[12 października 2025] Czarna Emma vs Max

1
Temat: kot i ocet;
gatunek: dowolny;
długość: max. 10k;
termin: do 28.09 (niedziela, włącznie);

Oceniać można przez tydzień od wstawienia, tak więc w tym przypadku ostateczny termin wystawienia oceny to 19 października 2025 r.
Po tym czasie temat zostanie zamknięty, a punkty podliczone.

Każdy oceniający ma do dyspozycji od 0 do 3 punktów dla każdego z tekstów.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

[12 października 2025] Czarna Emma vs Max

2
TEKST 1
„Kocet”
Od jakiegoś czasu Hiena kręcił się w pobliżu upatrzonej posesji. „Kaszka z mleczkiem”, myślał. „Przyzwoita sumka na pewno się tu znajdzie”.
Ujrzawszy starszą kobietę wychodzącą na podwórze, mężczyzna szybko przykucnął, chowając się za żywopłotem. „No już babuniu… Idź na kawusię i ploteczki”. Podniecał się wizją własnego portfela, wypchanego po brzegi łatwą kasą. Czekał cierpliwie, aż staruszka zniknie z pola widzenia, po czym przeskoczył przez ogrodzenie i chybcikiem zbliżył się do domu. Poczuł przyjemny przypływ adrenaliny, gdy pociągnął za klamkę. Zamknięte. „To nic, ale i tak mam szczęście, bo Szarika chyba nie ma w domu”. Z kieszeni wyciągnął zestaw wytrychów.
„No dalej, badziewie!”, burknął pod nosem, zmagając się z otwarciem zamka. Po chwili udało się. Hiena odetchnął i z dumą popchnął rozpracowane drzwi. „Dobra robota. Następny będzie monopolowy!”. Wtargnął do środka i od razu przywitał go słodkawy zapach fermentujących owoców. „Ou, a to niespodzianka!”.
Skuszony zapachem udał się najpierw do kuchni, gdzie zgodnie z przewidywaniami zastał domowe laboratorium. „He, zaczyna mi się tu podobać”. Gwizdał z nonszalancją, przeglądając szklane naczynia. W pomieszczeniu roiło się od kotów, kilkanaście co najmniej, wszystkie patrzyły z zainteresowaniem to na Hienę, to na z wolna gotujący się rosół. „Banda darmozjadów!”. Zaklął. Zupa poniekąd pozwalała oszacować ilość czasu, którym dysponował.
Zainteresowanie włamywacza przykuły stojące rzędem butelki, wypełnione winem, jak przypuszczał. „O piękności, czekacie tu na mnie?”, zacierał ręce. Poczuł się niczym głodny pies, któremu ktoś właśnie podsunął do pyska sutą kiełbasę. Na drodze jednak wylegiwały się koty, z grubsza zobojętniałe na obecność intruza. „Z drogi, kupo kłaków!”, syknął, kopnął jednego i drugiego czworonoga.
Dłoń zadrżała, gdy sięgał po butelkę. Otworzył pierwszą z brzegu, powąchał i pociągnął z niej solidnie. Wino niezbyt mu odpowiadało, było słodkie, procentowo słabe. „Młode, ale co mi tam, spieszę się. Zresztą, to za darmo, więc biorę!”. Otarł usta rękawem skórzanej kurtki.
„A teraz do rzeczy”. Doza alkoholu pozwoliła Hienie skupić się na poszukiwaniu forsy. Osoby starsze przechowują zazwyczaj gotówkę w typowych miejscach, włamywacz wolał sprawdzić je punkt po punkcie, nim wywrócił dom do góry nogami. Szedł więc jak po sznurku, a banda kotów wiernie podążała jego śladem, jak procesja.
— A wy tu czego? — zapytał. Niemi świadkowie wzbudzali w nim absurdalny niepokój. — Pewnie chcecie podzielić się łupem, co? Dobra, zobaczymy, ale gęby na kłódkę! — pogroził palcem.
Pogwizdując, mężczyzna przekroczył próg sypialni i przystanął tuż obok łóżka. „Materac czy poduszka? – oto jest pytanie”. Podniósł poduszki. „O, nie ma”. Podniósł więc zagłówek.
— Ha, panie i panowie! — oświadczył triumfalnie, szczerząc się do bandy kotów. Chciwie zagarnął opakowane banknoty i poupychał kieszenie. — Ciekawe o czym śni wasza pani, kiedy lula na tej forsie, hm?
Pozostało tylko opuścić dom i rozpłynąć się w powietrzu, ale to nie w stylu Hieny. „Żeby tak od razu brać nogi za pas?”. Instynkt złodzieja kazał mu jeszcze pozwiedzać. „Czuję, że są tu jeszcze jakieś skarby”.
Wszedł po schodach na piętro i nieco się rozejrzał. „Co u diabła?”. Zaglądał po kolei do pokoików na poddaszu. Były one przeznaczone wyłącznie dla kotów – koci plac zabaw, kocia sypialnia, loża do relaksowania się, salon piękności dla kotów… Jakieś książki położone bezładnie, najprawdopodobniej z braku miejsca. „Fe, Fe-li-no-terapia”. Splunął. Patrzył z obrzydzeniem na kociarnię i ogródek obsesji w jednym. „Tyle kasy się tu marnuje, a ja na wino potrzebuję!”.
Krocząc dalej po kociej Nibylandii, Hiena natknął się na pomieszczenie, gdzie na luksusowym fotelu, a może tronie, wśród grona doradców, wylegiwał się kot o sierści czarnej jak smoła. Zwierzę wpatrywało się bystrymi ślepiami.
— Ou, przepraszam, że przerywam naradę, wasza wysokość — zadrwił włamywacz, wykonując przy tym wytworny ukłon. Zaklął. „Ty mały futrzasty szczęściarzu”. Zawsze o tym marzył, aby wykopać jakiegoś władcę ze stołka, i tak też zrobił. Klasizm triumfował. Zaskoczony kot spadł, nie inaczej niż na cztery łapy.
— A skoro już wolne… — Hiena bezceremonialnie usiadł na tronie i zarzucił nogę na nogę. Jego uwagę przykuła stojąca na stoliku tajemnicza butelka ze zdobieniami. Obok stała szklanka. „A co to za ustrojstwo? Drink dla kotów?!”. Wziął rzekomy trunek do ręki i spojrzał na etykietę. Skrzywił się. Obrazek kociego pyska w złotej oprawie, nie wyglądał mu na zachęcający, ale ogólne wykonanie sugerowało szlachetne procenty, warte choć wypróbowania.
Hiena otworzył więc butelkę i sceptycznie ocenił wydobywający się z niej aromat. „Owocowy i kwaśny. Ocet, czy ki diabeł?”. Nieufnie napełnił szkło. Cokolwiek wypłynęło, miało gęstą konsystencję oraz nieprzeniknioną czerń. „Wygląda jak ropa naftowa z dżemem”, zaśmiał się, zachęcony taką kombinacją. „A co mi tam, Hiena nie pęka!”. I wypił do dna.
Skwasił się, zdziwił, zaklął. Pociągnął więcej, bezpośrednio z butelki, aby się upewnić. „Nie ma co, wino to nie jest”. Poczuł przyjemne ciepło, rozprzestrzeniające się po przełyku i dalej, podczas gdy koty otaczały go wianuszkiem wgapionych ślepiów.
— Nooo, dobre. Tylko gdzie tu pałer, hy? — pytał kosmatych towarzyszy. Spojrzał na butelkę z wyrazem rozczarowania. — Takie słodkawe byle co... Ocet z kocich sików, oto co to jest! — roześmiał się głośno i rzucił butelkę przez ramię. Zauważył przy okazji, iż koty nieszczególnie kwapiły się do zlizywania rozlanego płynu. — Też mi królewski przysmak...
Hiena spojrzał na wiszący na ścianie zegar z kukułką.
— Cóż, dzięki za gościnność wasza wysokość, ale czas nagli —  oświadczył. Jego myśli pobiegły już w stronę monopolowego, gdzie wreszcie uraczy żołądek porządnym sznapsem. Jednak próbując stanąć na nogi, poczuł jakby jego ciało zbudowane było z żelu. „Ee, co jest?”. Nim zdołał dokończyć pytanie, jego oczy zaszły mgłą, a potem ogarnęła go przepastna ciemność.
***
Kiedy się ocknął, ciemność wciąż mu towarzyszyła. Czuł się co najmniej dziwnie – odrealniony, nieswój, przygnieciony czymś ciężkim. Zaklął siarczyście. „Czy ja umarłem?”. Poruszał kończynami, głową i… ogonem. „Czemu mnie nie dziwi, że trafiłem do piekła?”. Postanowił podnieść się spod tego czegoś, co go przygniatało. „Może to ciężar grzechów?”. Szarpał się i nagle spadł z niewielkiej wysokości. „Auć!”.
Łeb Hieny wyjrzał spod sterty ubrań i pieniędzy, w których poznał swą znoszoną skórzaną kurtkę, teraz absurdalnych rozmiarów. Koci świat otaczał go szczelnym kordonem, lecz tym razem był znacznie większy. Hiena chciał coś powiedzieć, ale z ust wydobył tylko:
— Miau.
Przerażony włamywacz odruchowo zakrył usta dłońmi i ze zdumieniem odkrył, że ma parę kocich łap. Zaklął. „Jestem kotem?!”. Była to zbyt duża dawka abstrakcji na jeden raz. „Hiena, nie panikuj! To musi być sen, bo co niby? Mam tylko nadzieję, że nie uciąłem sobie drzemki w trakcie włamania!”
Do łotra podszedł czarny kot, ten sam, którego Hiena wykopał z fotela, ruch czarnego ogona sugerował wściekłość. „O-oł, niedobrze”. Wpatrywał się w drapieżne oczy kocura, które interpretował jako chęć rewanżu.
Hiena syknął groźnie. Nie wiedział nawet, że to potrafi. „Uważaj, kotku. Może nie jestem w tej chwili tak przystojny, ale to wciąż ja, ten sam wredny Hiena!”. Czarny kot zatrzymał się, co dodało łotrzykowi pewności siebie. „Ha, myślałeś sobie pewnie futrzaku, że padnę na ziemię i zacznę się bezradnie turlać?!”
Wtem wszystkie koty spojrzały groźnie na Hienę i zbliżając się, zacieśniały krąg wokół niego. „Ups”. Mimo iż miał świadomość, że otaczała go banda rozleniwionych kotów, to jednak przy obecnym rozmiarze ich dzikie spojrzenia i wrogie odgłosy robiły na nim wrażenie. Nie wiedział nawet z której strony zwierzę rzuciło się na niego. Przeciwnik nie certolił się i kąsał do krwi, tak mocno, że Hiena wydawał z siebie żałosne dźwięki.
Rozpoczęła się awantura. Nowy desperacko próbował uciekać przed linczem, ale banda wciąż odcinała mu drogę. Zapędzony do rogu, przyjmował cięcia i ugryzienia, dopóki nie padł bezwładnie na podłogę. Zaklął. Krople krwi wlewały mu się do poszarpanego nosa.
Król kotów podszedł blisko i pogardliwie przycisnął Hienę łapą do podłoża. Pięknie pachniał, zniewalająco. To spojrzenie, ta sierść – czarujące. „Przecież to kotka!”, pomyślał z nadzieją, że może to zmieni jego położenie. Instynktownie czytał z drobnych ruchów jej pięknych oczu, wąsów czy ogona. Przypominało to skomplikowaną mowę ciała. Jednak niepokojąca treść komunikatu, który udało mu się rozszyfrować, brzmiała mniej więcej tak: „Ty praca! Ty czyścić władca! Ty zawsze!”.
Hiena zadumał się nad rebusem. Pewien był tylko, że nie była to mowa dziękczynna. „Pójdę do kociej paki, sprzątać kłaki?”. Kiedy się tak zastanawiał, spojrzał na jakiegoś kota, który lizał sobie jajca. Domyśliwszy się o co może chodzić, Hiena wybałuszył oczy. Zaklął.
— Nie będę czyścił twojego kupra! Mój koci język tego nie wytrzyma! — odpowiedział, nieumiejętnie poruszając swym zestawem wąsów niczym strunami gitary. Mógłby przysiąc, że w ten sposób tworzy jakieś enigmatyczne wibracje, na które reagują pozostałe koty.
Rozmowa szła jak po gruzie. Czarna zastanawiała się, co próbował przekazać poobijany kocur, gdy ten powtarzał i powtarzał. Przypominało to rozmówki z obcokrajowcem.
Hiena głowił się i, na ile potrafił, odszyfrował kolejną odpowiedź rozmówczyni: „Ja nie władca. Ja grzać krzesło”.
— Skoro nie ty tu rządzisz, to kto? — wąsował. Jednak kotka zbyła jego pytanie, nazbyt poirytowana rozmową. Wskoczyła na tron i usadowiła się na nim wygodnie, ostentacyjnie, a jej wymowne spojrzenie tłumaczyło wszystko.

TEKST 2

Uczestnik zdecydował nie zgłaszać tekstu.


===================

Zgodnie z "Regulamin działu "Bitwy - klub literackich strategów".
3. Niewywiązanie się z bitwy.
§ 1. Jeśli któryś z uczestników bitwy, bez względu na powód, nie odda swej pracy w ustalonym terminie bitwa zostaje poddana, a zwycięzcą zostaje uczestnik, który oddał tekst.

Walkowerem zwycięża więc:

MAX

Gratulacje!


Niemniej zachęcam do komentowania i oceniania tekstu.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

[12 października 2025] Czarna Emma vs Max

3
Moje reakcje, w trakcie czytania:

1. włamanie. Opis zbyt rozwlekły, za mało treści jak na słowa.
2. zamiana w kota, ograny motyw. Meh.
3. Przy zakończeniu: kurczę, podobało mi się.

Przyznam, że nie rozumiem czemu, dopiero przy zakończeniu moja ocena tekstu podskoczyła z "meh" na "dobry". Całego tekstu, nie tylko zakończenia. Może dlatego, że zakończenie ładnie spięło całość. I każe zupełnie inaczej patrzeć na babcię.

Oceniać chyba nie ma sensu, skoro wynik już jest?

Ale by formalności stało się zadość: jak na standardy werywrzutek, 2/3.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowa bitwa!”