Uwaga! Spoiler!Niniejszy tekst jest początkiem powieści. Jeśli wyda się komuś znajomy, to nic dziwnego. To próba napisania trochę inaczej pierwszego fragmentu, jaki tutaj zamieściłam. Nie wiem czy jest lepiej czy raczej odwrotnie, ale liczę, że wery-krytyka pomoże mi to ustalić
Tekst zawiera wulgaryzmy
Nocą, w strugach deszczu, Miasto Graniczne jest jeszcze brzydsze niż zazwyczaj, chociaż wydawałoby się, że gorzej już być nie może. W końcu trudno je określić inaczej niż wysypiskiem, na które trafiają wszystkie ludzkie śmieci Królestwa. Przemykając pogrążonymi w mroku, brudnymi ulicami, przeklinam przyjęte dawno temu postanowienie. Poprawiam kaptur, bardziej dla ochrony przez zimnymi kroplami niż ukrycia twarzy. W taką pogodę nikomu nie chciało się nawet rozpalić nielicznych lamp ulicznych. Nie przeszkadza mi to, ciemność jest moim sprzymierzeńcem. Widzę w nią nie gorzej niż w dzień, ale ukrywa mnie przed niepożądanymi spojrzeniami. Przydatne, gdy zamierza się zrobić coś, co najprościej można określić zdradą.
Zatrzymuję się na chwilę, koncentrując i z ulgą stwierdzam, że wykryte wcześniej dziecko nie zmieniło położenia. Ostrożnie zbliżam się do odpowiedniego zaułku, gotowa w każdej chwili ruszyć w pościg. Wyłapuję nieruchomą, skuloną postać ukrytą pod płachtą ciemnego materiału. Robię kilka powolnych kroków. Zaczynam się niepokoić, gdy nie zauważam ruchu. Żadne elfie dziecko nie pozwoliłby człowiekowi podejść tak blisko, w końcu każdy wie co schwytanie tutaj oznacza. Skupiam się na emocjach, które od niego odczuwam. Dużo strachu, trochę rezygnacji i ból. Wciągam powietrze nosem. Faktycznie, czuję zapach krwi, ale na ulicach Miasta Granicznego to nic niezwykłego. Ta jednak musi należeć do tego dzieciaka, pewnie noga, bo to tłumaczyłoby dlaczego nie próbuje uciekać. Rozważam jak najlepiej do niego podejść, gdy do moich uszu dociera odgłos kroków. Świetnie, tego jeszcze potrzebuję, użerania się z tymi półgłówkami.
- Siedź cicho i ani drgnij – rzucam szeptem do skulonego dzieciaka.
Przesuwam pochwę z moim długim sztyletem z biodra na pośladek. Ciągle sięgnę bez problemu, ale nie będzie widać od razu, że jestem uzbrojona. Czekam w bezruchu, mając nadzieję, że skierują się w inną stronę. Ale nie, oczywiście, dziś nic nie może iść po mojej myśli. Skręcają w ulicę, na której stoję i zatrzymują gwałtownie, gdy pada na mnie światło latarni, trzymanej przez idącego na przodzie mężczyznę.
- Stój! Kim jesteś? – pyta ostro.
Stojący za nim żołnierz napina kuszę, ale na moje szczęście nie decyduje się jeszcze wypuścić pocisku. Mam dziś chociaż tyle szczęścia, że nie zdecydowali się najpierw strzelać, a potem dopiero zadawać pytań.
- Człowiekiem! – odkrzykuję i czuję jak napięcie odrobinę opada. W końcu gdyby elfy mówiły po ludzki, wartość moich usług byłaby zdecydowanie niższa.
- Co tu robisz, smarkulo? – Mężczyzna robi krok w moją stronę. – Jest po zmroku! Wszyscy mieszkańcy powinni pozostać w domach!
- Wszyscy? Jesteś pewien? – pytam zaczepnie. – I powinieneś z większym szacunkiem zwracać się do wyższych stopniem.
- Nie kpij ze mnie! Wyższa stopniem! Jestem kapralem! – Wypina dumnie pierś.
Prawie prycham śmiechem. Zaledwie kapral! Chociaż i tak nikogo chociażby równego mnie, to się tutaj nie spodziewałam. Prędzej uwierzyłabym w mówiące po ludzku elfy niż pułkownika wychodzącego na patrol. Zwłaszcza w taką pogodę.
- Tak niziutko? – kpię. – Ale w sumie nic dziwnego z tak elfimi rysami. Nie pałęta ci się jakiś szpiczastouchy w rodowodzie?
- Ty... – wycedza gniewnie, wyciągając miecz.
Niczego innego się nie spodziewałam, w końcu trudno byłoby obrazić kogoś bardziej. Rusza w moją stronę i niezgrabnie zamachuje się bronią. Błyskawicznie wyciągam sztylet. Miecz ześlizguje się po ostrzu, zatrzymując na szerokim jelcu. Strażnik z niedowierzaniem patrzy na osadzone na nim niebieskie kamienie. Unosi latarnię, oświetlając moją twarz i czuję od niego falę niedowierzania. Cofa się o krok i drżącą dłonią wkłada broń do pochwy.
- Wybacz pani – wydusza w końcu drżącym głosem. – Nie spodziewałem się...
- Mogę chodzić, gdzie mam ochotę – oświadczam pewnie, zrzucając kaptur, aby i pozostali żołnierze mogli zobaczyć biegnąca przez lewy policzek i zniekształcającą kącik ust bliznę.
- Oczywiście, pułkowniczko.
- Pułkowniczko? Stary, co ty pierdolisz? – rzuca ten, który trzyma kusze. Albo nie zobaczył śladu na mojej twarzy, albo jest tu za krótko żeby od razu zrozumieć, co on oznacza.
- Jestem Rila. Może o mnie słyszałeś?
Wciąga gwałtownie powietrze i opuszcza broń.
- Znikajcie stąd - mówię. - Gwarantuję, że w pobliżu nie ma żadnego elfa.
- Oczywiście pani, przepraszamy pani.
Pośpiesznie oddalają się, a ja uśmiecham z satysfakcją. Wszystkie przebiegło całkiem nieźle, jak na te okoliczności. Niscy stopniem żołnierze to plotkarze, ale nawet oni nie powinni opowiadać nikomu o tym, jak zaatakowali protegowaną księcia. A gdyby moja nocna wycieczka dotarła do niepowołanych uszy... Wzdrygam się na myśl o tym, co by mnie to kosztowało.
Gdy jestem już pewna, że strażnico odeszli odpowiednio daleko, odwracam się do skulonego dzieciaka. Czuję od niego więcej strachu, a także coś nowego: nienawiść.
- Rozpoznałeś moje imię? Fakt, słyszałam, że jestem dość sławna wśród elfów. Ale ciągle musisz pogodzić się z faktem, że jestem twoją jedyną nadzieją. Gdybyś był w stanie uciec, nie byłoby tu już po tobie nawet śladu. Wezmę cię na ręce i zabiorę do domu. Spróbuj nie zrobić nic głupiego, nie mam ochoty pozbawiać cię przytomności.
Pochylam się i podnoszę go. Nie waży wiele, nawet dorosłe elfy są raczej drobne, a co dopiero te nieletnie. Nawet nie drga, gdy szybko zmierzam do domu, ale odczuwalna od niego nienawiść sprawia mi prawie fizyczny ból.
***
- Może zdecydujesz się wreszcie chociaż przedstawić? Trzeci dzień tu siedzisz, latam dla ciebie po zioła, karmię, a ty nie uraczyłeś mnie nawet jednym słowem!
Jak zwykle wszystko co dostaję w odpowiedzi, to pełne niechęci spojrzenie ciemnych oczu. Dzieciak może mieć góra dziewięć lat i obdarzony jest typowo elfią urodą. Blada skóra, delikatne rysy, końcówki szpiczastych uszy wystające spod włosów czerwonych tak, jak tylko elfy są w stanie mieć. Chude ramię przykułam kajdanami do drewnianej ramy mojego łóżka. Nie mogę ryzykować, że mój mały gość ucieknie, ledwo będzie w stanie chodzić. Dla obojga z nas byłoby problematyczne, gdyby został złapany. Nie, żeby istniało ryzyko, że powie o moim udziale, nikt by go nie zrozumiał. Nie wiem jednak co zrobiłabym, gdyby wylądował w więzieniu. Nie tak łatwo pomóc komuś stamtąd uciec.
Siadam na zrobionym na podłodze prowizorycznym posłaniu i zamykam oczy, skupiając na tym, co wyczuwam w mieście. Uśmiecham się do siebie, odnajdując dokładnie to, czego potrzebowałam. Wstaję i patrzę w stronę dzieciaka.
- Nie rób nic głupiego, wracam za godzinę – mówię głośno, zanim opuszczam pomieszczenie.
Nie odchodzę daleko, tyle tylko, aby zniknąć z zasięgu wzroku obserwującego mój dom elfa. Ukryta za rogiem czekam, aż wejdzie do środka niezamkniętym oknem i cicho podchodzę do drzwi.
- Zaraz cię uwolnię, Maku, poczekaj – słyszę głos, a zaraz potem stukot metalu i ciche przekleństwo.
- A więc ma na imię Mak? Ładnie – mówię spokojnie, wchodząc do środka. Oboje patrzą na mnie zszokowani. Starszy wodzi spojrzeniem od okna do dzieciaka, nie mogąc zapewne zdecydować się czy uciekać.
Wyciągam z kieszeni metalowy przedmiot i rzucam prosto w ręce elfa. Łapie odruchowo i przygląda z niedowierzaniem.
- Co to jest? – pyta skonsternowany.
- Klucza do kajdan w życiu nie widziałeś? Zabieraj stąd tego smarkacza i znikajcie. I na Los, pilnujcie lepiej tych waszych dzieciaków! – W moim głosie pojawia się irytacja. – To miasto śmierci dla każdego elfa, a wy pozwalacie im na wycieczki tutaj? Jeśli chcecie ginąć z mojej ręki – droga wolna, ale nie mieszajcie w to smarkaczy!
- Dlaczego nam pomagasz? – pyta nieufnie.
- Nie wam. Dzieciakowi. Ty jesteś potrzebny tylko po to, żeby go wynieść.
- Ale czemu chcesz, żeby przeżył? Wiem kim jesteś. Krwawa Rila, Elfi Kat.
Wybucham mało radosnym śmiechem.
- Widzę, że pseudonim mi się rozrasta, ostatnio byłam tylko krwawa. I mogę być waszym katem, ale to wy podpisujecie na siebie wyroki przyłażąc tutaj.
- Więc dlaczego nie on? – drąży, wskazując głową na siedzącego na łóżku Maka.
- Wojna to nie sprawa dzieci – odpowiadam i nie czekam na dalsze pytania. Wychodzę z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Ciekawa jestem kiedy zorientują się, że żaden człowiek nie powinien być w stanie przeprowadzić z nimi rozmowy.