Sprawy osiedla - [opowiadanie - kryminał]

1
Obudziło go głośne pukanie do drzwi. Spojrzał na „komórkę”, była trzecia trzydzieści. „Kogo o tej porze przyniosło” – pomyślał. „Może, jakiś pijak? Zaraz się okaże, czy będę musiał użyć pięści” – na wszelki wypadek ubrał buty. Zamiast brudzić ręce krwią, jakiegoś „żula”, wygodniej było kopniakiem zrzucić go ze schodów. Buty i tak były stare i zniszczone. Otworzył, więc drzwi, ubrany tylko w majtki i wojskowe buty. Zdziwił się niezmiernie, nie był to, żaden półprzytomny alkoholik, tylko Diana.



ładna, niska blondynka, o zniszczonych przez pracę dłoniach. Miała zaledwie dwadzieścia lat, a ktoś, kto jej nie znał, śmiało mógł „strzelać” – trzydzieści. Tryb życia miejskich peryferii zaznaczył już swoje piętno.

łukasz dobrze pamiętał, jak wyglądała ich przeprowadzka do jego dzielnicy. On mieszkał tu od urodzenia, rodzice Diany zostali przesiedleni z powodu długów. „Opiekuj się nią dobrze, to twoja rodzina” – powiedziała matka. łukasz słuchał matki. Wprawdzie nie zawsze, ale takie zadanie mu się podobało. Skończył właśnie piętnaście lat i otrzymał w prezencie młodszą siostrzyczkę. Zawsze chciał mieć rodzeństwo, więc zaangażował się w pełni w rolę ochroniarza Diany.



Pierwszy raz, uratował jej skórę dwa lata, po ich przeprowadzce. Jeden z sąsiadów zainteresował się bardzo siedmioletnią dziewczynką. Stary złodziej, w tamtym czasie bardziej żebrał niż kradł. Jednak na słodycze dla swojej ulubienicy zawsze znajdował pieniądze. Chłopak ostrzegał go wielokrotnie, na nieszczęście dla siebie, kryminalista nie posiadał instynktu samozachowawczego. Zaprosił dziewczynkę do swojego mieszkania i źle by się to skończył dla małej, gdyby Marek Jańczak, dobry kolega łukasza, nie zorientował się, co się stało. Widział, że stary z nią rozmawia, a później idą razem na klatkę schodową.



łukasz, Marek i Dawid zjawili się w mieszkaniu pana Maszczuka, w ostatniej chwili. Dawid zabrał dziewczynkę na zewnątrz, chłopcy nie chcieli jej wystraszyć. Maszczuk mógł tylko wyć z bólu, wiedział, że prośby w tym świecie nic nie znaczą. Umarł po dwóch miesiącach. Obrażenia były zbyt poważne, a lekarzom nie zależało za bardzo na ratowaniu takiego człowieka. Sąsiedzi nic nie widzieli, policja nic nie znalazła. Maszczuk wolał umrzeć w szpitalu, niż gnić połamany w rynsztoku.



Ciotka i wujek byli wdzięczni siostrzeńcowi, a on wiedział, że to był jego obowiązek. Od tamtej pory, nikt z osiedla nie ważył się tknąć dziewczyny. Niestety, kiedy skończyła czternaście lat, zaczęła się buntować. Chciała się bawić. łukasz często przynosił jej nowe ubrania, kosmetyki i inne prezenty. Była zawsze modna i zadbana. Nie jedna jego dziewczyna była zazdrosna, ale to była tylko młodsza siostrzyczka. Była bardzo ładna, więc przyciągała wielu amatorów nastolatek, na wiejskich dyskotekach. łukasz, już wtedy wysoki i dosyć silny mężczyzna, odwiedzał później te miejsca z kolegami i uczył szacunku dla kobiet, zwłaszcza tych z osiedla.



Teraz ten trzydziestoletni mężczyzna przyglądał się zapłakanej Dianie i zachodził w głowę, nad tym, co się stało.

- Wejdź do środka i spróbuj się uspokoić – powiedział ciepło. Posłuchała. Usiadła na zniszczonym fotelu, twarz ukryła w dłoniach i wzdychała histerycznie. łukasz zapalił papierosa, przycupnął na materacu i wpatrywał się spokojnie w grzyba na suficie. Nie myślał. Palił i czekał. Kiedy żar doszedł do filtra, wrzucił go do słoika pełnego wody i nasiąkniętych niedopałków. Diana zdążyła się trochę uspokoić.

- Co się stało? – zapytał.

- Rodzice nie żyją – odparła i znów wybuchła szlochem. łukasz w pierwszej chwili zbladł. Szybko się jednak opanował. To była jego rodzina, ale widział już tyle trupów, że zdążył oswoić śmierć. Na osiedlu była czymś naturalnym. Rodziło się tu więcej dzieci niż w innych częściach miasta, więcej ludzi też umierało.

