[w] Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

1
Czas w czasach zarazy
Bardzo wczesny ranek
Idzie wiosna, dni są coraz dłuższe.
Za oknem jest już całkiem widno i słychać nieśmiały szum budzącego się miasta. Mój mały następca tronu nie zna się na zegarku i uznaje, że skoro wyszło już słońce, to trzeba wstać. Ja niestety znam się na zegarku i dwanaście minut po piątej wcale mnie nie cieszy. Noc znowu była taka sobie, między pierwszą a trzecią zaliczyliśmy kilka alarmów i wcale nie były ćwiczeniowe. Chyba idą kolejne zęby.
Moja królowa jest ostatnio w gorszej formie więc chciałbym dać jej trochę pospać. Mały gaduła stoi w łóżeczku i szczerzy wszystkie swoje zęby, pełen energii i gotowy na nową przygodę. Zbieram go pod pachę razem z pieluchą na zmianę i lądujemy w salonie. Szybki serwis, butelka z piciem i bajki. To mu pasuje. Rozsiada się na kanapie, a ja układam się obok, naciągam koc i liczę, że może jeszcze złapię parę minut snu. Telewizor to jedyna pomoc na jaką teraz możemy liczyć, wyrzuty sumienia umarły dwa tygodnie temu.
Wczesny ranek
Chyba udaje mi się w końcu trochę przysnąć, bo budzi mnie przemeblowanie w kąciku z zabawkami. Jest już po szóstej, mam nadzieję, że nie słychać tych hałasów w sypialni. Wstaję i pomagam następcy tronu wybrać do zabawy coś, co nie wypłoszy zwierzyny z pobliskiego lasu. Przykładam się jeszcze do poduszki bo pod kocem jest cieplej, ale ta walka nie ma sensu. Mózg już ruszył w swoją wyprawę i myśli szwędają się po nieprzyjaznych pustkowiach.
Zmieniam bajki na jakiś reportaż podróżniczy i wegetuję tak, próbując zebrać siły. Po kilku minutach w telewizorze pokazują się entuzjastycznie nastawieni do życia ludzie, którzy przekonują, że czas spędzany w tej przymusowej izolacji to dar. Można oglądać filmy, można nadrobić zaległości w czytaniu, można nauczyć się grać na gitarze albo robić przysiady. Nie chce mi się nawet ruszyć ręką, żeby zmienić program.
Z sypialni wychodzi moja królowa. Jest zaspana i potargana, oczy zazwyczaj schowane za okularami teraz są nagie i zmęczone. Mimo wszystko jest w niej jakaś pogoda, nie straciła całkiem swojego blasku. Przysiada się obok i przytulamy się do siebie. Mały następca tronu porzuca swoje zabawki i podbiega, żeby się przyłączyć. Dzień oficjalnie uznaje się za otwarty.
Ranek
Po paru minutach tej terapii wszyscy mamy już dobry humor i energię. Mały rozrabiaka wraca do zabawek, mama rusza nastawić czajnik, a ja po pieczywo. Ubieram się, zakładam ochronne rękawiczki i maskę. Pod klatką spotykam sąsiada z psem.
- Przepraszam za te hałasy, dzieciaki miały WF. - Dorzuca uśmiech z odrobiną wiarygodnej skruchy. – Odrabialiśmy pracę domową.
Sąsiad mieszka piętro wyżej. Poprzedniego wieczoru podkute stado galopowało nam po suficie. Wymieniliśmy dwa uprzejme smsy i zrobiło się spokojniej.
- Wie pan, nauka zdalna - wyjaśnia widząc moje niepewne spojrzenie. - Pan rozumie.
- Jasne, nie ma problemu. - Oczywiście rozumiem, w tych okolicznościach wszyscy musimy się rozumieć. Uśmiecham się pojednawczo. - Nie wiedziałem, że WF też jest zdalny. Myślałem, że historia albo matematyka.
- Matematyka też jest. - Minę ma zbolałą.
- Ciężko idzie?
- Ciężko. Ani nie umiem uczyć, ani nie umiem matematyki.
Machamy sobie ręką na odchodnym i ruszam do sklepu. Dopiero po drodze zaczynam się zastanawiać czy pracy domowej z WFu nie można by odrabiać trochę wcześniej.
Robię szybkie zakupy, na moją rękawiczkę naciągam jednorazówkę i wybieram parę bułek, chleb i warzywa. Nie mogę się uwolnić od myśli, kto przede mną ich dotykał. Da się jakoś zdezynfekować pieczywo? Mam je spsikać roztworem? Przy kasie płatność bezdotykowa i wracam szybko do domu.
Zakupy lądują na stole prosto z torebki. Zdejmuję rękawiczki zgodnie z zaleceniami telewizyjnych i internetowych ekspertów, razem z torebką lądują w koszu. Mycie, płyn dezynfekujący, psikanie. Robimy wszystko, żeby ryzyko było jak najmniejsze. Nawet wierzymy, że to pomoże.
Przy śniadaniu jest wesoło. Rano jest za wcześnie, żeby znać już najnowsze doniesienia. Toczymy nierówną walkę z małym księciem, który odmawia przyjmowania pieczywa, za to chętnie je pomidora i paprykę. Widocznie dzisiejsze śniadanie sponsoruje kolor czerwony. Poprawiamy serem i odrobiną wędliny. O jedzenie dopomina się też kot, ale czeka cierpliwie na swoją kolej.
Późny ranek
Powoli trzeba sobie przypomnieć o pracy. Na szczęście nie jest daleko, trzeba tylko przejść do narożnika salonu. W tym tygodniu moja królowa pracuje na pełnych obrotach, a ja w miarę możliwości. Biura pozamykane, a miła starsza pani z sąsiedniego bloku, która nas wspomagała w opiece nad małym następcą tronu nie ma ochoty ryzykować i prawdę mówiąc my też nie. Niestety nie przysługuje nam dodatkowy zasiłek opiekuńczy więc musimy trochę kombinować. Niby można wziąć urlop, ale nie wiadomo ile to wszystko potrwa. Poza tym lepiej nie znikać na zbyt długo z pracy, może nie być gdzie wracać. W tym tygodniu wypadło na mnie, mam trochę bardziej wyrozumiałych kolegów, a mojej królowej praca dobrze robi na samopoczucie, więc prawie wszyscy są zadowoleni.
