Apokalipso odc3 ( Apokaliptyczne/horror)

1
Hmm...To wrzucę zatem kolejne Apokalipso :)

Proszę o krytykę no i dzięki za przeczytanie :)

*****************************



APOKALIPSO

Odc.3









I ujrzałem:

gdy Baranek otworzył pierwszą

z siedmiu pieczęci,

usłyszałem pierwsze z czterech Zwierząt

mówiące jakby głosem gromu: "Przyjdź!"

(z Apokalipsy św. Jana)













,,OBJAWIENIE”









Waszyngton, Biały Dom.





Drzwi otwarły się z hukiem. Do pokoju wbiegło paru wojskowych.

- Panie prezydencie! Ogłoszono alarm bombowy! Musimy stąd uciekać!

Starszy mężczyzna podniósł na nich spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu. Nie wyglądał na zaskoczonego.

- Moja rodzina?

- W schronie! Panie prezydencie, naprawdę, musimy już iść!

Palce najważniejszego człowieka w stanach zjednoczonych zacisnęły się na poręczach fotela.

- Ludzie...?

Jeden z wojskowych zdjął okulary. Nawet z odległości pięciu metrów prezydent doskonale widział, jak zacisnął wargi.

- Nie mamy czasu.

Starszy mężczyzna wstał z fotela. Jego bystre spojrzenie przyszpiliło wojskowego do podłogi.

- Dlaczego wcześniej o tym się nie dowiedzieliśmy?!- Warknął. Wojskowy chciał coś powiedzieć, lecz prezydent niecierpliwie machnął ręką- Jakie straty i gdzie?

Zapadła głucha cisza.

- Generale! – Ponaglił go prezydent.

- N- Nie wiemy.- Odezwał się generał zdławionym głosem - Pocisków jest zbyt wiele. Pentagon dopiero, co je namierzył. Przedarły się…



- Skąd nadlatują?

- Rosja.

- Proszę włączyć wszelkie środki masowego ostrzegania, póki czas. Niech przynajmniej część ludzi zdąży się schować. Zakładam, że komputery są gotowe?

Generał w milczeniu kiwnął głową.

- Dobrze, wychodzimy.

Prezydent zabrał marynarkę z oparcia fotela i ostatni raz spojrzał w okno, na tętniące życiem miasto. Ludzie o niczym nie wiedzieli...

Już miał odejść, gdy naglę na niebie ujrzał coś dziwnego. Czas jakby spowolnił. Wiedział, co to jest. Marynarka upadła na podłogę. Wszystko ogarnął przeraźliwy blask.

- Mój Boże...- Wyszeptał.

Chwilę później nastał chaos.



***



Obudził się. Przez powieki przedzierało się jasne światło. Jęknął. Próbował otworzyć oczy, lecz nie był w stanie. Usta miał popękane, lecz nie mógł ich zwilżyć językiem.

Klatkę piersiową coś mu uciskało, a całe ciało było zdrętwiałe. Mógł tylko leżeć w ciemnościach.

Później, znacznie później doszły do niego wrażenia słuchowe. Jakieś szmery, piszczenie... Jego umysł dramatycznie próbował chwycić się rzeczywistości i skojarzyć, gdzie się znajduje.

Wreszcie zrozumiał: Szpital. Leżał w szpitalu. Pewnie zemdlał w domu. Coś mu się stało. Teraz jest w szpitalu i zaraz przyjdzie do niego jakiś doktor. Pewnie to wszystko było koszmarem. Reakcją organizmu na stres i środki, jakimi go naszprycowano.

Tak, tak to pewnie wygląda. Boże, jak dobrze, że tamto to nie rzeczywistość!



***

Gdy się znowu obudził Wrażenia słuchowe były wyraźniejsze. Mógł też poruszać palcami.

Rozchylił usta i wciągnął głęboko powietrze.

Skrzywił się, gdy poczuł ból w klatce piersiowej. Powietrze było stęchłe. Odebrał to jako znak, że jego mózg jeszcze nie interpretuje dobrze bodźców.

Oczu nadal nie mógł otworzyć. Boże, gdyby tylko mógł się napić!

Nagle ktoś go dotknął. Przez ciało przeszedł mu dreszcz. Dotyk był zimny. Potem zrozumiał, że ktoś po prostu obmywa go szmatką nasączoną zimną wodą. Chciał coś powiedzieć, lecz z ust dobiegło ciche jęknięcie.

W ciemnościach rozległ się głos:

- Ciii...

- Wody...- Wyszeptał z trudem.

Chwilę później do ust wdarła mu się zimna woda. Pił małymi łykami. Nie zaspokoił pragnienia. Naczynie zabrano mu przedwcześnie. Chciał jeszcze, ale zemdlał.



***



Budził się jeszcze wiele razy bezlitośnie wyrywany ze snu przez koszmary i wizje. Za każdym razem czuł się jednak coraz lepiej.

Wreszcie przyszedł dzień, kiedy mógł otworzyć oczy, a mętlik w głowie i ból w całym ciele trochę zelżał.

Gdy otwarł oczy spostrzegł, że nie jest w szpitalu, jak to wcześniej sądził, lecz w małej piwniczce i leży na zwykłym łóżku. Jedyne, co przypominało szpital to, to, że obok łóżka stała aparatura medyczna. Skrzywił się na widok kroplówki. Nigdy nie lubił igieł.

Mimo bólu udało mu się ruszyć obrócić głowę. Po swojej lewej stronie zobaczył metalowe drzwi. Nad nimi wisiała żarówka. Taka sama wisiała nad jego łóżkiem.

Naglę drzwi otwarły się i weszła przez nie biało ubrana kobieta. Na widok jego otwartych oczu uśmiechnęła się i podeszła do niego.

Pochyliła się. Zobaczył, że ma cudowne, piwne oczy, a jej brązowe włosy połaskotały go po twarzy. Miały zapach siana. Cedrik z całej siły zaciągnął się tym zapachem.

Pielęgniarka uśmiechnęła się do niego i poprawiła poduszki.

- Gdzie jestem?- Szepnął.

Uśmiechnęła się smutno.

- W domu. Dobrze, że się obudziłeś. Wiele osób już odchodziło od zmysłów. Nie wiedzieli, czy kiedykolwiek dojdziesz do siebie.



- Od kiedy...?

Kobieta położyła mu palec na ustach.

- Nic nie mów. Przywieziono cię tutaj ponad tydzień temu. Teraz się obudziłeś. Pewnie chcesz wiedzieć, co się stało?

Pokiwał głową. Wszystko, co pamiętał to sny.

- Masz prawo to wiedzieć. Zadano ci dwanaście ran kłutych nożem, bądź innym ostrym narzędziem. Dotkliwie cię też pobito. Miałeś złamane cztery żebra, pękniętą czaszkę i podejrzenie złamania kręgosłupa, co na szczęście okazało się nieprawdą. Chirurdzy musieli też pozszywać kilka narządów wewnętrznych. Będziesz miał parę blizn...Powiedziałam ci to wszystko, bo musisz wiedzieć...Szczególnie teraz, jakim szczęściarzem jesteś, że żyjesz.

Cedrik zacisnął pod kocem pięści. Zrobiło mu się niedobrze. A więc jednak nie sny.

- A...Co z Viearem?- Wyszeptał, czując, że w gardle rośnie mu wielka kula. – Czy on...?

Pielęgniarka zbliżyła się do drzwi i rzuciła mu spojrzenie. Potem bez słowa wyszła.

Ced zacisnął żeby. Nie, chyba on nie...?

Drzwi otwarły się ponownie. Do piwniczki weszło paru nieznanych mu mężczyzn. A za nimi podpierając się kulą z krzywym uśmiechem szedł Viear.

Na czole miał opatrunek a jedną rękę zawieszoną w temblaku. Na nodze miał gips.

- Cześć, Ced.- Powiedział- Nieźle nas wszystkich nastraszyłeś, wiesz? Już myślałem, że umarłeś wtedy, gdy cię wieźliśmy.

- Co się właściwie stało? – Z trudem wyszeptał Ced- Jak tu trafiliśmy? Co to za miejsce?

Jego przyjaciel pytająco spojrzał na mężczyzn. Przez chwilę porozumiewali się spojrzeniami.

- Jak pamiętasz, wpadliśmy na małą...Blokadę drogi. Nie mieliśmy szans, gdy te...Potwory się na nas rzuciły. Całe szczęście, że ci ludzie przejeżdżali, obok, bo byłoby po nas. Udało im się nas wyrwać. Potem niewiele pamiętam, byłem nieprzytomny. Obudziłem się tutaj po jakiś trzech dniach. Z tobą było gorzej... Całe szczęście, że już oprzytomniałeś.

- Pamiętam...światła.

Viear uśmiechnął się do niego.

- To właśnie były samochody naszych wybawców. Trzeba ci było widzieć, jak ich karabiny pluły ogniem! No, ale ty postanowiłeś efektownie zemdleć wśród fontanny krwi. Zniesmaczyłeś mnie, Ced...

- Nie wygłupiaj się się- Wychrypiał Cedrik- Tylko mów, co to za miejsce.

Viear chciał odpowiedzieć, ale wtrącił się jeden z mężczyzn.

- Tego dowiesz się w innym czasie, młody przyjacielu.

Cedrik spojrzał na niego twardo.

- Nie przypominam sobie, abyśmy byli przyjaciółmi- rzekł twardo- Nawet nie wiem, kim panowie są.

Drugi mężczyzna podszedł do jego łóżka i pochylił się, aby popatrzeć mu w oczy. Jego spojrzenie paliło.

- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.- Powiedział.- Na razie zdrowiej. Myślę, że twój przyjaciel ma dla ciebie niespodziankę.

Potem obrócił się napięcie i razem z resztą mężczyzn opuścili pokój. Cedrik popatrzył za nimi zimno.

- Kim był ten buc? – Zapytał.

Viear roześmiał się cicho.

- To doktor Nowicki. Jest tutaj...Kimś w rodzaju prezesa. To on cię operował.

Ced poczuł, że na twarz występuje mu rumieniec wstydu.

- Hmm...-Mruknął.

Viear popatrzył na niego z lisim uśmiechem.

- Wiesz, niezbadane są ścieszki losu. Jest tu ktoś, kto chciałby tu wejść...

Drzwi otwarły się powoli. Do sali wszedł Alak w swej własnej, pryszczatej osobie. Ced aż podskoczył na łóżku.

- Alak! Ty pieprzony dupku! żyjesz!

Na twarzy Alaka też zagościł uśmiech.

- Cześć.

Ced nie krył entuzjazmu.

- Chodźże tutaj, niech cię uściskam! Myślałem, że cię już nigdy nie spotkam! Jak się tu znalazłeś? Opowiadaj!

Alak uśmiechnął się z zakłopotaniem.

- Na razie nic ci powiedzieć nie mogę, poza tym...że odnaleźli mnie tak jak ciebie i Vieara, tyle, że wcześniej. Zaraz po tym, jak...- Nagle głos mu się załamał.

Cedrik natychmiast spoważniał. Alak mieszkał na osiedlu mieszkaniowym z dziewięcioosobową rodziną.

- Czy nikt...?

Jego drugi przyjaciel pokręcił głową.

- Tylko ja żyję. Matka próbowała się jeszcze wydostać, ale ją rozszarpali...

- Boże...Jak się wydostałeś z...

- Z bloku?- Alak zacisnął na moment zęby- Modliłem się...I jakoś się przedostałem. Potem oni mnie znaleźli. W bloku, na moim osiedlu. Miałem farta.

- A co z...

Cedrik chciał się spytać o innych ludzi z ich klasy, jednak gdzieś daleko odezwał się pojedynczy sygnał, który niósł się głośnym echem.

Obaj jego przyjaciele popatrzyli na siebie. Viear kiwnął głową.

- Ced, musimy teraz iść, ale wkrótce wpadniemy do ciebie...

- Co się dzieje?- Zapytał Cedrik.

- Nie mamy czasu. Musimy iść, do zobaczenia.

Razem wyszli przez drzwi. Alak obrócił do niego głowę i rzucił:

- To nic poważnego.

Potem drzwi zamknęły się za nimi.



***



Tokio 4 dni temu







Enori szła sprężystym krokiem ulicą wielkiego miasta. Było dobrze po trzeciej w nocy. Lubiła tę porę doby. Miasto zdawało się wtedy świecić jak choinka na Boże Narodzenie. Pamiętała, jak lubiła na nią patrzeć, kiedy jeszcze jako uczennica chodziła w Anglii do szkoły z internatem. A Tokio było w dodatku takie...Klimatyczne. Jego ulice były takie nowoczesne! Enori czuła się, jakby znalazła się w filmie science fiction. Wciąż nie mogła przywyknąć do tego świata, choć wróciła z Anglii ponad pół roku temu.

Właśnie wracała z imprezy. Alkohol w jej krwi spowodował, że świat stał się jeszcze ciekawszy i piękniejszy. Szła, więc uśmiechnięta i rozpromieniona czując, jak spojrzenia młodych mężczyzn ślizgają się po niej wielbiąc jej ciało.

