
SĄ WULGARYZMY!
Rozdział 1 – Kurier 68 pośród gwiazd
Filtry w kajucie mieszkalnej Kuriera 68, pracowały bezgłośnie, zasysając dym prosto w próżnię. W czarnej popielniczce, zgaszono szluga, przestał kopcić. Nie pochwalam palenia, ale cóż, nikt nie jest doskonały. Chyba, że Ja.
Właścicielem paczki papierosów, był Trevor Bukowski, który miał to szczęście urodzić się na Ziemi, nie na jednej z Kolonii, i jak sugeruje nazwisko, ma polskie korzenie.
Lubię Polaków.
Nie raz, załatwiali sprawy bez Mojej ingerencji, aby później – z czego śmiałem się tylko właściwie Ja – nazwać je cudem.
A czemu szczęście? Zielona planeta jest w centrum wszechświata, Mój pierwszy twór pośród gwiazd. O tym jeszcze opowiem.
Wracając do meritum, palacz i protagonista powieści, leżący na plecach wśród skotłowanej pościeli, jest z wybranką serca - Myą, Marsjanką, rasy ludzkiej. Zarówno „jest” w sensie partnerstwa i miłości, oraz „jest” teraz fizycznie, oddalony o oddech, w tym samym łóżku. „Jestestwo”, to dla Mnie ważna rzecz
Mya, kobieta z burzą rudych włosów, piegami, o jasnej karnacji, była wieczną uciekinierką. Uciekała od rodziców, od zamętu wojny – Powstania Marsjańskiego, od czarnych, depresyjnych myśli.
- Ty mnie zostawisz, Trevor – mawiała, pijana w sztorc, tabletki nie pomagały.
- Nigdy, kochanie, nigdy – odpowiadał. I namiętnie całował.
- Ty mnie zostawisz, Trevor – mawiała, pijana w sztorc, tabletki nie pomagały.
- Nigdy, kochanie, nigdy – odpowiadał. I namiętnie całował.
Żyją bez ślubu, co jest Mi obojętne, a dzieci jeszcze nie mają. Pilnują się. Chwalę taki wybór, oboje jeszcze są niedojrzali w emocjach, własne dziecko to duża odpowiedzialność.
Jest północ czasu pokładowego, kolonistka, ko-pilot, śpi. Trevora dręczył koszmar, wybudzony odpala kolejnego papierosa; ogląda zmęczonymi oczami kajutę, pełną pamiątek. Ach, lubię te hobby Bukowskiego. Kolekcjonerstwo. O najnowszym suwenirze z Cesarstwa Kin również opowiem.
Jak to się stało, że ludzkość podróżuje w kosmosie gwiazdolotami? Że pokonuje lata świetlne, w ciągu paru dni? Trzeba zacząć od początku. Czyli od Ziemi.
Przeczytajcie Torę. Gnostyczne i kabalistyczne teksty, też nie zaszkodzi. Stworzyłem pierwszą planetę, świat ziemski. W samym środku wszechświata. Moje najdoskonalsze dzieło, nie licząc rodzaju ludzkiego; tchnąłem życie w Adama i Chawę. Zazieleniłem florą, dopełniłem fauną.
Ale pytacie, co z podróżami Drogą Mleczną? Wpierw Ziemia musiała się zjednoczyć. Trochę w tym pomogłem, przyznaję - każdy kraj miał swojego mesjasza. Zapracowali na władzę i pieniądze. Wywiady umożliwiły kontakt, ułożenie planu. Pierwszy krok: połączenie Korei Południowej z Północną, drugi krok: wpompowanie astronomicznych sum w Afrykę i kraje dotknięte biedą, ekologię, trzeci krok: ustanowienie rządu globalnego przy ONZ, UNG – United Nations Goverment. Zażegnano wojny. A teoretycy spisku globalnego, NWO, przecierali oczy ze zdumienia. Żadnego zniewolenia ludzkości, Era Oświecenia. Nie tylko Żydzi, lecz po prostu człowiek, stał się wybrany przeze Mnie.
Prywatne rakiety kosmiczne, już latały do stacji orbitalnych, lądowały na księżycu. Czas przyszedł, by człowiek odwiedził Marsa. I tu Rosjanie spisali się na medal, stworzyli najpierw laboratoryjnie, mikroskopijną czarną dziurę. To był punkt zwrotny. Cała Ziemia mogła ulec zniszczeniu, cały ten trud poszedł by na marne. Wessało by ją w nicość. Jednak rosyjscy naukowcy z międzynarodową pomocą, i z wielką ostrożnością, wymyślili Napęd Hawkinga; umocowany w gwiazdolotach nowej konstrukcji, pozwalał na dalekie podróże międzygwiezdne. Jak? Statek kosmiczny, a właściwie komputer pokładowy, wybierał punkt końcowy podróży, czyli bezpieczną odległość od docelowej planety i tworzył przed dziobem jednostki czarną dziurę, o wymiarach obiektu wejścia. Po wleceniu w kosmiczny fenomen, ów zmniejszał się do rozmiarów punktu, nicości i tworzył matematyczny odcinek, bez masy. Całość lotu trwała dokładnie czterdzieści cztery godziny. 44. Liczba mistrzowska i boska. Moja ulubiona. Kiedy upłynął czas wojażu, gwiazdolot na końcu odcinka, wynurzał się z absolutnej czerni, która na sekundę przed wylotem, na powrót była wielkości rakiety, po czym kurczyła się, znów do punktu, punktu, który ostatecznie znikał całkowicie. Wystarczyło teraz tylko dolecieć do orbity planety i bezpiecznie wylądować. Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione, to Niemcy wymyślili silniki grawitacyjne, spuścizna prac nazistów III Rzeszy. Dzięki odpychaniu i przyciąganiu gwiazdolotu, mógł on swobodnie przemieszczać się w przestrzeni. Do Marsa więc, ludzkość miała czterdzieści cztery godziny lotu. I już wiedziała, że to nie koniec, bo do Pasa Oriona też, Tau-Ceti i do Aldebarana.
Gdy po ziemskich mesjaszach zostały tylko pomniki, Kolonia na Marsie zbuntowała się. Mówią, że to tęsknota za domem, za Ziemią, spowodowała rozłam. Ale prawda jest taka, że pojawił się chory psychicznie, samozwańczy dyktator. Uznał, że Mars jest święty i niezależny. Mesjasz Marsa. Ja nie miałem z tym nic wspólnego. Niby wszystkiemu winna religia, bo z niej to tylko wojny, głód i strach. Nie do końca się zgodzę, też wiara i poszanowanie tradycji. Jaka jest prawda, dowiecie się po śmierci, drodzy ludzie. Ateistów też do Siebie przyjmuję, zrobię im kawał, będą śmiać się do rozpuku.
Pojawiły się w stoczniach ziemskich i marsjańskich, pierwsze gwiazdoloty z uzbrojeniem. Jeśli chcesz wygrać bitwę, musisz mieć się czym bić. Starcia w kosmosie, ze względu na Napęd Hawkinga, odbywały się przy orbitach lub na nich samych. Mars przegrał I Gwiezdną Wojnę. Nastały czasy pokoju.
Nie na długo, jednak. Skolonizowano kolejne planety o zbliżonym klimacie do ziemskiego. Na nic nikomu takie Arrakis, czy Tatooine, sam piach, jak tam żyć? Kolonie oczywiście też się zbuntowały, agresja chyba leży już w naturze ludzkiej. II Gwiezdną Wojnę wygrała znowu Ziemia. Co Mnie nie dziwi.
A spytacie, kiedy pojawią się Obcy? Też ich stworzyłem. Na podobieństwo zwierząt. Są więc podobni do słoni przedstawiciele Cesarstwa Kin, Wężowi Sauranie, Jaszczury, Wilkoludzie.
A skoro są inne gatunki we wszechświecie, to musiał nastąpić pierwszy kontakt III stopnia. Armada Roju przyleciała z wcześniejszą zapowiedzią i w pokojowych zamiarach. Zaczęła się wymiana handlowa, kulturowa, Kurier 1 zawiózł obsadę placówki dyplomatycznej na ojczystą planetę owadów – Drig'tii. Uczeni z obu stron napisali słowniki językowe, produkcja translatorów mowy ruszyła pełną parą.
Trzeci z załogantów Kuriera 68 to właśnie Insekt, zwany przez Trevora, Chudym. Chudy to Robotnik, śpi teraz w kokonie w ładowni; nigdy nie obsługuje działka pokładowego gwiazdolotu. Nie jest przecież Wojownikiem. Kiedy Bukowski pytał – Nie masz dość noszenia skrzyń? Nie chciał byś raz postrzelać? Mieć broń do samoobrony? Przedstawiciel Roju zawsze odpowiadał przez przenośny translator – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. - Tylko to słowo, nie dało się przetłumaczyć, z całego języka obcej rasy. Jakby to było mityczne i transcendentne pi, wciąż nieodgadniona liczba. Trevor nigdy nie był na Drig'tii, a tam podejrzewał, że wyjaśni się zagadka; był cierpliwy, kiedyś padnie odpowiedź.
Czym jest kahla? Ja wiem. O tym też napiszę. Nawet gdy Bukowski spił roślinożercę wódką, Obcy zawsze mówił – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.
Jakie zadania, jakie misje, wykonywał gwiazdolot dowodzony przez Trevora? Komunikacja międzyplanetarna, dowożenie przesyłek między ambasadami gatunków. Zakładanie nowych placówek. I robota przyziemna, zwykłe paczki kurierskie.
Kurier 68 właśnie wraca z Elef, planety Cesarstwa Kin, z kolejną pamiątką Bukowskiego.
Gwiazdolot lotem nurkowym, przecinał atmosferę oliwkowej planety. Na horyzoncie widniały ośnieżone góry, komputer pokładowy wyliczał głośno roślinność; HUD oznaczał obiekty. Szczyt Trąb, fioletowa trawa, zwana pospolicie i po prostu trawą, drzewa Yin, jezioro Fulen i punkt docelowy podróży – stolica Tai Pen.
Cały kosmodrom, jak i budowle miasta, wzniesione były w stylu ziemskiego art-déco. Dominował brąz ze złotem, heban, w oczy rzucał się brak kości słoniowej. Inkrustowano białym opalem. Budynki duże, właściwie ogromne drapacze chmur o pięknej architekturze, smukłe i wysokie. Płaskorzeźby na ścianach. Pawilony i pałać cesarski w samym sercu metropolii.
Bukowskiego, Chudego i Myę, pozdrowił ambasador Xan ze świtą, zatrąbił, wyszedł na spotkanie w hangarze. Wokół parkowały ogromne statki kosmiczne. Kin stworzyłem na podobieństwo słoni, różnicą był chód na dwóch nogach i grube ręce zakończone dłońmi. I aparat mowy.
Translatory pracowały, gwiezdni kurierzy złożyli kondolencje, z powodu śmierci cesarza. Mieli przybyć na pogrzeb i wziąć udział w uroczystościach. Ale, co wyjdzie na jaw, przywódca tej mądrej i pokojowej rasy, jeszcze żył.
- Patrz Trevor, jakie to wszystko wielkie. Jakby ktoś powiększył Manhattan z lat dwudziestych. Ślicznie. – Zachwycona Mya wsiadała do limuzyny wielkości autobusu.
- Jak byśmy cofnęli się w czasie. I wszystko powiększyli. Słonie to mądre zwierzęta, nie dziwne, że tak to wszystko wygląda.
- Dużo wysiłku, duży rozwój. Wiem, praca uszlachetnia, w końcu jestem Robotnikiem - Mędrkował Chudy.
- A nie Wojownikiem? - droczył się Bukowski.
- Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. - Insekt odnóżem wyciągnął piersiówkę i upił łyk.
- Patrz Trevor, jakie to wszystko wielkie. Jakby ktoś powiększył Manhattan z lat dwudziestych. Ślicznie. – Zachwycona Mya wsiadała do limuzyny wielkości autobusu.
- Jak byśmy cofnęli się w czasie. I wszystko powiększyli. Słonie to mądre zwierzęta, nie dziwne, że tak to wszystko wygląda.
- Dużo wysiłku, duży rozwój. Wiem, praca uszlachetnia, w końcu jestem Robotnikiem - Mędrkował Chudy.
- A nie Wojownikiem? - droczył się Bukowski.
- Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. - Insekt odnóżem wyciągnął piersiówkę i upił łyk.
Jechali powoli, wprost do Pałacu Duan. W przepastnych kanapach, pijąc drinki w szklanicach, kurierzy duchem jakby znowu byli dziećmi. Ich nogi nie dotykały podłogi, sufit był wysoko.
- Będziecie siedzieć w loży honorowej. To smutny, ale i święty dla nas okres. Jest napisane, że cesarz ma boską duszę. Ha-yin. I nieśmiertelną, jak każdy z nas – objaśniał ambasador Kin.
- Też wierzymy w nieśmiertelną duszę. A boską, to chyba mieli mesjasze. Przynajmniej po części. To byli prawdziwi geniusze. Zapewne jak wasz cesarz. I przepraszam, że ambasador Ziemi nie zjawił się osobiście. Zachorował. Mam wszelkie pełnomocnictwa dyplomatyczne - oznajmił Trevor.
- Będą też przedstawiciele innych gatunków. Cieszy mnie pokój międzygwiezdny. Oby nigdy wojen.
- Amen.
- Amen? To religijne stwierdzenie?
- Już potoczne, oby nigdy wojen.
- Więc, amen drogi panie Bukowski.
- Amen. – Niespodziewanie zakończył Chudy.
- Będziecie siedzieć w loży honorowej. To smutny, ale i święty dla nas okres. Jest napisane, że cesarz ma boską duszę. Ha-yin. I nieśmiertelną, jak każdy z nas – objaśniał ambasador Kin.
- Też wierzymy w nieśmiertelną duszę. A boską, to chyba mieli mesjasze. Przynajmniej po części. To byli prawdziwi geniusze. Zapewne jak wasz cesarz. I przepraszam, że ambasador Ziemi nie zjawił się osobiście. Zachorował. Mam wszelkie pełnomocnictwa dyplomatyczne - oznajmił Trevor.
- Będą też przedstawiciele innych gatunków. Cieszy mnie pokój międzygwiezdny. Oby nigdy wojen.
- Amen.
- Amen? To religijne stwierdzenie?
- Już potoczne, oby nigdy wojen.
- Więc, amen drogi panie Bukowski.
- Amen. – Niespodziewanie zakończył Chudy.
Dalszą drogę milczeli. Jakby słowo „amen”, ucinało wszelką dyskusję. Przez okna widać było niebo z chmurami, fiolet parków, przechodniów – słoni. Było lato. Co prawda, samochód jechał w uprzywilejowanej kolumnie, jechał jednak powoli. Z przodu, przy masce, dyndały małe flagi Ziemi i Cesarstwa Kin.
Pojazdy zatrzymały się przed willą ziemskich rozmiarów. Obok stał kopiec mieszkalny insektów, dalej kopuły i piramidy innych kosmicznych ras. Wszystko na obrzeżach Duanu.
- Klucze są pod wycieraczką. Rozgośćcie się. - Zaprosił do mieszkania ambasador.
- Ja idę do swoich. Zresztą bym wam tylko przeszkadzał – dodał humanoidalny owad,
- Miłego pobytu. - Rzucił na odchodne Kin, kierując swe kroki do bram pałacu. - Pogrzeb równo o osiemnastej, czekają na was ubrania, białe nie czarne. Taka u nas tradycja.
- Do widzenia.
- Do widzenia państwu.
- Klucze są pod wycieraczką. Rozgośćcie się. - Zaprosił do mieszkania ambasador.
- Ja idę do swoich. Zresztą bym wam tylko przeszkadzał – dodał humanoidalny owad,
- Miłego pobytu. - Rzucił na odchodne Kin, kierując swe kroki do bram pałacu. - Pogrzeb równo o osiemnastej, czekają na was ubrania, białe nie czarne. Taka u nas tradycja.
- Do widzenia.
- Do widzenia państwu.
Co ciekawe, wnętrze domu było urządzone swojsko. Żadne tam art-déco. Synteza pragnień kogoś, kto woli rzeczy stare, i kogoś kto musi mieć nowocześnie. Z piętrem, kilkoma sypialniami, dużą łazienką. Na zewnątrz ogród, maliny, agrest i porzeczka.
Trevor wziął popielniczkę, pocałował dziewczynę, i w końcu zapalił.
- Jestem strasznie głodna Ti. - Tak go czasami nazywała pieszczotliwie astronautka. Ugryzła kabanosa wyjętego z lodówki, popiła colą. - Zjem i idę pod prysznic. Przyłączysz się? Ti.? Słyszysz Ti.?
- Jestem strasznie głodna Ti. - Tak go czasami nazywała pieszczotliwie astronautka. Ugryzła kabanosa wyjętego z lodówki, popiła colą. - Zjem i idę pod prysznic. Przyłączysz się? Ti.? Słyszysz Ti.?
Gwiezdny pilot, stał jak wmurowany, trzymając w dłoni kartkę. - Była na stole. Masz, czytaj.
Przeczytała.
Notatka zawierała drukowany tekst, po angielsku: „DROGI KURIERZE. CESARZ NIE UMRZE ŚMIERCIĄ NATURALNĄ. ZOSTAŁ OTRUTY. TĘ WIADOMOŚĆ ZACHOWAJ TYLKO DLA SIEBIE.”
- Ja też już wiem. A miałeś zachować to dla siebie. I dlaczego dopiero umrze? Przecież idziemy na pogrzeb... - Dziwiła się Mya.
- Nie wiem. Po za tym, nie mam przed tobą tajemnic. Chodź się kąpać, zjemy później i uradzimy co dalej.
- Ja też już wiem. A miałeś zachować to dla siebie. I dlaczego dopiero umrze? Przecież idziemy na pogrzeb... - Dziwiła się Mya.
- Nie wiem. Po za tym, nie mam przed tobą tajemnic. Chodź się kąpać, zjemy później i uradzimy co dalej.
Kochali się w łazience, w kabinie natryskowej i na pralce.
Bóg nie jest miłością. Do ludzi mam sentyment. Są moim doskonałym dziełem. Bóg jest seksem. Seks bez miłości może trwać, miłość bez seksu, nie. Wyłączając platoniczną, rodziców do dzieci i vice versa. Bratnią i siostrzaną. Jestem seksem, bo dałem wam podczas tego aktu zdolność bycia na Moje podobieństwo. Właśnie na obraz swój, płodzicie potomków.
Pizza odgrzana w mikrofalówce, smakowała nad wyraz dobrze. Oboje przebrali się w białe ubrania, Bukowski w garnitur i kapelusz, Mya w suknię. Byli gotowi, zegar pokazywał siedemnastą dwadzieścia dziewięć.
Do pogrzebu nie wspomną o notce, tak ustalili.
Równo o wpół do, ktoś zapukał w drzwi. Zawitała członkini świty, ambasadora Kin, trąbiąc okazała szacunek. Zaprosiła do sanctum cesarza.
W trójkę przeszli do kompleksu pałacowego. Nie dane im było obejrzeć wspaniałości budowli, sali koncertowej, amfiteatru, Pokoju Bursztynowego. Wszystko w granicie, opalu i złocie. Oko, za to cieszyły kwiaty, pięknie przystrzyżone trawniki i okazałe drzewa.
Usiedli w loży honorowej, przed nimi, na dole, w odległości dwóch pięter, widać było basen z błękitną wodą. Oddzielnie, na wielkich krzesłach siedziała cesarzowa i jej syn. Wszyscy na uroczystości byli w bieli, odświętnie ubrani; misz masz wszelkich języków niósł się pośród krzeseł. Zwykli obywatele cesarstwa, wybrani drogą losowania przyglądali się z oddali, z krużganków i murów. Wisiały girlandy i lampiony.
O osiemnastej zabrzmiał gong.
Wstała małżonka monarchy i głośno krzyknęła – Cesarz Wu-Yan! Boski powiernik Stwórcy, pan czterech żywiołów, Góry i Dołu!
Otwarto główne drzwi do pałacu; pojawił się Kin z diamentowym diademem na głowie, owinięty białym płaszczem; stała się jasna treść notatki. Władca będzie umierał na ich oczach.
Zagrały bębny.
Cesarz przeszedł kilka kroków, stanął, tak w bezruchu, omiatając wzrokiem lożę. Utkwił wzrok w Trevorze. Patrzył mu prosto w oczy, ruszając wprost do basenu.
Kurier poczuł ukłucie w sercu, skutek nałogu. A może nie to było przyczyną? On wie!
Wu-Yan zanurzył się w wodzie i wciąż patrzył na Bukowskiego, przeszywająco. Otruto mnie! Zrób coś!
Bębny grały.
Monarcha, ostatnim tchnieniem zatrąbił. Wstali wszyscy Kin, wstali przedstawiciele obcych ras. Z setek trąb rozbrzmiała pożegnalna, żałobna nuta. Zabił gong, wystrzelono sztuczne ognie. Trevor płakał.
- Rozkleiłeś się T. Masz, wytrzyj nos. - Kochanka podała chusteczkę. - Piękny pogrzeb.
- I łyknij sobie. Brendy od mojego ambasadora. Równy z niego chłop – Chudy wyjął piersiówkę.
- Rozkleiłeś się T. Masz, wytrzyj nos. - Kochanka podała chusteczkę. - Piękny pogrzeb.
- I łyknij sobie. Brendy od mojego ambasadora. Równy z niego chłop – Chudy wyjął piersiówkę.
Kiedy usiedli, do basenu wszedł syn cesarza, wziął diadem i założył na głowę. Strzeliły fajerwerki po raz drugi. Gdy wyszedł, matka wzięła go na ręce i pokazała czterem stronom świata, Górze i Dołowi. - Niech żyje cesarz Pyong! Boski powiernik Stwórcy, pan czterech żywiołów, Góry i Dołu! Na niebie wykwitły z hukiem smugi złota i czerwieni. Po raz trzeci i ostatni.
Zaczęto w milczeniu się rozchodzić, loża opustoszała.
Trójka załogantów Kuriera 68, mogła zostać w mieszkaniach jak długo tylko chciała. Z czego skwapliwie skorzystali; ciągle w drodze, ciągle z misją, należy się odpoczynek. Zabawili dwa dni, Insekt w kopcu, Mya i Trevor nie wychodząc z łóżka, z nastrojonym telewizorem na stacje planety Elef. Opłaciło się, pojutrze, w prezencie pożegnalnym, Trevor dostał piszczałkę z kości słoniowej. Tylko on podświadomie wiedział, że to z jednego z kłów cesarza. Tak, choć tego nikt głośno nie mówił, musiała to być ostatnia wola monarchy.
Wynurzyli się z czarnej dziury; zawyły syreny alarmowe. Gwiazdolot osaczało pięć jednostek, w tym jedna bezzałogowa, uzbrojone po zęby Wszyscy wrodzy piloci należeli do organizacji „Mesjasz”, niedobitki psychopaty z wojny marsjańskiej i wojen kolonii. Zdziczali mordercy, gwałciciele i kanibale. Dowodził z ukrycia, sam uzurpator, z bazy, której położenie chciałby znać każdy na Ziemi. Wykonywali rajdy w zamieszkałych systemach, siejąc strach i zwątpienie. Lepiej było zginąć niż dać się pochwycić, dać się zjeść.
Mya szybko obsadziła działko plazmowe, produkcji belgijskiej, Trevor namierzał chińskim rakietami gwiazdolot na kursie kolizyjnym. Był bardzo dobrym pilotem, weteranem USAF, to zguba dla piratów. Odpalił, pomknęła głowica; komputer przeciwko komputerowi; w próżni błysnęło, wyparował statek-robot.
Na ogonie mieli dwójkę bandytów.
- Nakurwiaj Mya! - darł się Bukowski.
- Nakurwiaj Mya! - darł się Bukowski.
Strzelała cząsteczkami plazmy; namierzała cele; wybrała lewy, zawsze lewy, takie miała przyzwyczajenie. Odpowiedzieli ogniem; złamali jednak szyk, jeden nie wytrzymał odbił do góry i w prawo. Zapikał celownik nałożony na iluminator, przeszedł na sygnał ciągły, tak jest! Mam Cię! - Pomyślała kosmonautka. Puf! Bezgłośnie rozpadł się gwiazdolot z gwałcicielami. Reinkarnuję ich w mrówki, jednak ze świadomością ludzką. To będzie dla nich piekło.
- Jednego mniej. - Sucho skwitował Chudy. Sam nie mieszał się w walkę. Był Robotnikiem.
- Jednego mniej. - Sucho skwitował Chudy. Sam nie mieszał się w walkę. Był Robotnikiem.
Z tylu został drugi, tymczasem Trevor, prał równo plazmą przed siebie, wprost w kolejnego. Oczywiście trafił, zniszczył załogę kanibali, wyparowali. Tych reinkarnuję w drzewa, jednak ze świadomością ludzką. To będzie dla nich piekło.
- Yeah! Dawać ich, wszystkich rozpieprzę! Chudy, wyłącz te syreny!
- Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.
- Mya! Jak tam sytuacja?!
- Walę, aż się kurzy!
- Yeah! Dawać ich, wszystkich rozpieprzę! Chudy, wyłącz te syreny!
- Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.
- Mya! Jak tam sytuacja?!
- Walę, aż się kurzy!
Bandyta podchodził z boku; działko na Kurierze 68, obracało się dziko; Mya waliła, aż się kurzyło. Tym razem poczuli uderzenie, zatrzęsło jednostką, tarcze wytrzymały.
- Dostaliśmy – zatrzęsło Insektem.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem!
- Dostaliśmy – zatrzęsło Insektem.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem!
Trevor Bukowski lawirował jednostką, pilotował z wyczuciem godnym Ziemian, próbował podprowadzić cel Myi. W międzyczasie namierzał rakietami.
- Wycofują się! Ha! Toś my im dowalili! Jeden na pięciu, cud że żyjemy.
- Wycofują się! Ha! Toś my im dowalili! Jeden na pięciu, cud że żyjemy.
Nawet tego nie skomentuje.
Do atmosfery dolecieli bez kolejnych przeszkód. Poinformowano wieże kontrolną, czas było lądować.
Ziemia witała.
Ti. Zostawił wiadomość o kartce dla siebie.