Paweł Koszowski pracował, czy też raczej próbował pracować. Nie znał się ani na szminkach, ani na „wyrywaniu chłopaków w dziesięć minut”. Niestety w tym tygodniu zlecono mu tylko napisanie tych dwóch artykułów, które za jedyne dwa i pół złotego być może zmienią na lepsze życie jakiejś zdesperowanej trzynastolatki.
Nagłe pukanie do drzwi było jak wybawienie; idealny pretekst by jeszcze choć na chwilę odłożyć znienawidzoną robotę. Gdy zaczynał dziennikarskie studia ciut inaczej wyobrażał sobie swoją przyszłość.
Bez zastanowienia odsunął zasuwkę, otworzył wejście do swej kawalerki. Szybkim spojrzeniem zlustrował swego gościa, poczym błyskotliwie przemówił:
-Osz kurwa, co Ci się stało?
Pytanie miało sporo sensu. W drzwiach stał Szczur, niewysoki sukinsyn z osiedla. Miał na sobie znoszone jeansy, czarne glany i białą polówkę, pokrytą licznymi plamami krwi. W oczy wyraźnie rzucał się fakt, że w miejscu gdzie zazwyczaj było lewe ucho ziała pustka. Mimo, że kumplowali się od ponad dwóch lat, Paweł do dziś dnia nie znał prawdziwego imienia mężczyzny.
-Może byś mnie zaprosił do środka, nie? – Krzywy uśmiech wykwitł na gębie przybysza. Zapewne był niezwykle zadowolony z efektownego wejścia. Oczywiście, nigdy w życiu się do tego nie przyzna.
Paweł szybko wpuścił go do mieszkania, poczym dokładnie zamknął drzwi. Wskazał mężczyźnie stojący w salonie fotel, sam zaś ruszył do lodówki po parę piw.
Gdy wrócił usadowił się naprzeciwko gościa.
-No, to opowiadaj.
***
Słyszałeś o Meksyku, prawda? Nie, nie chodzi mi o to zapyziałe państewko, tylko o tego skina z Nowego świata.
Ulica mówiła, że Meksyk był najlepszy w całej pieprzonej Małopolsce.  Oczywiście, był z niego kawał gnoja, więc średnio uśmiechało mi się z nim spotykać, ale jak mus to mus.
Bo czasem dla dobra sprawy trzeba współpracować z inną załogą. Dlatego właśnie razem z ślimakiem i Butanem umówiliśmy się z nim w ostatni piątek w bramie na Warszawskiej.
Tych dwóch też nie znasz, prawda? Młoda krew, nie wyjdą na miasto jeśli wcześniej tego samego dnia nie wygolą łba na łyso i nie wypastują Martensów. Trochę pozerzy, no ale to typowe jak się ma szesnaście lat. Jak usłyszeli, że mają Meksyka zobaczyć, to im już totalnie odwaliło – mimo, że to ja miałem gadać, gówniarze cieszyli się jakby było Boże Narodzenie.
Po co ich brałem? No, kurwa, mówię, że na Warszawską szliśmy. Nie wyobrażasz sobie jaka nienawiść się u tamtejszej cyganerii włącza, jak widzą łysą głowę i białe sznurówki. żeby trójkę zaczepić to już jaj nie mają, to i bezpieczniej bandą iść.
Meksyk dotarł na miejsce spotkania przed nami. Przyszedł sama – jego reputacja była najlepszą ochroną, nikt z miejscowych nawet by się nie odważył go o godzinę zapytać.
Tym większe było moje zdziwienie, że chłopak nie żył. Ot tak po prostu, leżał sobie w umówionej bramie i sobie stygnął.
Dla młodych to był szok, dziwisz się? Bohatera im zabili. A nawet nie zabili, jak świniaka zadźgali.
Se go trochę obejrzałem, kumasz? Sześć kos dostał, po jednej na rękę i udo, dwie na korpus i dwie na głowę. Jakiś metr od ciała leżał jego Rozdziewiczacz.
Czemu Rozdziewiczacz? Bo jak chłopak kogoś tą pałką posmyrał, to ofiara jak dziewica krwawiła zazwyczaj. No, ale nie przerywaj. Błota tam było sporo, wyraźnie ślady odciśnięte były.
Tańcował Meksyk z kostuchą, co adidasy jakieś podrabiane rozmiar koło 36 nosiła, z kwadrans chyba. To było najstraszniejsze: nie dopadli go znienacka, tylko jakiś pojedynczy kutas z nożem go w pojedynkę rozkręcił.
No, a Meksyk był przecież najlepszy. I w tym właśnie wilk pogrzebany.
Machnąłem na młodych, żeby się zwijać. Wcześniej niezbyt miałem ochotę na współpracę, w gruncie rzeczy dopiero teraz uwierzyłem, że faktycznie coś jest na rzeczy.
***
łysi z Nowego świata siedzieli zazwyczaj w Herbaciarni. Co się na mnie gapisz? Każda załoga ma jakieś swoje ulubione miejsce, oni mieli Herbaciarnię u Pana Herbatki.
Trochę się zdziwili, jak tam po półgodzinie wleźliśmy. Parę słów, pokazałem fotkę na telefonie. Wybuch płaczu; jakaś dziecina z na oko dwoma tuzinami kolczyków na twarzy zaczęła lamentować. To ponoć nowa dziewczyna Meksyka, jakiś miesiąc ze sobą byli. Za długo to się nie nachodzili.
Człowiek Kret streszcza nam to, co mieliśmy usłyszeć od truposza. Problem jest w gruncie rzeczy ten sam od ponad roku: Chińczycy pracujący w knajpach, Wietnamczycy na targu, burżuje z Japonii studiujący na politechnice.
I napisy „Yellow Pride” na polskich murach.
Jest takie powiedzenie, że Polacy myślą bardzo stereotypowo – dla nas każdy Azjata to żółtek, a każdy ptak to kurczak. Nie mówię, że jacyś skośnoocy dyrektorzy fabryk robili mi burdy na osiedlu, ale faktem jest, że ostatnio było coraz gorzej.
Wejście do azjatyckiego getta po zmroku tak naprawdę było niczym więcej, jak wyrafinowaną formą samobójstwa. Chcesz wrócić ze szkoły do domu na skróty, a tu pyk! I na następny dzień podają Cię jako główne danie w miejscowej kebabiarni.
Ja przesadzam? Popatrz na Paryż człowieku, popatrz na to co było na wyspach. Przyjeżdża armia imigrantów, mnożą się jak króliki, alienują od obywateli państwa które ich gości, a potem zaczynają się domagać praw. Gdy ich nie dostają podpalają samochody i wywołują zamieszki. Mija pół wieku, i pyk, mamy Kosowo gdzie nagle imigranci stanowią większość i chcą niepodległości.
Pierwsze zapiski o mojej rodzinie pochodzą z tysiąc trzysta dwudziestego szóstego roku. Prawie siedem wieków moi przodkowie walczyli z najeźdźcami, po to, żeby teraz nam robactwo legalnie od środka państwo zżerało?
No, ale odbiegłem od tematu. W ostatnich miesiącach przybysze ze wschodu stali się coraz agresywniejsi. Burdy w knajpach, burdy na ulicach. Kradzieże.
Zaczęli trząść naszym pieprzonym miastem, kumasz? I nikt nie chciał z tym nic zrobić, bo to byli przecież biedni imigranci, którzy przyjechali wspierać naszą gospodarkę. No, a że w Chinach nie przestrzega się praw człowieka, to i tutaj głupio od biedaków wymagać, żeby uszanowali czyjeś prawo do np. zachowania wszystkich zębów.
Ktoś musiał coś z tym zrobić. Na psy nikt nie liczył, poprawność polityczna podcinała im jaja w tym względzie.
Padło na nas. Miasta zawsze należały do skinheadów, czy się to komuś podoba, czy nie. Nasze były ulice, stadiony i knajpy – uczyliśmy pokory przez lata zarówno dresiarnię jak i skejtów, teraz przyszedł czas na lekcje dla tych od „Yellow Pride”.
Załoga Meksyka się wkurwiła. Dziwisz im się? Trzeba chłopakom przyznać niezłą organizację, nie minął kwadrans jak każdy miał na gębie szalik i teleskop w łapie.
To był swoją drogą ewenement na skalę kraju. Parunastu łysych, wszyscy wymachujący blisko sześćdziesięciocalowymi pałkami policyjnymi, takimi jak Rozdziewiczacz. Najwyraźniej ich stary herszt niezłą musztrę im fundował.
Moja załoga miała przyjechać do blokowiska żółtków sama, spotkanie w sercu getta. Z Herbaciarni mieliśmy znacznie bliżej, dosłownie trzy ulicę dalej zaczynała się ziemia niczyja.
Głupio się czułem, poza mną tylko Butan i ślimak nie mieli konkretnej broni. Jakiś łańcuch, jakiś kastet – no takie zabawki jak się zawsze do piaskownicy niesie, ale nieporównywalnie mniej użyteczne niż półmetrowa, metalowa pała.
Szliśmy ze śpiewem. Jakieś melodyjki rodem ze stadionu, nieśmiertelne „Chodźcie do nas!” supportowane odgłosem wybijanych szyb i przewracanych śmietników.
Ukrywali się przed nami. W oknach widać było mordy staruchów i zbijających furorę w tutejszych burdelach Azjatek, nie oni jednak byli celem.
Ci, po których wyszliśmy pojawili się dopiero na skrzyżowaniu Kościuszki i Kościelnej. Poprzebierani w czarne kimona, każdy z nożem, albo samurajskim mieczem ze sklepu „Wszystko po cztery złote”. Pieprzone „Made in China” w rękach pieprzonych pseudo-ninja.
Spodziewali się nas? Cholera wie, chyba tak. Dobrze ponad trzydziestu ich stało, coś tam wyzywali. Niby ani słowa po polsku, a jednak sens był łatwy do uchwycenia.
Była bitwa, były krzyki. Moja załoga w końcu też dotarła, skarciliśmy ich jak dzieci.
Tłukłem łbem jakiegoś syna, jakbyśmy mieli tak z kwadrans to bym Ci i opowiedział chętnie co to za konkretnie syn był. No, ale, że raczej czasu nie mamy, to powiem jedynie, że tłukłem mu tym łbem o krawężnik tak długo, aż wyskrzeczał, że w mieście się jakiś Yorikane pojawił.
Kolejne parę uderzeń zaserwowało mi piękną historię, o synu dziwki i członka Yakuzy, prosto z Kioto, który przybył tu, by przejąć władzę i wpływy na wschodzie Europy. W świeżo zdobytym telefonie (dla odmiany „made in Tajwan”) znaleźliśmy zdjęcia jegomościa.
Po mojemu to on tenisówki miał sprzedawać, a barwną historię wymyślił, żeby mu gówniarzeria piwo stawiała, a panienki same spodnie rozpinały. Ale fakt faktem, że to on planował zasadzić się na Meksyka.
To już był jakiś trop. Wiedzieliśmy chociaż, kogo mamy powiesić za jaja.
***
Krew za krew, kumasz? Niby brzmi banalnie, ale nie można sobie pozwolić na taryfę ulgową, nie na ulicy. Pozwolisz raz się poniżyć, to najpierw będą Cię wrabiać w każde gówno w promieniu stu kilometrów, a potem do końca życia będziesz robił za cwela w pierdlu.
Zabili łysego, kolesia z którym piliśmy na każdym gigu i z którym napierdalaliśmy się na co drugiej imprezie. Oczywiście, mieszkał na innej dzielnicy więc był ciotom, a nie prawdziwym skinem – ale w obliczu zastałej sytuacji, nie miało to większego znaczenia.
Dorwanie tego nożownika stało się sprawą honoru dla każdej załogi w mieście. Oczywiście, psiarnia zaczęła węszyć i w sprawie śmierci Meksyka i w sprawie zamieszek u żółtków – wyraźnie widać było jednak, że ani nie mają jaj rozwiązać pierwszej sprawy, ani ochoty wpierdalać się w drugą.
Mieliśmy farta, spotkaliśmy ich pierwsi. To było wczoraj, na placu Powstańców. Siedział stwór pokraczny z jakimiś dwoma kolesiami na murku, jakby nigdy nic. Nas było trzech, ich było trzech. Plan był prosty: nas miało zostać trzech, ich – zero.
Jak biegliśmy, to gnoje w nas rzucać zaczęli. Jakimiś pieprzonymi gwiazdkami, uwierzysz? Gdy gadżety z allegro świstały w powietrzu, kandydaci na ninja spokojnie podnosili dupy, szykując się do bitki.
Ja z Bujakiem zajęliśmy się przystawkami, Długi skoczył na danie główne. No i wtedy skończył się dzień dziecka. Miękcy byli jak kaczuszki, ale co z tego, jak się dziecka kung-fu trafić nie da? Bujak miał szczęście, jakoś swojego przeciwnika przewalił na ziemie i mu mordę spawać zaczął fachowo.
Zarówno mnie, jak i Długiemu szło znacznie gorzej. żółtki skakały jak Mario Bros, ten śmieszy facecik z gier na Amigę, kojarzysz? No w każdym razie, imć Yorikane znienacka zrobił trzy fikołki, podskoczył, obrócił się, pierdnął – i pyk, Długi na ziemi leżał, buźkę miał całą we krwi.
Ja w tym czasie nakłoniłem mego przeciwnika, żeby mój kastet pocałował. Czyli na dwa : jeden sytuacja wyglądała.
Bujak nie zdążył nawet wstać znad zmasakrowanej ofiary, jak mu na plecy jedyny ocalały przeciwnik wskoczył. Nim dobiegłem, stosunek sił ustanowił się na jeden do jednego.
Jak komuś to powtórzysz, to nazwę Cię kłamcą – ale trochę to mi się strasznie zrobiło wtedy. Z Meksykiem parę razy wychodziliśmy na dwór potańczyć po pijaku i nigdy nie szło to za dobrze, no a ten koleś miał go załatwić.
Co tu dużo mówić, skarcił mnie jak małą dziewczynkę. Chciałem mu przywalić, to odskoczył, jakoś mnie chwycił, założył dźwignie, rzucił, kopnął. Pieprzony cyrkowiec rodem z Mortal Combat.
I wiesz co gnój zrobił? Fatality wykonał. Wyjął pieprzony nóż i oberżnął każdemu z nas ucho, uwierzysz Ty? I jakby nigdy nic zebrał swoich i poszli w siną dal.
***
Szczur z namysłem potarł się po miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się jego ucho. Gdzieś w oddali dał się słyszeć sygnał policyjnego radiowozu.
-Ci też są udani z tymi syrenami. Ostrzega to tylko, że jadą, to wiadomo, że wiać trzeba. No, to końcówkę pozwolisz, że Ci trochę streszczę.
Koszowski pokiwał, pociągając kolejny łyk piwa. Nawet gdyby chciał przerwać rozmówcy, po prostu nie miał co powiedzieć w obecnej sytuacji.
-że był ode mnie lepszy, to wiedziałem. Ale pamiętasz, co mówiłem, o dawaniu się gnoić? Kupiłem następnego dnia pieprzony rewolwer, dokładnie taki jakim do Indiańców strzelali w Ameryce. Taki urok polskiego prawa, że broń palną sprzed osiemset czterdziestego można na straganie kupić, bez zezwolenia. A jak na czerwonych była dobra, to i na żółtych, nie?
Poszedłem do knajpy. Coś tam pies szczekał, ale wiesz, że ja w gruncie rzeczy dobry facet jestem. Nie chciałem się napawać tą chwilą, tylko wyrównać rachunki. Strzeliłem mu w łeb w połowie monologu.
Nigdy wcześniej nie strzelałem, trochę mi zniosło. Dostał w bark. Mordę zamknął od razu, pewno myślał, że go chcę terroryzować.
Nie chciałem, podszedłem bliżej i drugą kulkę mu już z bliska wpakowałem prosto w łeb. Aż mnie, jebany, obryzgał trochu. No, nie ważne. Wiesz co jego kumple zrobili?
Wszedł im biały facet do knajpy, zastrzelił ich szefa. Oni byli bez broni palnej. I wiesz co zrobili? Wstali wszyscy i się na mnie rzucać zaczęli.
Miałem łącznie sześć naboi, jak jakiś pieprzony Chuck Norris. Zestrzeliłem jeszcze trzech, nawet nie wiem czy przeżyli, czy nie. Dopiero to uspokoiło towarzystwo na tyle, że poukrywali się pod stołami, a ja mogłem spokojnie wyjść. To pomyślałem, że do Ciebie wpadnę.
-No to w gruncie rzeczy, wygrałeś, nie? Pomściłeś kumpla i ucho, pokazałeś miastu, kto kurwa rządzi.
-Gówno nie wygrałem. Wiesz co napiszą jutro w Wyborczej? że jestem rasista, faszysta i w gruncie rzeczy to neo-nazi. Wyrwałem największego chwasta, ale zanim wyjdę z pierdla za strzelaninę w knajpie, to na jego miejsce kolejne dziesięć się pojawi na mojej ulicy. – Szczur dopił swoje piwo, poczym podszedł do okna. Radiowozy już zaparkowały przed blokiem, czas na rozmowę z przyjacielem się kończył.
-Wiesz dlaczego do Ciebie przyszedłem?
Koszowski w milczeniu pokręcił głową.
-Bo nikt poważny nie napisze prawdy, poprawność polityczna na to nie pozwala. A ty, na łamach tego swojego Bravo Girl, nie jesteś ograniczony żadną cenzurą. Powiedz ludziom, żeby uważali na imigrantów. Teraz jeszcze jest na to czas, samochody nie płoną, getta nie domagają się niepodległości. Jeszcze.
Ktoś załomotał głośno w drzwi, rozległ się głuchy krzyk:
-Policja, otworzyć drzwi!
Szczur skinął swemu rozmówcy głową, poczym spokojnie wykonał rozkaz.
Każdy Azjata to żółtek, a każdy pta
1Opisy u ciebie szwankują, rasizmem trąci na kilometr, brak tolerancji i zrozumienia rzeczy powala na kolana