Nie była do końca Azjatką. Jej ojciec był Anglikiem, a matka Chinką, więc miała to coś, co było dla miejscowych orientalne, a ponad to miała doskonałą figurę modelki i wiedziała o tym jeszcze bardziej eksponując swoje wdzięki. Uwielbiała być gloryfikowana przez mężczyzn.

Wracała do domu. Nie wzięła taksówki, gdyż mieszkała blisko, a po upalnym dniu wolała przejść się chłodną ulicą pełną świateł.

Dla zwykłej dziewczyny wiązałoby się to z koniecznością przeciskania się przez tłum, ale przed nią ludzie rozstępowali się niczym może czerwone przed Mojżeszem. Wprost płynęła oszołomiona barwami, pięknem, oraz chaosem.

Zwolniła kroku i przybliżyła się do murów. Prawą ręką delikatnie sunęła po ciepłym betonie wsłuchując się w puls miasta. Mimowolnie westchnęła. Boże, jak ona uwielbiała wielkie miasta!

Nagle mur się skończył a z ciasnego zaułka wytrysnęła wielka ręka, która ją pochwyciła i zaciągnęła w ciemność. Enori nawet nie zdążyła krzyknąć.

W zaułku było obrzydliwie ciemno. Owionął ją zapach alkoholu. Wielka ręka zasłoniła jej usta



- Cześć, dupo- Odezwał się jakiś głos po angielsku. Enori jęknęła. - Puść mnie- Wyjąkała.

Olbrzymie łapsko zaczęło podwijać jej sukienkę. Druga ręka przeniosła się z ust na talię, aby się nie wyrwała.

- Dlaczego?- Głos był coraz bardziej chrapliwy i urywany- Nie po to płynąłem tu na statku tyle dni, żeby teraz nie zaznawać rozkoszy...A ty, mała jesteś rozkoszna...

Enori dopiero teraz uprzytomniła sobie, co tak naprawdę się dzieje. Alkohol przyćmił jej zmysły. Próbowała się wyrwać, jednak wielka łapa ściskała ją mocno i bezlitośnie. Była bezsilna, a krzyczeć nawet się nie opłacało. Nikt by się nie przejął.

- No...Nie szarp się, suczko...Będzie przyjemnie...Zobaczysz, w moim kraju, Ameryce takie jak ty stoją przy drogach...

- Proszę...Nie...

Ręka zaczęła mocować się z jej majtkami. Enori poczuła mdłości. Nieznajomy dyszał jej w ucho. Jęknęła głośniej.

- Nie jęcz...Jęczeć będziesz później...

Czuła, że zaraz zemdleje... Ten człowiek z tyłu zaraz ją zgwałci...

Nagle poczuła wstrząs. Ziemia zatrzęsła się pod stopami. Z ulicy dobiegły krzyki. Ręce puściły ją. Wybiegła z zaułka ciężko dysząc.

Na ulicy stali ludzie z niepokojem patrząc się na wszystkie strony. Enori chciała pobiec do domu, jednak coś było nie tak.

Stanęła pośród ludzkiej ciżby w poszarpanej sukience i z zaczerwienioną twarzą. Czuła podświadomie, że coś się zmieniło. Rozglądnęła się po okolicznych budynkach. Nic nie ucierpiało.

Naglę uprzytomniła sobie, co się zmieniło. W powietrzu była wilgoć. O wiele za dużo wilgoci, jak na tę porę roku.

W momencie, gdy ta myśl pojawiła się w jej głowie światła zgasły nagle na całej ulicy i w domach. Gdzieś rozległy się krzyki. Wyglądało na to, ze całe miasto zostało odcięte. Na niebie nie było łuny. Wszędzie nastały ciemności.

Parę osób wyjęło telefony komórkowe. Ich ekraniki zdały się jej nagle małymi iskierkami, resztkami po cywilizacji w oziębłym nagle świecie.

Jej najbliższy sąsiad zaklął cicho. Nigdzie nie było zasięgu.

Nie świadoma tego, co robi uklękła i przytknęła ucho do ziemi. W grobowej ciszy, jaka panowała usłyszała odległe mruczenie, a potem cichy grzmot, który nabierał na sile z sekundy, na sekundę.

Ogarnął ją nagły chłód. Spojrzała w niebo i zobaczyła tysiące gwiazd, które układały się w konstelacjach. Niebo przecięła smuga spadającej gwiazdy. Uprzytomniła sobie, że nigdy w całym swoim życiu nie podziwiała nieba.

Ilu rzeczy jeszcze nie robiła?

Zdawało jej się, że korzysta z życia ile się da, lecz teraz poznała, że ledwie go liznęła. Ziemia zaczęła drżeć miarowo pod jej stopami. Opuściła na chwilę wzrok i zobaczyła, że twarze wszystkich ludzi utkwione były w niebie. Ich szeroko otwarte oczy zdawały się w świetle gwiazd studniami bez dna, choć miały w sobie ciepło.

Przypomniał jej się fragment wiersza, który napisała mając dziesięć lat:



Ich czoła wysokie,

A oczy pełne gwiazd...



Wstrząsy były już bardzo silne. Podświadomie chwyciła za rękę najbliżej stojącą osobę. Ktoś inny chwycił za rękę ją.

Gdzieś z daleka dobiegł łomot. Serce poczęło jej bić szybciej. Już wiedziała, co się dzieje, ale, Boże...Dlaczego teraz? Przecież jest tylko małym dzieckiem!

Nawet...Nawet nie nauczyła się jeździć konno...

Po policzkach poczęły spływać jej łzy. Oddychała szybko, a serce tłukło się tak, jakby chciało wydostać się na wolność rozbijając jej klatkę piersiową.

Trzymająca ją ręka ścisnęła ją mocno. Odwzajemniła uścisk. Popatrzyła w prawo. Obok niej stał muskularny mężczyzna, o Amerykańskich rysach twarzy.

Rzuciła spojrzenie na gwiazdy. łomot i drżenie nasilało się. Znów spojrzała na mężczyznę świadoma, że będą to ostatnie rysy twarzy, jakie zobaczy.

Mężczyzna popatrzył na nią, a jego wzrok powędrował od niej do zaułka i z powrotem.

- Przepraszam.- Wyszeptał. Po jego policzkach zaczęły płynąc łzy.

W odpowiedzi puściła rękę drugiego sąsiada i nie zważając na to, że jest to jej niedoszły gwałciciel przywarła do niego całym ciałem łkając cicho. Drżenie było wręcz niesamowite. Na ulice posypały się kawałki szyb z wieżowców. Parunastu ludzi krzyknęło cicho.

Enori jeszcze raz popatrzyła w niebo, a potem przed siebie, w ulicę. Naprzeciw jej wieżowiec rozprysł się naglę.

To trwało ułamek sekundy. Chyba krzyknęła. Chyba on też krzyczał. Nie wiedziała. Nie słyszała.

A potem już nie musiała.



***





Teraźniejszość, Kraków









- Nie milcz, do cholery, tylko powiedz mi wreszcie o co chodzi?!

Cedrik siedział na łóżku i dyszał wściekle. Od czasu jego wybudzenia minął tydzień. W tym czasie odzyskał większości sił, a rany i złamania goiły się nad wyraz dobrze. Mógł nawet chodzić po swym pokoju, choć nie pozwalano mu z niego wychodzić.

- Od paru dni pytam was, co się dzieje i co to za miejsce, a wy milczycie! Mam tego dość! Jesteście moimi, kurwa, przyjaciółmi! Ty i Alak! I ciągle wymigujecie się od odpowiedzi! Chcę wreszcie wiedzieć!

Viear utkwił wzrok we własnych butach i stał z opuszczoną głową i założonymi do tyłu rękami zagryzając usta.

- Słuchaj, Ced...Tłumaczyłem ci już. Obowiązuję nas tajemnica...

- MAM W DUPIE WASZą TAJEMNICę!!!- Ryknął Cedrik- JESTEM TUTAJ WIęZIONY WBREW SWOJEJ WOLI, I DO CHOLERY JASNEJ MAM JUż TEGO DOść!

Viear podniósł głowę. Jego zwykle drapieżne spojrzenie przygasło.

- Ale ja naprawdę nie mogę...Zrozum....

- Co ,,zrozum”?! Co mam zrozumieć?! że od tygodnia nie mogę wyjść z tej pieprzonej nory, bo...Bo co właściwie?! Nie wiem, nawet gdzie jesteśmy! Jestem jakiś skażony, czy co?!

- Nie wiemy...- Westchnął Viear i naglę wymierzył sobie policzek.- Kurwa.

- Co...?- Ced trochę stracił rezon. – Viear...Co mi jest?

Viear tylko pokręcił głową. Na jego twarzy widoczne było cierpienie. Wtem drzwi otwarły się i na progu stanął doktor Nowicki.

- O, może pan mi powie.- Warknął Ced- Pewnie ten pokój był podsłuchiwany, co?

Nowicki westchnął i wszedł do pokoju.

- Musieliśmy się upewnić- rzekł- że z tobą wszystko w porządku. Dlatego obowiązywała cie kwarantanna. Mogłeś być zarażony...

- Zarażony? Czym?- Przerwał Ced- Gdzie jestem? Co tu się do cholery dzieje i dlaczego moi przyjaciele musza milczeć?

Nowicki uśmiechnął się i machnął ręką.

- Jeszcze za wcześnie na odpowiedzi. Bądź cie…

Ced nie wytrzymał. Poderwał się z łóżka i przyskoczył do doktora. Jedną ręką chwycił go za koszule i docisnął do ściany. Drzwi otwarły się z hukiem i do pokoju wpadło dwóch mężczyzn z karabinami. On jednak na to nie zważał. Utkwił wzrok w rozszerzonych oczach Nowickiego.

- Co mi jest?- Warknął.- żądam odpowiedzi.



- Puść…- Wyszeptał doktor.

-Nie. Co mi, do cholery jest?!

- Puść mnie…

-MóW!

- Nic…Nic ci nie jest. Powiem więcej…

Cedrik puścił doktora i cofnął się o krok. Dyszał ciężko.

- Możecie wyjść.- Powiedział mężczyzna do strażników. Ced dopiero teraz zauważył, że jeden z nich celuje w jego przyjaciół, a drugi przystawia mu lufę do głowy. Na rozkaz Nowickiego obaj posłusznie opuścili pokój.

- Jesteśmy więźniami? – Zapytał cicho.

Doktor zmarszczył brwi.

- Nie. Jednak w…Dzisiejszych czasach nie powinno ufać się nikomu. Myślę jednak, ze mogę ci, co nieco powiedzieć. Chodźcie za mną.

Odwrócił się i wyszedł.

Viear spojrzał na Ceda przepraszająco.

- Naprawdę nie mogłem...Nawet, gdybym chciał. Oni słyszeli wszystko, o czym tu mówiliśmy.

Cedrik ubierając spodnie tylko coś odburknął.

- Przekonasz się, że tak być musiało- Viear nieznacznie się uśmiechnął- A teraz chodź.





***











Poprowadzili go poprzez ciasne korytarze, aż dotarli do miejsca, gdzie główny korytarz, którym szli rozwidlał się w dwie strony. Po drodze minęło ich paru ludzi. Cedrik ze zdumieniem zaobserwował, że każdy z nich miał broń. Pytał się o to nawet doktora Nowickiego, jednak ten uparcie milczał.

Gdy stanęli przed rozwidleniem Nowicki stanął przed prawą ścianą i wcisnął coś, czego Ced nie dojrzał. ściana rozsunęła się i do słabo oświetlonego korytarza wpadł snop światła. Nowicki popatrzył na Cedrika.

- Te korytarze to część kompleksu badawczo-militarnego. – Skrzywił się-Nie myślałeś chyba, że Amerykanie tak całkiem za darmo będą chcieli postawić w Polsce tarcze antyrakietową? Ced stał jak wrośnięty w ziemie. Tajemne korytarze? W jakie gówno wdepnął?

- Ale...Dlaczego nikt ich nie odkrył?- Zapytał- To znaczy....Dlaczego nie podano tego do informacji publicznej?

Nowicki westchnął.

- To są tajne korytarze, nie? Nikt nigdy nie powiedział, że ludzie musza wiedzieć wszystko.

- No dobrze, ale dlaczego nikt ich nie zauważył? Przecież prowadzono tyle wykopów...

Viear zaśmiał się cicho.

- Ced, jesteśmy pół kilometra pod ziemią.

Cedrik aż się zachłysnął powietrzem.

- O, kurwa- Wydyszał.

- Poczekaj tylko na resztę wrażeń.- Rzekł kwaśno Viear.

Poszli dalej. Za tajnym przejściem znajdował się następny, jaśniej oświetlony korytarzyk, a za nim dosyć duża grota, która sądząc po wyglądzie została wyżłobiona przez wodę. Gdy do niej weszli Cedrik po raz drugi zachłysnął się powietrzem. W środku aż szumiało od elektroniki.

Stały tu komputery, serwery, skanery, laptopy i inne przyrządy elektroniczne. Przy każdym komputerowym stanowisku siedział człowiek. Wszystko to wyglądało, jak gdyby znajdowali się na jakimś statku kosmicznym.

Przeszli przez grotę i skierowali się do małego pokoiku odgrodzonego od reszty groty stalową grodzią. Tu Nowicki zatrzymał się i na małej klawiaturze umieszczonej po prawej stronie grodzi wystukał jakieś cyfry.

Gdy gródź się otwarła weszli do małego, ciemnego wnętrza stylizowanego na gabinet. Mała jaskińka miała z grubsza kształt sześcianu. W jednym rogu tykał zegar, a w drugim stała lampa. Na środku stało biurko, a przed nim dwa krzesła.

- To moje biuro.- Oświadczył Nowicki i wskazał krzesło Cedrikowi- Proszę, usiądź.

Ced posłusznie usiadł na krześle, a obok niego siadł Alak. Viear tymczasem rozparł się wygodnie w czerwonym fotelu stojącym koło drzwi. Nowicki przeszedł na drugą stronę biurka, zdjął marynarkę i usiadł w czarnym fotelu. Następnie wyjął pudełko papierosów i zapalił jednego. Wyciągnął paczkę w stronę Cedrika.

- Chcesz?- Zapytał.

Ced potrząsnął głową. Nowicki zaś odłożył paczkę do jednej z szuflad i wypuścił spory kłąb dymu. Potem jego przenikliwe spojrzenie przyszpiliło Cedrika to stołka.

- Chcesz wiedzieć, gdzie jesteś?- Zaczął.- Jak już powiedziałem, jesteś na terenie tajnego instytutu naukowego. Dlaczego tajnego? Ano, dlatego, że to, nad czym tu pracowano nie spodobałoby się wielu ludziom. We współpracy z Amerykańskimi, Niemieckimi i Rosyjskimi naukowcami eksperymentowaliśmy tutaj na ludziach, oraz prowadziliśmy padania genetyczne, które miały kiedyś pomagać ludzkości, a były sprzeczne z mediami i nauką kościoła.

W normalnych okolicznościach nie mówiłbym tego nikomu, a zwłaszcza tobie, lecz jak sam zauważyłeś- Skrzywił się Nowicki- okoliczności wcale normalne nie są.

Twoi przyjaciele wiedza już wszystko, dlatego i ja musze ci opowiedzieć trochę o tym, co się stało i co się dzieje nadal tam, na górze. Jedyna kwesta to taka, że...Tę wiedzę musisz zachować dla siebie i jeślibyś kiedykolwiek wyszedł i spotkał ludzi...To morda na kłódkę. Rozumiesz?

- Tak.- Cedrik pokiwał głową. – Viear wspomniał coś o tym, że mogłem być zarażony. Czym? I...Co się tam stało...Na górze?

Nowicki z trzaskiem rozprostował palce.

- Do wszystkiego dojdziemy. Najpierw powiem ci, że to, co się stało...że to tam...Nie, jednak musze opowiedzieć ci wszystko dokładnie i od początku.

- Zamieniam się w słuch.- Mruknął Ced.

- Chwilka...- Nowicki otwarł szufladę i wyjął stamtąd cztery szklanki. Potem spod biurka wyciągnął butelkę toniku i wódki. Po kolei nalał wódkę do szklanek i zmieszał z tonikiem.

- Będzie lepiej, jak sobie chlapniecie.- Oświadczył, poczym dał każdemu po szklance i sam upił łyk.

- Na początek trochę z historii. Pod koniec drugiej wojny światowej Niemieccy naukowcy rozpoczęli prace nad nową, potężną bronią masowego rażenia, która miała być inna niż wszystkie. Miała być cicha i skuteczna. Miała zabijać wszystko, co żyje. Jednocześnie wtedy genetyka ( choć świat nic o tym nie wiedział) rozwijała się wprost astronomicznie. W krótkim czasie okazało się, że Niemcy stworzyli coś, czego nie potrafią opanować. Cały ich badawczy ośrodek został zniszczony.

Po wojnie jednak do tajemnicy dokopali się żądni wiedzy Amerykanie, którzy wraz z rozwojem nauk szybko stworzyli cos jeszcze bardziej niepokojącego. Był to zupełnie nowy typ broni. Ani wybuchowa, ani chemiczna. Ba, nawet nie genetyczna!

Nad tamtym projektem pracował tez mój ojciec. Pamiętam dzień, kiedy okazało się, co stworzyli. Wrócił wtedy do domu blady i z podkrążonymi oczyma. Pamiętam to, choć byłem jeszcze mały. Wszedł do sypialni i tam zaczął płakać... Potem poszedł do kuchni i wyciągnął wszystko, co mieliśmy w barku. Tego wieczoru schlał się do nieprzytomności. Nazajutrz nietrzeźwego ojca rozjechała ciężarówka.

Gdy podrosłem zacząłem zajmować się tym samym, co mój ojciec. Szybko mnie zwerbowano. Wtedy...Wtedy po raz pierwszy naprawdę się bałem. Jak tylko zrozumiałem co stworzyliśmy.

Ta broń...Jest w pewnym sensie psychiczna. Nie wiemy, czym jest to, co ją rozsiewa, bo nie jest to ani wirus, bakteria, ani nawet zarodnik. To coś jest praktycznie niezniszczalne i rozsiewa się poprzez wszystko. Powietrze, wodę, jedzenie, dotyk...Wszystko. – Nowicki westchnął i kontynuował mówiąc szybko, jakby wyrzucał z siebie jakieś zmartwienie.- Działa ona na mózg człowieka...Oraz duszę. Zabawne, że broń tak potężna przyczyniła się też do udowodnienia istnienia duszy.

W skrócie: To coś sprawia, że ludzi ogarnia fala agresji a ich żądza niszczenia staje się nie do opanowania. Także przez ich samych.

Inteligentne, nieprawdaż? Gdyby zrzucić taką broń na kraj, lub oddziały wroga wszyscy pozabijaliby się nawzajem. Nie trzeba byłoby się nawet męczyć.

Niedawno to coś wydostało się z ośrodka. Nie wiemy, jak, ale opanowało ludzi. Dalej wiecie, co się stało…No, mniej więcej wiecie, bo my tez nie wiemy.

Zadziałało inaczej niż sądziliśmy. Coś się stało z ludźmi i się zmienili. Naprawdę, nie mamy pojęcia, co się stało. Podejrzewamy, że ruszyliśmy przypadkiem coś groźnego.

- Czemu się z nikim nie skontaktowaliście…?- Do Cedrika jeszcze nie dotarło całkowicie to, co powiedział Nowicki. Jego żołądek skurczył się a na czole, zaperlił się pot.

- Próbowaliśmy, ale nic nie działa! – Nowicki podniósł się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.- Fale radiowe…Wszędzie panuje szum…Jeszcze jedno. Nasze urządzenia pomiarowe wykryły w atmosferze rosnące promieniowanie. Chyba…Chyba ktoś obok nas dostał atomówką. Nie jesteśmy pewni. Nic nie wiemy…Nie wiemy, co przyniesie jutro...Niczego nie jesteśmy już pewni!- Coś jeszcze szepnął i zamilkł.

W pokoju nastała cisza. Nikt się nawet nie poruszył. Wszyscy tępo wpatrywali się przed siebie. Alak zacisnął dłonie w pięści. Szklanka z wódką rozbiła się na podłodze. Viear jednym haustem opróżnił swoją szklankę. Cedrik powoli podniósł głowę.

- Jak to się stało, że jest tu was aż tylu?

- Proces inkubacji…Choroby trwa dwadzieścia cztery godziny. Ogłoszono alarm.

- Dlaczego nikogo nie ostrzegliście?!

- Dostaliśmy rozkaz.- Odparł głucho Nowicki- Od samego prezydenta. Nie mogliśmy go zignorować.

Skierował się do drzwi. Zanim wyszedł zatrzymał się jednak na Moment.

- Tak bardzo żałuje… - Wyszeptał.



***



Międzynarodowa stacja kosmiczna ISS.

- NASA, NASA, zgłoście się, do cholery! Jest tam ktoś w ogóle?

- Mathiew, odejdź od tego nadajnika. Widzisz przecież, że coś się stało.

Mathiew Domsky w zamyśleniu potarł brodę.

- Może się zepsuło?- Mruknął.

Bob Anderson, krzepki mężczyzna po trzydziestce odwrócił się od okna.

- Możliwe…Ale nie ma się co martwić, pewnie nas ściągną niedługo. Choć, lepiej zobacz to, co się dzieje tam na dole! W życiu nie widziałem takiej iluminacji. Musieli chyba rozświetlić całe miasta!

Istotnie, po ciemnej stronie Ziemi płonęły tysiące małych kropeczek. Wyglądało to cudownie.

Mathiew, młody, dwudziestoośmioletni mężczyzna podszedł do okna.

- Faktycznie, widok niezły...O kurwa.

- Co się stało?- spytał Bob.

- Patrz.- Domsky wskazał ręką.

Bob zmrużył oczy i spojrzał we wskazanym kierunku.

- Boże...- Szepnął. – Nie…Nie to!

W dole, setki kilometrów pod nimi gasły kolejne miasta. Tymczasem Europę i daleką Amerykę okryły placki jasnych rozbłysków potężnych eksplozji jądrowych.

3
Ja bym powiedział, że po prostu ludzie mają ostatnio mniej czasu.

Zdarza się zwłaszcza w takim okresie jaki teraz się zbliża. Trzeba jakoś zapracować na świąteczne prezenty.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
Nie chcę tu offtopować (weryfikatorowi tym bardziej nie wypada :twisted:), ale obiecuję, że jutro na pewno ocenię chociaż połowę tekstu.

Tymczasem magicznym sposobem pcham go w górę listy, może ktoś się zainteresuje akurat dzisiaj, gdy mi nawala kark i mam oczy zmęczone nowymi okularami...

;)

5
"Starszy mężczyzna podniósł na nich spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu" Dobrze, że nie chabrowych ocząt. Dwie sprawy. Obie subiektywne (czyli moje prywatne wrażenie). Osobiście staram się unikać w tekstach wyrażeń tego typu. Dla mnie brzmią śmiesznie i pretensjonalnie. Użycie tego wyrażenia w kontekście spojrzenia starszego( prezydent USA, więc narzuca się obraz gościa po 60-tce) człowieka (druga sprawa) wręcz zgrzyta.



Stany Zjednoczone, nie: stany zjednoczone...





"Próbował otworzyć oczy, lecz nie był w stanie. Usta miał popękane, lecz nie mógł ich zwilżyć językiem" I znowu: Staram się unikać tego typu powtórzeń. Lepiej brzmiałoby chyba coś w rodzaju: "Próbował otworzyć oczy, lecz nie był w stanie. Czuł, że ma popękane usta(wargi chyba lepiej), ale o ich zwilżeniu nie było co marzyć...



"Mimo bólu udało mu się ruszyć obrócić głowę." Między ruszyć a obrócić coś powinno się znaleźć. Chyba najlepiej by było, gdyby tam był średnik i obrócił zamiast obrócić.



"Wiele osób już odchodziło od zmysłów." W kontekście tego, co napisałeś dalej te słowa są, delikatnie mówiąc, przesadne. Kto niby miał odchodzić od zmysłów? Viear, Alak? To są słowa egzaltowanej pensjonarki. Mamy chyba do czynienia z tym samym zjawiskiem, co w "podnieść spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu."



"Jak pamiętasz wpadliśmy na małą... Blokadę drogi. Nie mieliśmy szans, gdy te...Potwory się na nas rzuciły." Dlaczego po wielokropkach używasz w tych przypadkach dużych liter?



"Trzeba ci było widzieć, jak ich karabiny pluły ogniem" ćwicz dialogi, żeby brzmiały naturalnie. To były kiedyś poetyckie, a dziś oklepane i pretensjonalnie brzmiące określenia. Można, co prawda, się bronić, że gość przecież może używać pretensjonalnych określeń, ale u Ciebie to też dotyczy narracji, więc wydaje mi się, że masz z tym problem...



"Co się właściwie stało?- z trudem wyszeptał". A w minutę później: " Nie przypominam sobie, abyśmy byli przyjaciółmi. - rzekł twardo" Akurat! Facet, który dopiero, co się przebudził i "szepcze z trudem" będzie się tak stawiał! W ogóle przeczytaj sobie ten tekst pod kątem zachowania i wypowiedzi przebudzającego się i dochodzącego do siebie Cedrika a znajdziesz wiele tego typu niekonsekwencji. Np. Ced nie keył entuzjazmu."Chodźże tutaj niech cię uściskam!" Jaja sobie robisz? Znowu: jeszcze przed chwilą szeptał z trudem!



Eori "wprost płynęła oszołomiona barwami, pięknem oraz chaosem." Poprzednio piszesz, że lubiła iść o tej porze miastem, więc była doń przyzwyczajona a teraz "płynie oszołomiona..." Niekonsekwencja i język napuszony i egzaltowany cały czas.



"Nagle mur się skończył a z ciasnego zaułka wytrysnęła wielka ręka, która ją pochwyciła i zaciągnęła w ciemność." Ręka wytrysnęła... wychynęła albo, jeśli już chcesz koniecznie podkreślić szybkość, to może lepiej: wystrzeliła... Tylko, że to mniej ważne, bo jak się czyta ten fragment, to, słowo daję, że człowiek widzi wielką, dwumetrową łapę, ktora biega sama jak w "Rodzinie Adamsów".



"-Dlaczego - głos był coraz bardziej chrapliwy i urywany - Nie po to płynąłem tu na statku tyle dni, żeby teraz nie zaznawać rozkoszy..." Najpierw: "Chodź, dupo" a potem "zaznawać rozkoszy". To kto ją w końcu atakuje: nieokrzesany marynarz, czy profesor? I tak dobrze, że się jej nie przedstawił...



"Nie świadoma tego, co robi uklękła i przytknęła ucho do ziemi" Pierwsze powinno być napisane razem. Po robi chyba powinien być przecinek... i, do diabła, tego się nie da zrobić nieświadomie.



Dalsze wersy, kiedy uświadamia sobie, że nigdy nie podziwiała nieba i zastanawia się ilu to rzeczy nie robiła... Chłopie! W takiej sytuacji filozoficzne, stoickie rozmyślania. Gdybyś napisał, że narobiła w gacie(tym bardziej, po przejściach z ręką) byłoby bardziej na miejscu. I jeszcze przypomniał się jej wiersz, który napisała mając 10 lat... Jezu Chryste!





Dalej jest jeszcze lepiej. Niedoszły gwałciciel ją przeprasza, a ona, wiedząc kim ten człowiek jest pada mu w ramiona łkając! Miało być poetycko a wyszło... no, parodia i tyle. Przypomina się scena z "Nagiej broni" kiedy na końcu wszyscy(Arab z żydem też) padają sobie w ramiona.



W ogóle ten fragment w Tokio od strony prawdopodobieństwa psychologicznego to kuku na muniu. Zakończone adekwatnie do reszty tekstu:"Chyba krzyknęła. Chyba on też krzyczał. Nie wiedziała. Nie słyszała. A potem już nie musiała." Czego nie musiała? Krzyczeć? Słyszeć? Wiedzieć? A widziała chociaż? I po co miała widzieć, jeśli nie musiała wiedzieć? A słyszała chociaż, że wie? Jeśli chciałeś opisać chaos przed raptownym końcem, to do mnie to nie przemówiło.



"Viear tylko pokręcił głową. Na jego twarzy widać było cierpienie" następny przejaw choroby podnoszenia swych jasnoniebieskich oczu.



"Co mi jest? żądam odpowiedzi!" Nie lepiej byłoby:" Co mi jest? Gadaj!" Albo jeszcze prościej:"Gadaj, co mi jest?" Tak, jak Ty to napisałeś, aż się prosi, żeby wcisnąć przed żądam: "Niniejszym"



"...Nie wiemy jak, ale opanowało ludzi. Dalej wiecie, co się stało... No, mniej więcej wiecie, bo my też nie wiemy." Tych zdań nie przeczytałeś chyba po raz drugi, co?





"Zadziałało inaczej niż sądziliśmy. Coś się stało z ludźmi i się zmienili. Naprawdę nie mamy pojęcia, co się stało. Podejrzewamy, że ruszyliśmy przypadkiem coś groźnego." Podejrzewają... no, no. Zamiast komentarza kawał: Komunikat: Znaleziono człowieka z 334- ma kulami w klatce piersiowej. Policja podejrzewa, że został zastrzelony.



W ostatnim fragmencie spostrzeżenie astronauty, że może się zepsuło, brzmi jak uwaga Adasia ze starszaków.



Podsumowując. Zwracaj uwagę na dialogi, by brzmiały adekwatnie do osoby, która je wypowiada. Staraj się używać więcej języka potocznego i unikaj wyświechtanych zwrotów, którymi ekscytowały się nasze prababcie przed stu laty. No i zwracaj uwagę na prawdopodobieństwo psychologiczne( na zupełnie podstawowym poziomie) zaistniałych sytuacji.
"Karły mi nie imponują. Widziałem większych..." J. Tuwim

6
Starszy mężczyzna podniósł na nich spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu. Nie wyglądał na zaskoczonego.
Zbędny zaimek.

"- Moja rodzina?

(...)

- Ludzie?"

To brzmi jakby był ćpunem zbudzonym z głębokiego snu... :twisted: Prezydent ma raczej więcej do powiedzenia i chyba mniej egzaltuje nawet w takiej sytuacji. No, chyba że piszesz o człeku, co nie jest mężczyzną, tylko tak zwanymi ciepłymi kluchami ;)
- Dlaczego wcześniej o tym się nie dowiedzieliśmy?!- Warknął.
Po pierwsze: warknął z małej litery. Po drugie: pytajnik i wykrzyknik raczej nie pasują do warczenie; gdy to czytałem, już zdążyłem wyobrazić sobie, że ten gość po prostu krzyczy... choćby ze względu na jego wątpliwy stan emocjonalny (patrz: moja rodzina? ludzie?) :twisted:
- Generale! – Ponaglił go prezydent.
Ponaglił z małej litery, jeśli łaska.
- N- Nie wiemy[.]- (O)dezwał się generał zdławionym głosem (.)
Chyba nie muszę mówić, co tutaj jest źle? ;)
- N- Nie wiemy.- Odezwał się generał zdławionym głosem - Pocisków jest zbyt wiele. Pentagon dopiero, co je namierzył. Przedarły się…



- Skąd nadlatują?

- Rosja.
Po co ten odstęp między wierszami?
Czas jakby spowolnił. Wiedział, co to jest.


Czas wiedział co to jest? Zazębienie podmiotów!
- Mój Boże...- Wyszeptał.
Już wiesz, co masz poprawić ;)
Jęknął. Próbował otworzyć oczy, lecz nie był w stanie. Usta miał popękane, lecz nie mógł ich zwilżyć językiem.
Ktoś mu zacementował twarz?
Mógł tylko leżeć w ciemnościach.
Skąd, do cholery, wiedział, że leży w ciemnościach, skoro nie mógł otworzyć oczu?
Jego umysł dramatycznie próbował chwycić się rzeczywistości i skojarzyć, gdzie się znajduje.
Jego <- do wywalenia.
Dotyk był zimny. Potem zrozumiał (...)
Dotyk zrozumiał?

I znów błąd w dialogu:
- Wody...- (W)yszeptał z trudem.
(...) wyrywany ze snu przez koszmary i wizje.
Kiepsko to brzmi, zupełnie, jakby koszmary i wizje były fizycznym "czymś" z zewnątrz, co Cię dotyka i wtedy otwierasz oczy. No i coś go bezlitośnie wyrywało ze snu lecz "czuł się jednak coraz lepiej". Czyli w końcu, kuźwa, co? Dobrze czy źle z nim?
Wreszcie przyszedł dzień, kiedy mógł otworzyć oczy, a mętlik w głowie i ból w całym ciele trochę zelżał.

Gdy otwarł oczy (...)
Złe wprowadzenie do następnego akapitu (powtórzenie). Trzeba to ładnie przebudować, żeby w końcu z tej ciemności wskoczyć do jakiegoś oślepiającego obrazu, który powoli robi się wyraźny i... no, zaraz się dowiem, jaki ;)
Nad nimi wisiała żarówka. Taka sama wisiała nad jego łóżkiem.
Zdumiewające, że informujesz czytelnika o takich rzeczach... lecz po co? Do wywalenia! :twisted:
Naglę drzwi otwarły się (...)
Uparłeś się na tę wersję słowa... nie wiem dlaczego, ale zaczyna razić w oczy.
Na widok jego otwartych oczu uśmiechnęła się i podeszła do niego.


Paskudne zaimki.
- Gdzie jestem?- (S)zepnął.
źle.
- W domu. Dobrze, że się obudziłeś. Wiele osób już odchodziło od zmysłów. Nie wiedzieli, czy kiedykolwiek dojdziesz do siebie.



- Od kiedy...?
I znów dziwny odstęp między wierszami.
- Masz prawo to wiedzieć. Zadano ci dwanaście ran kłutych nożem, bądź innym ostrym narzędziem. Dotkliwie cię też pobito. Miałeś złamane cztery żebra, pękniętą czaszkę i podejrzenie złamania kręgosłupa, co na szczęście okazało się nieprawdą. Chirurdzy musieli też pozszywać kilka narządów wewnętrznych. Będziesz miał parę blizn...Powiedziałam ci to wszystko, bo musisz wiedzieć...Szczególnie teraz, jakim szczęściarzem jesteś, że żyjesz.
o.O Osz kurde, kim un jyssst? Batmanem? (-3000 do obrażeń)
- A...Co z Viearem?- Wyszeptał (...)
źLE.
Na czole miał opatrunek a jedną rękę zawieszoną w temblaku. Na nodze miał gips.
Miał, miał, miał... hau hau :twisted:
- Cześć, Ced.- Powiedział (...)
źle. Tu też:
- Co się właściwie stało? – Z trudem wyszeptał Ced
W tym momencie urwę, muszę odpocząć. Jak ogarnę całość, to podsumuję, co jest źle i tak dalej...

7
- Jak pamiętasz, wpadliśmy na małą...Blokadę drogi. Nie mieliśmy szans, gdy te...Potwory się na nas rzuciły. Całe szczęście, że ci ludzie przejeżdżali, obok, bo byłoby po nas. Udało im się nas wyrwać. Potem niewiele pamiętam, byłem nieprzytomny. Obudziłem się tutaj po jakiś trzech dniach. Z tobą było gorzej... Całe szczęście, że już oprzytomniałeś.


Cienko z tymi dialogami na razie. Gość gada, jakby próbował beknąć.

Jak pamiętasz, wpadliśmy na małą...

...blokadę drogi.

Nie mieliśmy szans, gdy te...

potwory się na nas rzuciły.


Dziwnie to brzmi. Nienaturalnie. Wielokropek po gorzej też raczej zbędny.
- Nie wygłupiaj się się- Wychrypiał Cedrik
Dalej złe dialogi. Może myli mnie pamięć, ale nie przypominam sobie, żebyś we wcześniejszych fragmentach cierpiał na taką przypadłość.
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli przyjaciółmi- rzekł twardo
Na Posejdona, nareszcie z małej litery "rzekł"! :twisted:

Spójrz tutaj:
Drugi mężczyzna podszedł do jego łóżka i pochylił się, aby popatrzeć mu w oczy. Jego spojrzenie paliło.
Strasznie dużo spamowatych zaimków.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.- Powiedział
- Kim był ten buc? – Zapytał.
- Hmm...-Mruknął.
:evil:...

I tutaj Zło W Czystym Wydaniu:
- Wiesz, niezbadane są śCIESZKI losu.
Chyba raczej ścieżki.
Jest tu ktoś, kto chciałby tu wejść...
Makabryczne zdanie. Przeczytaj na głos.
- Co się dzieje?- Zapytał Cedrik.
Zajrzyj tu: http://piszemy.pl/viewtopic.php?p=20796
Razem wyszli przez drzwi.
A już myślałem, że przez okno... informujesz czytelnika o zbędnych rzeczach ;)
Enori szła sprężystym krokiem ulicą wielkiego miasta.
Staraj się nie stosować zestawień typu "przymiotnik-rzeczownik + przymiotnik-rzeczownik" w jednym zdaniu. To wkurzające ;) Już lepiej rozrzucać zdania na mniejsze kawałki... albo pokazywać cechy osób i rzeczy w inny sposób. Kwestia wyćwiczenia.
Lubiła tę porę doby. Miasto zdawało się wtedy świecić jak choinka na Boże Narodzenie. Pamiętała, jak lubiła na nią patrzeć (...)
Powtórzenie. "Porę doby" głupio brzmi.
A Tokio było w dodatku takie... Klimatyczne. Jego ulice były takie nowoczesne!
Możliwe, że to celowe powtórzenie, które miało na celu oddanie podekscytowania bohaterki, ale raczej tak tego nie odebrałem.
Nie była do końca Azjatką. Jej ojciec był Anglikiem, a matka Chinką, więc miała to coś, co było dla miejscowych orientalne, a ponad to miała doskonałą figurę modelki i wiedziała o tym jeszcze bardziej eksponując swoje wdzięki. Uwielbiała być gloryfikowana przez mężczyzn.
Powtórzenia.
- Cześć, dupo- Odezwał się jakiś głos po angielsku. Enori jęknęła. - Puść mnie- Wyjąkała.
Musisz poprawić budowę praktycznie wszystkich dialogów w tym tekście. Na formą i treścią też bym popracował... ;)



Wieczorem zerknę na kolejne akapity.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”