Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

1
Wrzucam tekst drugiego rozdziału "Gwiezdnego Kuriera", link do pierwszego: viewtopic.php?f=93&t=23292 Pierwszy u siebie na "kompie" poprawiłem, zgodnie z sugestiami i komentarzami, teraz wrzucam drugi rozdział i ostatni tutaj, chce całość skończyć i wysłać do bet i wydawnictw. Jestem ciekaw, czy idzie to wszystko w dobrym kierunku. Stąd tekst w "tuwrzuciu". Wszelkie komentarze, mile widziane. :D

Wulgaryzmy


Rozdział 2 – Przesyłka

Tym razem pilot przespał cały ranek. W nocy budził się kilkukrotnie, miał koszmary o piekle, że tam trafi, że nie jest dobrym człowiekiem. Spokojnie, nie jest aż tak źle, bardzo cię lubię, masz przed sobą przyszłość. Nie myśl o śmierci, Trevor.
Czuć było zapach smażonego oleju z frytownicy. To będzie dobry obiad, podany do łóżka, w samo południe, hamburger i frytki – ulubione danie Bukowskiego.
- Dzięki, bardzo dobre, Mya. Ech. - Czarne myśli narastały w głowie, westchnął przeciągle.
- Co jest, Ti? Dobrze, jedz. Źle spałeś? - dopytywała dziewczyna.
- Tak.
Poczuł ciepłą, kobiecą dłoń na policzku. Zdał sobie sprawę, że potrzebuje bliskości, trudy pracy przygniatały. Ciągłe loty, czasami walka. Ile to już lat?
To nie jest takie proste, być gwiezdnym kurierem. Zawsze w drodze, z odpowiedzialnością przed rządem, Popadł w rutynę, czuł się jak roznosiciel pizzy, co miesiąc, co tydzień, dostarczał noty dyplomatyczne na obce planety. Chyba czas na emeryturę.
Chwycił Myę za rękę, pociągnął do siebie. Zaczął rozbierać.
Zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniało imię przyjaciela.
- To Ewan. Odbiorę, cholera, w takim momencie... - Jedną ręką odpinał stanik. - Tak, słucham?
- Cześć, jest przesyłka na dziś. Duuuużo hajsu. Przyjedź jak najszybciej.
- Dobra, daj mi pół godziny. Albo godzinkę. Cześć.- Przerwał połączenie, całując Myę w odsłonięte piersi.
Godzina minęła bardzo szybko.
Z drapacza chmur, znanego nowojorczykom jako Chrysler Building, do warsztatu „Ewan's”, mogłeś iść na piechotę, robiąc kilkanaście kroków. Sąsiad wieżowca, z nieczynną myjnią i dużym placem, właśnie kończył godziny otwarcia.
Ktoś odjeżdża z parkingu naprawionym autem, dla niego czerwone światło jest zachętą do przejechania skrzyżowania, zielone nie wzbudza ekscytacji. Ktoś na kogoś krzyczał, ktoś z lizakiem w buzi i teczką pod pachą, sprawdza tabliczkę na drzwiach wejściowych budynku; czy firma prawnicza to tu, i na którym piętrze; smak słodkiej maliny w ustach, koi ból po stracie, całkowicie ukoi spadek.
Wszyscy się gdzieś śpieszą, poza bezdomnym na chodniku, dla którego czas się dłuży; proporcja wyżebranych dolarów i centów w stosunku do upływających godzin była nie do przyjęcia. Po prostu miewał lepsze dni, kiedy napis na kartonie - „Zbieram na jedzenie” - był biletem w jedną stronę, na występ wódki i zagrychy.
Przecznica żyła, żył Manhattan, żyło miasto. Cudem życia, które stworzyłem.
I tak, o szesnastej z minutami, błękitnym Cadillaciem, z lakieru błyskiem, zajechał pod warsztat dowódca Kuriera 68. Wysiadając z samochodu, Trevor czuł podniecenie, oczywiście nie takie jak przy kahli Insektów, zwykle ludzkie podniecenie, buzująca adrenalina. Ciekawy kolejnego zlecenia, zapewne nielegalnego.
Ewan Smith już machał ręką na przywitanie, stojąc w drzwiach do biura. Człowiek ten, o pospolitym nazwisku i bujnej brodzie, nijak nie przypominał Bukowskiego. Krępy, z długimi włosami, niski, był przeciwieństwem szczupłej sylwetki i ostrzyżonej czupryny gwiezdnego pilota.
Pracownicy opuszczali warsztat z okrzykami „Do jutra!, „Cześć, szefie!”. Kurier truchtem i z uśmiechem na twarzy, podbiegł do przyjaciela, ściska dłoń. – Jestem, mów o co chodzi.
- Witam. Chodź.
Weszli do środka, w zaduch bałaganu, kiepsko oświetlonego. Żarówka mrugała co jakiś czas, przemysłowa kamera pulsowała czerwienią, zawieszona wysoko w rogu. Środkiem stało biurko, a właściwie stół, zagracony papierami, laptopem i kilkoma długopisami o różnym kolorze. Podłoga była brudna, szafki pod ścianą zakurzone; drzwi do ubikacji były otwarte. Śmierdziało.
Gwiezdny kurier chciał coś wspomnieć o sprzątaniu, ale powstrzymał się, sam tego nie praktykował, zostawiał pole do popisu Myi, razem z gotowaniem, kobiety były w tym lepsze. W osobistym mniemaniu, oczywiście.
- Tu jest całe clou przedstawienia – uśmiechnął się mechanik. Wyciągnął z kąta srebrną walizkę i otworzył. - Patrz.
