Dziwny jest ten świat

1
Tomek leżał w izolatce z objawami wirusa.
Objawy, co prawda ustąpiły już kilka dni wcześniej, ale opuszczać pomieszczenia nie chciał, mając ogromną ochotę nic dalej nie robić. Gorączki udawać nie mógł, choć korciło go podżeranie surowych kartofli, które taką gorączkę podobno wywoływały, to jednak symulowanie zmęczenia, kaszlu i trudności z oddychałem, wychodziło mu się znakomicie.
Sytuacja w miasteczku i całym kraju wydawała się sprzyjać leniwemu usposobieniu. Codziennie, z internetu, telewizji i radia docierały informacje o coraz bardziej rozprzestrzeniającej się pandemii. Ludzie umierali, tracili pracę, a całą gospodarkę nawet w dość zasobnej Anglii powoli szlag trafiał.
Ktoś próbował mu te plany jednak pokrzyżować. Menadżer hotelu, Polak z urodzenia, Anglik z przyznanego niedawno obywatelstwa, nic sobie z zagrożenia nie robił i pomimo pustego hotelu, uznał, że byczenia się personelu na osiemdziesięcioprocentowym płatnym urlopie nie będzie. Zjawiał się każdego dnia w ubraniu ochronnym i wyłapywał symulantów, którym minął dwutygodniowy okres kwarantanny. Mrużył groźnie oczy, łapał pod boki i chociaż nie tupał nogą ze zniecierpliwieniem, to sprawiał, że ci mniej odporni psychicznie, wracali do nowych obowiązków. Podążając za słowami pewnego zastrzelonego prezydenta, menadżer – Polak przed każdym wyłapanym obibokiem unosił brwi i drżącym od wzruszenia głosem dopingował do wyrzeczeń.
- Nie pytaj, co twój hotel może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojego hotelu – mówił patriotycznym głosem.
Zaraz potem już mniej uduchowiony, kazał kosić trawniki, malować pokoje lub zamiatać parkingi wokół budynków. Każdy bez wyjątku musiał w ciągu miesiąca spędzić trzydzieści godzin w pracy.