Usiadł na szerokiej poręczy fotela i przytulił się do Diany.

- Przykro mi – wyszeptał – zaopiekuję się tobą.

- Wiem, ale ktoś ich zabił, boję się – odparła. Wpadł w zadumę. Po chwili zapytał.

- Ty ich znalazłaś?

- Tak, wróciłam z nocnej zmiany.

- Dzwoniłaś na policję?

- Nie, ale oni nic nie zrobią.

- Wiem, ale trzeba ich zawiadomić. Ufasz mi?

- Tak.

- Zostań tu. Ja pójdę do twojego mieszkania, a później wezwę „pały”. Muszę sam to obejrzeć. Ty połóż się. Może zaśniesz – przytaknęła i położyła się na materacu. łukasz przebrał się w dresy, zmienił buty i wyszedł.



Lipcowa noc była przyjemna. Wszyscy już spali. Zapalił i ruszył między blokami. Znał tak dobrze te podwórka, że mógłby iść z zamkniętymi oczami. Tyle razy bawił się tu w chowanego lub w berka. Kiedy podrósł ukrywał się przed matką, kiedy palił i pił alkohol. Teraz to było jego terytorium. Znał tu niemal każdą rodzinę, jego też wszyscy znali.



Miał wielu, dłużników, jeśli ktoś miał problem chętnie pomagał. Nie zachłanny, nie nakładał oprocentowania, ale jeśli ktoś próbował go oszukać, nie mógł liczyć na wyrozumiałość.



Odkąd skończył szesnaście lat pieniądze miał zawsze. Wtedy to zaczął kraść. Nie napadał ludzi. Robił włamania do samochodów, później do mieszkań i sklepów. Znał się na tym, nigdy go nie złapano. Nie pracował, nie musiał. Kilka razy proponowano mu zajęcie u lokalnych gangsterów. Odmówił. Wolał żyć na własny rachunek. Oczywiście wchodził w spółki, ale tylko z zaufanymi kolegami i tylko czasowo. Potrafił się bić. Stoczył niezliczoną ilość walk. Przegrywał rzadko. Zabił dwa razy, nie licząc kilku pobić, które po jakimś czasie skończyły się śmiercią. Jednak nie uderzył jeszcze uczciwego człowieka, bił się tylko z równymi sobie. Z „elementem”, jak ich określano w szkole.



Przed domem, w którym mieszkała Diana panował tłok. Nie zamknęła drzwi wychodząc z domu, ktoś wszedł, znalazł ciała i wezwał policję. Nie wpuścili go do środka. Przedstawił się funkcjonariuszom, powiedział gdzie jest córka ofiar i zabrał ich ze sobą.



Przesłuchiwali ich ponad trzy godziny. Nie powiedzieli im nic. Pierwszy raz policjanci byli grzeczni dla łukasz, ale wiedział, że to maska. Jest złodziejem. Nie szanowali go. Mogli go lubić, ale tak samo, jak się lubi bezpańskiego psa. Jeśli obsika ci samochód, kopniesz go i pogonisz. Do mieszkania wrócili wyczerpani. Diana spała na materacu, łukasz na fotelu. Następnego dnia zorganizował łóżko polowe.



Cały kolejny tydzień zajęły sprawy związane z pogrzebem, posprzątaniem mieszkania, kiedy policja już zebrała dowody i oczywiście na rozmowach ze stróżami prawa. Diana była załamana, musiał się wszystkim zająć sam.



Jak się każdy na osiedlu spodziewał, policja poza przesłuchaniem jednego świadka i rodzin ofiary nie zrobiła nic. Obiecali, że sprawa będzie się toczyć, ale było jasnym, że biedakami władza nie przejmie się bardziej niż to konieczne.

- łukasz nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła – mówiła Diana, kiedy pomagał, przenosić rzeczy, które przez ten tydzień trzymała u niego.

- Jeśli chcesz, możesz u mnie jeszcze pomieszkać. Jak się boisz?

- Wiem, dzięki, ale muszę, jak najszybciej stanąć na nogi.

- Jasne. Masz rację, ale jak coś to dzwoń. Zawsze jestem blisko.

- Dzięki, jesteś kochany braciszku – pocałowała go w policzek. – Najgorsze jest to, że oni nie żyją, a „psy” nic nie zrobią w tym temacie. Nawet nie udają, że prowadzą jakieś postępowanie. Nikt nie ukarze tych pieprzonych bandytów.

- Ja się tym zajmę, dowiem się, kto to zrobił i pożałują tego.

- Dziękuję łukasz, chociaż żebym wiedziała, kogo mam nienawidzić.

- Dowiesz się.



Następnego dnia łukasz odwiedził klatkę, na której mieszkała Diana. Musiał porozmawiać z osobą, która wezwała policję.



Mieszkanie Janusza Czaplickiego znajdowało się visavi mieszkania Diany. On to, wracając wieczorem, z jakiejś libacji dostrzegł uchylone drzwi sąsiadów i nie omieszkał zajrzeć do środka. Zobaczył zadźgane nożami zwłoki i czym prędzej wezwał policję. Pierwszy raz sam coś zgłaszał, do tej pory on był powodem zgłoszeń.



Niestety okazało się, że był wtedy tak pijany, że niewiele pamięta, poza tym, że był to straszny widok. Współczuł, bardzo całej rodzinie i zastanawiał się, co za „bydle” mogło dokonać takiej zbrodni. łukasz już wychodził zły, że nie zdobył żadnych informacji.

- Panie to Cygany były na pewno, teraz ich się tyle kręci. – powiedział na pożegnanie – Kiedyś to byśmy z nimi porządek zrobili, a teraz. Szkoda gadać.

- Cyganie? Dlaczego, kręcili się tu? – zawrócił.

- No, chodzą dywany sprzedają. Ja ich nie wpuszczałem, a państwo Piotrowscy to może ich pogonili i się przyszli zemścić.

- Myślisz, że to oni?

- A nie wiem, ale może być. Bo niby, kto? Powiem panie, myśmy tu wszyscy ich szanowali. Każdego pan zapytaj, to powie. Nikt Piotrowskim nic by nie zrobił.

- Dzięki – powiedział łukasz i zbiegł po schodach. A, więc Cyganie się tu kręcili. Cyganie byli silni, zawsze trzymali się razem. Jeżeli wydaliby wyrok na kogokolwiek, był stracony. Nikt nie chciał się mieszać do ich spraw. Jednak łukasz znał ich, wiedział, że nie będą ryzykować wzrostu nienawiści. Nikt nie przepadał za nimi, ale też nikt, nie miał osobistego powodu do wrogości. Wszystkim było wygodnie funkcjonować w ten sposób. Lecz możliwe było, że zrobił to ktoś bez zgody władz romskich, a wtedy mógł mieć nadzieję, że wydadzą swojego. Spokój był bardzo ważny.



Weszo Ciureja był rówieśnikiem łukasza, znali się od dzieciństwa. Kiedy łukasz zaczął zajmować się kradzieżami, Weszo często kupował od niego kradziony towar. Nie byli kolegami, ale szanowali się i mieli do siebie stosunek raczej pozytywny. Weszo wśród Romów w mieście, miał duży posłuch. Mimo młodego wieku, wykazywał się dużym sprytem i inteligencją. Zawsze można było na niego liczyć. Zanim ktoś udał się do starszych, najpierw proszono o radę jego.



Weszo mieszkał na ulicy Słonecznej. Wszystkie domy, które tam stały należały do Cyganów. Przed wejściem grało w karty trzech młodych Romów. Gdy przechodził, kiwnęli tylko głowami. Znali go, więc nie musieli o nic pytać. Zresztą, do Ciureja nie przyszedłby nieproszony gość. Nie potrzebował ochrony.



Domek był duży, ale łukasz bywał tylko w salonie. Znał drogę, więc wszedł do przestronnego pokoju. W środku siedziała młoda dziewczyna i oglądała telewizję.

- Jest Weszo – zapytał.

- Jest, a co?

- Gówno! Weź go zawołaj – nie powiedział tego w niegrzeczny sposób, dziewczyna też nie poczuła się urażona. Po chwili zeszła na dół z młodym wysokim Cyganem. Ubrany był w biały sportowy garnitur, na szyi miał gruby złoty łańcuch, na palcach sygnety z tego samego metalu.

- Witaj łukasz – podał mu dłoń.

- Cześć Weszo. Nie będę kręcił, mam sprawę.

- Siadaj… Mów…

Usiedli na kanapie a dziewczyna przeniosła się do przedpokoju i posłusznie czekała, aż mężczyźni skończą rozmowę.

- Wiesz, co się stało mojej rodzinie? – zaczął łukasz.

- Wiem. Przykro nam wszystkim. Jesteś dobry kolega, a to dobrzy ludzie byli, szkoda ich.

- No, szkoda. Tylko chciałbym wiedzieć, kto ich zabił?

- A, co ty myślisz, że ja? Ty głupi jesteś? A, co oni mi szkodzili? – odparł.

- Wiesz, że nie ciebie posądzam. Ale sąsiad mówi, że sprzedawaliście tam dywany na klatce.

- No może i tak. I co?

- Mówi, że wujek pogonił ich i ktoś się zemścił.

- A ty frajer? I wierzysz w to?

- Nie wiem, pytam.

- To ja ci powiem. Jak by każdy Cygan miał zabić, za to, że go ktoś pogonił, to pół Polski by już nie było. Nikt bez mojej wiedzy, nie zabije. A ja nic nie wiem. A wiem, kto sprzedawał dywany w tym bloku. I twoja ciocia kupiła jeden. Tylko twoja ciocia w tym bloku kupiła. ładny dywan, turecki, prawdziwy.

- Wierzę ci. A, wiesz coś może? Coś słyszałeś.

- Ja nic nie słyszał. Posłucham, popytam. Bo ty dobry klient jesteś. Dobry kolega. Jak się dowiem, to ci mordercę sam przyprowadzę.

- Dzięki. To będę szedł.

- Do zobaczenia łukasz.

- Na razie.

Wstali jednocześnie i podali sobie dłonie. Weszo poszedł na górę, a łukasz w stronę wyjścia.

- Ty more – zatrzymała go dziewczyna stojąca w przedpokoju.

- Co?

- Ty szukasz tych, co zabili starych Diany?

- Znasz Dianę?

- Dobra dziewczyna. Szkoda jej. Byłam na imprezie, wtedy jak było morderstwo. W „X-club” byłam.

- Tam Diana, jest kelnerką.

- Tak, pracowała tamtej nocy.

- Widziałaś coś?

- Zapytaj Diany.

- Nie kombinuj. Mów.

- Ty był kiedyś zakochany chłopaku?

- Tak.

- Ale tak, żeby zabić? Dla miłości można zabić. A tam był taki jeden, co się kocha w Dianie. Widziałam, jak patrzył na nią. Rozmawiał, zalecał się, a później wyszedł. Zły był.

- Dlaczego?

- A, ja nie wiem. Może dała mu kosza. ładna dziewczyna, a on taki chudy, mały, brzydki on. To go pogoniła pewnie. Zapytaj Diany.

- Nie wiesz, jak się nazywał?

- Nie wiem, brzydki taki, a ja ładna – uśmiechnęła się szeroko.

- ładna. Jak masz na imię?

- Dika.

- Dika, mam u ciebie dług. Jak będziesz mieć sprawę to pomogę.

- Przyjdę – odpowiedziała i wróciła oglądać telewizję.



A, więc sprawa wyglądała tak. Diana pogoniła, jakiegoś frajera, a on się zemścił. Wystarczyło pogadać z kuzynką i wszystko będzie jasne. A wtedy, już się zajmie tym „szczawiem”. Już z nim sobie porozmawia. Dosięgnie go kara.

- Słuchaj – powiedział do Diany – opowiedz mi o tamtej nocy?

- Jakiej nocy?

- Tej, w czasie, której to się stało. Wiesz, o co mi chodzi.

- Nie chcę za bardzo rozmawiać na ten temat.

- Zaufaj mi, to cholernie ważne.

- A co chcesz wiedzieć, tak konkretnie?

- Czy coś się działo na imprezie?

- No było normalnie, straszny zapie…, jak zwykle.

- Ale, czy ktoś się do ciebie przystawiał, albo coś takiego?

- No był taki jeden palant, teraz sobie przypominam, jak pytasz. Taki głupek. Napalił się na mnie strasznie.

- Opowiedz.

- Skoro to ci potrzebne – wzruszyła ramionami i przedstawiała swoją wersję wydarzeń z tamtego dnia. Wieczór zapowiadał się spokojnie, jak to zwykle bywało w piątki. Klientela lokalu znała się dobrze, więc nikt nie potrzebowała popisywać się siłą, czy też znajomościami. Kiedy ktoś szukał rozróby wyjeżdżał za miasto, albo udawał się do centrum. U siebie pilnowano porządku. Diana pracowała tam już ponad rok, klienci znali ją i nie musiała się martwić zaczepkami, lub brakiem kultury. Tamtej nocy lokal był pełen. Było gorąco. Zgrzała się bardzo, z powodu ciężkiej pracy i temperatury. Około dwudziestej trzeciej zaczepił ją Tomek Melichowski. Znali się z podstawówki, był rok od niej starszy. Zawsze się na nią gapił, wiedziała, że się w niej duży. Nigdy jednak nie pokazał tego w tak bezpośredni sposób, jak wtedy. Zagadywał ją ciągle. Pytał: „jak się pracuje”, „co słychać”, „o której kończy”. Ona go zbywała umiejętnie. Zaczynał być męczący. Po północy był już straszniej pijany. Wreszcie zapytał, czy się z nim umówi. Nie wytrzymała. „Odwal się debilu, bo cię ochrona stąd wyniesie” – zakończyła rozmowę. Krew napłynęła mu do twarzy. Odpowiedział spojrzeniem pełnym nienawiści i szaleństwa, i wyszedł. śmiała się z koleżankami z tej sytuacji.

- Myślisz, że byłby do tego zdolny? – zapytała.

- Nie znam go. Kojarzę, ale nie znam.

- To, co zapytasz go?

- Nie, ale coś wymyślę – milczeli przez chwilę. – Pomogłaś mi bardzo. Dowiem się wszystkiego. A jak on jest winny, to już go załatwię.

- Ja bym chciała, aby to się wreszcie skończyło – usiadła na kanapie i zaczęła płakać. łukasz kucnął i zaczął gładzić jej głowę. Myślał. Zastanawiał się nad tym, jak zdemaskować Melichowskiego. Przecież nie mógł się sam, tak po prostu do wszystkiego przyznać. Teoretycznie można było przedstawić swoją hipotezę policji, ale co oni mieliby zrobić? Najwyżej przesłuchaliby podejrzanego i oczywiście sprawa, znów zamarłaby w tym samym punkcie. Poza tym sam miał się zająć tym problem, to nie była sprawa państwa, tylko sprawa osiedla. Sprawa honoru i zasad.



Tego dnia nie mógł zasnąć, był wściekły, że nie może znaleźć rozwiązania tej kwestii. Wiercił sobie dziurę w brzuchu i kiedy, zaczął odczuwać zmęczenie i rezygnację, olśniło go. Prowokacja. To był sposób na przyznanie się Melichowskiego. Właściwie już wcześniej myślał o tej metodzie, ale teraz zaczął mu się w umyślę układać konkretny plan przedsięwzięcia, które miało odnieść sukces. Zapalił papierosa i zaczął spokojnie montować wszystkie elementy owego zagadnienia. Potrzebował prowokatora. Idealnym kandydatem wydawał się Jarek Winnikowski. Znał „ślimaka” od dziecka i wiedział, że to człowiek, który nie „pęka”. Nie byli przyjaciółmi, ale zdarzało im się pić wspólnie wódkę, czy dokonywać, jakiegoś włamania. Nie mógł wybrać nikogo z bliższych znajomych, to byłoby zbyt podejrzane. Dlatego ślimak nadawał się idealnie do tego zadania. Wystarczająco inteligentny, wystarczająco odważny i wystarczająco lojalny. Wreszcie mógł zasnąć. Kolejny dzień miał pokazać, czy obrał odpowiedni kierunek.



W południe odwiedził Winnikowskiego. Zaczęli od rozmowy o niczym, chociaż ślimak od razu wiedział, że to jakaś ważna sprawa. Wypili po jednym piwie i łukasz przeszedł do meritum. Tamten tylko słuchał uważnie i nie odezwał się jednym słowem.

- No dobrze, – odparł, kiedy usłyszał już cały plan – a co się stanie, kiedy się przyzna?

- Nie jestem pewien?

- Chcesz go zabić?

- Możliwe, że to zrobię. Nie wiem, może on sam to zrobi? Nie wiem, jaki jest z niego człowiek?

- Ja wiem. To pies. Może i kocha Dianę, ale zabił, bo jest śmieciem. Chcę być lepszy niż jest, tyle, że jest tchórzem. Sra po gaciach, w tej chwili. Na pewno się nie zabije, prędzej zostanie cwelem w więzieniu.

- To go zatłukę.

- Pomogę ci. Brzydzą mnie takie ścierwa. Kiedy chcesz to zrobić?



Ustalili, że całą akcję przeprowadzą w sobotni wieczór. Omówili szczegóły i się pożegnali. Stwierdzili, że nie będą się kontaktować, aż do soboty. Kolejne ich spotkanie miało nastąpić, w chwili, gdy będą wykańczać ofiarę.



Dni dłużyły się strasznie. łukasz chciał, aby finał tej historii przyszedł, jak najszybciej. Nerwowe oczekiwanie spalało go. Energia go rozsadzała, a nie mógł nic zrobić. Nie słynął z cierpliwości. Potrafił czekać, jeśli należało się wstrzymać z działaniem, ale zawsze przy tym, denerwował się i męczył.



Nadszedł wreszcie dzień rozwiązania. Po siedemnastej Melichowski wyszedł z domu. Mieszkał dwie ulice dalej, niż ślimak. Kiedy przechodził obok bloku Winnikowskiego zauważył, że ten stoi przed klatką schodową. Kiwnął do niego głową na przywitanie, ale ślimak, dał mu wyraźny znak, aby zaczekał.

- Co słychać, dokąd zmierzasz? – zapytał kiedy podszedł.

- Cześć Jarek. Wszystko w porządku. Idę do sklepu po fajki i chleb? Masz do mnie, jakiś interes?

- No, mam. Ale nie stójmy tak, przejdę się z tobą. Też mi się fajki kończą – po chwili milczenia, zapytał. – Wiesz, że Piotrowski się na ciebie szykuje?

- Co k… ? Jak się na mnie szykuje? A co on do mnie ma?

- Kurdę przecież już wszyscy wiedzą, że ty zabiłeś starych Diany – powiedział i spojrzał badawczo na Melichowskiego. Nie należał on do wytrawnych kłamców. Zbladł i zaczął drżeć.

- Jak to, ja zabiłem? Kto mu takich bzdur nagadał?

- Skąd mam wiedzieć. Nie lubię go, mówię ci to, aby się na nim zemścić. Mam u niego pewien dług. Uciekaj z miasta. To nie mafia, nic ci nie zrobi.