W kufrze dominowała zieleń. Kolor nowych, równo ułożonych banknotów stu dolarowych. - - Zaliczka, okrągłe pół bańki, drugie dostaniemy po dostarczeniu skrzyni. Mam dwa adresy, magazynów w Brooklynie i miejsca gdzie trzeba zawieźć, na Marsie.
- Milion dolców? Kupa kasy. Narkotyki?
- Tak bym obstawiał. Ładunek pełen koki. Ale jest jeden warunek, mamy nie otwierać kontenera, więc nie wiem na pewno. Koka na bank.
- Dobra, dzwonię do Chudego, niech już leci.
Wybierając numer do Insekta, dzwonił do Soho, dzielnicy z Magazynami. Tak, Magazynami, które nie należy mylić ze zwykłymi, w tych z dużej litery stacjonują cywilne gwiazdoloty, otoczone przez luksusowe lofty i teatry, restauracje i sklepy. Poniekąd Kuriera 68 z pełnym uzbrojeniem, można by zakwalifikować do klasy militarnej i umieścić w bazie wojskowej, gdzie stacjonują gwiezdne okręty liniowe. Wygodniej jest jednak w Soho, chociażby dla załogi.
Nie wiedzieli kiedy owad zjawi się w Brooklynie, przestrzeń powietrzną nad miastem nadzorowała wieża kontrolna z lotniska Kennedy'ego.
- Weź translator. – Przypomniał Trevor, zakładając własny na szyję.
- Biorę. Pojedziemy twoim autem, fajny ten Cadillac. Fajny kolor.
- Już kiedyś wspominałeś. Dobra, w drogę.
Kiedy dojechali na miejsce, środkiem parkingu już stał gwiazdolot, otoczony samochodami, niczym kaczka z młodymi. Kadłub lśni, wypucowany przez Chudego, dobra robota, pracowity Robotnik.
Rzędy magazynów, garażowych schowków, biorą właśnie udział w wojnie. Magazynowej, rzecz jasna. W licytacji. Prowadzący aukcję, wygłasza sumy i podbija stawkę. Ludzi było sporo, program Storage Wars: New York, cieszy się nadal popularnością, przez setki lat. Kamerzyści filmują gwiazdy, dźwiękowcy podsuwają mikrofony. Reality show trwa.
Trevor z Ewanem znaleźli magazyn tuż przy ogrodzeniu, mechanik otworzył kłódkę i podniósł roletę. W środku stały dwa całkiem zdatne do użytku rowery, smukła waza – zapewne replika tych cennych i pełno niepotrzebnych nikomu rupieci. Stała też metalowa skrzynia trzy na trzy metry, odrapany biały kontener.
- Cho no tu, cho no! - zawołał Bukowski na Insekta. - Podniesiesz sam, czy trzeba wózek?
- Jestem robotny, dam radę. - Chwycił ładunek, napinając mięśnie, dźwignął do góry. I podniósł, powoli szedł ze skrzynią do statku.
- Jest tam kto? - Zażartował Smith, pukając w ścianę przesyłki.
Szli wolno, Chudy przodem, za nim dwójka przyjaciół. Obcy ufał obu, obu dość dobrze znał. Wiedział, że to dodatkowa robota, robota dla Robotnika, coś nielegalnego, sprawa prywatna. Gdy opuszczała się rampa gwiazdolotu, dowódca kolejnej wyprawy na Marsa zapalił papierosa, zarządził:
- Adres mam, odwiozę cię Ewan i pojadę po Myę. Wiesz, że bez niej nigdzie nie polecę, jest jak talizman. I startujemy.
Trwała druga doba lotu. Mya znowu smażyła frytki i obrażona, tylko dla siebie i Chudego. „Nie lubię Ewana, wpakujesz się przez niego w kłopoty. Po co ci te nielegalne przesyłki? Jak się dowiedzą, stracisz pracę, pójdziesz pod sąd. Nie warte pieniędzy. Ja mam depresję Ti, szanuj mnie.”
Trevor z nudów palił jednego za drugim. I czytał po raz n-ty ulubioną powieść - „Władcę Pierścieni”, Nie powiem, gusta literackie mamy podobne.
Chudy wszedł do kajuty i prosto z mostu stwierdził – Śmierdzi.
- Stary olej – wyjaśniła Mya.
- Nie o to chodzi, cuchnie w ładowni. Chodźcie. - Obrócił się na pięcie.
W lukach bagażowych mają tylko jeden ładunek. Skrzynię za potencjalny milion dolarów.
Śmierdziało uryną.
- Dobra, to stąd, albo człowiek albo zwierzę. Co teraz? - spytał Trevor.
- No jak co, T. Otwieramy! W dupie mam ten hajs! Tam ktoś jest!
- Chyba, trzeba otworzyć, mój przyjacielu. - Dodał Insekt.
- Okey, zdejmuję plomby, założysz nowe Chudy?
- Jestem Robotnikiem, założę.
Otworzyli.
W środku, w kałuży, w kącie, leżała w nienaturalnej pozycji, nieprzytomna kobieta, Związane ręce, knebel w ustach, atrybuty zniewolenia.
Shit, leć Chudy po apteczkę, trzeba soli trzeźwiących. - Trevor rozwiązał knebel i sznur, delikatnie podniósł dziewczynę. Zaniósł szybko na łóżko, położył.
Mya była w szoku, milczała.
- Otrząśnij się Mya, tu trzeba kobiecej ręki, nie wiemy przez co przeszła. Dopytasz o wszystko.- Zaordynował pilot.
- T., muszę się napić. Gdzie ten Chudy z apteczką?
- Jestem, przynieść wódkę?
- Przynieś, ja idę zapalić – oznajmił Trevor.
Insekt usiadł w kuchni, podsunął popielniczkę jedynemu palaczowi na statku, westchnął głośno, aż zatrzeszczał translator. Wypili po kieliszku. Minął kwadrans, kurier pali kolejnego papierosa, nalewa ponownie. Przyszła Mya.
- Nie mam dobrych wieści. - Smutno kiwa głową. - Nazywa się Jessica Parker. Córka tego Parkera.
- Przedstawiciela USA w rządzie ONZ? - dopytuje z niedowierzaniem dowódca gwiezdnego kuriera.
- Tak. Wielokrotnie zgwałcona, Powiedzieli, że zgwałcą ją ponownie na Marsie, a później zjedzą. Chcieli napawać się strachem i rezygnacją dziewczyny. Zwyrodnialcy.
- Może idź do niej, niech nie zostaje sama.
- Śpi.
- A ja się wtrącę, jaki teraz mamy plan? - Spokojnie spytał Chudy.
- Zastanowimy się na Marsie, w dawnym mieszkaniu Myi. Klucze masz?
- Mam i naleję też sobie. - Potwierdziła dziewczyna.
Wypili w trójkę.
Statek kosmiczny z orbity wleciał w atmosferę Marsa. Czerwona planeta byłą po terra-transformacji, z powietrzem do oddychania, tlenem i azotem. Kurier nawiązał łączność z pobliską wieżą kontroli, nie chciał się zderzyć z innym obiektem.
Cała trójka przyjaciół jest w kokpicie, uwolniona wciąż śpi. Rozmawiają mało, Trevor już układa plan działania, właściwie wszystko wymyślił, opowie o tym w najbliższym czasie.
Padało.
Stolica Marsa, Red City, pięknie oświetlona, w deszczu wygląda majestatycznie. Architektura miasta jest mieszanką kontenerów z czasów kolonizacji, piramid z czasów fałszywego mesjasza i domów współczesnych, na wzór ziemski budowanych po wojnie.
Wylądowali przy jednej z kamienic; nieżyjący rodzice Myi przeprowadzili się do nowoczesnego budownictwa, stać ich było na to, porzucili mały boks kolonialny.
Mieszkanie na ostatnim piętrze, urządzone z przepychem po kilkunastu latach znowu będzie mieć gości.
Idź obudzić Jessicę, Mya. Zjemy coś u ciebie, weźmiemy z lodówki Kuriera. I powiem wam co dalej. - Trevor wziął cztery parasole, trzy ma od zawsze, czwarty jest dla gościa.
- Cześć... - Niespodziewanie w drzwiach kokpitu staje wybudzona dziewczyna.
- Cześć! - Chórem odpowiedzieli piloci.
- Jak się czujesz? - Pierwsza zaskoczyła Mya. - Jesteśmy na Marsie, idziemy do mojego mieszkania, odpoczniesz tam.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - Objęła i przytuliła Myę, Trevora, uściskała Chudego.
Ulice miasta w ten wieczór tętnią życiem, drony-taksówki przemierzają niebo, piesi idą do barów. Po traumie wojennej nie było śladu.
W apartamencie na ostatnim piętrze, penthousie, rozłożyli parasole do schnięcia, włączyli światło. Było bardzo przytulnie, zaczęli jeść.
- Więc tak, biorę ze sobą Walthera, zamykam się w skrzyni, mam kontakt przez translator z Chudym. Chudy zanosi skrzynię, ja wyskakuję i zabijam wszystkich. - Oznajmił bez ceregieli Trevor. - Czas zemsty.
Oko za oko, ząb za ząb, że tak powiem.
Dojedli w milczeniu, Jessica poweselała. Tak, cieszyła ją myśl o odwecie.
Piramida 333 – docelowy punkt planu. Nietypowa budowla bo do połowy zanurzona w ziemi; dawna fabryka mięsa; teraz tajne miejsce schadzek złych ludzi. Naprawdę złych. Gwałciciele, pedofile, kanibale, mordercy.
Chudy niósł skrzynię i dopytywał przez translator. - Jak tam Trevor? Ja nie będę walczył mój przyjacielu, poczekaj na kahla.
- Wiem, wiem, mityczna kahla. Zdawaj mi relację na bieżąco. Nasze życie od tego zależy.
Wiało dość mocno, Insekt mija ogród, dzwoni na domofon. Wyjaśnia że z drogocenną przesyłką. Windą w dół, prosto do piwnic, tam już plomby sprawdza ochroniarz w garniturze, z wybrzuszoną połą marynarki, kaburą na pistolet. Niezbyt mądry ten oprych, wręcz tępy, nie wie, że zmieniano plomby; wpuszcza do hali, zamyka za sobą drzwi.
- Mów do mnie, Chudy.
- Dwóch ochroniarzy przy ścianie lewej i prawej, jeden został na zewnątrz. Więc trzech. Przede mną duży stół, i ciała dzieci przystrojone jedzeniem. Dużo pił i tłuczków do mięsa. Siedem osób, trzech zupełnie nagich, cztery w smokingach. I noży dużo.
- Dobra, otwieraj, odbezpieczyłem pistolet.
Otworzył.
Pada strzał, pierwszy ochroniarz, ten po lewej, pada z dziurą w czole. Drugi strzał – zwala się na ziemię ten z prawa, Trevor się obraca, celuje w tego, który wbiega przez drzwi. Pociąga za cyngiel, zabija ostatniego z bronią palną; wystrzelił już trzy pociski, jeden z komory, dwa z magazynka; więc strzela dalej; zostało pięć nabojów. Najpierw w tych nagich, tym w smokingach będzie trudno walczyć wręcz w takim ubraniu. Krew strzela juchą z trzech nagich ciał, krew broczy z dwóch ubranych. Kurier wyciąga nóż, zostało dwóch kanibali? Gwałcicieli? Pedofilów? Nie ma znaczenia i tak zginą! Jeśli go rozbroją, zna CQC, ale to ostateczność; biegną na niego, jeden z tłuczkiem, drugi z nożem! Nóż w ręce pilota śmiga w lewo, śmiga w prawo, rozcina tętnicę szyjną. Chudy zaczyna klaskać. Zostaje ostatni, chce uciec, dostaje pchnięciem w plecy.
Trevor zabiera mu muszkę. Będzie do kolekcji.
- Dzwonimy po gliny i zbieramy się stąd!
Adrenalina buzuje, drga ciało pilota.
Tak kończą najgorsi. Brawo Trevor, podobasz Mi się coraz bardziej.
Przyjechali taksówką, zwykłą, naziemną; dziewczyny w pokoju grały w Scrabble.
- Dokonało się. - powiedział tylko kurier.
Pięknie to powiedziałeś, bohaterze.
Jessica przerwała grę, upiła burbona i z tęsknotą zapytała – Wracamy na Ziemię?
- Tak. - Przytaknęła Mya. - Wracamy.
W podróży powrotnej Jessica Parker otworzyła się, jakby spadło z niej jakieś ciążące brzemię, dała się lepiej poznać. Właściwie gadała bez przerwy, uśmiechała, choć rzadko, wyjawiła, że studiuje architekturę. I ma dwadzieścia jeden lat. I oczywiście od razu zaprasza do siebie, jak będziemy na Ziemi zadzwoni do taty, wylądujemy w posiadłości Parkerów w NY.
Tak zrobili, ojciec przywitał ich wylewnie; postawił już na nogi wszystkie służby. Od razu wystawiono przyjęcie, służba uwijała się jak w ukropie, ale Trevor był zmartwiony, Ewan nie odbierał telefonu. Kazał Myi i Chudemu zostać, on musi to sam załatwić, nie chce limuzyny, pojedzie sam. Dostał do jazdy, piękne, czarne Porsche 926.
Zaparkował przed warsztatem i już coś go tknęło, że coś jest nie tak; światła były zgaszone. A drzwi przymknięte. Wszedł. Przyjaciel Ewan, wciąż siedząc na krześle już nie żył. Miał dziurę w głowie, po kuli, laptop był załączony.
- Kurwa, Ewan! - zaklął Trevor. - Wiedziałem, przyjacielu, wiedziałem, że wszystko szło dobrze, to się musi, kurwa, spierdolić...
Sprawdził pendrive'a z zapisem z kamery fabrycznej. Wyczyszczony. Czy jest walizka z pieniędzmi. Nie było. A dodatkowa tajna kamerka pod lampą? Jest. No to pewnie się morderca nagrał. Zabrał laptopa i kamerkę, wrócił do samochodu. Zadzwonił do Myi.
- Słuchaj kochanie, kończcie imprezę, ja jestem u siebie. Wracajcie szybko, jest źle.
- Źle? Coś z Ewanem? Dobrze, będziemy.
W mieszkaniu Trevora, gdy wrócił Chudy z Myą, pilot zrelacjonował wizytę w warsztacie. I co teraz? Co robić? Policji nie wzywał, przyjdą mechanicy to zadzwonią. Walizki i pieniędzy brak. Ewan nie żyje, ktoś do niego strzelał. Co teraz? Jest jeden atut – mamy nagrania z tajnej kamerki i właśnie obejrzymy zawartość.
Podpiął sprzęt, i na ekranie zobaczył mężczyznę, nie podobnego zupełnie do nikogo. Zwykły koleś. Ale z bronią.
- Jak go znajdziemy? - spytał kurier – Jakieś pomysły?
- Tak, najprostsze, przejrzyj historię przeglądarki w laptopie Ewana. - Wpadła na pomysł Mya.
Sprawdzili w trójkę. Strony porno, banku, poczty, ale, ale, strona kancelarii prawniczej.
- Idź tam T. Popytaj, to jedyny trop.
- Pójdę. Choćby zaraz.
Pilot zapalił papierosa.
Prawnicy to w większości szuje, ale jeden był szują wyjątkową. Trevor stał przed budynkiem kancelarii – Schulz i synowie. Już chciał wchodzić, rzucił peto na ziemię i ze środka wyszedł on. On. Morderca. Iść za nim, no tak, sprawdzić jaki ma samochód i wsiadać do swojego! Poszedł na parking. Zielony Mercedes z zabójcą; teraz już kurier wie, będzie za nim jechał.
Śledzony zajechał przed lotnisko Kennedy'ego, poszedł kupić bilet. T. ustawił się za nim w kolejce, patrzył nienawistnie, na czuprynę z tyłu głowy; ale dowie się, usłyszy gdzie morderca leci. Langley, Virginia. Trevor zaczynał się domyślać kto to jest.
Kupił też bilet i co ciekawe i niespodziewane, już w samolocie zobaczył, że ma miejsce obok zabójcy Ewana. To będzie ciekawy lot.
Usiadł. I przyjrzał się dobrze sąsiadowi, zwyczajny jak każdy, a teraz wyciąga książkę z teczki - „Buszujący w zbożu”.
- Lubi pan tę książkę? Czytał pan? Bo ja czytam trzeci raz. - Zagaił do Trevora człowiek zagadka. - Podobno miał ją przy sobie zabójca Johna Lennona, wielbiciele teorii spiskowych uważają, że zabił go oficer CIA.
- Aha – odburknął Trevor
- Pozwoli pan, że będę czytał. Już nie przeszkadzam.
I tak te godziny lotu, kurier spędził na ukradkowym obserwowaniu mordercy, który właśnie śpi i mocno chrapie.
Gdy wylądowali, „Buszujący w zbożu”, bo tak nazwał go Trevor, zamówił taksówkę. I nie spodziewał się, że będzie za nim jechał, też taxi, dowódca Kuriera 68. Pilot USAF. Nie było kto, z takimi się nie zadziera. I domyślał się T., kim jest śledzony. Gdy zobaczył, że jego samochód zatrzymuje się przed charakterystycznym budynkiem, Trevor już miał pewność.
Ten budynek był siedzibą Centralnej Agencji Wywiadowczej.

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

2
Przykro mi, ale to jest niestrawne. Główny problem ciągnący się przez cały tekst – krótkie zdania jak z karabinu, często tylko opisujące.
RebelMac pisze: rozłożyli parasole do schnięcia, włączyli światło. Było bardzo przytulnie, zaczęli jeść.
Za dużo tego (brak płynności). To wszystko trzeba by napisać od nowa w innym stylu. Teraz mi to wygląda na scenariusz opowieści, do generalnego remontu. Obawiam się, że twoja maniera pisania stylem GORPa znów powróciła, oj szkoda.

Dużo błędów gramatycznych i stylistycznych, czasem pomylenie czasu.
Chociażby denerwujący drobiazg z atrybucją głównego bohatera, wymiennie, nawet jeśli nie pasuje, na te trzy: pilot, Trevor, dowódca gwiezdnego kuriera, no i oczywiście T.
Jessica torturowana, zakneblowana, zamknięta w skrzyni, tak ni z tego ni z owego przytulaski z załogą i szczebiocze, że jest architektką. I na marginesie – czasy lotów kosmicznych i nikt nie wpadł na pomysł żeby nie było „czuć” więźnia w skrzyni?

Poprzedni radosny optymizm a tu nagle myjnia na Brooklynie, przemyt – to takie przyziemne. Z przygodówki z przymrużeniem oka zrobiła się obyczajówka z elementami sensacyjnymi, z przestrzeni kosmicznej wpadamy w szarą dolarową rzeczywistość. Tak ma być? Mi to zgrzyta. A co ma do tego kieł słonia? Boskie wtrącenia jakby tym razem na siłę.

Wierzę, że to coś w sobie ma, jakiś pomysł gdzieś tam jest i może warto czekać na ciąg dalszy. Ale z całą pewnością nie w takiej formie. Spróbuj napisać to tak po prostu normalnie (nie telegraficznie), z przeznaczeniem dla zwykłego "czytacza"?
Dream dancer

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

3
@Medea33 Dzięki za komentarz, obawiałem się już, że żadnego nie odstanę. :). Co do stylu, to fakt, postaram się bardziej rozbudować, ale tak piszę, nic nie poradzę, wolę oszczędny styl, niż lanie wody. :) Błędy gramatyczne i stylistyczne pewnie są. Zobaczę co da się zrobić i spróbuję jakoś przeredagować tekst. Pozdrawiam.

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

4
RebelMac pisze:wolę oszczędny styl, niż lanie wody.
Syropu bez rozcieńczenia nie da się wypić :twisted:
A spróbuj tak dla czystego masochizmu wziąć jakiś kawałek i nalać do niego tyle wody ile tylko ci wyobraźni (i słownictwa) starczy. Ciekawe co by to było :hm:
Dream dancer

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

6
Na wstępie zastrzegę, że na pierwszy rozdział tylko spojrzałam. Kojarzę więc, że wprowadza tę od-boską narrację, no ale tu nie ma ona znaczenia.

Zacznijmy od stylu.
Otwarcie jest IMO ok. Ten pierwszy akapit ustawił mi oczekiwania względem stylu. Będzie oszczędnie, będzie osobiście, będzie konkretnie. Zwykle szukam czegoś innego, ale to nie tak, że jestem z góry na "nie".
Tylko że krok dalej...
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Z drapacza chmur, znanego nowojorczykom jako Chrysler Building, do warsztatu „Ewan's”, mogłeś iść na piechotę, robiąc kilkanaście kroków.
Nie rozumiem tej zmiany. "Coś znanego jako" z jednej strony przełamuje wcześniejszą oszczędność i dystansuje, bo się zastanawiam, czemu narrator nagle mówi mi, że Chrysler Building jest znany po tą nazwą akurat "nowowjorczykom". Przecie to jest atrakcja Manhattanu jeszcze z I połowy XX wieku. Jest znany wszystkim. (no chyba że w Twoim świecie nie i pierwszy rozdział to tłumaczy, to wtedy przepraszam). I skąd tu nagle zwrot do odbiorcy (mogłeś)? Po co?
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) właśnie kończył godziny otwarcia.
"sąsiad kończył godziny otwarcia" to nie po polsku.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Ktoś odjeżdża z parkingu naprawionym autem, dla niego czerwone światło jest zachętą do przejechania skrzyżowania, zielone nie wzbudza ekscytacji. Ktoś na kogoś krzyczał, ktoś z lizakiem w buzi i teczką pod pachą, sprawdza tabliczkę na drzwiach wejściowych budynku; czy firma prawnicza to tu, i na którym piętrze; smak słodkiej maliny w ustach, koi ból po stracie, całkowicie ukoi spadek.
Ech... Mam z tym problem. Ja lubię takie obrazki codzienne. Podoba mi się tych kilka wyrwanych kadrów z życia przetaczającego się ulicami. Ale po co nagle tu zmieszanie czasów? Poprzedni akapit w przeszłym (właśnie kończył), początek tego w teraźniejszym, ale już początek kolejnego zdania w przeszłym (a potem znów teraźniejszym). Czasem mieszanie czasów jest zamierzone - wiem, sama to lubię. Natomiast tutaj wygląda niechlujnie i przypadkowo. Źle się to czyta.

Dobra, kolejne akapity to znów mieszanie czasów od sasa do lasa. Moim zdaniem, do poprawy, ale nie będę pompować sztucznie tego posta, czepiając się każdego przypadku po kolei, bo za dużo nam tego wyjdzie.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Trevor czuł podniecenie, oczywiście nie takie jak przy kahli Insektów, zwykle ludzkie podniecenie, buzująca adrenalina.
Ponieważ wychodzimy od "Trevor czuł", to dalej "zwykłe" i "buzującą adrenalinę".
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Środkiem stało biurko
Na środku
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Podłoga była brudna, szafki pod ścianą zakurzone; drzwi do ubikacji były otwarte.
Pogrubione można wyrzucić.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Wyciągnął z kąta srebrną walizkę i otworzył. - Patrz.

W kufrze dominowała zieleń. Kolor nowych, równo ułożonych banknotów stu dolarowych. - - Zaliczka, okrągłe pół bańki,
Oczywiście w Twoim świecie banknoty mogą mieć inne rozmiary (i może tego się domyślamy z pierwszego rozdziału), ale jeśli nie, to zwróć uwagę, że milion dolarów w studolarówkach to objętość ~10 litrów. Czyli pół bańki to pięć litrów. To nie jest mało jak na hajs, ale jednak "walizka" czy "kufer" to by musiał być naprawdę mały.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Tak, Magazynami, które nie należy mylić
"których"
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) środkiem parkingu już stał gwiazdolot,
na środku parkingu
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Prowadzący aukcję, wygłasza sumy i podbija stawkę.
ogłasza/wykrzykuje
Stawkę to raczej podbijają licytujący. On przecież przyjmuje tylko kolejne zgłoszenia.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) - Jestem robotny, dam radę. - Chwycił ładunek, napinając mięśnie, dźwignął do góry.
Jak ten ładunek miał wymiary (3x3x3(?)), to jak on to chwycił? Trochę by mu ramion zabrakło, a nie mając dobrego chwytu by zwyczajnie był przeważony.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) dźwignął do góry. I podniósł,
Skoro "dźwignął do góry", to potem już informacja "i podniósł" zbędna.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) Mya znowu smażyła frytki i obrażona, tylko dla siebie i Chudego.
Co? Obrażona "dla siebie" i dla Chudego? Kupy się to zdanie nie trzyma.

Hmmm... Dojechałam do sceny znalezienia tej typiarki w kontenerze i ustalenia, kim jest i co się z nią stało. Napięcia zero. I okej, bohaterowie mogą być chłodnymi profesjonalistami, którzy skatowane córki przedstawicieli rządów wozili już tonami... Tylko że czytelnik nie powinien czuć jakby czytał newsa o tym, że ktoś się poparzył kawą w Starbucksie. A tu tak jest. Meh, nieważne, idziemy dalej. Jeśli nawet nie chcesz, żeby bohaterowie okazywali emocje, to sprzedaj je inaczej czytelnikowi. Opisz trochę więcej. Smród, rany/sińce na ciele, krew z dróg rodnych, ślady prób uwolnienia się/walki, kontrast tego obrazka ze spokojem wnętrza ładowni? Cokolwiek. I uprzedzając - nadal nie musisz w tym lać wody. To może być napisane krótko, dosadnie, ale jednak powinno uderzyć. Bo jak czytelnik nie jest w stanie się przejąć niczym w tekście, a przy tym język jest super prosty, sam w sobie nie zatrzymuje, to brakuje punktu, który mógłby złapać uwagę.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34) - Cześć... - Niespodziewanie w drzwiach kokpitu staje wybudzona dziewczyna.
- Cześć! - Chórem odpowiedzieli piloci.
- Jak się czujesz? - Pierwsza zaskoczyła Mya. - Jesteśmy na Marsie, idziemy do mojego mieszkania, odpoczniesz tam.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - Objęła i przytuliła Myę, Trevora, uściskała Chudego.
Nooo... khem... twarda laska. Moje kobiece spojrzenie mówi: "ni cholery niewiarygodne". Ale nawet jeśli baby w Twoim świecie są mega twarde i wyluzowane i po wielokrotnym zgwałceniu podejmują kontakt fizyczny z facetami ot tak na luzie, to tyle z tego wychodzi, że reszta napięcia idzie w cholerę. Wszyscy są tu za twardzi, żeby się było czym przejmować.
RebelMac pisze: (pt 13 sty 2023, 19:34)ten z prawa
Ten z prawej.

Musisz bardzo uważać na gramatykę. Masz problemy w bardzo podstawowej odmianie często.

Dobra, jakoś od momentu tej naparzanki już tylko przeskanowałam wzrokiem. Strasznie trudno się to czyta. Błędy gramatyczne, misz-masz czasów, w którym nie widać celowości, tylko totalną przypadkowość, styl nawet nie tyle suchej relacji, co zupełnie szczątkowy. Co ciekawe, najwięcej opowiadasz, gdy nic się nie dzieje. Obrazy ulic, deszcz na marsie, reality show w magazynach. Ale gdy się zaczyna dziać - zgwałcona dziewczyna, walka, śledzenie mordercy - to totalnie minimalizujesz. Przez to tekst jest, co zaskakujące, równocześnie przegadany i pełen braków. Dostaję dużo informacji niekoniecznie ważnych w danej chwili, za to ważnymi wydarzeniami trudno mi się przejąć, bo są rozwiązane zanim dobrze się zdołam zaangażować.
I dla pewności powtórzę, żeby zaraz nie było kontry w postaci ucieczki w skrajność. Nie rekomenduję "lania wody", poetyzowania, przeciągania opisów. Ale dorzucenie choćby szczypty emocji do scen wstrząsających (zgwałcony żywy towar) czy akcji.

Światotworzenie też budzi moje wątpliwości. Z jednej strony terraformowany Mars, z drugiej totalnie to wygląda jak z bieżących czasów (żarcie, magazynek ośmiopociskowy, studolarówki itd. itp.). Niby każdy element da się wyjaśnić, ale jakoś to mnie nie do końca przekonało.
Bohaterowie, przez brak opisów i większych emocji, to dla mnie gadające głowy, niestety. Nic nie umiem o nich powiedzieć, może poza tym, że postać Jessici była dla mnie niewiarygodna.

Tyle ode mnie, mam nadzieję, że do czegoś Ci się te komentarze przydadzą. Powodzenia w dalszej pracy.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

7
@Adrianna Dzięki za komentarz, uwagi bardzo cenne, biorę się za poprawianie. Co do czasów, to zrobiłem to celowo, takie przemieszanie, ale chyba nie wyszło :) Na początku wszystko było w przeszłym, potem zmieniałem.
@Pierwsza Sekretarz Taki mam styl, możliwe, że brak potoczystości. :D
@Medea33 - Czyli co? Lać wodę? :D

Pozdrawiam wszystkich. :)

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

8
Co do „lania wody” to nie chodzi tu o samą treść a przede wszystkim o strukturę zdań. Zdania w powieści nie mogą być telegraficznymi skrótami, muszą mieć jakąś „zawartość” ;) (by to się dało czytać)
Poczuł ciepłą, kobiecą dłoń na policzku. Zdał sobie sprawę, że potrzebuje bliskości, trudy pracy przygniatały. Ciągłe loty, czasami walka. Ile to już lat?
I akurat to jest piękne właśnie w tej skrótowości. Tylko, że takie formy są piękne jeśli są wyjątkiem, a nie regułą, a ten tekst jest cały taki, każde kolejne zdanie to skrótowiec. I to w końcu nudzi.

A można by też inaczej

Poczuł ciepłą, kobiecą dłoń na policzku. Zdał sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje bliskości, właśnie teraz. Dawniej wędrówka po kosmosie była całym jego życiem, czuł się jak sztubak na wakacjach, za każdym zakrętem coś nowego i ekscytującego. Ile to już lat? Ale ostatnio trudy pracy zaczęły go przygniatać. Ciągłe loty, zwykle bez większego powodu, i tylko czasami jakaś walka, chociaż nawet to straciło swój dawny urok.

Podobnie tu:
Cała trójka przyjaciół jest w kokpicie, uwolniona wciąż śpi. Rozmawiają mało,
- telegraf. Nie mam ochoty czytać czegoś takiego, to nie jest opowiadanie.

Cała trójka przyjaciół jest w kokpicie, za to ich nowa pasażerka nadal śpi. Na pokładzie panuje napięta atmosfera, nikt nie ma ochoty na zwyczajowe pogaduszki bo i też sytuacja daleka jest od normalnej.

To już są zdania.

Oczywiście to tylko przykłady do poćwiczenia. Ten pierwszy fragment jest (jak już wspomniałam) piękny, ten drugi akurat opisuje akcje, więc można też tak skrótowo. Ale tu chodzi o całokształt: jeden skrótowiec, dziesięć polewania :P
Dream dancer

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

9
@Medea33 Masz rację, czyli rozbudować? Ale nie wszystko? Spróbuję. Dzięki :) A co z czasami? Bo przyznam, że na początku (przynajmniej w tym drugim rozdziale), wszystko było w przeszłym, później zmieniłem niektóre zdania na teraźniejszy... I chyba nawet przyszły jest? Dać wszystko na przeszły? Przyznaję, że to poszło za rozdziałem pierwszym, gdzie stosuję teraźniejszy też.

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

10
Łee, to ty liczysz czas na rozdziały? :D

Czas ma się zgadzać w zdaniach. Jak ciągle jedziesz przeszłym, to zaistnienie innego musi mieć jakieś znaczenie, bo inaczej to tylko wychodzi kaszana.
Kurier truchtem i z uśmiechem na twarzy, podbiegł (przeszły) do przyjaciela, ściska (teraź) dłoń.
– czy ta zmiana miała jakikolwiek sens?

Tak samo tu:
Kiedy dojechali na miejsce, środkiem parkingu już stał (przeszły) gwiazdolot, otoczony samochodami, niczym kaczka z młodymi. Kadłub lśni (teraź)
No i nie należy też zapominać o aspekcie dokonanym i niedokonanym. To wszystko musi ze sobą współgrać, a nie być rzucane tak sobie dla samej sztuki. Pytanie jest zawsze - a co ty (autor) chcesz nam przez to powiedzieć (na przykład używając takiego a nie innego czasu). Bo samo skakanie po czasach tylko utrudnia odbiór.
Dream dancer

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

11
RebelMac pisze: (ndz 22 sty 2023, 17:15) A co z czasami?
Uporządkuj. Mieszanie czasów dla samego mieszania jest po prostu błędem. Jeśli chcesz zmieniać go w narracji, to musi być w tym jakaś myśl, jakiś klucz. A nie "ot tak sobie czasem wrzucę coś w teraźniejszym". Na chwilę obecną radziłabym po prostu wybrać jeden czas i trzymać się go w narracji.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

13
Wybacz, ale tym razem tego po prostu nie kupuję. I to nawet nie dlatego, żebym miał inne filozofie - po prostu fabuła i postaci wydają mi się być skrajnie naiwne. Dużo bardziej, niż w rozdziale 1.

Po kolei.

1. Trevor jest kurierem na usługach rządu. By mógł wykonywać swą pracę, zawiaduje statkiem wojennym. Przenosi tajne dokumenty. Jednocześnie robi na boku zlecenia dla mafii.l

Chłopie, tacy ludzie są BARDZO ŚCISLE KONTROLOWANI!! Agencje najbardziej inwigilują własnych członków! Nie wierzę, by Trevor zgodził się na skrajnie wysokie ryzyko nakrycia przez rząd - DUŻO wyższe, niż gdyby był zwykłym obywatelem - a jeśli nawet, to nie szedłby do mafii ot tak po prostu, tylko stawałby na głowie, by rządowi agenci, z pewnością go inwigilujący, nie nabrali podejrzeń.

2. Trevor nie ma oporów przed przenoszeniem w służbie mafii narkotyków. Ale, jak się orientuje że to żywy człowiek, to już nagle wymawia mafii służbę.

A to on nie wiedział, że mafia nie liczy się z życiem ludzi? Dalej, czy on nie wie, co grozi za narażenie się mafii? To jak z rządem - ci, którzy pracują dla mafii, są paradoksalnie najbardziej narażeni.

Nic z tego Trevor u cb nie bierze pod uwagę.

Nie, po prostu Trevor się orientuje, że w paczce jest człowiek więc natychmiast - bez żadnego zastanowienia, obawy, łamania sie - wymawia mafii służbę.

Nie ma u niego żadnej obawy, że teraz będzie miał mafię na ogonie?

Nie ma u niego żadnego łamania się moralnego, że no może narkotyki to jeszcze przewiezie, ale człowieka to już nie, tłumaczy sam sobie, że w sumie to na jedno wychodzi, bo narkotyki też zabijają, ale jednak jakoś nie może?

A może by tak się wściekł, bo mafia z nim nieuczciwie pogrywa, zawarł z mafią współpracę na tych warunkach, że nigdy nie miał osobiście uczestniczyć w sprzątaniu ludzi ani handlu nimi, więc w co go chcą umoczyć i musi chronić swój tyłek?

Już nawet skrajnie naiwne i nieprawdopodobne zdziwienie u Trevora "Ale zaraz, jak to, to mafia zabija?! Ja tak nie chcę!" byłoby lepsze niż to niewytłumaczalne, nagłe "nie, tej paczki nie przewiozę, WOJNA Z MAFIĄ!"

3. Co to za dialog?
- Milion dolców? Kupa kasy. Narkotyki?
- Tak bym obstawiał. Ładunek pełen koki. Ale jest jeden warunek, mamy nie otwierać kontenera, więc nie wiem na pewno. Koka na bank.
Nie wierzę, by sługusy mafii tak sobie rozmawiali, a co to może być w środku. TO JEST, K...A, TEMAT TABU. O tym się nie mówi, tego się nie dochodzi, bo dla samego kuriera bezpieczniej jest nic nie wiedzieć. A to przecież NIE SĄ podekscytowane dzieciuchy, skaczące do góry z rozemocjonowania, "A ja przenoszę PRAWDZIWE narkotyki dla PRAWDZIWEJ mafii!" Ktoś o takiej psychice nie nadawałby się na kuriera mafii.

====================================

Podsumowując, miała być ambitna space opera z nieszablonowym, interesującym narratorem i kontrowersyjnymi poglądami filozoficznymi.

Ale drugi rozdział zaczyna mocno wyglądać na Blues Brothers. Trevor wkurzył na siebie rząd, wkurzył na siebie mafię, w poprzednim rozdziale zabijał partyzantów z Marsa, kogo jeszcze wkurzy? Może cesarstwo słoni?

Różnica polega na tym, że Blues Brothers od począku do końca sa komedią z przymrużeniem oka, a nawet tam jest lepiej wytłumaczone, jak protagoniści doprowadzili się do swej sytuacji. Ty natomiast uderzasz w poważne tony, a nie umiesz wyjaśnić, jak to możliwe, że twój kurier - człowiek, zdawałoby się, obyty z ciemniejszą stroną życia, który powinien mieć instynkt samozachowawczy zachowuje się jak SŁOŃ W SKLEPIE Z PORCELANĄ, wywracając na siebie wszystkie półki.

Przykro mi.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Gwiezdny Kurier - rozdział drugi

14
@gaazkam - Postaci naiwne - zgoda, widać wyszło jak wyszło. :D Dodam, że już przemycali towar za niższe sumy. No i nie zlecała tego mafia (Ewan miał kontakty do przemytu, ale nie informował Trevora jakie - w założeniu CIA). Dzięki za komentarz i pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron