Dosyć długi tekst będący fan fiction osadzonym w realiach Obliviona (czyli: klasyczne fantasy, od "typowej" fantastyki różni się nazwami ras i bóstw). Dla ułatwienia, aby ewentualni czytelnicy nie musieli się domyślać:
Cesarski/Imperialny = przerośnięta ma... Człowiek.
Dunmer = mroczny elf.
Altmer = wysoki elf.
Khajiit = przerośnięty kot.
Argonianin = wysoko postawiony w ewolucji gad.
Ork = Ork.
Dremora = demon.
Konstruktywna krytyka (najlepiej nie tylko co się podobało i co nie, ale także dlaczego to coś się spodobało/nie spodobało) mile widziana. Tekst jest dosyć długi, mam nadzieję że nie spowoduje to u nikogo eksplozji gałek ocznych spowodowanej zbyt dużą ilością literek.
--
Powieki Lerexusa Callidusa ospale podniosły się do góry. światło wpuszczone do jego brązowych oczu spowodowało natychmiastowe zamknięcie się płatków skóry, ponownie zakrywając obie patrzałki. Mózg Lerexusa powoli się budził, kiedy już zaczynał w miarę logicznie rozumować pierwszą myślą, która przeszła przez jego czaszkę, była jego obecna pozycja na Nirn, a pierwszym uczuciem, które poczuł - okrutny ból głowy.
-Gdzie ja jes... A, tak. Na pewno Leyawiin. Chyba Pięć Szponów. - pomyślał Callidus.
Otworzył oczy w celu rozpoznania otoczenia, tym razem z mocnym postanowieniem nie zamykania ich przy pierwszym lepszym promieniu światła. A wiedzieć wam trzeba, że zawsze, kiedy Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał.
Powieki ponownie się uniosły. Przez chwilę mrużył oczy które z wiadomych mu przyczyn były tymczasowo nadwrażliwe na promienie światła. Na facjacie widoczny był charakterystyczny, jakby wyrażający ból grymas. Grube brwi były nieco ściągnięte do dołu, mięśnie na jego nieco opalonej, zdobionej przez szeroki nos i uwieńczonej na górze czarnymi włosami twarzy - napięte. Po chwili ślepia przyzwyczaiły się do panującego w niewielkim pomieszczeniu oświetlenia na tyle, że Imperialny - bo przedstawicielem właśnie tej rasy był Callidus - mógł się rozglądnąć.
Leżał brzuchem do góry na łóżku, miał na sobie w brązowe, poniszczone spodnie oraz biało-szarą koszulę. Za wyrem, od strony nóg, zauważył stolik, na nim - jakiś tandetny, obrzydliwy wazon z wetkniętym na odczepnego chwastem, hucznie nazywanym przez niektórych "kwiatkiem", na prawo od stołu - drewniane drzwi, jedyna droga ewentualnej ucieczki. Ciekawe przed czym? Nad głową Lerexusa znajdowało się okno z niebieskiego szkła, wpuszczające tymczasowo toksyczne dla oczu Callidusa promienie światła.
Leżał tak jeszcze przez chwilę, przepytując w myślach samego siebie w celu upewnienia się, czy wszystko pamięta.
- Jak się nazywam? Lerexus. Jak się tu znalazłem? Przyszedłem z Orkiem się trochę zabawić, a ze względu na brak bardziej wyrafinowanych rozrywek trochę popiłem. - ból głowy dawał o sobie coraz bardziej znać, zaś język wydawał się niezwykle suchy. - Może nieco więcej niż trochę... - Lerexus próbował usprawiedliwić się przed samym sobą. - I co ja teraz... co ja teraz... - Imperialny starał się przypomnieć sobie swoje zamiary co do dnia dzisiejszego. W pewnym momencie jego umysł przedstawił mu wizję planów na dziś. Spowodowało to u niego przyspieszenie bicia serca.
- No tak! Któryś-Tam-Dzień Ostatniego Siewu, dzisiaj kończy mi się dwudniowa przepustka! Jeżeli spóźnię się do koszar to mi pewnie obetną żołd za cały dzień... Albo i za dwa! - przypomnienie sobie tej informacji wywołało u Lerexusa natychmiastowy przypływ energii. Gwałtownie się podniósł i usiadł na łóżku. Najwyraźniej owy ruch nie spodobał się jego plecom, które w momencie wykonania tej pierwszej w danym dniu czynności dały o sobie znać przeszywającym bólem. Z ust Callidusa wydobyło się spontaniczne, jakże typowe dla ludzi w takich sytuacjach "ała".
- A ten ból to skąd? - zastanawiał się, jednocześnie niemal instynktownie usiłując sięgnąć ręką do pleców. Cztery, może pięć sekund po tym, jak jęknął, drzwi do małego pomieszczenia, w którym się znajdował, otworzyły się z impetem. W wejściu stanęła Witseidutsei, Argonianka, właścicielka gospody Pięć Szponów w Leyawiin.
- Najwyższa pora, w każdej chwili może przyjść następny gość.
- Nie tak głośno! - Lerexus właśnie zdał sobie sprawę, że oprócz oczu także uszy były przewrażliwione na bodźce z otoczenia. - Która godzina?
- ósma trzydzieści, termin najmu pokoju minął półtorej godziny temu. - powiedziała pospieszne Witseidutsei, niemal sycząc przy każdej literze "s" ze złości. Widocznie Imperialnemu udało się zezłościć kogoś, kto jest uosobieniem cierpliwości i spokoju. - Wychodzisz czy płacisz za następne dwanaście godzin?
- Woda... Masz wodę? Szklankę? Byle pełną.
Właścicielka gospody skierowała się do głębi karczmy, zostawiając na chwilę Lerexusa razem ze swoim bólem głowy, pragnieniem, przewrażliwieniem na światło i dźwięk oraz bólem pleców. Wczorajsza popijawa - a, sądząc z rezultatów, musiała ona być całkiem porządna - wyjaśniała pierwsze trzy objawy, natomiast to, co spowodowało łupanie w tylnej części ciała nadal pozostawało tajemnicą. Callidus cierpiał tak w odosobnieniu przez niecałą minutę, niecierpliwie czekając na upragnioną szklankę wody niczym wampir na zachód słońca. Jego samotność została przerwana przez Witseidutsei, która trzymała w ręce kubek z chlupiącym w środku, odżywczym płynem. Lerexus już wyciągnął rękę po naczynie, jednak właścicielka gospody najwyraźniej nie miała zamiaru przekazać przedmiotu w ręce Imperialnego.
- Dwa Septimy.
- Co dwa Septimy? - Lerexus był zbyt skoncentrowany na dolegliwościach, aby móc w pełni zrozumieć lakoniczne komunikaty.
- Za kubek wody. Dwa Septimy. - Witseidutsei, ponieważ spędziła całkiem sporo czasu prowadząc gospodę w najbardziej wysuniętym na południe mieście w Cyrodiil, dość dobrze znała się na stałocieplnych. Wiedziała, że jeżeli taki miękkoskóry wieczorem zatruje się alkoholem, to rano odda wszystko za wodę.
- Czyś ty zwariowała?! Przecież to zwykła woda!
- Nie musisz pić tutaj, możesz skorzystać z którejś z kałuż na ulicy. O ile się nie zatrujesz. - wiedziała ona także, że miękkoskórzy są wyjątkowo podatni na wszelkie, jak to oni mawiali, "trucizny".
- Na Dziewięciu świętych, daj już tą wodę, zapłacę.
Kubek zmienił właściciela, a płyn przemieścił się z naczynia do trzewi Callidusa, korzystając z drogi transportu jaką były jego usta, a następnie przełyk.
- To mówiłaś, że która jest godzina?
- Trzydzieści po ósmej. Wychodzisz czy zostajesz i płacisz za dalszy najem?
- Wychodzę. I ciszej troszkę...
Lerexus żwawym ruchem doprowadził swoje ciało do pozycji wyprostowanej, stając przed łóżkiem. Głowa bolała nieco mniej, promienie światła i dźwięki nie drażniły. Przynajmniej nie tak bardzo jak przed chwilą. Tylko łupanie w plecach nie chciało ustąpić. Skierował się do drzwi, wyszedł z pokoju, rozejrzał się po gospodzie. Naprzeciwko niego znajdowała się lada, za nią - szafka ze szklankami, trunkami i innymi rzeczami, po lewej - większe pomieszczenie, z okrągłym, drewnianym stołem na środku. Brakowało dwóch krzeseł. Obok niego stała Witseidudsei.
- Razem dwanaście sztuk Złota. Za pokój i za wodę.
Imperialny pomacał się po lewym udzie i z radością stwierdził, że sakiewka ze złotem była na swoim miejscu. Sięgnął po nią, otworzył, w środku było mniej Septimów niż włosów na głowie łysego człowieka, ale wystarczyło do opłacenia pobytu w gospodzie. Wyjął dwanaście Smoków i podał je Witseidutsei, dyskretnie starając się przy tym nie dotknąć jej ręki. Taka zimna, szorstka, twarda... Nie lubił dotykać Argonian. Przy okazji dawania pieniędzy jego wzrok spoczął na narożniku pomieszczenia, gdzie leżały dwa połamane krzesła.
- A te krzesła to... No, co z nimi?
- Ten Ork, który z tobą wczoraj tu był, zapłacił za nie. Za trunki też zapłacił.
Zagadka bólu pleców sama się rozwiązała. Wczorajszego wieczora Cesarski siedział wraz ze swoim orczym przyjacielem przy stole i pili nieprzyzwoite wręcz ilości alkoholu. W pewnym momencie - po paru butelkach piwa i zapewne czegoś innego, co miało silniejszy wpływ na ludzki organizm, (szerzej - ssaczy) zaczęli się przechwalać który z nich potrafi znieść więcej ciosów. Skończyło się na tym, że musieli potwierdzić swoje przypuszczenia w sposób doświadczalny. Najpierw Callidus rozwalił krzesło na plecach Orka, później Orsimer zrobił to samo Imperialnemu. Na organizmie zielonoskórego taki zabieg nie wywołał wrażenia, natomiast na ciele Lerexusa - sądząc z tego, co czuł w grzbiecie - jak najbardziej, oczywiście negatywne.
Skierował się w prawo, w kierunku drewnianych drzwi, które prowadziły do miejsca o wiele bardziej gwarnego i niebezpieczniejszego niż pusta w danej chwili gospoda.
Otworzył wrota, przekroczył próg i odruchowo zasłonił oczy ręką. Pomimo tego, że niebo było zachmurzone, okolica wydawała się niezwykle jasna w porównaniu do stosunkowo ciemnego pomieszczenia, z którego wyszedł. Po raz kolejny ślepia musiały przyzwyczaić się do zwiększonego poziomu jasności. Lerexus stał przed wejściem do gospody, w pełni ubrany, najwyraźniej wypił poprzedniego dnia tyle, że nie chciało mu się nawet ściągnąć butów przed pójściem spać. I... No właśnie. Co to on miał zrobić? ósma trzydzieści... - Imperialny powtarzał to wyrażenie w myślach, godzina ta coś mu przypominała. Po chwili przyszło do jego głowy zbawiennie skojarzenie:
- Ból pleców. Krzesło. Siedzenie. Biurko. Wypełnianie papierów. Praca. Legion. Przepustka. Stawić się. Dzisiaj. Dziewiąta.
Owo łączenie faktów okazało się zbawcze, gdyż do ponownego stawienia się w koszarach Lerexusowi zostało tylko niespełna pół godziny. Postanowił poświęcić temu - jakże trudnemu dla człowieka znajdującego się w takim stanie, jak on - zadaniu całą swoją uwagę, aby choć na chwilę móc zapomnieć o bólu pleców i głowy.
-Tylko którędy teraz? - zmysły orientacji w terenie najwyraźniej nie był jeszcze do końca rozbudzony. Mimo, że Lerexus mieszkał i pracował w mieście ponad pół roku, wszystkie budynki oraz ulice wydawały mu się tak samo obskurne i zarośnięte.
Naprzeciwko niego znajdowała się Kaplica Zenithara, której strzelista wieża stanowiła punkt orientacyjny, po prawicy Imperialnego - wejście do miasta. Zaniedbana uliczka, na którą składały się niechlujnie poukładane i częściowo zarośnięte kamienie prowadziła... Prosto w prawo. Słusznie skojarzył, że jeżeli pójdzie się od bramy cały czas prosto, trafi się do koszar.
- To chyba jedyna dobra rzecz w architekturze tej dziury. - pomyślał, po czym skierował się wzdłuż ulicy, w kierunku wschodnim. Po drodze minął Dzielącą Linię, lokalny zakład kowalski umieszczony w sporym, zielonym budynku. Zdziwił się nieco - zawsze kiedy przechodził obok tego miejsca było w nim raczej cicho, czasem tylko słyszał jakieś smętne kucie, tym razem jednak z budynku wydobywały się dźwięki wskazujące na niezwykle intensywną pracę dwóch zatrudnionych tam kowali. Callidus niespecjalnie się tym przejął, nic szczególnego - zapewne dostali jakieś większe zamówienie i mają pełne ręce roboty.
Kontynuował swoją podróż do koszar, cały czas idąc szybkim chodem. Nie chciał się spóźnić, przecież w tym przypadku powiedzenie "czas to pieniądz" nabierało dosłownego znaczenia. Znajdował się obok sklepu "Najlepsze Dobra i Gwarancje", kiedy usłyszał za sobą głos Ra'dirshy - miejscowej żebraczki, ubranej w podarte łachy Khajiitki, która każdego dnia robiła rutynowe patrole pomiędzy kościołem a sklepem w poszukiwaniu naiwnych ofiar, zupełnie jak wyszukujący zwierzyny Skrzekacz, latający od jednego miejsca do drugiego.
- Panie, dajże pan Ra'dirshe chociaż jedną monetę. - Ra'disha użyła wyćwiczonego przez lata, roztapiającego ludzkie serce, kręgosłup i uszy błagalnego tonu. Lerexus to zignorował i szedł dalej.
- Panie wielmożny, Ra'dirsha ma dzieci, one chorują... Ra'dirsha nie ma na buty, ona nie ma nawet pieniędzy na leki. Proszę. - Imperialny wyczuł, że już się nie odpędzi od żebraczki, natrętnej bardziej niż znane z Czarnych Mokradeł mięsożerne muchy. Zatrzymał się, chwycił sakwę z pieniędzmi, spojrzał do środka. W worku zostało tylko siedem sztuk złota. Wyjął jednego Septima, spojrzał na Khajiitkę, wymusił na twarzy najszczerszy uśmiech, jaki tylko potrafił i rzekł:
- Wszyscy jesteśmy dziećmi Tamriel i powinniśmy sobie pomagać, zatem przyjmij ode mnie tą monetę. - po czym podał jej Septima. Myśli jego były jednakże zupełnie przeciwne do tego, co powiedział. - Gdybyś oddała to swoje cholerne futro na peruki, to byłabyś ustawiona do końca życia i nie musiałabyś zawracać głowy ciężko pracującym ludziom. - Lerexus przeklął ją wewnątrz swojej głowy. żebraczka wypowiedziała jakieś błogosławieństwo, ale Imperialny nie słuchał. Poczuł, że głowa zaczyna go coraz mocniej boleć i musi się na czymś skupić. Ponownie ruszył w drogę, idąc nieco szybciej niż przed spotkaniem z Ra'dirshą. W końcu postanowił dotrzeć do koszar zanim minie mu przepustka, a - jak już zapewne wiecie - kiedy Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał.
Po kilku minutach przeszedł przez wrota w murze prowadzące na podzamcze. Poczuł delikatne kropnięcie na nosie, po chwili drugie i trzecie, co było niewątpliwym objawem zbliżającego się deszczu. Jeszcze bardziej przyspieszył kroku, niemal biegnąc truchtem. Myśl o tym, że może za chwilę przemoknąć i nabawić się jakiejś choroby nie wydawała mu się szczególnie atrakcyjna, ludzie to rasa mało odporna na schorzenia. Kilkadziesiąt sekund później - i o kilka tysięcy kropel deszczu na jego ciele więcej - Lerexus znalazł się przy wejściu do koszar. Drzwi były typowe, niewielkie, zbudowane z drewna, koszary zaś miały kształt okrągłej wieży, sam budynek natomiast zbudowany był z typowego dla architektury Cyrodiil szarego kamienia. Callidus nie zauważył żadnego stojącego przed wejściem strażnika, co go zaniepokoiło, gdyż zawsze ktoś miał w tym miejscu wartę o tej porze. Może ktoś wybił wszystkich w koszarach? Otruł? Skoro tak, to dlaczego miasto nie huczy od plotek? Lerexus podbiegł szybko do drzwi, wszedł do środka i stanął zdezorientowany. To, co zobaczył wewnątrz przerosło jego najgorsze obawy.
Nie, nie zobaczył zmasakrowanych zwłok swoich kompanów. Nie, nikt nie zniknął w tajemniczy sposób. Nie, nie było żadnej bitwy. Nie, nie doszło do żadnego wypadku. Było gorzej. Znacznie gorzej.
Lerexus Callidus zobaczył to, czego jego oczy nie widziały od dobrych pięciu miesięcy. Praca. Porządki. Przerażające!
Stał w pokoju pełniącym rolę portierni. Za nim znajdowały się wrota, którymi wszedł do pomieszczenia, naprzeciw niego - kolejne wejście, prowadzące do głównego pomieszczenia koszar. Widział w nim ruch, na podłodze leżały szmaty, na których były porozkładane strzały, po stojakach walała się broń, ktoś coś niósł, ktoś coś ustawiał, ktoś inny próbował coś naprawić. Spojrzał w lewo.
Biurko kapitana straży - Bittnelda - które służyło głównie do przyjmowania skarg oraz zgłoszeń przestępstw, zazwyczaj może nie tyle uporządkowane co puste, tonęło w stosach różnych papierów. Góry papierzysk piętrzyły się niczym wieża kościoła przy głównym wejściu do miasta. Z tyłu widoczne były szafki z dokumentacją, większość z nich pootwierana. Za biurkiem siedział sam Bittneld, zwany także Noszącym Przekleństwa. Jedynym elementem wyróżniającym jego niedogoloną facjatę od twarzy typowego Norda były niezwykle grube wargi. Mimo, że był rycerzem, i to dość szerokim w barkach, nawet jak na człowieka, a dokładniej - Norda, to wydawał się mały w porównaniu do gór papierów okupujących blat. Na niewielkim, wolnym od tworów ludzkiej biurokracji skrawku biurka pospiesznie jadł coś, co wyglądało na prowizoryczne śniadanie. Lerexus usiadł na krześle po przeciwnej stronie mebla, zdezorientowany.
- Cze... - Bittneld przerwał w połowie słowa aby móc szybko połknąć kawałek chleba, i sięgnął ręką po kolejną kromkę z masłem. - Cześć Lere.
- Przegapiłem coś jak mnie nie było? - powiedział nieco nieprzytomnie Callidus, jednocześnie patrząc na pracujących w pomieszczeniu obok strażników. Nord, zamiast wyjaśnić Imperialnemu co jest przyczyną tego zamieszania, włożył do gęby kawałek chleba, tak duży że się nim o mało nie udławił, wytarł o mundur tłustą od masła rękę, po czym szybko chwycił jakiś papier z biurka i podsunął go pod nos Lerexusowi. Miał zapchane usta, więc zamiast powiedzieć w czym rzecz nerwowo pokazywał palcem wskazującym na podany Imperialnemu dokument.
Lerexus chwycił świstek w ręce. Bittneld szybko popił jedzenie, po czym - korzystając z faktu, że ma gębę tymczasowo wolną od żarcia - lakonicznie wyjaśnił Imperialnemu całą sprawę.
- Czytaj. Mają być dwudziestego drugiego, w tym miesiącu.
Lerexus - dla przyjaciół "Lere", a znajomych to on miał bardzo dużo, nawet jak na człowieka - zaczął czytać dokument.
- Niniejszym oświadcza się, że... - "Lere" szeptem wyczytywał niektóre fragmenty listu.
- ...Podjęło decyzję... dwudziestego drugiego dnia Ostatniego Siewu roku bieżącego... Generalna inspekcja?! - Callidus aż wykrzyczał przeczytane przez siebie słowa. Bittneld w tym czasie uporał się już z zadaniem zapełnienia sobie żołądka.
- Ci z Imperialnego Miasta chcą sobie wszystko sprawdzić. Oddaj mi ten przeklęty świstek, jeżeli zgubię to cholerstwo to nie będziemy wiedzieli na co się przygotować. - w głosie Norda wyczuwalna była frustracja.
Imperialny rzucił jeszcze okiem na listę rzeczy, które miały zostać poddane "szczegółowej kontroli". Spis obejmował kilkadziesiąt pozycji, wliczając w to "sprawdzenie generalnych warunków sanitarnych" oraz "inwentaryzację całego sprzętu, zarówno o przeznaczeniu militarnym jak i cywilnym, będącego własnością Legionów (...)".
- Dwudziesty drugi. Dzisiaj jest który?
- Dziewiętnasty. Oby szlag ich trafił. Patrz co ja muszę robić! Nord! Rycerz! - Bittneld rozłożył ręce najszerzej jak tylko mógł aby pokazać, z czym musi się zmierzyć. - A siedzę i grzebię w papierkach jak jakiś zafajdany biurokrata z Imperialnego Miasta! Ja to zawsze mam pecha, najpierw hrabina Chorrol kazała mnie przenieść do Leyawiin za to, że dałem ukraść tej idiotce tamten śmieszny obraz, a teraz to! Szkoda że cię nie było przez ostatnie dwa dni, przydałbyś się.
- A kiedy to przyszło?
- Wczoraj, z samego rana.
- Nie czuję się najlepiej, ale może będę jakoś mógł pomóc?
Bittneld wyprostował się i zaczął przeszukiwać leżący na prawej stronie blatu biurka stos papierów.
- Czekaj, czekaj, gdzieś to cholerstwo powinno być... O, jest! - kapitan straży wyjął kilka zszytych ze sobą kartek.
- To twoje, zrób to. Niezłe g***o, ale z czyjąś pomocą powinieneś sobie jakoś z tym dać radę. I tak miałeś to zrobić pół roku temu. - rycerz podał Imperialnemu dokumenty.
Nord chwycił pióro, namoczył je w kałamarzu, po czym wrócił do przerwanego posiłkiem wypełniania druków. Lerexus zaś zanurzył się w lekturze, co było o tyle trudne, że z pomieszczenia obok dochodziły różnej maści odgłosy, głównie krzyki pokroju "podaj mi tego Claymore'a... Nie tamtego, tego stalowego!" oraz dźwięk upuszczanej broni.
Czytana przez Lerexusa rzecz była jedną z przyczyn, dla których został on przeniesiony z Cesarskiego Miasta do Leyawiin. Jego zadaniem było wówczas rozpracowanie gangu handlującego Skoomą. Gang udało się rozgryźć bez problemów, przestępcy nie byli zbyt skryci, zapewne przez to, że nie było wśród nich Argonian. Dużym kłopotem natomiast okazało się praktyczne działanie. Mimo, że nazwiska i adresy były znane, to gangsterom zawsze udawało się uciec. Lerexus - a może ktoś inny z koszar - wpadł wówczas na pomysł, aby zaatakować leżący na zachód od Leyawiin dom, robiący za bazę przeładunkową dla transportów ze Skoomą. Za każdym razem jednak, kiedy Legioniści zbliżali się do tego miejsca, chowające się w środku postacie uciekały, wróg zawsze wiedział o nadchodzącym wojsku. Próbowali zachodzić bandytów od tyłu, organizować zasadzki - nic. Po trzech tygodniach prób Legioniści zaprzestali ataków. Oddział wrócił do Cesarskiego Miasta, w Leyawiin zaś został tylko Lerexus, którego zadaniem było sprawowanie pieczy nad tą sprawą i ewentualne jej rozwiązanie. Od tego czasu minęło pół roku.
- To co ja mam niby z tym zrobić? - zapytał Callidus, delikatnie przypominając Nordowi, że wspomniał przed chwilą o "kimś do pomocy" przy tym zadaniu.
- Załatwić tak, żeby można było w papierach wpisać zakończenie tej sprawy. - Bittneld najwyraźniej nie zauważył sugestii.
- Ale sam? Jak ich może być kilku? Przecież próbowaliśmy i nic.
- Wynajmij tych z Kompanii Czarnego Lasu albo Gildii Wojowników, chociaż ci pierwsi są dla ciebie za drodzy, a ci drudzy nie znają się na robocie tak jak ci z Kompanii. Masz czas do dwudziestego drugiego, nie musisz tego zrobić dzisiaj. Trzy dni, kupa czasu.
- Może ja przy papierach pomogę?
- Zawsze się pomoc przyda, ta robota jest nudna jak jasna cholera.
- Zaraz wrócę, tylko pójdę się przebrać.
"Lere" miał zamiar przesiedzieć cały dzień na wypełnianiu papierów, jednocześnie próbując wpaść na jakieś rozwiązanie sprawy z handlem narkotykiem. Lerexus wstał, po czym wkroczył do pogrążonego w chaosie, okrągłego pomieszczenia. Wyglądał niczym osamotniony rycerz ładu w samym środku krainy Sheogorada. Drusus, Cesarski będący łucznikiem, siedział przy stole w lewej części pomieszczenia, starannie polerując srebrne krótkie i długie miecze. W małym pokoju, do którego wejście znajdowało się na drugim końcu pomieszczenia, klęczał przy ścianie, ubrany w żółtawą, starą koszulę oraz wytarte, brązowe spodnie Orsimer o imieniu Uzgrash gro-Bagonk i zdrapywał coś szpachlą z muru.
- Jak leci, Lere? Dawno cię tu nie było. - zagadał do Lerexusa Argalen, przyodziany w jasno brązową szatę Altmer parający się magią bojową, siedzący na biurku w prawej części pokoju.
- Nie pracujesz?
- O to samo chciałem ciebie zapytać. Ja mam dobrą wymówkę, jestem wyssany z many.
- Czary? Inwentaryzacja sprzętu raczej ich nie wymaga.
- Ale przemieszczanie tego żelastwa już tak. Przy telekinezie trzeba się mocno skupić, inaczej ktoś może oberwać czymś ciężkim.
Z izby obok pokoju, w którym pracował Uzgrash, wyszedł Ahiminus, będący - podobnie jak Lerexus - Imperialnym. W łapach trzymał wielkie pudło, z którego wystawały papierzyska.
- Witam kolegę, kolega się przesunie, niesienie tej szuflady jest dostatecznie kłopotliwe bez znajomych stojących mi na drodze.
Stojący w przejściu Callidus przesunął się, umożliwiając Ahiminusowi przetransportowanie papierów do biurka okupowanego przez Norda. "Lere" udał się po drewnianych, krętych, biegnących wzdłuż lewej ściany schodach na górne piętro, po drodze słysząc Bittnelda klnącego z powodu nowej dostawy druków do wypełnienia.
Callidus wszedł do swojego pokoju na górnym piętrze koszar. Pomieszczenie było dosyć małe, po lewej stronie znajdowała się prycza, w kącie kwatery - stare, niewielkie biurko. Obok biurka stała drewniana, zżarta przez korniki i pleśń szafa, która miała tyle lat, że zapewne pamiętała jeszcze czasy sprzed powstania Hist i Ehlnofey. Lerexus od razu zauważył zmiany, jakie zaszły od czasu jego ostatniej wizyty w swoim pokoju. Było czysto. Po podłodze nie walały się skrawki papieru, stojący przy wejściu stojak z poniszczoną bronią był pusty, ze ścian natomiast zniknęły dodające murom charakterystycznego uroku grzyby. Lerexus natychmiast rzucił się do skrzyni w nogach swojego łóżka obawiając się, że coś z niej mogło zniknąć bądź co gorsza - przybyć. Szybkim ruchem zdjął zawieszony na szyi kluczyk, włożył go do zamka i otworzył kufer tak szybko, że omal nie wyłamał wieka. Na dnie pojemnika, oprócz różnego rodzaju śmieci pokroju osobistych papierów, pamiątek i Klejnotu Dusz z duszą Szczura znajdowała się sakiewka. Imperialny szybko chwycił woreczek niczym tonący człowiek, który robi wszystko, aby złapać rzuconą mu linę i zaglądnął do środka. Są. Oszczędności wprawdzie niewielkie, zaledwie czterysta pięćdziesiąt Septimów, ale to chyba najcenniejsza rzecz, jaką miał, nie licząc jedenastu przepracowanych w Legionie lat, za które po przekroczeniu odpowiedniego wieku otrzyma godziwą emeryturę. O ile dożyje.
"Lere", teraz już spokojniejszy, włożył sakiewkę z powrotem do skrzyni, a następnie starannie ją zamknął. Podszedł do szafy i otworzył drzwiczki, które jak zawsze zaskrzypiały tak, jakby miały zaraz odpaść. W środku wisiało kilka par spodni i bluz, większość z nich nosiła na sobie widoczne oznaki czasu w postaci załatanych dziur i przetarć. Wśród tego grona wyróżniała się zadbana, niemal nowa, czerwona bluza, której Lerexus używał tylko wtedy, kiedy musiał jednocześnie być na służbie, nie nosić zbroi oraz był wystawiony na kontakt z cywilami. Do sytuacji takich należało na przykład siedzenie w pseudo-portierni. Zdjął rzeczy noszone przez cały czas trwania przepustki, czyli dwa dni, założył na siebie ową Specjalną Bluzę, do tego jakieś żółto - czarne spodnie, które w zamierzchłych czasach - pewnie jeszcze wtedy, kiedy armie Remana Cyrodiil walczyły z siłami z Akaviru - były białe. Poszedł do łazienki i się ogolił. Nie lubił chodzić bez zarostu, ale kontakt z cywilami tego wymagał, w końcu nie zależało mu na odstraszaniu obywateli.
Tak przyszykowany Lerexus zszedł po schodach na dół głównego pomieszczenia koszar, aby móc rozpocząć trwającą cały dzień heroiczną walkę z imperialną biurokracją. Podział obowiązków był już nieco inny niż wtedy, kiedy wchodził na górę. Argalen skupiał się jak tylko mógł na stojaku z bronią, który wykonywał właśnie widowiskowy, chociaż dosyć powolny lot nad pomieszczeniem. Drusus liczył teraz rozłożone na podłodze strzały, polerowaniem broni zajmowała się natomiast ubrana w ciemno czerwone, zdobione szaty Herminia, również mag bojowy, ze specjalnością w przywracaniu i uzdrawianiu. Ork wciąż coś skrobał w pokoju obok, zaś pozostali strażnicy krzątali się po pomieszczeniu, jedni coś ustawiali, inni czyścili, jeszcze inni liczyli, paru spisywało na kartkach wyniki tych obliczeń.
Callidus przeszedł do niby-portierni, rozsiadł się wygodnie na krześle przy biurku, naprzeciwko Bittnelda.
- Pióro masz? - rycerz, i jednocześnie kapitan straży, chciał się upewnić, czy jego podwładny jest porządnie przygotowany do zmierzenia się z równie nikomu niepotrzebnym co nudnym zadaniem. Lerexus rozglądnął się po zasypanym papierami blacie i spostrzegł pióro, następnie wziął je do ręki.
- Teraz mam. Co wypełnić?
- Wszystko. - Nord rozpostarł ręce tak jak poprzednio, kiedy narzekał na swoją obecną sytuację.
- To od czego zacząć?
- Weźmiesz stertę po lewej, ja po prawej. Masz mniej, część z twojej góry papierów już udało mi się zrobić. Najlepiej zacznij od... od... Daj no chwilę... - Bittneld wstał z krzesła, odwrócił się, zrobił dwa kroki by podejść do małej, zawalonej papierami szafki i zaczął w niej ryć, zupełnie jak głodny Szczur Jaskiniowy orzący w ciele martwego człowieka. Po kilkunastu sekundach niecierpliwego przebierania łapami rycerz triumfalnie wyciągnął kilka kartek, spiętych podobnie jak te, na których zapisane były dane dotyczące sprawy ze Skoomą. Nord powrócił na krzesło i posadził na nim swoje szerokie cielsko, by następnie zacząć przeglądać szybko papiery, szukając czegoś.
- Ooo... Jest! To są twoje comiesięczne żołdy za ostatnie cztery miesiące.
- Coś nie tak z tym?
- Wypisane dodatki do płacy nie zgadzają się z twoimi aktami. Masz dodatek za trudne warunki sanitarne... Zgadza się - Nord zaczął na głos sprawdzać zgodność informacji o dopłatach z tym, co Lerexus miał wypisane w swojej osobistej kartotece. - Dodatek za odległość od miejsca urodzenia... Zgadza się... Mam! Rozłąka z rodziną, uściślenie: żoną! W aktach masz napisane, że twój ojciec zmarł czternaście lat temu, matka nie żyje od dziesięciu lat, a żony nie masz.
- No nie mam... - Callidus się przeraził, że teraz będzie musiał zwrócić część pensji za ostatnie pół roku.
- Imię i nazwisko?
- Lerexus Callidus. - Imperialny był pewien, że Nord chce wykonać wpis do akt dotyczący nieprawidłowości.
- Nie twoje, chyba że chcesz się żenić z samym sobą. - Bittneld się głośno zaśmiał, tym samym dając Lerexusowi do zrozumienia, że jego obawy okazały się niesłuszne.
- Sfałszowane mam podać?
- A co, chcesz żebym miał na łbie tych wypierdków z administracji?!
- Nie, nie, oczywiście że nie. To może... - Lerexus próbował sobie przypomnieć jakieś ludzkie imię żeńskie, które by mu się podobało. - Blatta... Blatta Essegan. - po wypowiedzeniu tych słów przez Imperialnego Bittneld skrupulatnie zanotował odpowiedź.
- Jej miejsce urodzenia?
- Imperialne Miasto.
- Za blisko, będą mogli zweryfikować.
- To może... Hegathe w Hammerfell. - Nord zapisał także i to.
- W miejscu imion rodziców wpisze się nieznane i... Gotowe. Brakuje jeszcze tylko kilkunastu podpisów. - Bittneld podał Imperialnemu papiery. Po złożeniu "autografów" Lerexus dołączył do Norda i razem toczyli zażarty bój z biurokracją, wpisując brakujące informacje, uzupełniając podpisy i sortując papierzyska.
Callidus siedział tak nad papierami do godziny czwartej po południu, co jakiś czas popijając bądź podjadając. Efekty zatrucia alkoholem zdążyły minąć, jedyną pozostałością po wczorajszej "zabawie" był lekki ból w plecach. Przez cały ten czas Lerexus myślał, jak rozwiązać sprawę z przemytem. Przez jego imperialną głowę przetoczyło się kilka pomysłów, niektóre były mniej, inne bardziej logiczne. Jeden z nich polegał na współpracy z Argalenem, Altmer ten chwalił się kiedyś, że zna się na teleportacji. Mag bojowy mógłby przeteleportować "Lerego" do chaty będącej punktem "przeładunkowym" podczas dostaw narkotyku. W budynku tym z reguły przesiadywał Kylius Lonavo, Dunmer sprawujący pieczę nad całym biznesem obracającym się wokół przemytu Skoomy w Leyawiin. Jedyny szkopuł tkwił w tym, że tak ważna jak Lonavo osoba na pewno nie jest sama, a w przypadku wteleportowania się w większe skupisko wrogów Callidus miałby przechlapane niczym małe, ludzkie dziecko wrzucone w stado rozszalałych Diablików. Lerexus kontynuowałby te rozważania - wraz z pracą nad papierami - zapewne do późnego wieczora, gdyby nie pewne nieprzewidziane wydarzenie.
W całych koszarach rozległ się huk, podobny do tego, jaki jest słyszalny kiedy wali się ściana. Dźwięk doszedł od strony głównego pomieszczenia koszar. Lerexus oraz Nord zerwali się z krzeseł i ze złością - w końcu coś przerwało im jakże ważną pracę - szybko weszli do miejsca, z którego doszedł dźwięk. W pokoju, w którym kilka chwil temu pracował gro-Bagonk, unosił się biały pył, natomiast przed wejściem do tego małego pomieszczenia stał Ork. Pod pachą trzymał śnieżno biały, płaski, oderwany od ściany kawałek tynku, nieco większy od stalowej tarczy. Wyglądał na nieco zdezorientowanego. Wszyscy strażnicy w pomieszczeniu patrzyli się na pokój, z którego unosił się kurz.
- Co to, do jasnej cholery, było?! - zawrzeszczał Bittneld.
- Tynk odpadł. - odpowiedział mu Ork takim tonem, jakby to była rzecz tak oczywista jak to, że Argonianie są nieufni wobec obcych.
- Ale... Jak?! Miałeś zdrapać tą pieprzoną pleśń, nie wyburzać budynek! - Bittneld jeszcze bardziej się wściekł, gdyż wiedział, że pourywany tynk nie spodoba się inspektorom.
- Przepraszam szefie, zdrapywałem ją, ale było jej tak dużo, że chyba wlazła w tynk. - Orsimer użył najbardziej uprzejmego tonu, jaki tylko był mu znany.
Bagnisto-tropikalny klimat na terenach otaczających Leyawiin ma kilka pozytywnych, bądź też z punktu widzenia Imperialnych - negatywnych cech. Jedną z takich własności jest tutejsza pleśń, która nie tyle osiada na ścianach budynków, co wgryza się w nie. Grzyb najpierw wchodzi w tynk, po czym kontynuuje swój atak w kierunku ścian, po pewnym czasie stając się integralną częścią murów. Są niczym bakterie niszczące ząb - najpierw szkliwo, później to, co jest pod nim. Szczęśliwie dla Lerexusa oraz strażników w koszarach pleśń zdążyła zająć tylko tynk.
- Dobra... - Bittneld wiedział, że zbytnie denerwowanie się nic nie pomoże. - Trzeba otynkować ten pokój na nowo.
- Nie zdąży wyschnąć. - Lerexus pamiętał, że do inspekcji zostały tylko trzy dni.
- Znam parę zaklęć, używając tarczy ognia można przyspieszyć proces schnięcia wszystkiego, co znajduje się w pobliżu. - swoją pomoc zaoferował Argalen.
- Herminia - Bittneld zawołał maga bojowego. - jesteś Imperialną, kobietą, pójdziesz do Najlepszych Dóbr i Gwarancji i kupisz tynk. - Nord wykorzystał swoją wiedzę na temat ras. Wiedział, że Imperialni, a szczególnie samice, są niezwykle wygadani. Jednocześnie pokazał swoją ignorancję w tematach związanych z budownictwem.
- Szefie, ale tynk robi się z... - Ork, który jeszcze przed przystąpieniem do straży w Leyawiin dorabiał sobie pomagając przy budowach, najlepiej znał się na tego typu rzeczach.
- To niech kupi to, z czego ten cholerny tynk się robi. - Bittneld znowu zaczynał się niecierpliwić.
- Ale nie uniosę tego! - Herminia zwróciła uwagę na fakt, że samice większości inteligentnych gatunków Tamriel (wyjątkiem są Argonianie) mają o wiele mniejszą masę mięśniową niż samce.
- Uzgrash pójdzie z tobą i poniesie co trzeba.
- Dobra, szefie. - w głosie Orka rozbrzmiała radość, gdyż lubił on nosić różne rzeczy. Niby nic, a zawsze mu za to płacili. Bardziej lubił chyba tylko chlać, machać toporem i ewentualnie chędożyć, jak to wszystkie rasy inteligentne, które nie muszą używać żywicy do rozmnażania.
- I przestań mówić na mnie "szef", masz się do mnie zwracać "kapitanie". - warknął Bittneld, który przed komisją nie mógł sobie pozwolić na przejawy takiej "niesubordynacji" wśród swoich podkomendnych.
- Ale jak to kapitanie? Przecież szef jest szefem, mimo że szef jest niższy. Jak mam do szefa nie mówić szefie, skoro szef to szef? - Orkowa logika czasem potrafi się okazać zbyt skomplikowana nawet dla najtęższych umysłów z wysp Summerset bądź najinteligentniejszych Argonianek.
- Po prostu mów na mnie "kapitan", ci idioci od inspekcji nie lubią innych określeń.
- Skoro tak, to dobrze... Kapitanie. - ostatnie słowo Orsimer wymówił z lekkim smutkiem, po czym poszedł do pomieszczenia magazynowego po worek, do którego wsadziłby wszystko, co potrzebne jest do zrobienia tynku. Nord natomiast pobiegł po schodach na wyższe piętro, do swojego biura, będącego jednocześnie pomieszczeniem mieszkalnym, by wyciągnąć ze szkatułki pieniądze potrzebne na zakupy. Po chwili strażnicy zorientowali się, że większej sensacji już nie będzie i wrócili do pracy. Drusus, widząc, że wszystkie wypolerowane kilka godzin temu srebrne miecze pokryły się cienką warstwą pyłu, zaklął.
- N'gasta! - Imperialny powiedział w możliwie najbardziej parszywy sposób, w jaki potrafił. Znał to słowo z czasów, kiedy stacjonował na Vvardenfell, czytał tam jakąś książkę w języku Sloadów. Nic z niej nie zrozumiał, ale wyraz ten wydawał mu się na tyle plugawy, że uznał go za przekleństwo, chociaż równie dobrze mogło to oznaczać coś zupełnie innego, na przykład imię, nazwę jakiejś wyspy albo nawet i kwakanie kaczek.
Lerexus wrócił do biurka w portierni by móc kontynuować wypełnianie papierów, w chwilę później z góry zszedł Bittneld i dał oczekującej przy wyjściu z koszar Herminie sakiewkę złota. Z magazynu wyszedł Ork, trzymając w lewej łapie złożony worek. Imperialna otworzyła drzwi wyjściowe z koszar - te same, którymi kilka godzin temu wszedł Lerexus, i natychmiast się od nich odsunęła. Na dworze nadal rzęsiście padało - jeden z uroków położenia Leyawiin na terenach bagnistych.
- Nie idę, cała się przemoczę! - Herminia najwyraźniej nie lubiła łączyć swoich ubrań z ulewą.
- Pójdziesz i kupisz materiały na ten cholerny tynk albo komisja dowie się o... o... - Bittneld najwyraźniej nie mógł znaleźć haka na Imperialną. - ...o tym, że zdarzają się wypadki w pracy, takie jak na przykład przypadkowe odcięcia kończyn przez spadające miecze. - Nord przeszedł do gróźb, co w połączeniu z rządzą mordu widoczną w jego brązowych oczach wywołało na Herminie odpowiednie wrażenie.
- Dobrze, dobrze, po co się tak unosić? Choć Uzgrash, idziemy po materiały na tynk. Wiesz co kupić?
- Wiem.
Wyraźnie niezadowolona Herminia oraz będący w tej sytuacji zupełnym jej przeciwieństwem wielki, rozradowany Ork opuścili koszary. Parka ta wyglądała niczym wściekłe, ludzkie dziecko oraz uśmiechnięta, radosna Dremora. Bittneld uwalił się na krzesło przy biurku, chwycił jakieś papiery i zaczął wyżywać się na niewinnych dziełach ludzkiej biurokracji, brutalnie przybijając je trzymaną w prawej ręce metalową pieczątką.
- I teraz jeszcze ta sprawa ze Skoomą. Jeżeli tego nie zrobisz, to ci kretyni z komisji wystawią nam opinię "nieefektywnych" i szlag trafi ewentualne premie. - stemplowanie papierów zdawało się mieć na Norda efekt uspokajający. - Masz jakieś pomysły co z tym zrobić? Nie mogę wpisać w papierach, że operacja zakończyła się sukcesem, bo pewnie będą chcieli to zweryfikować.
- Myślałem o teleportacji, ale to zbyt niebezpieczne.
- Szlag by ich wszystkich trafił. Może po prostu wyjdziesz na ulicę i zaczniesz się pytać przechodniów, czy nie zrobią tego za ciebie? W końcu ten cholerny świat pełen jest ludzi, którzy bez namysłu rzucą się na groźnego przestępcę! - ironiczna wypowiedź Norda, z pozoru mająca na celu jedynie wyładowanie frustracji spowodowanej tym, że nie wszystko szło tak jak powinno, zwabiła do głowy Imperialnego pewien pomysł. Nagroda za głowę Lanavo wypłacana temu, kto go zabije wynosi okrągłe tysiąc Septimów, nawet jeżeli zrobiłby to zawodowy żołnierz, którego obowiązkiem jest zatrzymanie handlu Skoomą w okolicy, do czego konieczne jest zabicie tego Dunmera. Wprawdzie Lerexusa nie było stać na wynajęcie Kompanii Czarnego Lasu, ale te czterysta pięćdziesiąt Septimów powinno wystarczyć do opłacenia jednej osoby. Tylko kogo? Callidus nikogo takiego nie znał. Ale przecież był wygadany, nawet jak na Imperialnego, zatem poznanie odpowiedniej osoby nie było problemem. Lecz gdzie szukać? Stałych bywalców wszystkich karczm w okolicy znał całkiem dobrze, w końcu był żołnierzem i za każdym razem, kiedy trzeba było uspokoić awanturujących się ludzi bądź Elfów pomagał straży, przecież po to tu był.
- Jakieś miejsce, gdzie jest dużo osób. Najlepiej takich, które są spoza miasta... - umysł Callidusa pracował tak intensywnie, jak machiny parowe Dwemerów w czasach swojej świetności. Ból pleców przybierał na sile. - Przeklęte plecy, będę musiał coś na nie wziąć! Bolą mocniej niż kiedy... kiedy - Lerexus coś sobie przypominał - ...wyszedłem z Gospody i... Brama! Miejsce, w którym zawsze przechodzą nieznajomi! Na pewno natknę się na kogoś odpowiedniego! - czasem zastanawiające jest to, jak bardzo nudna, papierkowa robota może pobudzać Imperialnych do kreatywnego myślenia.
Lerexus postanowił, że do południa dnia jutrzejszego, czyli dwudziestego dnia Ostatniego Siewu, załatwi sprawę. A jak wiecie, kiedy Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał.
W pół godziny po tym, jak Lerexus wpadł na genialny pomysł, i jednocześnie w godzinę od chwili, w której mag bitewny oraz Ork wyszli by zakupić potrzebne rzeczy, drzwi do koszar się otworzyły. Wpierw do pomieszczenia wbiegła Herminia, której szaty przemoknięte były do suchej nitki. Za nią wszedł Ork, również mokry. Dźwigał na plecach worek z materiałami, a na jego gębie dalej widoczny był lekki uśmiech.
- No nareszcie, co tak długo? Ten przeklęty sklep jest dziesięć minut drogi stąd! Przeteleportowali go czy co? - warknął Bittneld.
- Cała przemoczona jestem. - Imperialna zaczęła narzekać. - W dodatku po drodze zaczepiła nas ta Khajiitka, nie chciała się odczepić. Uzgrash chciał jej przywalić, ale dałam jej monetę i sobie poszła. Głupi sierściuch. A jak byliśmy w sklepie to Uzgrash zaczął sobie przypominać co jest potrzebne na tynk. Dobre dziesięć minut myślał.
- Przepraszam, ostatnio na budowie pracowałem sześć lat temu.
- Ile płaciłaś? - w oczach Bitnelda pojawiło się skąpstwo.
- Tutaj masz listę wszystkich zakupów. - Herminia wyjęła z kieszeni płaszcza kawałek papieru i położyła go na biurku Bittnelda, następnie rzuciła na blat sakwę ze złotem, nieco lżejszą niż wtedy, kiedy otrzymała ją od Norda.
- Gdzie to rozłożyć? - zapytał się Bittnelda Ork, jednocześnie pokazując na worek, który w międzyczasie został przez niego postawiony na podłodze.
- W głównym pomieszczeniu starczy miejsca?
- Tak.
- To go tam rozłóż. Tylko tak, żeby nie zawadzał.
Herminia powędrowała na górę by się przebrać, natomiast Uzgrash wrzucił wór na plecy i poszedł do głównego pokoju, by rozcapierzyć znajdujące się w siacie przedmioty.
Pozostała część dnia, a także wieczora, minęła strażnikom oraz jednemu Legioniście na przygotowaniach do inspekcji. Bittneld wraz z Lerexusem wypełniali papiery, Ork mieszał zaprawę i kładł tynk, zaś reszta osób z załogi wykonywała wszystkie "drobniejsze" prace. Do północy wszyscy poszli spać, został tylko Argalen, który miał rzucić czar, Ork kończący kłaść tynk oraz Bittneld z Lerexusem, dalej siedzący nad dokumentami.
- Skończone. - Oznajmił Argalenowi Uzgrash, z dumą patrząc na otynkowane przez siebie pomieszczenie. - Możesz suszyć. - Ork dzięki wykonanej pracy poczuł się ważny, a wydanie pozwolenia Altmerowi na rzucenie odpowiedniego zaklęcia wzmocniło to uczucie. Argalen skupił się, chciał wymówić zaklęcie i nagle coś sobie przypomniał.
- Cóż... No tak. Zapomniałem, że ten czar działa tylko na istoty żywe.
- To znaczy, że co? - Ork zaczynał coś podejrzewać.
- To znaczy, że musiałbym rzucić ten czar na kogoś, a nie na coś. I ten ktoś musiałby być w tym pomieszczeniu przez całą noc, inaczej nie zdąży wyschnąć.
- To może...
- Nie. Bittneld i Lerexus siedzą przy papierach. Poza tym ty jesteś większy, masz zatem większą powierzchnię ciała.
- Ale chciałbym na swojej pryczy spać. Inaczej nie będę mógł zasnąć.
- To ją tu przynieś. - Orsimer posłusznie poszedł po swoją pryczę na górne piętro, do dużego pomieszczenia, w którym spali wszyscy strażnicy, oprócz Bittnelda, który jako kapitan miał swój pokój, oraz Lerexusa, gdyż będąc Legionistą i "gościem" w koszarach, on również posiadał swoją prywatną kwaterę. Ponieważ Uzgrash - jak to Ork - był silny, podniósł pryczę i ostrożnie, niemal tak cicho jak skradający się Argonianin, zniósł łóżko na dół. Nie chciał nikogo zbudzić, w końcu sam był nieco zmęczony, a przeciągająca się kłótnia na temat "po cholerę tak hałasujesz w nocy" zakończyć mogłaby się bijatyką. Ork wszedł do świeżo otynkowanego pomieszczenia i ostrożnie postawił wyro na podłodze.
- Skoro wszystko jest na miejscu, to zapewne mogę już rzucić zaklęcie? - Altmerowi trochę się spieszyło, jak każdy w koszarach był wykończony trwającą od poprzedniego dnia nieustanną lataniną.
- A... A czy to boli? - gro-Bagonk zapytał nieco ściszonym głosem, nie chciał aby ktoś usłyszał te słowa. Uzgrash nie lubił magii, zdecydowanie bardziej preferował ciężką zbroję i jeszcze cięższy topór. Sztuki magiczne kojarzyły mu się przede wszystkim z bólem, dosyć często zdarzało się, że będąc na służbie obrywał kulą ognia, mrozu bądź innym pociskiem magicznym w czasie walki.
- Nie, poczujesz tylko ciepło. To zaklęcie ochronne.
- A, to chyba dobrze.
Altmer rzucił zaklęcie. Powierzchnia ciała Orka przez chwilę zaświeciła na żółto, później na czerwono, po chwili efekt świetlny znikł.
- Rzeczywiście, ciepło.
- Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzało, Leyawiin i bez tego jest dosyć gorącym miejscem. Idę spać. Dobrej nocy.
- Dobrej nocy.
Ork położył się do łóżka, Argalen udał się na górę koszar w tym samym celu.
- No, te papiery już są uzupełnione. - rzekł Lerexus odkładając stertę dokumentów na biurko. Nie wyglądało to zachęcająco. Mimo, że spędził na papierkowej robocie niemal cały dzień, ze stosu papierzysk na blacie ubyła może jedna trzecia z tego, co było rano.
- To ja też na dzisiaj skończę. - Bittneld także odłożył trzymane w rękach dokumenty.
- Myślałem o tej sprawie ze Skoomą. - Callidus chciał skorzystać z faktu, że wszyscy spali i nikt nie podsłuchałby jego pomysłu, nie do końca zgodnego z oficjalnymi metodami działania Legionu.
- Wymyśliłeś coś? - Bittneld wstał z krzesła, by rozprostować kości.
- To, co dzisiaj powiedziałeś jak była ta sytuacja z tynkiem... Wiesz, że to jest dobry pomysł? Znajdę jakąś odpowiednią osobę, która to zrobi za mnie.
- Tak za darmo? Cholernie naiwny jesteś.
- Nie, bo widzisz... Wymyśliłem to sobie tak, że za moje oszczędności wynajmę kogoś. Zwróci się z nawiązką jak dostanę pieniądze z nagrody.
- No i wszyscy dostaną premię za efektywność.
- Właśnie.
- Nie wiem, rób co chcesz, ważne żebym mógł wpisać do akt pomyślne zakończenie sprawy. - odpowiedział na odczepnego Bittneld, po ciężkim dniu myślał tylko o tym, aby położyć się spać. Imperialny i Nord udali się do swoich kwater na odpoczynek.
Rankiem, dwudziestego dnia Ostatniego Siewu, Lerexus wstał wcześniej niż pozostali strażnicy. Nie chciał aby ktokolwiek wiedział o tym, w jaki sposób chce on załatwić związaną ze Skoomą sprawę. Ubrał się, ogolił - jak zawsze tylko po to, aby nikogo nie przestraszyć - po czym nałożył na siebie zbroję Legionu Cesarskiego. Mimo, że starał się założyć ją tak cicho jak to tylko możliwe, przy wdziewaniu pancerza narobił nieco hałasu. Na szczęście dla Imperialnego było dopiero około piątej rano, więc strażnicy byli pogrążeni w głębokim śnie. Z reguły w nocy, a przynajmniej do czasu, kiedy reszta żołnierzy się nie obudzi, na nogach są co najmniej dwie osoby: jedna w portierni oraz druga, strzegąca wejścia. Oprócz tego jest jeszcze kilku strażników na wartach, ale chodzą oni po mieście. Ze względu na wyjątkowość sytuacji tym razem jednak przez noc nie było nikogo w portierni i przy drzwiach. Callidus otworzył swoją skrzynię, tą samą, której losami zawartość tak się wczoraj przejął. Wyjął z niej sakiewkę i popatrzył na to, co było w środku.
- Czterysta pięćdziesiąt sztuk złota. - Lerexus wyszeptał do samego siebie. Zaczynał tęsknić za pieniędzmi, których jeszcze nie wydał. Chciał już zejść na dół, lecz przypomniał sobie o przepasce, którą zawsze zakładał na głowę kiedy chodził w mundurze, ale bez hełmu. Obwiązał ciemnoszary kawałek materiału wokół głowy, nad wysokością czoła, i zszedł po cichu na dół, trzymając w rękach ciężkie, legionowe buty, by nie narobić hałasu paradowaniem w tych buciorach. Powoli otworzył drzwi wyjściowe aby nie zaskrzypiały i opuścił budynek koszar.
Pogoda nie zmieniła się od wczoraj, dalej lało. Lerexusowi wydawało się, że w powietrzu jest tyle wody, że nawet Argonianin by się utopił. Szybko założył buty, coby nie nabrały one deszczówki i skierował swoje kroki w tym samym kierunku, z którego wczoraj wracał z przepustki. Po dwudziestu minutach spaceru przeszedł przez główną bramę prowadzącą do miasta, znajdującą się tuż przy Kaplicy Zenithara. Callidus stanął przy drodze, po zewnętrznej części murów, niedaleko Stajni Pięciu Jeźdźców. Nie chciał aby miejscowi - szczególnie inni Imperialni - kierowali swoje wścibskie oczy na to, co robił. Lerexus miał zamiar zaczepiać każdego mężczyznę w jakiejkolwiek zbroi, zaś w przypadku Argonian, Orków i Nordów nie zwracać uwagi na płeć. Ufał swojemu ewentualnemu tymczasowemu pracownikowi, że skoro podejmie się on zadania, to będzie na tyle kompetentny, że poradzi sobie z zabójstwem Lanavo bez problemów. A nawet jeżeli nie, to można zwalić winę za śmierć obywatela na grasujący w okolicy gang Czarnych łuków i znaleźć następnego chętnego. W końcu miał jeszcze całe dwa dni, komisja przyjeżdżała dopiero dwudziestego drugiego.
Czekał tak pod wrotami dobrą godzinę, raz na jakiś czas robiąc sobie spacer od bramy do Stajni. Nikt się nie zjawiał, zaczynało już świtać. Raczej nie dziwiło to Lerexusa, był Tirdas, a najwięcej obcych przychodzi i opuszcza miasto w Loredas i Sundas. Około wpół do siódmej, kiedy na dworze było już całkiem jasno, Callidus ujrzał w deszczu, na drodze sylwetkę o wzroście typowego człowieka. Kiedy postać zbliżyła się na tyle, że Imperialny mógł przyjrzeć się jej nieco bardziej, Lerexus słusznie stwierdził, że owa istota jest Redguardem, mężczyzną. Redguard miał na sobie lekki, nieco poniszczony Mithrilowy kirys, rękawice z kolczugi oraz żelazne buty. Jego nogi od stóp aż do kolan były oklejone błotem. Głowę miał owinięta szarym, brudnym kawałkiem płótna, w kilku miejscach czerwonym od krwi. Na twarzy widoczny był kilkudniowy zarost, oczy natomiast zdawały się być nieco przekrwione. Kiedy człowiek ten zbliżył się na odpowiednią odległość, Lerexus zaatakował:
- Dzień dobry Obywatelu. Nie chciałby Obywatel przysłużyć się Cesarstwu i przy okazji zarobić? - Imperialny odpowiednio gestykulował rękoma, robił specjalnie dobrane miny i inne dziwne czynności, które miały mu pomóc w byciu bardziej przekonującym.
- Tak, jasne, przysługa... Sam sobie zrób! - Redguard wrzasnął i machnął ręką na Legionistę, jednocześnie nie przestając iść w kierunku wrót.
- A cóż to tak trapi obywatela? Może będę mógł jakoś pomóc?
- Cholerne ruiny, przeklęte Gobliny. Za d
2
Poniższy tekst jest dokończeniem opowiadania umieszczonego w poście wyżej, ze względu na limit znaków nie udało się zmieścić całego tekstu w jednej wiadomości (daję to tak późno bo dopiero dzisiaj to zauważyłem). Dla tych, którzy zostali odstraszeni długością opowiadania - następnym razem postaram się podzielić tekst na krótsze fragmenty i publikować go stopniowo (czytaj: poćwiartuję go żeby nikt się nie udławił).
-------------
Nim Imperialny zdążył zareagować, chociażby odruchowo podnieść rękę, aby spróbować odepchnąć cudzą dłoń od swoich ust, powietrze przeciął strumień krwi, która upadając na ziemię zmieniała barwę trawy i paproci na szkarłatną czerwień. Cesarski zaczął dygotać, Meledictum chwycił go za tułów, aby upadając nie narobił zbyt wiele hałasu. Siła mięśni Argonianina okazała się jednak zbyt mała aby móc utrzymać człowieka w ciężkiej, stalowej zbroi. Ciało upadło na ziemię, pancerz narobił niewiele hałasu, ale dostatecznie dużo, aby zbudzić śpiącego w budynku Dunmera o nazwisku Lanavo.
Dunmer zerwał się na równe nogi. Miał na sobie tylko zwykłe rzeczy - czerwoną, zdobioną żółtymi i czarnymi pasami koszulę oraz jasno czerwone, szerokie spodnie. Kto by w końcu chciał spać w czymś tak niewygodnym jak pancerz? Chwycił za leżący przy łóżku długi miecz, przeszedł przez drzwi. Po swojej prawej zobaczył Saenusa - Imperialnego będącego osobistym ochroniarzem Lanavo - z poharatanym gardłem. Leżał na plecach, lewa ręka położona była na gardle, zapewne w chwili śmierci, po upadku na ziemię, chwycił się za gardziel. Prawa dłoń spoczywała na piersi, kurczowo ściskając butelkę z piwem, które rozlało się na pancerz. Lanavo rozejrzał się, myśli w jego głowie nagle stały się nieco bardziej chaotyczne, zapewne objaw lekkiej paniki spowodowanej tym, że jego najlepszy strażnik został zabity bez jakiejkolwiek walki. W okolicy nie dostrzegł nikogo. Szybkim ruchem nogi kopnął martwego aby sprawdzić, czy rzeczywiście nie żyje i czy nie trzeba go czasem dobić. W momencie, w którym dotknął nogą leżącego, Lanavo poczuł po lewej stronie pleców, między żebrami, głębokie ukłucie. Miał wrażenie, że lewa łopatka próbuje wejść do wnętrza ciała.
