdę, to mamy wyrzucić ją do kosza, żeby przypadkiem życie na chwilę nie zrobiło się ciężkie i iść dalej? To raczej nie da wiele zysku, jeśli chodzi o jakiś fach. No chyba, że nadinterpretuję wypowiedź (bo może być SŁUSZNIE ironiczna, tylko tego nie skumałem) ;)
Ostatnio zmieniony ndz 01 lut 2009, 23:44 przez SkySlayer, łącznie zmieniany 5 razy.

8
SkySlayer pisze:
Rzeczą najcenniejszą i posiadającą największe znaczenie sentymentalne był sporych rozmiarów obraz ukazujący Matkę Boską Częstochowską, wiszący na centralnej części ściany.
Trzy słowa obrazujące ruch, jeden czasownik i dwa przymiotniki.


Ciekawostka. "Wiszący" i "ukazujący" to nie przymiotniki, tylko czasowniki



Pozdr. ;)

9
Imiesłów przymiotnikowy czynny (bo z tym mamy do czynienia w dwóch wypadkach) potocznie traktuję często jako jedną z form przymiotnika (nawyk wyniesiony ze starej szkoły) stąd taki zapis.

Aczkolwiek chętnie sprawdzę, jak należy to POPRAWNIE nazywać :D

Dzięki, Bin. Wiesz, że Cię kocham.

xD

10
Gra napisał/a:

Ależ niczym się nie przejmuj! Absolutnie niczym i nigdy. Nie warto.



Czyli jak ktoś mówi nam bolesną prawdę, to mamy wyrzucić ją do kosza, żeby przypadkiem życie na chwilę nie zrobiło się ciężkie i iść dalej? To raczej nie da wiele zysku, jeśli chodzi o jakiś fach. No chyba, że nadinterpretuję wypowiedź (bo może być SŁUSZNIE ironiczna, tylko tego nie skumałem) ;)
Sky...pls zobacz na jaką odpowiedź Gra zareagowała właśnie tak. Nie cierpię się szlachtować po prostu (to nie żadna aluzja do nicka Sky'a :-)). Jeśli ktoś nie chce żadnej krytyki, nie naciskam, idę dalej. W tym czasie podszkolę warsztat :-) Pozdrawiam.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

11
Zgadzam się, że to imiesłów przymiotnikowy czynny.



A propos tych "gości": opowiadanie podzieliłam na części ze względu na długość całości, ale w kompletnym opowiadaniu to naprawdę nie razi, bo test jest wówczas logiczny.



OK, czyli podsumowując, tekst utrudnia przekaz przez nadmiar przysłówków. No cóż, w szkole kazano nam zawsze korzystać z bogactwa słów języka polskiego, ale w porządku. Rozumiem, w końcu ten tekst pamięta trzecią klasę gimnazjum, kiedy pisało się głównie wypracowania w stylu "szkolnym".



Doceniam ocenę, zwłaszcza Weryfikatora, bo jako jedyny napisał wyczerpujący komentarz. Hmm... a myślałam, że tamten styl był dobry, bo bogaty i warto do niego wrócić. Zawsze wydawało mi się, że pisarz powinien operować jak największą ilością barwnych słów. Widocznie pisanie jak Sienkiewicz wyszło już z mody (w szkole głównie czytało się archaiczne lektury, dopiero na studiach można sięgać po te książki, które uważa się za godne uwagi).



Broń Boże, nie wyrażam się złośliwie, więc proszę tak tego nie odbierać.

Mam jednak mały niedosyt, czemu poprzednich dwóch części nie raczono tak szczegółowo "zbadać"? Od razu napiszę, dlatego nie komentuję innych (co mogłoby być jedną z odpowiedzi na moje pytanie): wszystko dopasowuję pod mój dawny i obecny styl pisania, więc wolałabym nie oceniać niesprawiedliwie. Poza tym nie lubię wytykać ludziom błędów interpunkcyjnych itp., lecz skupiać się na tym co mówi tekst. Większość komentarzy dotyczy jednak strony technicznej, toteż postanowiłam się w to nie mieszać.
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

12
Gra, sorry, nie kontaktowałem trochę wczoraj stąd... niekumliwość, że tak powiem. Łonewer. Nieważne ;)
Altamira pisze: Mam jednak mały niedosyt, czemu poprzednich dwóch części nie raczono tak szczegółowo "zbadać"?
Dziś postaram się przejechać pługiem w ten sam sposób przez poprzednie części, obiecuję. Jeśli jesteś zadowolona z takiego zaangażowania z mojej strony - z chęcią kontynuuję. Mówię tak, bo różnie bywa, ludzie czasem marudzą, burzą się i tak dalej (to troszku zniechęca do pracy...).
Altamira pisze: Poza tym nie lubię wytykać ludziom błędów interpunkcyjnych itp., lecz skupiać się na tym co mówi tekst.
Ostatnio ktoś niezwykle burzył się, że czepiam się interpunkcji, ale w tym wypadku dałem sobie spokój, o czym już mówiłem. Wiesz, z mojego punktu widzenia ona stanowi jedną z kości w szkielecie stylu, tak więc nigdy jej nie ignoruję. Ale nie neguję teraz Twojego zdania, po prostu mówię, co myślę.
Altamira pisze: Większość komentarzy dotyczy jednak strony technicznej, toteż postanowiłam się w to nie mieszać.
Przedkładam styl nad treść. Taki już niestety ze mnie mutant, ale, całe szczęście, trochę wspominałem o treści w swej ocenie. Gdy ogarnę całość (każdą część), spojrzę ogólnie na fabułę, jeśli chcesz.

Nie koniecznie czuję, że powinienem to robić, ale pomóc zawsze mogę.
Altamira pisze: Widocznie pisanie jak Sienkiewicz wyszło już z mody (w szkole głównie czytało się archaiczne lektury, dopiero na studiach można sięgać po te książki, które uważa się za godne uwagi).
F. W. Kres bodajże też prawił o Sienkiewiczu. O jego barwności (przesadnej według współczesnego pisarza) opisów i tak dalej, i ukazał to mniej więcej tak:

Kiedyś telewizor w domu był rzadkością, do kina chodziła śmietanka towarzyszka (o ile kino w ogóle było gdzieś w pobliżu), tak więc wszystkie te stroje, zbroje, miecze, wyposażenia wnętrz itp. można było zobaczyć głównie w muzeum. To wymaga ruszenia się z domu i zainwestowania w bilet.

Dziś masz kablówkę, Internet – ludzie mają w głowach masę odnośników do najróżniejszych przedmiotów, epok, postaci, wystarczy, że rzucisz im jeden wyraz – i sami tworzą sobie sami ciąg cech. Kiedyś trzeba było im pomóc, dziś - co brzmi i jest idiotyczne – wszyscy wszystko wiedzą.

To nieprawda, ale na tle wizualnym, empirycznym (Boże, co za okropne słowo) można się zgodzić. Tak więc taki styl rzeczywiście wyszedł z mody i jest przeżytkiem. Na dodatek potrafi niezwykle zmęczyć i zdenerwować.

Skup się na selekcji i wybieraj to, co najważniejsze. Resztę trzeba niestety (a może: na szczęście?) utylizować. Czytałaś felietony papcia Kresa? Jeśli nie, to później przytoczę Ci tytuł traktującego o opisach (i wkleję tu linka, jak znajdę w necie, bo prawdopodobnie wszystkie teksty są na stronie autora. Gdzieś na forum też chyba się walają).

13
ten tekst pisany był 4 lata temu i od tego czasu nie robiłam żadnej korekty.
To może zrób Altamiro :-). Zrób, bo czytając swój tekst po czterech latach widzi się własny postęp i dojrzałość twórczą. Przeważnie ;-)

SkySlayer - zupełnie nic nie szkodzi. Piękną pracę nad tekstem zrobiłeś - podziwiam.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

15
Zabawne, a mnie się wydawało jeszcze 3 dni temu, że właśnie moje obecne pisanie jest wybrakowane, gdyż w tekście znacznie ograniczyłam opisy, przysłówki, komentarze, a nadrabiam dialogami, krótkimi spostrzeżeniami i używam prostego i jasnego, po prostu ludzkiego języka (zdawało mi się, że ZBYT ludzkiego). Myślałam, że to źle, ale widzę jak bardzo się myliłam. Tym bardziej dziękuję za uświadomienie mnie, wlaliście mi nieco otuchy w serce :) Naprawdę wielkie dzięki :)
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”