Tomek strachliwy wcale nie był. Polaka - menadżera miał głęboko w dupie, a podkochująca się w nim bez odwzajemnienia pielęgniarka Julia z pobliskiego szpitala, broniła go każdego dnia.
- Wciąż jest chory! – Jeszcze bardziej od menadżera mrużyła oczy, łapiąc się pod boki i tupała tak głośno nóżką, że ten wygrać w żaden sposób z nią nie mógł.
Chłopak w izolatce czuł się jak ryba w wodzie. Miał tu wszystko, co do życia było mu potrzebne. Posiłki trzy razy dziennie, nieograniczoną ilość kawy, a szybki internet i dwie sztangi podrabianych marlboro w szufladzie, dopełniało szczęścia.
Tomek, kiedy się nudził, a nudził się dość często, kombinował, co zrobić, żeby zmienić ten stan rzeczy. Nie było mowy o robieniu czegoś, co miałoby sens, czy choćby przynosiłoby pożytek albo poprawiało jego umiejętności personalne. Mógł nauczyć się lepiej języka angielskiego, ale uważał się za Polaka i zbyt pieczołowicie pielęgnowana obca mowa, s powodowałaby u niego poczucie zdrady ojczyzny.
Kochał, wręcz wielbił internet i wszystkie otwierane przez niego możliwości. Lubił filmy, ubóstwiał seriale, potrafiąc przez dwadzieścia godzin dziennie śledzić losy bohaterów kolejnych odcinków. Próbował podrywać dziewczyny na stronach randkowych, ale zbyt pospolita twarz nie zapełniała skrzynki z odpowiedziami. Wklejał więc zdjęcia przystojniaków z sieci i, z ironicznym uśmiechem patrzył na obślinione wiadomości od napalonych wielbicielek boskiego ciała na zdjęciach. Udzielał się na różnych forach tematycznych i używając nicków, doprowadzał rozmówców do szaleństwa. Były groźby, obiecywanie zlokalizowania jego IP i zabicie w sposób bardziej niż okrutny. Im bardziej go straszono, tym chłopak lepiej się bawił.
Po prawej stronie Tomka leżał asystent menadżera baru, który, tu w izolatce, a także wcześniej wszystkie kontakty z ludźmi ograniczał do minimum, uważając skórę człowieka za siedlisko bakterii, które ukatrupią go przy dłuższym kontakcie. Z nikim nie rozmawiał i patrzył tylko przerażonym wzrokiem, kiedy ktoś z sali kaszlnął lub mówił zbyt długo. O ile w czasie kwarantanny takie zachowanie było wskazane, a nawet mocno zalecane, o tyle przed pandemią przysparzało mu nie lada problemów.
Naprzeciwko leżał Rumun Petre. Tomek Rumunów nie lubił, uważając ich wszystkich za Cyganów, a że ci ostatni znani byli z kradzieży i handlowania porwanymi dziećmi, więc z założenia wrzucił go do tego samego wora. Często Petra obserwował, a kiedy ten szedł do kibelka w sprawie numer dwa, wtedy zrywał się z łóżka i za niemym przyzwoleniem innych zawirusowanych przez kilka minut grzebał mu w laptopie. Nigdy, nic podejrzanie cygańskiego nie znalazł i obsesja powoli wygasała.
Od kilku dni w izolatce przebywał Tadeusz, złota rączka hotelowa i człowiek głębokiej wiary. Pojawił się, kiedy Tomek akurat był w samym środku sporu na forum Filmwebu, o to, która mafia jest cool, a która, to zwykłe cioty. Zaciekle bronił rosyjskiej, nie pozostawiając suchej nitki na włoskiej. Wszystkich potomków Cezara wyśmiewał i pluł na nich obficie w komentarzach pod „Ojcem Chrzestnym”, a ruskich zakapiorów podziwiał i wielbił okrutnie.
Złota rączka nie tylko był głęboko wierzący, ale na nieszczęście dla innych pracowników hotelu, starał się bardzo powiększyć grono kochających Jezusa. Początkowo ze sobą nawet trochę rozmawiali, ale kiedy Tomek stwierdził w obecności innych Polaków, że każdy ma prawo do własnego hobby i na ten przykład, on woli hazard i gołe baby w internecie, ale przecież się tym nie afiszuje, więc Tadeusz też powinien zamknąć pysk i nie obnosić się ze swoją wiarą w kogoś, kogo nikt nie widział, a co za tym idzie, nie mógł udowodnić jego istnienia. Od tamtej chwili ich relacje nieco ostygły i choć często spotykali się w palarni, gdzie Tadeusz chował się przed żoną i palił w sekrecie, to rzadko już ze sobą rozmawiali, a gdy nawet tak się zdarzało, to konwersacja zwykle kończyła na kilku słowach.