Meledictum po reakcji przeciwnika rozpoznał, że coś jest nie tak. Dźgnięcie nie wyszło w taki sposób, w jaki powinno. Dunmer zamiast przewrócić się bezwładnie na ziemię z rozpłatanym na pół sercem stał w bezruchu, jakby nie wierząc, co się stało. Argonianin ponownie szybko pchnął Dunmera w plecy, pomiędzy żebra, ale tym razem po prawej stronie, po czym wyjął broń z ciała elfa. Lanavo upadł na ziemię, z dwiema głębokimi ranami w grzbiecie. Czasem nawet zręcznemu Argonianinowi, mającemu duże doświadczenie w atakowaniu sztyletem i jeszcze większą wiedzę o anatomii ludzi oraz elfów zdarzy się wykonać niedokładne pchnięcie. Tak było w tym przypadku, sztylet nie trafił w serce. Stałocieplny miał poharatane oba płuca, ale nie zabiło go to. Leżał na ziemi, panicznie miotając się po podłożu, chwytając się za gardło, wyciągając język na zewnątrz i przeraźliwie charcząc. Próbował złapać oddech, ale nie mógł. Za każdym razem, kiedy chciał zaczerpnąć haust powietrza do klatki piersiowej, jego przystosowane do oddychania na lądzie płuca wypełniały się krwią. Cóż za ironia, płyn, który dotychczas - krążąc w jego ciele - umożliwiał mu życie, teraz go zabijał. Posoka wdzierała się do płuc, zostawiając coraz mniej miejsca dla powietrza. Lanavo czuł, jakby się "topił", mimo że nie był pod wodą, dodatkowo odczuwał on nieopisany ból przy każdej próbie oddechu. Po kilku sekundach zaczął kaszleć krwią.
Meledictum patrzył na Dunmera z obojętnością. Nawet gdyby był przerażony bądź zaintrygowany trwającą dobre półtorej minuty agonią stałocieplnej istoty, nie byłoby tego po nim widać, w końcu Argonianie mają niezwykle mało mięśni na twarzy. Nie chciał go dobijać, skracając tym samym męki elfa, bo i po co? Od takich rzeczy jest Mara, a nie Argonianin. Tylko sztylet by sobie stępił. Kiedy Lanavo przestał się ruszać, Meledictum postanowił poszukać owego "charakterystycznego sygnetu", o którym mówił Lerexus. Przedmiot ten znajdował się na palcu serdecznym u lewej ręki Dunmera. Lanavo najwyraźniej nie zdejmował pierścienia od kilku lat, gdyż przy próbie usunięcia go z palca fragment biżuterii reagował zupełnie jak Argonianin, który miał opuścić przyjaciela. Sygnet zdawał się być niemal zrośnięty z ciałem. Oczywiście nawet tak stanowcze protesty pierścienia nie mogły się równać z mocą, jaką posiadał Meledictum wyposażony w sztylet. Argonianin uciął stałocieplnemu paluch wraz z sygnetem, po czym wszedł do budynku. W środku było tylko jedno pomieszczenie, na lewo od drzwi znajdowała się ściana oddzielająca obszar z łóżkiem od reszty pokoju. Po prawej od wejścia stał drewniany, rozpadający się stół, a obok niego krzesło, będące godnym towarzyszem dla zżeranego przez grzyby większego mebla. Połamane stoły, skrzynie, spleśniałe dywany z przewagą pleśni, zardzewiałe miecze oraz kilka innych pasujących do tej kompanii przedmiotów poustawianych, a raczej walających się przy ścianach pokoju nadawały pomieszczeniu uroczego, bagienno-bałaganiarskiego charakteru. Meledictum zaczął pospiesznie szperać po szafkach, skrzyniach i beczkach, licząc na to, że znajdzie złoto bądź coś, co będzie można sprzedać za jakieś przyzwoite pieniądze. Wyrzucał przedmioty z pojemników, robiąc w pokoju jeszcze większy bałagan niż był dotychczas. Przeszukanie wszystkiego w pomieszczeniu zajęło mu prawie godzinę i to mimo tego, że się spieszył. Przyczyną jego pośpiechu był fakt, że raz na jakiś czas, z reguły codziennie, ktoś odwiedzał Lanavo. Czasami także w nocy. Argonianin nie znalazł ani jednej sztuki złota wśród przeszukiwanych rzeczy, jedyną zdobyczą były trzy małe butelki ze Skoomą, którymi zapewne z chęcią zaopiekowałaby się Witseidutsei, sprzedając je z zyskiem uzależnionym od tego narkotyku stałocieplnym. Poszukiwacz przygód wyszedł z pomieszczenia na dwór. Odruchowo pomyślał, aby przeciągnąć ciała do środka Szarych Ziem, chowając je tym samym przed wzrokiem postronnych, jednak nie miało to ani zbyt wielkiego sensu, ani nie pozwalał na to czas, nie mówiąc o tym, że taki miękkoskóry w stalowej zbroi jest niezwykle ciężki.
Po piętnastu minutach marszu Meledictum, teraz już spokojniejszy, dotarł do bramy Leyawiin, po czym skierował swe kroki do gospody, w której wynajmował pokój. Wszedł do środka.
- Po wszystkim? - Witseidutsei, która po rozmowie towarzyskiej, czy też może raczej bardzo krótkim dialogu, jaki odbyła z Meledictumem kiedy ten wszedł po południu do karczmy, miała podstawowe rozeznanie w sytuacji i poczynaniach Brata.
- Po wszystkim.
- Nie zapomniałeś pierścienia? - po usłyszeniu tych słów Meledictum pokazał Siostrze odcięty, siny palec z sygnetem.
- Wynajmę pokój na jeszcze trzy dni, do dwudziestego trzeciego. - poszukiwacz przygód położył na ladzie piętnaście sztuk złota i już miał skierować się do swojego pokoju, kiedy usłyszał za sobą otwierające się drzwi wejściowe do pomieszczenia. Zapobiegawczo położył prawą dłoń przy lewym udzie, tam, gdzie znajdował się sztylet. Nie było wiadomo, czy ktoś za nim nie szedł, może jakiś bandyta widział z ukrycia jak Meledictum zabija Lanavo i postanowił go dorwać w innym miejscu.
W drzwiach stanęła sylwetka typowego Dunmera, odzianego w pełny futrzany pancerz, nie licząc brakującego hełmu. Na twarzy widoczne były zmarszczki - objaw starości u ludzi oraz elfów, jego lico połyskiwało od potu niczym zwierciadło. W lewej ręce trzymał skórzaną tarczę, prawą łapę miał wolną, przy lewym udzie wisiał długi miecz. Najwyraźniej był pierwszy raz w Leyawiin i nie wiedział, że futrzany pancerz jest na bagiennych terenach równie przydatny dla wojownika co dwuręczny Claymore dla łucznika. Kiedy zobaczył dwoje Argonian, na jego twarzy pojawił się dziwny grymas, który zapewne miał świadczyć o braku sympatii. Argonianie tego grymasu nie rozpoznali, w końcu merzy oraz ludzie wyrażają emocję w taki dziwny sposób. Dunmer podszedł do kontuaru.
- Dobry wieczór. Pokój chciałem nająć, do jutrzejszego popołudnia. - w zachrypłym głosie elfa słyszalna była niechęć.
- Trzydzieści sztuk złota. Za pokój, znaczy się, trzydzieści sztuk. Złota. - Witseidutsei miała specjalne ceny dla Dunmerów. Trzy razy większe od zwyczajnych.
- Co? Trzydzieści Septimów? Strażnik powiedział, że dziesięć!
- Ceny się zmieniają.
- Za czterdzieści mam pokój w gospodzie U Trzech Sióstr!
- To dziesięć sztuk złota więcej.
- Tylko dziesięć. I lepsze warunki. Idę do konkurencji. - Dunmer najwyraźniej poczuł się urażony ceną wysoką niczym Wieża z Białego Złota w Cesarskim Mieście.
- Wredne jasz... - Szaroskóry chciał obrazić Argonian, ale nie zdążył. Poczuł przytknięte do szyi zimne ostrze krótkiego, stalowego miecza. Witseidutsei zawsze, na wszelki wypadek, trzymała pod ladą broń. Nie umiała zbyt dobrze walczyć, ale nawet pisklę potrafiłoby pochlastać samymi pazurami pijanego stałocieplnego, który by się awanturował, a właśnie po to Argonianka miała ten miecz - aby uspokajać nietrzeźwych klientów.
- Jeszzzcze raz porównaszzz mnie do zwierzęcia... - Witseidutsei najwyraźniej się wściekła. Mimo, że była o wiele spokojniejsza od typowego człowieka, to miała już dosyć przezywania ją "ropucha", "jaszczur" i ogólnego poniżania przez porównywanie do zwierząt przez kogoś, kto sam wyglądał jak jakaś obleśna małpa. Po wypowiedzeniu tych słów Witseidutsei nie wiedziała, jak zakończyć sentencję, nigdy nie była zmuszona do tego, aby komuś grozić.
- ...albo twój ssaczy łeb skończy jako ozdoba przed wejściem. - Meledictum wyręczył Siostrę i dokończył pogróżkę. Dunmerowi oczy zaczęły nieco bardziej latać, widocznie się przestraszył.
- Dobrze, pójdę gdzie indziej, nie ma problemu, po co te nerwy? - Elf powoli zaczął iść do tyłu, w kierunku wyjścia, nie spuszczając dwójki Argonian z oczu. Wyszedł przez drzwi i zniknął gdzieś w strugach deszczu.
- Oni tak zawsze?
- Myślałam że strażnik mu nie powiedział, ile wynosi zwyczajna cena. Czasem trudno ich znieść. Dziwadła. - powieki pod oczami Witseidutsei podniosły się do góry, zaś zęby stały się niezwykle dobrze widoczne, co niewątpliwie było objawem złości.
- Można ignorować.
- Ignoruję. Od kilku lat. Ostatnio robią się coraz bardziej bezczelni, najgorzej jest wtedy, kiedy ignorują różnice między rasami. - Argonianka schowała miecz pod ladę.
- Siostra niecierpliwa jest, ja to znoszę od dwudziestu lat, nie zwracam na to uwagi. W każdym razie... Dobranoc Siostro, idę spać. Jestem zmęczony. I gdyby Siostra mogła się tym zająć... - Meledictum położył na ladzie trzy małe buteleczki ze Skoomą.
- Rozumiem, na pewno znajdą się klienci. - Witseidutsei schowała butelki pod kontuar i podała Argonianinowi sakiewkę, w której było sto Septimów.
- Dobranoc bracie.
Owe sto sztuk złota poszukiwacz przygód zostawił dla siebie, czterysta pięćdziesiąt Smoków, jakie otrzymać miał nazajutrz w ramach wynagrodzenia za zabicie Lanavo planował dać komuś innemu. Meledictum udał się do wynajmowanego pomieszczenia. Następnego dnia, z samego rana, miał zamiar przekazać Callidusowi pierścień Lanavo, wraz z palcem Dunmera.
Lerexus z Bittneldem wciąż ślęczeli nad papierami, obaj mieli lepsze humory niż przedwczoraj, kiedy Callidus wrócił z przepustki. Straty w czasie spowodowane uszkodzeniem tynku udało się nadrobić, i to z nawiązką. Wprawdzie wszyscy w koszarach musieli się uwijać tak bardzo, że zapewne nawet sam Zenithar byłby zazdrosny, ale w obliczu jutrzejszej inspekcji strażnicy oraz towarzyszący im Legionista nie cofnęli by się przed niczym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. żadne poświęcenie nie było zbyt duże, żadna cena zbyt wysoka. Przynajmniej teraz im się tak wydawało.
- Ty, właśnie... Co z tą Skoomą? - ni stąd, ni zowąd Bittneld przypomniał sobie o tej sprawie.
- Powinna być już załatwiona.
- wczoraj do południa cię nie było, pewnie przez "załatwianie" tej sprawy?
- Szukałem odpowiedniego... Współpracownika.
- Wynająłeś kogoś? - kapitan straży przestał pisać coś w trzymanym w rękach dokumencie i zdziwionym wzrokiem spojrzał na Imperialnego.
- Przecież ci mówiłem, nie słuchałeś?
- Słuchałem, słuchałem, tylko byłem zmęczony przez te cholerne papiery. - Bittneld połapał się, że przedwczorajszego wieczora wydał przyzwolenie na wyjątkowo głupi i ryzykowny pomysł, szukał usprawiedliwienia dla swojego błędu.
- No, do dzisiaj miało być załatwione. Powiedział, że mnie znajdzie.
- A jak ten ktoś zginął? Jeżeli ci z komisji...
- ...powiemy, że to bandyci z Czarnych łuków i po problemie.
- To nie jest problemem, w końcu morderstwa obywateli się zdarzają. Ale jeżeli zginął, to co z tą sprawą? Komisja przyjeżdża jutro, z samego rana. Nie będzie czasu na zabicie tego... tego...
- Lanavo?
- Tak, Lanavo.
- Jak coś postanowię, to tego postanowienia dotrzymam. A nawet jeżeli się nie uda, to najwyżej nie będzie premii za efektywność, nic lepszego nie potrafię wymyślić.
- Wypierdki z komisji będą cię chciały odesłać z powrotem do stolicy, nie zależy ci na tym, żeby tu siedzieć? - Nord próbował przekonać Lerexusa, aby ten zaczął się nieco bardziej przejmować losem Skoomy.
- Nikt nie powiedział, że ten poszukiwacz przygód zginął. Może mu się udało?
- Poszukiwacz przygód? Oni zawsze przeceniają swoje możliwości. Wydaje im się, że przeciwnicy się do nich dostosują. Taki młodzik myśli, że będzie napotykał same szczury i dopiero jak nabierze doświadczenia to zacznie natrafiać na coś bardziej wyzywającego. - Dyskusja ta zapewne trwałaby znacznie dłużej, odwracając uwagę Legionisty i Norda od wypełniania papierów, gdyby nie Ork, który wszedł do portierni.
- Szefie... - po usłyszeniu tych słów Bittneld z całej siły przywalił pięścią w stół.
- Noż cholera jasna! - Nord zaryczał tak głośno, że nawet Bagienny Lewiatan by się skulił z przerażenia.
- Kapitanie, znaczy się. - Uzgrash, będąc pod wrażeniem siły głosu Bittnelda, szybko się poprawił. - Dziewiąta już, miałem pójść po broń do kowala.
- A, tak, racja, cholera, stale coś. Lere, pójdź z nim, on nie potrafi niczego sam załatwić. I spróbuj jakoś pogadać z kowalem, może uda ci się wytargować mniejszą cenę za naprawę sprzętu. - Nord otworzył szufladę w lewej części biurka, wyjął z niej sakwę złota i podał ją Imperialnemu.
- W środku są trzysta siedemdziesiąt trzy sztuki złota, wyliczone, ale spróbuj osiągnąć jakąś niższą cenę. I nie przejmuj się noszeniem broni, Uzgrash wszystko zabierze.
Callidus wraz z Orkiem opuścili budynek koszar. Niebo było pochmurne, ale przestało padać, co Lerexus przyjął z niemałą radością, teraz nie trzeba już było czyścić pancerzy strażników wracających z patroli. Kiedy Imperialny wraz z Orkiem zbliżali się do "Najlepszych Dóbr i Gwarancji" Callidus wyprostował lewą rękę, dając zielonoskóremu sygnał do tego, aby ten się zatrzymał.
- Co ty mi przed moją twarzą łapami machasz?
- Czekaj. Widzisz? - Lerexus pokazał palcem wskazującym u prawej ręki na siedzącą na schodach pod sklepem Khajiitkę w zniszczonym ubraniu.
- No widzę, sierściuch. Czekaj, poznaję go. To ta, co przedwczoraj chciała...
- ...żebraczka. Wycofaj się, powoli, lepiej żeby nas nie zauważyła, bo się doczepi. - Callidus wraz z Uzgrashem zaczęli powoli iść w kierunku domu Ra'Jahirr'a - budynku znajdującego się naprzeciwko sklepu. Nie chcieli zostać zauważeni, skoro Callidus już raz dał jej złoto, to teraz Khajiitka zapewne nie dałaby za wygraną tak długo, dopóki w jej obrzydliwe, futrzaste ręce nie trafiłoby co najmniej pięć Septimów. Zatrzymali się dopiero, kiedy ściana budynku nieco chroniła ich przed wzrokiem żebraczki. Stali tak kilka minut, czekając, aż Khajiitka przemieści się do innego miejsca. W pewnym momencie żebrząca, pokryta futrem bestia podniosła się ze schodków, doprowadzając swoje obleśne cielsko do pozycji wyprostowanej. Imperialny i Ork cofnęli się za ścianę budynku, Callidus wychylił się lekko zza narożnika, aby móc obserwować poczynania wroga. Obawiali się, że Ra'dirsha ich zauważyła i przygotowywała się do frontalnego ataku na pozycje okupowane przez Legionistę i strażnika. Szczęśliwie dla tej ostatniej dwójki żebraczka skierowała swoje kroki w przeciwną stronę, idąc w kierunku kaplicy Zenithara.
- I co? Idzie tutaj? Może pójdziemy naokoło? - Skrywający się za murem Ork niecierpliwie dopytywał się Lerexusa o postępy przeciwnika.
- Wycofała się w stronę bramy. Chyba jest już bezpiecznie. - Dwójka herosów tocząca nierówną walkę z nędzarką odniosła tymczasowe zwycięstwo. Ruszyli ku budynkowi, w którym mieściła się Dzieląca Linia, udając się w tym samym kierunku, w którym poszła Ra'Dirsha. Po paru minutach spaceru osiągnęli swój cel, jakim był zakład kowalski. Imperialny, jako że był starszy stopniem i miał większe doświadczenie, wpakował się do środka pierwszy, za nim do sklepu wszedł Ork.
Uzgrash stał przy wejściu, czekając na dalsze rozkazy. Callidus podszedł do lady, po jej drugiej stronie stał Tun-Zeeus, Argonianin. Wydawał się Callidusowi podobny do Meledictuma, z tą różnicą, że pasy pod oczami były zielone, a nie tak jak w przypadku poszukiwacza przygód - niebieskie. Miał on na sobie typowy, ubrudzony strój kowala, głowę zaś zwieńczała pojedyńcza, duża płetwa. Większość głównego pomieszczenia sklepu była nieco przyciemniona, skąpana w niewyraźnym, niebieskawym świetle. Po lewej znajdował się kontuar, za nim - stoły i szafki z niechlujnie poukładaną bronią, nad którymi wysoko na ścianie wisiały dwie jelenie głowy. Po prawej od wejścia stały oświetlane przez żółte światło świecy beczki i skrzynie, naprzeciwko drzwi wejściowych, ze środka pomieszczenia, biegł korytarz do dalszej części budynku.
- Dzień dobry obywatelu. Gdzie jest Eitar? - Lerexus nie chciał ani prowadzić z Argonianinem jakiejś szczególnie długiej rozmowy, ani tym bardziej się targować, z przedstawicielami tej rasy nie umiał prowadzić negocjacji.
- Nie ma go. - odpowiedź Argonianina nie spodobała się Lerexusowi.
- To w takim razie kiedy będzie?
- Nie wiem, ale na pewno nie wcześniej niż jutro wieczorem. - zastosowana przez Legionistę próba wymanewrowania przeciwnika na niewiele się zdała, broń musiała być dostarczona do czasu przyjazdu komisji, czyli do jutra rana.
- Przyszliśmy po broń, miała być gotowa na dzisiaj.
- Nazwisko?
- Bittneld zwany Przynoszącym Przekleństwa. - Callidus wiedział, że naprawa broni była zamówiona na kapitana straży. Argonianin podniósł z "brudnego", zawalonego kilkoma gratami stołu zwój, na którym figurowali wszyscy ostatni klienci sklepu.
- Jest na liście. Trzysta siedemdziesiąt trzy sztuki złota. Za naprawy. - Argonianin wyczytał informacje z kawałka papieru. Callidus sięgnął po sakiewkę, którą otrzymał od Bittnelda, po czym rzucił ją na stół.
- Trzysta siedemdziesiąt trzy Septimy, odliczone. - Tun-Zeeus chwycił sakiewkę i zaczął w niej grzebać, próbując oszacować liczbę monet w worku. Po kilkunastu sekundach rycia zniknął na zapleczu sklepu, po chwili zaczął znosić broń i rozkładać ją na ladzie. Kiedy uzbrojenie, wraz z kilkoma fragmentami pancerzy, było już porozstawianie na stole, Argonianin podał Lerexusowi listę.
- Sprawdź czy się zgadza, po wyjściu ze sklepu nie przyjmuję reklamacji. - Lerexus rzucił okiem na listę.
- Cztery długie, srebrne miecze... - Cesarski rozglądnął się po stole. - Są. Tylko dlaczego takie brudne? - Imperialny myślał, że skoro ktoś naprawił uzbrojenie, to mógł je przy okazji wyczyścić.
- Mnie się wydają czyste. - Tun-Zeeus w ten sposób pokazał stałocieplnemu, że estetyka Argonian znacząco różni się od ludzkiej. - Czyszczenie nie jest wliczone w cenę.
- Dwa srebrne Claymore, są. Kirys straży, jest. - Lerexus na głos wyliczał wszystkie przedmioty. - Trzy hełmy straży Leyawiin, są. Jedna para butów z kolczugi, jest. Dobra, wszystko się zgadza. Dziękuję za wykonaną robotę obywatelu, i oby Zenithar czuwał nad obywatelem w przyszłych pracach. - Lerexus znowu wygłosił słowa, które nie zgadzały się z tym, co myślał. Najchętniej zażyczyłby Tun-Zeeusowi, aby ten jak najszybciej splajtował i został zapomniany przez bogów.
- Przeklęty zdzierca, do tego lubi syf. - wewnątrz głowy Lerexus zaspokoił swoją potrzebę ekspresji, oddając tym samym hołd ludzkim instynktom.
- Uzgrash, przeniesiesz to?
- Jak to chwycę? - Ork, mimo że silny, to jednak nie był Kościejem i miał "tylko" dwie ręce. Tun-Zeeus ponownie oddalił się w kierunku zaplecza, po chwili wrócił trzymając worek w rękach i położył siatkę na kontuarze.
- W to można zapakować. - Argonianin chciał jak najszybciej pozbyć się gości. Orsimer wrzucił rzeczy do wora, zarzucił na plecy dwa Claymore po czym razem z Imperialnym wyszli ze sklepu.
- Jak dobrze że mam to już za sobą, nie lubię Argonian. - Zaraz po opuszczeniu Dzielącej Linii, tuż przed budynkiem, Imperialny wyżalił się zielonoskóremu. Już mieli zabrać się w dalszą drogę, kiedy Callidus usłyszał za sobą głos.
- Nie zapomniałeś czegoś? - Lerexus odwrócił się i ujrzał Meledictuma, stojącego na lewo od drzwi do sklepu. Argonianin był ubrany tak samo, jak wczoraj przed południem, kiedy Callidus zobaczył go, jak mu się zdawało, po raz pierwszy. Myślał, że głos należy do Tun-Zeeusa, ludziom zawsze się wydaje, że wszyscy Argonianie danej płci mają tak samo brzmiący głos.
- A ty skąd tu się wziąłeś? - Imperialny miał wrażenie, że poszukiwacz przygód wyskoczył znikąd niczym przyzwana przez maga Daedra.
- Mam to, czego chciałeś.
- Nie tutaj. Uzgrash, czekaj tu na mnie. - Lerexus szybkim chodem poszedł w lewo, za budynek, Meledictum ruszył za nim. Cesarski chciał uniknąć świadków, przecież w papierach będzie napisane, że Lanavo został zabity przez Callidusa, a nie jakiegoś wynajętego poszukiwacza przygód.
- Od kiedy to tacy skryci jesteście?
- Zabiłeś Lanavo?
- Tak, zabiłem. - Meledictum wyjął z przywiązanej do prawego uda sakiewki palec Dunmera wraz z sygnetem. Lerexus spojrzał się na tą rzecz tak, jak patrzy głodny człowiek na zgniłe jabłko. Niby jest ono dla niego odrażające, odpychające, ale jednocześnie jest tak zagłodzony, że najchętniej rzuciłby się na nie jak zdziczały wampir na ofiarę.
- No, to ja to wezmę.
- Złoto.
- Tak, mam, już daję. - Lerexus nie wiedział, kiedy Meledictum go "znajdzie", więc nosił przy sobie sakiewkę z oszczędnościami przez cały czas. Cesarski sięgnął po sakwę, po czym podał ją Argonianinowi, oczywiście tak, aby nie dotknąć łusek.
- Czterysta pięćdziesiąt Septimów? - poszukiwacz przygód zapytał się Imperialnego. Nie czekał na odpowiedź, tylko od razu rozwarł worek i zaczął grzebać w nim pazurem, jakby liczył złoto.
- Rzeczywiście, jest mniej więcej pół tysiąca. - Meledictum podał Lerexusowi odcięty palec z pierścieniem. Imperialny chwycił go z lekkim obrzydzeniem i schował do sakiewki, po czym zaczął wycierać dłoń o spodnie.
- Mam nadzieję, że obywatel nie będzie nikomu o tym mówił. Obywatel rozumie?
- Nie powiem. - Argonianin nie do końca rozumiał, dlaczego stałocieplny chciał utrzymać to tak bardzo w tajemnicy. Mimo, że sam by pewnie tak zrobił, to wiedział jednak, że miękkoskórzy mają w zwyczaju wygadywać wszystko, co wiedzą każdemu, kogo znają. Ale i tak by nie powiedział, był zbyt skryty.
- Dziękuję obywatelowi za przysługę, gdyby obywatel czegoś potrzebował to zapewne obywatel wie, gdzie mnie można znaleźć. Zawsze z chęcią się odwdzięczę.
- Te czterysta pięćdziesiąt Septimów wystarczy.
- Miłego dnia obywatelu i niech Kynareth opiekuje się obywatelem w przyszłych podróżach. - Argonianin poszedł w kierunku wschodnim i zniknął między budynkami, rozpromieniony na twarzy Lerexus zaś wrócił do Uzgrasha.
- No, pora się zwijać, Bittneld chce zapewne mieć tę broń jak najszybciej w koszarach. - w głosie Callidusa wyczuwalna była radość.
- A ty co taki radosny? Mówiłeś, że nie lubisz Argonian.
- Trzeba umieć oddzielić pracę od życia towarzyskiego.
- Ale... Dziwne to trochę.
- Niech to cię nie obchodzi, ważne, że właśnie załatwiłem ci premię za efektywność na najbliższe kilkanaście miesięcy.
- A... To dobrze.
Piętnaście minut później drzwi do koszar otworzyły się. Do portierni wkroczył niemalże marszowym krokiem Callidus, a za nim wtoczył się przytłoczony ciężarem niesionego na plecach worka Uzgrash. Ork kontynuował swój pochód do głównego pomieszczenia, zaś Lerexus triumfalnie stanął przy biurku Bittnelda i oparł się obiema rękoma na blacie.
- A ty co się tak cieszysz? - Norda nieco zdenerwował widoczny na twarzy Lerexusa uśmiech.
- Załatwione. Premia dla wszystkich na następny rok.
- Ten od Skoomy? Zabity?
- Zabity.
- Nie wierzę. Wynająłeś jakiegoś pierwszego lepszego poszukiwacza przygód i - czary świętej Mary - Lanavo zrobił puf? - Bittneldowi się wydawało, że "Lere" podczas wizyty u płatnerza zjadł bądź wypił coś, co zaburzyło logiczne myślenie. W ramach odpowiedzi na zwątpienie kapitana straży Callidus wyjął z sakiewki palec, po czym z lekkim obrzydzeniem rzucił go na biurko, między nieliczne już papiery.
- Co ty mi tu dajesz, jakiś gnijący paluch?!
- Sygnet. - Lerexus pokazywał nerwowo palcem na leżącą na biurku odciętą część ciała.
- Co sygnet?
- Nie czytałeś akt? To pierścień Lanavo. Taki sam. Pasuje idealnie do opisu.
- A jednak... A niech mnie szlag, czasem głupie pomysły okazują się najskuteczniejsze! Dobra, wracaj do wypełniania akt, musisz opisać ten sukces.
- Tylko nie mów nic reszcie załogi, nie muszą wiedzieć.
- No i nie pisz, że załatwił to za ciebie ktoś inny.
- Nie jestem głupi, coś tam się nazmyśla.
Sprawa ze Skoomą została uznana za załatwioną. Lerexus był z siebie niezwykle zadowolony, gdyż nie tylko udało mu się zwiększyć sobie żołd i zabezpieczyć swoją ciepłą niczym ludzka skóra posadę na kilkanaście miesięcy, ale także udowodnił przed samym sobą słuszność swojego życiowego motta. Jak Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał. Wprawdzie rozstał się z czterystoma pięćdziesięcioma sztukami złota, które zapłacił Meledictumowi, ale w przeciągu tygodnia pieniądze te by mu się zwróciły, w końcu nagroda za Lanavo wynosiła okrągły tysiąc Septimów.
Strażnicy i Legionista przygotowywali wszystko do późnej nocy. Niektórzy ćwiczyli odpowiedni krok, inny kończyli pucowanie ostatnich niedopolerowanych pancerzy i mieczy, Lerexus z Bittneldem natomiast zajmowali się dobijaniem pozostałych przy życiu nieuzupełnionych dokumentów. Do wieczora wszystko w koszarach świeciło się bardziej niż Aetherius, ściany były czyste, świeżo położony tynk był suchy niczym piaski północnego Elsweyru. Dzięki heroicznej walce z biurokracją dokumenty zostały uzupełnione tak skrupulatnie, że sam Julianos nie byłby w stanie zrobić tego lepiej.
Nastał ranek, dwudziestego drugiego dnia Ostatniego Siewu. Dzień sądu dla straży Leyawiin oraz stacjonującego w mieście Legionisty. Piątka imperialnych inspektorów zjawiła się z samego rana. Goście zostali w koszarach do późnego wieczora, skrupulatnie przeglądając przez ten czas papiery, robiąc dokładne zapiski i oceniając to, co widzieli. Kontrolerzy byli niezwykle zadowoleni. Pochwalili Bittnelda za wzorową dyscyplinę panującą w koszarach oraz za dbanie o stan budynku przez regularne tynkowanie wymagających remontu pomieszczeń. Duże wrażenie wywarł na nich stan ostrej niczym akavirskie Katany broni oraz nienagannie czystych pancerzy w doskonałej formie. Bohaterem dnia był jednak Lerexus, któremu w pojedynkę udało się to, z czym nie mogła uporać się całkiem spora grupa Legionistów. Według papierów Callidus samodzielnie przeprowadził atak na Szare Ziemie i odznaczył się niezwykłych bohaterstwem, zabijając Lanavo w walce jeden na jednego. O żadnym "poszukiwaczu przygód" nie było w aktach nawet najmniejszej wzmianki. Wieczorem inspektorzy opuścili koszary, straż w Leyawiin została uznana za wzorzec do naśladowania dla wojsk z innych miast.
Był godzina siódma trzydzieści, dwudziestego trzeciego dnia Ostatniego Siewu. Bittneld siedział wygodnie na krześle w portierni, przed chwilą czuwający tutaj całą noc strażnik poszedł spać. Nord opierał nogi na wolnym od papierów blacie biurka i rozmyślał, co będzie robić przez kolejne kilka miesięcy. Był z siebie niezwykle zadowolony, udało mu się obrócić katastrofę w spektakularny sukces, co było w dużej mierze zasługą także Lerexusa. Przed kapitanem straży roztaczała się wizja błogiego powrotu do stanu sprzed przyjazdu komisji. Jedynymi obowiązkami było chodzenie raz dziennie na trwający godzinę patrol, okazyjne interwencje i wysłuchiwanie skarg obywateli. Rozmyślania Bittnelda zostały brutalnie przerwane przez otwierające się z impetem drzwi.
Do pomieszczenia wpadł zdyszany Januarius, Cesarski, jedna z osób pracujących w zamku Leyawiin. Miał na sobie białą koszulę z szelkami oraz stare, brązowe spodnie. Jego głowę zdobiła łysina, tylko po bokach łba widoczne było trochę siwego futra. Twarz miał pokrytą zmarszczkami, niedogoloną, oczy były podkrążone, nos zaś niezwykle szeroki. Po jego zachowaniu widać było, że wpadł w histerię.
- Panie strażniku, straszne nieszczęście! Tragedia! Niech bogowie mają nas w swojej opiece!
- Spokojnie, co cię do nas sprowadza obywatelu? - Bittneld starał się być tak oficjalny, jak tylko mógł, chciał bowiem do minimum ograniczyć i tak rzadkie narzekania obywateli.
- Hrabina! Hrabia! Nie żyją! Zamordowani! We Własnym łóżku! Pełno krwi!
- O żesz jasna cholera! - kapitan straży w obliczu tak ważnej informacji rzucił w Otchłań oficjalne gadanie. Zaczął biegać bo koszarach budząc wszystkich śpiących strażników. Po kilku minutach w zamku zjawiła się połowa straży. Twierdza została zamknięta, nikt nie miał prawa do niej wchodzić ani wychodzić do czasu, aż sprawa się wyjaśni. W fortecy pełno było strażników, którzy plątali się po całym kompleksie, szukając dowodów i pilnując, czy nie dzieje się coś podejrzanego, w końcu nie było wiadomo, czy śmierć hrabiego i hrabiny nie była tylko początkiem jakiejś masakry dokonywanej przez psychopatycznego mordercę.
Dwójka arystokratów została zamordowana w łóżku, pościel była cała zbryzgana krwią. Hrabia i Hrabina zostali zabici podczas snu, mieli poderżnięte, niemal rozerwane gardła. żadna z ofiar nie została obudzona, zamachowiec najprawdopodobniej miał wybitną wprawę w podrzynaniu gardzieli. Oprócz posoki nie znaleziono w zamku żadnych śladów, zupełnie jakby Nocturnal złośliwie schowała przed strażnikami wszelkie ewentualnie poszlaki. Każdy przedmiot w zamku był na swoim miejscu, wszyscy rezydenci byli zaskoczeni śmiercią rządzących, nie licząc Argonianki, ale biorąc pod uwagę fakt, że Argonianie nie wyrażają emocji tak jak ludzie, nie budziło to większych podejrzeń.
Kilkanaście następnych dni straż Leyawiin oraz Lerexus spędzili na próbie odnalezienia sprawcy. Ich starania były bezskuteczne - zero poszlak, tyle samo śladów. Nic, kompletnie pusto. Z początku podejrzenia skierowały się na On-Staya Sundew, Argoniankę rezydującą w zamku. Teoretycznie miała motyw, poza tym przeciwko niej przemawiał także fakt, że u Argonian samice nie są bardziej wątłe pod względem psychicznym i fizycznym niż samce, więc byłaby ona w stanie takiego czynu dokonać. Nie przyznała się jednak, a jakichkolwiek dowodów świadczących na jej niekorzyść było mniej, niż jest zdrowych psychicznie ludzi w krainie Sheogorada. Po następnym tygodniu strażnicy zaczęli przesłuchiwać ochroniarzy z najbliższego otoczenia Hrabiego i Hrabiny. Obywatele Leyawiin - przede wszystkim merowie - zaczynali coraz bardziej się niepokoić, trzeba było znaleźć jak najszybciej mordercę, a jeżeli nie jego, to chociaż kogoś, kogo możnaby obarczyć pośrednią odpowiedzialnością za śmierć rządzących, wszystko to w celu uspokojenia tłumów. Siedem dni później przyszła pora na przesłuchiwanie osobistych ochroniarzy, których zadaniem było czuwać nad bezpieczeństwem arystokracji w zamku przez cały czas. Lerexus, jako że był bardzo społeczny nawet w porównaniu do pozostałych Imperialnych, niemal instynktownie wyczuwał, że jeden z ochroniarzy coś wie, ale nie chce mówić. Szczęśliwie miał dosyć dobre kontakty z Bittneldem, dzięki czemu lekka sugestia ze strony Callidusa wystarczyła, aby kapitan straży wykazał żywsze zainteresowanie wskazaną przez Imperialnego osobą. Zainteresowanie to przejawiało się przede wszystkim w zamknięciu ochroniarza w ciasnym pomieszczeniu połączonym z intensywnym przesłuchiwaniem go. Ze względu na to, że wydobywanie informacji od przesłuchiwanego odbywało się wolniej, niż porusza się Pędrak, Bittneld skorzystał z pomocy Orka, a konkretniej z jego zielonych pięści.
Dziewiętnastego dnia Płomiennego Serca Lerexus siedział przy stole, na krześle w prawej części głównego pomieszczenia koszar. Było już po dwudziestej, zza drzwi znajdujących się obok pokoju, w którym kilka tygodni temu odpadł tynk dobiegały dźwięki wskazujące na bardzo intensywną interakcję pomiędzy pięściami Uzgrasha a płaską gębą ochroniarza, przerywane od czasu do czasu odgłosami rozmowy i krzykami. Po dwóch godzinach z pomieszczenia wyszedł Bittneld. Twarz miał całą czerwoną od wrzeszczenia na przesłuchiwanego.
- Miałeś rację, coś tam wiedział.
- Co z niego wyciągnąłeś?
- Póki co nic konkretnego. Pełnił straż przed wejściem do sypialni Hrabiny tamtej pechowej nocy.
- To wiadomo.
- Tak, ale mówi, że ktoś go przekupił, żeby na godzinę opuścił wartę.
- Czyli mamy pośredniego winnego. - w głosie Lerexusa wyczuwalne było zadowolenie. - Wiadomo, kto mu dał w łapę?
- Powiedział tylko, że jakiś Argonianin, twierdzi że nie zna imienia. Dostał od niego czterysta pięćdziesiąt sztuk złota. - Lerexusowi nagle zrobiło się niezwykle gorąco. Poczuł, że powietrze staje się nieco ciężkie, twarz jego przybrała czerwony kolor.
- Skorumpowana świnia. Postaram się... Lere, dobrze się czujesz? - Bittneld zauważył zmiany na twarzy Callidusa.
- Tak, dobrze, ale... Gorąco mi coś. Duszno. Klimat chyba. Idę się przewietrzyć.
- Wiem, pewnie się zdenerwowałeś tym, że ten sk*****l tak łatwo dał się przekupić. Ale nie przejmuj się, niedługo powędruje na stryczek. No i nie powiemy nikomu, że to był Argonianin, bo mogłoby to doprowadzić do konflików rasowych, wiesz, Cesarscy chcący wyrzucić Argonian z miasta i takie tam.
Callidus powolnym krokiem wyszedł z koszar, stanął przy drzwiach i oparł się o mur, jednocześnie głęboko oddychając. Nie zdenerwował się tym, jak bardzo skorumpowany był strażnik. Za zmianę jego nastroju odpowiadała raczej sama wysokość kwoty.
- Czterysta pięćdziesiąt Septimów... Czterysta pięcdziesiąt Septimów. - powtarzał do siebie cichym szeptem. Dobrze kojarzył tą kwotę. Za dobrze. Wiedział, że gdyby to się wydało, to straciłby co najmniej stanowisko i emeryturę. O ile nie życie. Dobrze że nie powiedział Bittneldowi, kto był tym "poszukiwaczem przygód" ani ile dał tamtemu Argonianinowi aby zabił Lanavo.
Siódmego dnia Pierwszych Mrozów w pokazowej egzekucji stracono jednego z ochroniarzy Hrabiego i Hrabiny. Według oficjalnego oświadczenia wystosowanego do obywateli miasta Leyawiin przez straż, ochroniarz ten był pośrednio odpowiedzialny za śmierć rządzących miastem arystokratów. Został on przekupiony przez sprawcę, którego rasa, wiek ani płeć nie pozostają znane.
Lerexus chciał zatrzymać handel Skoomą w mieście. A jak Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał.
Autor: Tekeeus
Kontakt: Tekeeus (maópa) gmail.com
-------------
Nim Imperialny zdążył zareagować, chociażby odruchowo podnieść rękę, aby spróbować odepchnąć cudzą dłoń od swoich ust, powietrze przeciął strumień krwi, która upadając na ziemię zmieniała barwę trawy i paproci na szkarłatną czerwień. Cesarski zaczął dygotać, Meledictum chwycił go za tułów, aby upadając nie narobił zbyt wiele hałasu. Siła mięśni Argonianina okazała się jednak zbyt mała aby móc utrzymać człowieka w ciężkiej, stalowej zbroi. Ciało upadło na ziemię, pancerz narobił niewiele hałasu, ale dostatecznie dużo, aby zbudzić śpiącego w budynku Dunmera o nazwisku Lanavo.
Dunmer zerwał się na równe nogi. Miał na sobie tylko zwykłe rzeczy - czerwoną, zdobioną żółtymi i czarnymi pasami koszulę oraz jasno czerwone, szerokie spodnie. Kto by w końcu chciał spać w czymś tak niewygodnym jak pancerz? Chwycił za leżący przy łóżku długi miecz, przeszedł przez drzwi. Po swojej prawej zobaczył Saenusa - Imperialnego będącego osobistym ochroniarzem Lanavo - z poharatanym gardłem. Leżał na plecach, lewa ręka położona była na gardle, zapewne w chwili śmierci, po upadku na ziemię, chwycił się za gardziel. Prawa dłoń spoczywała na piersi, kurczowo ściskając butelkę z piwem, które rozlało się na pancerz. Lanavo rozejrzał się, myśli w jego głowie nagle stały się nieco bardziej chaotyczne, zapewne objaw lekkiej paniki spowodowanej tym, że jego najlepszy strażnik został zabity bez jakiejkolwiek walki. W okolicy nie dostrzegł nikogo. Szybkim ruchem nogi kopnął martwego aby sprawdzić, czy rzeczywiście nie żyje i czy nie trzeba go czasem dobić. W momencie, w którym dotknął nogą leżącego, Lanavo poczuł po lewej stronie pleców, między żebrami, głębokie ukłucie. Miał wrażenie, że lewa łopatka próbuje wejść do wnętrza ciała.
Meledictum po reakcji przeciwnika rozpoznał, że coś jest nie tak. Dźgnięcie nie wyszło w taki sposób, w jaki powinno. Dunmer zamiast przewrócić się bezwładnie na ziemię z rozpłatanym na pół sercem stał w bezruchu, jakby nie wierząc, co się stało. Argonianin ponownie szybko pchnął Dunmera w plecy, pomiędzy żebra, ale tym razem po prawej stronie, po czym wyjął broń z ciała elfa. Lanavo upadł na ziemię, z dwiema głębokimi ranami w grzbiecie. Czasem nawet zręcznemu Argonianinowi, mającemu duże doświadczenie w atakowaniu sztyletem i jeszcze większą wiedzę o anatomii ludzi oraz elfów zdarzy się wykonać niedokładne pchnięcie. Tak było w tym przypadku, sztylet nie trafił w serce. Stałocieplny miał poharatane oba płuca, ale nie zabiło go to. Leżał na ziemi, panicznie miotając się po podłożu, chwytając się za gardło, wyciągając język na zewnątrz i przeraźliwie charcząc. Próbował złapać oddech, ale nie mógł. Za każdym razem, kiedy chciał zaczerpnąć haust powietrza do klatki piersiowej, jego przystosowane do oddychania na lądzie płuca wypełniały się krwią. Cóż za ironia, płyn, który dotychczas - krążąc w jego ciele - umożliwiał mu życie, teraz go zabijał. Posoka wdzierała się do płuc, zostawiając coraz mniej miejsca dla powietrza. Lanavo czuł, jakby się "topił", mimo że nie był pod wodą, dodatkowo odczuwał on nieopisany ból przy każdej próbie oddechu. Po kilku sekundach zaczął kaszleć krwią.
Meledictum patrzył na Dunmera z obojętnością. Nawet gdyby był przerażony bądź zaintrygowany trwającą dobre półtorej minuty agonią stałocieplnej istoty, nie byłoby tego po nim widać, w końcu Argonianie mają niezwykle mało mięśni na twarzy. Nie chciał go dobijać, skracając tym samym męki elfa, bo i po co? Od takich rzeczy jest Mara, a nie Argonianin. Tylko sztylet by sobie stępił. Kiedy Lanavo przestał się ruszać, Meledictum postanowił poszukać owego "charakterystycznego sygnetu", o którym mówił Lerexus. Przedmiot ten znajdował się na palcu serdecznym u lewej ręki Dunmera. Lanavo najwyraźniej nie zdejmował pierścienia od kilku lat, gdyż przy próbie usunięcia go z palca fragment biżuterii reagował zupełnie jak Argonianin, który miał opuścić przyjaciela. Sygnet zdawał się być niemal zrośnięty z ciałem. Oczywiście nawet tak stanowcze protesty pierścienia nie mogły się równać z mocą, jaką posiadał Meledictum wyposażony w sztylet. Argonianin uciął stałocieplnemu paluch wraz z sygnetem, po czym wszedł do budynku. W środku było tylko jedno pomieszczenie, na lewo od drzwi znajdowała się ściana oddzielająca obszar z łóżkiem od reszty pokoju. Po prawej od wejścia stał drewniany, rozpadający się stół, a obok niego krzesło, będące godnym towarzyszem dla zżeranego przez grzyby większego mebla. Połamane stoły, skrzynie, spleśniałe dywany z przewagą pleśni, zardzewiałe miecze oraz kilka innych pasujących do tej kompanii przedmiotów poustawianych, a raczej walających się przy ścianach pokoju nadawały pomieszczeniu uroczego, bagienno-bałaganiarskiego charakteru. Meledictum zaczął pospiesznie szperać po szafkach, skrzyniach i beczkach, licząc na to, że znajdzie złoto bądź coś, co będzie można sprzedać za jakieś przyzwoite pieniądze. Wyrzucał przedmioty z pojemników, robiąc w pokoju jeszcze większy bałagan niż był dotychczas. Przeszukanie wszystkiego w pomieszczeniu zajęło mu prawie godzinę i to mimo tego, że się spieszył. Przyczyną jego pośpiechu był fakt, że raz na jakiś czas, z reguły codziennie, ktoś odwiedzał Lanavo. Czasami także w nocy. Argonianin nie znalazł ani jednej sztuki złota wśród przeszukiwanych rzeczy, jedyną zdobyczą były trzy małe butelki ze Skoomą, którymi zapewne z chęcią zaopiekowałaby się Witseidutsei, sprzedając je z zyskiem uzależnionym od tego narkotyku stałocieplnym. Poszukiwacz przygód wyszedł z pomieszczenia na dwór. Odruchowo pomyślał, aby przeciągnąć ciała do środka Szarych Ziem, chowając je tym samym przed wzrokiem postronnych, jednak nie miało to ani zbyt wielkiego sensu, ani nie pozwalał na to czas, nie mówiąc o tym, że taki miękkoskóry w stalowej zbroi jest niezwykle ciężki.
Po piętnastu minutach marszu Meledictum, teraz już spokojniejszy, dotarł do bramy Leyawiin, po czym skierował swe kroki do gospody, w której wynajmował pokój. Wszedł do środka.
- Po wszystkim? - Witseidutsei, która po rozmowie towarzyskiej, czy też może raczej bardzo krótkim dialogu, jaki odbyła z Meledictumem kiedy ten wszedł po południu do karczmy, miała podstawowe rozeznanie w sytuacji i poczynaniach Brata.
- Po wszystkim.
- Nie zapomniałeś pierścienia? - po usłyszeniu tych słów Meledictum pokazał Siostrze odcięty, siny palec z sygnetem.
- Wynajmę pokój na jeszcze trzy dni, do dwudziestego trzeciego. - poszukiwacz przygód położył na ladzie piętnaście sztuk złota i już miał skierować się do swojego pokoju, kiedy usłyszał za sobą otwierające się drzwi wejściowe do pomieszczenia. Zapobiegawczo położył prawą dłoń przy lewym udzie, tam, gdzie znajdował się sztylet. Nie było wiadomo, czy ktoś za nim nie szedł, może jakiś bandyta widział z ukrycia jak Meledictum zabija Lanavo i postanowił go dorwać w innym miejscu.
W drzwiach stanęła sylwetka typowego Dunmera, odzianego w pełny futrzany pancerz, nie licząc brakującego hełmu. Na twarzy widoczne były zmarszczki - objaw starości u ludzi oraz elfów, jego lico połyskiwało od potu niczym zwierciadło. W lewej ręce trzymał skórzaną tarczę, prawą łapę miał wolną, przy lewym udzie wisiał długi miecz. Najwyraźniej był pierwszy raz w Leyawiin i nie wiedział, że futrzany pancerz jest na bagiennych terenach równie przydatny dla wojownika co dwuręczny Claymore dla łucznika. Kiedy zobaczył dwoje Argonian, na jego twarzy pojawił się dziwny grymas, który zapewne miał świadczyć o braku sympatii. Argonianie tego grymasu nie rozpoznali, w końcu merzy oraz ludzie wyrażają emocję w taki dziwny sposób. Dunmer podszedł do kontuaru.
- Dobry wieczór. Pokój chciałem nająć, do jutrzejszego popołudnia. - w zachrypłym głosie elfa słyszalna była niechęć.
- Trzydzieści sztuk złota. Za pokój, znaczy się, trzydzieści sztuk. Złota. - Witseidutsei miała specjalne ceny dla Dunmerów. Trzy razy większe od zwyczajnych.
- Co? Trzydzieści Septimów? Strażnik powiedział, że dziesięć!
- Ceny się zmieniają.
- Za czterdzieści mam pokój w gospodzie U Trzech Sióstr!
- To dziesięć sztuk złota więcej.
- Tylko dziesięć. I lepsze warunki. Idę do konkurencji. - Dunmer najwyraźniej poczuł się urażony ceną wysoką niczym Wieża z Białego Złota w Cesarskim Mieście.
- Wredne jasz... - Szaroskóry chciał obrazić Argonian, ale nie zdążył. Poczuł przytknięte do szyi zimne ostrze krótkiego, stalowego miecza. Witseidutsei zawsze, na wszelki wypadek, trzymała pod ladą broń. Nie umiała zbyt dobrze walczyć, ale nawet pisklę potrafiłoby pochlastać samymi pazurami pijanego stałocieplnego, który by się awanturował, a właśnie po to Argonianka miała ten miecz - aby uspokajać nietrzeźwych klientów.
- Jeszzzcze raz porównaszzz mnie do zwierzęcia... - Witseidutsei najwyraźniej się wściekła. Mimo, że była o wiele spokojniejsza od typowego człowieka, to miała już dosyć przezywania ją "ropucha", "jaszczur" i ogólnego poniżania przez porównywanie do zwierząt przez kogoś, kto sam wyglądał jak jakaś obleśna małpa. Po wypowiedzeniu tych słów Witseidutsei nie wiedziała, jak zakończyć sentencję, nigdy nie była zmuszona do tego, aby komuś grozić.
- ...albo twój ssaczy łeb skończy jako ozdoba przed wejściem. - Meledictum wyręczył Siostrę i dokończył pogróżkę. Dunmerowi oczy zaczęły nieco bardziej latać, widocznie się przestraszył.
- Dobrze, pójdę gdzie indziej, nie ma problemu, po co te nerwy? - Elf powoli zaczął iść do tyłu, w kierunku wyjścia, nie spuszczając dwójki Argonian z oczu. Wyszedł przez drzwi i zniknął gdzieś w strugach deszczu.
- Oni tak zawsze?
- Myślałam że strażnik mu nie powiedział, ile wynosi zwyczajna cena. Czasem trudno ich znieść. Dziwadła. - powieki pod oczami Witseidutsei podniosły się do góry, zaś zęby stały się niezwykle dobrze widoczne, co niewątpliwie było objawem złości.
- Można ignorować.
- Ignoruję. Od kilku lat. Ostatnio robią się coraz bardziej bezczelni, najgorzej jest wtedy, kiedy ignorują różnice między rasami. - Argonianka schowała miecz pod ladę.
- Siostra niecierpliwa jest, ja to znoszę od dwudziestu lat, nie zwracam na to uwagi. W każdym razie... Dobranoc Siostro, idę spać. Jestem zmęczony. I gdyby Siostra mogła się tym zająć... - Meledictum położył na ladzie trzy małe buteleczki ze Skoomą.
- Rozumiem, na pewno znajdą się klienci. - Witseidutsei schowała butelki pod kontuar i podała Argonianinowi sakiewkę, w której było sto Septimów.
- Dobranoc bracie.
Owe sto sztuk złota poszukiwacz przygód zostawił dla siebie, czterysta pięćdziesiąt Smoków, jakie otrzymać miał nazajutrz w ramach wynagrodzenia za zabicie Lanavo planował dać komuś innemu. Meledictum udał się do wynajmowanego pomieszczenia. Następnego dnia, z samego rana, miał zamiar przekazać Callidusowi pierścień Lanavo, wraz z palcem Dunmera.
Lerexus z Bittneldem wciąż ślęczeli nad papierami, obaj mieli lepsze humory niż przedwczoraj, kiedy Callidus wrócił z przepustki. Straty w czasie spowodowane uszkodzeniem tynku udało się nadrobić, i to z nawiązką. Wprawdzie wszyscy w koszarach musieli się uwijać tak bardzo, że zapewne nawet sam Zenithar byłby zazdrosny, ale w obliczu jutrzejszej inspekcji strażnicy oraz towarzyszący im Legionista nie cofnęli by się przed niczym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. żadne poświęcenie nie było zbyt duże, żadna cena zbyt wysoka. Przynajmniej teraz im się tak wydawało.
- Ty, właśnie... Co z tą Skoomą? - ni stąd, ni zowąd Bittneld przypomniał sobie o tej sprawie.
- Powinna być już załatwiona.
- wczoraj do południa cię nie było, pewnie przez "załatwianie" tej sprawy?
- Szukałem odpowiedniego... Współpracownika.
- Wynająłeś kogoś? - kapitan straży przestał pisać coś w trzymanym w rękach dokumencie i zdziwionym wzrokiem spojrzał na Imperialnego.
- Przecież ci mówiłem, nie słuchałeś?
- Słuchałem, słuchałem, tylko byłem zmęczony przez te cholerne papiery. - Bittneld połapał się, że przedwczorajszego wieczora wydał przyzwolenie na wyjątkowo głupi i ryzykowny pomysł, szukał usprawiedliwienia dla swojego błędu.
- No, do dzisiaj miało być załatwione. Powiedział, że mnie znajdzie.
- A jak ten ktoś zginął? Jeżeli ci z komisji...
- ...powiemy, że to bandyci z Czarnych łuków i po problemie.
- To nie jest problemem, w końcu morderstwa obywateli się zdarzają. Ale jeżeli zginął, to co z tą sprawą? Komisja przyjeżdża jutro, z samego rana. Nie będzie czasu na zabicie tego... tego...
- Lanavo?
- Tak, Lanavo.
- Jak coś postanowię, to tego postanowienia dotrzymam. A nawet jeżeli się nie uda, to najwyżej nie będzie premii za efektywność, nic lepszego nie potrafię wymyślić.
- Wypierdki z komisji będą cię chciały odesłać z powrotem do stolicy, nie zależy ci na tym, żeby tu siedzieć? - Nord próbował przekonać Lerexusa, aby ten zaczął się nieco bardziej przejmować losem Skoomy.
- Nikt nie powiedział, że ten poszukiwacz przygód zginął. Może mu się udało?
- Poszukiwacz przygód? Oni zawsze przeceniają swoje możliwości. Wydaje im się, że przeciwnicy się do nich dostosują. Taki młodzik myśli, że będzie napotykał same szczury i dopiero jak nabierze doświadczenia to zacznie natrafiać na coś bardziej wyzywającego. - Dyskusja ta zapewne trwałaby znacznie dłużej, odwracając uwagę Legionisty i Norda od wypełniania papierów, gdyby nie Ork, który wszedł do portierni.
- Szefie... - po usłyszeniu tych słów Bittneld z całej siły przywalił pięścią w stół.
- Noż cholera jasna! - Nord zaryczał tak głośno, że nawet Bagienny Lewiatan by się skulił z przerażenia.
- Kapitanie, znaczy się. - Uzgrash, będąc pod wrażeniem siły głosu Bittnelda, szybko się poprawił. - Dziewiąta już, miałem pójść po broń do kowala.
- A, tak, racja, cholera, stale coś. Lere, pójdź z nim, on nie potrafi niczego sam załatwić. I spróbuj jakoś pogadać z kowalem, może uda ci się wytargować mniejszą cenę za naprawę sprzętu. - Nord otworzył szufladę w lewej części biurka, wyjął z niej sakwę złota i podał ją Imperialnemu.
- W środku są trzysta siedemdziesiąt trzy sztuki złota, wyliczone, ale spróbuj osiągnąć jakąś niższą cenę. I nie przejmuj się noszeniem broni, Uzgrash wszystko zabierze.
Callidus wraz z Orkiem opuścili budynek koszar. Niebo było pochmurne, ale przestało padać, co Lerexus przyjął z niemałą radością, teraz nie trzeba już było czyścić pancerzy strażników wracających z patroli. Kiedy Imperialny wraz z Orkiem zbliżali się do "Najlepszych Dóbr i Gwarancji" Callidus wyprostował lewą rękę, dając zielonoskóremu sygnał do tego, aby ten się zatrzymał.
- Co ty mi przed moją twarzą łapami machasz?
- Czekaj. Widzisz? - Lerexus pokazał palcem wskazującym u prawej ręki na siedzącą na schodach pod sklepem Khajiitkę w zniszczonym ubraniu.
- No widzę, sierściuch. Czekaj, poznaję go. To ta, co przedwczoraj chciała...
- ...żebraczka. Wycofaj się, powoli, lepiej żeby nas nie zauważyła, bo się doczepi. - Callidus wraz z Uzgrashem zaczęli powoli iść w kierunku domu Ra'Jahirr'a - budynku znajdującego się naprzeciwko sklepu. Nie chcieli zostać zauważeni, skoro Callidus już raz dał jej złoto, to teraz Khajiitka zapewne nie dałaby za wygraną tak długo, dopóki w jej obrzydliwe, futrzaste ręce nie trafiłoby co najmniej pięć Septimów. Zatrzymali się dopiero, kiedy ściana budynku nieco chroniła ich przed wzrokiem żebraczki. Stali tak kilka minut, czekając, aż Khajiitka przemieści się do innego miejsca. W pewnym momencie żebrząca, pokryta futrem bestia podniosła się ze schodków, doprowadzając swoje obleśne cielsko do pozycji wyprostowanej. Imperialny i Ork cofnęli się za ścianę budynku, Callidus wychylił się lekko zza narożnika, aby móc obserwować poczynania wroga. Obawiali się, że Ra'dirsha ich zauważyła i przygotowywała się do frontalnego ataku na pozycje okupowane przez Legionistę i strażnika. Szczęśliwie dla tej ostatniej dwójki żebraczka skierowała swoje kroki w przeciwną stronę, idąc w kierunku kaplicy Zenithara.
- I co? Idzie tutaj? Może pójdziemy naokoło? - Skrywający się za murem Ork niecierpliwie dopytywał się Lerexusa o postępy przeciwnika.
- Wycofała się w stronę bramy. Chyba jest już bezpiecznie. - Dwójka herosów tocząca nierówną walkę z nędzarką odniosła tymczasowe zwycięstwo. Ruszyli ku budynkowi, w którym mieściła się Dzieląca Linia, udając się w tym samym kierunku, w którym poszła Ra'Dirsha. Po paru minutach spaceru osiągnęli swój cel, jakim był zakład kowalski. Imperialny, jako że był starszy stopniem i miał większe doświadczenie, wpakował się do środka pierwszy, za nim do sklepu wszedł Ork.
