U nas za stodołą – 2 – Dziadek
Oczekiwanie na rozmowę z głową rodu wzbudzało we mnie coraz większy niepokój. Dziadek utkwił mi w pamięci jako człowiek o szorstkim sposobie bycia i osoba kierująca się swoimi zasadami. Coraz bardziej mnie nosiło. Opona motocykla aż prosiła się o kopniaka.
– Nie przeszło ci – stwierdzi mężczyzna stojący za mną. – Pietrzak powiedział, że jakiś dawca u mnie przed chałupą stoi.
Odwrócenie się wiele mnie kosztowało, jednak to nic w porównaniu z próbą zapanowania nad emocjami.
– W tym ubraniu nie wyglądam jak dziewczyna.
– No. A te gacie to z plastiku są?
Odruchowo spojrzałam na plamę. Była ledwo widoczna.
– Dziadku, to specjalny materiał na odzież motocyklową.
– Specjalny... W mieście wszystko jest specjalne – kpił.
Nie spodziewałam się, że przywita mnie z otwartymi ramionami, ale ton jego głosu bolał niemal fizycznie. Brak choćby cienia uśmiechu nie sprzyjał spotkaniu po latach. Niezręczne milczenie, świdrujący wzrok i ta rosnąca gula w gardle. Ściana między nami ani drgnęła.
Powolnym krokiem zaczął iść za stodołę. Jego przygarbiona postać przypomniała mi, że nie zdążę się zestarzeć. Na mojej głowie nie będzie siwych włosów, a na twarzy zmarszczek. Nie poznam wnuków.
Dziadek usiadł na ławce.
– Po co przyjechałaś?
– Stęskniłam się za wami.
– Tak? – Uniósł ze zdumieniem brwi. – Potrzebujesz pomocy?
– Nie, skąd – czując na sobie ciężar jego spojrzenia, dodałam – nie, nie potrzebuję.
Moja maska odchodziła jak kora z jabłoni.
– To po co tu przyjechałaś?
Zabolało. I słusznie.
– Mam urlop i... i chciałam odwiedzić wreszcie tatę.
– Długo ci z tym zeszło.
Czułam się coraz gorzej. Mdliło mnie.
Zagrzmiało, oboje spojrzeliśmy w niebo. Nadarzyła się okazja, aby zejść ze sceny.
– Wiesz co? Pojadę teraz i wrócę na obiad.
Zanim zdążył zaprotestować, byłam już poza zasięgiem jego głosu.
Tak wyglądało moje pożegnanie z dziadkami.
U nas za stodołą – 3 – Tata
Wpatrywałam się w srebrne literki nagrobka. Wiatr smagał mokrą od łez twarz. Wszystkie lata na wygnaniu, które sama sobie zafundowałam, straciły znaczenie. A jednak robiłam to kolejny raz.
– Tato, uciekłam. Znowu. Wiesz, teraz rozumiem, czemu chciałeś mojej pomocy. – Otarłam twarz zewnętrzną stroną dłoni. – Pamiętasz Reksia? Na pewno pamiętasz. Byłam zła na dziadka, że go zabił. Wziął to na siebie i mu pomógł. Zrozumiałam to dopiero, gdy ty... gdy ty umierałeś. Prosiłeś mnie o pomoc. Prosiłeś o coś, czego nie umiałam zrobić. Nawet dla ciebie nie umiałam... Zrozum, nie mogłam cię zabić. – Dotknęłam pomnika. – Nie chciałam być taka jak dziadek. Nie chciałam ci tak pomagać.
Kila prób zmówienia modlitwy spełzło na niczym. Gdy rozbrzmiały dzwony, a zegar wybił trzynastą, wiatr przybrał na sile. Przeganiał kolejne sekundy.
– Teraz już wiem, że umieranie nie jest łatwe. Niedługo się spotkamy, tato.
– Teraz już wiem, że umieranie nie jest łatwe. Niedługo się spotkamy, tato.