Rozkładam laptopa, odzywam się do kogo trzeba i mogę wracać do prawdziwego życia. Mam przesunięte godziny pracy, żeby zapanować jakoś nad rzeczywistością. Najpierw sprzątamy po śniadaniu, potem kolejna zmiana pieluchy i przebieramy się w strój dzienny. Mycie zębów z małym księciem to prawdziwa przygoda, nigdy nie wiesz co umyjesz. Rozkładamy zabawki i zaczynają się rajdy samochodami. Mój mały przyjaciel potrafi się bawić sam, ale lubi żeby w pogotowiu był ktoś do pomocy. Poranek upływa nam sielankowo, potrzebna jest tylko jedna interwencja gdy następca tronu postanawia pomóc w pracy mamusi. Kończy się na przytulaniu, całusie i możemy wracać do rajdów.
Bardzo wczesne przedpołudnie
O dziewiątej trzeba zacząć orientować się w sytuacji. Z laptopem na kolanach przeglądam pocztę i sprawdzam co się dzieje na moim podwórku. Kolega daje znać, że jest problem z generatorem dokumentów. Wiemy gdzie zacząć poszukiwania, ale mój mały następca tronu stwierdza, że rajdy są nudne i postanawia pomóc tacie w pracy. Umawiamy się na spotkanie później.
Włączam znów bajki i staję przy szafce. Tu mój pomocnik nie dosięgnie klawiatury, a potrzebuję dziesięć minut, żeby odbić najważniejsze piłki. W telewizji leci ulubiona lokomotywa więc dziękuję bogom wszystkich wyznań, jakich potrafię spamiętać i z dziesięciu robi się dwadzieścia pięć. W końcu mały przyjaciel urywa się obserwacji i do porządku przywołuje mnie moja królowa. Zabieram go, ale wcześniej obaj dostajemy po całusie. Ona wszystko rozumie. W tej sytuacji i zawsze.
Wychodzi do sypialni, żeby w spokoju zdzwonić się ze swoim zespołem. Właściwie mogłaby tam pracować, ale na dłuższą metę to żadna ochrona przed naszym malcem. Poza tym nie chcemy tam wpuścić pracy i pozwolić się jej zapuścić korzenie. To ostatni bastion jaki nam został.
My zostajemy w salonie. Pora na jakieś owoce, zobaczymy co dziś będzie miało wzięcie. Banan tak, jabłko nie, maliny w każdych ilościach. Poprawiamy serkiem, ale jego jedzenie szybko zamienia się w zabawę we wcieranie go we włosy więc kończymy posiłek. Najwyraźniej głód został pokonany.
Dzwoni kolega, ale w tym samym czasie mój mały następca tronu zaczyna szturmować drzwi do sypialni.
- Sorry stary, złapmy się za pół godziny.
- Nie ma problemu. - Oczywiście rozumie. Wszyscy rozumiemy, musimy być dla siebie wyrozumiali.
Mały przyjaciel nie jest chwilowo zainteresowany zabawkami, ale udaje się go namówić na pościgi. Biegamy sobie wzdłuż i wszerz, byle daleko od drzwi do sypialni. Chichra się jak opętany, a mnie się ten nastrój udziela. Przy którymś okrążeniu zastanawiam się co słychać w mieszkaniu pod nami. Przecież jest środek dnia, nie mieszkamy w rezerwacie. A może pracują zdalnie? Powinienem ich zrozumieć. Zaczyna mi brakować tchu więc przerywamy zabawę. Turlamy małego misia po kanapie i też jest dużo radości.
W końcu moja królowa kończy rozmowę.
- Może napijemy się kawki?
Powinienem korzystać z okazji i pracować kiedy się da, ale może imperium nie zawali się w pięć minut. Poza tym zaczynam odczuwać kolejną noc z przygodami. Siadamy przy stoliku z kawą i paczką delicji. Nasz mały przyjaciel wie co to oznacza i od razu zajmuje pozycję przy szafce, w której ukryte są jego biszkopty. Mamy chwilkę, żeby porozmawiać. U mojej królowej zapowiada się sporo pracy, ale musi na kogoś poczekać. Umawiamy się, że jak będzie miała przestój to zamieniamy się miejscami. Kończymy kawę i oddzwaniam do kolegi.
- Stary, teraz ja mam awarię. Złapmy się za kawałek. - W tle słyszę płacz dziecka.
Oczywiście rozumiem. Roszujemy z królową po raz kolejny.
Przedpołudnie
Mały następca tronu nie ma ochoty na zabawki więc bierzemy książeczki. Czytamy po raz tysięczny wierszyk o słoniu Trąbalskim. Nie mam pojęcia ile z tego rozumie, ale cieszy się jak zwykle. Mnie już nudzi oficjalna wersja więc do załączonych obrazków zmyślam na poczekaniu gangsterską historię nieudanego porwania. Jemu pewnie wszystko jedno, a ja mam przynajmniej złudne wrażenie, że coś zmieniło się od wczoraj.
W połowie wierszyka za ścianą odzywa się wiertarka udarowa. To już trzeci dzień z rzędu. Ktoś w sąsiedniej klatce robi remont. Czynne są tylko sklepy pierwszej potrzeby i magazyny budowlane. Widocznie sąsiad nie pracuje zdalnie, kto wie, może nie pracuje już wcale? Staram się być wyrozumiały, chociaż nie jestem w stanie znaleźć logicznego uzasadnienia. Za pół godziny pewnie przestanie, góra za godzinę.
Kolega oddzwania, ale akurat wtedy mój niezawodny nos ojca podpowiada mi, że mamy sytuację kryzysową. Szybko zmieniamy pieluchę i oddzwaniam.
- Kiepsko nam to idzie. – Trudno mi się z nim nie zgodzić. – Oni się tam trochę dopytują i coś trzeba im podrzucić. Może popracujmy nad tematem solo i zdzwońmy się za godzinę. Zobaczymy co się uda znaleźć i wymyślimy co dalej.
Plan w sam raz, tym bardziej że lepszego nie mamy. Przeciąganie struny też ma swoje granice. Szukam jakiejś bajki, ale nic ciekawego nie mogę znaleźć w telewizji. Z pomocą przychodzi Internet, a ja mogę zajrzeć do pracy. Jest już po jedenastej. Przeglądam pocztę, odbijam piłeczki i próbuję zrozumieć o co chodzi w naszym dzisiejszym problemie. Szukam pomocy w raportach z ostatnich dni, ale wiertarka udarowa przypomina o sobie w krótkich regularnych odstępach. Wbrew wszystkiemu staram się być wyrozumiały.
Z pomocą przychodzi moja królowa. Dostaję w gratisie pół godziny więc chowam się w zakątku biurowym i szukam pomocy w dokumentacji. Mój mały przyjaciel cieszy się z towarzystwa mamy i zaczyna sobie śpiewać w swoim języku. Wtóruje mu sąsiad wiertarką. Zakładam słuchawki i chłostam myśli batem, żeby szły równo i w tym samym kierunku. Udaje mi się utrzymać dyscyplinę przez dziesięć minut. W końcu zdzwaniam się z kolegą i ustalamy co musimy zrobić szybko, a co może poczekać. W międzyczasie zaczynają się odzywać zaległości z początku tygodnia z pytaniami jak idzie. Coraz lepiej, mam nadzieję. Wszystko będzie załatwione, nasi najlepsi ludzie pracują nad tym całą dobę. Po pół godziny zdejmuję słuchawkę i mam wrażenie, że gdzieś pomiędzy moimi uszami kursuje pociąg ekspresowy.
Przegrupowyujemy szyki. I tak z niczym nie da się zdążyć, więc kradniemy z moją królową kolejne dziesięć minut na kawę na balkonie. Mały następca tronu pokazuje nam stado ptaków na drzewie na przeciwko. W zasadzie nie ma sensu pytać co u niej albo u mnie. To samo. Na szczęście u niej spóźnia się klient więc miała trochę darmowych minut. Zastanawiamy się ile czasu będziemy potrzebowali wieczorem, żeby nadrobić zaległości.
Południe
Wracamy do swoich rejonów, królowa do biura, a ja do zabawek. Rozważam wyjście awaryjne z bajkami gdy dostaje smsa od kolegi, że ma trochę czasu teraz, ale mały następca tronu robi się trochę marudny. Znikamy w sypialni i pół godziny później można ogłosić sukces, śpi smacznie zmęczony przygodami.
Pracować czy jeść, oto jest pytanie. Jak się mały śpioch obudzi, nie będzie miał takich dylematów więc ruszam do kuchni. Ignoruję czerwony znaczek na ekranie laptopa, sugerujący że mój szef też chciałby się dowiedzieć jak mija mi ten cudowny dzień.
Drobne decyzje przez parę tygodni zamieniają się w torturę. Ryż, kasza, ziemniaki, makaron, sos, warzywa, mięso, zupa? Nie da się tego jakoś wymieszać, liofilizować, sprasować, zamienić w kapsułkę, którą da się popić wodą? Cokolwiek, byle zaoszczędzić sobie dylematów i czasu. Kiedyś obiad był świętem, teraz jest tylko przeszkodą w pracy. Szybki przegląd opcji i maszyna losująca wybiera makaron z sosem pomidorowym. Szybko sprawnie i na temat, no i mały miś lubi więc wszyscy będą szczęśliwi. W dodatku można usiąść do laptopa kiedy makaron się gotuje a sos dojrzewa na lekkim ogniu.
Makaron z sosem pomidorowym ma też wartość sentymentalną, jego zapach niesie dużo dobrych wspomnień, ale to skojarzenie szybko obraca się przeciwko nam. Raj obiecany stał się rajem utraconym, przynajmniej na jakiś czas. Rozmawiamy o czymś nieistotnym, żeby dać odpocząć głowie. Za ścianą też jest chyba pora obiadowa bo ucichła wiertarka. W pół godziny jest po wszystkim.
Teraz można chwilę normalnie popracować, no prawie normalnie. Siadam przy stoliku w kuchni i dzwonię do szefa. Coś tam wiemy, coś się domyślamy. Wspomina, że ciężarówki już się pakują, a statek odpływa jutro. Dawniej brakujące dokumenty można było dosłać pocztą lotniczą, ale dzisiaj to zupełnie inna sprawa. Nadmienia, że to pilne. Nadmieniam, że rozumiem. Pyta jeszcze o terminy i szacunki. W tej sytuacji mogę mu oszacować wszystko i na kiedy chce, żadna różnica. Dużo rozumie, ale chce żeby zrozumieć i jego. Rozumiem.
Dzwonię do kolegi. W końcu mamy chwilę, żeby porozmawiać. Ja mówię co udało mi się znaleźć i co mi się wydaje, on dokłada swoje. Ustalamy plan działania i kontakt za jakąś godzinę. Muszę też obdzwonić parę zniecierpliwionych osób, które albo się nie zorientują, że je okłamuje, albo będą na tyle miłe, że mi tego nie wypomną prosto w twarz. Może okażą trochę zrozumienia.
Idzie całkiem nieźle, przynajmniej przez pierwsze dziesięć minut, potem za ścianą ożywa udarowy potwór, którego sąsiad kupił na pewno po to, żeby umilać mi takie chwile. Zakładam słuchawki i puszczam coś, co przynajmniej odrobinę stłumi hałas. Mozolnie ale idę do przodu. Ignoruję nowe maile, może dam radę odpisać wieczorem, teraz muszę się skupić na najważniejszym problemie. Naciskam kwadraciki na ekranie, ale muzyka zaczyna przeszkadzać. Kiedy ją wyłączam wiertarka wdziera się w sam środek mózgu i miksuje go na nieprzydatną maź, która za chwilę eksploduje i rozbryzga się na ścianach. Przysięgam, że dowiem się gdzie mieszka zniedołężniała matka sąsiada, znajdą ję, wprowadzę się obok, kupię wiertarkę udarową i zrobię remont.
Wychodzę na balkon i wciągam głęboko chłodne powietrze. Niebo jest czyste, błękitne, bez chmur i śladów samolotów. Za plecami czuję ciepło mojej królowej, przytula się do mnie i pyta czy wszystko w porządku. Teraz już tak. Odwracam się do niej i uśmiecham, śpiewa mi do ucha jakąś piosenkę. Robi się cicho i można wracać do pracy.
Po raz kolejny dogania mnie zmęczenie po nocy. Przy klawiaturze stawiam nadplanową kawę, łudząc się, że coś pomoże i ruszam do ataku. W końcu coś udaje się zrobić, może nie zostanę pracownikiem miesiąca, ale znajduję chyba przyczynę problemu i piszę do klienta, daję też znać koledze. Klient jest zadowolony, kolega mniej. Wszystko da się naprawić, ale potrzeba czasu, a tego teraz akurat mamy najmniej. Umawiamy się, że wszystkie drobne sprawy czekają, a ten temat trzeba załatwić przynajmniej w części. Prosi mnie, żebym to wziął na siebie, bo ma problem z dzieckiem. Rozumie czy nie, wszystko jedno. Biorę.
Popołudnie
Kiedy już się rozpędzam, okazuje się, że minęło więcej czasu niż mi się wydawało. Z sypialni słychać wesołe gaworzenie. Mały następca tronu jest wyspany i radosny, gotów do drugiej rundy. Czyli nie rzuciłem ręcznika w pierwszej?
Rozmawiamy sobie trochę na rozgrzewkę, co się śniło i jak pogoda. Nie mam pojęcia co odpowiada, ale się uśmiecha więc chyba w porządku. Serwis pieluchowy i siadamy do obiadu. Jak zwykle na początku nie jest przekonany, stosuje te swoje chwyty karate i zrzuca jedzenie albo wytrąca łyżeczkę. Ostry z niego przeciwnik. W końcu idzie na współpracę, pomaga przy tym rękami, więc sos pomidorowy pokrywa buzię, dłonie i trochę włosów. Kulminacja przychodzi, kiedy kicha z pełnymi ustami i czerwone kropki lądują wszędzie w okolicy. Wpatrujemy się w siebie przez chwilę i w końcu nie wytrzymuję. Zaczynam się śmiać. Nasza królowa wygląda zaciekawiona ze swojego kącika, patrzy na nas z politowaniem, ale na koniec wysyła jeden z tych lepszych uśmiechów. Kto wie, może ona ma dziś lepszy dzień, a ja gorszy?
Po obiedzie sprzątamy najpierw siebie, a potem kuchnię, tak przynajmniej z grubsza. Do szesnastej jest jeszcze trochę czasu, może coś uda się ukraść. Szukam jakichś bajek w telewizji, ale zamiast tego trafiam na konferencję prasową. Smutny przejęty pan podaje najnowsze statystyki i prognozy. Jesteśmy przygotowani, a będziemy jeszcze lepiej, jak tylko wylądują samoloty. Zakażonych będzie przybywać, kulminacja jeszcze przed nami. Na innym programie szef smutnego pana mówi, że mamy tarczę najlepszą w Europie, potem mówi, że czeka nas kryzys jakiego jeszcze nie było. Nic z tego nie rozumiem. Wychodzi mi, że jest świetnie, a będzie jeszcze gorzej. A może rozumiem? To już wolę jednak nie rozumieć. Znajduję w końcu bajki, ale mały następca tronu słabo się nimi interesuje. Wiertarka już ucichła ale do szesnastej nic nie udaje się zrobić.
W końcu moja królowa kończy swoją zmianę i mam trochę czasu. Zasiadam w naszym biurze i od razu muszę się zmierzyć z trudnymi pytaniami. Szef chciałby wiedzieć jak leci, bo tam po drugiej stronie ktoś się niecierpliwi. Za dużo dokumentów i nie chce im się wypisywać ręcznie. W końcu ktoś złapie za telefon i zadzwoni piętro wyżej. Piętro wyżej zadzwoni jeszcze wyżej i historia powtórzy się aż do piętra, z którego telefony zaczną wędrować w dół. Nabiorą rozpędu potęgowane siła grawitacji i przywalą prosto w jego stołek. Prosi o zrozumienie, chociaż ton prośby jest lekko ukryty, żeby nie rzucał się w oczy. Rozumie, wszystko rozumiem. Newt nie pamiętam co obiecuję.
Przez godzinę udaje mi się popchnąć sprawę do przodu. Niestety czuję przy okazji, żę pękła mi skóra na kolejny knykciu, uczulenie wraca z coraz większym rozmachem. Smaruję wierzch dłoni maścią mojego następcy tronu i wracam do pracy. Zmieniam ustawienia, czytam jedną dokumentację, poprawiam drugą, powinno być dobrze. Wysyłam prośbę o testy, ale po drugiej stronie chyba nikogo nie ma już w pracy. Zostawia mnie to w mocno uwierającej niepewności.
Późne popołudnie
O siedemnastej kończy się oficjalna część tego, co nadal nazywamy pracą. Ubieram się w dres, zakładam maskę i wychodzę. Mamy taką umowę, że każdego dnia jedno z nas wychodzi przewietrzyć się na pół godziny, żeby całkiem nie zgnić w czterech ścianach. Dziś jest moja kolej. Biegnę do lasku, który znajduje się pięć minut spacerem od naszego bloku. Nie spieszę się, dawno nie biegałem i nie specjalnie to lubię. Truchtam sobie między drzewami z maską na twarzy i słuchawkami w uszach, jest cicho i spokojnie. Dawniej lubiłem tu przychodzić, żeby zebrać myśli, teraz żeby przed nimi uciec. Między drzewami widzę psa, a ścieżką na przeciwko idzie para właścicieli. Są bez masek. Ja przyglądam się trochę zdziwiony im, a oni mnie. Czy możliwe, że wszyscy mamy rację?
Trochę dalej mijam opuszczone obozowisko bezdomnego, który mieszkał tu poprzedniego lata, porozrzucane gnijące ubrania i ledwo widoczne resztki spalonego drzewa po ogniskach. Ciekawe co się teraz z takimi dziej? Czy ktoś w tej sytuacji w ogóle się nimi przejmuje? Są imigrantami we własnym kraju, to dobry czas na robienie porządków. Aż dziwne, że zarazy zagrażającej cywilizacji nie przynieśli zarobaczeni barbarzyńcy z bliskiego wschodu.
Łapię lekką zadyszkę i bieg zmienia się w marsz. Myśli nie zgubiły się między drzewami, przebijają się przez głośny oddech i dobijają z każdej strony. Może już to mam? Chodzę do sklepu, w klatce jest ze dwadzieścia mieszkań, sąsiedzi też gdzieś pracują i robią zakupy. Może nawet już miałem, tylko bezobjawowo. Oddech się uspokaja, to tylko bunt organizmu, bo dawno nie biegałem. Jak mam poznać czy coś się dzieje? Podobno krzywa dopiero rośnie i niestety orientuję się co jest po jej drugiej stronie. Podobno separują w szpitalach dzieci od rodziców. Trochę martwi mnie to, że prognoza szczytu co chwilę przesuwa się do przodu.
W końcu wyciągam telefon i dzwonię do rodziców.
- Wy młodzi musicie dbać o siebie, nam to nic nie będzie.
Mogę sobie tłumaczyć, ja jestem tylko dzieckiem więc co mogę wiedzieć o życiu. Prościej byłoby ich przykuć do kaloryfera.
Wybieram numer do znajomego bankstera. Ściągał ode mnie w liceum na matematyce. Teraz zajmuje się przesuwaniem cyferek i w porównaniu do mnie jest o jedno zero do przodu z tyłu. Nie odbiera.
Waham się dłuższą chwilę, ale w końcu wybieram numer do Matki Teresy, jeśli jest zajęta to nie odbierze, a jeśli śpi, to mam nadzieję że wyłączyłą telefon. Odbiera. Głos ma zmęczony i pogodny, jak ktoś kto pogodził się z tym, że życie nie rozdaje samych cukierków o smaku truskawkowym. Znam ją z podstawówki i to ja od niej ściągałem.
Pytam na rozgrzewkę o samopoczucie i o sytuację na froncie. Odpowiada zdawkowo i lakonicznie, ale nie dlatego, że chce mnie zbyć. Jest bardzo zmęczona.
- Wystawisz mi receptę? Skóra na palcach znowu mi pęka.
- Uczulenie wróciło? Za dużo siedzisz w domu. – A jakże, do tego doszedłem już sam. – Wystawię Ci. Używaj też kremu, skóra wysycha od tych środków do dezynfekcji. Postaraj się unikać alkoholu. – Śmiejemy się razem z tej dwuznaczności.
- A jak u was? – pytam w końcu psując dobry nastrój. – Macie kogoś pozytywnego?
- U nas nie ma zakaźnego, jest w wojewódzkim.
- I wszyscy z zapaleniem płuc idą do wojewódzkiego?
Śmieje się, ale z politowaniem nie z radością.
- Zapalenie płuc może mieć różne przyczyny.
- Nie robicie testów?
- Robimy. Dopiero jak wykluczyć inne przyczyny.
- Zabezpieczacie się jakoś.
Milczy dłuższą chwilę, słyszę że krząta się po domu, słychać wodę lejącą się z kranu.
- Teraz wszystko idzie do wojewódzkiego.
- A nie możecie poprosić o przydział?
- Możemy, wtedy i my pójdziemy do wojewódzkiego.
Ona się śmieje, ja milczę. Po chwili milczymy oboje i czuję jak wracają falami zwietrzałe resztki tej platonicznej sympatii która związała nas w dzieciństwie.
- To prawda, że nie wolno wam się oficjalnie wypowiadać?
- Ile ty masz lat? – pyta, ale bez złości. – Teraz nie tylko żyje, ale i umiera się za albo przeciw.
- Dlaczego stamtąd nie uciekniesz? – wypalam, chociaż już wiem, że to bez sensu.
- Wiedziałam na co się decyduję, wybierając studia. Nie leczy się zdrowych ludzi.
Sam nie wiem czy powinienem się wstydzić, ale czuję się dobrze ze swoim bardzo ludzkim egoizmem samozachowawczym. Chciałbym coś rzucić na rozluźnienie, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy.
- A jak coś się będzie z nami działo to co powinniśmy zrobić? Jechać na SOR? Dzwonić po karetkę, do Ciebie?
- Unikaj szpitali. – Mówi całkiem poważnie, poważniej niż do tej pory.
- A jak złamię rękę?
- Mówię serio. Unikaj szpitali, chyba że będzie chodziło o życie.
- Ty nie unikasz.
W końcu się śmieje.
- Nigdy nie myśleliśmy tak samo, więc niech tak zostanie. Dbajcie o siebie.
Życzymy sobie zdrowia.
Ruszam lekkim truchtem w drogę powrotną. W domu magiczny obrzęd oczyszczania i idę pod prysznic. W bawialni, obok kanapy nastroje są nawet niezłe, więc pozwalam sobie na dodatkowe dwie minuty pod strumieniem gorącej wody. Po wyjściu widzę, że następca tronu nadal świetnie się bawi, ale moja królowa jest w trochę gorszym stanie. Oddzwania mój bankster i muszę wybrać. Waham się dwie sekundy, ale jednak odbieram.
- Przepraszam, ale miałem spotkanie. – Mówi z długimi pauzami co parę wyrazów i słychać wyraźny pogłos.
- Nie zwinęliście żagli? To nieprawda, że wszystko się wali?
- Może i się wali, ale to nie powód, żeby zwijać żagle. Na kryzysie też się zarabia.
- Możesz mi podpowiedzieć? Mamy oszczędności, myśleliśmy o jakimś mieszkaniu, wkład własny, te sprawy. Co z tym zrobić, żeby nie stracić teraz wszystkiego? Opłaca się to na coś zamienić?
- A na co byś to chciał zamienić? – Mam wrażenie, że odpowiada, żeby tylko odpowiedzieć. Mówi jeszcze wolniej, a w tle słychać stukanie klawiatury.
- Nie wiem, waluta, obligacje. To ty jesteś ekspertem w tych sprawach.
- Stary, dziś tylko szklana kula jest ekspertem. – Stukanie ucicha i mam wrażenie, że łapiemy kontakt. – Dużo tego masz?
- Jakbym potrafił mieć duże oszczędności, to wiedziałbym co z nimi zrobić.
Znów milczy dłuższą chwilę. Zastanawiam się czy nie zerwało nam połączenia, ale w końcu się odzywa.
- Na razie wszyscy są w czarnej zupie, pytanie kto się pierwszy pozbiera.
- Może my?
- Może. – Rozciąga pierwszą samogłoskę. – Trzęsiemy rynkiem złota i mamy ropę na podwórku, a jak zabraknie to pociągnie nas motoryzacja i przemysł ciężki.
- Ale ten twój kolega z branży mówił w telewizji, że będzie odbicie. V lub U.
- Tak mówił? – Słyszę znów stukanie klawiatury i długość pauz między wyrazami wzrasta proporcjonalnie. – To pewnie będzie.
- Ale V czy U?
- Jak on tak mówił, to pewnie L. – Żaden z nas nie śmieje się z tego żartu.
- No ale przecież tarcza.
- Zobaczymy kto wróci z tarczą, a kto na tarczy.
- Mówił, że najlepsza w Europie.
- No to pewnie najlepsza. – Chyba coś pije, pewnie siedemnastą kawę dzisiaj.
- To czemu euro idzie w górę, a złotówka w dół?
- Nie wiem stary, może w Europie nie oglądają naszej telewizji? – Robi głęboki wdech i chyba przerywa to co robił. – Słuchaj, zasada jest prosta, im mniej masz tym więcej możesz stracić. Zarabiasz w złotówkach, wydajesz w złotówkach, oszczędź sobie zawału. Na razie kreski lecą w dół, może polecą nieruchomości, więc jest szansa, że skorzystasz.
- Wszystkie lecą w dół?
- No, prawie. Bezrobocie wybiera się w górę.
- Jak stracę pracę, to wkład własny mi się na nic nie przyda.
- Może was nie dotknie, nie wszystkie branże się sypią.
- Dużo poleci?
- A kto to może wiedzieć. Trzy, pięć, dziewięć. Poradzicie sobie, jak wasi klienci nie padną będzie dobrze.
Coś mu tam znowu wpada, czy wypada i musi się rozłączyć, co akurat mnie jest na rękę.
Przysiadam się koło kanapy, pomagam budować z klocków domek i poprawić nastrój bo mały rozrabiaka zrobił się trochę marudny, a i jego mama nie wygląda za dobrze. Streszczamy sobie przy okazji rozmowy telefoniczne. U jej rodziny wszystko ok, ale mąż siostry ciotecznej stracił pracę. Jej rodzice mają się dobrze, moi też. Popełniam też błędy, może to przez zmęczenie zrobiłem się taki nieuważny. Najpierw wspominam o szpitalach, martwi się co będzie jak mały książe zachoruje. Zmieniam temat na bankstera, żeby trochę odwrócić jej uwagę. Może spadną ceny nieruchomości, trochę zmyślam bo nie mam o tym pojęcia, ale staram się, żeby brzmiało mądrze. Niestety z rozpędu wspominam o bezrobociu.
- Bardzo? – pyta jakby mimochodem, bo pomaga właśnie zrobić w domku przy naszych kolanach okno.
- Nie wiem, jakieś trzy procent.
- Nie wiem co to znaczy. – Marszczy czoło, a ja brnę, niczym pedagog tłumaczący dzieciom jak naostrzyć nóż.
- To mniej więcej tak jakby wszyscy mieszkańcy Krakowa stracili pracę.
Podnosi głowę i widzę jak strach z jej oczu rozpełza się po całej twarzy, dolna warga zaczyna drżeć, a ja dopiero teraz uświadamiam sobie jak beztroskim potrafię być idiotą. Przytulam ją i czuję jak wilgotnieje mi szyja, tam gdzie są jej oczy, jej ciało drży co chwilę delikatnie.
- Nie przejmuj się, nie mieszkamy w Krakowie.
Wiem doskonale, że ta próba nie ma szans, czasem śmieszą ją głupie żarty, ale teraz można tylko czekać. Nasz mały budowniczy myśli, że to zabawa i wtula się w nas chichocząc głośno. Tak naprawdę nie wiem co się stanie, trzymam ich teraz w ramionach i zaczynam się modlić, żebym nie był żadnym z tych małych procentów, zwłaszcza tych, którymi zajmuje się Matka Teresa. Nie chciałbym też, żeby zaliczyły się do nich te dwie małe osóbki, które właśnie się we mnie wklejają. Dość długo udawało mi się gubić taką myśl, albo przysypywać innymi, ale teraz w tej jednej chwili nie jestem w stanie się bronić. Czuję lekkie szczypanie w kącikach oczu i uświadamiam sobie, że wbrew temu co sobie wmawiałem, wcale nie zapomniałem jak się płacze. Udowodnił mi to mój brat parę miesięcy temu, kiedy zadzwonił tej pamiętnej nocy o czwartej trzydzieści nad ranem.
Wtulam się w nich jeszcze mocniej licząc przy okazji, że łzy wsiąkną we włosy i nikt nie zauważy, jak będzie już po wszystkim. Chwilowo nie mam żadnej podpory ani tarczy i pojawia się myśl, że jeśli miałoby dojść do jakiejś tragedii to wolałbym być pierwszy, bo nie wiem jakbym sobie bez nich poradził. Zaraz potem uświadamiam sobie, że ten mój samozachowawczy egoizm posunął się odrobinę za daleko, bo nie jestem też sobie w stanie wyobrazić, co się stanie z nimi, jeśli nie będzie mnie. Zdecydowanie lepiej będzie, jeśli to ja będę ostatni.
Robię głęboki wdech i postanawiam, że nic się nie stanie, wszystko będzie dobrze. Nikt nie będzie pierwszy, ani ostatni, przetrwamy to razem.
- Nie płacz, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie. Zawsze sobie jakoś radzimy.
Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, ale widocznie jeszcze to wystarcza. Zawsze sobie jakoś radzimy. Moja królowa zbiera się w sobie, a śmiech i figle małego księcia przełamują ostatnie zasieki. Staram się wymyślać jakieś racjonalne argumenty, ale jego technika jest zdecydowanie lepsza. Jej oczy nadal są mokre, ale już uśmiechnięte. Mnie udało się wytrzeć
Burza znika nagle, tak jak się pojawiła. Wracamy do zabawy i staram się za wszelką cenę unikać ryzykownych tematów, gadanie o tym w kółko nikomu nie służy, ale nie jest łatwo przed tym uciec.
Wieczór
Przychodzi pora na wieczorny rytuał. Kolacja jest spokojna, mały głodek je grzecznie, a my staramy się rozmawiać o mało istotnych rzeczach. W sumie mało się odzywamy bo zmęczenie skleja usta i powieki. Potem trochę sprzątania pobojowiska na środku pokoju i można zająć się kąpielą. Usypianie idzie tak sobie, bo mój następca tronu jeszcze by pofiglował, śmieje się, opowiada coś i łapie mnie za nos kiedy kołyszę go na rękach. W końcu natura wygrywa, oddech robi się głęboki, a powieki opadają. On już skończył swoją służbę.
Siadamy w kuchni przy stole i dopijamy resztki herbaty. Nie mamy siły już nawet rozmawiać. Niestety oboje mamy zaległości, a to oznacza, że trzeba wrócić do pracy. Rozpoczyna się wieczorna zmiana w fabryce. Siadam do laptopa i próbuję sobie przypomnieć czym się dziś zajmowałem. Do głowy wraca szalony pomysł z piciem kawy. Nie, za późno, nic nie pomoże. Nad sufitem znów zaczyna się odrabianie lekcji z WFu. Patrzymy na siebie znad laptopów, jak dwoje rozbitków, których szalupa zaczęła przeciekać akurat wtedy, gdy na horyzoncie pokazał się ląd. Nie chce mi się tam iść, ani pisać po raz kolejny.
Zakładamy słuchawki i udaje się jakoś przetrwać ten kwadrans. Nie tak najgorzej. Mózg działa już na autopilocie, siłą woli zbieram wszystko to co wiem i analizuję sytuację. Sprawdzam dane, porównuję, czytam, przeglądam historię i robię testy. Trochę się mylę, ale w końcu udaje mi się poprawić co trzeba. Chyba. Chętnie bym się pochwalił, ale nikt już nie pracuje. Pisze wiadomość do szefa, licząc po cichu, że zauważy godzinę nadania i doceni. Wysyłam powiadomienia, instrukcje i podsumowania. Mam nadzieję, że pamiętałem o wszystkich parach oczu, które powinny to przeczytać. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to jutro rano będzie po sprawie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, jutro rano będę mógł się zająć sprawami, którymi nie zdążyłem zająć się dzisiaj.
Późny wieczór
Moja pani też kończy swoją pracę i siadamy jeszcze na chwilę na kanapie. Włączamy telewizor chyba tylko po to, żeby usłyszeć głos kogokolwiek, kto z nami nie mieszka. Przyklejamy się do siebie i rozmawiamy o podróżach, o miejscach, które odwiedziliśmy i o tych, które zamierzamy odwiedzić. Obiecujemy sobie, że jak to wszystko się skończy to gdzieś się wybierzemy. Nie mamy pewności kiedy i gdzie, ale jedno wiemy na sto procent, będzie tam fajnie.
Ze swojej samotni wypełza też kot, który dziś pokazał się tylko przy obiedzie. Dopomina się odrobiny uwagi i pieszczot. Dostaje mniej niż by chciał i obrażony układa się w drugim końcu kanapy. Mógłby okazać więcej zrozumienia.
Noc
Nie ma pojęcia co było w telewizji. Wyłączamy światła i idziemy do sypialni. Moja pani odpływa bardzo szybko, przyklejony do jej pleców czuję jej głęboki równomierny oddech. Jestem już tak zmęczony, że nie mogę od razu zasnąć. Nie przeczytałem dziś żadnej książki, nie obejrzałem żadnego filmu, nie nauczyłem się grać na gitarze. Nie zrobiłem wielu innych rzeczy, które planowałem na wczoraj, zeszły tydzień czy zeszły miesiąc. Nasze życie zostało wstrzymane, zamrożone w tu i teraz. Jest zapętlone w jedną dobę, która powtarza się w kółko i w kółko już prawie miesiąc i ma trwać przynajmniej następny. Nawet nie ma komu złorzeczyć.
Może nie powinniśmy narzekać? Nic nam nie jest, nadal pracujemy, nadal jesteśmy zdrowi, nadal mamy gdzie mieszkać i nadal mamy co jeść. Może jest nam za dobrze? Ale dlaczego mam ochotę wstać, przynieść z kuchni widelec i zacząć wydrapywać kreski na ścianie obok łóżka?
Zmęczenie zaczyna wygrywać, myśli się gubią i plączą, na szczęście również te złe. Trzeba korzystać, bo sen to ostatni kawałek, który mamy jeszcze tylko dla siebie, to cały odpoczynek, relaks i rozrywka jakie nam zostały. To nasze i tylko nasze królestwo.
Idzie wiosna, noce są coraz krótsze.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

6
Seener pisze: Jestem już tak zmęczony, że nie mogę od razu zasnąć. Nie przeczytałem dziś żadnej książki, nie obejrzałem żadnego filmu, nie nauczyłem się grać na gitarze. Nie zrobiłem wielu innych rzeczy, które planowałem na wczoraj, zeszły tydzień czy zeszły miesiąc. Nasze życie zostało wstrzymane, zamrożone w tu i teraz. Jest zapętlone w jedną dobę, która powtarza się w kółko i w kółko już prawie miesiąc i ma trwać przynajmniej następny. Nawet nie ma komu złorzeczyć.
Tym mnie kupiłeś. Dobry tekst.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

7
Król, Królowa i następca Tronu - powtarzalność dostojnych mian w kolejnych akapitach nuży, jeśli przyjąć, że celujesz w literaturę faktu a nie w prywatny dziennik.
W sumie nieważne czy kreujesz fikcję, czy odtwarzasz realność. Stawiam na to pierwsze. Ślad trudnego czasu pozostanie w opowiadaniu. Czytelnik może się odnaleźć i w tym jest wartość tego tekstu. W definiowaniu szczegółów.

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

8
Co jest fajnego w tym tekście? Zahaczka o życie. Szary, statystyczny sprawozdawca i szary, statystyczny czytelnik. Bez pośredników.
To otwiera różne drzwi.
Nie wiem, czy po obu stronach, ale mnie otworzyło.
Czegoś się dowiedziałem, z czymś się utożsamiłem. Nie odnotowałem żadnego wewnętrznego sprzeciwu.
No to chyba jest OK?

Techniczny detal. Wrotycz dobrze wycelowała, bo to przeszkadza. Kiedy jest długa scena z ograniczoną liczbą aktorów, dobrze jest skorzystać z metody prawniczej, stosowanej przy pisaniu umów. Więc na początek sobie definiujemy - jakoś tam, na przykład: "Następca tronu wychyla swój łepek znad krawędzi łóżka. W skrócie - Następca, komu by się chciało posługiwać pełnym tytułem." Potem bez kombinacji, jakby Następca był imieniem nadanym na chrzcie.
A potem, po przejrzeniu całego tekstu tu i ówdzie wymienia się je na synonimy. Tu i ówdzie. I bez barokowych ozdobników w mianach zastępczych. W pewnym momencie czuje się, po prostu czuje się rozłożenie ciężaru w ścianie narracji, gdy wskazówka jest blisko idealnej równowagi, trzeba przestać.
Aha, jeszcze są do dyspozycji zaimki, ich też dotyczy ten modus operandi.
O.

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

9
Dzięki za uwagi, a zwłaszcza za porady.
Na swoją marną obronę powiem, że chciałem dobrze... :)
Z tym powtarzaniem i mieszaniem dostojnych mian był pewien plan, ale... najwyraźniej nie wyszedł.
brat_ruina pisze: dlaczego nie w publicystykę?
Wrotycz pisze: W sumie nieważne czy kreujesz fikcję, czy odtwarzasz realność. Stawiam na to pierwsze.
W zasadzie niemal wszystko się wydarzyło (powiedzmy, że z jednym wyjątkiem), ale niekoniecznie w takiej kolejności i niekoniecznie w takim kondensacie. Wolę, żeby to miało charakter pewnej historii, a nie pamiętnika, bo mój problem przy Ruinowym to tylko marudzenie.
brat_ruina, zasygnalizowałem Ci conieco w Jeźdźcach, jak znajdziesz chwilę na uwagi, to napisz. Chyba, że chcesz mnie zakonserwować w samozadowoleniu i pozbyć się konkurencji ;).
Leszek Pipka pisze: No to chyba jest OK?
Ten komentarz podoba mi się szczególnie. Nie ma to jak zostawić czytelnika w niepewności. :)

Jeszcze raz dzięki za poświęcenie czasu na czytanie.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

10
Seener pisze:Na swoją marną obronę powiem, że chciałem dobrze... :)
:)

W niczym nie ustępujesz, oba teksty są tak samo ważne, mamy wspólny mianownik
Leszek Pipka pisze: Co jest fajnego w tym tekście? Zahaczka o życie.
Jesteśmy jak hieny.

Gdyby nie Twój tekst nie dałbym części JA3, tak to działa. Kolejności oczywiście żadnej nie ma, ale wydaje mi się, że to teraz Ty powinieneś. Albo ktoś inny...

I bez pośpiechu, nie stajemy też na na zawodach. To są ważne dni, warto je zapisywać, bardzo warto. I dzielić się.

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

13
Wrotycz pisze: Zaznaczenie odrębności niemal nierealnego (baśń - królestwo) czasu pandemii na tle normalności?
Nie wiem czy jest sens to teraz analizować, bo nie wyszło. Chodziło raczej o bezpieczną twierdzę czy zamek odgrodzony murami i fosą od szaleństwa codzienności dzisiejszego świata.
Iwar pisze: Nie traktuj tego jako zarzut, ja po prostu de gustibus.
No to powiedz co lubisz, może coś Ci napiszę ;)
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Czas w czasach zarazy (opowiadanie nieco zainfekowane)

14
Ładnie jest.
Łapankę można zrobić, ale przyznam bezwstydnie, że nie chce mi się. ;) Wiertarka udarowa! Jak ja dobrze bohatera rozumiem! Przeszkadza mi jedno: ta Królowa jest zawsze moja, moja, moja a Młody Człowiek zawsze mały, mały, mały. Może i to są ich najważniejsze dla bohatera cechy, ale żeby je tak w kółko podkreślać przy każdej możliwej okazji? Obie postacie odczłowieczają mi się przez to, tracą samoistność, indywidualność. Małego zostawiłabym przy Księciu, a moją przy Królowej tylko od czasu do czasu, nie ciągle.
Aha, zapomniałabym: dialogi fajne! Pisz dużo z dialogami, IMO one mogą stać się Twoim największym atutem w przyszłości. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”