Mniej więcej śweże. Tekst z kwietnia. Nie wiem, czy bez szerszego kontekstu da się coś zrozumieć - gdyby nie, proszę wyłącznie o ocenę warsztatu
~~*~~
Nocne niebo co jakiś czas przecinały fajerwerki, odpalane przez cieszących się z awansu do finału Polaków i Szwedów. Względną ciszę przerywał wtedy huk, a ptaki podrywały się z pobliskich drzew, na których dopiero co zdążyły usiąść. Kolorowe błyski na chwilę rozświetlały mrok, a zaraz potem znikały, zaś ciemność znów otulała okolicę swymi ramionami. Było ciepło – albo nawet nie tyle ciepło, co parno i duszno. Prognoza pogody informowała łaskawie, iż w najbliższych dniach przewidywane są burze oraz silne opady deszczu. Na razie jednak ani jednych, ani drugich nie dało się uświadczyć. Tylko ta duchota, nieznikająca nawet nocą, niepozwalająca zmrużyć oka i sprawiająca, że wszyscy poruszali się jak muchy w smole.
Petter siedział na hotelowym balkonie i w zamyśleniu spoglądał na pogrążone we śnie Poole. Nie mógł zasnąć, jak chyba zresztą większość lokatorów tego niewielkiego przybytku. Z dołu dochodził gwar, szczęk kieliszków mieszał się z odgłosem rozmów, ktoś krzyczał, ktoś inny śpiewał... To pewnie żużlowcy dwóch drużyn narodowych wyprawiali przyjęcie na cześć swego awansu do najważniejszych zawodów turnieju o Drużynowy Puchar świata. A może to jednak Australijczycy zapijali porażkę? Nie żeby tożsamość imprezowiczów szczególnie obchodziła Pettera; po prostu starał się znaleźć jakiś błahy i najlepiej nudny temat do rozważań, a potem posłużyć się nim jako lekiem na bezsenność. Niestety, niezbyt mu ta sztuka wychodziła. Siedział zatem na niewygodnym, plastikowym krzesełku i z rezygnacją wpatrywał się w otaczający hotel las. świerszcze cykały, skryte w wysokiej trawie, a gdzieś w oddali pohukiwała sowa. Młody Norweg oparł łokieć na stojącym obok stoliku, nieomal strącając znajdującą się na nim popielniczkę. W ostatniej chwili przytrzymał porcelanowe naczynie drugą ręką.
– Uważaj! – rozległ się drwiący głos. – Chyba nie jesteś jeszcze na tyle bogaty, żeby móc płacić odszkodowanie za zniszczenie mienia.
W oczach Pettera błysnęły drapieżne iskry. W mgnieniu oka odwrócił głowę i otaksował wzrokiem stojącego w progu Alexa Bjaanda.
– A ty co tu robisz? – wycedził zimno, dyskretnie odstawiając popielniczkę na swoje miejsce. Milczenie przerwał po chwili śmiech Duńczyka.
– Zapominasz, że to nie twój prywatny balkon, Petter – oznajmił, rozsiadając się nonszalancko na wolnym krześle. – Jak się czujesz przed jutrzejszym spotkaniem z kibicami? – zagaił, udając przyjazny ton. Petter nie zdążył odpowiedzieć, bowiem Alex zrobił minę, jakby właśnie sobie coś przypomniał, machnął ręką i dodał, śmiejąc się ironicznie:
– Ach, jasne! Ty nie masz powodów, żeby się stresować. Kogo obchodzi jakiś tam szczeniak, przypadkiem dorzucony do zespołu?
Słuchając tych słów, Lindmann nerwowo miął róg wielkiego obrusa w słoneczniki.
– Edgar mnie powołał – powiedział powoli, wyraźnie wypowiadając każde słowo. Nie daj się sprowokować, on tylko na to czeka...
– Oczywiście! – zawołał Alex, gestykulując nieco przesadnie. Zaraz jednak nachylił się do Pettera i mrużąc oczy, wyszeptał:
– Ale nie udawaj, że nie wiesz. Zrobił to tylko dlatego, że Halvor chciał, żebyś wszedł na jego miejsce. Gdyby nie to, nie miałbyś czego szukać w drużynie.
Norweg zacisnął pięści.
– Kłamiesz! – warknął, mając ochotę jednym celnym ciosem zetrzeć z ust Alexa ten obrzydliwy uśmieszek. Bjaand wzruszył ramionami. Przez chwilę żaden z nich nie odzywał się ani słowem, jakby obu w tym samym momencie niezwykle zafascynowały dochodzące z dołu odgłosy. Petter kątem oka obserwował sylwetkę Duńczyka na tle nocnego nieba. Lekki wiatr kołysał jego niemal białe włosy (ach, jakże cudownie byłoby powyrywać mu do cna te kłaki...), a sponad koszulki połyskiwał kawałek złotego łańcucha (... albo chwycić za tę tandetną biżuterię i udusić drania...). Wreszcie to Alex zdecydował się przerwać milczenie.
– Powiem ci coś, jak żużlowiec żużlowcowi...
Petter uniósł brew, zastanawiając się, czego jeszcze będzie dane mu wysłuchiwać tego wieczora.
– Młody jesteś i całkiem niegłupi, a u nas przebić się niełatwo. Więc może spieprzaj do tej swojej Norwegii, gdzie na pewno będziesz gwiazdą i nie staraj się na siłę zasłużyć dla kraju, który nie jest twój? – Kończąc, oparł rękę na stole. Popielniczka zadrżała niebezpiecznie.
Lindmann przewrócił oczami. Tym razem to on wybuchnął śmiechem.
– I co chcesz tym osiągnąć? – spytał, z nagła zaglądając Alexowi w oczy. Duńczyk skulił się nieznacznie. – Pomyśl logicznie. Przecież i tak jeszcze nieraz się spotkamy, więc może zamiast przede mną uciekać, powiedz wprost, o co ci chodzi.
– O nic mi nie chodzi – odburknął Alex, odwracając wzrok. – Po prostu, nie życzę sobie jeździć w jednej drużynie z kimś takim jak ty! – wybuchnął nagle, wstając. Zamienili się rolami – teraz to Petter prezentował olimpijski wręcz spokój, zaś Bjaand miotał oczami gromy na prawo i lewo, jakby nagle zrozumiał, że teraz już żadne kłamstwa i zwodzenia nie pomogą.
– Co masz na myśli? – I Norweg wstał, wciąż nie spuszczając wzroku z Alexa. Ten zaś zmarszczył brwi.
– Słyszałem twoją rozmowę z Edmundem – przyznał powoli. – I co, dumny z siebie jesteś? – warknął oskarżycielskim tonem. Petter o mało nie odskoczył, tak bezbrzeżnym zdumieniem i pewnym rodzajem lęku napełniły go słowa Duńczyka. O co temu palantowi właściwie chodzi?
– Chyba nie zrozumiałem.
– To ja ci w takim razie wytłumaczę. – Alex podszedł do niego. Był o prawie pół głowy niższy od Pettera, jednak teraz to on zdawał się dominować nad Norwegiem. Zniżył głos do syczącego szeptu, po czym oznajmił:
– Przecież to jasne, panie Lindmann. Załatwiłeś Halvora, bo wiedziałeś, że wtedy wejdziesz do drużyny na je...
Nie dokończył. W ułamku sekundy dłoń Pettera zacisnęła się na jego gardle. Oczy Alexa rozszerzyło przerażenie, a z ust wydobył się nieartykułowany charkot.
– Daj mi... Jeden... Powód... – dyszał Norweg, spoglądając z wściekłością na Bjaanda. Na twarzy Alexa pojawiła się błagalna mina. Petter nieznacznie zwolnił uścisk.
– Powiedziałeś o jedno kłamstwo za dużo! – warknął. Duńczyk nagle jakby nabrał pewności siebie, zwinnie uwolnił gardło i skomentował, śmiejąc się drwiąco:
– Widzisz, miałem rację. Z prawdą się nie polemizuje, więc pozostał ci tylko argument siły.
Stali naprzeciwko siebie, spoglądając tak groźnie, że gdyby dać im do rąk pistolety, niechybnie obsługa hotelowa zastałaby wkrótce dwa trupy na balkonowej podłodze.
– Dobrze wiesz, że to był wypadek... – zaczął lodowato Petter.
– Wypadek! – przerwał mu ironicznie Alex. – Ciekawe, czy Halvor też by to nazwał wypadkiem...
– Akurat nie ty to wiesz najlepiej! – syknął Petter, uderzając pięścią o stół. Popielniczka była już na krawędzi.
– Ale cóż, Halie może nie pamiętać... Co nie zmienia faktu, że wkrótce wszyscy się dowiedzą, jak potraktowałeś tak zwanego przyjaciela...
Tym razem to popielniczka nie wytrzymała napięcia. Spadła na posadzkę, roztrzaskując się w drobny mak. żaden z żużlowców nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
– A nawet, jeśli to kłamstwo, to jak sądzisz, komu uwierzą? Nieokrzesanemu młodziakowi z chorymi ambicjami, czy zrównoważonemu, doświadczonemu zawodnikowi, który nie powtarza byle plotek?
Tego wieczora największym błędem Alexa było to, że stał tak blisko balustrady.
Wszystko potoczyło się w zaskakującym tempie. W jednej chwili Bjaand stał jeszcze na balkonie, opierając się nonszalancko o barierkę, w drugiej zaś znajdował się już na samym środku szwedzkiego stołu, kością ogonową zanurzony w misie z ponczem czy innym bytem płynnym. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, iż misa była przypuszczalnie diamentowa, bowiem dziwnym trafem nie rozprysła się na kawałki pod wpływem uderzenia. Stojący na hotelowym tarasie goście wbili bezbrzeżnie zdumione spojrzenia w Alexa, pod którym po chwili załamał się drewniany stół.
Petter oparł się o balustradę, odrzucił do tyłu jasne włosy i wybuchnął śmiechem. śmiał się do rozpuku, gdy oburzeni tudzież rozbawieni uczestnicy przyjęcia w pośpiechu opuszczali taras, gdy Bjaand wygrzebywał się z misy, a obsługa hotelowa starała się uprzątnąć szkody. Nie przestał nawet wtedy, kiedy na jego ramieniu spoczęła chłodna dłoń Edgara Ruttweisera.
"Księga skarg i zażaleń" [opowiadan
1Ta historia jest prawdziwa, jest z TV...
(Maryla Rodowicz, "Opera mydlana")
(Maryla Rodowicz, "Opera mydlana")