Danny Blunt otworzył oczy. Zwisająca z sufitu samotna żarówka ledwie oświetlała środek pomieszczenia. Siedział przywiązany do krzesła. Ciasne więzy nie pozwalały na najmniejszy ruch. Powietrze było lepkie, wilgotne. W ustach czuł metaliczny posmak krwi.
Nagle drzwi otworzyły się i z rosnącej smugi światła wyłonił się wysoki, barczysty mężczyzna w szarym płaszczu. Na głowie miał kapelusz, klasyczną fedorę z wklęsłą fałdą pośrodku. Jego oczy lśniły niczym lód.
– Nie wiem kim jesteś, po prostu mnie zabij – powiedział Danny. – Bicie niczego nie da. Mam upośledzony system nerwowy, nie czuję bólu.
– Jestem Lex – odparł mężczyzna. – Zedrzemy warstwę ochronną.
Podszedł, wyciągnął brzytwę, starą z ręcznie zdobioną rękojeścią. Błysnęła klinga, powoli przyłożył ostrze do policzka Danny'ego. Na skórze wykwitła kropla krwi.
– Kiedyś myśleliśmy, że wystarczy zabijanie takich ja ty, jednak bądźmy szczerzy. Śmierć jest łatwa, bezpieczna i oznacza koniec. – Lex popatrzył na swoje odbicie w zimnej stali ostrza. – Podręcznikowym przykładem byłyby tortury, rażenie prądem, cięcie, miażdżenie, odcinanie członków, wsypywanie soli w puste oczodoły, wtykanie opiłków żelaza w dziury po wyrwanych zębach. Wet za wet, ale tak naprawdę ogranicza nas tylko wyobraźnia.
– Po prostu mnie zabij – powtórzył Danny.
Lex pokręcił głową. Drzwi otworzyły się, zalewając pokój falą światła. Do środka wszedł mężczyzna w szarym płaszczu. Na głowie miał kapelusz. Prowadził kilkuletniego, zapłakanego chłopca.
– Myślałeś, że nie znajdziemy? – spytał Lex. – Że ukryjesz syna w zakamarkach pamięci?
– Tylko nie on. – Danny szarpał się, patrząc na przerażone dziecko. – Proszę, nie jest niczemu winien.
– Jesteś nasz i mamy prawo to zrobić. – Lex wyrecytował pozbawionym emocji głosem. – Ty. Rzeźnik z Anaheim nie rozróżniałeś. Mordowałeś mężczyzn, kobiety, dzieci. Zaszlachtowałeś pięćdziesiąt sześć osób. Oni też mieli bliskich, którym teraz zapłacisz.
Przed oczami Danny'ego stanęły ofiary. Prosiły, błagały, ale upojony przemocą nie reagował, wymuszał ból. Metodycznie krok po kroku.
Lex odwrócił się i zadał cios, czyste, kliniczne cięcie. Z gardła dziecka trysnęła krew. Ciało chłopca upadło bezgłośnie, zagłuszone przez krzyk, który przypominał wycie rannego zwierzęcia.
***
Siedzący przed rzędem monitorów kontroler zauważył migającą czerwoną kropkę. Na elektronicznym wyświetlaczu umiejscowionym przy ciemnym ekranie widniały cztery zera. Nacisnął przycisk, przełączył rzeczywistość. Obiekt spał w komorze, odczyty w normie. Wszystko w porządku – pomyślał. Pstryknął kolejny guzik i odliczanie ruszyło od nowa. Omiótł wzrokiem resztę zegarów, później wstał, podszedł do stolika. Expres do kawy z nierdzewnej stali był duży, błyszczący. Tuż nad miejscem na kubek miał wygrawerowany napis: Specjalny Zakład Penitencjarny.