Faceci w jaskrawej czerwieni [opowiadanie, miękkie SF] P

1
Była godzina pierwsza w nocy. Po niebie przetaczały się kłęby czarnych chmur. Zimny, październikowy wiatr, zawodząc, zrywał liście z przydrożnych drzew i wzbijał je w powietrze. Rzęsisty deszcz bił z szumem o asfalt, tworząc delikatną mgiełkę. Jak mawia się w informacjach pogodowych dla kierowców – warunki drogowe były złe.
A kierowca srebrnego hatchbacka klasy średniej, wracający od szwagra, nie dostosował prędkości do warunków i uderzył w pieszego, który nagle wyłonił się z lasu, gdzieś między Brzeźnem a Strzechowem.
Mniej więcej w tym samym czasie w najbliższej stacji pogotowia ratownik Marek dopadł do dawno wystygłej chińskiej zupki i zaczął jeść. Na oko po trzydziestce, atletycznie zbudowany (choć z zarysowanym brzuszkiem), opalony. Czarne, krótko ścięte włosy znaczyła tu i ówdzie wczesna siwizna. W zmęczonych, podkrążonych oczach można było ujrzeć ślad wielu, zbyt wielu dyżurów.
"Sukces!" – pomyślał, gdy udało mu się zjeść. Dalsze cenne minuty odpoczynku postanowił poświęcić na czyszczenie telefonu ze zdjęć swojej byłej. Widywanie się kilka godzin w tygodniu skończyło się rozstaniem, co było do przewidzenia. Nad jedną, czy drugą fotografią zatrzymał się nieco dłużej, westchnął smętnie, zostawił.
Jego wzrok spoczął na długiej, obitej ciemnozielonym materiałem kanapie. Powoli, po cichu, zerkając to w lewo, to w prawo, jakby nie chcąc prowokować losu, podszedł i położył się. Zamknął oczy i już zaczynał wpadać w objęcia Morfeusza, gdy usłyszał straszne słowa:
– Zbieraj się. Kod pierwszy. Wypadek komunikacyjny w kierunku na Strzechów. Uraz wysokoenergetyczny. – Ze snu wyrwał go Łukasz, lekarz z jego karetki.
– Wrrwamać – Marek zmełł w ustach przekleństwo i zerwał się z wyra. Ruszył w kierunku drzwi, klnąc na czym świat stoi. Łukasz tylko się zaśmiał i pokręcił głową.
Wyjechali w ciemną noc. Wycieraczki dzielnie walczyły z bębniącym o szyby deszczem, żeby zapewnić możliwie dobry ogląd sytuacji na drodze panu Mietkowi – kierowcy z trzydziestoletnim stażem, który w ostatnich latach skończył studium i zdobył uprawnienia ratownika. Po chwili mknęli już przedmieściami, śląc wokół niebieskie blaski. Dźwięki syreny zawodziły złowróżbnie. To znaczy na zewnątrz, bo w środku brzmiały jak odgłosy z "Pac-mana" i nie miały w sobie żadnej grozy. W radiu przestała grać muzyka i rozpoczął się skrót informacji. Prezenter czytał materiał o jakimś morderstwie, nowym podatku i maksimum roju Orionidów. Podobno nad Polską widziano wyjątkowo jasny bolid.
Jechali wolno, kołysząc się na wąskiej, mało uczęszczanej drodze. Łukasz i Mietek mrużyli oczy, starając się przebić wzrokiem zasłonę ciemności i padającego deszczu.
– Widzisz coś?
– Nic nie widzę. Leje.
– Powinniśmy być na miejscu.
– Cholera… Jest! Jest, widzę!
Dostrzegli w oddali sylwetkę człowieka. Machał w ich stronę, światłem latarki sygnalizując swoją pozycję. Wzięli sprzęt, wypadli z wozu i ruszyli w stronę poszkodowanego, który leżał dobre kilkanaście metrów przed samochodem. Ślady hamowania były krótkie.
– Oż w mordę, ale brzydki – mruknął Marek, przystępując do sprawdzania czynności życiowych.
– Mikrognacja, stożkowata czaszka, jakieś… wyrośla kostne? No… taki dysmorficzny trochę – zgodził się Łukasz. – Proszę pana, słyszy nas pan?!
– U mnie sto dziesięć uderzeń na minutę, dwadzieścia oddechów – powiedział ratownik.
– Nie gada do mnie, nie reaguje na bodźce. Nieprzytomny. Źrenice… Popek Monster, normalnie. Jak ja mam tu coś ocenić?
Marek zerknął na całkowicie czarne oczy poszkodowanego. Wzdrygnął się i zaczął rozcinać jego ubranie, wyglądające jak termoaktywna odzież do biegania.
– Urazy – podjął, obmacując pacjenta. – Tu otarcia, tu stabilnie… Klatka piersiowa w porządku. Ciekawostka: ma cztery palce! A z miednicą bardzo źle, ale na zewnątrz nie krwawi.
– Dobra, na dechę go i będziemy się martwić w środku – zadecydował Łukasz.
Razem z panem Mietkiem ustabilizowali rannego na desce ortopedycznej, po czym zanieśli do wozu i ruszyli.
– Osiemdziesiąt na pięćdziesiąt i sto trzydzieści tętna. – Ratownik odczytał wynik z monitora i zaczął przygotowywać wenflon do wkłucia.
– Załóżmy mu dwa kraniki i puśćmy płyny. Musiał pokrwawić do tej miednicy. – Łukasz założył stazę, poszukał żyły. Zdezynfekował odpowiednie miejsce i wprowadził igłę.
– Dobra, robi się naprawdę dziwnie. Ma ciemnozieloną krew.
– U mnie też! – wykrzyknął Marek, podłączając worek z roztworem Ringera.
Łukasz westchnął ciężko, spoglądając na tego osobliwego pacjenta z wielką głową o nietypowym kształcie, małą żuchwą i czarnymi oczami. Teraz także, jak się okazało, z krwią koloru świerkowych igieł.
– Czytałem, że w Kanadzie mieli coś takiego. Gość brał tryptany – rzekł bez przekonania.
– Więc to dysmorficzny biegacz z ciężkimi migrenami? – powątpiewał ratownik.
– No przecież nie kosmita. Podajmy jeszcze levonor i kolejny worek płynu, bo to ciśnienie ma słabe; morfinę, bo go musi nieźle boleć. I pobierzmy krew na badania i krzyżówkę. A ja założę kobrę i puszczę troszkę tlenu.
Lekarz popatrzył jeszcze raz na poszkodowanego. Przechylił głowę i zmarszczył brwi z namysłem. Wyciągnął z plecaka tablet i podłączył do niego głowicę od USG.
– Oho, nowoczesność widzę! – zaśmiał się Marek.
– Chcę sprawdzić, czy jeszcze skądś nie krwawi. – Usłyszał odpowiedź.
“I czy w środku też taki dziwny” – pomyślał Łukasz, nakładając żel na sondę.
W miednicy zobaczył krew, tak jak się spodziewał. Przeszedł na wyższe partie brzucha. Jego oczy rozszerzały się w miarę badania. A żuchwa opadała coraz niżej i niżej. Ratownik przypatrywał się temu w napięciu.
– No? Co tam wypatrzyłeś?
– Ze cztery… chyba nerki. Dwa narządy, których nie rozpoznaję. Jak zajrzałem pod mostek, to serce ma chyba ze dwie dodatkowe jamy. Albo napiszę o gościu doktorat, albo dzieje się tu coś bardzo dziwnego.
– Wiesz… ja zaczynam myśleć, że to naprawdę kosmita.
– Sam jesteś kosmita! – Kierowca zaśmiał się i pokręcił głową.
– Moim zdaniem to niemożliwe, żeby istota pozaziemska była tak podobna do nas – rzekł sceptycznie Łukasz. – Poza tym, mieć technologię pozwalającą na podróże międzygwiezdne i dać się rozwalić srebrnemu passatowi?
– O matko, budzi się!
Oczy ratownika i lekarza zwróciły się na pacjenta. Nawet pan Mietek na chwilę przestał uważać na drogę i zerknął do tyłu. Poszkodowany drgnął niespokojnie i zaczął krztusić się rurką, którą miał w ustach. Łukasz doskoczył i odpuścił powietrze z mankietu i wyjął maskę krtaniową z jego gardła.
– Już, proszę leżeć spokojnie. Miał pan wypadek.
W odpowiedzi usłyszeli ochrypnięty głos.
– Zwolnić ja! Transport powrotny żądanie! – wykrzyczał nieskładnie.
– Widzisz? – Lekarz zerknął na Marka. – Mówi po naszemu, więc raczej nie jest z kosmosu. – Zwrócił się ponownie do rannego. – Ma pan połamaną miednicę, musimy pana zawieźć do szpitala. Proszę się nie szarpać, bo sobie coś pan uszkodzi.
Pacjent zamknął oczy. Personel karetki usłyszał dziwny dźwięk, coś jakby chrobot setek mechanicznych mrówek. Zauważyli czarną masę, która zaczęła znikąd pojawiać się na rękach ofiary wypadku, by następnie zgęstnieć w okolicy sprzączek i rzepów ortopedycznej deski. Potem z rosnącym zdziwieniem zobaczyli, jak jedno zabezpieczenie po drugim puszcza i po chwili poszkodowany staje przed nimi, niespodziewanie stabilnie jak na kogoś z połamaną miednicą.
– O cholera. Jeszcze jakieś wątpliwości?! – rzucił ratownik, zdenerwowany.
Łukasz uniósł dłoń w kierunku, jak przyjęli, kosmity, w uspokajającym geście.
– Usiądź, musimy cię przebadać! Miałeś poważny wypadek!
Podczas gdy obcy był skupiony na lekarzu, Marek napełnił strzykawkę relanium. Z przerażeniem w oczach zamachnął się, wbił igłę w udo osobliwego pacjenta i wprowadził cały lek.
Kosmita warknął i zdzielił go na odlew. Był zaskakująco szybki. Stawał się silniejszy z każdą chwilą. Uspokajacze najwyraźniej nie działały. Łukasz rzucił się na niego, próbując obalić. Zwarli się i przez chwilę siłowali w uścisku.
– Warunek: wy mnie wypuścicie! Jeśli nie: agresja konieczna! – wykrzyknął obcy łamaną polszczyzną. Na potwierdzenie groźby, czarna, metaliczna masa uformowała płynną rękawicę wokół jego ręki i błysnęła groźnie elektrycznością. Światło w karetce przygasło na chwilę.
Naraz poczuli szarpnięcie, gdy pan Mietek skręcił gwałtownie. Wszyscy znajdujący się z tyłu wozu, padli na podłogę. Lekarz skorzystał z okazji i spróbował siąść na kosmicie.
– W pasy go!
– Łukasz, zostaw! – wrzasnął Marek. – Odwieźmy go i po kłopocie.
W tym momencie obcy chwycił swojego przeciwnika pod pachy. Światło na chwilę ponownie przygasło, a z rąk pozaziemskiej istoty wystrzelił błysk wyładowania. Łukasz osunął się na ziemię bezwładny.
– Coś ty zrobił, durny alienie! – Marek minął kosmitę, rozpiął kurtkę kolegi i rozerwał koszulkę, po czym sięgnął po łyżki defibrylatora. Trzęsącymi się rękoma nałożył na nie żel i umieścił na klatce piersiowej lekarza. Szybki rzut oka na monitor – migotanie komór. Strzelił energią stu pięćdziesięciu dżuli. Skontrolował rytm – Łukasz szczęśliwie znów “miał zatokę”. Ratownik sprawdził jeszcze tętno na szyi i liczbę oddechów. Wyglądało na to, że zareagował w porę. Odetchnął głęboko.
Kosmita patrzył na to przez chwilę i chyba nawet się uśmiechnął. Podszedł na przód karetki i dotknął karku pana Mietka. Ten zamarł i zahamował.
– Wracanie.
– Ja–jasne szefie.
Po czym zawrócił wóz i ruszył w kierunku na Strzechów.
Jechali bez sygnałów. W środku furgonu było już niemal spokojnie. W każdym razie nikt nie wykonywał gwałtownych ruchów. Obcy miał cały czas kierowcę w zasięgu. Łukasz leżał na noszach z podłączonymi płynami, zamonitorowany i wracał do siebie po krótkotrwałym zatrzymaniu krążenia. Marek dzielił uwagę między doglądaniem go, a pilnowaniem przybysza z kosmosu. Ten z kolei rzekł tonem, który chyba miał być uspokajający.
– Wy spokojni, ja spokojny. Misja badawcza: skąd podobieństwo gatunków inteligentnych.
Ratownik pokiwał głową
– Tak sobie właśnie myślałem, że coś bardzo nasz jesteś, jak na kosmitę.
– Hipotezy: wspólne pochodzenie lub wymuszające ekologiczne optimum.
– Zostawię ci swój numer, to mi dasz znać, do czego doszliście – westchnął ciężko.
Obcy spojrzał na niego badawczo, długo, swoimi czarnymi jak otchłań oczami.
– Jeśli chęć, możliwość powrotu z nami. Pozaziemskie y… pogotowie. – Kąciki ust uniosły się w wystudiowanym uśmiechu.
Marek zamrugał ze zdziwieniem. W pierwszym odruchu chciał wyskoczyć z samochodu jeszcze podczas jazdy, byle nie dać się zabrać na pokład kosmicznego statku. Po chwili jednak zaczął intensywnie myśleć nad swoim niewesołym położeniem. Spał, albo pracował, a kokosów z tego nie było. Zostawiła go dziewczyna. Tylko patrzeć, jak zacznie podupadać na zdrowiu przy tym trybie pracy. A ten gość z gwiazd wydawał się o niebo przyjemniejszy od jego obecnego dyrektora.
Ratownik wyciągnął rękę w kierunku obcego i skinął lekko.
– A wiesz? Zgoda.
Kosmita spojrzał, przechylił nieco głowę. Przypomniawszy sobie najwyraźniej z przygotowań do misji, co taki gest oznacza u Ziemian, uścisnął dłoń człowieka. Tak pierwszy kontakt stał się zarazem pierwszym kontraktem.
Pan Mietek i Łukasz zadarli głowy, spoglądając na odlatujący statek, który okazał się być klasycznym latającym spodkiem. Dziwny pacjent zabrał ze sobą ich kolegę, na którego czekała świetlana przyszłość kosmicznego ratownika, albo mroczny los ludzkiego niewolnika. Przedłużającą się ciszę przerwał zafrasowany głos Łukasza.
– Tylko co ja teraz niby wpiszę w papiery?

Faceci w jaskrawej czerwieni [opowiadanie, miękkie SF] P

2
Przyzwoite opko! Jest pomysł, humor, rażących kiksów nie widać. Siedzę w pracy i gapię się w niebo. Może powrócą? :)
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”