Noc otulała go ze wszystkich stron. Czarna, październikowa, na wskroś przesiąknięta zabobonami. Wierzono, że o tej porze po ulicach błąkały się zagubione dusze, biesy i wszelkiej maści demony. Kto mógł, zostawał w domu i trwożnie oczekiwał świtu.
Archibald nie wierzył w upiory, ale wiedział, że noc taka jak ta, była zaproszeniem dla prawdziwych potworów, które, korzystając z okazji, napadały, rabowały i zabijały. Patrolował więc obrzeża miasta – ulice, które nawet za dnia przyciągały szemrane towarzystwo. Mówiono, że tutejsza ziemia została przeklęta przed wiekami i splamiona krwią niewiernych, ale obecnie bruk był częściej plamiony krwią pijanych rzezimieszków, skorych do walki po kilku kuflach piwa. A to lało się szerokimi strumieniami, bo karczma Pod Czerwonym Knurem nic lepszego nie oferowała. Zresztą nawet piwo było marnej jakości: zwykłe popłuczyny rozcieńczane brudną wodą. Miało jednak swoich amatorów – zazwyczaj takich, którzy popołudniowe przygody odsypiali w więziennej celi.
Archibald większość z nich znał po imieniu, niektórych nawet lubił. Paru nieszczęśników, którym nie powiodło się w życiu, więc smutki topili w alkoholu. Wiedział, że teraz ich nie spotka, bo nawet oni wierzyli w zabobony i nie opuszczali swoich nor. Mężczyzna wypatrywał dziś innych. Gorszych i niebezpieczniejszych. Takich, którzy nie bali się ubrudzić rąk. Jego celem był Król Upiorów.
Od wielu lat na lokalnym czarnym rynku ciał działała szajka rezurekcjonistów. Byli nieuchwytni, a jedynym śladem ich istnienia stały się puste groby. Wykradali starych, młodych, kobiety, dzieci oraz mężczyzn i zdawali się nie uznawać żadnych świętości. Archibald machnąłby na to wszystko ręką, bo tak samo, jak w upiory, nie wierzył też w życie pozagrobowe. Uważał się za człowieka nauki i gdyby nie ubogie pochodzenie, to kto wie, może zamiast patrolować ulice, przeprowadzałby teraz autopsję zwłok? Jednak w poprzednich miesiącach liczba zgłoszeń się nasiliła, a wszystkie przypadki dotyczyły osób, które zmarły w podejrzanych okolicznościach. Wypadek furmanki, utopienie, napad rabunkowy, pożar – to kilka najświeższych przykładów. Mężczyzna podejrzewał, że Król Upiorów nie tylko wykradał ciała, ale sam dbał o to, aby ich nie brakowało.
W ostatnich dniach miały miejsce dwa podejrzane zgony. Rodzeństwo – chłopak i dziewczyna – zostało znalezione martwe w polach. Uczeni wskazywali na upał i związane z nim przegrzanie ciała, a prości ludzie byli przekonani, że to rżana baba wyruszyła na łowy kilka dni przed czasem. Z kolei Archibald wierzył, że Król Upiorów otrzymał nowe zamówienie i wykonał jego pierwszą część. A dziś w nocy dokończy dzieła.
Cmentarz znajdował się poza miastem, przytulony do jego zewnętrznego muru. Oficjalnie można się było tam dostać tylko z dwóch stron: przez główną bramę i tylnym wejściem. Archibald nie chciał korzystać z żadnego z nich, gdyż w ten sposób straciłby element zaskoczenia. Wybrał trzecią opcję – partyzancką. Na jego szczęście, stary mur nie stanowił dużego wyzwania, a chropowate kamienie ułatwiały wspinaczkę.
Przywitała go cisza. Tak dominująca, że nieświadomie wstrzymywał oddech, aby jej nie zakłócić. Wiedział jednak, że nie jest tutaj sam. Powoli skierował się do miejsca, które odwiedził kilka dni temu. Specjalnie wziął udział w nabożeństwach żałobnych i pogrzebie, aby rozeznać teren. Ciemność utrudniała zadanie, ale jednocześnie zapewniała mu ochronę, a z każdym krokiem rosło napięcie i podenerwowanie. Jednak…przy świeżych mogiłach nikogo nie było.
Czyżbym się pomylił? – pomyślał i podszedł jeszcze bliżej. Przecież wszystko dokładnie przeanalizowałem. A może…może się spóźniłem? Jego rozterki przerwał jakiś dźwięk. Cichy i nienaturalny, jak kamień trący kamień. Brzmiał niczym ostrzeżenie, więc mężczyzna szybko schował się za pobliskim grobem. Miał stamtąd dobry widok, gdy sam pozostawał niewidoczny.
Dwaj mężczyźni podeszli do dziecięcych mogił i się przeżegnali. Archibald słyszał, jak mamroczą pod nosem słowa modlitwy. Gdy skończyli, pobłogosławili ziemię i zabrali się do pracy. Przerzucali glinę z jednego miejsca na drugie, łopata za łopatą. Miarowo i spokojnie, jak gdyby wykonywali najnormalniejszą czynność na świecie. Już teraz mógłby ich zaaresztować, jednak po co? To tylko płotki, a on polował na grubą rybę.
Wreszcie jedna z łopat uderzyła w wieko trumny. Mężczyźni je podważyli i na powierzchnię wydobyli pierwsze ciało. Dziewczynka wydawała się taka malutka w porównaniu z otaczającymi ją dryblasami i Archibald po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia. Mógł przerwać ten proceder wcześniej i nie dopuścić do zbeszczeszczania zwłok. Zdławił jednak szybko wątpliwości, bo przecież działał w wyższym celu. Ona i jej brat już nie żyli, a Króla Upiorów musiał powstrzymać, zanim pozbawi życia kolejne ofiary.
Mężczyźni wydobyli drugie ciało i zapakowali rodzeństwo do jutowych worków. Nie zaprzątali sobie głowy zakopywaniem grobu i ruszyli w stronę tylnego wyjścia. Za nimi, niczym cień, przemykał Archibald. Szedł, gdy szli i przystawał, gdy zwalniali. Wiedział, że jeśli teraz ich zgubi, to prawdopodobnie straci szansę na odkrycie prawdy. Z drugiej strony nie mógł sobie pozwolić na zdemaskowanie, bo wtedy prawdopodobnie skończyłby tak samo, jak niesione przed nim dzieci.
W ten sposób dotarł do miasta, minął karczmę Pod Czerwonym Knurem i kilka lichych domów. Opuścił obrzeża, przeszedł obok kościoła i ratusza, a potem przemykał dalej wzdłuż głównej ulicy. Mężczyzna zaczynał się niepokoić. Zakładał, że dziupla rezurekcjonistów znajduje się w biedniejszej części miasta, skąd można by przeprowadzać szybkie wypady na cmentarz. Czyżby szli prosto do zleceniodawcy? – pomyślał. Prosto na uniwersytet lub do miejskiego szpitala? Archibald typował, że Król Upiorów lub jego bezpośredni szef muszą parać się nauką. A wykształconych ludzi można było znaleźć tylko w dwóch miejscach. Z każdym krokiem rosła jego ekscytacja, ale też niepewność, co zrobić już na miejscu. Odsunął jednak wątpliwości na bok, będzie się tym martwił później.
Śledzeni mężczyźni minęli szpital, a chwilę później uniwersytet. Nie zostało dużo innych miejsc, do których mogliby się udać. Archibald znał dobrze te okolice, bo mieszkał tutaj od dziecka, i wiedział, po prostu wiedział, że żaden z sąsiadów nie mógł za tym stać. Siłą powstrzymywał się, by nie przyspieszyć kroku, nie odwrócić śledzonych mężczyzn i nie wymusić na nich odpowiedzi. Nie zdążył tego zrobić, bo zatrzymali się oni nagle przed dobrze mu znanymi drzwiami i zapukali. Otworzył postawny mężczyzna w sile wieku i gestem zaprosił przybyszy do środka. Weszli, jednak mężczyzna nadal czekał.
- Archibald? – zapytał i wskazał wnętrze mieszkania.
Archibald zrobił parę sztywnych kroków, ale po chwili nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zniecierpliwiony oczekiwaniem mężczyzna, kiwnął na jednego ze swoich dryblasów, a ten wziął Archibalda pod ramię i pomógł mu pokonać resztę trasy. Znajome wnętrze domu wywołało mieszane uczucia. Powinno być azylem, ale zostało zbezczeszczone obecnością intruzów.
- Jak… - zaczął.
- Jak się tutaj dostałem? To proste – mam klucze do drzwi.
Archibald sprawdził kieszenie spodni i znalazł tam pęk kluczy. Posłał zdziwione spojrzenie rozmówcy.
- Nie twoje. Moje. Mam klucze do wszystkich drzwi, drzwiczek i bram w mieście.
- To…to niemożliwe.
- Niemożliwe? A kim ty jesteś, aby decydować, co jest, a co nie jest możliwe. Widziałem bardziej spektakularne rzeczy niż otwarcie drzwi cudzego domu, ale nie przyszedłem tutaj rozmawiać o moich przygodach.
-Czego w takim razie chcesz?
Jego rozmówca nie raczył odpowiedzieć. Wstał od stołu i podszedł do jutowych worków, w których znajdowały się dzieci. Odwinął jedno i drugie, pogładził maluchy po włosach i spojrzał na Archibalda.
- Takie młode, prawda? Miały przed sobą całe życie. Życie, które zostało brutalnie przerwane. Smutne. Jednak, czy wiesz, że ten oto chłopiec zawisłby za kilkanaście lat na miejskiej szubienicy? Za gwałty i rozboje. Z kolei ta niewinna dziewczynka stałaby się kiedyś trucicielką i dzieciobójczynią.
- Kłamiesz, nie możesz tego wiedzieć.
- Nie? A, co powiesz na to – furman, który zginął przygnieciony swoim wozem, wracał z jarmarku. Nie miał utargu, na pewno nie tyle, aby przetrwać następne miesiące. Jednak zebrał wystarczająco, by się znów upić, a wtedy już się nie pilnował. Ten raz nie byłby jeszcze wielkim problem. Ba, problemem nie byłaby też następna popijawa, ale z każdą kolejną zatracałby się coraz bardziej. W końcu wyzabijałby całą rodzinę i uciekł z miasta. Skończyłby w jakiejś melinie, obijając podobne sobie mordy. Inny przykład? Proszę bardzo – topielec sprzed kilkunastu tygodni. Światły człowiek, podobnie jak ty. Cenił naukę, ale szedł po trupach do celu. Opływał w dostatki, gdy jego matka przymierała głodem. Owszem, matula nie żałowała pasa w dzieciństwie, więc się od niej odwrócił, ale nie szanował też nikogo innego. Wiesz, ile kobiet zostawiłby z brzuchem? Ile z nich odebrałoby sobie życie z powodu hańby?
Mężczyzna wrócił do stolika. Rozsiadł się wygodnie na krześle i spojrzał przenikliwie na Archibalda.
- Jesteś strażnikiem miejskim, bronisz prawa i porządku. Powinieneś wiedzieć, że lepiej jest zapobiegać przestępstwom, niż reagować na ich skutki.
Archibald pokręcił głową. Początkowy szok zaczął opadać, więc myślało mu się dużo łatwiej. Wszystko miało logiczne wytłumaczenie. Klucze? Wystarczył wytrych, by pokonać większość drzwi. Jego wpadka? Widocznie był nieostrożny podczas śledztwa. A historie zmarłych nieszczęśników? Tego nie można zweryfikować, ale nie miał najmniejszego powodu, aby w nie uwierzyć. Śmierdziały kłamstwem.
- To bujda. Jesteś zwykłym przestępcą. Może odrobinę sprytniejszym od całej reszty, ale to nie zmienia faktu, że przestępcą.
- I co? Aresztujesz mnie? Sam jeden przeciwko trzem?
Archibald spojrzał szybko w kierunku dwóch dryblasów. Całkowicie o nich zapomniał, a przecież mogli go powalić pojedynczym ciosem w głowę. Nie miał szans w takim starciu. Zabiją mnie – pomyślał.
- Nie. Nie chcę cię zabijać. Chcę ci pokazać inne możliwości.
- Nie będę współpracować z mordercą dzieci. – Archibald zerwał się z krzesła. – Skoro czytasz w myślach i widzisz przyszłość, to powinieneś o tym wiedzieć.
- Ta zapalczywość sprowadzi na ciebie kłopoty. Pozwól, że wytłumaczę. Nie od razu widzę czyjąś przyszłość, zresztą to nie takie proste. Życie nie jest liniowe, a my mamy wolną wolę i możemy wybierać różne ścieżki. Niestety niektórych ciągnie w kierunku zła. Tak, jak te dzieci. Ich aura była naprawdę paskudna, już lekko podniszczona, a miały dopiero kilka lat.
- Aura? Co to za bzdury. Wierzysz w to, co mówisz? Też ci coś wytłumaczę, bo widzę to tak. Sprzedajesz zwłoki i gdybyś tylko na tym poprzestał, to nie byłoby tematu. Jednak poszedłeś o krok dalej, zabijasz, by mieć, czym handlować. I to cała historia, nie dorabiaj do niej filozofii.
- Słowa cię nie przekonają, może zrobią to obrazy, ale musisz mi zaufać.
Archibald walczył z myślami. Z jednej strony pozwalał wciągnąć się w grę, w której nie dyktował warunków, ale z drugiej, był ciekaw rozwiązania. Po raz pierwszy obcował z czymś, co wykraczało poza ramy zdrowego rozsądku i chciał wiedzieć, dokąd go to zaprowadzi.
- Wiem, że się wahasz.
- Przestań zaglądać mi do głowy i pokaż, co masz do pokazania.
Mężczyzna podszedł ponownie do dzieci i przywołał swojego rozmówcę.
- Połóż dłoń na głowie dziewczynki – rozkazał.
Archibald dotknął zimnej skóry dziecka i mimo woli się wzdrygnął. Miał już do czynienia ze zmarłymi, ale to doświadczenie było inne. Bliższe, a jednocześnie zuchwałe. Nieprzyjemne. Ogarnęło go zmęczenie, mrugnął kilka razy, aby je odegnać.
***
Miał zamglony wzrok, jak gdyby patrzył przez brudną szybę. Przetarł kilkukrotnie oczy, jednak na niewiele się to zdało.
- To nie pomoże, musisz się przyzwyczaić. – Obok niego zmaterializował się Król Upiorów. Wyglądał, jak wcześniej, a jednocześnie zupełnie inaczej. Jego sylwetka była niewyraźna, półprzezroczysta. – Nie mamy jednak na to czasu. Masz silny umysł, więc ta podróż zbyt dużo mnie kosztuję. Chodź.
Poprowadził go znanymi drogami. Rodzinne miasto wydawało się takie samo, chociaż przybyło kilka nowych budynków i zmieniło się parę szyldów. Karczma Pod Czerwonym Knurem się ostała, ale jej fasadę przykryła kolejna warstwa brudu i pyłu. Mimo tego ze środka dobiegał gwar, więc widocznie nadal nie mogła narzekać na brak klientów.
Mężczyźni dotarli w końcu do chaty na obrzeżach miasta.
- To tutaj, idź przodem.
Wnętrze robiło ponure wrażenie: meble przykrywała gruba warstwa kurzu, nad zlewem latały muchy, a pod sufitem wisiały zasłony pajęczyn. Dom wydawał się nieużytkowany.
- Przecież tu nikogo nie ma. – Archibald odwrócił się w kierunku swojego towarzysza, a ten w odpowiedzi wskazał mu róg pomieszczenia.
Stała tam kołyska. Prosta, zbita z nieheblowanych desek. W środku leżało niemowlę i cicho kwiliło. Tak cicho, że zagłuszał je wiatr szumiący na zewnątrz. Mężczyzna chciał je wziąć na ręce w naturalnym odruchu, który każe chronić słabszych, lecz nie był w stanie tego zrobić
.
- To bezcelowe. Tego dziecka nie ma w twojej rzeczywistości.
- Gdzie są rodzice?
- Poczekaj. Zaraz ktoś przyjdzie.
Po chwili pojawiła się kobieta. Archibald z trudem rozpoznał w niej starszą wersję dziewczynki. Przypominała swoją matkę, która nie tak dawno opowiadała mu o tajemniczej śmierci dzieci, jednak w sposób, w jaki echo może przypominać głos. Było w niej coś niepokojącego i niepewnego.
Kobieta usiadła przy stole i zaczęła wyciągać pakunki. Nie spojrzała ani razu w stronę kołyski, zbyt zajęta swoimi sprawami. Dziecko zapłakało, jakby wyczuwając w pobliżu obecność matki, lecz ta zmarszczyła tylko gniewnie brwi i wysypała resztę produktów na blat. Wreszcie znalazła, to czego szukała – biały, pomarszczony korzeń. Odłamała kawałek i podeszła do niemowlaka. Siłą wepchnęła mu go do ust i opuściła dom.
Archibald poczuł mdłości i musiał zamknąć oczy, aby je opanować. Gdy je znów otworzył, to znajdował się już w innej rzeczywistości. Chociaż rozpoznawał wnętrze, to zmiany były oczywiste. W środku panował większy porządek i dobudowano nową izbę.
- Wybacz, nie mam czasu na kolejne spacery, a musisz zobaczyć coś jeszcze. – Jego towarzysz usiadł rozluźniony przy stole. Widział już tę scenę, więc nic go nie mogło zaskoczyć.
Do domu weszła para. W kobiecie można było rozpoznać wcześniejsze wcielenie, lecz czas nie był dla niej zbyt łaskawy. Siwe pasma włosów i głębokie bruzdy wokół oczu nie pozostawiały wątpliwości co do wieku. Mężczyzna wyglądał odrobinę lepiej, chociaż lata odcisnęły piętno także na jego twarzy. Ona skierowała się od razu do drugiej izby, on zaczął krzątać w kuchni. Był niespokojny. Przekładał naczynia z miejsca na miejsce, przystawał zapatrzony w jeden punkt, aby po chwili otrząsnąć się z myśli i kontynuować bezcelowe roszady garnków i talerzy. W końcu opuścił dom.
- Poszedł na cmentarz – wtrącił Król Upiorów, lecz nie zdążył dodać nic więcej, bo trzask zamykanych drzwi przywołał kobietę, która zaczęła przygotowywać posiłek.
Obierała i siekała automatycznie. Nie było to nic wyszukanego – ot proste danie, jakie jadali najbiedniejsi mieszkańcy, ale urozmaiciła go po swojemu. Archibald zauważył dobrze mu znany biały, pomarszczony korzeń, który po chwili wylądował w garze. Kobieta zamieszała chochlą, nalała zupy do miski i po chwili wylała ją z powrotem. Usiadła przed stołem, brudny talerz postawiła przed sobą i czekała.
Wizja zaczęła się rozmywać.
***
Archibald oparł się ciężko o ścianę. Głowa pękała mu z bólu, skórę pokrył pot, a nad górną wargą poczuł ciepłą krew. Niepewnie podszedł do krzesła i opadł na nie bezsilnie.
- Za chwilę poczujesz się lepiej. Przeskoki pomiędzy rzeczywistościami bywają trudne, zwłaszcza dla niedoświadczonych osób.
- To była jej przyszłość? – Archibald wskazał ręką na dziewczynkę.
- I tak, i nie. To była jedna z wersji, ta najbardziej prawdopodobna. Gdybyśmy sprawdzili ją za kilka godzin, mogłaby się różnić w szczegółach, ale główne wydarzenia pozostałyby niestety takie same.
- Nic z tego nie rozumiem. Kim ty jesteś w ogóle, co to wszystko ma znaczyć?
- Mówiłem już, że chce ci pokazać inne możliwości. Oto one. Twoja aura jest nietypowa, masz w sobie pewien potencjał – na razie uśpiony, ale wystarczy go tylko ukierunkować. Daję ci taką szansę. W ten sposób nie tylko realnie wpłyniesz na bezpieczeństwo innych, ale także poznasz rzeczy i zjawiska, o których nie śniły najtęższe umysły tego miasta.
- Dlaczego?
- Bo cię znam. Obecne zajęcie cię nie satysfakcjonuje, a przyszłe będzie. To chyba wystarczający argument.
Archibald rozejrzał się po izbie, jakby miał w niej znaleźć odpowiedź. Już ją znał, pozostawało tylko ostatnie pytanie.
- Czy miałem rację? Czy działasz na czyjeś zlecenie i sprzedajesz ciała zmarłych?
- Tego także się dowiesz po dołączeniu do mnie.
Król Upiorów kiwnął w kierunku swoich dryblasów, którzy przerwali drzemkę, podeszli do dzieci i ponownie je zawinęli. Otworzył im drzwi i gestem wskazał zewnętrzny dziedziniec. Gdy mężczyźni opuścili dom, nie ruszył od razu za nimi i nadal czekał na progu.
- Archibald? – zapytał.
Archibald zrobił parę sztywnych kroków, ale po chwili nabrał więcej pewności siebie i wyszedł w mrok.