



Budzę się. Widzę jego błękitne oczy, pochylone nad moimi. Mrugam szybko, a one znikają. Ale wrócą. Wracają każdego kolejnego poranka, przypominając, że on nade mną czuwa.
Bo na tym świecie już go nie ma. Rok po jego śmierci nadal nie mogę się z tym uporać. W nocnych koszmarach prześladuje mnie wspomnienie kolizji. Pamiętam to, jakby zdarzyło się wczoraj. Oddałabym wszystko, nawet własne życie, gdybym tylko mogła temu zapobiec. Zginął w wypadku, choć nie wiem, czy to był wypadek. Policja tak stwierdziła, ale ja widziałam morderstwo.
Jechaliśmy samochodem. Obrazy szybko przesuwały się za chłodną szybą, o którą opierałam głowę. Mówił coś, że nie ma najmniejszego zamiaru asystować przy moim porodzie. Jeszcze straciłby przytomność z powodu zbyt długiego odcięcia od swoich lekarstw przeciwbólowych. Co gorsza, mogliby go posądzić o zemdlenie, co oczywiście zniszczyłoby mu reputację. Uśmiechnęłam się, uznając racje jego wywodów i dotknęłam brzucha. Zaczął się śmiać, stwierdzając, że dziecko będzie miało traumę, jeśli ciągle będę go tak obmacywała i głaskała. Odwróciłam się, żeby porządnie mu odpowiedzieć i w tym samym momencie wbił się w nas drugi samochód. Od jego strony. Zakrwawiona twarz Gregry'ego, zmiażdżone ręce, kręgosłup, powybijane kawałki szkła w mój brzuch… huk, krzyki… wszystko działo się w ułamkach sekund. Zapamiętałam tylko, że zanim odszedł, zanim na zawsze zgasły jego niebieskie oczy, wyszeptał z bolesnym trudem, że mnie kocha. I naszego synka. Potem nadjechały karetki, a mi urwał się film. Obudziłam się dopiero w szpitalu. Kiedy zauważyłam bandaże owijające mój podejrzanie płaski brzuch, oznajmiono mi, że poroniłam. Płakałam, dopóki nie przyszedł Jimmy. Wtedy zaczęłam krzyczeć i go bić. Bić bez ustanku, z bezradną rozpaczą zawartą w każdym, coraz bardziej słabnącym, ciosie.
Gdyby nie jego pomoc, nie przetrwałabym pogrzebu. Dwie trumny, kryjące w sobie niewinne ofiary: maleńką istotkę i dorosłą osobę. Nasze nienarodzone dziecko, zabite jeszcze w łonie matki i Gregory. Greg. Miłość mojego życia. Człowiek, którego nigdy nie zapomnę. Ironiczny, inteligentny lekarz, który uratował wiele ludzkich istnień. Nie wiem, czy były to moje myśli, czy słowa księdza. Wiem, że pod koniec stamtąd uciekłam. Uciekłam w momencie, gdy na trumny spadła pierwsza garść ziemi…
Następne dni były straszne. Zamknęłam się w domu, nie wychodziłam, nie dbałam o siebie. Jadłam tylko wtedy, gdy wmusił to we mnie Jimmy. Całymi dniami wpatrywałam się tępo w zdjęcie Grega. On nie mógł mi tego zrobić! Nie mógł umrzeć!
Każdej nocy do mnie powracał i każdego następnego dnia budziłam się na mokrej od mimowolnych łez poduszce.
Po pół roku udało mi się stanąć na nogi. Wróciłam do pracy, znowu przesiadując w niej do późna. Najgorszy był jednak moment, gdy musiałam podjąć decyzję o zatrudnieniu nowego specjalisty od chorób zakaźnych. To właśnie wtedy chwyciłam nóż i pobiegłam do jego gabinetu, rozpruwając jego fotel, niszcząc piłeczkę, tnąc jo-jo, rozbijając na ścianie gameboy’a i przenośny telewizorek. Przez cały ten czas nikt nie odważył się niczego tam ruszyć. Do chwili, aż ja to zdemolowałam. We wściekłości szukałam ukojenia, ucieczki, ulgi… nie wiem, czego… Greg nie był niczemu winien, choć dla mnie w tym momencie był. Wszystkiemu. Odszedł, zostawił mnie samą!
Dzisiaj jest rocznica jego śmierci. Jego i naszego maleństwa. Wspomnienia wracając z bolesną świadomością tego, co się stało. Znowu się rozsypuję. Poszłam na ich groby. Z tafli czarnego marmuru spoglądał na mnie Greg, uśmiechając się. Nie mogłam tego znieść, nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia, więc uciekłam tak samo, jak rok temu.
Teraz kręcę się po domu. Cały czas wydaje mi się, że on tu jest. że jeśli odwrócę się dostatecznie szybko, uchwycę kawałek jego cienia. że jeżeli skupię się dostatecznie mocno, usłyszę w ciszy stukanie jego laski na piętrze i charakterystyczny chód.
Chcę zasnąć. Brak snu dręczy mnie już od kilku dni, pozwalając odpocząć tylko na parę minut, a potem znów wybudzając. Biorę do ręki jakieś opakowanie i wysypuję sobie na dłoń tabletki. Nie liczę, ile. Połykam szybko, popijając wodą. Obraz delikatnie rozmazuje mi się przed oczami, ale po chwili szybko wyostrza.
Z sąsiedniego pokoju wychodzi Gregory, trzymając na rękach roczne już niemowlę. Ono śmieje się radośnie i wyciąga do mnie rączki. Jego tatuś nie kuleje. Tylko patrzy na mnie smutno, pytając, co narobiłam. że wystarczyło mnie spuścić na chwilę z oka, a narozrabiałam gorzej niż ten maluch. Oglądam się i widzę siebie martwą na podłodze. A więc tak to się skończyło. Podchodzę do Grega i wtulam się w przyjemnie ciepły, granatowy T-shirt, jednocześnie obejmując naszego synka. Czuję się szczęśliwa. Bo znowu jesteśmy razem, nieważne, w jaki sposób to osiągnęłam. Ważne, że to zrobiłam. I że te niebieskie oczy już nie znikną…
<Arri edit: kmiotkowa inwencja nie zna granic! czy wy nie widzicie tego napisu pod logiem WM? Otworzymy temat 01.01. JEEEZ!>
Podaj mi na PW gatunek. Zapomniałaś o nim - Weber edit