Uzgrash stał przy wejściu, czekając na dalsze rozkazy. Callidus podszedł do lady, po jej drugiej stronie stał Tun-Zeeus, Argonianin. Wydawał się Callidusowi podobny do Meledictuma, z tą różnicą, że pasy pod oczami były zielone, a nie tak jak w przypadku poszukiwacza przygód - niebieskie. Miał on na sobie typowy, ubrudzony strój kowala, głowę zaś zwieńczała pojedyńcza, duża płetwa. Większość głównego pomieszczenia sklepu była nieco przyciemniona, skąpana w niewyraźnym, niebieskawym świetle. Po lewej znajdował się kontuar, za nim - stoły i szafki z niechlujnie poukładaną bronią, nad którymi wysoko na ścianie wisiały dwie jelenie głowy. Po prawej od wejścia stały oświetlane przez żółte światło świecy beczki i skrzynie, naprzeciwko drzwi wejściowych, ze środka pomieszczenia, biegł korytarz do dalszej części budynku.
- Dzień dobry obywatelu. Gdzie jest Eitar? - Lerexus nie chciał ani prowadzić z Argonianinem jakiejś szczególnie długiej rozmowy, ani tym bardziej się targować, z przedstawicielami tej rasy nie umiał prowadzić negocjacji.
- Nie ma go. - odpowiedź Argonianina nie spodobała się Lerexusowi.
- To w takim razie kiedy będzie?
- Nie wiem, ale na pewno nie wcześniej niż jutro wieczorem. - zastosowana przez Legionistę próba wymanewrowania przeciwnika na niewiele się zdała, broń musiała być dostarczona do czasu przyjazdu komisji, czyli do jutra rana.
- Przyszliśmy po broń, miała być gotowa na dzisiaj.
- Nazwisko?
- Bittneld zwany Przynoszącym Przekleństwa. - Callidus wiedział, że naprawa broni była zamówiona na kapitana straży. Argonianin podniósł z "brudnego", zawalonego kilkoma gratami stołu zwój, na którym figurowali wszyscy ostatni klienci sklepu.
- Jest na liście. Trzysta siedemdziesiąt trzy sztuki złota. Za naprawy. - Argonianin wyczytał informacje z kawałka papieru. Callidus sięgnął po sakiewkę, którą otrzymał od Bittnelda, po czym rzucił ją na stół.
- Trzysta siedemdziesiąt trzy Septimy, odliczone. - Tun-Zeeus chwycił sakiewkę i zaczął w niej grzebać, próbując oszacować liczbę monet w worku. Po kilkunastu sekundach rycia zniknął na zapleczu sklepu, po chwili zaczął znosić broń i rozkładać ją na ladzie. Kiedy uzbrojenie, wraz z kilkoma fragmentami pancerzy, było już porozstawianie na stole, Argonianin podał Lerexusowi listę.
- Sprawdź czy się zgadza, po wyjściu ze sklepu nie przyjmuję reklamacji. - Lerexus rzucił okiem na listę.
- Cztery długie, srebrne miecze... - Cesarski rozglądnął się po stole. - Są. Tylko dlaczego takie brudne? - Imperialny myślał, że skoro ktoś naprawił uzbrojenie, to mógł je przy okazji wyczyścić.
- Mnie się wydają czyste. - Tun-Zeeus w ten sposób pokazał stałocieplnemu, że estetyka Argonian znacząco różni się od ludzkiej. - Czyszczenie nie jest wliczone w cenę.
- Dwa srebrne Claymore, są. Kirys straży, jest. - Lerexus na głos wyliczał wszystkie przedmioty. - Trzy hełmy straży Leyawiin, są. Jedna para butów z kolczugi, jest. Dobra, wszystko się zgadza. Dziękuję za wykonaną robotę obywatelu, i oby Zenithar czuwał nad obywatelem w przyszłych pracach. - Lerexus znowu wygłosił słowa, które nie zgadzały się z tym, co myślał. Najchętniej zażyczyłby Tun-Zeeusowi, aby ten jak najszybciej splajtował i został zapomniany przez bogów.
- Przeklęty zdzierca, do tego lubi syf. - wewnątrz głowy Lerexus zaspokoił swoją potrzebę ekspresji, oddając tym samym hołd ludzkim instynktom.
- Uzgrash, przeniesiesz to?
- Jak to chwycę? - Ork, mimo że silny, to jednak nie był Kościejem i miał "tylko" dwie ręce. Tun-Zeeus ponownie oddalił się w kierunku zaplecza, po chwili wrócił trzymając worek w rękach i położył siatkę na kontuarze.
- W to można zapakować. - Argonianin chciał jak najszybciej pozbyć się gości. Orsimer wrzucił rzeczy do wora, zarzucił na plecy dwa Claymore po czym razem z Imperialnym wyszli ze sklepu.
- Jak dobrze że mam to już za sobą, nie lubię Argonian. - Zaraz po opuszczeniu Dzielącej Linii, tuż przed budynkiem, Imperialny wyżalił się zielonoskóremu. Już mieli zabrać się w dalszą drogę, kiedy Callidus usłyszał za sobą głos.
- Nie zapomniałeś czegoś? - Lerexus odwrócił się i ujrzał Meledictuma, stojącego na lewo od drzwi do sklepu. Argonianin był ubrany tak samo, jak wczoraj przed południem, kiedy Callidus zobaczył go, jak mu się zdawało, po raz pierwszy. Myślał, że głos należy do Tun-Zeeusa, ludziom zawsze się wydaje, że wszyscy Argonianie danej płci mają tak samo brzmiący głos.
- A ty skąd tu się wziąłeś? - Imperialny miał wrażenie, że poszukiwacz przygód wyskoczył znikąd niczym przyzwana przez maga Daedra.
- Mam to, czego chciałeś.
- Nie tutaj. Uzgrash, czekaj tu na mnie. - Lerexus szybkim chodem poszedł w lewo, za budynek, Meledictum ruszył za nim. Cesarski chciał uniknąć świadków, przecież w papierach będzie napisane, że Lanavo został zabity przez Callidusa, a nie jakiegoś wynajętego poszukiwacza przygód.
- Od kiedy to tacy skryci jesteście?
- Zabiłeś Lanavo?
- Tak, zabiłem. - Meledictum wyjął z przywiązanej do prawego uda sakiewki palec Dunmera wraz z sygnetem. Lerexus spojrzał się na tą rzecz tak, jak patrzy głodny człowiek na zgniłe jabłko. Niby jest ono dla niego odrażające, odpychające, ale jednocześnie jest tak zagłodzony, że najchętniej rzuciłby się na nie jak zdziczały wampir na ofiarę.
- No, to ja to wezmę.
- Złoto.
- Tak, mam, już daję. - Lerexus nie wiedział, kiedy Meledictum go "znajdzie", więc nosił przy sobie sakiewkę z oszczędnościami przez cały czas. Cesarski sięgnął po sakwę, po czym podał ją Argonianinowi, oczywiście tak, aby nie dotknąć łusek.
- Czterysta pięćdziesiąt Septimów? - poszukiwacz przygód zapytał się Imperialnego. Nie czekał na odpowiedź, tylko od razu rozwarł worek i zaczął grzebać w nim pazurem, jakby liczył złoto.
- Rzeczywiście, jest mniej więcej pół tysiąca. - Meledictum podał Lerexusowi odcięty palec z pierścieniem. Imperialny chwycił go z lekkim obrzydzeniem i schował do sakiewki, po czym zaczął wycierać dłoń o spodnie.
- Mam nadzieję, że obywatel nie będzie nikomu o tym mówił. Obywatel rozumie?
- Nie powiem. - Argonianin nie do końca rozumiał, dlaczego stałocieplny chciał utrzymać to tak bardzo w tajemnicy. Mimo, że sam by pewnie tak zrobił, to wiedział jednak, że miękkoskórzy mają w zwyczaju wygadywać wszystko, co wiedzą każdemu, kogo znają. Ale i tak by nie powiedział, był zbyt skryty.
- Dziękuję obywatelowi za przysługę, gdyby obywatel czegoś potrzebował to zapewne obywatel wie, gdzie mnie można znaleźć. Zawsze z chęcią się odwdzięczę.
- Te czterysta pięćdziesiąt Septimów wystarczy.
- Miłego dnia obywatelu i niech Kynareth opiekuje się obywatelem w przyszłych podróżach. - Argonianin poszedł w kierunku wschodnim i zniknął między budynkami, rozpromieniony na twarzy Lerexus zaś wrócił do Uzgrasha.
- No, pora się zwijać, Bittneld chce zapewne mieć tę broń jak najszybciej w koszarach. - w głosie Callidusa wyczuwalna była radość.
- A ty co taki radosny? Mówiłeś, że nie lubisz Argonian.
- Trzeba umieć oddzielić pracę od życia towarzyskiego.
- Ale... Dziwne to trochę.
- Niech to cię nie obchodzi, ważne, że właśnie załatwiłem ci premię za efektywność na najbliższe kilkanaście miesięcy.
- A... To dobrze.
Piętnaście minut później drzwi do koszar otworzyły się. Do portierni wkroczył niemalże marszowym krokiem Callidus, a za nim wtoczył się przytłoczony ciężarem niesionego na plecach worka Uzgrash. Ork kontynuował swój pochód do głównego pomieszczenia, zaś Lerexus triumfalnie stanął przy biurku Bittnelda i oparł się obiema rękoma na blacie.
- A ty co się tak cieszysz? - Norda nieco zdenerwował widoczny na twarzy Lerexusa uśmiech.
- Załatwione. Premia dla wszystkich na następny rok.
- Ten od Skoomy? Zabity?
- Zabity.
- Nie wierzę. Wynająłeś jakiegoś pierwszego lepszego poszukiwacza przygód i - czary świętej Mary - Lanavo zrobił puf? - Bittneldowi się wydawało, że "Lere" podczas wizyty u płatnerza zjadł bądź wypił coś, co zaburzyło logiczne myślenie. W ramach odpowiedzi na zwątpienie kapitana straży Callidus wyjął z sakiewki palec, po czym z lekkim obrzydzeniem rzucił go na biurko, między nieliczne już papiery.
- Co ty mi tu dajesz, jakiś gnijący paluch?!
- Sygnet. - Lerexus pokazywał nerwowo palcem na leżącą na biurku odciętą część ciała.
- Co sygnet?
- Nie czytałeś akt? To pierścień Lanavo. Taki sam. Pasuje idealnie do opisu.
- A jednak... A niech mnie szlag, czasem głupie pomysły okazują się najskuteczniejsze! Dobra, wracaj do wypełniania akt, musisz opisać ten sukces.
- Tylko nie mów nic reszcie załogi, nie muszą wiedzieć.
- No i nie pisz, że załatwił to za ciebie ktoś inny.
- Nie jestem głupi, coś tam się nazmyśla.
Sprawa ze Skoomą została uznana za załatwioną. Lerexus był z siebie niezwykle zadowolony, gdyż nie tylko udało mu się zwiększyć sobie żołd i zabezpieczyć swoją ciepłą niczym ludzka skóra posadę na kilkanaście miesięcy, ale także udowodnił przed samym sobą słuszność swojego życiowego motta. Jak Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał. Wprawdzie rozstał się z czterystoma pięćdziesięcioma sztukami złota, które zapłacił Meledictumowi, ale w przeciągu tygodnia pieniądze te by mu się zwróciły, w końcu nagroda za Lanavo wynosiła okrągły tysiąc Septimów.
Strażnicy i Legionista przygotowywali wszystko do późnej nocy. Niektórzy ćwiczyli odpowiedni krok, inny kończyli pucowanie ostatnich niedopolerowanych pancerzy i mieczy, Lerexus z Bittneldem natomiast zajmowali się dobijaniem pozostałych przy życiu nieuzupełnionych dokumentów. Do wieczora wszystko w koszarach świeciło się bardziej niż Aetherius, ściany były czyste, świeżo położony tynk był suchy niczym piaski północnego Elsweyru. Dzięki heroicznej walce z biurokracją dokumenty zostały uzupełnione tak skrupulatnie, że sam Julianos nie byłby w stanie zrobić tego lepiej.
Nastał ranek, dwudziestego drugiego dnia Ostatniego Siewu. Dzień sądu dla straży Leyawiin oraz stacjonującego w mieście Legionisty. Piątka imperialnych inspektorów zjawiła się z samego rana. Goście zostali w koszarach do późnego wieczora, skrupulatnie przeglądając przez ten czas papiery, robiąc dokładne zapiski i oceniając to, co widzieli. Kontrolerzy byli niezwykle zadowoleni. Pochwalili Bittnelda za wzorową dyscyplinę panującą w koszarach oraz za dbanie o stan budynku przez regularne tynkowanie wymagających remontu pomieszczeń. Duże wrażenie wywarł na nich stan ostrej niczym akavirskie Katany broni oraz nienagannie czystych pancerzy w doskonałej formie. Bohaterem dnia był jednak Lerexus, któremu w pojedynkę udało się to, z czym nie mogła uporać się całkiem spora grupa Legionistów. Według papierów Callidus samodzielnie przeprowadził atak na Szare Ziemie i odznaczył się niezwykłych bohaterstwem, zabijając Lanavo w walce jeden na jednego. O żadnym "poszukiwaczu przygód" nie było w aktach nawet najmniejszej wzmianki. Wieczorem inspektorzy opuścili koszary, straż w Leyawiin została uznana za wzorzec do naśladowania dla wojsk z innych miast.
Był godzina siódma trzydzieści, dwudziestego trzeciego dnia Ostatniego Siewu. Bittneld siedział wygodnie na krześle w portierni, przed chwilą czuwający tutaj całą noc strażnik poszedł spać. Nord opierał nogi na wolnym od papierów blacie biurka i rozmyślał, co będzie robić przez kolejne kilka miesięcy. Był z siebie niezwykle zadowolony, udało mu się obrócić katastrofę w spektakularny sukces, co było w dużej mierze zasługą także Lerexusa. Przed kapitanem straży roztaczała się wizja błogiego powrotu do stanu sprzed przyjazdu komisji. Jedynymi obowiązkami było chodzenie raz dziennie na trwający godzinę patrol, okazyjne interwencje i wysłuchiwanie skarg obywateli. Rozmyślania Bittnelda zostały brutalnie przerwane przez otwierające się z impetem drzwi.
Do pomieszczenia wpadł zdyszany Januarius, Cesarski, jedna z osób pracujących w zamku Leyawiin. Miał na sobie białą koszulę z szelkami oraz stare, brązowe spodnie. Jego głowę zdobiła łysina, tylko po bokach łba widoczne było trochę siwego futra. Twarz miał pokrytą zmarszczkami, niedogoloną, oczy były podkrążone, nos zaś niezwykle szeroki. Po jego zachowaniu widać było, że wpadł w histerię.
- Panie strażniku, straszne nieszczęście! Tragedia! Niech bogowie mają nas w swojej opiece!
- Spokojnie, co cię do nas sprowadza obywatelu? - Bittneld starał się być tak oficjalny, jak tylko mógł, chciał bowiem do minimum ograniczyć i tak rzadkie narzekania obywateli.
- Hrabina! Hrabia! Nie żyją! Zamordowani! We Własnym łóżku! Pełno krwi!
- O żesz jasna cholera! - kapitan straży w obliczu tak ważnej informacji rzucił w Otchłań oficjalne gadanie. Zaczął biegać bo koszarach budząc wszystkich śpiących strażników. Po kilku minutach w zamku zjawiła się połowa straży. Twierdza została zamknięta, nikt nie miał prawa do niej wchodzić ani wychodzić do czasu, aż sprawa się wyjaśni. W fortecy pełno było strażników, którzy plątali się po całym kompleksie, szukając dowodów i pilnując, czy nie dzieje się coś podejrzanego, w końcu nie było wiadomo, czy śmierć hrabiego i hrabiny nie była tylko początkiem jakiejś masakry dokonywanej przez psychopatycznego mordercę.
Dwójka arystokratów została zamordowana w łóżku, pościel była cała zbryzgana krwią. Hrabia i Hrabina zostali zabici podczas snu, mieli poderżnięte, niemal rozerwane gardła. żadna z ofiar nie została obudzona, zamachowiec najprawdopodobniej miał wybitną wprawę w podrzynaniu gardzieli. Oprócz posoki nie znaleziono w zamku żadnych śladów, zupełnie jakby Nocturnal złośliwie schowała przed strażnikami wszelkie ewentualnie poszlaki. Każdy przedmiot w zamku był na swoim miejscu, wszyscy rezydenci byli zaskoczeni śmiercią rządzących, nie licząc Argonianki, ale biorąc pod uwagę fakt, że Argonianie nie wyrażają emocji tak jak ludzie, nie budziło to większych podejrzeń.
Kilkanaście następnych dni straż Leyawiin oraz Lerexus spędzili na próbie odnalezienia sprawcy. Ich starania były bezskuteczne - zero poszlak, tyle samo śladów. Nic, kompletnie pusto. Z początku podejrzenia skierowały się na On-Staya Sundew, Argoniankę rezydującą w zamku. Teoretycznie miała motyw, poza tym przeciwko niej przemawiał także fakt, że u Argonian samice nie są bardziej wątłe pod względem psychicznym i fizycznym niż samce, więc byłaby ona w stanie takiego czynu dokonać. Nie przyznała się jednak, a jakichkolwiek dowodów świadczących na jej niekorzyść było mniej, niż jest zdrowych psychicznie ludzi w krainie Sheogorada. Po następnym tygodniu strażnicy zaczęli przesłuchiwać ochroniarzy z najbliższego otoczenia Hrabiego i Hrabiny. Obywatele Leyawiin - przede wszystkim merowie - zaczynali coraz bardziej się niepokoić, trzeba było znaleźć jak najszybciej mordercę, a jeżeli nie jego, to chociaż kogoś, kogo możnaby obarczyć pośrednią odpowiedzialnością za śmierć rządzących, wszystko to w celu uspokojenia tłumów. Siedem dni później przyszła pora na przesłuchiwanie osobistych ochroniarzy, których zadaniem było czuwać nad bezpieczeństwem arystokracji w zamku przez cały czas. Lerexus, jako że był bardzo społeczny nawet w porównaniu do pozostałych Imperialnych, niemal instynktownie wyczuwał, że jeden z ochroniarzy coś wie, ale nie chce mówić. Szczęśliwie miał dosyć dobre kontakty z Bittneldem, dzięki czemu lekka sugestia ze strony Callidusa wystarczyła, aby kapitan straży wykazał żywsze zainteresowanie wskazaną przez Imperialnego osobą. Zainteresowanie to przejawiało się przede wszystkim w zamknięciu ochroniarza w ciasnym pomieszczeniu połączonym z intensywnym przesłuchiwaniem go. Ze względu na to, że wydobywanie informacji od przesłuchiwanego odbywało się wolniej, niż porusza się Pędrak, Bittneld skorzystał z pomocy Orka, a konkretniej z jego zielonych pięści.
Dziewiętnastego dnia Płomiennego Serca Lerexus siedział przy stole, na krześle w prawej części głównego pomieszczenia koszar. Było już po dwudziestej, zza drzwi znajdujących się obok pokoju, w którym kilka tygodni temu odpadł tynk dobiegały dźwięki wskazujące na bardzo intensywną interakcję pomiędzy pięściami Uzgrasha a płaską gębą ochroniarza, przerywane od czasu do czasu odgłosami rozmowy i krzykami. Po dwóch godzinach z pomieszczenia wyszedł Bittneld. Twarz miał całą czerwoną od wrzeszczenia na przesłuchiwanego.
- Miałeś rację, coś tam wiedział.
- Co z niego wyciągnąłeś?
- Póki co nic konkretnego. Pełnił straż przed wejściem do sypialni Hrabiny tamtej pechowej nocy.
- To wiadomo.
- Tak, ale mówi, że ktoś go przekupił, żeby na godzinę opuścił wartę.
- Czyli mamy pośredniego winnego. - w głosie Lerexusa wyczuwalne było zadowolenie. - Wiadomo, kto mu dał w łapę?
- Powiedział tylko, że jakiś Argonianin, twierdzi że nie zna imienia. Dostał od niego czterysta pięćdziesiąt sztuk złota. - Lerexusowi nagle zrobiło się niezwykle gorąco. Poczuł, że powietrze staje się nieco ciężkie, twarz jego przybrała czerwony kolor.
- Skorumpowana świnia. Postaram się... Lere, dobrze się czujesz? - Bittneld zauważył zmiany na twarzy Callidusa.
- Tak, dobrze, ale... Gorąco mi coś. Duszno. Klimat chyba. Idę się przewietrzyć.
- Wiem, pewnie się zdenerwowałeś tym, że ten sk*****l tak łatwo dał się przekupić. Ale nie przejmuj się, niedługo powędruje na stryczek. No i nie powiemy nikomu, że to był Argonianin, bo mogłoby to doprowadzić do konflików rasowych, wiesz, Cesarscy chcący wyrzucić Argonian z miasta i takie tam.
Callidus powolnym krokiem wyszedł z koszar, stanął przy drzwiach i oparł się o mur, jednocześnie głęboko oddychając. Nie zdenerwował się tym, jak bardzo skorumpowany był strażnik. Za zmianę jego nastroju odpowiadała raczej sama wysokość kwoty.
- Czterysta pięćdziesiąt Septimów... Czterysta pięcdziesiąt Septimów. - powtarzał do siebie cichym szeptem. Dobrze kojarzył tą kwotę. Za dobrze. Wiedział, że gdyby to się wydało, to straciłby co najmniej stanowisko i emeryturę. O ile nie życie. Dobrze że nie powiedział Bittneldowi, kto był tym "poszukiwaczem przygód" ani ile dał tamtemu Argonianinowi aby zabił Lanavo.
Siódmego dnia Pierwszych Mrozów w pokazowej egzekucji stracono jednego z ochroniarzy Hrabiego i Hrabiny. Według oficjalnego oświadczenia wystosowanego do obywateli miasta Leyawiin przez straż, ochroniarz ten był pośrednio odpowiedzialny za śmierć rządzących miastem arystokratów. Został on przekupiony przez sprawcę, którego rasa, wiek ani płeć nie pozostają znane.
Lerexus chciał zatrzymać handel Skoomą w mieście. A jak Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał.
Autor: Tekeeus
Kontakt: Tekeeus (maópa) gmail.com
3
Doczytałem, ciężko było, ale się udało.
Teraz już się nie dziwię jak można napisać tak długie opowiadanie. Sukces tkwi w powtarzaniu co rusz tych samych informacji, wypisywaniu zbędnych rzeczy i opisywaniu każdej czynności bohatera krok po kroku.
Wybacz, ale gdyby nie to, że nie jadłem nic przed czytaniem to bym chyba zwymiotował. Za dużo tego w dodatku podane w mdłym sosie. Czasem pojawił się posmak ciekawej przyprawy, ale szybko ginął.
Od początku jednak.
Piszesz strasznie prostym językiem, co jest dla mnie dobijające. Gdy zabieram się za czytanie pragnę ujrzeć rzędy liter, które są starannie przemyślane i różnią się od tego czym karmi mnie telewizja i otoczenie. Wstawki typu:
są po prostu dobijające.
Nieco nietrafiona metafora, w potocznym znaczeniu "łysy" to nie mający w ogóle włosów, więc tutaj rawie każdy odczyta to jakby nie miał pieniędzy.
Po pierwsze powtórzenie bardzo brzydko wyglądające. Po drugie skoro wcześniej nie pamiętał co się stało to jak tak krótka informacja odświeżyła mu tak nagle pamięć?
Ehh...
Na początku była to jakaś informacja, ale gdy powtarzasz to po raz trzeci czy czwarty to już jest strasznie drażniące powtórzenie.
Związek przyczynowo skutkowy? Ponownie nagłe olśnienie, które mnie zastanawia.
Dziwi mnie, że zdziwił się, czyli wywołało w nim to jakąś reakcję, ale się nie przejął. Po co więc o tym wspominać? Później się to wyjaśnia w jakimś stopniu, jednak jak się okazuje jednego kowala nie ma. Taki nie rozwiązany wątek, który mnie nurtuje. Może nie doczytałem dokładnie, ale gdzie on się podział?
To jest przykład słowa, które w trakcie czytania staje się zmorą. Dodaj do tego imię bohatera i inne nazwy, które wprowadziłeś do opowiadania. Musisz część tego wykreślić.
Wiemy, wiemy. Te zwroty do czytelnika są według mnie słabym pomysłem. Próbujesz sprawić, że czytelnik jest częścią opowiadanej historii, ale nie udaje się ten zabieg niestety.
Eureka.
Nie to nie, to też nie, tamto też nie, to również nie. Tak wygląda fragment pierwszy. Drażni, ubiegasz myśli czytelnika i w dodatku próbujesz mu wepchać do ust własne przemyślenia. Drugi jest komiczny. Tyle.
Zbyt dokładnie wszystko opisujesz. Daj nieco wolności czytelnikowi, niech jego wyobraźnia się wykaże.
Brak mi słów. Serio.
Próbujesz go sprzedać? Reklamujesz zabawkę? Bo teraz tak to wygląda. Same zbędne informacje. Bądź czasem konkretni.
Mnie też to strasznie dziwi.
Błagam Cię bez takich rzeczy.
Ignorować, ignorować, ignorować.
Piękne słowa. Oby takich jak najmniej.
Arri coś o Tobie?
Wszystko się opiera na zasadzie przeciwieństw w Twoim tekście. Jedni tacy drudzy tacy.
Sam widzisz jak to brzmi. Papierowo i śmiesznie.
Hmm, w tym przypadku wydaje mi się, że im większa wprawa tym dokładniejsze cięcia i proste, bez żadnych poszarpań. Nie wyglądają jak rozerwane.
Wiem o co chodzi, ale teraz brzmi jakby drzwi w jednej sekundzie zmieniły się w mur.
Cytowałem wybiórczo, metodą skokową.
Ogólnie wygląda to jakbyś w czasie gry opisywał co robisz, krok po kroku aż do wykonania jakiejś misji. Ja jestem przeciw takim rzeczom. Próbujesz sprawić żeby czytelnik poczuł się jak uczestnik wydarzeń, ale opisujesz to sucho bez emocji, same puste, nic nie dające informacje. Włóż w to trochę życia. Pamiętaj dużo nie znaczy dobrze. W tym tekście przesadziłeś ze zbędnymi informacjami. Było ich o wiele za dużo. Co rusz pojawiały się jakieś powtórzenia, co wskazuje na Twoją nieumiejętność znajdywania synonimów. Podobnie jest z językiem, nie jest zbyt wyszukany. Jest wręcz prosty.
Jedyne co dobre to, że wszystko co się działo miało jakiś związek z wydarzeniami w dalszej części opowiadania. Jednak jak pisałem wcześniej wygląda to jakbyś wzorował się na jakimś wcześniej napisanym scenariuszu.
Ogólnie nie podobało mi się. Nie dlatego, że nie lubię fantasy, a dlatego, że zostało słabo przedstawione.
Pozdro.
Teraz już się nie dziwię jak można napisać tak długie opowiadanie. Sukces tkwi w powtarzaniu co rusz tych samych informacji, wypisywaniu zbędnych rzeczy i opisywaniu każdej czynności bohatera krok po kroku.
Wybacz, ale gdyby nie to, że nie jadłem nic przed czytaniem to bym chyba zwymiotował. Za dużo tego w dodatku podane w mdłym sosie. Czasem pojawił się posmak ciekawej przyprawy, ale szybko ginął.
Od początku jednak.
Piszesz strasznie prostym językiem, co jest dla mnie dobijające. Gdy zabieram się za czytanie pragnę ujrzeć rzędy liter, które są starannie przemyślane i różnią się od tego czym karmi mnie telewizja i otoczenie. Wstawki typu:
Kod: Zaznacz cały
patrzałki
wyrem
Kod: Zaznacz cały
mniej Septimów niż włosów na głowie łysego człowieka,
Kod: Zaznacz cały
- Ten Ork, który z tobą wczoraj tu był, zapłacił za nie. Za trunki też zapłacił.
Zagadka bólu pleców sama się rozwiązała
Kod: Zaznacz cały
organizm, (szerzej - ssaczy)
Kod: Zaznacz cały
. Po raz kolejny ślepia musiały przyzwyczaić się do zwiększonego poziomu jasności.
Kod: Zaznacz cały
Imperialny powtarzał to wyrażenie w myślach, godzina ta coś mu przypominała. Po chwili przyszło do jego głowy zbawiennie skojarzenie:
- Ból pleców. Krzesło. Siedzenie. Biurko. Wypełnianie papierów. Praca. Legion. Przepustka. Stawić się. Dzisiaj. Dziewiąta.
Kod: Zaznacz cały
Zdziwił się nieco - zawsze kiedy przechodził obok tego miejsca było w nim raczej cicho, czasem tylko słyszał jakieś smętne kucie, tym razem jednak z budynku wydobywały się dźwięki wskazujące na niezwykle intensywną pracę dwóch zatrudnionych tam kowali. Callidus niespecjalnie się tym przejął,
Kod: Zaznacz cały
Imperialny
Kod: Zaznacz cały
- jak już zapewne wiecie - kiedy Lerexus Callidus coś postanowił, to tego postanowienia dotrzymał.
Kod: Zaznacz cały
delikatne kropnięcie na nosie, po chwili drugie i trzecie, co było niewątpliwym objawem zbliżającego się deszczu.
Kod: Zaznacz cały
Nie, nie zobaczył zmasakrowanych zwłok swoich kompanów. Nie, nikt nie zniknął w tajemniczy sposób. Nie, nie było żadnej bitwy. Nie, nie doszło do żadnego wypadku. Było gorzej. Znacznie gorzej.
Lerexus Callidus zobaczył to, czego jego oczy nie widziały od dobrych pięciu miesięcy. Praca. Porządki. Przerażające!
Kod: Zaznacz cały
Stał w pokoju pełniącym rolę portierni. Za nim znajdowały się wrota, którymi wszedł do pomieszczenia, naprzeciw niego - kolejne wejście, prowadzące do głównego pomieszczenia koszar.
Kod: Zaznacz cały
Lerexus - dla przyjaciół "Lere", a znajomych to on miał bardzo dużo, nawet jak na człowieka - zaczął czytać dokument
Kod: Zaznacz cały
"Meledictum" za przybysza, to Argonianin ten był lepiej obeznany w okolicy, niż uzdrowiciel zna ludzkie ciało. Czarny Las znał na pamięć, tereny wokół Leyawiin również nie były mu obce, po samym mieście także potrafił się poruszać bez kłopotów.
Kod: Zaznacz cały
O dziwo, siedzący w budynku stałocieplni nigdy go nie zauważali
Kod: Zaznacz cały
Trzydzieści sztuk złota. Za pokój, znaczy się, trzydzieści sztuk. Złota.
Kod: Zaznacz cały
- Można ignorować.
- Ignoruję. Od kilku lat. Ostatnio robią się coraz bardziej bezczelni, najgorzej jest wtedy, kiedy ignorują różnice między rasami.
Ignorować, ignorować, ignorować.
Kod: Zaznacz cały
- Przeklęty zdzierca, do tego lubi syf.
Kod: Zaznacz cały
jak zdziczały wampir na ofiarę.
Kod: Zaznacz cały
miękkoskórzy mają w zwyczaju wygadywać wszystko, co wiedzą każdemu, kogo znają. Ale i tak by nie powiedział, był zbyt skryty.
Wszystko się opiera na zasadzie przeciwieństw w Twoim tekście. Jedni tacy drudzy tacy.
Kod: Zaznacz cały
- Hrabina! Hrabia! Nie żyją! Zamordowani! We Własnym łóżku! Pełno krwi!
- O żesz jasna cholera!
Kod: Zaznacz cały
, mieli poderżnięte, niemal rozerwane gardła. żadna z ofiar nie została obudzona, zamachowiec najprawdopodobniej miał wybitną wprawę w podrzynaniu gardzieli.
Kod: Zaznacz cały
stanął przy drzwiach i oparł się o mur,
Cytowałem wybiórczo, metodą skokową.
Ogólnie wygląda to jakbyś w czasie gry opisywał co robisz, krok po kroku aż do wykonania jakiejś misji. Ja jestem przeciw takim rzeczom. Próbujesz sprawić żeby czytelnik poczuł się jak uczestnik wydarzeń, ale opisujesz to sucho bez emocji, same puste, nic nie dające informacje. Włóż w to trochę życia. Pamiętaj dużo nie znaczy dobrze. W tym tekście przesadziłeś ze zbędnymi informacjami. Było ich o wiele za dużo. Co rusz pojawiały się jakieś powtórzenia, co wskazuje na Twoją nieumiejętność znajdywania synonimów. Podobnie jest z językiem, nie jest zbyt wyszukany. Jest wręcz prosty.
Jedyne co dobre to, że wszystko co się działo miało jakiś związek z wydarzeniami w dalszej części opowiadania. Jednak jak pisałem wcześniej wygląda to jakbyś wzorował się na jakimś wcześniej napisanym scenariuszu.
Ogólnie nie podobało mi się. Nie dlatego, że nie lubię fantasy, a dlatego, że zostało słabo przedstawione.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
4
Starałem się uniknąć powtórzeń, najwyraźniej nie wyszło tak jak miało wyjść. Wyszedłem z błędnego założenia, że jeżeli w akapicie trzy razy powtarza się słowo "łóżko", to lepiej zamiast kombinacji "łóżko, łóżko, łóżko" użyć "łóżko, wyro, prycza". (wspomniana dalej nieumiejętność dobierania synonimów)Weber pisze:Doczytałem, ciężko było, ale się udało.
(...)
Piszesz strasznie prostym językiem, co jest dla mnie dobijające. Gdy zabieram się za czytanie pragnę ujrzeć rzędy liter, które są starannie przemyślane i różnią się od tego czym karmi mnie telewizja i otoczenie. Wstawki typu:
są po prostu dobijające.Kod: Zaznacz cały
patrzałki wyrem
Weber pisze:
Cytowałem wybiórczo, metodą skokową.
Próbujesz sprawić żeby czytelnik poczuł się jak uczestnik wydarzeń, ale opisujesz to sucho bez emocji, same puste, nic nie dające informacje. Włóż w to trochę życia.
Mógłbyś rozwinąć? Tzn. domyślam się, że informacje mają być mniej suche, ale nie rozumiem o co chodzi z wkładaniem życia w tekst (jedyne skojarzenie, jakie mam to podpięcie do stosu kartek kilku kabli, włączenie zasilania i zakrzyknięcie "To żyje!").
Weber pisze:
Pamiętaj dużo nie znaczy dobrze. Jednak jak pisałem wcześniej wygląda to jakbyś wzorował się na jakimś wcześniej napisanym scenariuszu.
Bo tak po części było, całość była skoncentrowana wokół pewnych wydarzeń w grze (fan-fiction, więc sobie na to pozwoliłem, najwyraźniej niepotrzebnie), poza tym tekst został ograniczony przez scenariusz utworzony w mojej głowie.
Winę za ubogi język i powtórzenia zwalam na to, że bardzo mało czytam.
Co do reszty krytyki (i tego co tutaj napisałem - też) - przyjęta, postaram się do niej dostosować w przyszłych tekstach.
5
Za to, że fan fiction, normalnie bym cię zjadła. A raczej pożarła żywcem i kazała patrzeć, jak ci ubywa kończyn. Ale że Oblivion - nooo, to może zjem trochę później, w końcu ,,ziomków" zżerać nie będę. Co nie przeszkadza nieco poturbować. (A potem zjeść.
)

Dobra, czasu mam mało, więc przestanę się dociekliwie czepiać każdego brakującego przecinka, wiedz po prostu, że nad interpunkcją musisz popracować. :]
Dalej nie mogę, tajniki prądu elektrycznego wzywają (kocham klasówki z fizyki). Może przeczytam jeszcze kawałek, ale na chwilę obecną nie mogę powiedzieć nic ponad to, co już napisał Weber. Napisz coś swojego... W swoim świecie i nie skupiając się na opisywaniu gry... okej? Lubię patrzeć siostrze przez ramię jak gra (albo lepiej samej grać
), ale gdybym miała czytać dokładny opis tegoż, to już bym wolała uczyć się fizyki.
Pozdrawiam.

Już pierwsze zdania wydają mi się przedobrzone. Płatki skóry synonimem powiek? światło wpuszczone do oczu? łee.Powieki Lerexusa Callidusa ospale podniosły się do góry. światło wpuszczone do jego brązowych oczu spowodowało natychmiastowe zamknięcie się płatków skóry, ponownie zakrywając obie patrzałki.
Rozumować, przecinek.kiedy już zaczynał w miarę logicznie rozumować pierwszą myślą
Gwoli ścisłości, myśli nie przechodzą przez czaszkę. Zdradzę ci sekret: kość nie myśli.myślą, która przeszła przez jego czaszkę

Bez kropki.Chyba Pięć Szponów. - pomyślał Callidus
Oczy, przecinek.mrużył oczy które
Dobra, czasu mam mało, więc przestanę się dociekliwie czepiać każdego brakującego przecinka, wiedz po prostu, że nad interpunkcją musisz popracować. :]
Musiałam przeczytać dwa razy, by zrozumieć. Włosy twarzy? Czyżby zarost? Ale włosy twarzy na górze. Zatem włosy? WTF?! o_OGrube brwi były nieco ściągnięte do dołu, mięśnie na jego nieco opalonej, zdobionej przez szeroki nos i uwieńczonej na górze czarnymi włosami twarzy - napięte.
Pierdykłam ze śmiechu. XD ,,Rozejrzeć".mógł się rozglądnąć.
,,Niektórych" czyli przez twórców gry? Za wiele odniesień sugerujących, że opisujesz GRę. Dokładny opis stroju (Nie aż taki dokładny, przecież nie napisał, ile zmarszczek miała koszula, a ile szwów spodnie...), dokładny opis otoczenia... A jak wyjdzie z pokoju to pokaże się loading screen? XDZa wyrem, od strony nóg, zauważył stolik, na nim - jakiś tandetny, obrzydliwy wazon z wetkniętym na odczepnego chwastem, hucznie nazywanym przez niektórych "kwiatkiem"
Twórcy gry uczynili (większość) okien z niebieskim refleksem, bo ciężko by było zrobić je przezroczyste. Ale w normalnym życiu... A poza tym światło słoneczne wpadające przez niebieskie szyby nie byłoby aż tak oślepiające. (Czepiasz się jak Rumun etykietki, zaraz po obudzeniu mogło oślepiać. No dobra, ale warto nadmienić.)Nad głową Lerexusa znajdowało się okno z niebieskiego szkła
Znak zodiaku Wojownik, klasa Rycerz, poziom 27, aktualnie wykonywane zadanie...Leżał tak jeszcze przez chwilę, przepytując w myślach samego siebie w celu upewnienia się, czy wszystko pamięta.
- Jak się nazywam? Lerexus. Jak się tu znalazłem? Przyszedłem z Orkiem się trochę zabawić, a ze względu na brak bardziej wyrafinowanych rozrywek trochę popiłem.
Nawet jeśli w Oblivionie było inaczej, denerwuje mnie pisanie nazw ras wielką literą.W wejściu stanęła Witseidutsei, Argonianka
Bez kropki. Poczytaj o poprawnym konstruowaniu dialogów.- ósma trzydzieści, termin najmu pokoju minął półtorej godziny temu. - powiedziała pospieszne
Z tego, co pamiętam, to było Dziewięć Bóstw. The Nine Divines.- Na Dziewięciu świętych
Dalej nie mogę, tajniki prądu elektrycznego wzywają (kocham klasówki z fizyki). Może przeczytam jeszcze kawałek, ale na chwilę obecną nie mogę powiedzieć nic ponad to, co już napisał Weber. Napisz coś swojego... W swoim świecie i nie skupiając się na opisywaniu gry... okej? Lubię patrzeć siostrze przez ramię jak gra (albo lepiej samej grać

Pozdrawiam.
Z powarzaniem, łynki i Móza.
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי