Krótkie opowiadanie, pierwsze jakie napisałem od pięciu, może sześciu lat. Zawiera wulgaryzm. Przepraszam za brak akapitów, ale chyba jestem zbyt głupi, by to ogarnąć.
Jako nastolatek chciałem zostać poetą wyklętym. Można powiedzieć, że połowicznie spełniłem marzenia. Poetą nie zostałem, bo za bardzo skupiłem się na szukaniu inspiracji i zapomniałem o pisaniu. Udało mi się jednak zostać wyklętym. Rodzice wyrzekli się mnie, kiedy miałem siedemnaście lat, a później wydziedziczyli. To wszystko wina mojego młodszego brata. Mama zawsze powtarzała, że trzeba się dzielić, więc kiedy spytał, czy dam mu spróbować, mając w pamięci jej słowa, zgodziłem się od razu. Widok dziesięciolatka palącego skręta nie przypadł rodzicielce do gustu, co wnioskuję po tym, że zrobiła się cała czerwona i kazała mi spierdalać.
To był pierwszy raz, kiedy posłuchałem matki. I ostatni raz, kiedy ją widziałem.
Twarz młodszego braciszka od czasu do czasu wyświetlała mi się później, jak oglądałem głupie filmiki, zabijając nudę, mojego najgorszego wroga. Antoś wyrósł na sławnego youtubera. Czasami zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem, dając mu wtedy trawę, ponieważ gadał straszne głupoty.
Parę razy chciałem zadzwonić do rodziny, przeprosić za wszystko i błagać o wybaczenie, ale nie miałem nic na koncie.
Z kolei kiedy oni dzwonili, akurat nie byłem w nastroju do rozmowy.
Pierwszą noc na wygnaniu spędziłem rozmawiając z menelami o życiu wiecznym. Okazało się, że to bardzo mili ludzie, nie jak rodzice. Doskonale rozumieli mój punkt widzenia, a z historii o spalonym dziecku śmiali się bez końca. Było miło, ale musiałem stamtąd zmykać, ponieważ próbowali mnie zgwałcić i okraść. Udało im się tylko to drugie. Zrozumiałem wtedy, że bezdomność to specyficzny rodzaj wolności.
Następnego dnia opuściłem miasto w toalecie pociągu, bez biletu i perspektyw, zastanawiając się dokąd mnie zawiezie.
Pierwszy raz w życiu zobaczyłem morze nie-latem. Było melancholijnie piękne, ale spanie na plaży odpadało w taką pogodę. Znowu wylądowałem więc na dworcu, lecz bogatszy o doświadczenie, unikałem bliższych kontaktów z miejscową żulerią. Mijały tygodnie, wątpliwości rosły każdego dnia, ale nie złamałem się, wybierając życie kloszarda.
Przez lata niszczyłem sobie płuca kupowanymi i skręcanymi papierosami, jointami, lufkami i heetsami. Była to moja największa pasja obok wyprowadzania ludzi z równowagi oraz literatury.
Zaczepiłem ją, gnębiony nikotynowym głodem, próbując wysępić papierosa. Nie wiedziałem wtedy, że będzie pierwszą kobietą, jaką zobaczę nago. Była niewiele młodsza od mojej matki, ale znacznie piękniejsza. Przedstawiła się jako była żona znanego reżysera. Nigdy nie powiedziała, jak się nazywał, a ja nie nalegałem, ponieważ nienawidziłem polskiej kinematografii.
– Ja jestem Artur – skłamałem, mając na zapleczu mózgu autora Statku Pijanego, którym bardzo się inspirowałem. Po chwili rozmowy zaproponowała, bym z nią zamieszkał.
– Ale jak to? – spytałem zaskoczony, stojąc zdecydowanie zbyt blisko, biorąc pod uwagę mój zapach i status społeczny.
Uśmiechnęła się pełnymi ustami, pełnymi kwasu hialuronowego, i powiedziała:
– Możesz spać tutaj, albo u mnie.
Kazała mi się umyć, co zrobiłem z najwyższą przyjemnością, a potem poczęstowała krewetkami w maśle, których nigdy wcześniej nie jadłem. A później wódką, co bardzo mnie zaskoczyło, gdyż wyglądała na kobietę raczej pijącą wino. Pozory mylą – gardziła niskim woltażem, jak ja polskim kinem.
Wskazała gestem dłoni pokój, w którym miałem zamieszkać, jeden z wielu w tym molochu, który zabrała mężowi podczas sprawy rozwodowej. Już pierwszej nocy obudziła mnie, wślizgując się nad ranem pod kołdrę i nauczyła wszystkiego, co dziś wiem o seksie. Dawała mi jeść, pić i robić ze sobą wszystko, na co miałem ochotę. Od ósmego roku życia oglądałem porno na laptopie tatka i miałem sporo dziwnych pomysłów w zanadrzu. Poza łóżkiem jednak (podłogą, łóżkiem, stołem, blatem kuchennym, balkonem, piwnicą) była dla mnie jak matka. Zabierała do kina, na zakupy i gorącą czekoladę. Traktowała jak syna.
Wiedziałem jednak, że nie będziemy żyć długo i szczęśliwie. Kiedy oznajmiła, że jest w ciąży, ruszyłem dalej w drogę, kradnąc trochę gotówki z sejfu.
Kilka lat później przeczytałem w gazecie, że popełniła samobójstwo. Zastanawiałem się chwilę, co stało się z naszym dzieckiem, ale biorąc pod uwagę jej poglądy polityczne i miłość do alkoholu, pewnie nigdy się nie narodziło.
Uznałem, że ów epizod wyjątkowo pasuje do mojej biografii. Niektórym ludziom z nieszczęściem jest do twarzy, a ja lubiłem dobrze się prezentować.
Potrafiłem godzinami patrzyć na siebie w lustrze, robiąc miny, szczerząc zęby, przybierając różne maski i pozy, przymierzając czapki, płaszcze i kurtki dżinsowe.
Tydzień po opuszczeniu kochanki skończyłem osiemnaście lat i świętowałem w najpodlejszym barze, jaki udało mi się znaleźć w tej części miasta. Zauroczył mnie fakt, że knajpina nie posiadała nawet szyldu. Stoły były lepkie, browar ciepły, ale za to drogi.
Poznałem tam tajemniczego człowieka w płaszczu, który bardzo mi zaimponował. Płaszcz oczywiście, nie człowiek, gdyż ludzie niespecjalnie mi imponowali. Długi, prawie do kostek, z szerokimi klapami, wyglądał, jakby został uszyty specjalnie dla mnie. Postanowiłem go ukraść.
Obserwowałem mężczyznę, nie spuszczając z oczu przez cały wieczór, wlewając w siebie piwko za piwkiem, czasem zaskakując gardło czymś mocniejszym.
Kiedy pożegnał się z barmanami i wyszedł, ruszyłem za nim i zacząłem śledzić. Długo czekałem na odpowiedni moment, by zaatakować, ale coś musiało pójść nie tak, ponieważ obudziłem się w szpitalu. Bez płaszcza, wyspany za wszystkie czasy. Dwudziestoletni.
Moja urodzinowa impreza trwała dwa lata. Zrozumiałem, że po osiemnastce czas ucieka naprawdę szybko.
Lekarze byli zdziwieni moją nieoczekiwaną pobudką. Powiedzieli, że nie znaleźli przy mnie dokumentów i nie mogli powiadomić rodziny. Ucieszyłem się, ponieważ nie chciałem ich widzieć. Jeszcze zabraliby mnie do domu. Skłamałem, że niczego nie pamiętam, nawet swojego imienia. Szybko stałem się ulubieńcem pielęgniarek, u których miałem specjalne chody – jedna nawet przemycała mi do szpitala papierosy. To właśnie ona przygarnęła mnie pod swój dach, kiedy zostałem postawiony przez lekarzy na nogi.
Była podstarzałą lesbijką i miała w domu mnóstwo kotów, wszystkie bezimienne, oraz kilka metrów literatury.
– Wiesz co, Danusiu, tak mi się wydaje, chociaż oczywiście nic nie pamiętam, ale mam takie przeczucie, gdzieś z tyłu głowy, że zanim zostałem pobity i tak dalej, to byłem poetą. Wyjątkowo ciągnie mnie do książek.
– To nie jest przypadek, chłopcze, musisz spróbować, bo nigdy się nie dowiesz, jaka jest prawda – odpowiedziała trochę automatycznie, trochę filozoficznie.
Napisałem nawet kilka wierszy za jej namową, próbując wrócić do poezji, lecz szybko okazało się, że jest martwa. Pytałem ludzi o przyczynę śmierci i na jakim cmentarzu została pochowana, ale nikt nie umiał odpowiedzieć. Było mi strasznie przykro, ponieważ zawsze lubiłem chodzić po grobach.
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
3Coś w tym zdecydowanie jest. Bohater przemawia do wyobraźni, sposób opowieści jest plastyczny. Miałam dużą łatwość wyobrażania sobie postaci/miejsc w trakcie lektury. To jest dużo plus. Momentami język trochę chropowaty albo historia nieco meandruje, ale to spokojnie do doszlifowania. A i pewna niedbałość miejscami jak najbardziej koresponduje z bohaterem, z historią. Przesadne wygładzenie byłoby tu raczej szkodliwe.
Kilka drobnych uwag poniżej.
Hmmm... I znowu mam problem z osadzeniem wydarzeń w czasie, sposobem dawkowania informacji może(?). Twój bohater momentami wybiega lata naprzód, więc kiedy przechodzi do historii, spodziewam się, że wydarzyła się właśnie te "lata naprzód". A potem odkrywam, że to było ledwo w ciągu jednego roku. Chodzi mi zwłaszcza o epizod z kochanką, ale fragment, którego się wcześniej czepnęłam (ten o wydziedziczeniu), jak teraz patrzę, może chorować na podobną przypadłość.
Jeśli to "przez wiele lat" miało się odnosić do czasu sprzed wyrzucenia z domu, to moim zdaniem warto ten fakt zaznaczyć.
Ogólnie, jak już napisałam wyżej, dobrze mi się to czytało. Taka gawęda, którą ktoś mógłby snuć przepitym głosem przy barze. Mnie to pasuje. Powodzenia w dalszych pracach
Pozdrawiam,
Ada
Kilka drobnych uwag poniżej.
Trochę w kontekście dalszej części zastanawiam się, skąd on wie o tym wydziedziczeniu? Więcej starych nie widział, po niecałym roku go pobito i przeleżał w śpiączce dwa lata i na tym kończymy... Wprawdzie gdzieś tam padają odniesienia do dalszej przyszłości (wiedza o samobójstwie byłej kochanki), więc da się zorientować, że bohater opowiada z odległej perspektywy czasowej, ale dalej nigdzie mi się ten fakt wydziedziczenia nie wpasowuje.Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Udało mi się jednak zostać wyklętym. Rodzice wyrzekli się mnie, kiedy miałem siedemnaście lat, a później wydziedziczyli.
Coś mi w tym zdaniu zgrzyta. Na pewno zmieniłabym "jak" na "gdy", ale poza tym ta wrzutka o "najgorszym wrogu" na koniec nie jest może niepoprawna, ale nie brzmi. Zdaje się trochę na siłę doklejona do zdania, jakbyś w ostatniej chwili sobie przypomniał, że chcesz to zaznaczyć.Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Twarz młodszego braciszka od czasu do czasu wyświetlała mi się później, jak oglądałem głupie filmiki, zabijając nudę, mojego najgorszego wroga.
Hmmm... I znowu mam problem z osadzeniem wydarzeń w czasie, sposobem dawkowania informacji może(?). Twój bohater momentami wybiega lata naprzód, więc kiedy przechodzi do historii, spodziewam się, że wydarzyła się właśnie te "lata naprzód". A potem odkrywam, że to było ledwo w ciągu jednego roku. Chodzi mi zwłaszcza o epizod z kochanką, ale fragment, którego się wcześniej czepnęłam (ten o wydziedziczeniu), jak teraz patrzę, może chorować na podobną przypadłość.
Z perspektywy czuję, że można to było inaczej zinterpretować, ale moje zrozumienie w trakcie lektury było takie: bohater tygodniami ma wątpliwości, ale się nie łamie - żyje jak kloszard. Mijają lata, gość jakoś tam żyje, dużo pali (z jakiejś przyczyny to ważne). W końcu, pytając o papierosy, poznaje jakąś kobitę. Żyje z nią i nagle...Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Mijały tygodnie, wątpliwości rosły każdego dnia, ale nie złamałem się, wybierając życie kloszarda.
Przez lata niszczyłem sobie płuca kupowanymi i skręcanymi papierosami, jointami, lufkami i heetsami. Była to moja największa pasja obok wyprowadzania ludzi z równowagi oraz literatury.
Zaczepiłem ją, gnębiony nikotynowym głodem, próbując wysępić papierosa. Nie wiedziałem wtedy, że będzie pierwszą kobietą, jaką zobaczę nago.
Okazuje się, ze to jednak nie było po latach, lecz co najwyżej po miesiącach i to przy założeniu, że szybko zaszła w ciążę.
Jeśli to "przez wiele lat" miało się odnosić do czasu sprzed wyrzucenia z domu, to moim zdaniem warto ten fakt zaznaczyć.
Zbędna powtórka.Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Uśmiechnęła się pełnymi ustami, pełnymi kwasu hialuronowego, i powiedziała:
Jak dla mnie to zakończenie z "martwą poezją" jakieś takie zbyt sztampowe i ckliwe, jak na wcześniejszy wydźwięk tego tekstu. Choć przy samym ostatnim zdaniu się uśmiechnęłam.Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Napisałem nawet kilka wierszy za jej namową, próbując wrócić do poezji, lecz szybko okazało się, że jest martwa. Pytałem ludzi o przyczynę śmierci i na jakim cmentarzu została pochowana, ale nikt nie umiał odpowiedzieć.
Ogólnie, jak już napisałam wyżej, dobrze mi się to czytało. Taka gawęda, którą ktoś mógłby snuć przepitym głosem przy barze. Mnie to pasuje. Powodzenia w dalszych pracach

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
4I jak tu ufać kobietom?Caroll pisze:Hmmm. Przeczytałam. I wrócę. Jak przemyślę.

Adrianna, dziękuję za poświęcony czas i cenne uwagi.
Jestem pod wrażeniem, doskonała czutka. Było jak mówisz. Dopisałem ostatnią część zdania podczas poprawek, jak widać niepotrzebnie.Adrianna pisze: (pt 18 gru 2020, 15:49) Coś mi w tym zdaniu zgrzyta. Na pewno zmieniłabym "jak" na "gdy", ale poza tym ta wrzutka o "najgorszym wrogu" na koniec nie jest może niepoprawna, ale nie brzmi. Zdaje się trochę na siłę doklejona do zdania, jakbyś w ostatniej chwili sobie przypomniał, że chcesz to zaznaczyć.
Podpisuję się. To, co oczywiste dla autora, niekoniecznie będzie takie dla czytelnika. Postaram się poprawić ten element w następnym tekście.Adrianna pisze: (pt 18 gru 2020, 15:49) Jeśli to "przez wiele lat" miało się odnosić do czasu sprzed wyrzucenia z domu, to moim zdaniem warto ten fakt zaznaczyć.
Najpierw napisałem początek, później zakończenie, dopiero potem malowałem środek. W zupełności się zgadzam, tyle tylko, że takiego efektu potrzebowałem. Tekst pisany był trochę jako satyra na nastoletniego siebie, owszem byłem ckliwy, sztampowy również i chciałem się z tego pośmiać.Adrianna pisze: (pt 18 gru 2020, 15:49) Jak dla mnie to zakończenie z "martwą poezją" jakieś takie zbyt sztampowe i ckliwe, jak na wcześniejszy wydźwięk tego tekstu. Choć przy samym ostatnim zdaniu się uśmiechnęłam.
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
5Zdecydowanie jest coś w tym tekście co z jednej strony przykuwa uwagę z drugiej odpycha.
Jest tu taka młodzieżowa narracja, slang, "starego młodego", który z jednej strony opowiada o czymś strasznie trudnym, z drugiej strony chowa się za drwiną, kpiną i półsłówkami i patetyzmem, który mógłby być kiczem, ale nie jest, bo skrywa zranienie. To jest takie prawdziwe, kupuję to, jak bohater opowiada o tym swoim życiu, całkowicie odcięty od emocji. To, czego mi brakuje to tego co się dzieje dalej, mamy tego młodego człowieka, w tej pozie, skorupie drwiny, żartu, ale co dalej? Po co on tą historię opowiada? Zakończenie jest ucięte, jakbyś nie wiedział po co to opowiadasz. To trochę zaproszenie, trochę prowokacja, oczekiwanie?
Podoba mi się bo jest tu autentyczność i odsłonięcie. Zastanawiam się co fajnego mogłoby wyjść z tego tekstu, gdybyś go pogłębił i poszerzył. O to co pod spodem, pod słowami, włożył w kontekst sytuacji tą opowieść i pokazał mi tego bohatera, jak on przeżywa to co opowiada i po co, komu mógłby tą historię opowiedzieć?
Tak sobie pofantazjowałam.
Kończę z poczuciem urwania, niedokończenia, jakbym przeczytała losową kartkę wyrwaną z pamiętnika. Zakończenie - dla mnie - morduje ten kawałek. Czekam na więcej twoich eksperymentów.
Jest tu taka młodzieżowa narracja, slang, "starego młodego", który z jednej strony opowiada o czymś strasznie trudnym, z drugiej strony chowa się za drwiną, kpiną i półsłówkami i patetyzmem, który mógłby być kiczem, ale nie jest, bo skrywa zranienie. To jest takie prawdziwe, kupuję to, jak bohater opowiada o tym swoim życiu, całkowicie odcięty od emocji. To, czego mi brakuje to tego co się dzieje dalej, mamy tego młodego człowieka, w tej pozie, skorupie drwiny, żartu, ale co dalej? Po co on tą historię opowiada? Zakończenie jest ucięte, jakbyś nie wiedział po co to opowiadasz. To trochę zaproszenie, trochę prowokacja, oczekiwanie?
Podoba mi się bo jest tu autentyczność i odsłonięcie. Zastanawiam się co fajnego mogłoby wyjść z tego tekstu, gdybyś go pogłębił i poszerzył. O to co pod spodem, pod słowami, włożył w kontekst sytuacji tą opowieść i pokazał mi tego bohatera, jak on przeżywa to co opowiada i po co, komu mógłby tą historię opowiedzieć?
Tak sobie pofantazjowałam.

Kończę z poczuciem urwania, niedokończenia, jakbym przeczytała losową kartkę wyrwaną z pamiętnika. Zakończenie - dla mnie - morduje ten kawałek. Czekam na więcej twoich eksperymentów.
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
6Dlaczego to się zdarza każdemu, kto postanawia zostać poetą wyklętym? Jakaś klątwa nad tymi wyklętymi wisi, nie?Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Poetą nie zostałem, bo za bardzo skupiłem się na szukaniu inspiracji i zapomniałem o pisaniu.
To się jeszcze zdarza? Dziewiętnastowieczne takie.
Ależ fajne! Takie króciutkie zdanie, a tak wiele opowiada!
Polityka tu nijak nie pasuje. Zostawiłabym tylko poglądy.Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Zastanawiałem się chwilę, co stało się z naszym dzieckiem, ale biorąc pod uwagę jej poglądy polityczne i miłość do alkoholu, pewnie nigdy się nie narodziło.
Poezja?Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Napisałem nawet kilka wierszy za jej namową, próbując wrócić do poezji, lecz szybko okazało się, że jest martwa.
Cóż, Adorno pytał, czy po Auschwitz można jeszcze pisać wiersze, ale to było dawno. Od tamtej pory różni tacy piszą, jak gdyby nigdy nic...
No i co dalej? Było mu przykro i co?Fefe pisze: (śr 16 gru 2020, 18:11) Pytałem ludzi o przyczynę śmierci i na jakim cmentarzu została pochowana, ale nikt nie umiał odpowiedzieć. Było mi strasznie przykro, ponieważ zawsze lubiłem chodzić po grobach.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
7Moje trzy grosze i trochę z innej strony.
Przeczytałam. Z przyjemnością nawet, co nie zdarza się zbyt często.
Jest kilka brudów i niekonsekwencji (do wyczyszczenia) ale widać, że pisanie przychodzi Ci z łatwością.
Ale też owa łatwość w budowaniu zdań i znajdowaniu metafor - trochę Cię jednak gubi.
To, co mi przyszło do głowy zaraz po przeczytaniu, to skojarzenie z Monty Pythonem.
Ten sam rodzaj sarkazmu i przerysowania postaci.
Tylko zabrakło mi "wypełnienia" scen.
Nie wiem czy to celowy zabieg czy też nie - ale przechodzisz od "gagu do gagu", od puenty do puenty. Jakbyś miał 5 minut swojego stand-upu i musiał koniecznie zmieścić się w czasie.
Przy tak krótkim teksie może być to rzeczywiście celowe choć we mnie wywołuje małe zgrzytanie zębów. Gdyby trochę rozbudować, spowolnić, dodać kolorów, opisów - przyjemniej by się czytało. (mnie by się przyjemniej czytało).
Przeczytałam. Z przyjemnością nawet, co nie zdarza się zbyt często.
Jest kilka brudów i niekonsekwencji (do wyczyszczenia) ale widać, że pisanie przychodzi Ci z łatwością.
Ale też owa łatwość w budowaniu zdań i znajdowaniu metafor - trochę Cię jednak gubi.
To, co mi przyszło do głowy zaraz po przeczytaniu, to skojarzenie z Monty Pythonem.
Ten sam rodzaj sarkazmu i przerysowania postaci.
Tylko zabrakło mi "wypełnienia" scen.
Nie wiem czy to celowy zabieg czy też nie - ale przechodzisz od "gagu do gagu", od puenty do puenty. Jakbyś miał 5 minut swojego stand-upu i musiał koniecznie zmieścić się w czasie.
Przy tak krótkim teksie może być to rzeczywiście celowe choć we mnie wywołuje małe zgrzytanie zębów. Gdyby trochę rozbudować, spowolnić, dodać kolorów, opisów - przyjemniej by się czytało. (mnie by się przyjemniej czytało).
Brniesz w mgłę, a pod stopami bagno, uważaj - R.Pawlak 28.02.2018
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
8Ale to ładne! Podoba mi się jak czytasz między wierszami. Czyli znasz się na poezji.
Sprawić, by kobieta fantazjowała, to już jakaś sztuka.

Myślę, że wszystko po trochu plus szczypta literackiej niezdarności, nieporadności. Byłem na bakier ze słowem pisanym przez kawał czasu.Caroll pisze: (sob 19 gru 2020, 20:07) Zakończenie jest ucięte, jakbyś nie wiedział po co to opowiadasz. To trochę zaproszenie, trochę prowokacja, oczekiwanie?
Odpowiedź jest prosta: zło na dłuższą metę do niczego dobrego nie prowadzi. Za pewnymi przekroczonymi granicami jest już tylko pustka, w której nie da się nic stworzyć. Bo niczego tam nie ma.Dlaczego to się zdarza każdemu, kto postanawia zostać poetą wyklętym? Jakaś klątwa nad tymi wyklętymi wisi, nie?
To się jeszcze zdarza? Dziewiętnastowieczne takie.
Takie widzimisie. Misie są słodkie, czasem straszne. Dobrze prawisz, powinienem to wyciąć.Polityka tu nijak nie pasuje. Zostawiłabym tylko poglądy.
Wrócę, jak się dowiem i Ci opowiem. Z Bogiem.No i co dalej? Było mu przykro i co?
Cenna uwaga. Pośpiech nie był zamierzony, ale też go czuję i nie wiem skąd się wziął. Wszak słabo wypstrykać się ze wszystkich dowcipów po trzech minutach. Co do Monty Pytona, po prostu tak mi się pisze. Ja naprawdę nie lubię ironii i wolałbym pisać prozę religijną, ale maniera bardzo się mnie trzyma.Nie wiem czy to celowy zabieg czy też nie - ale przechodzisz od "gagu do gagu", od puenty do puenty. Jakbyś miał 5 minut swojego stand-upu i musiał koniecznie zmieścić się w czasie.
Dziękuję wszystkim za rady, bo uświadomiły mi parę rzeczy. Popracuję nad nimi w następnym tekście.
O poecie wyklętym. Obyczaj nieobyczajny.
9Nie przepadam za tekstami, które zawierają wulgaryzmy i zwykle odpycha mnie to już na początku, ale Twój tekst miał coś w sobie i przeczytałam go do końca. W moim odczuciu to zasługa stylu - czyta się lekko, zdania zachęcają, żeby przeczytać kolejne. Dużym plusem również jest specyficzny, silnie zarysowany głos bohatera-narratora. Podobnie jak Sarah odczułam pośpiech, miałam wrażenie, że tekst skacze od fragmentu do fragmentu z życia głównego bohatera - ale nic, czego nie dałoby się naprawić redakcją. Pisz dalej i powodzenia! 
