Upiór Nocy Letniej (horror)

1
Krótkie opowiadanie, traktować należy jako wprawkę.



Upiór Nocy Letniej



Parno i ciepło, w powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń odpadków, napływająca z rozwalonego kontenera na śmieci, ukrytego w głębi zaułka. Słychać było ciche pomiaukiwania bezpańskich kotów, szukających wśród odpadów resztek pożywienia. Księżyc świecił wysoko na niebie, rzucając słabą poświatę na zabudowania miasta. Godzina zero minęła już jakiś czas temu. Chodnik skąpany był w bladym świetle lampy ulicznej.

Ulicą szedł mężczyzna, a raczej chłopak w kapturze i szerokiej bluzie. Ręce trzymał w kieszeni, a wzrok utkwił w ziemi. Widać było, że śpieszy mu się gdzieś. Wdepnął w kałużę, rozpryskując wodę dookoła. Zaklął cicho pod nosem, wysłużony adidas przemókł do reszty, a skarpetkę można by z powodzeniem wykręcić z wody. Przedtem cały dzień padało, dlatego jezdnia usiana była małymi jeziorkami, a każda głębsza dziura wypełniła się po brzegi deszczówką.

Chłopak skręcił w alejkę po prawej i przebył ją w imponująco szybkim tempie. Znalazł się na głównej ulicy. Ciszę przerwało wycie silników dwóch aut, które szybko przemknęły jeden za drugim.

Zatrzymał się dopiero przed podświetlaną tablicą ogłoszeniową, która mimo późnej pory reklamowała proszek do prania w wyjątkowo promocyjnej cenie. Minął wystawę i wszedł do sklepu, otwartego przez całą dobę.

Rozległ się irytujący odgłos dzwonka, oznaczający przybycie klienta.

Nastolatek jakby od niechcenia wziął koszyk i ruszył wzdłuż półek, tak jak zawsze. I jak zwykle zatrzymał się przy dziale z alkoholem. Uniósł kaptur, by przyjrzeć się wystawionym trunkom. Po chwili sięgnął do kieszeni i wyciągnął kilka monet. Oględziny drobnych finansów nie wypadły nader pomyślnie. Wsadził do koszyka jedynie puszkę piwa i powlókł się powoli w kierunku kasy, łypiąc spode łba na kamery zwisające w rogu pomieszczenia.

Tylko jedno stanowisko było obsadzone. Przy kasie siedział na oko czterdziestoletni, całkiem łysy na czubku głowy facet. Zmierzył przeciągłym spojrzeniem chłopaka, kiedy ten wykładał swój towar na taśmę.

- Dowodzik jest? – spytał uszczypliwie.

- A tym razem tak – rozległ się opryskliwy głos spod kaptura.

- Niemożliwe. Tym razem nie zostawiłeś go w domu, nie wyprałeś go przypadkowo, nikt ci go nie ukradł i nie zjadł go pies?

- Nigdy nie mówiłem nic o psie – burknął.

- Możliwe, ale to mniej więcej ten sam poziom. Dobra, to pokaż.

Chłopak wyjął z kieszeni bluzy dokument o ciemnoczerwonej okładce, lśniący na milę nowością i położył na ladzie.

- O widzę, że dopiero dwa tygodnie temu stuknęła ci ta osiemnastka. A gdzieś od dobrego roku wmawiasz mi coś dokładnie innego, eee…. Miłoszu – rzucił okiem na stronę tytułową.

Sprzedawcy odpowiedział tylko krzywy uśmiech nastolatka.

- No dobra – wziął puszkę i skasował ją. Rozległ się charakterystyczny pisk czytnika. – Trzy złote i pięćdziesiąt groszy.

Miłosz rzucił dwie dwójki i poczekał, aż mężczyzna wyda mu resztę. Zwinął trunek do kieszeni i nie oglądając się za siebie, opuścił sklep. Szedł szybko, w kierunku parku, dokąd praktycznie zawsze udawał się podczas swoich nocnych wycieczek po miasteczku. Miał tam upatrzoną ławkę, na której często rozsiadał się, zakładał słuchawki i odpływał na kilka kwadransów.

W oddali, przy drugiej stronie jezdni zabłysło zielone światło, a dokładniej zielony znaczek, który zapewne miał symbolizować człowieka. Chłopak przeszedł po pasach, jak przystało na grzecznego i praworządnego obywatela, następnie skręcił w alejkę klonową. Minął parę zakochanych, przy czym nie omieszkał zmierzyć wzrokiem dziewczyny, tonącej w uścisku swojego wybranka. Piękna, to ona z pewnością nie była, ale jak to mówią, każda potwora znajdzie swego amatora, pomyślał Miłosz. U wylotu alejki spostrzegł dwóch pakerów palących szlugi. Jeden z nich trzymał uwiązanego na smyczy buldoga. No tak, wyjście za potrzebą biednego zwierzątka. Piesek załatwiał się kilka kroków dalej, za nic sobie mając tabliczkę wbitą w trawnik: Nie niszcz zieleni.

Na prawym końcu prostopadłej ulicy widniało wejście do parku. Drzewa wznosiły się wysoko, kilka niemal dosięgała szczytów pobliskich apartamentów. Miłosz przespacerował się ścieżką, wysypaną żwirem i drobnymi kamyczkami. Po lewej stronie rysował się brzeg niewielkiego stawu, zarośnięty trzciną i innym zielskiem. Gruba ściana żywopłotu wyciszała odgłosy miasta, przejeżdżających samochodów, klaksonów, tworzyła jakby swoistą granicę między parkiem a całym tym miejskim syfem.

Chłopak szybko wypatrzył swoją ulubioną ławkę, skrytą w cieniu rozłożystej wierzby. Kiedy legł na niej, drewno ugięło się z ledwo słyszalnym, trzaskiem. W sekundę później słychać było już dźwięk otwieranej puszki i syk ulatującego się gazu. Nie dało się ukryć, że Miłosz cholernie lubił te odgłosy. Kilkoma potężnymi łykami opróżnił puszkę do połowy. Wyjął z kieszeni jeansów zapalniczkę ze skąpo ubraną modelką i dwa zgniecione skręty, przygotowane kilka kwadransów prędzej, w piwnicy pod blokiem. Spojrzał na nie krytycznym wzrokiem, z jednego wysypało się trochę marihuany i pokruszonych listków tytoniu. Zaraz jednak zaradził problemowi, pakując wszystko z powrotem do środka. Czynił to powoli i ostrożnie, niemal z czcią, by nie zniszczyć bibułki i uronić jak najmniej zioła.

Wreszcie podpalił końcówkę skręta zapalniczką i zaciągnął się mocno. Po chwili wypuścił stróżkę dymu. Kolejny buch. Znów był w swoim świecie. I następne zaciągnięcie. Uwielbiał to rozprężenie, ten dobry humor, który zjawiał się błyskawicznie po wypaleniu blanta.

- Sięgam do szufladki, a tam blanciki już skręcone, tak zaczynam kolejny, nowy i piękny dzionek… - zanucił beztrosko, wyjmując strasznie poplątane słuchawki i na wpół rozładowany odtwarzacz mp3. Leniwie założył nogę na nogę i zaczął rozplątywać kabelki. W krótkich przerwach w tym pasjonującym zajęciu zdołał wypalić drugiego skręta. Potem z szerokim uśmiechem na ustach, od ucha do ucha, wetknął słuchawki w uszy i włączył muzykę. Poczuł, jak odpływa w rytm bitów, samplów i loopów.



Się jara dziewczyno się jara chłopaku

To czysta Marycha bez doboru maku

Bez doboru wojny o zajebistym smaku

Polszczyzna Holandii o mistrzowskim zapachu

Się jara od nocy do rana to trawa

Znów zawijam lolka z grama

Czacha ciężka ale jest gitara

Kocham ten stan kiedy się najaram

Wiesz jak ostry chaj pobudza do działania

Likwiduje szarość na boisku gała

Joint i sport to nie odłączna para

Nie zabroni nigdy tlić mi żadna pała

Reprezentuję radosny futbol

Radosny rap nie komercyjne gówno*



Otrząsnął się dopiero, kiedy stan baterii stał się alarmująco niski, o czym odtwarzacz raczył poinformować go krótkim sygnałem. Spojrzał na zegarek, który wskazywał 01:17. Stwierdził, że czas powoli ruszyć zwłoki i zajść do domu. Miał to szczęście, że ojciec chodził na nocki do roboty, a matka nigdy się nie czepiała, kiedy wychodził późnym wieczorem. Zazwyczaj już spała.

Poszedł w stronę drugiego wyjścia z parku, chciał zatoczyć koło, przejść przez rozświetlony rynek i dopiero na końcu trafić do domu. Nagle żwirowaną ścieżkę przebiegł mu kot o ciemnej sierści. Normalnie nie zwróciłby nawet na niego uwagi, ale teraz wybuchnął głośnym śmiechem, jakby tak banalna rzecz była najzabawniejsza na świecie. Nim zdołał się opanować, leżał już na kolanach na krótko przystrzyżonej trawce. Przez całą dalszą drogę zanosił się chichotem. Uwielbiał te przypływy dobrego humoru. Ruszył dalej.

Na niskim murku, ogradzającym teren jakiejś niewielkiej posesji siedziała młoda dziewczyna, mogła mieć na oko szesnaście lat, nie więcej. Jej sylwetka skąpana w świetle pobliskiej latarni wydawała się być niewielka, zaś brązowawe włosy były pozlepiane i takie jakieś wypłowiałe. Miłosz chciał już odwrócić wzrok, kiedy dziewczę obejrzało się w jego kierunku. Zobaczył wielkie, sarnie oczy, z ciemnymi obwódkami. Ale to rozległa blizna, ciągnąca się od podbródka aż po policzek sprawiła, że tętno chłopaka przyśpieszyło gwałtownie.

Nie, żeby się przestraszył. Co to, to nie, miał zbyt dobry humor, zresztą nie mógł zawierzać swojemu wzrokowi. Już kiedyś po ostrzejszej imprezie z kumplami widywał niestworzone rzeczy, różne kształty, wielkie grzyby, ale wtedy spalili tyle tego świństwa, że się głowie nie mieście. A ta dziewczyna była strasznie… realna.

Pewnie przybłęda jakaś, skrzywdzona przez los, pomyślał Miłosz i zaśmiał się sam ze swojego wyrafinowanego dowcipu. Po chwili jednak perlisty śmiech uwiązł mu w gardle. Dziewczyna wpatrywała się w niego, jak w obrazek, a jej oblicze było nieprzeniknione.

- Na co tak wywalasz gały?! – krzyknął, czując jak wzbiera się w nim złość, strach i nieoczekiwany przypływ odwagi, której nie posiadał na co dzień. Marihuana czyni cuda.

Dziewczę przygryzło dolną wargę, uśmiechając się. Nie był to przyjemny uśmiech i nie wróżył niczego dobrego.

Miłosz nachylił się i sięgnął po niewielki kawałek odłupanego chodniku.

- Wynoś się stąd, dziwko!

Zamachnął się, ale nie zdążył rzucić pociskiem; dziewczyna zniknęła. Umknęła w najbliższą ciemną uliczkę, a tak przynajmniej zdawało się Miłoszowi, gdyż nie dostrzegł żadnego ruchu. A może jej w ogóle nie było? Może były to tylko zwykłe przewidzenia. Cóż, po dwóch skrętach nie miał prawa znajdować w takim stanie, chyba że Grucha opylił mu jakiś lipny towar. Ale taki obrót sytuacji też odpadał, Grucha to w końcu swój ziom z tej samej klatki.

Jedno było pewne, że czas najwyższy się ulotnić i uderzyć w kimono. Odpuścił sobie plany wycieczki na rynek, tylko ruszył najprostszą drogą do domu. Nagle poczuł czyjś wzrok na swoich plecach. Obejrzał się, nie zobaczył jednak nikogo. Mimo to nie mógł wyzbyć się nieprzyjemnego wrażenia stałego obserwowania. Wydawało mu się, że to cholerne dziewczę podąża jego śladem. Przyśpieszył kroku. Znał dobrze okolicę, wykorzystał swój stary skrót pod wiaduktem i już praktycznie kilkaset metrów dzieliło go od osiedla.

Zdarzyło się jednak coś niespodziewanego. Pod latarnią stała niewyraźnie postać. żarówka przepaliła się już kilka dni temu, więc wokół panowała ciemność. Ale Miłosz zapamiętał te wielkie oczy, świecące w ciemności.

- Ciebie nie ma, nie istniejesz, nie masz prawa. Jesteś tylko cholerną zjawą. Już więcej nie palę i nie piję – wyszeptał cicho do siebie i szedł dalej, starając się nie patrzeć w stronę latarni. Mimo iż podążał chodnikiem po drugiej stroni jezdni, zdawało mu się, że słyszy przyśpieszony oddech dziewczyny, jakiś dziwny syk. Puścił się biegiem. Nagle poczuł, jak coś chwyta go za nogę. Runął na ziemie, jak długi. Zaraz odrzucił kaptur i podniósł się na kolana. Spojrzał w miejsce, gdzie stała dziewczyna.

Było puste.

Poczuł uścisk lodowatej ręki na swojej szyi. Stała tuż za nim i wpatrywała się w niego z nieukrywanym zafascynowaniem. Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając białe i ostre kły, zupełnie jak u wampira. Miłosz zamarł z otwartymi ustami, wytrzeszczył oczy. Dziewczyna zbliżyła swoją twarz, już wiedział, co się zaraz stanie. Chciał unieść rękę, żeby się zasłonić.

Nie zdążył, poczuł ból na boku szyi, w nozdrza uderzył ostry smród, woń rozkładu. Niemal słyszał, jak wampirze kły przebijają mu skórę, momentalnie zakręciło mu się w głowie. Wampirzyca wgryzła się jeszcze mocniej, sapiąc i prychając. Zaczęła wysysać życiodajny płyn.

Chłopak ostatkiem świadomości sięgnął do kieszeni w bluzie. Wymacał metalowy przedmiot i wyciągnął go. Nacisnął na okrągłą wypustkę, brzdęknęła sprężyna, wysunęło się ostrze. Ciachnął dziewczynę nożem po łokciu, na ziemię trysnęła jakaś biała maź. Odepchnął ją z całej siły, poczuł jak maszkara wyrwała mu zębami kawałek skóry. Trzymając się za krwawiącą ranę, pognał przed siebie jak oszalały. Usłyszał, jak wampirzyca skoczyła za nim w pościg, a biegła znacznie szybciej.

Miłosz wybiegł na środek ulicy. Czuł, że dziewczyna była już o pół kroku za nim. Na jego nieszczęście zatrzymał się i obejrzał. Ujrzał bladą twarz wykrzywioną w grymasie. A potem usłyszał klakson i pisk opon. I zobaczył dwa, rosnące z każdą sekundą, oślepiające światła.

Po jego ciele błyskawicznie rozszedł się straszny ból. Uderzenie odrzuciło go na dobre kilka metrów.



* * *



Na osiedlu grunwaldzkim życie toczyło się jak co dzień. Pod jednym z bloków zatrzymał się ciemnoniebieski polonez. Wysiadł z niego listonosz, z pękatą torbą na ramieniu i skierował się do wejścia. Tymczasem z samochodu dobiegał głos radiowego spikera:

…na sam koniec wiadomości powiemy o tragedii, jaka wydarzyła się zeszłej nocy w naszym mieście. Rozpędzony SUV potrącił młodego człowieka, który nieoczekiwanie wtargnął na jezdnie. Nastolatka błyskawicznie przewieziono do szpitala, lekarzom nie udało się jednak odratować chłopaka. Jak powiedział naszemu reporterowi podkomisarz Marek Kamiński, przyczyną zachowania ofiary były prawdopodobnie środki odurzające. A teraz nadszedł czas na sport i pogodę…





* tekst piosenki Hemp Gru "Zjedz Skręta"
"Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać."

Andrzej Sapkowski

2
Parno i ciepło, w powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń odpadków
Było parno i ciepło... - tak już brzmi o piekło lepiej. Choć i tak nie zbyt dobrze. Nie wiedzieć czemu takie wejścia zawsze kojarzą mi sie z pojedynkami rewolwerowców.


napływająca z rozwalonego kontenera na śmieci,
Rozwalonego, to tak banalnie brzmi. W ogóle mało ludzi zdaje sobie sprawę, że rozwalony to słowo potoczne.


rzucając słabą poświatę na zabudowania miasta. Godzina zero minęła już jakiś czas temu. Chodnik skąpany był w bladym świetle lampy ulicznej.
Słaba poświata, skąpany w świetle, te zdania są przesycone skojarzeniami ze światłem.


Przedtem cały dzień padało, dlatego jezdnia usiana była małymi jeziorkami, a każda głębsza dziura wypełniła się po brzegi deszczówką.
Owe jeziorka, a dziury wypełnione wodą to to samo. Po co się powtarzać?


dziewczę
A co to, jakaś stylizacja na gwarę? Szkoda tylko, że zupełnie nie pasuje to języka tekstu.


dziewczyna zniknęła. Umknęła w najbliższą ciemną uliczkę,
W tym konkretnym fragmencie, gdy piszesz, że dziewczyna zniknęła, wyobrażam sobie chmurę dymu, bum, hokus pokus, harry potter i dziewczyna się dematerializuje, a tu jednak po ludzku uciekła.



Podobało mi się mimo banalności. Było czuć w powietrzu, że coś się wydarzy. Powiem nawet więcej, rosło napięcie. Niestety później mnie zawiodłeś. Tą wampirzycą. Liczyłem na seryjnego mordercę

albo czupakabrę, a tu wampir. Nie wypada fundować czytelnikowi takie rozczarowanie.

Ale ogólnie jest dobrze, styl momentami banalny, ale nie utrudniający czytania. Nie powiem Ci "oby tak dalej", bo musisz jeszcze wiele zmienić, ulepszyć, ale jesteś na dobrej drodze.

Pozdrawiam.

PS. Ugruntowałeś moje negatywne przekonanie na temat rapu :wink:

3
Zaczęło sie ciekawie... rozwijało średnio... zakończyło kiepsko.



Miałam nadzieję na coś nowego, odkrywczego, nieźle napisany początek pozwalał liczyć na wiele, wiele więcej. Postać Miłosza bardzo przypadła mi do gustu, opisy również, ale ta wampirzyca... Ani mnie nie zaintrygowała ani nie napełniła przerażeniem (a chyba o to chodziło). Masz bardzo bogate słownictwo choć używasz sztampowych zwrotów, np. "skąpane w świetle pobliskiej latarni", warto pobawić się słowami i wyszukać coś oryginalniejszego. Utrzymałeś klimat, czekałam niecierpliwie aż coś się wydarzy. Trochę się zawiodłam, ale jest bez tragedii. Osobiście w ogóle nie pisałabym tej drugiej części, o listonoszu, jest niepotrzebna, bo czytelnik już zdążył domyśleć się co i jak. Poza tym (tu już się czepiam, wybacz) użyłabym tu tekstu innego niż hip-hop i skłoniła się raczej ku reggae, które zawsze kojarzyło się z takimi "ludźmi na lekkim haju". Może Vavamuffin? Ogółem jestem na tak, ale jeszcze kilka rzeczy Ci tu zacytuję do poprawki:



1."Chodnik skąpany był w bladym świetle lampy ulicznej."



A nie chodziło przypadkiem o latarnię?



2. "Zatrzymał się dopiero przed podświetlaną tablicą ogłoszeniową, która mimo późnej pory reklamowała proszek do prania w wyjątkowo promocyjnej cenie"



Z tego wynika, że tablicom ogłoszeniowym wypada reklamować produkty tylko za dnia. Rozbawiło mnie to :)



3."...syk ulatującego się gazu..."



albo ulatniającego się gazu albo ulatującego gazu, wybieraj.



4. "W oddali, przy drugiej stronie jezdni zabłysło zielone światło, a dokładniej zielony znaczek, który zapewne miał symbolizować człowieka."



po drugiej stronie jezdni



5. "Na prawym końcu prostopadłej ulicy widniało wejście do parku"




No bo końce to mogą być prawe i lewe, tak?



6."Księżyc świecił wysoko na niebie"


W sumie ciężko byłoby mu świecić na Ziemi...



Reasumując - było dobrze, ale koniec do poprawki :D
-Is this heaven?

-Nie, lodówka

4
Słaba poświata, skąpany w świetle, te zdania są przesycone skojarzeniami ze światłem.


Oto mi chodziło, może troszkę przesadzone jak na jeden moment. Ale to źle?


A co to, jakaś stylizacja na gwarę? Szkoda tylko, że zupełnie nie pasuje to języka tekstu.


Fakt, zupełnie przypadkowe. Dużo piszę językiem stylizowanym i już czasem mimowolnie używam takich wyrazów :wink:


albo ulatniającego się gazu albo ulatującego gazu, wybieraj.


naturalnie ulatniającego się.



Z resztą poprawek też raczej się zgadzam i dziękuje za łapankę.


Zaczęło sie ciekawie... rozwijało średnio... zakończyło kiepsko.


W sumie to chyba najlepiej obrazuje opowiadanie. Przyznam się bez bicia, że mogłem bardziej dopieścić ten tekst. W sumie teraz żałuje, że nie poszperałem i nie wyszukałem jakiegoś bardziej osobliwego stwora nocy, bo wampir bardzo zalatuje sztampą. A że fabuła dość schematyczna, dopiero raczkuję w horrorze, jak zresztą pisałem w powitaniu. Ale jeszcze wam tu coś kiedyś strasznego zamieszczę, wiec strzeżcie się :D
"Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać."

Andrzej Sapkowski

5
Hmm, zaintrygowałeś mnie tym językiem stylizowanym na gwarę. Może dasz nam coś w tym stylu? A kiedy my będziemy weryfikować, dopieszczaj swoje horrory :D
-Is this heaven?

-Nie, lodówka

6
Cóż, nie będę oryginalna, jeśli powiem, że rozczarowała mnie ta wampirzyca... a dokładniej, nie ona sama, ale sposób jej zachowania się. Wiadomo bowiem, że jak wampir, to musi ugryźć, ma kły itd., no i się włóczy po nocy, strasząc śmiertelników. Chłopak był w stanie lekkiego odurzenia, można było to wykorzystać, i zrobić z wampirzycy dzieweczkę, co idzie do laseczka, czy coś w tym stylu;) Tylko wtedy to chyba nie byłby horror.



Podobało mi się, jak składasz zdania, tam się poprzednicy dopatrzyli kilku błędów, ale popracujesz nad nimi i będzie ok. Ciekawy wydał mi się też początek tekstu, opisy, przynajmniej niektóre, oraz szczegółowość, bo tu są zakochani, a tu pies się załatwia, a jeszcze tam siedzi sobie dziewczę o sarnich oczach.



pozdrawiam :)
I must say I'm disappointed in your progress. I imagined you would be here sooner.

7
Chłopak był w stanie lekkiego odurzenia, można było to wykorzystać, i zrobić z wampirzycy dzieweczkę, co idzie do laseczka, czy coś w tym stylu;) Tylko wtedy to chyba nie byłby horror.


A wiesz, że myślałem nad brutalną sceną gwałtu w jakimś zakamarku? Ale ostatecznie porzuciłem ten koncept :wink:


Hmm, zaintrygowałeś mnie tym językiem stylizowanym na gwarę. Może dasz nam coś w tym stylu?


Hmm... Mogę coś wrzucić, ale najciekawsze pozycje powysyłałem na konkursy literackie, więc ich chyba za bardzo nie wolno mi póki co na forum publikować.
"Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać."

Andrzej Sapkowski

8
W takim razie poinformuj nas później o wynikach tych że konkursów :twisted:

Dodane po 59 sekundach:

tfu, miało być oczywiście "tychże" :p





przepraszam za zamieszanie.
-Is this heaven?

-Nie, lodówka

9
Trzecie dzisiaj opoiwadanie i ... źle. Badzo źle



zacznę banalnie:
leżał już na kolanach na krótko przystrzyżonej trawce.
To ja spytam - Jak można leżeć na kolanach?! Bo jak klęczęć wiem...




Zatrzymał się dopiero przed podświetlaną tablicą ogłoszeniową, która mimo późnej pory reklamowała proszek do prania w wyjątkowo promocyjnej cenie. Minął wystawę i wszedł do sklepu, otwartego przez całą dobę.
Rozumiem, ze świat przedstawiony przez Ciebie to jest rodem z "Blade Runner'a" i o tej porze powinno być XXX...




Ulicą szedł mężczyzna, a raczej chłopak w kapturze i szerokiej bluzie.
To narrator nie wie, kto to szedł tak naprawdę ? A poza tym, mężczyzna nie może nosić bluzy z kapturem?!




Kiedy legł na niej, drewno ugięło się z ledwo słyszalnym, trzaskiem.


Kolejna wpadka. Trzask to donośny i charakterystyczny odgłos. Jak ten Twój, mógłby byc ledwo słyszalny?



Dalej rozbierać nie będę, bo mój wywód zająłby trzy Twoje teksty... bardzo to słabe, wątłe i bardzo, ale to bardzo błędne.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Ogólnie mam zdanie podobne do Martiniusa.

Spodziewałem się czegoś innego.

Skoro horror to myślałem, że będzie nieco poważniejszy językowo, a nie nafaszerowany naleciałościami z języka potocznego.

Na tą chwilę wygląda to jakbyś opowiadał to komuś na ulicy nie bacząc na słowa. Mnie się takie coś nie podoba.

Poza tym zdarzają Ci się gafy, które wyłapała nasza przyszła pisarka.

Czemu wybrałeś do tekstu akurat kawałek Hemp gru?

Można było znaleźć wiele innych, lepszych jeżeli już chciałeś żeby to był rodzimy hip - hop. Słucham to wiem.

Końcówka należy do najbardziej wyświechtanych jakie można dać, zazwyczaj w ten sposób człowiek się ratuje gdy nie ma pomysłu jak skończyć albo gdy jego warsztat jest znikomy.

Ta wampirzyca również jest nijaka, jakby nieco zbyt wycukierkowana. Piszesz, że wpatrywała się w bohatera z nieukrywanym zafascynowaniem, ale dlaczego już przemilczasz. Czyżby czymś się wyróżniał w tłumie? Był materiałem na super smaczny kąsek dla wampira? Nie wiem.

Traktujesz czytelnika nie tyle po macoszemu co trochę jak głupka. Na przykład fragment, w którym opisujesz zęby dziewczyny i wtrącasz - jak u wampira. To jest jedno z pierwszych skojarzeń czytelnika więc możesz to ominąć, ja osobiście nie lubię jak autor za wszelką cenę chce mi wszystko pokazać bojąc się, że nie zauważę o co mu chodziło. Pozwól mi jako czytelnikowi się wykazać.

Następnym razem pozwól mi na nieco większą swobodę.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron