Prezent na urodziny[horror psychologiczny]

1
Mój kolejny debiut. Tym razem nie na forum, a w gatunku... Tam ta da daam - napisałem swój pierwszy horror :) !

Na pewno nie jest to jakieś rasowe opowiadanie grozy. Ma w sobie nawet delikatne elementy fantastyki. Ale dobra, nie przedłużam więcej... Jeśli ktoś ma ochotę przez to przebrnąć, Studio Cicha Lipa&Jim życzą miłej lektury :wink: !


''Prezent na urodziny''


Igor siedział na drewnianej ławie, nerwowo machając nogami, nad czystą na błysk posadzką. Był tutaj już od kilku minut. Ciągle patrzył na pustą, wielką salę, który ciągnęła się po obu jego stronach.

ścianę naprzeciwko Igora zdobił szereg okien a każde z nich tworzyła mozaika kolorowych szybek. Gdzieniegdzie umiejscowiono stare obrazy, oprawione w wielkie, ciężkie ramy. Tuż nad jego czarnymi włosami wisiała szklana gablota; w środku błyszczała się plątanina łańcuszków, krzyżyków i medalików. Dwie, białe ściany kończyły salę. Obie z nich podtrzymywały gotyckie posągi.

Srebrny zegarek, uciskający nadgarstek Igora, wskazywał drugą nad ranem. Powinien teraz weryfikować umowy, zamówienia i listy ludności zdolnej do pracy w biurowcu, gdzie siedział od godziny pierwszej rano do dwudziestej drugiej trzydzieści wieczorem. Tak pracował od ponad roku, każdego kolejnego dnia. Po tym co się stało perspektywa ślęczenia przed monitorem zdawała się być równie egzotyczna, jak wakacje spędzone na Marsie…

Dzień temu, w piątek siedemnastego września, Igor niczego nie przeczuł. Mógłby teraz się obwiniać, ale nie potrafił, nie czuł nawet takiej potrzeby. Paraliżowała go jedna, smutna myśl, która zabijała wszystkie inne.



Ja umrę.



W tamtą noc Igor skończył dwadzieścia siedem lat. Leżał na niewygodnej sofie i patrzył w pustą lornetkę zielonej butelki. Wypił już trzecie piwo, a zapas procentów nie był duży; w każdym razie nie wystarczający. Artur jak zwykle o niczym nie pomyślał… Mógł sobie lepiej dobierać przyjaciół.

Na stoliku, przed Igorem, stała odświętna sałatka z tuńczyka. Z daleka czuł zapach soku cytrynowego, wypełniającego jakąś jedną piątą szklanej miseczki. Dopiero po trzecim piwie zauważył, że kolejne warstwy potrawy układały się w ciekawy sposób. Tuńczyk. Kukurydza. Cebula. Tuńczyk. Kukurydza. Cebula. I tak dalej.

- Stary, rusz się – ciężki głos Artura wypełnił duży pokój, w Igorowej kawalerce. On sam ledwo stał na nogach, co nie oznaczało nic dobrego, bo przewracając się pewnie zmiażdżyłby to i owo. Był wielki, dosłownie.

- Po co?

- Bo wychodzimy. Teraz.

Igor przetarł zmęczone oczy, wierzchem szczupłej dłoni. Ziewnął, ignorując Artura.

- Skończyłeś dwadzieścia siedem lat i leżysz na kanapie. Tak nie powinny wyglądać urodziny. Rusz tą kościstą dupę…

- Nigdzie nie idziemy - odparł znudzony Igor. – To chyba moja impreza, no nie?

- Twoja, ale…

- Właśnie. Siadaj ze mną, a jak tego nie zrobisz, to poszukam sobie innego kumpla.

Artur uśmiechnął się delikatnie. Wzruszył silnymi ramionami, po czym bez protestu usiadł obok Igora. Zapadło długie milczenie.

- Stary, nie zrozum mnie źle, ale… Lubię naprawdę lubię, się wpatrywać w nic razem z tobą. Z nikim innym tak dobrze mi to nie wychodzi. Wiesz przecież, że milczenie też wymaga wprawy, jakiejś tam. Dzięki tobie jestem jednym z lepszych smutasów w tym całym, pieprzonym kraju. Nie jakiś przeciętny, nieoszlifowany szarak… Specjalista od zaklinania ciszy, typowo.

- Trochę pieprzysz, ale rozumiem o co ci chodzi – przyznał Igor. Nałożył sobie sałatkę na fajansowy talerzyk. Odmierzył dokładnie dwie, pełne łyżki, których zawartość ulokował po przeciwnych stronach naczynia. Wgniótł kawałki tuńczyka w kulki kukurydzy i rozsmarował to po całym talerzu. Kiedy wydawało mu się, że wszędzie jest taki sam poziom sałatki, powoli zaczął jeść.

- Tyle, że kurde... Dzisiaj, to powinniśmy coś zrobić. Myślę, że już nie będzie wiele takich dni – Artur mówił coraz ciszej.

- Rozmawiamy. To mało?

- Zawsze rozmawiamy. Chcesz, żeby i ten dzień był taki… zwyczajny?

- Dobra, niech ci będzie. Wyjdziemy, tylko nie teraz.

- Czyli, że później… – Powiedział Artur, jakby do siebie samego.– A co z pracą? O pierwszej zaczynasz.

Igor popatrzył na niego chłodno, potem skupił wzrok na miseczce sałatki. Westchnął.

- Nie wiem. Są moje urodziny, więc nie ma pracy.

Naprawdę chciał, żeby tak to wyglądało. Chociaż jeden dzień urlopu, tylko jeden… Potem mógłby dalej wyrabiać normę, jak jakiś pieprzony robot. Pracować z szerokim uśmiechem, nie bić się po twarzy, żeby nie zasnąć. Chciał tylko trochę odpocząć, to przecież nic dziwnego. Powinni go zrozumieć.

- Igor, wiesz przecież…

- No co? Mów.

- My musimy pracować.

- żeby umrzeć, zanim dobijemy do trzydziestki co? Nie, Stary... Już wolę zejść szybciej. Odpocząć, choćby tam na górze.

Artur westchnął. Zacisnął rękę na materiale spodni, poczym jęknął. On też nie widział sensu w ciągłym podtrzymywaniu tego wszystkiego. Miał trochę więcej siły, niż jego przyjaciel, więc nie zaprotestował tak szybko jak on. Mimo wszystko musiał przyznać, że też się zmęczył.

- Dobra, nieważne. Wszystkiego najlepszego – wyklepał nie patrząc na zaspanego Igora.

- Dzięki.

- Wiesz, skoro nie idziesz do pracy, to może…

- Co? – podchwycił Igor.

Artur popatrzył na swoje dłonie. Miał na nich jedenaście ran kłutych. Jego palec wskazujący, ten u lewej ręki, był nienaturalnie wygięty w stronę nadgarstka. Bolało go chwytanie przedmiotów a nawet uściśnięcie czyjejś dłoni. Kiedy coś podnosił, niemal płakał. Koledzy, z którymi pracował, mieli podobnie. Rok temu szef powiedział im wszystkim, że ‘’taka praca wymaga małego poświęcenia, inni i tak mają gorzej’’. Ciągle wpierał sobie, że tak faktycznie jest.

Czasami Artur rozważał amputacje dłoni, obu albo chociaż jednej. Codziennie odruchowo dotykał wielu rzeczy, przecież nie mógł tego kontrolować. A ból był nie do zniesienia.

- Nie, już nic.

Igor pamiętał, że po dwóch piwach później, włączył film na starym magnetowidzie. Obaj obejrzeli głupią, jak mu się wtedy wydawało wyjątkowo przesadzoną wizję końca świata. Był jakiś wirus i mało rozgarnięte zombie. Skończyło się na fruwających bebechach, morzu krwi… Igor momentami zasłaniał sobie widok na telewizor, miękkim materiałem zielonej poduszki. Artur ziewał prawie przez cały czas trwania filmu; momentami przysypiał, uważając na to, żeby przyjaciel niczego nie zauważył.



Kiedy skończył się film, wyszli z domu. Trochę otrzeźwieli, ale daleko im było do pełnej przytomności. Już wtedy Artur wyglądał podejrzanie dziwnie. Miał mętny wzrok i nerwowo rozglądał się dookoła; zupełnie tak, jakby był przerażony perspektywą czyjejś obecności. Zasłonił się materiałem czarnego kaptura, który naciągnął po sam nos.

Latarnie świeciły mdłym światłem, padając na betonowy bruk. Przez ulice przemknął gruby, czarny kot. Igor drgnął wyraźnie, patrząc jak zwierzak znika w ciemności. Od zawsze był przesądny... Po długim czasie zobaczyli jakąś parę, zlaną w jedno ciało, które posiadało swój własny, niepowtarzalny cień. Patrząc na uśmiechniętą dziewczynę, ufnie ściskającą rękę partnera, Igor poczuł bolesną pustkę; czasem brakowało mu takiej bliskości. Może z nią łatwiej byłoby żyć…

Stopy Artura coraz szybciej parły do przodu. Każdy kolejny krok zdawał się być dłuższym od poprzedniego. Gdyby Igor nie położył ręki na jego ramieniu, pewnie ten zacząłby biec. Spacer przeobraził się w szybki marsz ,o niezmiennym tempie. Zdaniem Igora, obaj szli z prędkością około czterech kilometrów na godzinę. A powinni rozkoszować się mroźnym, niemal czystym powietrzem, ulicami wolnymi od chaosu dnia... Coś było nie tak. Artur zwolnił.

- Sklep. Wejdźmy do sklepu – powiedział, nerwowo oblizując cienkie usta. Igor obojętnie przytaknął głową. W zasadzie lepiej jest mieć jakiś cel, niż go nie mieć… Tak wtedy myślał.

Artur, przymykając oczy, nacisnął zimną klamkę i zniknął w miejscu opatrzonym szyldem „ABC”. Igor ruszył za nim. Po chwili obaj błądzili pośród sklepowych półek, właściwie nie do końca wiedząc, czy faktycznie chcą coś kupić. Igor nie miał ochoty więcej pić, czuł, że dzisiaj wyrobił już swoją „normę”; Myślał tylko o szybkim powrocie na kanapę. Zanim zdążył zapytać Artura o zdanie, on…

Pobladł, momentalnie. Miał jakiś dziwny, nieobecny wzrok. Kurczowo chwycił się drewnianej półki z pieczywem. Po chwili jego dłoń wyleciała w powietrze; jęknął, tak jakby się poparzył. Cały drżał.

- Igor!

Wtedy stracił go z oczu. Artur maszerował jak wcześniej, bardzo szybko. Po chwili był już przy drzwiach, pewnie chciał wyjść. Zanim zdążył to zrobić, strażnik w niebieskim swetrze, wszedł do sklepu. Artur złapał go za przedramię. Przez chwile patrzył w jego zielone oczy i zaczął krzyczeć, wręcz wrzeszczeć tak, jakby się czegoś przestraszył. Szarpał młodego mężczyznę, wgniatając wielkie palce w jego miękkie barki. Darł się w niebogłosy. Igor stał w miejscu, jak sparaliżowany. Sprzedawca bez namysłu rzucił się w stronę Artura. Tuż przed wyprowadzeniem chaotycznego ciosu, sam leżał na podłodze, zwijając się z bólu. Artur okładał go łokciem po twarzy, był jak w transie. Krople potu kapały z jego, orlego nosa, na materiał sztruksowych spodni. Strażnik, wepchnięty pomiędzy dwie sąsiadujące ze sobą półki sklepowe, piszczał przeraźliwie; wydawałoby się, że zaraz ochrypnie, albo straci głos. Nawet nie zdążył wezwać wsparcia... Igor pamiętał, że wtedy chciał pomóc, w końcu tego go uczyli. Nieważne jak. Pomyślał o uspokojeniu Artura, o rozmowie z nim, tak jak zawsze, przecież… Ostatecznie schował się za ladą sprzedawcy, jak ostatni tchórz. Nie chciał ryzykować własną skórą, nigdy nie był zdolny do większego poświęcenia. Czuł paraliżujący strach, słuchając wolnych kroków przyjaciela. Znał go tak dobrze, a jednak wcale. Lepki pot oblepił jego plecy, kiedy usłyszał, że Artur się śmieje. Przeraźliwy, histeryczny ryk wypełnił całe pomieszczenie, które… chyba drgało. Igor odczuł trzęsienie ziemi.

