"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

1
Ufff... powracam tymczasowo na forum po dłuższym okresie nieobecności, wymuszonym dość pospolitymi względami - ot, konkurs na aplikację zbliża się coraz większymi krokami, każdą kroplę wolnego czasu staram się przeznaczać na wałkowanie zadanego materiału, a na dokładkę... utraciłem dostęp do Wery poprzez swój służbowy komputer w pracy, przez co - paradoksalnie - ilość czasu, jaki mogłem poświęcić na udzielanie się, zmalała. Bo swoją pracę wykonuję co do zasady z wyprzedzeniem, nic pilnego do zrobienia w danej chwili nie mam, więc dotychczas mogłem w każdej chwili zrobić sobie przerwę, wejść na ów sajt i przykładowo odpisać na komentarze, a teraz... teraz nie mam takiej możliwości, a po powrocie do domu to ja generalnie staram się uczyć...

Powinienem chyba zacząć od napisania komentarzy pod jakimś cudzym opowiadaniem, ale - jak wynika z powyższego - mam naprawdę mało czasu, więc chwilowo ograniczę się do publikacji kolejnego kawałka swojej pisaniny. Skoro pokazałem wam już "Pierwszą krew", "Niezdobyte drogi" i "Echo" - a ładnych parę lat temu także "Wilcze stado" tudzież "Odkrycie" - następne w kolejce winno być chyba moje magnum opus, czyli "Niebo i piekło". Ale chyba na razie się z nim wstrzymam i zamiast tego opublikuję nowszy tekst - fragment opowiadania "Matnia".

W odróżnieniu od trzech wcześniejszych, opowiadanie było pisane już po studiach - kiedy pracowałem zawodowo - i osadzone jest dla odmiany w roku bliżej nie sprecyzowanym, ale gdzieś tak w latach pięćdziesiątych XXXIII wieku (czyli później, niż "Pierwsza krew", ale wcześniej, niż "Echo" czy "Niezdobyte drogi"). Powstawało generalnie z intencją jego wysłania do publikacji w "Nowej fantastyce", ale - abstrahując od jego poziomu - rozrosło się do takich rozmiarów, że wykluczało to druk na łamach czasopisma. Był to chyba zarazem pierwszy tekst, gdzie faktycznie udało mi się uchwycić "military" w tym science-fiction. Rzecz dzieje się na terrańskiej kolonii (w czasie, gdy światy ludzi były okupowane przez Sorevian), w idyllicznym mieście, które niestety zostaje nagle zaatakowane przez auveliańskich najeźdźców. Na szczęście w ostatniej chwili nadchodzi odsiecz, ale przychodzący z nią Sorevianie mają najwyraźniej inne plany, niż obrona miasta... a za całą sprawą - i atakiem obcych na praktycznie bezbronną miejscowość, pozbawioną znaczenia strategicznego - stoi jakaś grubsza afera. Problematyką utworu miało być generalnie to, że życie stawia cię czasem w takiej sytuacji, że niezależnie od tego, jaką podejmiesz decyzję, zawsze znajdą się tacy, którzy będą cię za to potępiać (stąd tytuł).

Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy,


===========================================================================================================================


XXXXPorucznik Kos skulił się odruchowo za prowizoryczną osłoną, gdy uderzyła w nią kolejna wiązka. Po chwili zaryzykował i wychylił się ostrożnie zza wraku transportera. Dosłownie o kilkanaście centymetrów i tylko na ułamek sekundy. Gdyby pozostał w tej samej pozycji przez jeszcze jeden taki ułamek, precyzyjnie wymierzony strzał pozbawiłby go głowy. Lecz nim się ponownie ukrył, zdążył zauważyć, że sytuacja pozostała właściwie bez zmian. Czyli, mówiąc krótko i po żołniersku, sytuacja była zasrana.
XXXXOpancerzony pojazd gąsienicowy, stojący na czele krótkiej kolumny, wciąż stopniowo posuwał się naprzód ulicą. Jedną z kilku, które schodziły się na miejskim placu. Dwa sprzężone działa w wieżyczce umieszczonej w tylnej części kadłuba, raz po raz dawały ognia, zmuszając ludzi do niewychylania się. Tal’envai, Typ 130 – nazywany popularnie „skorpionem”, przez wzgląd na niską sylwetkę oraz ową cofniętą, dość wysoko osadzoną wieżę – auveliański odpowiednik czołgu. Osłaniał go oddział kilkunastu żołnierzy piechoty, którzy również miarowo ostrzeliwali pozycje obrońców. Napastnicy nie byli praktycznie niepokojeni ostrzałem odwetowym. Większość żołnierzy Ochotniczych Sił Samoobrony, podobnie jak porucznik, kryła się za osłonami, jakie była w tej sytuacji w stanie znaleźć. Jedynie z rzadka któryś z nich odważał się wychylić, aby wystrzelić krótką serię z karabinu hipersonicznego. Nieczęsto udawało im się trafić. Żołnierze nie mieli możliwości, aby dobrze wymierzyć, a systemy wspomagania celowania stanowiły w tej chwili marną pomoc wobec wrogiego zakłócania sensorów.
XXXX- Ja pierdolę – warknął porucznik, spoglądając na kaprala Dyera, który wraz z nim krył się za wrakiem transportera opancerzonego. – Gdzie się podziała pieprzona broń ciężka? Ten cholerny skorpion zaraz nas wykończy!
XXXX- Ani Reschke, ani Arnaud nie odpowiadają – odrzekł kapral. – Jeżeli nawet wyrzutnie rakiet, które mieli, nadal gdzieś tam leżą, musielibyśmy po nie pójść albo na pierwszą linię… albo w ogóle do tamtego budynku, który miał obsadzić pluton Arnauda.
XXXX- Pięknie, kurwa, po prostu pięknie!
XXXX- Poruczniku! – głos sierżanta Murraya w komunikatorze był zniekształcony, ale rozpoznawalny. – Musimy się wycofać!
XXXX- Jak? – odwarknął Kos. – I gdzie? Straciliśmy oba transportery, piechotą daleko im nie uciekniemy, a oni w tym czasie rozwalą nie tylko kwaterę i ratusz, ale całą resztę miasta! Zostańcie na pozycjach i dajcie mi pomyśleć!
XXXX- Powodzenia, poruczniku – rzucił Dyer z ironią w głosie.
XXXXAndrzej Kos nie miał ani siły, ani ochoty na ripostę. Po prawdzie, w ogóle nie wiedział, co powinien zrobić, ale przecież nie przyznałby się do tego otwarcie. Jedynym rozsądnym wyjściem wydawała się kapitulacja, aby móc przynajmniej ocalić tych podkomendnych, którzy jeszcze żyli. Ale czy wrogowie by ją przyjęli? Do tej pory unicestwili większą część zabudowań miasteczka, wyniszczając je systematycznie, w miarę jak parli ulicami. Nie przejmowali się cywilami i pozwalali im ginąć pod gruzami. Może nie oszczędziliby i żołnierzy.
XXXXTo wszystko było naprawdę dziwne. Przecież Auvelianie nie postępowali w ten sposób. O co tu chodziło?
XXXX- Huang! – rzucił Kos poprzez komunikator. – Nadal nie udaje ci się wywołać floty, ani żadnej z pobliskich baz lotniczych?
XXXXStarszy szeregowy Huang jako jedyny pozostał w kwaterze, by obsługiwać centrum łączności. Wzmacniacze sygnału, jakim dysponowało, dawały większą szansę skontaktowania się z innymi jednostkami wojskowymi, niż podręczne komunikatory żołnierzy.
XXXX- Nie, poruczniku. – Huang nawet nie ukrywał niepokoju. – Tych sukinsynów jest po prostu zbyt wielu. Zakłócają całą naszą elektronikę. Wsparcia lotniczego nie będzie, chyba że ktoś się zlituje i sam zauważy, co się tutaj dzieje.
XXXX- Co ty mi tu, kurwa, sugerujesz? Że potrzebujemy cudu?
XXXX- Cuda się zdarzają – wtrącił Dyer sarkastycznie.
XXXX- Morda w kubeł – mruknął Kos, po czym znów zwrócił się do szeregowego, tym razem siląc się na spokój. – Słuchaj, Huang, rozumiem że robisz, co się da, ale… próbuj dalej. Nie mamy już wiele czasu.
XXXX- Zrozumiałem, poruczniku.
XXXXOstatnie słowo Huanga utonęło w huku pobliskiej eksplozji. Jeden z Auvelian podszedł na tyle blisko, by móc użyć ręcznego granatnika. Pocisk wybuchł wewnątrz leju, w którym kryło się kilku żołnierzy. Zginęli natychmiast, a siła eksplozji wyrzuciła ciało jednego z nich na ulicę.
XXXXWychyliwszy się raz jeszcze, porucznik mógł dostrzec, że nieprzyjacielski pojazd pancerny znalazł się już u wylotu drogi. Stąd miał pole ostrzału na cały plac, także usytuowaną w jego centrum siedzibę lokalnego Protektoratu oraz sąsiadującą z nią kwaterę główną żołnierzy samoobrony. Jeżeli oczywiście ów skromny budynek w ogóle zasługiwał na tak szumną nazwę.
XXXXTyle że ten właśnie obiekt natychmiast przykuł uwagę wrogiego Tal’envaia, który od razu skierował na niego lufy dział. Gwoli ścisłości, na kopułę centrum łączności.
XXXX- Jasna cholera – sapnął Kos, nie kryjąc przestrachu. – Huang! Zabieraj się sta…
XXXXPodwójna wiązka trafiła w cel, zanim porucznik zdołał skończyć. Kopuła pękła jak skorupka jaja, a dookoła posypały się szczątki jej oraz sprzętu komunikacyjnego.
XXXX- Skurwysyny – syknął Andrzej.
XXXX- Czyli cudu nie będzie – stwierdził Dyer, którego najwyraźniej ogarnął teraz typowo żołnierski fatalizm. – Może po prostu się poddamy?
XXXXKos był już tego bliski. Nieważne, czy zaryzykują wystrzelanie na równi z mieszkańcami miasta, jeżeli wróg rzeczywiście nie przyjmie ich kapitulacji. Jak tak dalej pójdzie, za niecały kwadrans tak czy inaczej wszyscy będą martwi.
XXXXZanim zdążył ostatecznie podjąć decyzję, coś całkowicie odwróciło jego uwagę.
XXXX- Poruczniku! – krzyknął Murray. – Mamy nowe odczyty, tym razem od północy! Brak identyfikacji, ale tam coś jest!
XXXX- Też to wykrywam – rzekł porucznik, który zwrócił uwagę na własne sensory – Cholera, zachodzą nas od lewej!
XXXXTo nie ulegało wątpliwości. Odczyty detektorów były niedokładne wskutek zakłóceń, ale dało się wyraźnie dostrzec, że pod plac podchodzi druga duża grupa, wyposażona w ciężki sprzęt. Zaraz mieli wkroczyć na kolejną ulicę, która prowadziła wprost na ich pozycje, pod kątem prostym do tej, którą przybył tu dotychczas obecny oddział wroga. Żołnierze samoobrony nie byli osłonięci przed atakiem z obydwu kierunków.
XXXXKos poczuł ogarniającą go rozpacz. Jeżeli sytuacja nie wydawała mu się dotąd beznadziejna, to teraz z pewnością taka była. Spojrzał w głąb drugiej ulicy, kierując tam również lufę karabinu. Był to zbędny wysiłek – wrak transportera dawał mu ochronę przed atakiem od frontu, ale nie z flanki. Poza tym, jeżeli tamci też mieli wozy bojowe, to Andrzej nie mógł nic zdziałać, mając tylko lekki karabin hipersoniczny.
XXXXKiedy jednak zza rogu wychylił się pierwszy ze spodziewanej kolumny pojazdów wroga, Kos poczuł, jak rozpacz opuszcza go gwałtownie, ustępując miejsca całkowitemu zaskoczeniu. Zaś w chwilę później – uldze.
XXXXCzołg, który w szybkim tempie jechał ku nim ulicą, nie przypominał w niczym pojazdu bojowego Auvelian. Większy i bardziej masywny, pokryty adaptacyjną powłoką – nadającą mu w tej chwili szarawy kolor, dostosowany do barwy okolicznych zabudowań – uzbrojony był w dużego kalibru działo, osadzone w tradycyjnej, bezzałogowej wieży.
XXXXZa pierwszym czołgiem podążały w równych odstępach kolejne. Pierwszy, drugi, trzeci…
XXXX- Wytrzymajcie – powiedział Kos z absolutnym spokojem. – Wytrzymajcie jeszcze chwilę.
XXXXCzołowy pojazd w kolumnie już dawno skierował działo wprost w stojącego nieopodal, auveliańskiego „skorpiona”, mimo że na razie dzieliły ich ściany kilku budynków. Auvelianie chyba zdali sobie sprawę z jego obecności, ale nie zdążyli zareagować. Czołg poruszał się szybko i zaledwie wjechał na plac, a w ciągu ułamka sekundy wypalił z armaty.
XXXXWewnętrzny płaszcz pocisku uwięził ładunek subatomowy o mocy rzędu kilkudziesięciu kiloton w polu magnetycznym. W efekcie cała siła eksplozji została skoncentrowana, a następnie – gdy tylko nabój uderzył w czołowy pancerz Tal’envaia – ukierunkowana naprzód. Energia głowicy oraz gorąca plazma, w jaką zmieniły się produkty fuzji subatomowej, niemal całkowicie unicestwiły wrogi pojazd. Kiedy przebrzmiały już huk wystrzału oraz eksplozja, Kos odważył się wychylić zza osłony i dostrzegł, że z trafionego wozu pozostała tylko tylna część nadwozia, wraz ze szczątkami wieżyczki.
XXXXW odróżnieniu od Andrzeja, załoga czołgu nie czekała na rezultat. Już wcześniej otworzyła ogień z hipersonicznego działka, osadzonego w górnej części wieży, oraz ze sprzężonego z głównym działem karabinu. Serie pocisków od razu położyły trupem dziesięciu auveliańskich żołnierzy oraz zmusiły pozostałych do poszukiwania kryjówki.
XXXXPorucznik i jego ludzie nie potrzebowali lepszej zachęty. Choć nie padł żaden rozkaz, wszyscy ci, którzy byli jeszcze w stanie walczyć, poderwali się naraz ze swoich miejsc. Przyłączyli się do kanonady, kładąc ogień zaporowy na wrogie pozycje. Zginęło kilku kolejnych Auvelian, którzy nie zdążyli się schronić, albo po prostu schronili się niedostatecznie.
XXXXCzołg wyjechał z ulicy na plac, dając swobodne przejście pozostałym pojazdom z kolumny. Drugi z nich ominął towarzysza i natychmiast wypalił z głównego działa wprost w kolejnego „skorpiona”, który usiłował obejść wrak tego zniszczonego przed chwilą i włączyć się do walki.
XXXXWkrótce miejski plac wręcz zaroił się od czołgów, które błyskawicznie zepchnęły wroga do defensywy, a następnie zmusiły do ucieczki. Pojazdy rozjechały się w kilku kierunkach, ruszając w pościg. Towarzyszyły temu słabe wiwaty żołnierzy samoobrony – tych, którzy w ogóle byli jeszcze w stanie wiwatować.
XXXXTymczasem Kos stał nieruchomo, dzierżąc karabin, który nadal był wymierzony w zastrzelonego kilka chwil temu Auvelianina. Dziwne. Teraz, kiedy obcy leżeli pokotem, z fizjonomią skrytą pod bojowymi kombinezonami, zdawać by się mogło, że to po prostu ludzie. Krwawili nawet na czerwono. Porucznik wiedział jednak, że to złudzenie rozwiałoby się, gdyby zdjąć ich hełmy. Wiedział też, że były to jedynie klony, wyhodowane do walki. Chyba tylko ta myśl oraz buzująca wciąż w żyłach adrenalina, pomogły mu pohamować szok płynący ze świadomości, że po raz pierwszy w życiu kogoś zabił. Tak po prostu. System wspomagania celowania pomógł mu wymierzyć natychmiastowo i precyzyjnie, palec ściągnął język spustu i wróg padł martwy. Wszystko to w ciągu ułamków sekund. Nawet nie miał czasu, żeby się zawahać.
XXXXOgarnęła go przedziwna mieszanka poczucia bezpieczeństwa oraz apatii. Wobec pokazu siły sojuszniczego oddziału pancernego, wydawało mu się teraz, że jakikolwiek wysiłek jego oraz jego żołnierzy jest już całkowicie zbędny. Do tego dochodziło poczucie zmęczenia wszystkim, co się dotychczas zdarzyło. Rozważał przez chwilę, czy nie powinien przyłączyć się do pościgu, ale spojrzał tylko po swoich ludziach – wyczerpanych, zdziesiątkowanych, w większości rannych – i natychmiast zrezygnował. Uznał, że z chęcią pozwoli zająć się tym bajzlem komuś innemu.
XXXXW pewnym momencie jeden z czołgów odłączył się od kolumny i zatoczył szeroki łuk, stając ostatecznie bezpośrednio przed siedzibą Protektoratu. Wkrótce w jego ślady podążyły cztery inne pojazdy, w tym pojedynczy transporter piechoty, dwa lekkie wozy obrony punktowej oraz jednostka łączności i walki elektronicznej. Pluton dowodzenia? – pomyślał Kos, po czym odwrócił się i żwawym krokiem podszedł do stojącego nieruchomo czołgu. Spoglądał z wyczekiwaniem na przednią część jego kadłuba.
XXXXUsytuowany weń właz otworzył się nagle i po chwili z wnętrza wychyliła się gadzia głowa, do złudzenia przypominająca łeb drapieżnego dinozaura.
XXXX- Sorevianie – rzucił Kos. – I kto mówi, że nigdy was nie ma wtedy, kiedy jesteście potrzebni?
* * *
XXXX- Co to znaczy, że nie jesteście tu po to, żeby nam pomagać? – Porucznik z najwyższym trudem panował nad głosem. Jeszcze minutę temu przepełniało go poczucie wdzięczności i ulgi, a teraz czuł się zawiedziony i zdradzony.
XXXXCzłekokształtny jaszczur – albo „wyprostowany teropod”, jak nazywali je uczeni – do którego Kos kierował te słowa, nie dawał po sobie poznać, że złość człowieka robi na nim jakiekolwiek wrażenie. Żółte oczy, z przypominającymi szparki, pionowymi źrenicami, spoglądały na niego ze zobojętnieniem, może jeszcze z lekkim przygnębieniem. To, że twarz obcego była w tej chwili pozbawiona wyrazu, tym bardziej upodabniało go do dzikiego dinozaura. Niemniej, noszony przezeń kombinezon i ekwipunek stanowiły wyraźne świadectwo przynależności do cywilizowanej i rozumnej rasy.
XXXXSoreviański oficer przedstawił się jako major Sanukode – a raczej suvore Sanukode, gdyż wolał używać rodzimej tytulatury – dowódca 102. Batalionu z 45. Dywizji Pancernej Strażników. Był znacznie większy i bardziej masywny od porucznika, choć generalnie wysmukły. Kos musiał zadrzeć głowę, by w ogóle móc spojrzeć mu w pysk. W normalnej sytuacji, bliskość takiego stwora mogła wzbudzić u człowieka instynktowny lęk – szczególnie że ilekroć się odzywał, obnażał garnitur ostrych zębów. Lecz Andrzej był na to w tej chwili zbyt wściekły.
XXXX- Dokładnie to, co pan usłyszał, poruczniku – odrzekł Sorevianin ze spokojem, przemawiając płynnym, choć dziwnie akcentowanym esperanto. Miał niski, chropawy głos, jakby jego krtań była nawykła do warczenia, a nie artykułowania słów normalnej mowy. – Nie możemy wam pomóc w obronie tego miasta, mamy inne rozkazy.
XXXX- Pieprzę wasze rozkazy – warknął Andrzej, zapominając tak o zawodowej uprzejmości, jak i politycznej poprawności. – Czy ty nie widzisz, gadzie, co się tutaj dzieje? To małe miasteczko wypoczynkowe, więc była nas tu jedna kompania piechoty, ledwie stu dwudziestu żołnierzy. Wiesz, ilu zostało? A tamci, to przecież była na pewno tylko szpica. Myślałem… myślałem, że wy też jesteście szpicą, że za wami idzie…
XXXX- Niestety nie – przerwał Sanukode. – Jesteśmy tutaj tylko po to, aby zabezpieczyć przekaz tajnej przesyłki. Ma opuścić miasto w ciągu najbliższych czterech alitów. Lub, jak wolicie, najdalej za godzinę.
XXXXW tej właśnie chwili – można by rzec, z idealnym wyczuciem czasu – na miejski plac wjechała kolumna opancerzonych gąsienicówek. Przykuło to momentalnie uwagę porucznika, który odwrócił się od Sanukodego. Przybyłą kolumnę prowadził pojedynczy transporter piechoty. Ten był oznakowany inaczej, niż pozostałe soreviańskie pojazdy. Żołnierze, którzy wkrótce opuścili przedział desantowy, także nosili odmienne kombinezony, niż ci pod komendą Sanukodego. Lżejsze, mniej zabudowane ochronnymi płytkami pancerza, lecz jednocześnie starannie okrywające całe ciało, włącznie ze stopami, ogonami i łbami. Z pewnością były też wyposażone w zaawansowane systemy maskowania oraz walki elektronicznej, które miały utrudnić ich wykrycie standardowymi detektorami.
XXXXKrótko mówiąc, komandosi z OSA. Soreviańskie oddziały specjalne.
XXXX- Czyli po prostu nas tutaj zostawiacie? – rzucił Kos, ponownie spoglądając w twarz majorowi. – Wpadliście przy okazji, pomogliście nam tylko dlatego, że akurat plątaliśmy się pod nogami, no to teraz obchodzi was tylko wasze cholerne zadanie?
XXXX- Udzielimy wam ochrony tak długo, jak będziemy mogli. – Niezmącony spokój w głosie jaszczura wydawał się Andrzejowi coraz bardziej irytujący. – Rozmieściłem już oddziały w zewnętrznych dzielnicach miasta, z pewnością zdołają odeprzeć ataki pomniejszych sił wroga. Jeżeli zaatakuje cała armia, może zyskamy przynajmniej dość czasu, żeby…
XXXX- Żebyście mogli spierdolić z tą cholerną przesyłką? – wpadł mu w słowo Kos. – A my mamy tutaj zdychać? I wszyscy ci ludzie, którzy jakimś cudem przeżyli, też? Moglibyście chociaż ewakuować najpierw cywili…
XXXX- To niemożliwe – przerwał Sanukode. – Otrzymaliśmy wyraźne rozkazy. Przesyłka z siedziby Protektoratu ma priorytet. Ewakuację przeprowadzamy tylko wtedy, gdy czas i okoliczności na to pozwolą. Możemy więc tylko mieć nadzieję, że Auvelianie spóźnią się z atakiem. Mimo wszystko, to miasto nie leży na trasie ich głównej ofensywy, muszą specjalnie ściągać oddziały z…
XXXX- Więc co oni tutaj robią? – Andrzej ponownie wszedł w słowo Sorevianinowi. – Może to przez tę waszą cholerną przesyłkę? Może to dlatego rozwalali to miasto budynek po budynku?
XXXXKos wypowiedział te słowa w złości, jednak później, gdy już ochłonął, wydało mu się to całkiem prawdopodobne. Auvelianie czegoś tutaj szukali, ale nie wiedzieli, gdzie to dokładnie jest. Więc „sprawdzali” każdy napotkany budynek. Normalnie nie robiliby czegoś takiego – i to nawet nie z powodu dobroci czy współczucia. Popełnianie zbrodni wojennych po prostu nie leżało w ich interesie. Wyrabiało im złą reputację u rasy, nad którą mieli w przyszłości sprawować światłe przywództwo.
XXXX- Przepraszam, ale nie mogę o tym rozmawiać – rzekł jaszczur wymijająco.
XXXX- To też jeden z twoich rozkazów? Tajna przesyłka, są tu kolesie z OSA, mieszkańcy miasta mają się pieprzyć, a tobie oczywiście nic nie wolno mówić. Wszystko pięknie do siebie pasuje, prawda?
XXXX- Może porozmawiamy później, kiedy już się pan całkiem uspokoi, poruczniku. – Sanukode po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy okazał jakieś uczucie. Była to dezaprobata. Jaszczur sprawiał takie wrażenie, jakby Andrzej wyrządził mu niezasłużoną przykrość. – Może mi pan wtedy zdać pełen raport z waszej sytuacji, chętnie go wysłucham. Mam tu ze sobą sanitariuszy, mogą udzielić waszym pomocy medycznej. Na razie muszę się zająć własnymi sprawami. Proszę wybaczyć.
XXXXSięgnął szponiastą dłonią nad głowę i opuścił na twarz duży, jednolicie czarny wizjer, który okrywał całkowicie górną połowę jego łba. Z tą gładką powierzchnią, wyglądającą – i podobno działającą – jak jedno wielkie oko, wystającą spod jej dolnej krawędzi linią szczęk, w tej chwili przypominał Andrzejowi jednego z kosmicznych potworów, jakie widział w remake’ach starych filmów fabularnych, sprzed epoki holo. Porucznik nie pamiętał już ich nazwy. Zresztą, mogły w ogóle nie mieć żadnej konkretnej nazwy.
XXXX- I to wszystko? – powiedział Kos do jaszczura, który odwrócił się i zaczął odchodzić. – Tak po prostu? Jak mogłem być taki głupi. I pomyśleć, że na cokolwiek liczyłem, kiedy zobaczyłem was. Tych, którzy w kółko powtarzają, jak ważny jest dla nich honor wojownika, obrona niewinnych i spełnienie zwykłego żołnierskiego obowiązku!
XXXXSanukode zatrzymał się tak gwałtownie, jakby porucznik go uderzył. Pazury jego stóp niemal zaryły w ziemi. Przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, a potem odwrócił się powoli – bardzo powoli – w stronę Andrzeja. Ten momentalnie pojął, że posunął się za daleko. Nadal jednak nie umniejszało to jego złości.
XXXX- Rozumiem twoją sytuację, poruczniku – wycedził jaszczur, a jego dłoń powędrowała do rękojeści noża bojowego; zdaniem Kosa, bardziej przypominającego krótki miecz wakizashi. – Udam więc, że tego nie słyszałem. Ale proszę o niepowtarzanie podobnych słów, bo mogę zechcieć zmyć zniewagę twoją krwią.
XXXX- Wcale nie muszę ich powtarzać – odwarknął porucznik z sarkazmem. – Wy sami chyba doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, co się tutaj dzieje. I co wy z tym robicie.
XXXX- Gdybyś miał do mnie jeszcze jakąś sprawę, poruczniku – mruknął Sanukode, przybierając na pozór spokojny, acz wyraźnie kontrolowany ton głosu; efekt psuł gniewny pomruk, prawie warkot, jaki w nim pobrzmiewał – to jestem w siedzibie Protektoratu. Później proszę mnie szukać w wozie dowodzenia.
XXXXSorevianin odwrócił się od Andrzeja i odszedł, wymachując za sobą ogonem jak obrażony kot. Ten widok wydałby się zapewne porucznikowi zabawny, gdyby nie sytuacja.
XXXXObrócił się na pięcie i udał do kwatery głównej sił samoobrony. Uspokajał się w miarę, jak szedł, co pozwoliło mu wreszcie przemyśleć całą sytuację. Po pierwsze, czysto militarną. Sorevianie sprowadzili tutaj cały batalion pancerny, w tym dwie kompanie czołgów podstawowych – w sumie dwadzieścia cztery maszyny – oraz jedną kompanię piechoty zmechanizowanej, na którą składały się dwa plutony piechoty na transporterach opancerzonych oraz pluton żołnierzy pilotujących szturmowe mechy. Pod taką osłoną, w najbliższym czasie nie musieli się obawiać wrogich ataków. Auvelianie musieliby zebrać i podprowadzić większe zgrupowanie, a to wymagało czasu. Niestety godzina, jaką dawał im soreviański major, była tutaj czasem wystarczającym. O tym, że jaszczury od samego początku nie planowały dłuższego pobytu, świadczył zresztą fakt, że nie wzięły ze sobą polowych nanofabrykatorów, dzięki którym mogłyby dokonać szybkich napraw ciężkiego sprzętu albo na przykład wyprodukować dodatkową amunicję.
XXXXPo drugie i w ocenie Kosa najważniejsze – rozkazy Sanukodego. Teraz, kiedy porucznik nieco się już uspokoił, wszystko to wydawało mu się co najmniej dziwne. Przesyłka z siedziby Protektoratu ma priorytet? Ewakuacja mieszkańców schodzi na dalszy plan? Takie poczynania nie przyniosłyby chluby jaszczurom, które musiały przecież dbać o dobrą opinię wśród Terran. Były mimo wszystko obcym wojskiem na ich terytorium. Poza tym, to po prostu nie było w stylu Sorevian. Przedstawiciele tej rasy wysoko cenili honor i poczucie obowiązku, a ich żołnierze kierowali się ścisłym kodeksem wojownika. Choć z wierzchu wyglądali na krwiożercze potwory, w rzeczywistości byli zdumiewająco ludzcy i głęboko moralni. Do tego dochodziła najzwyklejsza w świecie duma. Soreviański żołnierz nie oddałby strzału do poddającego się wroga, ani nie pozwolił zginąć bezbronnej ofierze, bo to byłoby po prostu poniżej jego godności. Owszem, zdarzały się wyjątki – w końcu, gdzie się one nie zdarzały? Lecz tym razem w grę wchodziły wyraźne rozkazy prosto z góry. Co takiego mogło znajdować się w siedzibie Protektoratu, że jaszczury postanowiły narazić się na negatywny PR… i przy okazji zlekceważyły kodeks, z którym tak się obnosiły?
XXXXUwagę porucznika zwróciło jeszcze co innego. Miał możność przyjrzeć się bliżej jaszczurom, które przybyły im z odsieczą i zauważył, iż noszą insygnia Straży Akiosa – elitarnej grupy armii, stacjonującej na planecie o tej nazwie, a złożonej tylko z doborowych jednostek Strażników. Wbrew ładnej i czysto propagandowej nazwie, ta ostatnia formacja składała się głównie ze starannie selekcjonowanych, znakomicie wyszkolonych szturmowców i stanowiła kręgosłup soreviańskiej armii, podstawową siłę uderzeniową. Tutaj towarzyszyli im komandosi OSA, również poddawani ostrej selekcji i rygorystycznemu treningowi. Nie były to więc ułomki, także według soreviańskich standardów – a Kos miał przy tym na względzie, że żaden człowiek nie wytrzymałby nawet podstawowego szkolenia, jakie przechodziły jaszczury. Co dopiero zaś tego przeznaczonego dla członków elitarnych formacji. Ktoś ściągnął jednostkę ze Straży Akiosa aż tutaj, na Aratron IV i wysłał jej odłam do tego miasta. Samo to o czymś świadczyło.
XXXXKos miał jednak co do tego wątpliwości. Skoro priorytet tej misji był aż tak wysoki, że bezpieczeństwo cywili znalazło się na drugim miejscu, to dlaczego przysłano tutaj „tylko” Strażników? Czemu nie Sarukeri – soreviańscy superżołnierze, oddziały śmierci, których sama obecność na polu walki wydatnie wpływała na morale tak wrogów, jak i sojuszników? Dlaczego byli tutaj „zwykli” komandosi OSA, a nie zabójcy z Genisivare?
XXXXWysoki priorytet, ale nie najwyższy, pomyślał Kos.
XXXXPrzestąpiwszy próg kwatery głównej, porucznik natychmiast skierował swoje kroki ku lazaretowi. Ci żołnierze, którzy wyszli z walki bez większego szwanku, od dłuższego czasu przenosili tam swoich rannych kolegów. W efekcie szpital był już przepełniony. Mieścił zaledwie sześć łóżek, o wiele za mało na taką liczbę poszkodowanych. Umieszczono na nich tylko tych żołnierzy, którzy byli w najcięższym stanie – pozostali musieli się zadowolić matami rozłożonymi na podłodze. Albo po prostu znaleźć miejsce do siedzenia lub stania, jeżeli otrzymali rany na tyle lekkie, że nie musieli odbywać rekonwalescencji na leżąco.
XXXXMiędzy łóżkami uwijał się starszy szeregowy Alley – jedyny ocalały sanitariusz w kompanii. Do pomocy przybrał dwóch innych żołnierzy, szeregowych Rakowa i Ozawę. Oprócz tego, Andrzej zastał w lazarecie jeszcze dwóch w pełni zdrowych żołnierzy – sierżanta Murraya i kaprala Dyera. Obydwaj byli wciąż w bojowych kombinezonach, ale nie mieli już hełmów. Wszedłszy do lazaretu, Kos także zdjął swój własny.
XXXX- Co z kapitanem Wrzosem? – zapytał, darując sobie formalności.
XXXX- Nie żyje – odparł Murray. – Wynosiliśmy go stąd dwie minuty temu. Czyli, skoro Reschke i Arnaud także zginęli, to ty jesteś dowódcą.
XXXX- Nie pisałem się na to, cholera – mruknął Andrzej, kręcąc głową.
XXXX- Chyba nikt z nas się na to nie pisał, poruczniku – sierżant uśmiechnął się kwaśno, bez śladu wesołości. – To miał być lekki i przyjemny przydział, prawda?
XXXX- Ja tam od samego początku wiedziałem – wtrącił Dyer – że te ferie prędzej czy później się skończą. Szkoda tylko, że musiały się skończyć w ten sposób. Ktoś powinien, kurwa, widzieć, że ci cholerni Auvelianie tu idą. Czemu nikt z tym nic nie zrobił?
XXXX- Może właśnie dlatego, że wszyscy tylko spędzali tu ferie, włącznie z nami – stwierdził Murray. – Czego mieliby tu szukać? No, przecież musiało chodzić im o coś innego, na pewno nie o nas.
XXXXKos przytaknął, uśmiechając się smętnie. Nova Livigno było niewielką, czysto wypoczynkową miejscowością, położoną u podnóża łańcucha górskiego. Znaczną część jej mieszkańców stanowili turyści, przyjeżdżający tutaj właściwie przez cały rok. Stałymi obywatelami byli niemal wyłącznie ci, którzy prowadzili znajdujące się tutaj przybytki – hotele, restauracje, kluby, centra rozrywkowe, parki wodne, ośrodki sportowe i inne tego typu obiekty. Nova Livigno nie miało żadnego znaczenia strategicznego, nie było nawet po drodze ewentualnym siłom inwazyjnym, które zdecydowałyby się skierować ku ważniejszym celom, takim jak stołeczne miasta poszczególnych regionów czy też okręgi przemysłowe. Z tego względu, również obecność lokalnych sił samoobrony była czysto formalna i właściwie iluzoryczna. Ponieważ stacjonujący tu żołnierze nie mieli w zasadzie nic do roboty, jakiś czas temu doszło wręcz do całkowitego rozkładu dyscypliny. Do Protektoratu wpływało coraz więcej skarg na zachowanie wojskowych, którzy naprzykrzali się mieszkańcom i wywoływali rozmaite incydenty, przeważnie w stanie nietrzeźwym. Zdarzały się nawet przypadki pijackich burd. Wszystko się zmieniło wraz z przydziałem nowego korpusu oficerskiego i podoficerskiego – w tym kapitana Wrzosowskiego, poruczników Reschkego, Arnauda i wreszcie samego Kosa. Ci zdołali przywołać ludzi do porządku, zaprowadzając przynajmniej pozory wojskowego drylu. Tylko pozory. Żołnierze wypełniali sumiennie służbowe obowiązki i starali się robić dobre wrażenie przed mieszkańcami miasta, lecz po godzinach pracy chętnie spędzali czas przykładowo na zakrapianych alkoholem imprezach. Wszyscy byli zatem zadowoleni z życia i sytuacji. Nie starali się o nic poza zachowywaniem pozorów, gdyż nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że miałby wziąć udział w prawdziwej bitwie, dopóki pozostaje w Nova Livigno.
XXXXNic więc dziwnego, że okazali się kompletnie nieprzygotowani na to, co się stało.
XXXX- Kapitan nie żyje, część rannych pewnie też czekała zbyt długo na pomoc – stwierdził Andrzej ponuro. – Czyli ilu nas w końcu zostało?
XXXX- Sześćdziesięciu jeden – odrzekł Dyer – z czego połowa to ranni. Alley powiedział, że pięciu kolejnych… konkretnie Carter, Baynes, Müller, Chen i O’Reilly… może nie przeżyć najbliższej godziny.
XXXX- Sześćdziesięciu jeden – powtórzył Kos, zwieszając głowę. – To wszystko…
XXXX- Mogło być znacznie gorzej – wtrącił Murray. – W tej chwili wszyscy bylibyśmy już martwi, gdyby nie te jaszczury. Świetne wyczucie czasu.
XXXX- No, nie wiem – mruknął Dyer. – Mogliby się zjawić wcześniej. Poza tym, gdzie reszta? To chyba tylko szpica, gdzie się podziewa dywizja?
XXXX- Mam dla was złą wiadomość – oświadczył Andrzej. – To nie jest szpica dywizji. Więcej Sorevian już tutaj nie przyjdzie.
XXXXMurray i Dyer spojrzeli na niego ze zdumieniem.
XXXX- Że co? – wykrztusił sierżant. – Tych jebanych Auvelian już niedługo może być tutaj znacznie więcej, a oni przysyłają tylko jeden batalion? O co im chodzi?
XXXX- A już miałem obiecać, że nigdy więcej nie powiem na nich złego słowa – wyznał kapral z jawnym sarkazmem. – Powiedzieli chociaż, co planują zrobić?
XXXX- Tak. – Kos zrobił krótką pauzę, zdając sobie sprawę, jaką reakcję wywołają te słowa. – Ten ich major powiedział mi, że tak naprawdę wcale nie przyszli tutaj, żeby nam pomóc obronić miasto, tylko żeby osłonić wywiezienie czegoś ważnego. To ich pierwsze i najważniejsze zadanie. Mieszkańców miasta można poświęcić, jeżeli zabraknie czasu na ich ewakuację.
XXXXPorucznik wiele się nie pomylił co do reakcji swoich podkomendnych. Przez kilka długich chwil panowało ponure milczenie. Pierwszy odezwał się Dyer.
XXXX- Dobra – oznajmił solennie, rozkładając ręce. – Teraz się zastanawiam, czy nie obiecać, że nigdy więcej nie powiem o nich dobrego słowa.
XXXX- Popieprzyło ich dokumentnie? – warknął Murray. – I my, i wszyscy ci ludzie...
XXXX- Dokładnie to samo sobie pomyślałem – przyznał Kos. – Niestety, wygląda na to, że dostali jakieś rozkazy z góry. Czyli pozamiatane. Cywile mogą jeszcze uciekać z miasta na własną rękę… ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaki zrobi się z tego bałagan, kiedy dojdzie już do wybuchu paniki. A stawiam kredyty przeciwko orzechom, że dojdzie. I tak wszyscy są tu przerażeni, ale przynajmniej odrobinę się uspokoili, kiedy zobaczyli jaszczury.
XXXX- Jeśli dobrze rozumiem – rzekł Dyer – istnieje mimo wszystko szansa, że pomogą wydostać stąd cywili, jeżeli uwiną się dostatecznie szybko z… tym czymś, co mają wywieźć?
XXXX- Niby tak, ale nie liczyłbym na to.
XXXX- Skoro tak to wygląda, ja znów spróbowałbym wezwać pomoc – zasugerował Murray. – Nie jesteśmy już zagłuszani, nawet podręcznym komunikatorem możemy nadać wezwanie do jakiejkolwiek placówki, choćby innej bazy samoobro…
XXXX- Wiem, że spróbowałbyś wielu rzeczy, jakie mnie by przez myśl nie przeszły – uciął Andrzej z ironią w głosie. – Ale wzywanie pomocy nic nam w tej sytuacji nie da. Mówiłem ci już, że ci Sorevianie dostali chyba jakieś rozkazy z góry. A przypomnę ci, jeśli zapomniałeś, że jaszczury zawsze mają ostatnie słowo, jeśli idzie o kwestie wojskowe. Nawet Ochotnicze Siły Samoobrony to tylko wydział ich biura. Czyli jeśli nawet gdzieś tam jest ktoś gotów nam pomóc, to na pewno ma rozkaz się do tego nie mieszać. Zresztą, myślisz że tym gadom tutaj się to wszystko podoba? Gadałem z ich dowódcą i wydaje mi się, że sam jest wkurwiony.
XXXX- Tak myślisz, czy po prostu chcesz tak myśleć? – Sierżant uniósł jedną brew, obdarzając Kosa lekko protekcjonalnym spojrzeniem. – Może i u nas nazywa się te gady „okupantami” rzadziej, niż gdzie indziej, ale wśród nich też nie brakuje różnych skurwysynów.
XXXX- Tak, tak. – Dyer przybrał pouczający ton głosu. – Pamiętajcie, ludzie. To nie okupacja, to tylko wojskowy protektorat.
XXXXPorucznik westchnął. Zazwyczaj nie lubił takiego gadania, ale w tej sytuacji nie miał ochoty głośno go krytykować. Nie wobec poczucia zdrady, jakie dotąd go nie opuściło.
XXXXZ czysto pragmatycznego punktu widzenia, Sorevianie rzeczywiście byli okupantami. Lecz w ocenie Kosa, trudno było ich za to winić. To ludzie rozpoczęli z nimi wojnę – dokonując niczym niesprowokowanej agresji na ich świat – i tę wojnę przegrali. Andrzejowi przychodziło na myśl naprawdę wiele potworności, jakie mogłyby im zrobić jaszczury, chociażby w odwecie za niezliczone zbrodnie wojenne oraz akty ludobójstwa, jakich się na nich dopuszczono. Rozwiązanie sił zbrojnych, zakaz ich tworzenia oraz zaprowadzenie wojskowego protektoratu wydawały się na tym tle działaniami naprawdę łagodnymi. Obarczenie ludzi obowiązkiem utrzymywania obcych wojsk na własnych planetach było drobnostką wobec całkowitego odebrania ich rasie suwerennego rządu i włączenia ich w struktury młodego soreviańskiego imperium. Poza tym, czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miał do Sorevian szczere pretensje o to, że walnie przyczynili się do rozpadu starej Federacji? Której autorytarny rząd trzymał wszystkie kolonie na krótkiej smyczy? Która doprowadziła już wcześniej do całkowitej eksterminacji lub zniewolenia kilku obcych cywilizacji – i planowała zgotować ten sam los jaszczurom? Która zamierzała poświęcić światy pogranicza w trakcie wojny po to tylko, by zyskać więcej czasu do przygotowania się na soreviański kontratak? Raczej nie. Wręcz przeciwnie – pewnie znalazłyby się osoby gotowe im za to podziękować.
XXXXCo więcej, ostatnimi czasy jaszczury ogólnie nie były postrzegane jako okupanci. W każdym razie – nie na planetach wchodzących w skład Ligi Zewnętrznych Światów, które z oczywistych względów były najbardziej narażone na obce inwazje. Sorevianie zbyt często walczyli i ginęli w obronie miejscowej ludności, żeby nadawać im pejoratywne miano „okupantów”. Ogólnie cieszyli się tam znacznie lepszą reputacją, niż w innych państwach członkowskich Unii. Kiedy wychodzili do miast na przepustki, często – choć nie zawsze – witano ich z jawną sympatią, stawiano kolejki w barach, a w knajpach nie pozwalano płacić za posiłki.
XXXXNiemniej, dzisiaj pokazali się Kosowi z najgorszej możliwej strony.
XXXX- Słuchajcie, chłopcy – zagaił porucznik. – Nie czujecie, że coś tu śmierdzi? To miasto jest niby nieważne, a jednak znajduje się tutaj coś na tyle istotnego, że Auvelianie specjalnie zboczyli z trasy, żeby tu przyjść, a potem zaczęli rozwalać budynek po budynku. Przychodzą Sorevianie, którzy tym razem dziwnym trafem nie mają rozkazu ochraniać cywili, chociaż ratowanie komuś życia daje im punkty propagandowe i dobrze wygląda w reportażach na omni-necie. Cokolwiek się tutaj dzieje, chyba ktoś nam nie mówi czegoś ważnego. Ani Sorevianie… ani nasze własne władze, które musiały przecież o czymś wiedzieć. No, przynajmniej urzędasy na wyższych szczeblach.
XXXX- To rzeczywiście ciekawe – przyznał Dyer – i pocieszające. To by oznaczało, że faktycznie nie ma sensu szukać pomocy u kogokolwiek, nawet poza Sorevianami.
XXXX- I że nasi zginęli bez sensu – dodał Murray ze złością. – Bo ktoś… obojętne, czy nasi, czy Sorevianie… po prostu spieprzył sprawę.
XXXX- Co gorsza, nikt nam chyba tego nie wyjaśni – wtrącił Kos. – Na razie nie wiemy nawet, co to za cholerna przesyłka. Po prostu ściśle tajne coś, na czym jaszczurom bardzo zależy. Pomocy z zewnątrz nie będzie, pytać po dobroci nie ma po co, a przecież nikogo tak po prostu nie przesłuchamy…
XXXX- Czyli co właściwie zamierzasz z tym zrobić? – zapytał Dyer tonem sugerującym, że domyśla się odpowiedzi; i uważa całą dyskusję za jałową.
XXXX- Na razie nic – przyznał porucznik, uśmiechając się krzywo. – W tej chwili powinniśmy się raczej martwić o to, żeby nikt więcej już nie zginął za sprawę, jaką by ona nie była. Skoro Sorevianie i tak nie zamierzają zostać tutaj na dłużej, trzeba by pomyśleć o ewakuacji.
XXXX- Świetnie – burknął Murray. – Tylko wymyśl jeszcze, jak to zrobić. My na pewno nie mamy środków transportu, żeby wywieźć stąd mieszkańców. Trzeba będzie zarekwirować cywilne pojazdy. Tak czy inaczej, będziemy potrzebowali pomocy, żeby zorganizować konwój.
XXXX- Policja i służby ratownicze nie mogą się tym zająć? – Andrzej uniósł brwi, spoglądając na sierżanta. – W każdym razie ci, którzy przeżyli?
XXXX- Nie w tej chwili. Banks wysłał ich do przeszukiwania tej części miasta, którą Auvelianie już rozwalili. Mają znaleźć ocalałych i pomóc rannym. Ale według ostatnich raportów, na razie wygrzebują tylko trupy. Te auveliańskie sukinsyny były kurewsko dokładne. Wygląda na to, że odstrzelili nawet kilku tych, którzy próbowali uciekać ulicą.
XXXX- Jeśli się nie pospieszymy, niedługo może być więcej trupów. Pójdę do tego soreviańskiego majora, może zgodzi się odesłać część swoich do pomocy. Nie wygląda na to, żeby mieli w tej chwili wiele do roboty. Alley sam też sobie tu nie poradzi, mamy za dużo rannych.
XXXX- Mimo wszystko – wtrącił Dyer – może jednak spróbujesz wyciągnąć od tego całego majora, co oni właściwie tutaj robią?
XXXX- Spróbuję – powiedział porucznik powoli. – Mimo wszystko. Ale boję się, że po tym, co mu nagadałem, w ogóle nie będzie miał ochoty mi się zwierzać.
* * *
XXXXNa łaskę sivaronów, co ja tu robię? – pomyślał Sanukode, po raz nie wiadomo który.
XXXXHistoria zaczęła się typowo. Cała 45. Dywizja Pancerna przybyła tutaj prosto z Akiosa jako wzmocnienie oddziałów ekspedycyjnych, mających wyprzeć wrogie siły inwazyjne. Jego 102. Batalion miał być w pierwszym rzucie planowanej kontrofensywy. Wszystko przebiegało normalnie, to była po prostu kolejna duża operacja, w której brali udział.
XXXXI nagle prosto z kwatery głównej sił ekspedycyjnych przyszedł nowy rozkaz. Okazało się, że 102. Batalion nie weźmie udziału w ataku, że zamiast tego ma zostać przeniesiony w trybie natychmiastowym do miasta Nova Livigno. Ta nazwa obiła się Sanukodemu o uszy – znał oficerów, którzy spędzali tam urlopy – i wiedział, że to kompletnie z dala od planowanego rejonu ofensywy głównych sił. Otrzymał też dokładne, choć bardzo nietypowe wytyczne odnośnie nowego zadania. Pamiętał, że ledwie zaczął je czytać, a już wiedział, że znienawidzi ten przydział.
XXXXTeraz suvore Sanukode Shimane tkwił tutaj, wdychał woń płonącego, na wpół umarłego miasta – oraz wszechobecny, mało przyjemny zapach Terran – i zmagał się z poczuciem, że to wszystko dzieje się wbrew jego własnym zasadom. Na samym początku okazało się, że dotarli na miejsce za późno, między innymi z tego powodu, że jakiś geniusz ze sztabu ustanowił strefę lądowania daleko na zachód od miasta, a nie na jego terenie. Podobno dlatego, aby zmniejszyć ryzyko przechwycenia desantowców przez auveliańskie myśliwce, których aktywność w tym rejonie była dość znaczna. Ponad połowa mieszkańców Nova Livigno zapłaciła życiem za to opóźnienie. Sanukode był wściekły, ale niestety miał związane ręce. Na domiar złego musiał jeszcze wysłuchiwać obraźliwej tyrady jednego z tych mlekojadów z Samoobrony. Jakby cała ta akcja była jego pomysłem! Warknął na samo wspomnienie tamtej chwili.
XXXXSkoro jednak udało mu się chwilowo pozbyć terrańskiego oficera, udał się na kolejne spotkanie, tym razem w siedzibie lokalnego Protektoratu. Przed głównym wejściem ustawił się już jeden z transporterów opancerzonych, należących do OSA. Żołnierze oddziałów specjalnych jakiś czas temu opuścili swoje pojazdy i utworzyli perymetr wokół niewielkiej kolumny gąsienicówek. Było oczywiste, że mają rozkaz nie dopuścić do nich mieszkańców miasta. Ci, odkąd ustały walki, nabrali już nieco odwagi i zaczęli wychodzić na ulice. Część z nich zbierała się właśnie w pobliżu gąsienicówek, nabrawszy mylnego wrażenia, iż mają ich stąd zabrać.
XXXXPrzez chwilę Sanukode patrzył na to ze starannie skrywaną dezaprobatą. Wreszcie odwrócił wzrok i skierował się ku wejściu do budynku Protektoratu. Czekała tam już shivaren Bakura, dowódca oddziału OSA. Shimane jej nie znał – na odprawie przed misją ujrzał ją po raz pierwszy w życiu – wiedział jednak, że nie zapała do niej sympatią. Nie, biorąc pod uwagę ich zadanie oraz rolę, jaką miała odegrać. I wcale mu nie pomagał fakt, iż otrzymał wyraźny rozkaz dostosowania się do wszelkich instrukcji Bakury. Może i miało to jakiś sens – jako shivaren, stała w hierarchii o stopień wyżej – ale nie należała do Strażników. W normalnej sytuacji, nie miałaby prawa wydawać rozkazów Sanukodemu. Lecz tym razem cała operacja znajdowała się pod bezpośrednim nadzorem oficera sił specjalnych.
XXXX- Wreszcie jesteś, suvore – rzuciła, kiedy się zbliżył. Nie okazała ani zniecierpliwienia, ani irytacji, ani w ogóle żadnych emocji. Czarny wizjer skrywał jej twarz. – Co cię zatrzymało?
XXXX- Formalności z dowódcą lokalnego garnizonu – odrzekł Sanukode. – Czy może raczej tego, co z niego zostało. Wygląda na to, że nie byli nawet przygotowani na…
XXXX- To nie nasza sprawa – ucięła Bakura, wciąż zachowując beznamiętny ton głosu. – Chodźmy już, tam w środku też pewnie na nas czekają.
XXXXNie oglądając się na niego, ruszyła ku podwójnym drzwiom z osadzonego w metalowej ramie poliglesu. Sanukode stłumił westchnienie i bez słowa dołączył do niej.
XXXXLedwie przestąpili próg i wkroczyli do przestronnej, wejściowej auli, a od strony portierni podszedł do nich jakiś urzędnik, odziany w oficjalny, acz bez wątpienia cywilny uniform. Przez krótką chwilę Shimane usiłował przypomnieć sobie jego nazwisko, ale Bakura ułatwiła mu zadanie.
XXXX- Dyrektorze Banks – oznajmiła, sięgając dłonią do głowy i tym razem uchylając wizjer. Wcale nie pomogło to jej towarzyszowi w odczytaniu u niej jakichkolwiek uczuć. – Jestem shivaren Bakura, to suvore Sanukode. Zakładam, że otrzymał pan już instrukcje dotyczące naszego zadania?
XXXX- Tak, oczywiście – potwierdził Terranin. Sprawiał wrażenie zaaferowanego i lekko zaniepokojonego. – Proponuję, aby dłużej nie zwlekać. Proszę podprowadzić gąsienicówki do tylnego wjazdu. Tam nasi pracownicy udostępnią wam niezbędne materiały i pomogą je przenieść. Wszystko jest już gotowe do transportu.
XXXX- Rozumiem i dziękuję – odrzekła Sorevianka. – Proszę jeszcze pamiętać, że jeżeli jest tu jakiś personel, wymagający ewakuacji, lepiej będzie, aby przygotowali się do wyjazdu już teraz.
XXXX- Nie mogą po prostu zabrać się z tymi mieszkańcami, których zdołacie stąd wywieźć? Wywiad dał nam godzinę, chyba zdążymy w tym czasie wrócić po…
XXXX- To mało prawdopodobne – przerwała Bakura. – Niestety, musieliśmy ustanowić strefę lądowania na zachód od miasta, przez co pokonanie całej drogi trochę nam zajmie. Konwój tam dotrze i dopiero wtedy zostanie zabrany przez desantowce, na pokład krążownika liniowego Zakurai. Po wyładunku, można ewentualnie wrócić, żeby przeprowadzić pełną ewakuację.
XXXX- Krążownik liniowy? – zapytał Banks z nadzieją. – Jesteśmy w jego zasięgu?
XXXX- Niezupełnie. Nie mógł zająć odpowiedniej pozycji bez narażania się na wejście w zasięg wrogiej artylerii planetarnej. To oznacza, że nie może nas wesprzeć ogniem swoich dział. Ale ma na pokładzie trzy eskadry myśliwców, które w ostateczności mogą wejść do akcji.
XXXXSanukode powstrzymał prychnięcie. Taka osłona to żadna osłona – już lepiej byłoby przysłać lotniskowiec z eskortą. Tyle że nikt w sztabie nie uznałby za opłacalne odsyłać całą eskadrę okrętów do osłony jednego batalionu, w nieistotnym strategicznie rejonie. Takie były oczywiście reguły orbitalnej wojny pozycyjnej. Dotyczyło to również przykazania, aby nie wprowadzać okrętów w bezpośredni zasięg artylerii planetarnej nieprzyjaciela, jeżeli nie jest to konieczne. Niemniej, Sanukode uważał, że ktoś mógł się przynajmniej postarać, aby cała ta farsa lepiej sprawiała wrażenie zaplanowanej i wzorowo przeprowadzonej operacji.
XXXXDyrektor Banks, sądząc z wyrazu jego twarzy, miał podobne wątpliwości co do przydatności pojedynczego krążownika liniowego, który nie może nawet strzelać. I podobnie jak Shimane, powstrzymał się od głośnego ich wymówienia.
XXXX- Rozumiem – powiedział tylko. – Wasi żołnierze zdołają zapewnić nam ochronę?
XXXX- Siły specjalne zabezpieczą jedynie przekazanie ładunku i dopilnują, aby nie dopuścić nikogo z zewnątrz. Ochronę przed ewentualnymi atakami oddziałów konwencjonalnych zapewni nam 102. Batalion suvore Sanukodego. – Bakura wskazała towarzysza skinieniem łba.
XXXX- Batalion? – powtórzył Banks z jeszcze słabiej skrywanym powątpiewaniem. – Przeciwko… ilu Auvelian może tutaj przyjść?
XXXXTym razem Shimane zmuszony był stłumić uśmiech. Ten Banks mógłby być jego rzecznikiem. Mógłby, gdyby wiedział, o co tu tak naprawdę chodzi.
XXXX- To powinno wystarczyć – oznajmiła Bakura. – Jedyne, co musimy zrobić, to zyskać wystarczająco dużo czasu. – Sorevianka uniosła bezwłose brwi, jakby udawała zaskoczenie. – Co pana tak dziwi? Sam pan powiedział, że otrzymał pan instrukcje dotyczące zadania.
XXXX- Tylko ogólne instrukcje – odparł człowiek z nutą protestu w głosie. – Nie dostałem żadnego ordre de bataille waszych sił…
XXXX- Słucham? – zdziwiła się uprzejmie Bakura.
XXXXTerranin zaklął pod nosem.
XXXX- No… składu waszego oddziału. Sił, jakie zamierzacie wykorzystać. Nie kazano mi się tym interesować. Ja miałem tylko przygotować wszystko do przekazania i wywózki. Wywiązałem się ze swojego zadania, liczyłem po prostu na…
XXXX- Skoro o tym mowa – przerwała Sorevianka – ufam, że nie dopuszczał pan do tego żadnych osób postronnych?
XXXX- Oczywiście, że nie. – Banks sprawiał nieomal wrażenie oburzonego tym pytaniem. – Cały czas zajmowali się tym albo pracownicy biorący udział w projekcie, albo wtajemniczeni agenci i funkcjonariusze Protektoratu.
XXXX- Doskonale. Tymczasem, kiedy my będziemy doglądali załadunku komponentów na gąsienicówki, radzę, aby ściągnął pan tutaj inne osoby, które muszą zostać ewakuowane. Chyba zdaje pan sobie sprawę, że ci ludzie nie mogą wpaść w ręce Auvelian… ani zginąć z ich ręki?
XXXX- Jak najbardziej. – Terranin się nachmurzył. – Zajmę się tym natychmiast.
XXXXBanks podążył w głąb auli, mijając portiernię. Jednocześnie dwójka Sorevian odwróciła się od niego i skierowała z powrotem ku drzwiom. Dopiero gdy wyszli na zewnątrz, Bakura przemówiła.
XXXX- Dasz sobie tam radę, suvore? – zapytała sztywno. – W razie czego mogę rozmieścić na dachach swoich snajperów, pomogą wam…
XXXX- Obejdzie się, shivaren – przerwał Sanukode, nie siląc się nawet na uprzejmość. – Garstka snajperów niewiele tutaj zmieni, poza tym spodziewamy się przede wszystkim ciężkiego sprzętu. Trudno zniszczyć coś takiego zwykłym AGM-36.
XXXX- Nawet ciężki sprzęt nie może operować w mieście bez asysty piechoty.
XXXXSpoglądali na siebie przez krótką chwilę, w trakcie której Bakura nieoczekiwanie się uśmiechnęła, obnażając rzędy ostrych kłów. Niemniej, był to wciąż uśmiech chłodny, pełen rezerwy. Czy Sanukodemu tylko się zdawało, czy rzeczywiście dostrzegł w nim także nutę kpiny?
XXXX- Rozumiem, suvore – powiedziała Sorevianka – że nie jesteś zadowolony z tego zadania?
XXXXShimane prychnął.
XXXX- Rozumiem, shivaren, że to pytanie retoryczne.
XXXX- Domyślam się, że założenia misji godzą w twój honor, suvore – stwierdziła Bakura ze słabo skrywaną ironią – ale naszą powinnością nadal pozostaje lojalne wypełnianie poleceń zwierzchników.
XXXXSanukode wydał z siebie syczące westchnienie.
XXXX- Żyję, aby służyć Feomarowi – oświadczył solennie. – Moi zwierzchnicy, tak jak i ja, są tylko wykonawcami Jego woli.
XXXX- Bardzo słusznie. – Tym razem kpina w uśmiechu Bakury była wyraźnie dostrzegalna. – Taka filozofia pomaga zagłuszyć sumienie.
XXXX- Przypomina mi tylko, że zwierzchnicy nie są nieomylni – burknął Sanukode. – Nadal mogę mieć swoje własne rozeznanie w sytuacji i swój własny osąd.
XXXX- Skoro mowa o rozeznaniu… Ufam, że pamiętasz doskonale, jakie jest nasze położenie? Radzę uważać z tym własnym osądem, bo tak naprawdę nie znajdziesz wyjścia, które zadowoliłoby absolutnie każdego. Dlatego właśnie otrzymaliśmy tak dokładne wytyczne.
XXXX- Jakbym sam nie umiał… – zawarczał suvore, powstrzymał się jednak z trudem. – Po co ta rozmowa? Wystarczyło mi powiedzieć coś w stylu „będę cię obserwować”.
XXXX- Chciałam być bardziej subtelna. – Sorevianka skłoniła się nieznacznie, ledwo zauważalnie. – Poza tym uznałam, że obrażę twój honor tak oczywistą sugestią, że trzeba cię kontrolować.
XXXX- Czyli zamiast otwartej obelgi, wybrałaś zawoalowaną. Bardzo subtelne – prychnął Sanukode. – Skoro nie mamy już sobie nic do powiedzenia, zajmę się chyba swoimi sprawami. Oczywiście, będziemy w kontakcie. – Suvore miał już się odwrócić, ale przedtem zdołał sobie przypomnieć o wojskowym ceremoniale. Zasalutował niechętnie i wyrzekł przepisowe zawołanie – Chwała Feomarowi.
XXXX- Chwała Feomarowi – odrzekła Bakura, odchodząc w swoją stronę.
XXXXSanukode wiedział, co powinien teraz zrobić. Należało wrócić do plutonu dowodzenia i kierować poczynaniami batalionu z wozu łączności. Zanim jednak tam dotarł, doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy nie uśmiecha mu się siedzenie w miejscu przez najbliższe kilka alitów. Dlatego w pewnym momencie zmienił kierunek marszu i udał się do stojącego wciąż pod budynkiem Protektoratu czołgu. Uznał, że zamiast obserwować rozmieszczenie własnych sił na wyświetlaczu komputera, po prostu zrobi krótki objazd i dokona osobistej inspekcji. Może przy okazji uda mu się nieco odreagować.
XXXXKiedy wspiął się na maszynę i zajrzał do środka przez główny właz, zauważył, że kogoś brakuje. Miejsce operatora uzbrojenia zajmowała Samura, która, wyraźnie znudzona, dla zabicia czasu wydawała pokładowemu komputerowi losowe komendy. Z przodu siedział kierowca, Kanei. Ten z kolei był całkowicie pochłonięty słuchaniem muzyki. Dowódcy czołgu, Nokadego, nigdzie nie było widać.
XXXXSanukode wprawnie wślizgnął się do wnętrza czołgu, wprost na puste stanowisko dowódcy. Na jego widok Samura przerwała zabawę z komputerem i pochyliła się naprzód z wyraźnym zamiarem uprzedzenia kolegi o obecności oficera. Lecz suvore powstrzymał ją gestem, po czym zmierzył Kaneia spojrzeniem. Korzystając z faktu, iż kierowca położył swój prywatny e-pad na wierzchu, Shimane sięgnął do holograficznego ekranu urządzenia i jednym ruchem pazura zwiększył głośność muzyki do maksimum.
XXXXKanei wrzasnął, zrywając słuchawki z głowy. Odwrócił się gwałtownie i potoczył dzikim wzrokiem po Sanukodem i Samurze.
XXXX- Co do Kaga… – zaczął z wściekłością, ale kiedy rozpoznał dowódcę, zmitygował się. – To znaczy… suvore, chciałem…
XXXX- Pełna gotowość bojowa, a wy nie macie hełmów wideo? – przerwał Sanukode. – Ogarnąć się. Gdzie jest Nokade?
XXXX- Wyszedł dwa enelity temu, suvore – odparła Samura, nakładając na łeb wizjer, podobny do tego okrywającego twarz Shimanego. – Nie tłumaczył, dlaczego, ale powiedział, że zaraz wraca…
XXXX- Nie będziemy na niego czekać. Najwyżej posiedzi w wozie dowodzenia. Tymczasem my zrobimy mały objazd. Chyba nie macie nic przeciwko? Nie zauważyłem, żebyście mieli tutaj coś do roboty.
XXXX- Nie, suvore – odpowiedzieli jednocześnie Samura i Kanei.
XXXXSanukode zdawał sobie sprawę, że wyładowywanie frustracji na własnych żołnierzach to pomysł kiepski i mało chwalebny, ale chwilowo o to nie dbał. Najwyżej później im to jakoś wynagrodzi. Na przykład postawi kolejkę. Na razie nie był w nastroju, by odgrywać inną rolę, aniżeli surowego i opryskliwego dowódcy.
XXXX- Przepraszam, czy można się dosiąść? – padły słowa w esperanto.
XXXXShimane odruchowo skierował wzrok w stronę źródła dźwięku – tam, gdzie znajdował się właz. Nie mógł rozpoznać twarzy Terranina, który zaglądał do środka, gdyż podczas poprzedniego ich spotkania była ukryta pod wizjerem hełmu. Głos, jaki wówczas do niego przemawiał, zdołał jednak z grubsza zapamiętać. Toteż natychmiast zmiarkował, iż przybyszem jest porucznik Andrzej Kos.
XXXX- Nie widzę przeszkód – odparł Sanukode po krótkim wahaniu.


To be continued...

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

2
Dużym plusem jest niewiadoma w postaci przesyłki, bo wzbudza ciekawość.

O ile lepiej by mi się to czytało, gdybyś zaczął od rozprężenia w niewielkiej jednostce, o którym piszesz w połowie i dopiero później, że idzie na nich cała armia i dzieje się masakra.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Żołnierze wypełniali sumiennie służbowe obowiązki i starali się robić dobre wrażenie przed mieszkańcami miasta, lecz po godzinach pracy chętnie spędzali czas przykładowo na zakrapianych alkoholem imprezach.
Zamiast tego w środku opowiadania składasz suchy raport. Wystarczy scena, że sobie poszli do parku wodnego (żołnierze), a potem się upili i nie trzeba pisać pięciu zdań, że jesteśmy w kurorcie Nova Lvigno, które nie ma znaczenia strategicznego.

Problem z głównym bohaterem - Andrzej to najpierw obserwator bitwy, potem petent, który próbuje uzyskać coś u Sorevian. Trzeba dać mu coś pozytywnego (jakąś cechę, umiejętność), żeby czytelnik go polubił, trzymał jego stronę. Ok, walczy o ewakuację cywilów, ale w tym opowiadaniu ich właściwie nie ma. Czy jak ludzie czytają o masakrze cywilów w Jemenie albo Tigraju to się tym przejmują? Średnio. Ale jeśli wojna dzieje się bliżej, wszystko się zmienia. Bo jak ktoś jest blisko to go widzisz, może nawet znasz, a może w ogóle mu współczujesz. Tu cywile nic nie znaczą, podobnie jak walka Andrzeja o ich ewakuację.

Potem okazuje się, że bohaterów jest dwóch, bo też Sanukode. Taka decyzja może dać nową perspektywę, ale będzie też rozwlekać opowiadanie, a więc walka o uwagę czytelnika robi się trudniejsza.

Poważnym problem do rozwiązania jest ściana info dumpu w niektórych miejscach (np. w opisie elitarnej jednostki soreviańskiej).

I ostatnia rzecz. Zwykle na to, czy coś jest realistyczne czy nie nie zwracam uwagi, ale w przypadku Twojego opowiadania nie da się tego przemilczeć. No bo to wyliczanie batalionów, dywizji, wymienianie sprzętu, jest nawet wóz walki radioelektronicznej, a to wszystko w tekście, w którym opis starć w mieście jest kompletnie sprzeczny z zasadami sztuki wojennej współczesnego pola walki. No przecież w mieście to piechota ma przewagę, a ciężki sprzęt jest o wiele skuteczniejszy w otwartym polu, a nie jak napisałeś - na odwrót. Albo wysyłanie całej armii na małe miasteczko, które nie ma znaczenia strategicznego po przesyłkę - takie zadania się powierza siłom specjalnym. Walka całej dywizji czy armii o miasteczko jest niemożliwa, bo samo rozwinięcie dywizji zajmuje obszar kilkunastu takich miasteczek pewnie. I niestety takich przykładów w tekście jest sporo.

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

3
Sprawnie napisane opowiadanie, o czym świadczy szybkość mojego czytania – pomijając przygotowania do tego komentarza, szło jak z płatka. Lekcja dla mnie, że właściwy rytm, flow tekstu, potrafi sprzedać bodaj każdą historię. Fabuła jakich milion. Oby przesyłką nie okazał się artefakt pradawnych obcych, ponieważ będzie sztampa do bólu.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Dosłownie o kilkanaście centymetrów i tylko na ułamek sekundy.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Napastnicy nie byli praktycznie niepokojeni ostrzałem odwetowym.
Naleciałości gwarowe w narracji – „dosłownie”, „praktycznie”, „chyba”, są zbędne.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Wewnętrzny płaszcz pocisku uwięził ładunek subatomowy o mocy rzędu kilkudziesięciu kiloton w polu magnetycznym. W efekcie cała siła eksplozji została skoncentrowana, a następnie – gdy tylko nabój uderzył w czołowy pancerz Tal’envaia – ukierunkowana naprzód. Energia głowicy oraz gorąca plazma, w jaką zmieniły się produkty fuzji subatomowej, niemal całkowicie unicestwiły wrogi pojazd.
Słabo brzmią takie detale. Może zamiast „karabin hipersoniczny”, powinieneś używać określenia „karabin szturmowy”. Wolałbym aby takie rzeczy miały jakąś potoczną nazwę, a fizyki moglibyśmy domyślać się po efektach. Stopiony pancerz? Acha, to pewnie plazma. Dziura w czołgu na wylot? Aaa, to pewnie railgun, etc. Myślę, że nie ma potrzeby przytaczania nazwy każdego kwarka materii, ponieważ narracja zaczyna brzmieć jak artykuł z czasopisma naukowego.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Czołg wyjechał z ulicy na plac, dając swobodne przejście pozostałym pojazdom z kolumny. Drugi z nich ominął towarzysza i natychmiast wypalił z głównego działa wprost w kolejnego „skorpiona”, który usiłował obejść wrak tego zniszczonego przed chwilą i włączyć się do walki.
Zgubiłem się w tym miejscu. Jest to fragment, który wymaga kilkukrotnego przeczytania i prosi się o szlif.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Wkrótce miejski plac wręcz zaroił się od czołgów, które błyskawicznie zepchnęły wroga do defensywy, a następnie zmusiły do ucieczki. Pojazdy rozjechały się w kilku kierunkach, ruszając w pościg. Towarzyszyły temu słabe wiwaty żołnierzy samoobrony – tych, którzy w ogóle byli jeszcze w stanie wiwatować.
Tutaj nie bardzo rozumiałem co się dzieje. Sytuacja była wszak beznadziejna. Trzeba wyraźniej zaznaczyć, że przybyła kawaleria.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) pomogły mu pohamować szok płynący ze świadomości, że po raz pierwszy w życiu kogoś zabił.
Zdziwiło, że ktoś o randze porucznika, w kosmosie rojącym się od wojen, nikogo nie uśmiercił. Jednakże fakt, że miejsce akcji to raczej baza wypoczynkowa, problem ten załagodził.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) jakie widział w remake’ach starych filmów fabularnych
Źle zabrzmiało. Może zamiast remejkować lepiej zastosować „wznowienie”, „odświeżenie”, „nowa wersja”, ponieważ zalatuje polgliszem.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Cywile mogą jeszcze uciekać z miasta na własną rękę… ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaki zrobi się z tego bałagan, kiedy dojdzie już do wybuchu paniki. A stawiam kredyty przeciwko orzechom, że dojdzie.
Obcy atakują, obrońcy przegrywają, padają budynki i jeszcze nie doszło do paniki? Zbudowałeś obraz, jakby miasto czekał rychły armageddon. Panika to już fakt, kto może zabiera nogi za pas. Został kto nie ma wyboru.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) I nagle prosto z kwatery głównej
Co nagle, to po diable. Podobno należy ponaglać w dynamicznych sytuacjach i też ostrożnie.

Poza tym:

Opis majora Sanukode mógłby wystąpić wcześniej, ponieważ zdążyłem wyobrazić sobie tego gościa, a potem musiałem przemodelować. Chociażby dlatego, że to wielkolud, o czym dowiaduję się nieco później.

Imię bohatera – Andrzej, w dalekiej przyszłości musi brzmieć jak imię starosłowiańskie. Coś jak jak Mściwoj.

Brak pauz dialogowych.

Pogubiłem się, czy sprowadzono na akcję elitarne oddziały Reptilian, czy jednak średniaków z górnej półki.

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

4
Nie mam co robić to sobie poużywam:))
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Czyli, mówiąc krótko i po żołniersku, sytuacja była zasrana.
ja bym powiedziała" tkwił po uszy w szambie"- uniknąłbyś powtórzeń
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) zmuszając ludzi do niewychylania się.
to trzeszczy " zmuszając ludzi do pozostania w ukryciu" ..słowo niewychylanie wybitnie tu nie leży
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Tal’envai, Typ 130 – nazywany popularnie „skorpionem”, przez wzgląd na niską sylwetkę oraz ową cofniętą, dość wysoko osadzoną wieżę – auveliański odpowiednik czołgu.
tu czegoś brakuje , chyba słowa " był"
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Osłaniał go oddział kilkunastu żołnierzy piechoty, którzy również miarowo ostrzeliwali pozycje obrońców.
Czołg , czy inny pojazd pancerny został wymyślony po to żeby osłaniał ludzi a nie odwrotnie. To często spotykany błąd.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) wrogiego zakłócania sensorów.
wrogie zakłócanie sensorów- cokolwiek to znaczy brzmi dość zabawnie a chyba nie o to chodziło
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Pocisk wybuchł wewnątrz leju,
wewnątrz leja :)
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) a dookoła posypały się szczątki jej oraz sprzętu komunikacyjnego.
nie wiem co to jest "jej" ale jak widać umie rozpaść się na szczątki:). Użyłabym innego szyku : "a dookoła posypały się JEJ szczątki....."
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10)
Jeżeli sytuacja nie wydawała mu się dotąd beznadziejna, to teraz z pewnością taka była.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Sytuacja albo była, albo mu się wydawała. to jest niekonsekwentne
Ujełabym to raczej ....."to teraz już był pewien, że taka była" - czujesz różnicę jak sądzę.
zaledwie wjechał na plac, a w ciągu ułamka sekundy wypalił z armaty.
lepiej by brzmiało " w ułamku sekundy oddał strzał." ... w ciągu ułamka.. brzmi jak " na dzień dzisiejszy"
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Wewnętrzny płaszcz pocisku uwięził ładunek subatomowy o mocy rzędu kilkudziesięciu kiloton w polu magnetycznym. W efekcie cała siła eksplozji została skoncentrowana, a następnie – gdy tylko nabój uderzył w czołowy pancerz Tal’envaia – ukierunkowana naprzód. Energia głowicy oraz gorąca plazma, w jaką zmieniły się produkty fuzji subatomowej, niemal całkowicie unicestwiły wrogi pojazd. Kiedy przebrzmiały już huk wystrzału oraz eksplozja, Kos odważył się wychylić zza osłony i dostrzegł, że z trafionego wozu pozostała tylko tylna część nadwozia, wraz ze szczątkami wieżyczki.
Sorry , ale ten opis to absurd. poczynając od kilkudziesięciu kiloton ( eksplozja rozniosłaby w pył całe miasto a nie wóz pancerny), Kos nie tylko nie miałby się zza czego wychylić ale odwiedziłby już Sw. Piotra:) . Fuzja subatomowa ( jądrowa) jak sądzę to proces zachodzący we wnętrzach gwiazd. Produkty niczego nie unicestwiają , jedynie energia procesu może unicestwiać. Ilość energii którą tu zapodałeś ma konsekwencje w dalszym ciągu opowiadania.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Spoglądał z wyczekiwaniem na przednią część jego kadłuba.
Czego oczekiwać można od przedniej części kadłuba czołgu? Po prostu: spoglądał z wyczekiwaniem na właz w przedniej części kadłuba.

Dalej odpuściłam . Praca, praca, i praca. Musisz popracować nad realizmem i konsekwencją zdarzeń. Bomba termojądrowa to nie jest taktyczny pocisk nuklearny.Zresztą użycie nawet klasycznego ładunku jądrowego w czasie pancernej bitwy ulicznej byłoby nonsensowne. Akcja ok, trochę niedbały styl, ale potencjał jest:)
Trzymam kciuki.
Najsmutniejszym aspektem dzisiejszego życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej niż społeczeństwo osiąga mądrość. http://cytatybaza.pl/autorzy/isaac-asimov.html?cid=41

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

5
Najsamprzód chciałbym solennie zapewnić, że oczywiście doceniam, że ktoś poświęca swój czas, by przeczytać moje wypociny i jeszcze napisać jakiś komentarz, ale naprawdę. Ale to naprawdę naprawdę.

Po pierwsze - chciałbym, żeby mój tekst był komentowany i oceniany za to, czym jest i o czym jest - a nie za to, że nie jest o tym, o czym komentujący chciałby, żeby było. Po wtóre, naprawdę męczy mnie już to narzekanie, że albo coś za dużo wyjaśniam, albo że zamiast tego coś w tekście nie jest wyjaśnione (szczególnie gdy inna osoba mówi na ten sam temat coś dokładnie odwrotnego!) - a to ostatnie jest szczególnie frustrujące, gdy muszę w odpowiedzi na komentarz tłumaczyć jak krowie na rowie coś, co w rzeczywistości jest jasno podane (albo chociaż napomknięte) w tekście. Staram się brać pod uwagę każdą opinię na temat swojej pisaniny, ale jak mam traktować taką opinię poważnie, skoro delikwent najwyraźniej nie umie przeczytać (prostego przecież) tekstu ze zrozumieniem?



@ slacker
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) O ile lepiej by mi się to czytało, gdybyś zaczął od rozprężenia w niewielkiej jednostce, o którym piszesz w połowie i dopiero później, że idzie na nich cała armia i dzieje się masakra.
Uznałem po prostu, że zacznę od trzęsienia ziemi - a choć napięcie niekoniecznie od razu szybko rośnie, to w dalszym ciągu kulminacja całej akcji następuje dopiero później, a nie na samym początku tekstu. W późniejszych fragmentach (których nie miałeś jeszcze możności przeczytać) pojawiają się dalsze interakcje między postaciami dramatu, opisane są skutki masakry - i to wszystko stanowi build-up pod sceny, gdzie dochodzi do drugiego (silniejszego) ataku i wznowienia walk. A na to wszystko nakłada się ta cała intryga ze wspomnianą "przesyłką". Nie zacząłem opowiadania od opisywania tego, jak żołnierze świetnie się bawią (i jeszcze - o zgrozo - upijają się) w środku dnia - a zatem wtedy, kiedy powinni być na służbie (no naprawdę... halo?) - bo nie uważałem, by to cokolwiek wnosiło do tekstu, a opisywanie tego pierwszego starcia ze szczegółami od samego początku sprawiłoby tylko, że ponowne (kulminacyjne) starcie wydałoby się już powtórką z rozrywki. No i co czym właściwie miałbym pisać w trakcie tego rozprężenia między bitwami? Jeszcze raz o tym samym?
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Zamiast tego w środku opowiadania składasz suchy raport. Wystarczy scena, że sobie poszli do parku wodnego (żołnierze), a potem się upili i nie trzeba pisać pięciu zdań, że jesteśmy w kurorcie Nova Lvigno, które nie ma znaczenia strategicznego.
Dlaczego twierdzisz, że zwykły fragment opisowy - odwołujący się między innymi do uczuć postaci i do tego, jak tubylcy byli zadowoleni ze swojego położenia - to "suchy raport", doprawdy nie wiem. Podobnie jak nie wiem, w jaki sposób chciałbyś umieścić w tym wszystkim zawodowych żołnierzy, którzy w środku dnia idą się bawić (zamiast - no, nie wiem - wypełniać jakieś służbowe obowiązki?) i jeszcze upijają się przed bitwą (czyżbyś zapomniał, że ów "suchy raport" wskazuje jednoznacznie, iż takie zachowania miejscowych żołnierzy to już przeszłość i teraz się poprawili?).
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Problem z głównym bohaterem - Andrzej to najpierw obserwator bitwy, potem petent, który próbuje uzyskać coś u Sorevian. Trzeba dać mu coś pozytywnego (jakąś cechę, umiejętność), żeby czytelnik go polubił, trzymał jego stronę.
Andrzej jest po prostu typowym "everymanem", który nagle znalazł się w sytuacji, która go przerasta, usiłuje się w niej odnaleźć i pomimo najlepszych chęci nie jest pewien, jak to zrobić. Choć jest zawodowym żołnierzem, to jednak nigdy przedtem nie brał udziału w prawdziwej bitwie i nigdy nikogo nie zabił (stąd jego reakcja, gdy - jako rzekomy "obserwator bitwy" - strzela i zabija wrogiego żołnierza), podobnie jak zapewne nieomal każdy, kto przeczyta ów tekst. Uznałem po prostu, że tego typu cechy sprawią, że łatwiej będzie czytelnikowi się z nim identyfikować i "wejść" w jego skórę. To źle?
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Ok, walczy o ewakuację cywilów, ale w tym opowiadaniu ich właściwie nie ma. Czy jak ludzie czytają o masakrze cywilów w Jemenie albo Tigraju to się tym przejmują? Średnio.
Żeby dokładniej opisać sytuację cywilów, musiałbym chyba wprowadzić jeszcze jeden wątek, z perspektywy jednego z nich. A nie chciałem tego robić na siłę, nie mając naprawdę dobrego pomysłu na to, jak ów wątek poprowadzić. Więc sięgnąłem po inne zabiegi - takie jak scena, gdzie Kos i Sanukode jeżdżą tym czołgiem po zniszczonym mieście, mijają ruiny budynków i trupy mieszkańców, a Kosowi od razu się przypomina, co on i jego znajomi porabiali niegdyś w danej budowli - a to przesiadywali w zniszczonym aktualnie barze, a to zabijali czas w lokalnym centrum rozrywkowym, pod gruzami którego służby ratunkowe szukają ocalałych. Nie uważam, żebym popełniał błąd, wybierając takie, a nie inne rozwiązanie.
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Potem okazuje się, że bohaterów jest dwóch, bo też Sanukode. Taka decyzja może dać nową perspektywę, ale będzie też rozwlekać opowiadanie, a więc walka o uwagę czytelnika robi się trudniejsza.
Mmmkay, czyli najpierw domagasz się, bym dopisał cały fragment poświęcony zabawie i piciu, opisał wcześniejsze starcie w całości tudzież bardziej rozwinął wątek cywili, ale kiedy Sanukode wkracza jako drugie POV, narzekasz na rozwlekłość? Innych rzeczy się dowiadujemy z perspektywy Kosa, a innych z perspektywy Sanukodego, nic nie będzie wałkowane dwa razy.
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Poważnym problem do rozwiązania jest ściana info dumpu w niektórych miejscach (np. w opisie elitarnej jednostki soreviańskiej).
Może gdybyś przeczytał ów "info dump", zamiast narzekać, nie musiałbyś pisać tego steku bzdur poniżej... :/
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) I ostatnia rzecz. Zwykle na to, czy coś jest realistyczne czy nie nie zwracam uwagi, ale w przypadku Twojego opowiadania nie da się tego przemilczeć. No bo to wyliczanie batalionów, dywizji, wymienianie sprzętu, jest nawet wóz walki radioelektronicznej, a to wszystko w tekście, w którym opis starć w mieście jest kompletnie sprzeczny z zasadami sztuki wojennej współczesnego pola walki. No przecież w mieście to piechota ma przewagę, a ciężki sprzęt jest o wiele skuteczniejszy w otwartym polu, a nie jak napisałeś - na odwrót.
Odnoszę wrażenie, że swoją wiedzę o zasadach sztuki wojennej czerpiesz z kiepskich RTSów, a nie ze współczesnego pola walki. Albowiem oto sugerujesz, że skoro piechota generalnie radzi sobie lepiej w walkach ulicznych, a ciężki sprzęt w otwartym polu, znak to, że w mieście używa się tylko piechoty, a w polu tylko czołgów - jak w trzaskanych masowo na fali popularności gier Blizzarda i Westwooda strategiach czasu rzeczywistego, gdzie wystarczy naprodukować jak najwięcej egzemplarzy jednego tylko rodzaju jednostki, żeby wygrać. Olać współdziałanie różnych rodzajów wojska, które jest - no, właśnie - jedną z fundamentalnych zasad sztuki wojennej (nie tylko współczesnej). To, że atakujące auveliańskie wozy bojowe wspiera właśnie piechota, a i Sorevianie ściągnęli ze sobą cały pluton piechoty zmechanizowanej, postanowiłeś rozmyślnie olać, czy po prostu jakimś cudem nie zauważyłeś?
To po pierwsze. Po drugie, rzecz dzieje się w odległej przyszłości, gdzie zaawansowana technologia wymusza pewne zmiany w zasadach prowadzenia walki i przykładowo po części niweluje przewagę, jaką w mieście ma piechota nad czołgami. Choćby wszechobecność wszelkiej maści sensorów (nie wiem, czy zauważyłeś, ale tutaj nawet zwykły żołnierz piechoty ma wbudowane w kombinezon detektory), które zdecydowanie utrudniają takie taktyki, jak wykorzystanie zwykłych budynków w charakterze osłony, ukrycie się w nich przed wrogiem i wzięcie go z zasadzki. Jest zresztą powiedziane, że dwa plutony ichnich żołnierzy kryły się po budynkach i w chwili, gdy zaczyna się akcja opowiadania, żaden z tych plutonów już nie odpowiada. Bo trochę trudno wychylić się przez okno i sprzątnąć czołg z wyrzutni rakiet, kiedy załoga owego czołgu przez cały czas widzi cię na odczytach z sensorów i tylko czeka, aż się odsłonisz.
Nie wspomnę już nawet o jakimś "wyliczaniu batalionów i dywizji", kiedy jedyne, co w rzeczywistości zrobiłem, to po prostu nazwałem jednostkę dowodzoną przez Sanukodego. Która jest jednym zaledwie batalionem. Niczego tu nie trzeba liczyć.
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Albo wysyłanie całej armii na małe miasteczko, które nie ma znaczenia strategicznego po przesyłkę - takie zadania się powierza siłom specjalnym.
Jeśli nie zauważyłeś (no, ba), do transportu "przesyłki" w tym wypadku ściągnięto cały konwój gąsienicówek, który ma przewieźć całe mnóstwo rzeczy i członków personelu. Nie da się czegoś takiego zrobić niepostrzeżenie ani szybko. Tak więc, choć przewozu tajemniczego ładunku istotnie doglądają oddziały specjalne, to w tym wypadku dostały osłonę w postaci batalionu pancernego. Szybko zresztą okazuje się potrzebny, bo Auvelianie bynajmniej się nie patyczkują i zdążyli już ściągnąć cały oddział regularnego wojska, który przystąpił do równania miasta z ziemią (a już za niebawem wparadują z jeszcze większym oddziałem). Do tego trzeba jeszcze ów konwój osłaniać w drodze ze strefy lądowania i z powrotem - co oznacza przejazd właśnie otwartą przestrzenią, a nie ulicami miasta (czy sam nie mówiłeś jeszcze niedawno, że w takich sytuacjach czołgi się przydają?). Wszystko jest zaplanowane, wszystko ma swoje uzasadnienie, wszystko ma również oparcie w zasadach sztuki wojennej tudzież realiach uniwersum - ale ty, z sobie tylko znanych powodów, postanowiłeś wszystkie te niuanse dokumentnie olać.
Znów zapytam - jak mam traktować tego typu opinie? Staram się, naprawdę się staram, ale czemu muszę tłumaczyć coś, co dosłownie już wytłumaczyłem w tekście? I usprawiedliwiać błędy, których nie ma?
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) Walka całej dywizji czy armii o miasteczko jest niemożliwa, bo samo rozwinięcie dywizji zajmuje obszar kilkunastu takich miasteczek pewnie.
Jakiej dywizji, jakiej armii, jak w bonie dydy? Czyś ty przeczytał w końcu ten fragment, czy nie? Tu nie ma żadnej dywizji - jest jeden zaledwie batalion, raptem kilkuset żołnierzy z około czterdziestoma pojazdami. Znając rozmiary tego "oryginalnego" Livigno (a znam je, bo byłem tam - i to kilka razy), mogę z całkowitą pewnością stwierdzić, że taki oddział pomieściłby się na jego ulicach z dużą nawiązką.
slacker pisze: (pn 11 kwie 2022, 01:50) I niestety takich przykładów w tekście jest sporo.
Patrząc na to, co dotychczas napisałeś, już sobie wyobrażam, jak wyglądają pozostałe "przykłady"...



@ Hellknight
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Fabuła jakich milion. Oby przesyłką nie okazał się artefakt pradawnych obcych, ponieważ będzie sztampa do bólu.
Nieee, to nic z tych rzeczy. Widząc, jaką masz teorię, liczę że szykujące się zwroty akcji - i konkluzja - zdołają zaskoczyć ciebie i innych, czytających toto. Jeśli dotrwają ofkoz.
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Może zamiast „karabin hipersoniczny”, powinieneś używać określenia „karabin szturmowy”. Wolałbym aby takie rzeczy miały jakąś potoczną nazwę, a fizyki moglibyśmy domyślać się po efektach. Stopiony pancerz? Acha, to pewnie plazma. Dziura w czołgu na wylot? Aaa, to pewnie railgun, etc.
Doświadczenie nauczyło mnie, żeby się nie spodziewać, iż osoby obcujące z danym utworem science-fiction będą w stanie samodzielnie rozróżnić używaną w odległej przyszłości broń i efekty jej działania. Szczególnie jeśli mówimy o broni kinetycznej. Otóż w przekonaniu wielu osób, futurystyczne są tylko takie bronie, które strzelają laserem, plazmą lub czymś w ten deseń. Natknięcie się na broń, która strzela pociskami, budzi w nich zdziwienie, że w tak odległej przyszłości używa się tak "archaicznego" uzbrojenia. Dopisanie do tego jakiegoś naukowego czy pseudonaukowego określenia daje przynajmniej wskazówkę, że nie rozmawiamy tu o zwykłej broni palnej.
Poza tym, bronią kinetyczną jest w tym wypadku nie railgun, a coilgun. Zwany też działem bądź karabinem Gaussa. Tyle że nie mogę użyć takiego określenia w odniesieniu do rasy, która o Gaussie nigdy nie słyszała - a i sformułowanie "coilgun" nie bardzo tu pasuje. Więc postanowiłem używać terminu "broń hipersoniczna".
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Tutaj nie bardzo rozumiałem co się dzieje. Sytuacja była wszak beznadziejna. Trzeba wyraźniej zaznaczyć, że przybyła kawaleria.
No... już od dłuższego czasu wiadomo, że nadciąga kawaleria. Świadczy o tym ulga, jaką odczuwa Kos w momencie, gdy widzi te czołgi. Świadczy o tym ich liczebność - nadciągają z odsieczą w kolumnie, jeden za drugim, znaczy to nie jakaś zabłąkana garstka, tylko konkretny, liczny oddział. Do tego gdy pierwszy z owych czołgów wjeżdża na plac, momentalnie rozpyla wrogi pojazd pancerny, z którym bohaterowie się użerali - i masakruje towarzyszącą mu piechotę. Sytuacja w jednej chwili obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Jak jeszcze miałbym wyraźniej zaznaczyć, że przybyła kawaleria?
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Zdziwiło, że ktoś o randze porucznika, w kosmosie rojącym się od wojen, nikogo nie uśmiercił. Jednakże fakt, że miejsce akcji to raczej baza wypoczynkowa, problem ten załagodził.
To - i jeszcze fakt, że ów porucznik należy do formacji, która ma charakter zdecydowanie pomocniczy i wielu żołnierzy doń należących mogło nigdy nie wąchać prochu właśnie dlatego, że przydziela się im drugorzędne zadania. Fakt zaś, iż gość jest porucznikiem, tak naprawdę o niczym nie świadczy - szlify oficerskie dostaje się przecież z miejsca, po ukończeniu szkoły oficerskiej, niekoniecznie zaś ze względu na starszeństwo służbowe, a porucznik to zdecydowanie niska szarża. Mój ojciec (który w ogóle nie jest zawodowym żołnierzem) ma rangę podporucznika w książeczce wojskowej, a nigdy w życiu nie brał udziału w bitwie.
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Źle zabrzmiało. Może zamiast remejkować lepiej zastosować „wznowienie”, „odświeżenie”, „nowa wersja”, ponieważ zalatuje polgliszem.
He, jeszcze niedawno nie widziałeś problemu, by operować "railgunem" - a teraz "remake" ci przeszkadza? To przecież słowo, które na dobre weszło już do języka potocznego i jest używane nawet w - na ten przykład - recenzjach filmów. Nie widzę powodu, żeby go nie używać.
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Obcy atakują, obrońcy przegrywają, padają budynki i jeszcze nie doszło do paniki? Zbudowałeś obraz, jakby miasto czekał rychły armageddon. Panika to już fakt, kto może zabiera nogi za pas. Został kto nie ma wyboru.
Oj tam, oj tam. Historią wojen i wojskowością interesuję się od dawna - i jedną z rzeczy, jakich się nauczyłem, to fakt, że zachowania ludzi w takich ekstremalnych sytuacjach bywają skrajnie różne. Wiele razy tacy cywile, w mieście pod ostrzałem, nie podejmują prób ucieczki, tylko właśnie chowają się po zakamarkach i piwnicach domów. Poza tym nie jest tak łatwo nagle wziąć i wyjechać z domu. Co zrobisz, zostawisz wszystko za sobą? A może zechcesz tracić czas, zbierając przynajmniej najpotrzebniejsze rzeczy? Poza tym, skąd wiesz, że podejmując próbę ucieczki z miasta, nie napatoczysz się akurat na tych, którzy owo miasto rozwalają? Nie mówiąc już o tym, że zwykli ludzie - widząc tylko to, co mogą widzieć z okien swoich domów - niekoniecznie muszą wiedzieć, co się dzieje. Wiedzą tylko, że gdzieś tam toczy się rozwałka, ale nie mają pojęcia, jak sobie radzą "nasi" i czy najeźdźcy biorą akurat na cel obiekty cywilne (a zwróć uwagę, że później wskazane jest, iż Auvelianie zwykle czegoś takiego nie robią).
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Co nagle, to po diable. Podobno należy ponaglać w dynamicznych sytuacjach i też ostrożnie.
Zapewniam, że gdy dosłownie w jednej chwili musisz zmieniać przygotowywany pieczołowicie plan dnia, może ci się to wydać bardzo nagłe...
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Brak pauz dialogowych.
Program, którego używam, nie podmienia samodzielnie myślników na pauzy w liniach dialogowych - a mnie nie chce się tego robić ręcznie na każdą linijkę dialogu, jeśli idzie o drobny detal w opowiadaniu, które i tak nie będzie wydawane komercyjnie.
Hellknight pisze: (pn 11 kwie 2022, 20:07) Pogubiłem się, czy sprowadzono na akcję elitarne oddziały Reptilian, czy jednak średniaków z górnej półki.
Oczywiście, że elitarne. Czyż nie było to kilka razy wprost mówione? Po prostu elita elicie nierówna. Obecni tu Strażnicy mogą być żołnierzami z doborowych jednostek, ale wciąż są po prostu "zwykłymi", niezmodyfikowanymi Sorevianami. Tacy Sarukeri na przykład są podrasowani poprzez bionikę, cybernetyczne implanty, et cetera. Strażnik nigdy nie będzie tak silny i tak szybki, jak Sarukere, bo po prostu nie jest nafaszerowany wszczepami, które podnosiłyby jego naturalne zdolności do "nadjaszczurzego" poziomu.


@ Mary Ann May
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Nie mam co robić to sobie poużywam
Jak mówiłem we wstępie - skoro już poświęcasz swój czas na komentowanie, to może warto byłoby ograniczyć się do pisania o konkretnych sprawach, a nie o jakichś bzdetach typu "bo mógłbyś to zdanie napisać inaczej"? Owszem, mógłbym. Bardzo często się waham między kilkoma różnymi sposobu zapisania danego zdania. Tyle że sam fakt, że dokonałem takiego wyboru, kiedy mógłbym dokonać innego, nie liczy się jako błąd.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) ja bym powiedziała" tkwił po uszy w szambie"- uniknąłbyś powtórzeń
Powtórzenie było jak najbardziej celowe - właśnie po to, by podkreślić ową różnicę między "normalną", a "żołnierską" mową.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) tu czegoś brakuje , chyba słowa " był"
Niczego tu nie brakuje. To zdanie - czy raczej równoważnik zdania - nie miało mieć orzeczenia. I nie, to nie jest błąd.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Czołg , czy inny pojazd pancerny został wymyślony po to żeby osłaniał ludzi a nie odwrotnie. To często spotykany błąd.
Bynajmniej. Jedną z podstawowych zasad sztuki wojennej - o czym zresztą mówiłem powyżej - jest to, aby poszczególne rodzaje sił zbrojnych współpracowały ze sobą i wspierały się nawzajem. Piechota potrzebuje asysty i osłony czołgów tak samo, jak te ostatnie potrzebują osłony i asysty piechoty. Zwłaszcza w walkach ulicznych lub w innym terenie, gdzie załoga pojazdu pancernego ma ograniczone pole widzenia tudzież zdolność manewru - i nie jest w stanie zareagować dostatecznie szybko, na ten przykład, na wrogiego operatora wyrzutni rakiet uderzającego gdzieś zza węgła.
Tak więc nie, to nie jest żaden błąd. Wręcz przeciwnie - to sugestia, że tylko czołgi mogą i muszą osłaniać piechotę, a nie na odwrót, jest jednym z najczęściej przeze mnie spotykanych mitów o wojnie i wojowaniu, jakie powtarzają laicy. "Nie znam się, ale się wypowiem", ot co.
Rany Julek Verne, za naszą wschodnią granicą toczy się aktualnie wojna, gdzie najeźdźcy tracą w głupi sposób mnóstwo czołgów właśnie dlatego, że te nie są należycie osłaniane przez piechotę (czy wsparcie z powietrza) - ale, jak widać, to i tak za mało, by niektórzy pojęli, że siły pancerne polegają na pomocy innych rodzajów wojska tak samo, jak wszystko inne.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) wrogie zakłócanie sensorów- cokolwiek to znaczy brzmi dość zabawnie a chyba nie o to chodziło
I beg you pardon... a którego z tych słów nie rozumiesz? Wszystkich?
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) wewnątrz leja
Nie.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) nie wiem co to jest "jej" ale jak widać umie rozpaść się na szczątki
Proponuję zatem przeczytać zdanie od początku, a nie od środka.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Użyłabym innego szyku : "a dookoła posypały się JEJ szczątki....."
I wtedy nie mógłbym już napisać o sprzęcie komunikacyjnym, bo nijak nie kleiłoby się to z tymi "szczątkami".
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Sytuacja albo była, albo mu się wydawała. to jest niekonsekwentne
Semantyka.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Sorry , ale ten opis to absurd
Sorry, ale twój komentarz to nieporównywalnie większy absurd.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) poczynając od kilkudziesięciu kiloton ( eksplozja rozniosłaby w pył całe miasto a nie wóz pancerny)
Nie byłoby żadnej eksplozji. Ten płaszcz, generujący pole magnetyczne - myślisz że do czego służy? Do gry w brydża? Nie, on jest właśnie po to, żeby "uwięzić" eksplozję wewnątrz pocisku i nie pozwolić się rozejść tej całej energii. Która jest następnie wypluwana naprzód, w postaci skoncentrowanej - a nie wybuchu niosącego się na całą okolicę. To naprawdę takie skomplikowane?
Rzeczywista historia jak najbardziej zna projekty naukowe, nakierowane na wytworzenie broni, która wykorzystywałaby kontrolowaną eksplozję nuklearną albo jako źródło zasilania dla właściwej broni, albo w charakterze ukierunkowanego strumienia cząstek. O ile na drodze do praktycznej ich realizacji stanęły różne ograniczenia techniczne, o tyle tutaj mamy setting rozgrywający się w odległej przyszłości, gdzie takich ograniczeń już nie ma.
Tak więc znowu - "nie znam się, ale się wypowiem". Przypomnij sobie jeszcze raz, co to takiego "science-fiction" - a potem poczytaj o takich cudach, jak projekty "Orion" i "Excalibur" czy też o Haubicy Casaba (Casaba Howitzer).
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Fuzja subatomowa ( jądrowa) jak sądzę to proces zachodzący we wnętrzach gwiazd
Nie. Fuzja subatomowa to całkowicie przeze mnie wymyślona na potrzeby tego uniwersum, fikcyjna reakcja fuzji cząsteczek subatomowych - protonów lub neutronów (we wczesnych tekstach pisałem zresztą pierwotnie o "pociskach protonowych" i "neutronowych" - bo to takie fajne, często spotykane w science-fiction nazwy - a dopiero potem wyimaginowałem sobie, jak miałyby działać). Wymyśliłem ją po to, aby dać poszczególnym stronom konfliktu "wybuchadła" na tyle silne, by oddawały stopień ich zaawansowania technologicznego (oraz idącej za tym siły ognia), a drugiej strony łatwiejsze i tańsze w produkcji tudzież masowym zastosowaniu, niż tradycyjna broń jądrowa. No i jeszcze niepowodujące tego paskudnego skażenia radioaktywnego. Tyle że ostatnimi czasy coraz częściej myślę, że popełniłem błąd - skoro zakładam, że rasy w tym uniwersum odkryły sekret zimnej fuzji (a odkryły), to w gruncie rzeczy mogłyby masowo produkować pociski fuzyjne bez potrzeby inicjowania ich (jak dziś) za pomocą ładunku atomowego. Wtedy drogie i rzadkie pierwiastki promieniotwórcze nie są potrzebne - no i skażenia radioaktywnego też nie ma.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Produkty niczego nie unicestwiają , jedynie energia procesu może unicestwiać
To zdanie - po tym tekście o nieistniejącej eksplozji rozwalającej miasto - tylko w tym większym stopniu każe mi domniemywać, że jedynym powodem, dla którego nazwałaś ten opis "absurdem", to fakt, że po prostu w ogóle nie przeczytałaś tego ze zrozumieniem.
Eee... owszem, produkty unicestwiają, co chcą - jeżeli przybrały postać cholernie, niewyobrażalnie gorącej plazmy, o której mowa była raptem parę słów temu. Przypominam - w pocisku inicjowany jest ładunek o mocy kilkudziesięciu kiloton, ale pole magnetyczne tego nie "wypuszcza", nie rozchodzi się toto w formie eksplozji. Więc to, co zostało wewnątrz tego pola uwięzione, musiało się nagrzać do potwornie wysokich temperatur, jak te panujące - no, właśnie - we wnętrzach gwiazd. To właśnie pocisk z siebie wypluwa, gdy uderza w cel - i niszczy go.
Rany... wszystko to jest wyjaśnione, opisane w tekście - a ja muszę ci to tłumaczyć?
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Ilość energii którą tu zapodałeś ma konsekwencje w dalszym ciągu opowiadania.
Przepraszam - w jaki sposób?
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Czego oczekiwać można od przedniej części kadłuba czołgu? Po prostu: spoglądał z wyczekiwaniem na właz w przedniej części kadłuba.
I znowu nieistotna semantyka. Jeśli mam się wzdragać nad dosłownie każdym sformułowaniem - bo komuś się może nie spodobać, bo ten ktoś uzna, że on by to napisał inaczej - to równie dobrze mogę nie pisać w ogóle. I tak wiem, że nigdy nie doprowadzę w ten sposób absolutnie żadnego tekstu do "zadowalającej" postaci.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Dalej odpuściłam . Praca, praca, i praca. Musisz popracować nad realizmem i konsekwencją zdarzeń.
Nie zgadzam się. Wystarczy czytać moją pisaninę ze zrozumieniem i nie wymyślać bzdur z księżyca - a wtedy wszystko będzie miało sens, zapewniam.
Mary Ann May pisze: (pn 18 kwie 2022, 15:56) Akcja ok, trochę niedbały styl, ale potencjał jest:) Trzymam kciuki.
Eee... dzięki?

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

6
Zupełnie niepotrzebnie tak się unosisz. Można przyjąć dwie opcje, albo uznać że jest yo hard SF bez podstaw naukowych i wtedy pisać takie bzdury jakie tylko przyjdą Ci do głowy ( ja osobiście takich rzeczy nie czytam ) albo chociaż trochę odnieść się do nauki i zrobić research tego o czym chcesz pisać. W dyskusje nt broni nuklearnej , pól magnetycznych itd wdawać się nie będę bo z punktu widzenia obecnej wiedzy i logiki dalej uważam że napisałeś bzdury a co sobie z tym zrobisz to Twoja sprawa. W końcu ktoś będzie to poza mną czytał i pewnie też oceni:). Co do stylu... to też Twoja sprawa, ale jeśli wrzucasz tu coś do betowanai to się zastanów jaki jest tego cel. mam Cie pogłaskać za styl? Wg mnie jest słaby i tyle w temacie. Poczytaj opinie innych się ucz.

Dodano po 18 minutach 33 sekundach:
Generalnie doszłam do wniosku, że masz głębokie przekonanie o własnej doskonałości literackiej, napisałeś rzecz absolutnie genialną i właściwie każda uwaga jest zwykłym czepialstwem. Takie stanowisko nie pozostawia pola do dyskusji nad tekstem który jest wg mnie słaby stylistycznie, i banalny w treści. Reszty nie oceniam i na komentowanie kolejnych "doskonałości" też chyba czasu tracić już nie będę.
Najsmutniejszym aspektem dzisiejszego życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej niż społeczeństwo osiąga mądrość. http://cytatybaza.pl/autorzy/isaac-asimov.html?cid=41

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

7
Po pierwsze: Powodzenia w konkursie na aplikację ;)

Po drugie:
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Po pierwsze - chciałbym, żeby mój tekst był komentowany i oceniany za to, czym jest i o czym jest - a nie za to, że nie jest o tym, o czym komentujący chciałby, żeby było. Po wtóre, naprawdę męczy mnie już to narzekanie, że albo coś za dużo wyjaśniam, albo że zamiast tego coś w tekście nie jest wyjaśnione (szczególnie gdy inna osoba mówi na ten sam temat coś dokładnie odwrotnego!)
Urok Wery. Każdy zwraca uwagę na inne informacje. Niestety, żaden autor nie będzie wystarczająco dobry, by "zaspokoić" wszystkich. Ale informacje z tego forum pozwolą ci ocenić, czego może oczekiwać twoja grupa docelowa, na co zwraca uwagę, a co możesz, za przeproszeniem, olać.
A co do tekstu:
Poznęcam się nad początkiem. Tworzysz bardzo rozbudowany świat i niestety musisz zainteresować czytelnika, by ten zaczął się w niego wgłębiać. Najprościej i najbezpieczniej jest wprowadzenie konkretnej, wciągającej akcji. A już w pierwszym akapicie zamiast tego opisujesz krok po kroku każdy gest bohatera. Patrz:
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Porucznik Kos skulił się odruchowo za prowizoryczną osłoną, gdy uderzyła w nią kolejna wiązka. Po chwili zaryzykował i wychylił się ostrożnie zza wraku transportera. Dosłownie o kilkanaście centymetrów i tylko na ułamek sekundy. Gdyby pozostał w tej samej pozycji przez jeszcze jeden taki ułamek, precyzyjnie wymierzony strzał pozbawiłby go głowy. Lecz nim się ponownie ukrył, zdążył zauważyć, że sytuacja pozostała właściwie bez zmian. Czyli, mówiąc krótko i po żołniersku, sytuacja była zasrana.
Pogrubiłam najistotniejsze informacje. Patrz, bo co stwierdzenie, że coś zauważył, zanim się schował skoro to oczywiste. Zresztą, nawet jeśli wiedziałby o tym przed ostrzałem, to co z tego?
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Opancerzony pojazd gąsienicowy, stojący na czele krótkiej kolumny, wciąż stopniowo posuwał się naprzód ulicą.
Co to znaczy stopniowo? Stawał i ruszał? Zresztą, na logikę stojący pojazd posuwał się stopniowo? Mógł jechać/sunąć się na czele kolumny. I jeszcze jedno, jeżeli pojazd jedzie na czele to oczywiste, że posuwa się do przodu. Chyba że by cofał i tratował swoich, z tym że dopiero wtedy warto to podkreślić.
I uwaga taktyczna: Czołg osłaniany przez piechotę? Po co w takim bądź razie jest ten czołg?
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) X- Ja pierdolę – warknął porucznik, spoglądając na kaprala Dyera, który wraz z nim krył się za wrakiem transportera opancerzonego. – Gdzie się podziała pieprzona broń ciężka? Ten cholerny skorpion zaraz nas wykończy!
XXXX- Ani Reschke, ani Arnaud nie odpowiadają – odrzekł kapral. – Jeżeli nawet wyrzutnie rakiet, które mieli, nadal gdzieś tam leżą, musielibyśmy po nie pójść albo na pierwszą linię… albo w ogóle do tamtego budynku, który miał obsadzić pluton Arnauda.
To najważniejsze informacje. Pamiętaj, bohaterowie są pod ostrzałem. Nie mają czasu na kwieciste mowy. Krótko, ostro, konkretnie.
I znowu akcja, zagrożenie życia a w narracji:
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Andrzej Kos nie miał ani siły, ani ochoty na ripostę. Po prawdzie, w ogóle nie wiedział, co powinien zrobić, ale przecież nie przyznałby się do tego otwarcie. Jedynym rozsądnym wyjściem wydawała się kapitulacja, aby móc przynajmniej ocalić tych podkomendnych, którzy jeszcze żyli. Ale czy wrogowie by ją przyjęli? Do tej pory unicestwili większą część zabudowań miasteczka, wyniszczając je systematycznie, w miarę jak parli ulicami. Nie przejmowali się cywilami i pozwalali im ginąć pod gruzami. Może nie oszczędziliby i żołnierzy.
To wszystko było naprawdę dziwne. Przecież Auvelianie nie postępowali w ten sposób. O co tu chodziło?
Uwagi: Czyli bohater nie miał ani siły, ani ochoty na ripostę, w ogóle nie wiedział, co powinien zrobić i mając na szali swoje życie i podkomendnych zastanawiał się nad ty czy wrogowie przyjęliby kapitulację. To nie wiedział, czy nie mógł się zdecydować? Po co informacja, po raz kolejny, że ci parli ulicami, skoro już na początku historii piszesz, że czołg i osłaniający go oddział sunął ulicą.
A podkreśliłam istotnie informacje.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Wzmacniacze sygnału, jakim dysponowało
Po co kolejna oczywista informacja? Nie mogli używać przecież wzmacniaczy, którymi by nie dysponowali.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Kos był już tego bliski. Nieważne, czy zaryzykują wystrzelanie na równi z mieszkańcami miasta, jeżeli wróg rzeczywiście nie przyjmie ich kapitulacji. Jak tak dalej pójdzie, za niecały kwadrans tak czy inaczej wszyscy będą martwi.
XXXXZanim zdążył ostatecznie podjąć decyzję, coś całkowicie odwróciło jego uwagę.
Niewiele wcześniej już wspominałeś te same rozterki ze strony tego samego człowieka. Po co? Może któreś usunąć?
Zamiast Zanim zdążył ostatecznie podjąć decyzję, coś całkowicie odwróciło jego uwagę. Sugestia: Nim zdążył podjąć decyzję, coś całkowicie odwróciło jego uwagę.
Jeżeli chodzi o drugą część, wiadomo, tu akcja się zmienia, jest mniej dynamiczna i można szaleć w przedstawieniu szczegółów świata przedstawionego ;)
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Przykuło to momentalnie uwagę porucznika, który odwrócił się od Sanukodego.
Jedno wynika z drugiego, jeżeli coś przykuwa twoją uwagę, z automatu kierujesz swój wzrok na tę rzecz.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Po pierwsze, czysto militarną
chyba :"czysto militarnie". Wymieniasz cechy jednej sytuacji.
Der_SpeeDer pisze: (pn 11 kwie 2022, 00:10) Sorevianka skłoniła się nieznacznie, ledwo zauważalnie.
Powielanie informacji.

Dalsza część jest w porządku. O wiele lepiej wychodzi ci opis świata, niż akcji. Co prawda, masz i w opisie tendencje do powielania informacji (przykład powyżej), ale sam musisz wyłapać co konieczne, a co można wyrzucić z opowiadania. Radziłabym ci poeksperymentować i skrócić ten rozdział o min. 25% znaków. I tak, da się ;) bez straty sensu, treści czy zubożenia świata przedstawionego ;)
Z wyrazami szacunku,
Fallen

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

8
@ Mary Ann May

Poszło PW. Nie zamierzam wywoływać flame'a w samym temacie. Innym osobom, jeśli czytały moje wypociny i ewentualnie śledzą dyskusję, mogę tytułem wyjaśnienia powiedzieć jedynie - pani już dziękujemy.


@ Fallen
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Po pierwsze: Powodzenia w konkursie na aplikację
Dziękować, dziękować... choć oprócz powodzenia, przydałoby mi się jeszcze całe mnóstwo szczęścia...
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Urok Wery. Każdy zwraca uwagę na inne informacje. Niestety, żaden autor nie będzie wystarczająco dobry, by "zaspokoić" wszystkich. Ale informacje z tego forum pozwolą ci ocenić, czego może oczekiwać twoja grupa docelowa, na co zwraca uwagę, a co możesz, za przeproszeniem, olać.
Nie tylko Wery. Ogólnie rzecz biorąc, swoją pisaninę publikowałem już na iluś sajtach (od lat zresztą) i do dziś nie ustaliłem, do czego powinienem właściwie dążyć, zważywszy skrajną rozbieżność opinii. No, chyba że po prostu olać publikowanie tego na forach i spróbować wreszcie z publikacją swoich wypocin na papierze? Bliscy mnie nawet do tego nakłaniali - żebym zlecił drukarni wypuszczenie jakiejś niewielkiej ilości egzemplarzy jednego z moich utworków (góra sto sztuk) i rozprowadzał je indywidualnie, w ograniczonym zakresie, zamiast liczyć na wydawnictwo...

Co się zaś tyczy twoich dalszych uwag - z jednej strony racja, z drugiej... również i na tym polu przekonałem się, że zdania czytających toto potrafią być skrajnie rozbieżne odnośnie tego, co jest w tekście potrzebne, a co nie. Były sytuacje, gdy opisywałem wyczerpująco jakąś kwestię i ktoś narzekał, że tłumaczę to niepotrzebnie. Z kolei w innej sytuacji opisywałem rzecz zwięźle, lakonicznie i ktoś narzekał, że przydałoby się więcej informacji na ów temat. Jak by nie patrzeć, "Matnia" już przeszła gruntowną korektę i jużzdążyłem wyciąć zeń całe mnóstwo zwrotów, zdań czy całych fragmentów, które uznałem za niepotrzebne utworowi do szczęścia (choć subiektywnie, szczerze żałowałem braku niektórych z nich...).

Poza tym... zwyczajnie mierzi mnie koncepcja, że miałbym pisać tylko o tym, co absolutnie niezbędne. Czy bowiem wydani drukiem autorzy są aż tak oszczędni? Raczej nie. O ile faktycznie istotne jest, by wyrazić jak najwięcej jak najkrótszym zdaniem, o tyle napisanie czegoś w sposób bardziej kwiecisty wciąż pomaga, na ten przykład, wczuć się bardziej w sytuację postaci albo w przeżywane przez nich uczucia. Albo po prostu sprawia, że taka narracja pozwala łatwiej się identyfikować z bohaterami - w końcu w realu ludziom też często zdarza się gadać więcej, niż potrzeba. Czyli owszem, mógłbym na przykład teoretycznie usunąć konstatację, że protagoniści musieliby "w ogóle" pójść do "tamtego" budynku po porzucone wyrzutnie rakiet - ale czy żywa osoba, będąc w podobnej sytuacji, nie czułaby potrzeby podkreślenia, że trzeba "w ogóle" leźć gdzieś relatywnie spory kawałek drogi? Albo ten fragment o ułamkach sekundy - w tym wypadku idzie o podkreślenie, że w bitwach w moich uniwersum wszystko (włącznie ze strzałem pojedynczego żołnierza) dzieje się naprawdę szybko (bo żołnierze nie celują własnoręcznie - mają do pomocy systemy wspomagania, dzięki którym celują i strzelają dosłownie błyskawicznie, jak maszyny).
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Poznęcam się nad początkiem. Tworzysz bardzo rozbudowany świat i niestety musisz zainteresować czytelnika, by ten zaczął się w niego wgłębiać. Najprościej i najbezpieczniej jest wprowadzenie konkretnej, wciągającej akcji.
A ja się właśnie coraz poważniej zastanawiam, czy nie popełniam błędu, usiłując rozpocząć praktycznie każde opowiadanie (czy też powieść) przysłowiowym trzęsieniem ziemi. No bo z jednej strony rozgrywa się - tu i teraz - jakaś akcja, a z drugiej mamy kompletnie nieznany statystycznemu czytelnikowi (a cokolwiek rozbudowany, jak zauważyłaś) setting, w który muszę rzeczonego czytelnika jakoś wprowadzić, żeby nie był całkiem zagubiony. Łapię niejako dwie sroki za ogon i efekty są... różne. Również w odczuciu czytających. Jak by nie patrzeć, swój pierwszy konkretny tekst, osadzony w tym uniwersum (którego dzisiaj wstydzę się pokazywać) zacząłem spokojnych fragmentów, w których poświęciłem sporo uwagi objaśnianiu czytelników realiów świata przedstawionego - a nie od bitwy.
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Co to znaczy stopniowo? Stawał i ruszał? Zresztą, na logikę stojący pojazd posuwał się stopniowo?
Chodziło mi po prostu o to, że poruszał się powoli, ewentualnie przystając, by wyeliminować jakiś czynny opór (albo zniszczyć kolejny budynek). A to, że ktoś (lub coś) stoi na czele, nie oznacza, że stoi w miejscu w sensie dosłownym, wiesz...
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) I jeszcze jedno, jeżeli pojazd jedzie na czele to oczywiste, że posuwa się do przodu.
Jego pozycja w kolumnie nie ma żadnego związku z jego mobilnością. Jeżeli kolumna akurat stoi, to taki czołg też będzie stał - i fakt, że znajduje się na czele, w niczym mu nie pomoże.
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) I uwaga taktyczna: Czołg osłaniany przez piechotę?
Ech... naprawdę męczy mnie konieczność tłumaczenia tego samego kolejny z rzędu raz. Dlaczego reżyserowie głupich, "holiłudzkich" filmów nie muszą się tłumaczyć z ciężkiego kalibru bzdur (ba! Natykałem się nawet na fanatyczną obronę ignorantów, gdy próbowałem wytykać takim filmom ciężkiego kalibru bzdury!), a osoby czytające moje teksty nie mogą najzwyczajniej w świecie uwierzyć, że wiem, o czym piszę?
Owszem, czołg może być osłaniany przez piechotę - zwłaszcza, jeśli rozmawiamy o walkach ulicznych. Piechota może kryć jego boki i tyły - tak, żeby wrogi piechur z wyrzutnią rakiet się nie podkradł, na ten przykład. Piechota może kłaść ogień zaporowy na wrogie pozycje, żeby żaden z wrogich żołnierzy nie miał szansy na użycie przeciwko takiemu czołgowi ciężkiej broni (tak jak... no, dokładnie to, co dzieje się w tym tekście?) - w końcu piechurów jest dużo, a czołgów mało. Co, że niby "osłanianie" jest wtedy tylko i tylko wtedy, gdy dosłownie zasłaniasz kogoś własną piersią?
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Po co w takim bądź razie jest ten czołg?
Po to samo, po co byłby czołg w realu. Czyli na przykład po to, by niszczyć większe sztuki, jak wrogie pojazdy pancerne (jak te transportery naszych bohaterów - za wrakiem jednego z nich chowa się Kos) albo zabudowania (które ów "czołg" i inne wozy w kolumnie sukcesywnie niszczyły w trakcie przejażdżki po mieście). Albo po to, żeby ze swojej strony dać osłonę towarzyszącym mu żołnierzom piechoty, jeśli znajdą się pod ostrzałem. Czołg jest opancerzony, znaczy niewrażliwy na zwykłą broń przeciwpiechotną. Jeśli wrogi oddział piechoty akurat broni przeciwpancernej pod ręką nie ma, taki czołg daje nieocenioną przewagę w walce. Mam wymieniać dalej? Jednym z filarów sztuki wojennej jest współpraca między różnymi rodzajami wojsk - czy to naprawdę takie niepojęte, że pojazdy opancerzone i piechota wspierają się w takiej sytuacji nawzajem i każde jest od drugiego jednakowo zależne?
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) To najważniejsze informacje. Pamiętaj, bohaterowie są pod ostrzałem. Nie mają czasu na kwieciste mowy. Krótko, ostro, konkretnie.
He, he... Akurat ta kwiecista mowa pasuje to postaci Dyera - który jest generalnie zarysowany w opowiadaniu jako stoicko spokojny i wręcz zblazowany niezależnie od sytuacji.
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Uwagi: Czyli bohater nie miał ani siły, ani ochoty na ripostę, w ogóle nie wiedział, co powinien zrobić i mając na szali swoje życie i podkomendnych zastanawiał się nad ty czy wrogowie przyjęliby kapitulację. To nie wiedział, czy nie mógł się zdecydować?
Przepraszam, ale czy to nie jest aby nieistotna semantyka? Nie wiedział, czy nie mógł się zdecydować - jeden diabeł, tak czy inaczej nie ulega wątpliwości, że nie umiał podjąć decyzji. Nie wiedzieć, jaką decyzję podjąć, a nie móc się zdecydować, to niejako jedno wynika z drugiego i jedno się z drugim wiąże.
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Po co informacja, po raz kolejny, że ci parli ulicami, skoro już na początku historii piszesz, że czołg i osłaniający go oddział sunął ulicą.
Chciałem w ten sposób zarysować, że oni dosłownie rozwalali każdy budynek, jaki mijali, jeden po drugim. Czyli w miarę jak jadą naprzód tą ulicą, ciągnie się za nimi niejako fala zniszczenia. Jednocześnie miało to podkreślać metodyzm ich działania. Że rozwalają to miasto skrupulatnie i stopniowo, niczego nie pomijając.
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Po co kolejna oczywista informacja? Nie mogli używać przecież wzmacniaczy, którymi by nie dysponowali.
Uznałem, że wzmianka o wzmacniaczach sygnału wyglądałaby na pospolite non sequitur, gdybym nie podkreślił, że centrum komunikacyjne było weń wyposażone - w końcu wiemy już, że w tym uniwersum każdy żołnierz ma w hełmie komunikator. Jednocześnie podkreśla to, dlaczego Kos miał nadzieję wezwać pomoc poprzez rzeczone centrum komunikacyjne - a nie poprzez własny sprzęt.
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Niewiele wcześniej już wspominałeś te same rozterki ze strony tego samego człowieka. Po co? Może któreś usunąć?
Opisałem, ale wtedy przecież trochę inaczej reagował na te rozterki...
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) chyba :"czysto militarnie". Wymieniasz cechy jednej sytuacji.
Zależy, jak patrzeć. Można z powodzeniem interpretować toto jako "sytuację miltarną" oraz "sytuację jakąś tam inną".
Fallen pisze: (śr 20 kwie 2022, 11:37) Radziłabym ci poeksperymentować i skrócić ten rozdział o min. 25% znaków. I tak, da się ;) bez straty sensu, treści czy zubożenia świata przedstawionego
Ech... już go skracałem, jak wynika z powyższego. A mnie mimo wszystko mierzi konieczność wycinania z gotowego tekstu, czego tylko się da.

Ciąg dalszy "Matni" postaram się wrzucić w weekend - i tak zmarnowałem mnóstwo czasu na pisanie tego komentarza (oraz PW).

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

10
Mam dla ciebie Der_SpeeDer konkretną propozycję: wydaj swoją twórczość w 100 egzemplarzach, skoro profesjonalne wydawnictwa nie chcą jej drukować i ciesz się sławą pisarza. Bo twoje komentarze do komentarzy są dłuższe niż twoje utwory. A tak wilk będzie syty i owca cała.I wenę twórczą ukażesz tam gdzie jej miejsce w utworach.

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

11
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Andrzej jest po prostu typowym "everymanem"
To nie znaczy, że ma być pozbawiony jakichkolwiek interesujących cech.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Żeby dokładniej opisać sytuację cywilów, musiałbym chyba wprowadzić jeszcze jeden wątek, z perspektywy jednego z nich.
Wystarczy jedna scena, a może nawet pokazanie jednej osoby.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Sanukode wkracza jako drugie POV, narzekasz na rozwlekłość?
Tylko, że POV to coś innego niż jedna scena.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) znak to, że w mieście używa się tylko piechoty, a w polu tylko czołgów - jak w trzaskanych masowo na fali popularności gier Blizzarda i Westwooda strategiach czasu rzeczywistego, gdzie wystarczy naprodukować jak najwięcej egzemplarzy jednego tylko rodzaju jednostki, żeby wygrać. Olać współdziałanie różnych rodzajów wojska
Nic takiego nie napisałem. Współdziałanie różnych rodzajów wojska polega na tym, że wkraczają różne rodzaje sił, wykonują zadanie i przygotowują pole bitwy dla kolejnych rzutów. A nie, że piechota idzie obok czołgów i strzelają razem xdddd

a to podejście skąd czerpie się wiedze jest dosyć śmieszne. Jeśli ktoś czerpie wiedzę z RTS-ów, a dochodzi do słusznych wniosków, to tym bardziej ktoś, kto chełpi się riserczem, a pokazuje taki paździerz jest na straconej pozycji. Nie ma co się chełpić.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Choćby wszechobecność wszelkiej maści sensorów (...)wbudowane w kombinezon detektory
Deteksrory. Każdy sensor da się zakłócić. Nawet w tym opowiadaniu jest wóz do walki radioelektroniczej. Wunderwaffe nie istnieje teraz i nie będzie prawdopodobnie istnieć w 3000 którymś roku.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Jeśli nie zauważyłeś (no, ba), do transportu "przesyłki" w tym wypadku ściągnięto cały konwój gąsienicówek
A to ten gąsienicówki będą wiozły tę przesyłkę? Ten Sanukode to chyba jednak przyjechał odeprzeć atak. O przesyłce prawie nic nie wiadomo, więc zarzut chybiony.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) wszystko ma również oparcie w zasadach sztuki wojennej
Nie, nie ma.
Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46) Tu nie ma żadnej dywizji - jest jeden zaledwie batalion
Całe opowiadanie straszysz nadejściem potężnej armii, bo leży na trasie głównej ofensywy. No chyba Andrzej po to się wykłóca z Sanukode, żeby go wsparł w odparciu pierwszego rzutu jak rozumiem i ewakuacji. Dwa, jeśli duża armia idzie, a obrona nie jest przygotowana do stawienia oporu to się wycofuje obrońców, a wroga kolumna po prostu zajmuje miasto i ustanawia posterunek. A mieszkańcom, zanim do tego dojdzie, mówi się - pakujcie się do samochodów i uciekajcie. Trzy - tego czasu chyba aż tak mało nie ma, jak Sanukode się pakuje do pojazdu i będzie robił rekonesans.

Największy zarzut to właśnie dyletanctwo jeśli chodzi o wojskowość. Nie trzeba się uciekać do subatomówek (xD), żeby zaciekawić czytelnika wojskowością. Wystarczy opisać już opracowywane rodzaje inteligentnej amunicji do niszczenia wojsk pancernych (np. pociski CSS, które same wyszukują sobie cele), która za kilka lat wejdzie na wyposażenie wojsk amerykańskich, żeby zobaczyć, jak fascynujące mogą być tematy związane z obronnością. I nie trzeba wyjeżdżać z za węgła i razić z odległości kilkudziesięciu metrów xD, bo można uderzyć z odległości 10 kilometrów. Nawet polskie leopardy mają kilka typów pocisków o zupełnie różnych właściwościach i wszystko jest na przycisk dowodzącego, a leopard nie podjeżdża pod cel tylko strzela z 2 kilometrów. W tym opowiadaniu żadnych interesujących detali nie ma, jest zmyślanie o subatomówkach.

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

12
Trochę grubymi pociskami tu zalatuje ;) . Chciałabym więc przypomnieć, że to jest forum literackie? Dyskutujemy tu, a przynajmniej powinniśmy, o pisaniu, i raczej nie spodziewałabym się wykładu z wojskowości, wtedy ten tekst nie miałby u mnie szansy na przeczytanie. I owszem, można by precyzyjniej i fachowiej, ale koniecznie? Jestem tylko czytelnikiem dyletantem i takie drobiazgi po prostu mnie nie interesują. Inaczej mówiąc, nie wylewać dziecka z kąpielą :P

A sam tekst przeczytałam nawet z pewną przyjemnością (choć to nie do końca mój ogródek :) ) Co mi się podoba, to płynność czytania i strona obyczajowa. Podobają mi się główni bohaterowie, przedstawienie charakterów i zachowań postaci, ich emocje. Jako zawiązanie historii daje spore pole do popisu dla dalszej części, ciekawi mnie co będzie z nimi dalej. I tak, w paru miejscach można by poprzestawiać akcenty czy sytuacje, ale może właśnie ta „niedoskonałość” dodaje realizmu? Świat rzadko jest logiczny :|

Z kilkoma uwagami jednak muszę się zgodzić.
Chyba tylko ta myśl oraz buzująca wciąż w żyłach adrenalina, pomogły mu pohamować szok płynący ze świadomości, że po raz pierwszy w życiu kogoś zabił. Tak po prostu.
To mi też zgrzytnęło. Po prostu z całego tekstu nie wynika, że nigdy przedtem nie brał udziału w prawdziwej bitwie. Jego zachowanie w ogóle na to nie wskazuje. Zabrakło jakiegoś wcześniejszego napomknięcia, chociażby o nowym dla niego zapachu krwi wymieszanym z czymś tam, czy że na szkoleniach to było inaczej…
Ok, walczy o ewakuację cywilów, ale w tym opowiadaniu ich właściwie nie ma.
Zgadza się. to tak jakbyś pisał książkę o Saharze nie wspominając ani słówkiem, że tam jest piasek. Nie musi tu być jakiś osobny wątek, wystarczyłoby coś napomknąć, i to wcześniej niż w tym kawałku o którym wspominasz, i o ludziach „teraz”, a nie co było kiedyś. Jakaś sylwetka uciekającego człowieka, myśl o mieszkańcach ukrywających się w podziemiach, zwłoki na ulicach, ktoś kogo może znał.
Cywile mogą jeszcze uciekać z miasta na własną rękę… ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaki zrobi się z tego bałagan, kiedy dojdzie już do wybuchu paniki
Tu była słuszna uwaga – panika już jest, To raczej chodzi o sam zapis – „ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaki zrobi się z tego bałagan, kiedy podczas tej ucieczki dojdzie do wybuchu paniki”. I proszę cię, nie mów w tym miejscu, że semantyka. Jeśli jakieś wyrażenie przeszkadza w czytaniu i rozumieniu, a inne je ułatwia, to chyba należałoby się jednak zastanowić.
Albo wysyłanie całej armii na małe miasteczko, które nie ma znaczenia strategicznego po przesyłkę - takie zadania się powierza siłom specjalnym
Ta uwaga chyba raczej odnosi się do Auvelian? Że po kiego wysłali takie duże siły i niwelują całe miasteczko zamiast spuścić komandosów by się tym profesjonalnie zajęli? I z tym bym się zgodziła, ale - a ktoś mówił, że wojna jest logiczna :shock: ? Może ich głównym zadaniem nie było „znalezienie” przesyłki, ale prewencyjne jej zniszczenie, przy okazji łącznie z całym miasteczkiem? Zresztą to by było zakładanie, że my (Terranie, czy Sorevianie) wiemy co sobie myśli obcy wróg. A może sobie myśleć cokolwiek.
A już w pierwszym akapicie zamiast tego opisujesz krok po kroku każdy gest bohatera.
Tu bardziej ogólna myśl. Wydaje mi się, nie wiem, czy właściwie, że zdarza się taki styl „scenariuszowy” i że to może być z powodu obecnego „wizualnego” widzenia świata, gdzie same gesty mogą tworzyć fabułę. I chyba nic na to nie poradzimy, siła wyższa, świat po prostu się zmienia ;) . W tych opowiadaniach jest tych opisów czasami nieco za dużo (niektóre sceny są oczywiste, można by się ich łatwo domyśleć i je ominąć), ale tak ogólnie to mi one nie przeszkadzają, jakby był wyświetlany film, scena po scenie.

I ogólnie, wciąga. A chyba właśnie o to chodzi
Dream dancer

"Matnia" [fragment opowiadania; militarne science-fiction]

13
Trochę wbrew regulaminowi, ale
Medea33 pisze: (śr 04 maja 2022, 06:19) Trochę grubymi pociskami tu zalatuje . Chciałabym więc przypomnieć, że to jest forum literackie? Dyskutujemy tu, a przynajmniej powinniśmy, o pisaniu, i raczej nie spodziewałabym się wykładu z wojskowości, wtedy ten tekst nie miałby u mnie szansy na przeczytanie. I owszem, można by precyzyjniej i fachowiej, ale koniecznie? Jestem tylko czytelnikiem dyletantem i takie drobiazgi po prostu mnie nie interesują. Inaczej mówiąc, nie wylewać dziecka z kąpielą
Właśnie dlatego, że to forum literackie, nie zalecamy by dyletanci popisywali się niewiedzą w temacie o którym piszą. Aby się tylko komuś spodobało.
Nie, jak już piszemy w temacie to piszemy tak aby każdy zrozumiał lub naukowo ale nie piszemy byle napisać.
slacker pisze: (ndz 01 maja 2022, 14:29) [quate]Der_SpeeDer pisze: (wt 19 kwie 2022, 22:46)

znak to, że w mieście używa się tylko piechoty, a w polu tylko czołgów - jak w trzaskanych masowo na fali popularności gier Blizzarda i Westwooda strategiach czasu rzeczywistego, gdzie wystarczy naprodukować jak najwięcej egzemplarzy jednego tylko rodzaju jednostki, żeby wygrać. Olać współdziałanie różnych rodzajów wojska [/quate]


Nic takiego nie napisałem. Współdziałanie różnych rodzajów wojska polega na tym, że wkraczają różne rodzaje sił, wykonują zadanie i przygotowują pole bitwy dla kolejnych rzutów. A nie, że piechota idzie obok czołgów i strzelają razem xdddd
Można pisać prosto, dla przeciętnego czytelnika, ale nie prostacko bo to obraza dla czytelnika. :(
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron