To mój drugi tekst tutaj, mam nadzieję, że lepszy.

Tematyka dość dziwna chyba...
Kroki
Na pustej ulicy rozległy się kroki. Szybkie kroki. Zupełnie takie, jak gdyby ktoś zbliżał się truchtem, być może nawet biegiem. Takie same, jakie wydaje ulica, gdy jedno dziecko goni drugie podczas zabawy. Tylko teraz nikt się nie bawił. Nie było żywej duszy; pomijając owe kroki - panowała cisza. Samochody wydawały się zniknąć, ludzie w domach - zaszyć w samotności. Wszystko wokół zdawało się słuchać tych kroków.
Serce Marcina zaczęło bić szybciej, ale zacisnął pięści i szedł dalej, delikatnie stąpając. Odganiał natrętne myśli o ucieczce, przekonywał sam siebie, że albo odgłosy te to wytwór jego wyobraźni, albo ktoś biegnie, bo obiecał być wcześniej w domu. Nikt go nie goni, nikt nie miał ku temu powodów. Nagle usłyszał głos, bardzo blisko siebie. Czuł ciepły oddech na swojej skroni, mimo iż kroki zdawały się jeszcze przed chwilą dobiegać z daleka. Teraz umilkły.
- Jesteś inny. - Te dwa, wysyczane słowa wypełniły jego umysł jak trucizna. Nie rozumiał ich, ale podświadomie czuł, że nie oznaczają nic dobrego.
Odwrócił się, chcąc ujrzeć, kto do niego mówi. Nie było jednak nikogo. Mimo to dalej czuł oddech na skroni.
- Jesteś gejem.
Całe jego ciało zaprzeczało, jednak czuł, że to prawda. Ta myśl wykańczała go. To było gorsze, o wiele, wiele gorsze, niż ludzie, których nie widać, objawiający mu tę prawdę.
- Nie!
- Jesteś. Oboje o tym wiemy.
Ten aksamitny głos, jak brzytwa wbijał się w jego serce, w jego duszę. Chłopak nie mógł zaczerpnąć tchu, mimo iż nic go nie dusiło.
- NIE!
Ktoś zaczął się śmiać. Dołączyli do niego inni. Marcin słyszał jak grupa ludzi śmieje się, wołając "pedał, pedał!". Czuł na sobie ich spojrzenia, tak pełne pogardy.
Nie miał odwagi się rozejrzeć, zamknął więc oczy. Powtarzał tylko jedno zdanie załamanym głosem, coraz mniej wierząc we własne słowa.
- Jestem normalny... Jestem normalny... Jestem normalny...
Nagle wszystko umilkło. Znowu panowała głucha cisza. Otworzył oczy, chcąc sprawdzić, co się stało.
Wtedy przeraził się. Potem odetchnął z ulgą.
Był w swoim łóżku. Zlany potem, z trzęsącymi rękami, ale bezpieczny.
- To tylko sen. Jestem normalny - powiedział pełen przekonania. Wtedy w jego głowie rozległ się kpiący śmiech. Wróciły myśli, które władały nim jeszcze przed chwilą. "A jeśli...?"
Marcin wstał i poszedł do łazienki. Opierając ręce o krawędzie umywalki spojrzał sobie w oczy. Wtedy zaczął płakać...
***
Marcin bał się panicznie tylko dwóch rzeczy. Tego, że postać ze snu ma rację i tego, że ktoś odkryje, co robi, kiedy zatrzaskuje się w pokoju. Co, zresztą, było ze sobą ściśle powiązane.
Filmy pornograficzne oglądał przynajmniej raz w życiu chyba każdy nastolatek, który ma dostęp do internetu, tudzież ma dobrych kolegów. Wbrew temu, co mówią katecheci, księża i inni fanatycy - nie ma w tym nic złego. Oczywiście - dopóki się nie przesadza. Problem Marcina nie leżał jednak w tym, że uzależnił się od nich. Problemu szukać należało w samych filmach.
Oglądał głównie te, które przedstawiały brutalny, gejowski seks. Nic innego tak go nie podniecało. Odkrył to przypadkiem; początkowo walczył z tą prawdą, później próbował sobie wmówić, że nie ma w tym nic dziwnego, że pewnie nie on jeden ogląda takie filmy. Nie umiał w to wierzyć. Próbował zagłuszać własne myśli, nachodzące go za każdym razem, gdy umysł ponownie przejmował władzę nad ciałem. Wiele razy powtarzał sobie, że to już ostatni raz, nie potrafił jednak dotrzymać słowa danego sobie samemu.
Były momenty, gdy nienawidził siebie, gdy patrząc w lustro nie potrafił spojrzeć sobie w oczy, bo na ich dnie widział wypisaną prawdę, której nie przyjmował do świadomości. Udawał i miał nadzieję, że będzie mógł udawać do końca życia. Nadzieję bardzo kruchą, ale jak wiadomo - ona umiera ostatnia. Tylko Marcin nie wiedział, że wszystko inne, co mogłoby tę nadzieję utwierdzić, już dawno umarło. Możliwe nawet, że nigdy nie istniało.
Chłopak ze strachu przed własnym "ja" odsunął się od przyjaciół i znajomych. Jego kontakty z rówieśnikami ograniczyły się tylko do spotkań w szkole, a i tam starał się nie zbliżać do nikogo. Bał się, że jeśli nawiąże zbyt bliskie kontakty z chłopcami w swoim otoczeniu, może zacząć patrzeć na nich z pożądaniem, a to byłoby ostatecznym potwierdzeniem jego snów. Nie chciał tego. Wierzył resztkami wiary, że jest normalny, więc by zachować tę wiarę stał się odludkiem. Ze strachu przed jej utratą postanowił dmuchać na zimne i nie zbliżać się do nikogo. Cierpiał przy tym bardzo, ale podświadomie czuł, że to najlepsze wyjście.
By odreagować cały stres z tym związany zaczął samotnie spacerować wzdłuż brzegu rzeki, która płynęła przez jego miasto. Jej delikatny szum uspokajał myśli, pozwalał zapomnieć o rozterkach, dawał szansę na znalezienie odpoczynku. Nie mógł go zaznać w ogóle, od kiedy zaczęły nawiedzać go te sny. Wydawało mu się, że trwają od zawsze, tak samo jak i jego niepokój. Spacery dawały namiastkę spokoju, relaksu, tak bardzo potrzebnego Marcinowi po nocnych koszmarach i dziennej samotności. Zdarzało mu się spacerować, bądź siedzieć na brzegu, po kilka godzin; wielokrotnie obserwował wtedy zachody słońca. Były piękne. Od kiedy Marcin odkrył ich piękno zaczął utrwalać je na fotografiach. Stało się to jego pasją, a na dodatek było idealną wymówką do wieczornych spacerów - kiedy wychodził "po prostu" rodzice patrzyli na niego dziwnie. Stało się rutyną, że wychodzi codziennie, razem z aparatem; niejednokrotnie pokazywał zdjęcia rodzicom, co ich uspokajało i nie dawało powodów do zmartwień, dlaczego ich syn, zamiast spędzać czas z kolegami, chodzi na samotne spacery. W końcu - miał pasję.
Z jednej strony - mieli rację. Pokochał zdjęcia całym sercem, miał już kolekcję kilku tysięcy, z których kilka, tych najwspanialszych, wisiało nad jego biurkiem. Z drugiej jednak - nadal pozostawały wymówką do wieczornych spacerów. Nadal do życia potrzebował tych wycieczek niemal tak, jak tlenu, a zdjęcia były do tego tylko przyjemnym dodatkiem.
Czasem jeszcze lubił słuchać muzyki podczas tych spacerów. Zdarzało się to jednak zgoła rzadko - po wielokroć wolał dźwięki wydawane przez naturę, niż, bądź co bądź piękne, lecz sztuczne, dźwięki wydobywające się ze słuchawek. Zdarzało się jednak, że poznawał piosenki na tyle przejmujące i piękne, że leżąc w trawie wsłuchiwał się w nie, często uosabiając się z problemami tam opisywanymi...
***
Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Lekki wiatr muskał twarz Marcina, na którą padały ostatnie promienie słońca, gdy on, wsłuchując się w delikatne dźwięki rzeki, leżał w trawie.
Nagle jednak coś przerwało tę nieskazitelną harmonię. Ziemia pod jego głową zaczęła delikatnie drżeć, a do jego uszu dotarł odgłos stłumionych kroków. Nie poczuł się jednak zagrożony - te były delikatne, subtelne. Tak różne od tych w snach. Podniósł się z ziemi i obejrzał.
Stanął przed nim chłopiec, o opadających na twarz złotych włosach i dużych, niebieskich oczach. Był mniej więcej w jego wieku. Nie mówiąc nic, usiadł obok Marcina.
Pałało od niego ciepło, zupełnie inne, niż znał do tej pory. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, razem wpatrując się w koryto rzeki, po czym nieznajomy odezwał się aksamitnym głosem, chwytając delikatnie rękę Marcina w swoją dłoń.
- Nie bój się.
To zdziwiło Marcina. Przecież nie bał się, był jak najbardziej zrelaksowany w tej chwili. Chłopiec wzbudził w nim zaufanie, nie strach.
- Czego miałbym się bać?
- Siebie. Choć nie powinieneś.
Wtedy dotarło do niego o czym przybysz mówi. Niepewnym głosem odparł:
- Ale ja...
- Nie chcesz, wiem o tym - przerwał mu nieznajomy. - Tylko, że... - zawahał się na moment. - Ty nie chcesz, bo tak wpoił ci współczesny świat. Nie dlatego, że TY nie chcesz.
Zamilkł. Przez chwilę Marcin nie wiedział, co ma powiedzieć, w końcu jednak zapytał:
- Dlaczego nie mogę być taki, jak inni?
To pytanie dręczyło go najbardziej. Dlaczego nie mógł być taki, jak inni? Dlaczego musiał się różnić? Nie miał komu go zadać nigdy wcześniej i to chyba bolało najbardziej.
- Nie możesz, bo w głębi serca wcale tego nie chcesz, Marcin. Boisz się do tego przyznać, ale nie chcesz być taki jak inni. I nie jesteś. Nie bój się. Proszę, nie bój się.
Chłopiec uśmiechnął się niepewnie do Marcina, licząc na to, że chłopak wreszcie pogodzi się z prawdą i pokocha siebie takiego, jakim jest.
Marcin odwzajemnił uśmiech. To był znak, że zrozumiał, że przestał walczyć - a to był pierwszy krok by pogodzić się i pokochać. Brakowało już tak niewiele.
Przybysz zbliżył swoją twarz do twarzy Marcina. Spojrzał mu głęboko w oczy, szukając w nich potwierdzenia uśmiechu. Dopiero wtedy odważył się dotknąć ustami jego ust. O dziwo, chłopak nie zaprotestował. Ich języki splotły się, odgrywając wspólny taniec rozkoszy. Marcin wplótł swoje dłonie w lśniące włosy nieznajomego. Chwila ta, choć krótka, zdawała się trwać wieczność.
- Dziękuję - wyszeptał. Przybysz, odsunąwszy się, jeszcze raz się doń uśmiechnął. Potem zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
I choć Marcin nigdy nie dowiedział się kim był, ani skąd przybył, zrozumiał jedno - ucieczka przed samym sobą jest niemożliwa. Jej pozory natomiast tylko pogłębiają niechęć, czasem nawet nienawiść, do siebie. By być szczęśliwym trzeba pogodzić się ze sobą - a nie walczyć. Walka niszczy. Zawsze.