(wydaje ci się)

- Igor, gdzie jesteś? Chodź tu. Wychodzimy!

Igor przełknął ślinę. Pochylił się jeszcze niżej, niż przedtem; prawie dotykał twarzą zimnej posadzki. Artur nie mógł słyszeć pieprzonego przełknięcia śliny, nie mógł! Przecież tego nie da się usłyszeć. A może jednak? Da się…?

(słyszał!)

- Powiedziałem, że kurwa wychodzimy. Zabiłem ich i nic nam nie zrobią, typowo! Niczego nie zrobią, słyszysz?! – Artur wrzeszczał, przechadzając się miedzy regałami. – Nnniczego. I wiesz co? Nie pójdziemy do pracy – zaczął płakać, głośno.



Igor nie pamiętał, jak udało mu się wybiec ze sklepu. Wykorzystał ostatni pokład odwagi, jaki w sobie miał i spojrzał w tamte puste, obce oczy. Na rękach, koszuli, butach widniała krew sprzedawcy, czerwona farba z ciała strażnika. Wielka postać uśmiechała się do niego nieludzko, obłędnie. To nie był Artur, tylko potwór w jego ciele. Na pewno nie on! Przecież, że nie ten sam, stary przyjaciel…

(Artur to Artur, nie oszukuj się)

Igor biegł, biegł i biegł. Jak oszalały. Uciekał przed Arturem, a raczej przed czymś, co teraz było Arturem, kierowało nim i wyglądało tak jak on, stawiając te same, wielkie kroki. Igor narzucił sobie nieprawdopodobnie szybkie tempo, jak nigdy dotąd. Musiał uciec.

(nie obracaj się, tylko się nie…)

On wciąż był za nim. Większy, silniejszy, opętany. ślina ściekała mu po podbródku i kapała na wymiętą koszulę. Szedł cholernie szybkim marszem. Igor wiedział, że gdyby chciał, już dawno by go dogonił. Bawił się z nim, jak myśliwy z pieprzonym zającem…



Igor dobiegł do zapuszczonego kościoła, którego drzwi wyjściowe wyważono jakiś dzień temu. Pewnie był to naiwny protest kilku małolatów albo zorganizowana akcja grupy zapaleńców, którzy protestują przeciwko globalnemu zamknięciu kaplic, bezprawnemu odbieraniu ludziom wiary. W każdym razie, właśnie to uratowało jego życie. Chwilowo.

Teraz siedział w ławie kościelnej i drżał ze strachu, bo Artur czekał na zewnątrz.

Igor zastanawiał się jak długo to jeszcze potrwa. Kilka minut, godzinę, parę godzin…? Może to głupie, ale w tej chwili wcale nie bał się śmierci. Przerażał go jedynie Artur. Błędny wzrok, który z pewnością nie należał do człowieka, perlisty, nienormalny śmiech. Ta obojętność, rutyna z jaką masakrował twarz sprzedawcy. Obcość tak znanej osoby, głośny płacz, a mimo tego brak uczuć…

Igor zastanawiał się nad śmiercią. Jeśli umrze, to jak umrze? Artur udusi go, śmiertelnie pobije? Kiedyś rozmawiali razem o umieraniu. To było w jakieś popołudnie, kilka miesięcy temu. Igor powiedział wtedy, że chciałby po prostu pójść spać, nie budząc się więcej. Tak byłoby najmniej boleśnie, nic nie czując, po prostu odchodząc. Teraz Artur chyba nie weźmie tego pod uwagę…

Igor był pewien, że nie dożyje rana. Nie zobaczy więcej słońca i znienawidzonego biurowca, sięgającego osmalonych smogiem chmur. A może jednak będzie żył?

(muszę!)

Może COś boi się kościoła? TO w końcu nie Artur, tylko COś. Pewnie nie przyjdzie tu…

(nie nabieraj samego siebie)

Więc dlaczego COś nie weszło za nim? Ha, musi się bać!

(i wierzysz w to?)

Igor nie wierzył. Nie wierzył, choć właśnie siedział w ławie kościelnej.



Za zdemolowanymi, drewnianymi drzwiami stała postać, której cień był wyjątkowo długi. Oddychała powoli, bardzo głęboko. Czekała w ciszy.

- Pomogę ci Igor, to będzie twój prezent na urodziny– Artur drżał. Miał ochotę zwymiotować, kręciło mu się w głowie. Obraz świata widział jak przez mgłę. – Nie pozwolę, żeby to oni cię dostali. Nie dostaną nas! Zrobimy to razem. W końcu, kurwa, jesteśmy przyjaciółmi.

Splunął na ziemię.

- Idę, słyszysz? I nie uciekaj…

Chwilę potem Igor usłyszał ciężkie, ospałe kroki. COś się zbliżało, a on nie miał siły na ucieczkę.
,,Dovete adunque sapere,

come sono due generazioni da combattere...

Bisogna essere vople e leone .''

Nicolo Bernardo Machiavelli

2
A kuku.



Jim, powiedz mi, słoneczko, po cholerę tak się spieszyłeś? Skąd te niedopatrzenia, kwadratowe zdania? No przyznaj się, kiedy wysmażyłeś ten tekst?


Ciągle patrzył na pustą, wielką salę, który ciągnęła się po obu jego stronach.

ścianę naprzeciwko Igora zdobił szereg okien a każde z nich tworzyła mozaika kolorowych szybek. Gdzieniegdzie umiejscowiono stare obrazy, oprawione w wielkie, ciężkie ramy. Tuż nad jego czarnymi włosami wisiała szklana gablota; w środku błyszczała się plątanina łańcuszków, krzyżyków i medalików. Dwie, białe ściany kończyły salę. Obie z nich podtrzymywały gotyckie posągi.


Przeczytaj to na głos. Odechciało mi się czytać po tym opisie, naprawdę.



Masz dziś podwójnego pecha. Raz, że trafiłes na mnie, a ja postawiłam dla ciebie wysoką poprzeczkę. Dwa - kocham literaturę grozy.



Co jest nie tak? Już pomijając ten fatalny opis, później tak przynudzasz, że głowa boli. Trzeba było powplatać w ten wieczór urodzinowy kilka smaczków. Artur mógłby od razu wzbudzać podejrzenia Igora, czuć się w jego obecności nieswojo... Kojarzysz. tak, żebym i jak zaczęła się go bać.

Bo kiedy Artur się przemienia - ka bum, z grubej rury - nie ma w tym klimatu. Wszystko uleciuało przez ten seans telewizyjny.



Powtórzę się - wiem, że masz jakiś potencjał i gdybyś bardziej przyłożył się do pracy, napisałbyś to lepiej. Fajny trik z nawiasami. To akurat mi się podoba. Sama historyjka dość naciągana, ale nie w tym leży problem. Przeczytaj ten tekst za miesiąc, sam zobaczysz.



I wybacz, że jestem taka wredna, ale to dla Twojego dobra :D
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

3
Przyjemne opowiadanie. Z daleka wygląda nawet dobrze, z bliska niestety wychodzą różnego typu "kfiatki" i, jak to łasic określiła, kwadratowe zdania. Ale czytało mi się raczej gładko, przyjemnie. Nie ma tu może za dużo horroru, ale bardzo dobrze. Jakbyś próbował nas wystraszyć, spieprzyłbyś tekst, opowiadanie straciłoby to bliżej nieokreślone coś. Póki co, jest dobrze, wierzę, że będzie jeszcze lepiej :wink:

4
Zgadzam się w pełni z łasicem.



Dwie główne wady tekstu:

- zbyt długa scena przed telewizorem - byłoby okej, gdyby została napisana ciekawiej, zawierała w sobię więcej treści, czy wspomnianych przez łasic smaczków itp.;

- zbyt nagła przemiana Artura w demonicznego psychola.



Te dwie - łączące się w pewnym sensie - wady sprawiają, że tekst jest niezły, ale wymaga wiele dopracowania.



Jest też trzecia, ale już bardzo subiektywna:

- według mnie zakończenie jest kiepskie. Miast zostawić zaintrygowanie, zostawiło irytację. Naprawdę wydaje mi się, że już lepsze byłoby powiedzenie wprost, że Igor ginie.



Zabiegi w nawiasach mi się podobały (ba, sam ich często używam ;) ), poza tym masz niezły warsztat, który musisz stale dopracowywać poprzez dużo pisania i dużo czytania.



Do momentu wyjścia wszystko jest zbyt rozwlekane, potem natomiast staje się zbyt chaotyczne (szczególnie od sklepu). No i postacie - biorąc pod uwagę, że są tylko dwie - mogły być zdecydowanie lepiej, dokładniej nakreślone.



Podsumowując, jest nieźle, ale wymaga dopracowania. Powodzenia.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
łasic pisze:Jim, powiedz mi, słoneczko, po cholerę tak się spieszyłeś?
Niespecjalnie się spieszyłem, łasiczko.
łasic pisze:No przyznaj się, kiedy wysmażyłeś ten tekst?
Mniej więcej w przeciągu dwóch dni, coś koło godziny dziennie...
łasic pisze:Przeczytaj to na głos. Odechciało mi się czytać po tym opisie, naprawdę.
Cóż, górnolotne to nie jest. Być może dlatego, że w kilkanaście minut zmieniłem salę w biurowcu na kościół.
łasic pisze:Masz dziś podwójnego pecha. Raz, że trafiłes na mnie, a ja postawiłam dla ciebie wysoką poprzeczkę. Dwa - kocham literaturę grozy.
Pecha to bym miał trafiając na pokemona, którego zajmuje jedynie lektura bloogaskowych opowiadań :wink: .

Trzeba było powplatać w ten wieczór urodzinowy kilka smaczków. Artur mógłby od razu wzbudzać podejrzenia Igora, czuć się w jego obecności nieswojo... Kojarzysz. tak, żebym i jak zaczęła się go bać.[/quote]

Hmm... może faktycznie źle do tego podszedłem.
łasic pisze:Powtórzę się - wiem, że masz jakiś potencjał i gdybyś bardziej przyłożył się do pracy, napisałbyś to lepiej.
Może i tak. W każdym razie ja no hmm... praktycznie dopiero zaczynam. Stąd taki poziom, ew jego brak.
łasic pisze:I wybacz, że jestem taka wredna, ale to dla Twojego dobra
Ależ ja to wszystko rozumiem :) .
Alan pisze:Ale czytało mi się raczej gładko, przyjemnie. Nie ma tu może za dużo horroru, ale bardzo dobrze. Jakbyś próbował nas wystraszyć, spieprzyłbyś tekst, opowiadanie straciłoby to bliżej nieokreślone coś.
Więc cieszę się(tak połowicznie) mimo wszystko. Co do tego straszenia, to nie jestem tak głupi żeby spróbować. Inna sprawa gdyby się dało :D .
Patren pisze:według mnie zakończenie jest kiepskie. Miast zostawić zaintrygowanie, zostawiło irytację. Naprawdę wydaje mi się, że już lepsze byłoby powiedzenie wprost, że Igor ginie.
Właściwie coś takiego rozważałem, ale wydawało mi się, że wtedy będzie naprawdę kiepsko.
Patren pisze:poza tym masz niezły warsztat, który musisz stale dopracowywać poprzez dużo pisania i dużo czytania.
Z tym pierwszym nie ma problemu, z drugim hmm troszkę problemu jest ^^.
Patren pisze:Podsumowując, jest nieźle, ale wymaga dopracowania. Powodzenia.
Dziękuję za ocenę i pozdrawiam.
,,Dovete adunque sapere,

come sono due generazioni da combattere...

Bisogna essere vople e leone .''

Nicolo Bernardo Machiavelli
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”