zasiedlonych przez honorowe anioły
i troskliwe wróżki chrzestne,
nie przez strażników ani królów i spiskowców
oraz czarownice.
W ponurym drapaczu chmur
była jedynie pionkiem,
ptakiem w szklanej klatce,
który śpiewał zbyt naiwne pieśni.
A potem, ku uciesze gawiedzi,
łamał sobie skrzydła o ściany,
latając jak oszalały w kółko
i dziobiąc na oślep,
gdy rzucano w niego kamieniami.
Świat, nie licząc się z ideałami,
złamał niewinne dłonie,
spalił sny
i zgasił ufność.
Z upokorzeń wyrosła rozwaga,
a z rozczarowań – siła trwania.
Nie miecz ani impulsywny zryw
przyniósł autentyczność,
lecz cierpliwość i prawda.
Wygrała nie siła mięśni,
lecz pamięć,
która nigdy nie zapomina.
Na głowie spoczęła korona,
nie złota,
lecz utkana z blasku miejskich neonów
i odbić szkieł biurowców.
I kiedy w końcu wróciła tam, skąd wyszła,
najjaśniej świeciły jej oczy –
oczy, w których nie było już
ani naiwności,
ani strachu.
Nie była już pionkiem.
Ale Północą –
twardą jak skała
i dumną jak wiatr nad Winterfell.