- Ale przecież, ja nic nie zrobiłem?

- No to idź mu to powiedz. Nie byłeś sam? Głupio zrobiłeś? Kto się wygadał? Załatw ch… i uciekaj.

- Nie, no byłem sam. Może ten Czaplicki mnie widział, albo inny sąsiad – mówił do siebie.

- Ja tam nie wiem, to nie mój problem, jak cię zadźga może pójdzie siedzieć. Chociaż wątpię, aby go złapali. No, bo niby, jaki miałby mieć motyw. Policja nie wie, że ich zabiłeś.

- Kurdę racja. Nie chciałem tego zrobić. Byłem pijany, jak świnia nie wiem, co mnie podkusiło. Ta suka Diana. Kurczę dzięki stary. Ja muszę się spakować. Mam kuzyna w Katowicach, zatrzymam się tam, na jakiś czas. Coś wymyślę.

- Nie dziękuj, to nie moja sprawa, ale, po co Piotrowski ma się cieszyć – Melichowski podał mu drżącą dłoń i zawrócił do domu. Kiedy zniknął za budynkiem, ślimak wyjął z kieszeni telefon i wystukał numer łukasza.

- Mamy go. Przyznał się. Był sam. Jedzie jeszcze dziś wieczorem do Katowic, do kuzyna – rozłączył się i udał się do łukasza. Mieli się przygotować do zabójstwa.



łukasz zadzwonił na informacje PKP, pociąg do Katowic miał odjeżdżać o dwudziestej dwadzieścia. Następny był dopiero nazajutrz. Postanowili, że zaczają się godzinę wcześniej. Aby dostać się z ich osiedla na dworzec trzeba było przejść dużym parkiem. Stały tam ruiny budynków czekających na rozbiórkę. Mogli się tam ukryć i obserwować ścieżkę, którą będzie przechodził Melichowski. łukasz wziął ze sobą młotek, Jarek klucz francuski. Tak zaopatrzeni ukryli się, w parku. Czas im się nie dłużył. Stali oparci o ścianę i lustrowali przez otwór okienny dróżkę. Miejsce, w którym się znajdowali, od owej ścieżki, dzieliło zaledwie pięć metrów. Park, o tej porze zazwyczaj był pusty, ludzie bali się tędy przechodzić. Zwłaszcza wieczorem. Często grasowały tam grupki pijanej młodzieży. Mogli udaremnić im plan, ale nie mieli wyboru musieli zaryzykować.



Pierwszy kroki usłyszał, Jarek. W ich stronę podążał Melichowski. Taszczył ze sobą wielki podróżny plecak. Widać było, że bardzo się męczy. Spakował dużo, rzeczy. Nie zamierzał szybko wracać. Minął ich. łukasz wyszedł. Po cichu, na ścieżkę. Za nim Jarek. Kiedy Melichowski ich usłyszał i się odwrócił, byli przy nim.

- Nie! – krzyknął i poczuł uderzenie młotka w głowę. Przewrócił się, ale nie stracił przytomności. łukasz usiadł na nim i przycisnął mu ręce kolanami. W tym samym czasie, Jarek przytrzymywał nogi ofiary. Krzyczał jeszcze kilka sekund, zanim stracił przytomność. łukasz bił go miarowo po głowie. Przestał, kiedy z twarzy zrobiła się krwawa miazga. Wciągnęli go to ruin. Jarek wrócił po plecak. łukasz zaczął dalej okładać Melichowskiego, musiał być pewien, że zabił. Słyszał o różnych przypadkach, kiedy ofierze udało się przeżyć. Jarek, spojrzał na ciało i stwierdził, że już jest martwy. łukasz zdjął bluzę i schował do reklamówki była cała we krwi, wytarł ręce o spodnie Melichowskiego. Narzędzia również wrzucili, do torby. Szkoda było ich wyrzucać. Rozejrzeli się, nikogo nie było w pobliżu. Nie wrócili starą drogą tylko poszli na dworzec. Wsiedli do autobusu, który jechał na osiedle. W drodze nie rozmawiali wcale. Późnej też nigdy nie wspominali tego zdarzenia.



łukasz wszedł do mieszkania Diany. Piła herbatę. Usiadł przed nią, nic nie mówiąc. Patrzyła na niego z niepokojem.

- Coś się stało, wyglądasz dziwnie? – zapytała.

- Nic. Zająłem się tą sprawą. Zakończyłem ją.

- Nie rozumiem?

- Zabiłem Melichowskiego – spojrzała na niego z przerażeniem. – To on zabił twoich rodziców. Zatłukłem go, jak psa.



Wstała i przytuliła się do niego, trwali tak kilka minut. Później bez słowa zrobiła herbatę. Kiedy ją wypił, pożegnali się, jak gdyby nigdy nic. Wyszedł z mieszkania, zbiegł po schodach, jeszcze na klatce schodowej zapalił papierosa i poszedł przywitać się z kumplami. Przesiadywali wieczorami na ławce pod jednym z bloków. Od czasu zabójstwa wujków, nie pojawiał się tam. Teraz mógł. Zrobił to, co zrobić należało. Był zadowolony z siebie. Nie miał wyrzutów sumienia. Wyrwał jeszcze jeden chwast z ogrodu, jakim jest miasto. Także był chwastem, ale silnym i mocno zakorzenionym.





Mam problemy z określaniem gatunku :) Myślę,że to kryminał,ale jak nie to przepraszam,tych. Co się zasugerowali moją nieznajomością, co jest co.

2
Przeczytałem, bo mnie temat zainteresował ;) sam często przesiaduję na ławce i krążę po blokowiskach :D

Nie jestem jakimś ekspertem (co widać po ilości napisanych postów), ale strasznie ciężko się czytało w niektórych momentach. Jedynym powodem tego są przecinki, których imo jest za dużo i w wielu miejscach bardzo przeszkadzają. Czytałeś swój tekst chociaż raz ? Bo trudno się czyta, kiedy zatrzymuje przecinek i wytrąca z równowagi.
- Nie dziękuj, to nie moja sprawa, ale, po co Piotrowski ma się cieszyć
Przecinek po ale.
Byłem pijany, jak świnia nie wiem,
Dla mnie to brzmi jakby nie wiedział jak świnia, a nie, że był pijany jak świnia :)
- To, co zapytasz go?
Imo przecinek nie w tym miejscu co byś chciał go wstawić
- Ale, czy ktoś się do ciebie przystawiał, albo coś takiego?
Znów po ale przecinek :/
- Tam Diana, jest kelnerką.
Tu niepotrzebny i w kilku innych miejscach, które rzuciły mi się podczas czytania, a nie chcę już ich tak wyszukiwać, przeczytaj jeszcze raz i powinieneś znaleźć te miejsca :)

Ogólnie opowiadanie ok, choć dosyć przewidywalne... choć ekspertem nie jestem to się wypowiedziałem :P.

3
czytałem,więcej niż dwa razy niestety.Muszę znaleźć redaktora od przecinków. Przewidywalne heh,jak by było dobre,to przewidywalność by nie szkodziła.Wczoraj przeczytałem opowiadanie Grzędowicza "Wiedźma i wilk" Było przewidywalne,przynajmniej mnie nie zaskoczyło zakończenie.Wiadomo,drobne szczegóły,ale wynik był do przewidzenia.Mimo to zaj... ,a dlaczego?Bo dobrze napisane.Chyba dlatego :D

Dzięki za koment

4
Jak zauważył poprzednik zbyt dużo przecinków postawionych nie w tym miejscu co trzeba. Strasznie to psuje rytm opowiadania i wytrąca momentami z równowagi.

Ja bym dał tytuł: "Detektyw w dresie".

Strasznie proste i przewidywalne to opowiadanie.

Główny bohater dochodzi do rozwiązania zagadki od tak, nawet nie ma z tym trudności. Każde nawet najgłupsze podejrzenie bierze za pewnik. Dialogi wydają mi się sztuczne, a przynajmniej plastikowe. Opakowałeś bohaterów w folię i pozwalasz żeby się pod nią dusili.

Pierwszy akapit jest według mnie zupełnie przesadzony. Facet jest, jak się później okazuje, znany na osiedlu i poważany, więc skąd u licha miałby się u niego pojawić jakiś bezdomny? W dodatku o wpół do czwartej rano.

Pełno błędów logicznych i myśli, które wybiegają przed wydarzenia w opowiadaniu.

Na przykład to:

Piszesz o dziewczynie, potem coś o osiedlu i nagle pojawiają się oni:
łukasz dobrze pamiętał, jak wyglądała ich przeprowadzka do jego dzielnicy
Po chwili dopiero się okazuje, że chodzi o Dianę i rodzinę.



Fragment o starym, złym kryminaliście, który upatrzył sobie siedmioletnią dziewczynkę też jest nieco drażniący. Poza tym skąd nagle wziął się tam "pan"? Określasz go nazwiskiem, epitetami, a tu nagle kulturalny wybieg w postaci "pana".


To była jego rodzina, ale widział już tyle trupów, że zdążył oswoić śmierć.


Oswoił śmierć? Masakra, nic tylko bić brawo.

Oczywiście powinno być "oswoił się ze śmiercią".



Hmm, łukasz zabrał policję ze sobą do mieszkania, a ty po chwili piszesz:
Do mieszkania wrócili wyczerpani
Mówisz o policjantach?


- Gówno! Weź go zawołaj – nie powiedział tego w niegrzeczny sposób, dziewczyna też nie poczuła się urażona.
Nie powinna, przecież to tak pieszczotliwie było. Zamiast ślicznotko czy kotku.

Zdziwiłem się w tym momencie, serio.



Jakoś tak nie chciało mi się notować. Inna rzecz chodzi mi po głowie, niestety.



Ogólnie nie wiem do końca co powiedzieć. Z jednej strony mi się nie podobało. Z drugiej... w sumie to niestety nie ma w tym przypadku drugiej. Ot, opowiadanie o dresie, który bawi się w detektywa. Osiedlowy Colombo.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

Re: Sprawy osiedla - [opowiadanie - kryminał]

5
Obłuda.T pisze:Obudziło go głośne pukanie do drzwi. Spojrzał na „komórkę”, była trzecia trzydzieści. „Kogo o tej porze przyniosło” – pomyślał. „Może, jakiś pijak? Zaraz się okaże, czy będę musiał użyć pięści” – na wszelki wypadek ubrał buty. Zamiast brudzić ręce krwią, jakiegoś „żula”, wygodniej było kopniakiem zrzucić go ze schodów. Buty i tak były stare i zniszczone. Otworzył, więc drzwi, ubrany tylko w majtki i wojskowe buty. Zdziwił się niezmiernie, nie był to, żaden półprzytomny alkoholik, tylko Diana.
Już pierwszy akapit pełen dość charakterystycznych potknięć, łatwych zresztą do wyeliminowania, o ile się je dostrzega. Spróbuję pokazać, jak bym to widział.


Obudziło go głośne pukanie do drzwi.
Gdyby ktoś pokusił się o napisanie "Leksykonu zdań otwierających utwory prozatorskie", Twoje należałoby do najczęściej używanych. I nie jest to żaden błąd - taki początek niczego nie przesądza, nie skazuje z góry opka na porażkę, ale warto mieć świadomość, że nasze otwarcie jest bardzo pospolite. Dobre, jako zmyłka dla uśpienia czytelnika...


Spojrzał na „komórkę”, była trzecia trzydzieści. „Kogo o tej porze przyniosło” – pomyślał. „Może, jakiś pijak? Zaraz się okaże, czy będę musiał użyć pięści” – na wszelki wypadek ubrał buty. Zamiast brudzić ręce krwią, jakiegoś „żula”
Ani komórka, ani żul nie wymagają cudzysłowów - doskonale rozumiemy znaczenie określeń, w zastosowanym kontekście nie trzeba ich dodatkowo podkreślać. Podobnie myśli bohatera - tu są różne szkoły, osobiście uważam, iż cudzysłów jest zbędny, kontekst i forma winny mówić za siebie. Ewentualnie kursywa.


Może, jakiś pijak? Zaraz się okaże, czy będę musiał użyć pięści
A może sąsiadka chce porozmawiać o pogodzie, może kominiarz przyszedł złożyć życzenia lub dozorca cierpi na bezsenność i szuka bratniej duszy...

środek nocy, gość wygląda na osiedlowego kozaka, więc niech przynajmniej zaklnie!


na wszelki wypadek ubrał buty. Zamiast brudzić ręce krwią, jakiegoś „żula”, wygodniej było kopniakiem zrzucić go ze schodów. Buty i tak były stare i zniszczone. Otworzył, więc drzwi, ubrany tylko w majtki i wojskowe buty.
Wygląda na ciąg świadomych działań, co w tym wypadku jest mocno naciągane. Sugestia, że mało śmigane obuwie byłoby nieodpowiednie dla przewidywanej akcji może stanowić ciekawy przyczynek do profilu psychologicznego postaci, ale chyba nie o to Ci chodziło?


Zdziwił się niezmiernie, nie był to, żaden półprzytomny alkoholik, tylko Diana.
Zdziwił się? - no jasne!

Nie był to półprzytomny alkoholik? - szkoda...

Diana? - nareszcie zacznie się dziać coś ciekawego.


- Wiem, ale ktoś ich zabił, boję się – odparła. Wpadł w zadumę. Po chwili zapytał.

- Nie! – krzyknął i poczuł uderzenie młotka w głowę.
O rany, wstrząsające!



Historia sama w sobie nie jest ani zła, ani dobra. Jednak zbyt otwarcie przedstawiasz bohatera i jego kolejne poczynania. Postać lepiej poznawać w trakcie, poprzez jej zachowanie, sposób rozmowy i gesty. Dobry dialog i mowa ciała mówią o postaci więcej, niż dokładne opisy stanów psychicznych, szanujmy wyobraźnię czytelnika.



Na koniec uwaga odnośnie wiarygodności fabuły. Znany gliniarzom osiedlowy watażka zabija kogoś i nie troszczy się o mikroślady, psy tropiące i oczywiste powiązania ofiary ze swoją osobą. Policja dysponuje rozbudowanym aparatem śledczym i namierzy go bez najmniejszego problemu! Nie ma najmniejszych szans, by zbrodnia uszła mu bezkarnie. Dosłownie żadnych.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron