Ciemność (wersja poprawiona)

1
Cześć, wrzucam poprawiony tekst, wykorzystując wasze rady. Dziękuję wszystkim, którzy czytają moje wypociny i starają się mi pomóc w wytknięciu błędów. Piszę od dwóch lat (od trzech czytam książki) i dzięki Weryfikatorium zrobiłem największy progres.

Jeździec ściągnął wodze, wstrzymując rozpędzoną klacz na rozwidleniu drogi. Siedział przez chwilę nieruchomo, kierując wzrok to na prawo, to na lewo, a potem, szturchnął konia piętami i ruszył powoli ku ścieżce, która ginęła między pniami drzew. Mała pomarszczona postać siedząca z tyłu zadygotała, przyklejając się do pleców mężczyzny.
Droga ciągnęła się przez ciemny, mroczny las. Po obu stronach gęsto rosły drzewa przysłaniając gałęziami niebo, a ziemię pokrywały zeschłe liście, chrzęszczące pod kopytami konia. Po chwili, gdy zaczął rosić deszcz, jeździec przyśpieszył; jego długie, sięgające ramion włosy trzepotały na wietrze.
– Czas nas goni, musimy zdążyć przed zmrokiem – chrząknął Tom, nagląc wierzchowca – to miejsce w nocy robi się niebezpieczne, a spotkać ghule mi nie na rękę. Zgniatasz mi brzuch, Jaffar!
Jaffar wzdrygnął się i pobladł, przerażony do cna tym, co usłyszał.
– G-ghule? – powtórzył drżącym głosem, rozglądając się wokół.
– Ano.
Skręcili w prawo i wyjechali na otwartą przestrzeń. Przed nimi rozpościerały się mokradła, które podobnie jak morze ciągnące się po horyzont, sprawiały wrażenie nie mieć końca.
– Te bagna są zdradliwe nocą – rzekł Tom, spojrzawszy na niebo. – Ściemnia się.
Jechali w milczeniu. Jaffar co jakiś czas nerwowo zerkał przez ramię, sprawdzając, czy aby na pewno nikt ich nie śledzi. Natomiast Tom kierował koniem tak, by ten omijał największe grzęzawiska. Dzięki temu przed zmierzchem pokonali dobre parę mil.
I gdy nadeszła noc, w oddali zamajaczyły malutkie światełka niczym wielkie, uśpione świetliki. Jaffar widząc to, odetchnął z ulgą, a Tom z jeszcze większym zapałem ponaglał konia, którego tętent kopyt rozdźwięczał się głośnym klekotem. Droga okazała się dłuższa niż sądzili, dopiero po jakichś dwóch milach z ciemności wyłoniła się strzelista czarna wieża.
– Ach, ten Dast… – mruknął Tom, prostując się. – Lubi sobie dogadzać. Oj lubi.
Kiedy znaleźli się przed wieżą, Tom wstrzymał wierzchowca i zeskoczył na ziemię, zapadając się butami w błocie. Ruszył w stronę obitych żelazem drewnianych drzwi, ale w połowie drogi zatrzymał się; z parterowych zakratowanych okien sączyło się światło, oświetlając jego szczupłą sylwetkę. Zmierzył strażnicę leniwym spojrzeniem i serce zabiło mu mocniej. Budowla z czarnych cegieł robiła nie lada wrażenie: sięgała aż do nieba, powalając swą wielkością i przerażając zarazem.
Nagle coś plusnęło i spojrzał przez ramię. Jaffar podnosił się z ziemi – cały ubabrany błotem – przeklinając pod nosem i żywo gestykulując rękami.
– Psia krew – zapiszczał dziwnym głosem, wycierając rękami twarz i wytrzepując kubrak. – Jaffar za mały na tak wielki głupi koń…
– W końcu nie będziesz miał wymówek, żeby się porządnie umyć – powiedział, szczerząc zęby.
– Bardzo kurde śmieszne… – burknął Jaffar, równając się z Tomem.
Kiedy dotarli do drzwi, same rozwarły się przed nimi i weszli do środka, patrząc pod nogi.
Znaleźli się w małym pomieszczeniu wyłożonym czarnym kamieniem, oświetlonym ciepłym światłem rzucanym przez pochodnie wiszące wysoko na ścianie. Ruszyli w górę po wąskich, krętych schodach, pozostawiając za sobą błotniste ślady. Po chwili skręcili w lewo i przeszli przez otwór w ścianie, wchodząc do dużej komnaty o wysokim, łukowym sklepieniu. Marmurową posadzkę pokrywało mnóstwo wzorzystych dywanów, które swoją miękkością dodawały temu wnętrzu ciepła. Przy ścianie, w ceglanym kominku buchały płomienie, rzucając tańczące cienie na popękane skórzane fotele. Gdzieniegdzie stały regały wypchane grubymi książkami, menzurkami i flakonikami.
– A więc jesteście – rozbrzmiał szorstki głos na granicy szeptu, gdy rozglądali się po wnętrzu.
Odwrócili się w miejscu. Zmierzał w ich kierunku siwy, starszy mężczyzna, bacznie im się przyglądając. Niósł lampę, której mdłe światło odbijało się w jego mlecznych oczach.

Ciemność (wersja poprawiona)

2
Naprawdę, dużo lepiej, ale
Pawloos pisze:Skręcili w prawo i wyjechali na otwartą przestrzeń.
- a dopiero co byli w gęstym lesie. „Skręcili w prawo i nagle wyjechali na otwartą przestrzeń.” (jeden wyrazik a dużo zmienia :) )
Pawloos pisze:I gdy nadeszła noc, w oddali
- w zasadzie lepiej nie zaczynać zdania od „i”, chyba, że połączyłbyś to zdanie z poprzednim
Pawloos pisze: niczym wielkie, uśpione świetliki.
- a było mówione :) uśpione świetliki nie świecą
Pawloos pisze:ale w połowie drogi zatrzymał się; z parterowych zakratowanych okien sączyło się światło, oświetlając jego szczupłą sylwetkę.
- po pierwsze „się” nie na końcu; poza tym, ze zdania wynika, ze zatrzymał się (nagle) bo światło go oświetlało. Dlaczego się zatrzymał? A w ogóle to „zatrzymanie” jest do czegoś potrzebne?
Pawloos pisze: Zmierzył strażnicę leniwym spojrzeniem i serce zabiło mu mocniej.
- a było mówione :) , to się gryzie, nie może jednocześnie „leniwy” i „mocno”, i w ogóle: „leniwe” spojrzenie?
Pawloos pisze:– Bardzo kurde śmieszne… – burknął Jaffar, równając się z Tomem.
- a tu mi właśnie brakuje ciągu dalszego o zwyczajach kąpielowych :P
Pawloos pisze:Kiedy dotarli do drzwi, same rozwarły się przed nimi i weszli do środka, patrząc pod nogi.
- nee, to jeszcze nie to, popracuj nad łącznikami
Pawloos pisze: przeszli przez otwór w ścianie,
- to cosik podejrzane, jakiś otwór w ścianie? W zamku? Złodzieje go wyrąbali? :shock:
Pawloos pisze:Przy ścianie, w ceglanym kominku buchały płomienie, rzucając tańczące cienie na popękane skórzane fotele.
- jeszcze więcej rymów :roll:
Pawloos pisze:– A więc jesteście – rozbrzmiał szorstki głos na granicy szeptu, gdy rozglądali się po wnętrzu.
- nee, głos i rozglądanie jakoś nie pasi razem
Dream dancer

Ciemność (wersja poprawiona)

3
Nie czytałam poprzedniej wersji, ale widać, że pracowałeś nad tym tekstem, jest zadbany. Generalnie dobrze stylizujesz język, budujesz określony klimat opowiadania. O fabule trudno coś powiedzieć, bo to krótki fragment.

Z moich uwag - używasz długich zdań z wieloma "przeszkadzajkami" (słowami, które nie są scisle niezbedne), co zatrzymuje wzrok. Sama piszę dlugie zdania i staram się nad tym pracować. Kieruję się regułą, że jesli cos da sie skrocic/podzielic i brzmi to co najmniej tak samo dobrze - to prawie na pewno dobry pomysl.

W wielu przypadkach podajesz tę samą informację dwa razy. Dla przykładu:

"Jaffar wzdrygnął się i pobladł, przerażony do cna tym, co usłyszał.
– G-ghule?"

Ja bym radziła postawić kropkę po przerażony i skasowac reszte tego zdania. W ten sposób słowo "przerazony" będzie silniejsze, a dialog przecież mówi nam, czego bohater się bał. Nie ma potrzeby tłumaczyć tego w narracji. Przykladow tego typu jest w tekscie sporo - warto go przejrzec pod tym katem. Tlumaczenie rzeczy oczywistych w narracji zatrzymuje wzrok i sprawia, ze przypominasz czytelnikowi o tym, ze czyta, zamiast dac mu doswiadczyc historii i wyciagnac wnioski, przezyc to z bohaterami.

Jeszcze nota na temat "przeszkadzajek" - oczywiscie one buduja klimat i nie chodzi mi o to, ze sa zle... ale w tym tekscie wydawalo mi sie ich troche za duzo, zwlaszcza jesli to okreslenie juz i tak bylo oczywiste z kontekstu.

Powodzenia w dalszym pisaniu :)

PS. Przepraszam wszystkich za brak polskich znakow - niestety moj telefon ma bardzo zmienny do nich stosunek i czasem wstawia, a czasem nie. W wiekszosci niestety nie.

Ciemność (wersja poprawiona)

4
Pawloos pisze: a potem, szturchnął konia piętam
Przecinek zbędny
Pawloos pisze: ku ścieżce, która ginęła między pniami drzew.
Tutaj jest coś z własnego doświadczenia i własnych upodobań: zauważyłem, że nadużywam "które" oraz imiesłowów, a zarazem, że tekst z dużą ilością "które" i imiesłowami brzmi jakoś gorzej, niż bez nich. Nie potrafię wskazać rozwiązania, bo "ku scieżce ginącej między pniami drzew" to naprawienie "które" imiesłowem, czyli też źle.
Pawloos pisze: włosy trzepotały na wietrze.
Mi się nie podoba.
Pawloos pisze: chrząknął Tom, nagląc wierzchowca – to miejsce w
Ja bym dał kropkę po wierzchowcu i z dużej litery To
Pawloos pisze: Przed nimi rozpościerały się mokradła, które podobnie jak morze ciągnące się po horyzont, sprawiały wrażenie nie mieć końca
Czy tam jest jakieś morze?
Pawloos pisze: I gdy nadeszła noc,
Po co to "i?"
Pawloos pisze: porządnie umyć – powiedział, szczerząc zęby.
Powiedział Tom, albo po prostu: wyszczerzył zęby.

Ogólnie nie jest źle, większych baboli nie ma. Natomiast nie da się ukryć, że jest to jeszcze miejscami dość drewniane.
http://radomirdarmila.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”