KRONIKI NIEUSTRASZONYCH SMAKOSZóW PIWA
I
O bardzo tragicznym, acz dość przypadkowym końcu pewnej wysoce doświadczonej drużyny eksploratorów i poszukiwaczy przygód.
Istrix z niedowierzaniem wpatrywał się w zawartość swojej garści. Dwa dukaty. Tyle dostał za narażanie życia. Dwa dukaty... Na waciki! Zawsze w takim momencie myślał o latach spędzonych ślęcząc nad starymi zwojami, w zatęchłej bibliotece akademickiej. Mógł się bawić, korzystać z życia, ale on poświęcił się nauce...
- Dwa pieprzone dukaty – jęknął chowając swój majątek do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Musiał się napić. Na to było go przynajmniej stać. Czekał tylko na przyjaciela.
- Cześć Trizonie! – zawołał widząc młodszego czarodzieja opuszczającego strzelisty budynek Rejonowego Urzędu Pracy.
- Cześć Istrixie! Zmęczony po wczorajszym? – uścisnęli sobie dłonie.
- No raczej! A łeb normalnie chce mi się rozlecieć na drobne kawałeczki!
- Ta, mój też. Za dużo tych błyskawic na siebie przyjęliśmy... – Trizon uśmiechnął się szeroko. W przeciwieństwie do Istrixa, był zawsze pogodny i zadowolony z życia. Bez względu na to, jaką jałmużnę dostawał od państwa.
- Mnie to mówisz?! Masz chwilę?
Istrix musiał się wygadać.
- Jasne, a co?
- Musimy pogadać... Może przejdziemy się w bardziej ustronne miejsce?
- Dobrze. Gdzie?
- Tu zaraz. Przy Wrotach nie powinno o tej porze być żadnego ruchu.
- Oki. Chodźmy.
Dzień był pogodny. Poranne słońce już przyjemnie ogrzewało pachnącą wiosną ziemię. Ludzie krążyli po mieście w swoich sprawach. Dzieciaki ganiały się między budynkami, korzystając z pierwszych dni wydłużonych przez nowego ministra wakacji. Dwójka przyjaciół ruszyła w stronę starożytnych wrót. ów tajemniczy krąg nigdy nie wykazywał, żadnej aktywności; nic nie wskazywało też na to by rzeczywiście był jakimś przejściem w zaświaty, jak chciałyby tego stare gusła, lecz mimo to plebs unikał tego miejsca jak ognia. Tam też można było zazwyczaj porozmawiać w spokoju.
- Wiesz co, ja chyba zbastuję – Istrix w zadumie kopnął małego gryzonia, który nieopatrznie stanął mu na drodze.
- O czym ty mówisz?!
- O państwowych zleceniach. Stary, czuję się jakbym miał się rozpaść! Gra nie warta świeczki...
- E tam! Każdy tak mówi nazajutrz – Trizon lekceważąco machnął ręką. – Ty już zresztą też sobie wiele razy to obiecywałeś...
- Ale teraz mówię poważnie...
- Dobrzy panowie pomóżcie... – jakby znikąd tuż przed dwójką czarodziejów pojawił się mały, usmarkany obdartus.
- A ty gówniarzu, czego ty szukasz?! – Istrix z obrzydzeniem spojrzał na umorusaną, zapłakaną twarz dzieciaka.
- Moja siostra jest ciężko chora... – chłopiec wbił wzrok w ziemię i nerwowo począł miąć w rękach postrzępioną czapkę.
- I co nam do tego! Nie my rozpieprzyliśmy Narodowy Fundusz Zdrowia. Spierdalaj. Jesteśmy zajęci! – Istrix tego dnia nie był w nastroju do bezinteresownego niesienia pomcy. Zresztą jak i dzień wcześniej. I dzień jeszcze wcześniej, i jeszcze wcześniej...
- Ale panie...
- Spierdalać mówię, bo klasnę! – na czole maga wystąpiła gruba, fioletowa żyła.
Gówniarz zamarł sparaliżowany. Klaśnięcia czarodziejów, a zwłaszcza Istrixa były niesławne wśród plebsu całej krainy. A on nawet dla ukochanej siostrzyczki nie chciał ryzykować zamiany w mały obłoczek pary.
- Istrixie... – Trizon pokiwał znacząco głową.
- Nie Istrixuj mi tu! Nie jesteśmy instytucją charytatywną. Pójdziesz gówniarzu! – starszy mag zamachał rękoma.
Chłopiec nie czekał, co będzie dalej, odwrócił się na pięcia i bez słowa pomknął w sobie tylko znanym kierunku.
- Taa... – Trizon odprowadził małego sprintera wzrokiem.
- Co taa? Chcesz, to później se idź do tej siostrzyczki i ją wylecz... Za friko! A zresztą trza było nie pieprzyć się na lewo i prawo to by zdrowa była! Zdzira!
- Znasz siostrę tego smarka?
Magowie poczęli kontynuować swój spacer do Wrót, które już wychylały się zza drzew.
- Stara historia...Nie ważne! Zmierzałem do tego, że kończę z państwowymi zleceniami. Są najtrudniejsze i najgorzej płatne, a na drugi dzień czuję się najczęściej jak kotlet mielony. Nie, dziękuję! Koniec!
- No wiesz... Z tym kotletem... Musimy po prostu być na przyszłość ostrożniejsi.
- Mówię ci Trizonie. Koniec!
- Jeszcze zatęsknisz za tym dreszczykiem emocji...
- Dupa! Nie!
- A ja ci mówię, że tak.
- A ja ci mówię, że... O kurwa! Co to za gówno?!
Istrix stanął jak wryty. U stóp magicznego pierścienia stało lśniące metalowe coś na sześciu kółkach.
- Hmm... Nie mam zielonego pojęcia – Trizon pochylił się by spojrzeć w szklane ślepię maszyny.
- Pewnie to sprawka tych pieprzonych goblinów. Oni zawsze coś sobie w tych warsztacikach montują, skręcają, reperują, montują, kombinują i...
- Tak, tak. Montują... Wiem.
- Ta... – Czarodziej krytycznie przyglądał się goblińskiemu wytworowi, szukając najsłabszego punktu. Poczym sprzedał soczystego kopniaka w przyrząd. – Auu! Twarde dziadostwo! – jęknął nie znalazłszy owego punktu.
- I co z tego? Ja do nich nic nie mam. Czego tak się na nich złościsz? I co ci to coś zawiniło?
- Zobaczysz jeszcze, że te ich wynalazki, te ich mechaniczne coś zabiorą nam kawałek chleba. Zobaczysz!
- Przesadzasz chyba troszeczkę...
- Nie! Kurwa! Nie! Zoba... A zresztą... Jeszcze będziesz błagał mnie bym ci jakąś fuchę załatwił, jak te pokurcze zaleją rynek tymi tanimi zabawkami – Istrix zaczął coś dłubać przy maszynie próbując oderwać jedną z pokryw.
- Wiesz co? Ostatnio jesteś chyba zbyt nerwowy.
- Co? Może... Troszeczkę... W końcu wczoraj niemal nie zginąłem ratując świat. Pamiętasz?
- Wiem! Wiem! Byłem tam! No i zostaw już tą maszynę...
- Ty wiesz! Ja wiem! Wszyscy wiedzą! Z wyjątkiem fiskusa! – mag zrezygnowany przysiadł na robocie.
- Co?!
- Chciałem ci o tym powiedzieć. Dostałem dziś pozew do sądu! Ponoć rok temu nielegalnie odpisałem sobie ulgę budowlaną!
- Co ty nie powiesz? – przyjaciel Istria uśmiechnął się bezwiednie.
- Ta! Wyobraź sobie, że to moje nowe skrzydło nie podpada podobno pod przybudówkę!
- To skandal!
- Aaa jebał to pies! Nie będę już świata ratował! Szkoda gadać... Widzisz jednak, że ostatnio mam powody do stresu. A do tego...
- Co? Jest coś jeszcze?
- No właśnie! Jest jeszcze bardzo irytujące... Coś jeszcze... Pamiętasz Liz?
- Twoją śliczną żonkę? Jasne!
- śliczna, co?
- Uuu... Stary! – Trizon gwizdnął z uznaniem.
- Ta. Też tak myślę... Ale wyobraź sobie, że od nocy poślubnej mi nie dała! – starszy mag zwiesił głowę w gorzkiej zadumie.
- Hę!? Ile to już?..
- Sześćdziesiąt siedem zafajdanych dni! Wyobrażasz sobie!? Najpierw kazała mi czekać do ślubu, co z trudem wytrzymałem, a teraz, a to jest zmęczona, a to śmierdzę czarami, spalenizną, a to głowa ją boli, a to dupa... To, po co mi ona? Nie sprząta, nie gotuje. Nawet nie ceruje mi jebanych skarpetek, bo to wszystko sam czarami załatwię i szybciej, i lepiej! Od pogadania mam ciebie... I co ty na to? Jestem rozdrażniony, powiadasz. Ok. Możliwe. Mam prawo...
- To może też i to sam załatwisz?
- Co?..
- No to-o!
- E! Wiesz, że nie jestem najlepszy w morphingu...
- Nie mówiłem o czarach.
- A o czym?! – Istrix z zaciekawieniem uniósł brew.
- No ten twój sąsiad... Ma stado owiec. Może wypożyczyłby ci jedną na godzinkę czy dwie... – mag parsknął śmiechem.
- Aleee śmieszne! Ojeju! Popatrz! Ze śmiechu aż się obsrałem!
- Za godziwą zapłatą oczywiście...
- Już zamknij się! Ja tu przeżywam życiową tragedię a ty...
Nagle zahuczało. Powietrze zawibrowało, a tajemnicze znaki na Wrotach poczęły kolejno rozbłyskiwać czerwonym światłem..
- Co to, do kurwy nędzy?! – Istrix postanowił odstąpić od maszyny i powoli, acz zdecydowanie się oddalić. Słusznie. Z Wrót z głośnym wizgiem wystrzelił kłąb cieczopodobnego czegoś, by po chwili się cofnąć i utworzyć falującą taflę rozpostartą między krawędziami okręgu. Moment później z owej tafli wyłoniły się cztery dziwacznie ubrane postacie.
- Cześć! Jesteśmy pokojowo nastawionymi badaczami – odezwał się najstarszy z przybyszów; siwiejący mężczyzna. - Nie chcemy nikomu zrobić krzywdy. Nazywam się Jack O’Neill, to jest major Samantha Carter, Teal’c i doktor Daniel Jackson. Przybyliśmy z planety zwanej...
- Wypierdalać! – ryknął Istrix, gdy otrząsnął się z szoku, a fioletowa żyła znów uwypukliła się na szlachetnym czole czarodzieja, tym razem znacznie przy tym pulsując.
- Nie mamy złych... – podjął po chwili ciszy, młodszy z przybyszów; w okularach. Sądząc po minie miał zatwardzenie.
- Wypierdalać! Gówno mnie obchodzi skąd przybywacie! Przerywacie nam w środku bardzo ważnej rozmowy!! Nie widzicie tego?! – mag podwinął szerokie rękawy swojego płaszcza. Był gotowy do walki. Trizon, mimo iż dumnie prężył pierś stanął za plecami bardziej doświadczonego przyjaciela.
- Chcemy zostać przyjaciółmi... – tym razem zaczęła jedyna niewiasta wśród nieznajomych.
- Spierdalać stąd, bo klasnę! – mag tracił cierpliwość.
- Ale... – okularnik, mimo iż wyglądał na inteligentnego chciał nieopatrznie dodać coś jeszcze. Zniecierpliwiony i sfrustrowany czarodziej nie czekał już dłużej i wraz z charakterystycznym odgłosem uderzania dłoni o dłoń cała dziwaczna drużyna po prostu znikła. Wraz z ubraniem, całym ekwipunkiem i z tym żelastwem na kółkach; podnosząc tym samym nieznacznie wilgotność powietrza przy wrotach.
- Pieprzeni turyści! Myślą, że wszystko się wokół nich kręci – fuknął jeszcze Istrix.
- Tą blondynkę to mogłeś oszczędzić. Z nią można by było się zaprzyjaźnić – słusznie zauważył młodszy mag.
- Cholera! Za późno. Mogłeś się wcześniej odezwać... Trudno. Na czym to...
- żona! Myślałeś jak zastąpić żonę owcą.
- A ta... Ech! Przez takich jak ty poczucie humoru czarodziejów jest przysłowiowe. A do tego...
- Dobra! Już nie przeżywaj! Napijmy się lepiej zimnego bronxa. Co ty na to?
- Oki. Chodźmy więc do Magica... Mają tam Stronga, prawda?
- Taa... A z tym fiskusem to jakoś sprawę załatwimy…
K O N I E C
P.S. Jak tylko obczaję jak sprawnie zrobić akapity, edytuję posta by był bardziej czytelny.
I cz. Kronik Nieustraszonych Smakszów Piwa [Comic Fanta
1Ludzkość wymyśliła wiele sposobów samobójstwa. Ci, którzy próbują uśmiercić swoje ciało, znieważają boskie przykazania na równi z tymi, którzy próbują uśmiercić swoją duszę, choć zbrodnia tych ostatnich jest mniej widoczna dla ludzkich oczu.