Kiedy Tadeusz pojawił się wśród wirusowych zdechlaków, Tomek wybałuszył oczy i przecierając je kilka razy ze zdumienia, pogroził mu pięścią, życząc samych rzeczy, które mocno pokrywały się z kilkoma paragrafami kodeksu karnego. Patrzył na bogobojnego mężczyznę z nieukrywanym obrzydzeniem, słusznie się domyślając, że teraz wśród chorych unieruchomionych w łóżkach, a do tego zamkniętych na klucz w izolatce, ten dopiero będzie miał pole do popisu. I tak faktycznie się stało. Tadeusz, piszcząc z zachwytu, wędrował od łóżka do łóżka, głosząc dobrą nowinę. Kiedy witał go stek bluzgów, wtedy podchodził do kolejnej ofiary. Gadał bez przerwy, modlił się nie mniej i co rusz potrząsał ramionami tych uległych, chcąc wypędzić z nich szatana. Całe to nawracanie trwałoby jeszcze długo, gdyby nie wypadek, który został sprowokowany zachowaniem katolika. Tak mocno starał się wygonić piekielne pokusy z ciała drugiego z Rumunów, że ten sam nie rozumiejąc, co nieangielsko języczny Tadeusz do niego mówił, uznał natręta za nawiedzonego przez diabła. Spanikował i z zamkniętymi oczami zerwał się z łóżka. Biegł w stronę drzwi, a nic nie widząc, źle ocenił dystans i już po chwili leżał ze złamanym nosem pod ścianą izolatki. Od tej pory Tadeusz – Inkwizytor miał całkowity zakaz wychodzenia z łóżka i nawet po wyjście za potrzebą musiał skamleć do pielęgniarki.
Tomek z natury zbyt dobrym człowiekiem nie był i korzystając ze świątecznego prezentu podarowanego mu w upalny dzień lata, postanowił z niego skwapliwie skorzystać. Do łóżka Tadeusza było mniej niż trzy metry, więc nie musiał się też specjalnie wysilać. Klął pod nosem, ile wlazło, włączał w laptopie strony z pornolami i obracając w stronę Tadeusza, skazywał na prawdziwe męki moralne. Wyszukiwał w sieci artykuły o księdzach - pedofilach i czytał je na głos, doprowadzając nieszczęśnika do płaczu. Trwało to całe trzy dni, aż w końcu cały ten cyrk mu się znudził. Patrząc bezmyślnie w sufit izolatki, czekał na jakiś znak, który pozwoli mu znów nabrać ochoty do życia.
Wyczekiwany znak pojawił się szybciej, niż mógł się tego spodziewać. Na stopach i przedramionach Darka, kolegi z kuchni pojawiły się czerwone ugryzienia. Większość ludzi z izolatki zabierała się właśnie za wypicie porannej kawy, kiedy przekleństwa i nerwowe drapanie ciała przez kucharza, wywołało u nich spore zainteresowanie.
- Coś mnie pogryzło! – mówił, mocno podniesionym głosem, drapiąc skórę na ręce.
- Pewnie komary.
Tomek zbagatelizował doniosłość zaistniałej sytuacji, choć odruchowo odepchnął kołdrę i zerknął na własne stopy.
- Dupa tam, a nie komary! – Darek zerwał z siebie górę od pidżamy i nerwowo patrzył na ślady po ugryzieniach. – Komary gryzą raz, a tu są po kilka w jednym miejscu.
- Może pchły?
Milczący do tej pory Tadeusz uniósł głowę i uciekając wzrokiem przed złowieszczym spojrzeniem Tomka, odezwał się znów do Darka;
- Albo pluskwy. W sumie ich ugryzienia wyglądają podobnie.
Słowo „pluskwa” w Anglii miało nadnaturalną moc. Wszyscy się ich bali, bo przynosiły wstyd, sugerując, że ich dom tonie w brudzie. Wytępić je też, było naprawdę ciężko. Pacjenci izolatki zaczęli nerwowo wiercić się w łóżkach. Co niektórzy zrywali się z nich, w popłochu oglądając swoje ciała. Kilku nie zastanawiając się nawet przez sekundę, pobiegło w stronę drzwi, wzywając pomocy. Sytuacja stała się komiczna w swoim tragizmie. Wypuścić ludzi nie można było, a żeby pozbyć się nieproszonych gości, należało spryskać pomieszczenie silnym środkiem owadobójczym. Zebrano, więc wszystkich w rogu sali i nakryto ich wielkimi foliami. Rzecz niemożliwa w normalnych czasach stała się faktem. Spec od insektów wezwany natychmiast, kręcił nosem na takie rozwiązanie, ale wyjścia nie miał, więc zaczął pryskać. Po pół godziny, wszystko w izolatce wyglądało jak pokryte białą farbą. Spec zalecił nieotwieranie okien przez co najmniej cztery godziny, życzył głośno wszystkim powodzenia i uciekł, gdy tylko wsunięto mu dłoń plik banknotów. Obiecał zachować wszystko w tajemnicy.
Cztery godziny wlekły się niemiłosiernie długo. Ludzie z ustami obwiązanymi wszystkim, co tylko się do tego nadawało, cierpieli w milczeniu. Nie wszyscy. Tomek w mocno niewybrednych słowach opiewał swoją głupotę i żałosne życie kucharza w Anglii. Tadeusz robił to, co potrafił najlepiej; modlił się żarliwie, święcie przekonany, że to znak od Boga, który go każe za grzech popalania w tajemnicy przed żoną. Asystent menadżera baru był kompletnie sparaliżowany i wydobycie z jego ust, choćby słowa, graniczyłoby z cudem. Płacząc, obiecał sobie w duchu, że jak tylko ich wypuszczą, to od razu będzie próbować popełnić samobójstwo. Nie wiedział jeszcze, jak to zrobi i czy wystarczy mu odwagi, ale tak właśnie sobie obiecał. Ludzie w najbliższym otoczeniu Darka patrzyli na niego jak na hitlerowskiego zbrodniarza, kilku splunęło mu na stopy, a wielki jak góra Andrew, pracownik hotelowej pralni, przyrzekł mu, całując przez szalik krzyżyk na szyi, że jak tylko się to skończy, to połamie mu wszystkie kości.
Odpluskwianie skończyło się po czterech godzinach, jak zostało zalecone. Otworzono wszystkie okna, robiąc przeciąg i po kwadransie zdjęto folie z udręczonych pracowników hotelu. Przyniesiono prowizoryczny prysznic i nakazano wszystkim dokładnie się opłukać.
Tomek wrócił do swojego łóżka i przez chwilę nawet myślał o kruchości życia i śmierci, która kiedyś go dopadnie, ale zaraz podszedł do okna i zapalił papierosa, zaraz o tych nieprzyjemnych rzeczach zapominając. Palić w izolatce, oczywiście nie można było, lecz przewaga palących nad tymi, co umrą z w zdrowiu, była znaczna. Na początku dochodziło do sprzeczek, ale od kiedy pojawił się olbrzym Andrew, palący zawzięcie od ósmego roku życia, te ustały, a na twarzach kilku malkontentów, w niewiadomy sposób pojawiły się siniaki.
Wrócił do łóżka, przypominając sobie o nie zakończonej kłótni z facetem o nicku JebacWszystkichCelebrytow na temat piersi Doroty Robaczewskiej zwanej Dodą. Tomek uważał, że wypełnione subtelnie silikonem, wyglądały jędrnie i pięknie, ale jego oponent miał zupełnie inne zdanie. Wyszydzał i wyśmiewał, nazywając żałosnym plastikiem. Kłócili się dość długo, nie pozostawiając w spokoju własnych rodzin. Ciotki, matki czy nawet dzieci w przypadku Tomka jeszcze nienarodzone, wszyscy ci ludzie zostali uśmierceni, zgwałceni analnie, a nawet wysłani na wakacje z biura podróży Isis Tour, gdzie znajdą radość z życia i poznają moc Allaha. W końcu po pół godziny wymiany uprzejmości zupełnie się tym już zmęczył i zamknął laptop.
Patrzył na Tadeusza, który znów wrócił do łask i mógł ponownie nawracać niewiernych na drogę chwały i wniebowstąpienia. Znów zaczął się okrutnie nudzić, ale pamiętając potworne męczarnie pod folią i smak chemikalii w ustach, nie próbował prowokować losu, żądając kolejnych ekscytujących wydarzeń w jego życiu.
Tak, około trzeciej po południu, właśnie kiedy kończył jeść obiad, pojawiła się nieznajoma kobieta. Rozglądnęła się po sali i nachylając nad Darkiem o coś go spytała. Chłopak skinął głową i wskazał na Tomka. Ten przeczuwając coś złego, bo przecież nic dobrego od dawna mu się już nie zdarzało, od razu przybrał ponury wyraz twarzy, zaczął ciężko oddychać i osunął się niżej na poduszce, stwarzając wrażenie śmiertelnie wycieńczonego.
- Jak się dziś czujemy? – spytała wesoło, choć uśmiech był niewidoczny przez maseczkę zasłaniającą twarz.
- Ja, fatalnie, a reszta to nie wiem, skoro o wszystkich pytasz – odpowiedział.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Jestem psychologiem przysłanym tu przez dyrekcję hotelu. Mam pomóc tym szczególnie narażonym na stres związany z kwarantanną i zagrożeniem wirusowym.
Tomek uniósł się na poduszce, jęcząc niemiłosiernie. Chciał sięgnąć po butelkę koli stojącą na szafce, ale przypomniał sobie o chemikaliach pokrywających wszystko w izolatce.
-Jakim zagrożeniem, skoro wszyscy tu jesteśmy już zarażeni.
Przyznała mu rację, ale odejść nie chciała. Tomek podejrzewał podstęp menadżera.
- To wszystko? – kaszlnął mocno w jej twarz i posłał jej najbardziej zniechęcający uśmiech, na jaki było go stać.
- Idź kobieto do tamtego pacana. – wskazał na Tadeusza odprawiającego egzorcyzmy nad Rumunem numer dwa. – Ten to dopiero potrzebuje pomocy. Ja tu umieram i nie mam siły na wasze psychologiczne pierdoły.
Nie do końca wiadomo, co stwierdziła u Tomka psycholożka, ale zaraz po jego słowach wstała z krzesła, pożegnała się i ruszyła w stronę Tadeusza. Rozmawiała z nim przez kilka minut i do nikogo już więcej nie podchodząc, wyszła z izolatki.
Przez kolejne dni nic się bardzo nie zmieniło, poza zaangażowaniem Tadeusza w nawracanie ludzi w stronę boga. Z każdym dniem robił się coraz cięższy do zniesienia i najpierw Darek, a potem dwóch Rumunów po odbyciu nakazanego czasu w izolacji, po prostu z niej uciekli. Tomek był twardy i wytrzymał jeszcze dwa dni. Kiedy jednak natchnienie Tadeusza osiągnęło apogeum i już nie bał się nawet do niego podchodzić ze swymi naukami, chłopak się poddał. Zgłosił menadżerowi przez pielęgniarkę, że wyzdrowiał i jak niepyszny opuścił salę kwarantanny.

Dziwny jest ten świat

2
Drobiazgi:
tomek3000xxl pisze: Objawy, co prawda ustąpiły już kilka dni wcześniej, ale opuszczać pomieszczenia nie chciał, mając ogromną ochotę nic dalej nie robić.
(...), mając ogromną ochotę na nicnierobienie.
tomek3000xxl pisze: Gorączki udawać nie mógł, choć korciło go podżeranie surowych kartofli, które taką gorączkę podobno wywoływały
- powtórzenie.
tomek3000xxl pisze: Sytuacja w miasteczku i całym kraju wydawała się sprzyjać leniwemu usposobieniu.
tomek3000xxl pisze: Ludzie umierali, tracili pracę, a całą gospodarkę nawet w dość zasobnej Anglii powoli szlag trafiał.
Rozumiem, co chciałeś przekazać (szansa lenia na byczenie się), ale jeśli ludzi i gospodarkę trafia szlag, trudno bez godzenia w logikę definiować sytuację jako sprzyjającą leniwemu usposobieniu. Jeśli już, to należało dookreślić, że Tomaszowemu.
tomek3000xxl pisze: Codziennie, z internetu,

- bez 1. przecinka.
Coś dużo tych drobiażdżków, odpuszczam łowienie w kolejnych akapitach.

Zgrabnie napisana historyjka. Dopust boży w postaci pandemii i dopust, który z nią wygrał w postaci religijnego zaangażowania Tadeusza.
Czytało się z uśmiechem:)

Dziwny jest ten świat

3
Wrotycz pisze: , mając ogromną ochotę na nicnierobienie.
to dopiero koślawie wygląda ;) Czasem lubię, coś po swojemu napisać...
Wrotycz pisze: Source of the post Gorączki udawać nie mógł, choć korciło go podżeranie surowych kartofli, które taką gorączkę podobno wywoływały
Jak mnie któregos razy pisarka Ithi szturchnęła w nos... Tomek ty nieuku, powtórzenia czasem są wskazane, a nawet konieczne :) Tak jest w tym przypadku.
Wrotycz pisze: Jeśli już, to należało dookreślić, że Tomaszowemu.
Pewnie, że Tomaszowemu... moja wina, myślałem, że czytelnik do tego dojdzie :)
Wrotycz pisze: Ludzie umierali, tracili pracę, a całą gospodarkę nawet w dość zasobnej Anglii powoli szlag trafiał.
A to jest akurat informacja ogólna - nie łapię problemu :hm:
Wrotycz pisze: Codziennie, z internetu
Dynamika zdania mówi mi, że jest ok, podobnie jak korektor online :hm:
Ale jeszcze się taki nie urodził, co by odkrył tajemną moc przecinków i okiełznał je całkowicie.

Pomyśłałem, żeby napisać taki Paragraf 22 dziejący się współcześnie, więc to mógłby być pierwszy rozdział. Obawiam się jednak, że wystepuję tam tak wiele postaci, że moja łepetyna tego nie ogarnie. Jeszcze nie wiem, spróbuję kilka rozdziałów i zobaczymy jak to wyjdzie :)
Dzięki Wrotycz za odwiedziny i poświęcony czas <3 <3 <3 .
Błędy robię i będę jeszcze długo robić, ale co robić, skoro chce się coś napisać :ups:

Dziwny jest ten świat

6
Heh sam przechodziłem ostatnio mocną gorączkę, chociaż na szczęście nie byl to wirus. No i tytuł kojarzy się z piosenką Czesława Niemena.

Fajne by było opowiadanie, że ktoś poświęca swoje życie, by zniszczyć na dobre koronawirusa, po czym cała ludzkość oddaje mu hołd.
Przeciwności losu uczą mądrości, powodzenie ją odbiera.
- Seneka Młodszy
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron