Pierwszy rozdział powieści fantasy.
Uwaga! Spoiler!To znów ona: Rila i jej sztylet! Wrócili, ale obiecuję, że to ostatni raz. Poprawiona wersja fragmentu, który już dwukrotnie na Wery gościł, tym razem dłuższa.
Cholerne Miasto Graniczne. Cholerny deszcz. Cholerna obietnica złożona duchom przeszłości.
Przeklinam pod nosem, czując, jak moje buty zapadają się w błoto. A przynajmniej mam nadzieję, że to błoto, chociaż na tym pierdolonym wysypisku ludzkich śmieci nietrudno i o... Nie myśl o tym, ganię się, ta noc i tak jest dostatecznie nieprzyjemna.
Poprawiam kaptur. Założyłam go, aby ukryć twarz, ale w spowijającym miasto mroku nie jest to raczej konieczne. Oczywiście, komu chciałoby się zapalić lampy w taką pogodę? Czasem mam wrażenie, że mieszkańcy w ogóle nie troszczą się o własne życia. Ludzie nie widzą w ciemnościach. Co innego elfy! Wzdycham ciężko. No cóż, dziś mi to pomoże, w końcu też nie mam problemów z ciemnością. A to, co zamierzam zrobić... Myślę, że określenie „zdrada” jest najodpowiedniejsze.
Zatrzymuję się i przymykam oczy, badając otoczenie. Błyszcząca dziecięcą intensywnością iskra ciągle znajduje się w tym samym miejscu. Bardzo dobrze, w końcu to z jej powodu wylazłam na ten cholerny deszcz.
Stawiam kroki ostrożnie. Tego jeszcze brakuje, żeby przestraszony smarkacz uciekł i zmusił mnie do ganiania go po całym mieście.
Wyłapuję małą, skuloną postać ukrytą pod jakąś szmatą. Kolejny krok, szykuję się, aby skoczyć, gdy tylko ruszy do ucieczki. Jeszcze trochę... Coś jest nie tak. Żaden elfi dzieciak nie pozwoliłby człowiekowi podejść tak blisko. Przecież każdy wie, czym kończy się schwytanie tutaj! Wciągam powietrze. Typowy smród tego miasta, wonie niesione z płynącym ulicami błotem i delikatna, świeższa nuta. Krew. Elfia krew, wszędzie rozpoznałabym ten zapach. Czyżby dzieciak był ranny? Rozwalił nogę? Tłumaczyłoby to, czemu nie próbuje uciekać... Pewnie liczy, że nikt nie zwróci na niego uwagi. Ciało leżące przy ścianie domu? Tutaj to norma.
Jestem już tuż obok małego elfa, na tyle blisko, że czuję jego ból. Szukam odpowiednich słów, gdy do moich uszu dociera dźwięk rozchlapywanego błota. Ciężkie kroki czterech osób, na pewno ludzi, skoro usłyszałam ich z takiej odległości. Czyli strażnicy. Wspaniale, kurwa, dokładnie tego potrzebowałam!
– Ani drgnij – ostrzegam dzieciaka.
Nie chcę, by od razu dostrzegli moją broń, więc przesuwam pochwę z długim sztyletem na pośladek. Przez chwilę mam nadzieję, że żołnierze pójdą dalej. Nie idą. Oczywiście musieli skręcić w moją stronę.
Zatrzymują się gwałtownie, jeden wymierza we mnie kuszę. No cóż, mam chociaż tyle szczęścia, że nie decyduje się od razu strzelać. Mężczyzna idący na przodzie, zapewne dowódca, unosi do góry latarnię.
– Stój! Kim jesteś? – pyta ostro.
– Człowiekiem! – odkrzykuję i czuję, jak napięcie odrobinę opada. W końcu, gdyby elfy mówiły w języku ludzi, wartość moich usług byłby zdecydowanie niższa.
– Co tu robisz, smarkulo? – Mężczyzna robi krok w moją stronę. – Jest po zmroku! Wszyscy powinni pozostać w domach!
– Wszyscy? Jesteś pewien? – pytam prowokująco. – I trochę więcej szacunku, gdy zwracasz się do wyższej stopniem.
– Nie kpij ze mnie! Wyższa stopniem! Jasne. Jestem kapralem! – Wypina dumnie pierś.
Prawie prycham śmiechem. Zaledwie kapral! Chociaż i tak nie spodziewałam się tutaj nikogo chociażby równego stopniem mnie. Prędzej uwierzyłabym w mówiące po ludzku elfy niż pułkownika wychodzącego na patrol. Zwłaszcza w taką pogodę.
– Tak niziutko? – kpię. Czuję, jak rośnie w nim wściekłość. Jeszcze tylko troszkę... – Ale w sumie z tak elfimi rysami nic dziwnego. Nie pałęta ci się jakiś szpiczastouchy w rodowodzie?
– Ty... – wycedza gniewnie, wyciągając miecz.
Dokładnie tego się spodziewałam, w końcu wybrałam obrazę, której nie można tutaj wybaczyć. Rusza w moją stronę i zamachuje się bronią. Ech, ludzkie ruchy. Takie powolne, takie niezgrabne. Błyskawicznie wyciągam sztylet. Miecz ześlizguje się po ostrzu, zatrzymując na szerokim jelcu. Strażnik z niedowierzaniem patrzy na osadzone w nim niebieskie kamienie.
Tak, myślę, słyszałeś o tej broni, prawda?
Unosi latarnię i oświetla moją twarz. Czuję jego szok, a zaraz potem strach. Cofa się o krok i drżącą dłonią wkłada miecz do pochwy.
– Wybacz, pani – wydusza w końcu. – Nie spodziewałem się...
– Mogę chodzić, gdzie mam ochotę – oświadczam pewnie, zrzucają kaptur, aby i pozostali żołnierze mogli zobaczyć biegnącą przez lewy policzek i zniekształcającą kącik ust bliznę.
– Oczywiście, pułkowniczko.
Ten z kuszą robi krok do przodu.
– „Pułkowniczko?” Stary, co ty pierdolisz? – oburza się.
Albo nie zobaczył śladu na mojej twarzy, albo jest tu za krótko, żeby od razu zrozumieć co on oznacza.
– Jestem Rila. Może o mnie słyszałeś?
Wciąga gwałtownie powietrze i opuszcza broń. Czyli słyszał.
– Znikajcie stąd – mówię. – Gwarantuję, że w pobliżu nie ma żadnego elfa.
– Oczywiście, pani. Przepraszamy, pani.
Odchodzą pośpiesznie, a ja uśmiecham się z satysfakcją. Wszystko przebiegło całkiem nieźle jak na te okoliczności. Żołnierze to plotkarze, zwłaszcza ci niscy stopniem, ale nawet oni nie powinni być dość głupi, aby opowiadać o tym, jak zaatakowali protegowaną księcia. A gdyby wieść o mojej nocnej wycieczce dotarła do niepowołanych uszu... Wzdrygam się na myśl o cenie, którą przyszłoby mi zapłacić.
Przymykam oczy, śledząc niknące w oddali iskry strażników. W końcu odwracam się do skulonego dzieciaka. Czuję od niego strach oraz nienawiść. Co za zaskoczenie!
– Więc udało ci się rozpoznać moje imię? – pytam. – Faktycznie, z tego co wiem, jestem wśród was całkiem sławna. Ale czy ci się to podoba, czy nie, jestem teraz twoją jedyną nadzieją. W końcu gdybyś mógł uciec sam, już dawno by cię tu nie było. – Pochylam się nad dzieciakiem. – Zaniosę cię do mojego domu. Radzę nie próbować nic głupiego.
Podnoszę go bez problemu. Nie waży wiele, w końcu nawet dorosłe elfy są raczej drobne. Zamiera w bezruchu, gdy szybko przemykam ulicami, ale nienawiść, którą od niego odczuwam, sprawia mi prawie fizyczny ból.
***
– Może zdecydujesz się wreszcie przedstawić? Trzeci dzień tu siedzisz, latam dla ciebie po zioła, karmię, a ty nie uraczyłeś mnie nawet jednym słowem!
Jak zwykle, wszystko co dostaję w odpowiedzi, to pełne niechęci spojrzenie ciemnych oczu. Dzieciak może mieć góra dziewięć lat i obdarzony jest typowo elfią urodą. Blada skóra, delikatne rysy, końcówki szpiczastych uszu wystające spod włosów czerwonych tak, jak tylko elfy są w stanie mieć. Chude ramię przykułam kajdanami do drewnianej ramy łóżka. Nie mogę ryzykować, że mój mały gość ucieknie, ledwo będzie w stanie chodzić. Gdyby został złapany, oboje mielibyśmy problem. Nie, żeby istniało ryzyko, że powie o moim udziale, nikt by go nie zrozumiał. Nie wiem jednak, co bym zrobiła, gdyby wylądował w więzieniu. Nawet ja miałabym problem kogoś stamtąd wyciągnąć.
Siadam na prowizorycznym posłaniu na podłodze i zamykam oczy, skupiając się na otaczających mnie iskrach. Badam każdą po kolei. Niebieska oznacza jedno ludzkie życie, zielona jedno elfie. Uśmiecham się do siebie, odnajdując dokładnie to, czego potrzebowałam. Wstaję i patrzę w stronę dzieciaka.
– Nie rób nic głupiego, wracam za godzinę – mówię głośno i i wychodzę.
Szybkim krokiem oddalam się od domu, a gdy tylko jestem pewna, że zniknęłam z zasięgu wzroku obserwującego mnie elfa, robię zwrot. Skradam się i z ukrycia obserwuję, jak wchodzi do środka oknem. Podchodzę do drzwi.
– Zaraz cię uwolnię, Maku, poczekaj – słyszę głos, a zaraz potem stukot metalu i ciche przekleństwo.
– A więc ma na imię Mak? Ładnie – mówię spokojnie, wchodząc do środka.
Obaj patrzą na mnie zszokowani. Starszy wodzi spojrzeniem od okna do dzieciaka, nie mogąc zapewne zdecydować się, czy uciekać.
Wyciągam z kieszeni klucz i rzucam prosto w ręce elfa. Łapie odruchowo i ogląda z niedowierzaniem.
– Co to jest? – pyta skonsternowany.
– Klucza do kajdan w życiu nie widziałeś? Zabieraj stąd tego smarkacza i znikajcie. I na Los, pilnujcie lepiej tych waszych dzieciaków! – W moim głosie pojawia się irytacja. – To miasto śmierci dla każdego elfa, a wy pozwalacie im na wycieczki tutaj? Jeśli chcecie ginąć z mojej ręki – droga wolna, ale nie mieszajcie w to smarkaczy!
– Dlaczego nam pomagasz? – pyta nieufnie.
– Nie wam. Dzieciakowi. Ty jesteś potrzebny tylko po to, żeby go wynieść.
– Ale czemu chcesz, żeby przeżył? Wiem, kim jesteś. Krwawa Rila, Elfi Kat.
Wybucham mało radosnym śmiechem.
– Widzę, że pseudonim mi się rozwija, ostatnio byłam tylko krwawa. I mogę być waszym katem, ale to wy podpisujecie na siebie wyroki przyłażąc tutaj.
– Więc dlaczego nie on? – drąży, wskazując głową na siedzącego na łóżku Maka.
– Wojna to nie sprawa dzieci – odpowiadam i nie czekam na dalsze pytania. Wychodzę z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Ciekawa jestem, kiedy zorientują się, że żaden człowiek nie powinien być w stanie przeprowadzić z nimi rozmowy.
***
Ucieczkę elfów śledzę z bezpiecznej odległości. Gdy wreszcie przekraczają otaczający miasto mur, ogarnia mnie ulga. Teraz moim największy problemem jest, że właśnie wyciekła informacja o mojej znajomości języka wroga. Ale z tym nic już nie zrobię, więc czas wrócić do codziennych obowiązków. Ostatnio zaniedbałam je przez opiekowanie się tym małym. Od trzech dni nie pojawiałam się na placu treningowym, najwyższa pora to naprawić.
Mijam brudne domu zmierzając w stronę zamku i otaczającego go obozu wojskowego. Ledwo skłaniam głowę pilnującym wejścia żołnierzom, którzy oczywiście nie próbują mnie zatrzymać. Byłabym zaskoczona, jakby ktokolwiek mnie nie rozpoznał w świetle dnia, zwłaszcza, gdy mam na sobie mundur. Kieruję się w stronę wydzielonego dla mojego oddziału niewielkiego placu szkoleniowego. Nie jesteśmy tutaj szczególnie poważani, więc następca tronu specjalnie przeznaczył nam miejsce osłonięte zarówno ścianą zamku, jak i Murem.
Unoszę głowę, nie wiadomo który już raz zastanawiając się, jak wygląda świat za tą ogromną granicą. Za tymi błyszczącymi cegłami zaczyna się Królestwo Ludzi, którego nigdy nie będę miała okazji zobaczyć. Tylko książę i Generał Miasta Granicznego mają prawo przekraczać bramę w obie strony, dla wszystkich innych działa ona wyłącznie w jednym kierunku. Miasto Graniczne – ponure zbiorowisko wszystkich, których wygnano z Królestwa, żywa tarcza przeciwko elfom. A może bardziej przynęta? W końcu trudno uznać elfy za prawdziwe zagrożenie, zbyt mało ich tutaj przybywa.
Potrząsam głową, odganiając niepotrzebne myśli. Jakie znaczenie ma, po co powstało to paskudne miasto? To teraz mój dom i moim zadaniem jest go bronić.
Z placu dochodzi szczękanie broni. Rozglądam się, wkraczając na udeptaną ziemię. Pięć osób. Przeliczam w myślach. Czwórka powinna robić obchód, dwójka ma wolne. Mój oddział liczy czternastkę żołnierzy, więc... Kręcę głową z rezygnacją. Chciałabym być zaskoczona, ale to nic nowego. Erik zapewne właśnie podrywa panienki w mieście. I najpewniej idzie mu to doskonale, w końcu wyglądu zazdroszczą mu wszyscy żołnierze: błękitne oczy, złociste loki, no po prostu wymarzony królewicz z bajki. Jednak ci, którzy mieli okazję bliżej go poznać, wiedzą, że wygląd to tylko pozory, a naprawdę jest najzwyklejszym kurwiarzem. Nie było tajemnicą, że właśnie przyłapanie w nieodpowiednim łóżku zesłało go do tego brudnego miasta.
Pozostała brakująca dwójka... Zerkam na słońce. Nie ma nawet południa. Jeszcze odsypiają czy już zaczęli pić? Nauczona doświadczeniem stawiam na to drugie. Wzdycham ciężko. To naprawdę skuteczni żołnierze, ale już straciłam nadzieję, że nauczę ich dyscypliny.
Podchodzę do pojedynkującej się dwójki, trójce na strzelnicy nie jestem do niczego potrzebna. Chwytam ze stojaka ćwiczebny, stępiony miecz w długości typowej dla elfich. Nie moje, a podwładnych umiejętności zamierzam ćwiczyć. Gdy mnie zauważają, przerywają walkę. Mężczyzna kłania się głęboko, a kobieta obdarza mnie szerokim uśmiechem.
– Hana, Ewan, dzień dobry! – witam się.
– Dowódczyni! Przyszłaś potrenować? – rzuca radośnie Hana.
– Tak, w końcu nie mogę pozwolić, żebyście zgnuśnieli beze mnie. Które pierwsze?
Kobieta wycofuje się z wydeptanego placu.
– Ja właśnie miałam odpocząć.
– Ewan, ty jeszcze masz siłę? – pytam wysokiego mężczyznę.
– Oczywiście, dowódczyni – odpowiada.
Jest najbardziej poważnym członkiem mojego oddziału i jedynym, które zawsze zwraca się do mnie z pełnym szacunkiem. To miła odmiana wobec ciągle dyskutującej reszty i, co ważniejsze, w czasie misji doskonale równoważy tych najbardziej szalonych żołnierzy.
Staję naprzeciwko niego, ważąc miecz w dłoniach.
– Atakuj więc.
***
– Pułkowniczko Rilo!
Nieprzyjemnie znajomy głos przerywa mój pojedynek z Haną. Opuszczamy broń. Kobieta ze zrozumieniem wyciąga do mnie dłoń, więc podaję jej miecz. Biorę głęboki oddech, zanim odwracam się w stronę mężczyzny, który mnie zawołał. Tradycyjnie cała jego postawa aż krzyczy o tym, jak ważny to on nie jest. Jakby jednak to nie wystarczało, efekt podbija mundur wykonany ze zdecydowanie droższego materiału niż tradycyjny oraz wielki szafir w rękojeści miecza.
– Generale. – Kłaniam się głęboko. – Czym mogę panu służyć?
– Zwiadowcy schwytali elfa. Wiesz, co masz robić – mówi z wyraźną odrazą. – Tylko się pośpiesz, oczekuję raportu przed nocą.
– Oczywiście – odpowiadam tak formalnym tonem, na jaki tylko jestem w stanie zdobyć się uderzana jego obrzydzeniem.
Pośpiesznie odwraca się i odchodzi, jakby samo przebywanie w mojej obecności mogło go skazić. Ale jak zwykle przyszedł sam, zamiast kogoś do mnie posłać. Jestem przekonana, że robi to wyłącznie po to, aby przypominać całemu mojego oddziałowi, jaką ma nade mną władzę. Wracam do Ewana i Hany, którzy przysłuchiwali się całej rozmowie.
– Tutaj zakończymy trening. Znajdźcie proszę Erika i obudźcie tego z braci, który jest w lepszym stanie. Jak znam życie, elf nie był sam, więc czeka nas misja. Zapewne jeszcze dziś w nocy. – Zerkam na słońce, powoli zmierzające za horyzont. – Mam nadzieję wrócić krótko po zmroku. Jeśli będziecie mieć czas, odpocznijcie. A teraz muszę iść, Bran ostatnio ma zwyczaj zaczynać beze mnie.
Szybko przemierzam obóz, aż docieram w pobliże położonego tuż przy Murze więzienia. Odruchowo zadzieram głowę, próbując dojrzeć szczyt granicy światów, która z tak bliska wydaje się jeszcze wyższa. Jestem świadoma, że podziwiając ciągnącą się w dal konstrukcję, jedynie opóźniam nieuniknione, ale pozwalam sobie na tę chwilę oddechu. Tylko krótką chwilę, w końcu obowiązki wzywają. Biorę głęboki wdech, nakładam na twarz maskę obojętności i podchodzę do ciężki drewnianych drzwi. Strażnik bez słowa otwiera je przede mną, a ja wkraczam do zimnego korytarza cuchnącego krwią i śmiercią.
Z oddali dociera do mnie kobiecy krzyk, niosący się echem po kamiennych ścianach. Przeklinam pod nosem, przyspieszając kroku. Łapię za metalową klamkę drzwi, przez które przechodziłam już zdecydowanie zbyt wiele razy, i trafiam do katowni. Niski, łysiejący mężczyzna odwraca się w moją stronę z paskudnym uśmiechem.
– Panienka Rila!
– Widzę, że zacząłeś beze mnie, Bran – mówię, wyginając usta w coś, co ma być uśmiechem. Mój rozmówca nie jest szczególnie bystry, nie muszę się nadmiernie wysilać.
– Miałem takie ładne elfie ciałko przed sobą, nie mogłem się powstrzymać! Wie panienka, że Generał...
– Tak, wiem – przerywam mu i teatralnie wzdycham. – Po prostu martwię się, że kiedyś którego nadmiernie uszkodzisz, zanim będę miała szansę go przesłuchać.
Podchodzę do przykutej do ściany kobiety. Oczywiście jest naga, niczego innego nie spodziewałam się po tutejszym kacie. Na piersiach czerwienią się oparzenia, a ze szpiczastego ucha kapie krew. Wygląda, że wyrwano jej kolczyk. Przez chwilę milczę, próbując wyciszyć jej ból i strach, które nieprzyjemnie we mnie uderzają. Nie mogą odbić się w moim głosie, musi on brzmieć adekwatnie do mojej reputacji.
– Witaj – mówię w końcu. – Jestem Rila. Mam nadzieję, że o mnie słyszałaś. Mam do ciebie kilka pytań.
Przez moment w jej emocjach dominuje zaskoczenie. Jak każdy elf, zapewne nie spodziewała się usłyszeć swojego języka z ust człowieka.
– Byłoby łatwiej dla nas obu, gdybyś odpowiedziała szybko – kontynuuję. – Widziałaś już pokaz możliwości Brana. – Wskazuję głową na kata. – Nie wolałabyś uniknąć dalszej części?
Patrzy na mnie przepełnionymi gniewem oczami i spluwa prosto w twarz. Ocieram ślinę wierzchem dłoni, wzdychając ciężko. Czemu nikt nigdy nie odpowie po dobroci? Patrzę na poranione ciało kobiety. Po dobroci, dobre sobie.
– Myślę, że się nie rozumiemy – mówię zimno. – Ja będę pytać, a ty będziesz odpowiadać. W innym przypadku mój... kolega zada ci niewyobrażalny ból. Ale nie martw się, to cię nie zabije, on zna się na rzeczy. Będziesz miała szczęście, jeśli uda ci się chociaż na chwilę stracić przytomność. A gdy się obudzisz, ból zacznie się na nowo. Bran – przechodzę na język ludzi – pokaż pani, co potrafisz.
Mężczyzna z uśmiechem chwyta obcęgi i wyszarpuje kawałek skóry z brzucha kobiety. Pomieszczenie wypełnia jej krzyk, a ja z wysiłkiem utrzymuję na twarzy pogardliwy grymas.
– Zrozumiałaś już? – pytam.
– Ty suko! – Gniew dodaje jej energii. – Zginiesz z elfiej ręki! Zostanę pomszczona!
To będzie długi wieczór, myślę z rezygnacją.
– Bran, pracuj.
***
Stoję naprzeciwko Generała w jego gabinecie. Jak zwykle, nie zaproponował, bym usiadła, chociaż wiem, że czasem pozwala na to i niższym stopniem. Ale ja mam pamiętać, gdzie moje miejsce.
– Poza schwytaną jest ich jeszcze trójka – raportuję. – Ukrywają się we wschodniej części miasta.
– Jesteś pewna, że mówiła prawdę?
Mam ochotę warknąć z irytacji. Znowu te bezsensowne pytania.
– Zna pan moje umiejętności – odpowiadam jednak spokojnie.
– Tak. Rila: człowiek – słowo to przesyca ironią – który umie mówić w języku szpiczastouchych i wyczuwa, gdy kłamią. Ufanie ci byłoby głupotą.
Powtarzasz się, mam ochotę powiedzieć, ale zamiast tego milczę, pilnując by na twarzy nie pojawił się nawet ślad emocji.
– Zostawiam to tobie. Chcę mieć całą trójkę schwytaną do rana.
– Oczywiście, Generale.
– Na co czekasz? Ruszaj.
Kłaniam się i wychodzę. Pierdolony dupek.