Żarcik [P]

1
Młody w robocie zawsze ma pod górę. Nie dość, że dwunastogodzinne zmiany, to jeszcze na początek same nocki. To znaczy popołudnie, wieczór i nocka. Od szóstej do szóstej.
— Nie będzie aż tak źle, zobaczysz. — Matka pogłaskała go po bujnej blond czuprynie. Podświadomie czuła niepokój. A on? Z jednej strony cieszył się, że znalazł wreszcie pracę, a z drugiej perspektywa nieprzespanych nocy nie napawała go entuzjazmem. Odpychał tę natrętną myśl, ale wracała. Chyba, tak zwyczajnie po ludzku, bał się.
Uspokoiły go wpatrzone weń szmaragdowe źrenice. Bezgranicznie ufał matce, a powiedziała przecież, iż wszystko będzie w porządku.
W znalezieniu pracy pomogła mu grupa inwalidzka. Nie dosłyszał na jedno ucho, prawa noga krótsza o sześć centymetrów, słaby wzrok. Nauczyciele nie uznali go za zbyt bystrego, więc edukację zakończył w szkole podstawowej. Zdobycie jakiegokolwiek fachu kończyło się fiaskiem.
Dziś dwudziestodwuletni mężczyzna w okularach, jak denka słoików, w butach ortopedycznych przywdział uniform ochroniarza w supermarkecie. Matka pękała z dumy, kiedy prasując koszulę, ostrożnie gładziła logo firmy.
Do pracy przyszedł dwie godziny wcześniej. Kierownik zmiany powitał go prawdziwie męskim uściskiem dłoni. Podeszli do pulpitu ustawionego przy głównym wejściu na halę sprzedaży.
— To jest Stefan. Wprowadzi cię w obowiązki. — Niemal błagalnie spojrzał na postawnego, mocno zaawansowanego wiekiem mężczyznę. — Jestem pewien, że się polubicie.
Stefan wbił wyblakły wzrok w te wszystkie miejsca, które młody chciał schować.
— Jak masz na imię?
— Andrzej. — Wyschnięte gardło wydało z siebie wibrujący skrzek. Czuł, że noga stawała się krótsza, szkła grubsze, przekonany, że skrzywił twarz w uśmiechu idioty.
Wprowadzenie do obowiązków nie należało do przyjemnych. Stefan szorstko skupiał się na zadawaniu pytań, a słysząc tylko pomrukiwania zamiast odpowiedzi, kiwał głową, marszcząc pogardliwie usta.
— Dobrze chłopaku, stań tu i obserwuj ekrany monitorów. Patrz uważnie, czy towar z półek trafia do koszyków, czy do kieszeni. Tu masz plan. — Rzucił na blat pulpitu zalaminowaną kartkę. — Każdy regał ma swój numer. Jest też opisany rodzaj asortymentu. Zobaczysz kradzież, zgłaszasz przez krótkofalówkę. My załatwiamy resztę. Zrozumiał?
Młody przytaknął pospiesznie i spojrzał na ekran podzielony na małe kwadraciki. Każdy z nich przedstawiał inny obraz. Zaczął je liczyć, choć wcale nie musiał. Kwadracik w prawym dolnym rogu oznaczony był liczbą dwadzieścia pięć.
Już po kwadransie wpatrywania się w każdy punkt równocześnie, spanikował. Obraz rozmył się, okienka zlały w jedno. Nie miał pewności, czy jest obserwowany. Bał się przetrzeć oczy — to mogła być przecież oznaka słabości. A co, jeśli okaże się, iż powiedzą mu: „Nie nadajesz się. Idź do domu”. Nie może zawieść mamy. Z całych sił próbował odzyskać ostrość widzenia.
Dźwięk alarmu wywołał poruszenie. Krzątający się w holu kasowym kupujący nerwowo rozglądali się wokół. Andrzej jak przez mgłę dostrzegł szamotaninę. Chwilę potem Stefan i drugi ubrany w jasny podkoszulek mężczyzna zaczęli się zbliżać. Między nimi unosił się, trzymany pod ramiona, kilkunastoletni chłopak. Ochroniarz tajniak pogroził pięścią i dotknął ucha. Andrzej namacał słuchawkę krótkofalówki. Pomylił się. Zapomniał o jednostronnym niedosłuchu.
Kierownik zmiany wyrósł jak spod ziemi.
— To nasz detektyw sklepowy. Kiedyś niezły policyjny śledczy. Mówimy na niego aktor. Nawet zawodowy świeca* nie ma z nim szans.
Andrzej ośmielony pogodnym usposobieniem szefa zapytał:
— A Stefan?
— To z kolei były antek**. Ustrój się zmienił, emeryturę mu zabrali i jest z nami.
Chwilę stali w milczeniu. Młody wrócił do monitora.
— Miej się na baczności. Stefan cię obserwuje. A to nic dobrego.
Andrzej uśmiechnął się i pokiwał twierdząco głową. Przełożył słuchawkę do sprawnego ucha.
 
Wieczór minął spokojnie. Pół godziny przed zamknięciem sklepu przygaszono oświetlenie. Ostatni klienci opuszczali linię kas. Serce młodego przyspieszyło. Kierownik zmiany podszedł sprężystym krokiem. Przez ramię miał przewieszoną kurtkę.
— No kolego. Za chwilę zostaniesz sam. Pamiętaj, co godzinę masz odbijać swoją obecność przy punkach kontrolnych. Dokładną trasę obchodu masz na półce stanowiska monitoringu. — Przyłożył otwartą dłoń do czoła w geście salutu i odszedł.
 
Zbliżała się północ. Pamiętał z dzieciństwa, jak mama mówiła, że godzinę duchów najlepiej przespać. Potwory omijają śpiącego człowieka. Zamknął oczy, zaciskając mocno powieki. Starał się uspokoić. „Tu nikogo nie ma — jestem sam”, mówił do siebie, jednak ta myśl tylko potęgowała przerażenie.
Otworzył oczy. Ciemność. Nie mógł opanować drżenia rąk. Z trudem chwytał powietrze. Serce niebezpiecznie zbliżyło się do tchawicy, gdy w kilkunastu miejscach rozbłysły nikłe zielonkawe łuny oświetlenia awaryjnego. Ciałem wstrząsnął dreszcz. Po szybie lodówki z nabiałem przemknął cień. Bardziej to poczuł, niż zobaczył.
— Kto tu… — słowa uwięzły mu w gardle. Snop ostrego światła uderzył w paletę z karmą dla psów. Strumień rósł, obejmując coraz większy obszar. Na szczycie wyspy*** stał nagi mężczyzna. Jego brzuch falował, rytmicznie poruszające się biodra okrywała spódniczka baletowa. Ukryte pod gęstym zarostem usta poruszyły się.
— Zabawimy się chłopcze?
Mózg wysłał ciału sygnał. Młody szarpnął się do tyłu. Mięśnie posiadły nadludzką siłę. Kilka susów i nabrał szaleńczego pędu. Biegł, nie widząc, nie słysząc, nie czując. Nagłe uderzenie tylko nieznacznie stłumiło impet. Przekoziołkował w kierunku narożnika regału. Wystrzały miażdżonych opakowań zagłuszyły trzask pękającej czaszki.
***
— No to masz ten swój żarcik, kurwa. — Detektyw sklepowy pewnym ruchem oderwał sztuczną brodę. Stefan drżał. Na siatkówce oczu zastygł obraz strużki krwi, torującej sobie drogę w kałuży mleka.
 
* Świeca — członek gangu kieszonkowców, którego zadaniem jest rozpoznawanie w tłumie policjantów ubranych po cywilnemu.
** Antek — antyterrorysta, funkcjonariusz oddziałów policji ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej.
*** Wyspa — ekspozycja towaru w głównych alejkach galerii handlowych.

Żarcik [P]

2
Ogólnie niezły tekst. Podoba mi się forma, podobają mi się opisy zdenerwowania i zamotania Andrzeja, niepewność w pracy, świadomość własnych niedomagań. Masz niezły styl, transparentny i nieprzesłaniajacy treści, zdania mają miły rytm.

Wykrzaczyłeś się jednak na kilku szczegółach. Mam wrażenie, że nie zawsze zastanawiasz się, co tak naprawdę znaczy to, co napisałeś.

Przede wszystkim zielone źrenice. Zastanów się, bo jestem pewna, że sam wymyślisz, co z tym jest nie tak, a błąd się zakamuflował w tekście przez nieuwagę.

Dalej: każde zdobycie fachu kończyło się fiaskiem.
Co chcesz przez to powiedzieć? Bo ja mam wrażenie, że Andrzej nie mógł znaleźć pracy. Każda próba zdobycia pracy kończyła się fiaskiem. Fachu nie próbował nawet zdobyć, bo skończył tylko podstawówkę. Zdobycie fachu to nie to samo, co znalezienie pracy. Fach można zdobyć np. poprzez ukończenie technikum i praktyk zawodowych. Poza tym mówisz o zdobyciu, a nie próbie zdobycia. Jeśli każde zdobycie fachu kończyło się fiaskiem to znaczy, że Andrzej zdobył w życiu już kilka fachów. Kiedy miał na to czas, skoro jest ledwie ledwie letni?

Pogardliwie marszczenie ust: też mi się nie widzi. Chyba tylko naprawdę niezły mim po latach ćwiczeń jest w stanie zmarszczyć usta. Marszczenie to nadawanie czemuś "falującego", pogiętego kształtu.

Przyłożył otwartą dłoń do czoła w geście salutu. Tu już jest podwójny problem, bo raz, że każdy doskonale wie, jak wygląda salut i wystarczyło napisać "zasalutował" (można było dodać, że po amerykańsku) a dwa, że przykładanie otwartej dłoni do czoła kojarzy się raczej z facepalmem i taki wywołało u mnie obraz. Zatem opisałeś to nie tylko niepotrzebnie, ale jeszcze w dodatku źle.

Nie podoba mi się też, że mięśnie posiadły nadludzką siłę. Mają, jaką mają. Adrenalina może ją odblokować.

Teraz innego rodzaju problem:

Opis ucieczki Andrzeja: Jeśli bardzo skrupulatnie wymieniasz zdarzenia i czynności w danej scenie, to czytelnik naturalnie zakłada, że wymieniasz wszystkie. Andrzej najpierw szarpie się w tył, a potem zaczyna biec. Ja wiem, że w międzyczasie musiał się odwrócić, ale czytając tak drobiazgowo opisaną scenę pozwalam, by moja wyobraźnia posilkowała się informacjami podanymi przez narratora i widziała tę scenę prowadzona przez narratora. Przy takim opisie widzę chłopaczka biegnącego tyłem, potem następuje "ale chwila, to bez sensu", muszę wyjść z tekstu, stanąć poza nim, zastanowić się i dopiero mogę czytać dalej. Wystarczyło dodać wzmiankę o odwracaniu się, a płynność nie byłaby zaburzona.

No i opis wypadku. Dlaczego Andrzej przekoziołkowal? Wpadł na trampolinę? Katapultę? Ludzie nie koziołkują sami z siebie. No i zmiażdżone opakowania. Jeśli były na tyle miękkie, że ciało Andrzeja je zmiażdżyło, to znaczy, że nie mogły rozłupać mu czaszki. No i jakie wystrzały? Wpadł na stand z balonami? Ale balonów się nie miażdży... Drożdżowe ciasto w tutce? Ale ono nikogo nie zabije... Co tam się stało? Bo na moje oko mamy tu przypadek lokalnego zawieszenia praw fizyki albo autora, który nie wie, co znaczą wyrazy "wystrzał", "miażdżyć" i "koziołkować".

Ogólnie jednak tekst oceniam na plus. Ciekawa makabreska. Gdyby dłużej poleżakowała i gdybyś zastanowił się nad niektórymi sformułowaniami, byłoby naprawdę nieźle.

Added in 6 minutes 47 seconds:
A, no i siatkówka oczu. Wystarczy siatkówka, żaden inny organ nie ma siatkówki.

Żarcik [P]

3
Napisane sprawnie, czyta się przyjemnie, tylko sama fabuła niezbyt... No cóż, ani puenta ani sam tekst nie wzbudziły zachwytu. Napisz o czymś ważnym, czymś co zainteresuje. Acha - i sam model pracy ochroniarza w supermarkecie wzięty za przeproszeniem z czapy.

Pozdrawiam.

Żarcik [P]

4
Zgrabnie napisane. Przyjemne w odbiorze. Nie byłbym tak surowy jak MargotNoir.
Mane Tekel Fares pisze: Zdobycie jakiegokolwiek fachu kończyło się fiaskiem.

Dopuszczalne. Chłopak mógł próbować bez powodzenia skończyć jakieś kursy.
Mane Tekel Fares pisze: Pamiętał z dzieciństwa, jak mama mówiła, że godzinę duchów najlepiej przespać.
Zasnąłby ? Podczas pierwszej nocy w pracy, skoro co godzinę miał robić obchód?
Mane Tekel Fares pisze: Biegł, nie widząc, nie słysząc, nie czując. Nagłe uderzenie tylko nieznacznie stłumiło impet. Przekoziołkował w kierunku narożnika regału.
Nie czuję "zgrzytu". Przekoziołkował, bo się potknął. Wiem o czym piszesz, nie sposób zapomnieć 6 tygodni w gipsie ;)

Jedyny słaby punkt : Nie podobają mi się żarty z niedowidzących Andrzejów. Nie i już! :)
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman

Żarcik [P]

5
AndrzejQ,
Dopuszczalne. Chłopak mógł próbować bez powodzenia skończyć jakieś kursy.
OK, ale nadal to byłyby próby zdobycia (ewentualnie zdobywanie) a nie zdobycie. Jeśli zdobycie się fiaskiem kończyło (czyli fiasko następowało w wyniku zdobycia fachu) to znaczy, że chłopak ten fach zdobył.

https://sjp.pwn.pl/sjp/koziolkowac;2474755.html
https://sjp.pwn.pl/sjp/;2510394
Nie wątpię, że upadek w czasie biegu może się skończyć poważnymi obrażeniami, ale koziołkowaniem?
Nie jestem pewna, czy tak samo rozumiemy to pojęcie. Jak dla mnie to, co napisał autor oznacza, że Andrzej odbiwszy się od jakiejś powierzchni wykonał obrót o co najmniej 360 stopni i to najprawdopodobniej "przez głowę" (czyli innymi słowy zrobił przewrót w przód), a nie wokół osi ciała czy przez ramię. A Ty jak to rozumiesz?

Wiem, że nie powinno się dyskutować z cudzym komentarzem, ale ze ostatnio sama walczę z niezrozumiałością pozwoliłam sobie podrążyć.

Żarcik [P]

6
MargotNoir pisze:
OK, ale nadal to byłyby próby zdobycia (ewentualnie zdobywanie) a nie zdobycie. Jeśli zdobycie się fiaskiem kończyło (czyli fiasko następowało w wyniku zdobycia fachu) to znaczy, że chłopak ten fach zdobył.

Nie wątpię, że upadek w czasie biegu może się skończyć poważnymi obrażeniami, ale koziołkowaniem?
Nie jestem pewna, czy tak samo rozumiemy to pojęcie. Jak dla mnie to, co napisał autor oznacza, że Andrzej odbiwszy się od jakiejś powierzchni wykonał obrót o co najmniej 360 stopni i to najprawdopodobniej "przez głowę" (czyli innymi słowy zrobił przewrót w przód), a nie wokół osi ciała czy przez ramię. A Ty jak to rozumiesz?
MargotNoir, jakakolwiek Twoja dyskusja z moimi komentarzami jest dla mnie zaszczytem i nauką.

Jeśli chodzi o fiasko, masz rację. Zakładając, że szczegółowo drążymy słowo po słowie w tym zdaniu.

Koziołek. Myślę, że w tym przypadku winna jest Twoja kamera. Wyobrażasz sobie, że ten przewrót następuje w pozycji wyprostowanej i wtedy rzeczywiście jest to nieco karkołomne. Ale może Andrzej potyka się i upada - wygląda to jak taki zwyczajny fikołek. Czyli zupełnie niegroźnie. Gdyby nie uderzenie głową w róg palety zapełnionej kartonami z mlekiem.
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman

Żarcik [P]

7
Na wstępie pragnę podziękować za wszystkie dotychczasowe opinie.
Można się spierać, czy aby wykonywać jakąś pracę potrzebna jest szkoła, kurs, czy tylko predyspozycje podawacza cegieł. Ale co do zasady będzie to "próba". Margo ma 100% racji w swojej wypowiedzi, że szkoda przewracać się na kamykach. Eh, te źrenice, jakież one wszystkie do siebie podobne.
Mnie najbardziej martwi aktualnie to, iż ten tekst trochę odleżał i poprawiałem wczoraj. Dużo przede mną. I bardzo dziękuję za otwieranie oczu.

Żarcik [P]

8
Nie tak najgorzej jak na początek.
Tekst przejrzysty i czytelny. Jak kiedyś poczujesz wiatr w żaglach to pewnie pozwolisz sobie na więcej fantazji :)
Na razie jeszcze nie porywa, ale przynajmniej nie "kaleczy oczu".
Na takie drobiazgi jak kolor tęczówki czy wybór pomiędzy przekoziołkował, a (powiedzmy) poturlaniem się z czasem zaczniesz odruchowo zwracać uwagę.
Często nie ma "jedynie słusznych" wyborów, ale im lepiej wybierzesz, tym więcej przyjemności z czytania ma potem czytelnik.
Wszystko do wyćwiczenia, choćby w pojedynkach na tym forum.
To czego mi najbardziej brakuje, to pomysłu, o czym pisać.

Niepełnosprawny facet, który ma w życiu pod górkę, zginął na skutek nieszczęśliwego przypadku.
Nie trzeba nikogo zabijać, żeby opowiadanie było ciekawe :).

Pomyśl jakie co wciągnęło Cię w książkach, które lubisz i poszukaj pomysłu dla siebie. Na potrzeby ćwiczeń plagiat dozwolony, a z pewnością inspiracja.
No dobra... jak będzie trzeba to zabijaj... tylko niech to coś znaczy.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Żarcik [P]

10
MargotNoir pisze:...przepraszam za offop :)
Ftop to będzie, kiedy wkrótce rozprawisz się z kolejną wersją mojej opowieści :) O ile oczywiście zechcesz się nią zająć.

Przepraszam Akademię za nieregulaminowy koment.
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman

Żarcik [P]

12
Mane Tekel Fares pisze: Obok innych ważnych zarzutów
To nie zarzut, w końcu nie trafiłeś pod sąd :).
To tylko moja opinia.
"Zbudowanie" historii to dość ciężki temat. Opowiedzenie historii w ciekawy sposób (nawet nieciekawej) to też szkoła wyższa.
Nawet kiedyś się zastanawiałem czy nie zaproponować jakichś warsztatów na forum w tym zakresie, ale... zabrakło mi czasu albo wytrwałości.
Historia to zazwyczaj przeplatające się ze sobą wydarzenia i decyzje. Tak jak w życiu. Wydarzenia często zmuszają do decyzji, a decyzje skutkują zdarzeniami. Historia to pewna interakcja między nimi opowiedziana z perspektywy bohaterów.
Reszta zależy od autora, od tego o czym i w jaki sposób chce opowiedzieć.
Popatrz na swoją historię w ten sposób.
1. Bohater jest osobą o określonych predyspozycjach i stanie. Jest niepełnosprawny, ma zauważalne gołym okiem ułomności. Ma kiepskie wykształcenie, bo takie dostał predyspozycje od losu/natury.
2. Bohater ma mamę, która martwi się o niego i o jego przyszłość. To zmartwienie jest typowo "matczyne".
3. Bohater dostaje szansę.
4. W nowej pracy spotyka ludzi, którzy postanawiają mu zrobić żart.
5. Nie wiemy czy jakakolwiek cecha (choćby to, że to pierwsza noc w pracy) miała wpływ na punkt 4.
6. Żart nie wyszedł i skończył się tragicznie dla bohatera.

I teraz pytanie: jaki jest związek między początkiem a końcem historii?
Czy coś wynika z tego związku?
Czy coś wynika z samego zakończenia, a jeśli tak to czy był potrzebny początek?

Popatrz na takie dwa przykłady:
1. Bohater jest inwalidą bez wykształcenia, a matka się martwi jak sobie poradzi w życiu gdy jej zabraknie.
2. Bohater znajduje pracę, ale matka się martwi czy sobie poradzi.
3. Bohater idzie do nowej pracy. Nowi koledzy sądzą, że do niczego się nie przyda i tylko będzie trzeba robić za niego albo się nim opiekować.
4. W pierwszym dniu pracy klient traci przytomność na hali. Kierownik zmiany panikuje.
5. Bohater miał podstawowe przeszkolenie z pierwszej pomocy i ratuje klientowi życie.
6. Kolega kierownik, który wcześniej w niego wątpił, zmienia zdanie, matka jest dumna z syna, wywiady, zdjęcia, folołersi na fejsie, bla bla bla.
Historyjka naiwna, ale jest jakiś związek między początkiem i końcem. I można to ubrać w jakiś wniosek.

I drugi zmyślony na poczekaniu przykład.
Początek podobny.
Koledzy postanawiają zażartować pozorowanym włamaniem.
Bohater koniecznie chce udowodnić, że się do czegoś w życiu nadaje, mimo swoich ułomności.
W trakcie pościgu za złodziejem dochodzi do tragicznego wypadku - najlepiej po decyzji, że zrobi coś, czego nie powinien. Na przykład lekarz zabronił biegać, a on pobiegł.
Nikt w niego nie wierzył, chciał, żeby uwierzyli, przypłacił to życiem.

No to z trupami wyszło mi 50/50 :).
Ale ogólnie proste, nawet bardzo proste historie da się zbudować i opowiedzieć tak, żeby zaciekawiły.

Spróbuj pomyśleć następnym razem o tym jaki jest związek pomiędzy początkiem, a końcem historii i jak środek doprowadził od początku do końca.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Żarcik [P]

13
Seener pisze: Spróbuj pomyśleć następnym razem o tym jaki jest związek pomiędzy początkiem, a końcem historii i jak środek doprowadził od początku do końca.
Dziękuję za pochylenie się nad tematem głębiej. W ramach próby zrozumienia jak to działa spróbuję dać szansę temu tekstowi, jak ćwiczenie oczywiście. Przy czym chciałbym, aby ewentualna tragedia była następstwem nieodpowiedzialnego żartu kolegów. Byłych policjantów, których denerwuje to, iż los a może bardziej polityka firmy zrównała ich z niedorajdami. Niewinny żarcik spowodował, że chłopak się wystraszył i uciekając zabił uderzając głową o metalowy regał czy dostał ataku serca (chyba bardziej wiarygodne). Czy zatem zasugerowanie motywacji kolegów, byłoby wystarczającym zabiegiem ratującym opowieść, czy coś jeszcze?

Żarcik [P]

14
Mane Tekel Fares pisze: Czy zatem zasugerowanie motywacji kolegów, byłoby wystarczającym zabiegiem ratującym opowieść
Tak z czystym sercem to mogę Ci odpowiedzieć tylko jedno... Nie wiem.
Wiem, że to żadna pomoc, ale dużo zależy od wykonania: na jakim etapie i w jaki sposób to zrobisz.
Nic więcej nie będę sugerował, bo to w końcu Twoja opowieść, a możliwości jest wiele.
Możesz zwrócić uwagę na pewną "proporcję" w opowieści. Jeśli powiedzmy postać matki i relacji z nią pełni tylko rolę tła, a przyczyną tragedii jest decyzja o żarcie i stojąca za tym motywacja, to ten drugi element warto wyeksponować trochę bardziej.
Rozpisz sobie może na kartce warianty, które przychodzą Ci do głowy i zobacz który Ci się spodoba.
Najwyżej nie wyjdzie, ale przynajmniej zdobędziesz nowe doświadczenie :)
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Żarcik [P]

15
Czyta się bardzo dobrze, nie doszukałem się niczego, może ostatnie zdanie zgrzyta jedynie. Nie pasuje mi realizm przedstawionych warunków, które stworzyłeś dla tej historii. To znaczy wydaje mi się fantazyjną rzeczą, żeby przyjęto kogoś takiego na taką funkcję (choć po prawdzie dalej mam mętlik i nie wiem, jako kto i gdzie on się najął - firma ochroniarska? coś w tym stylu chyba) i to tak, pstryk, od ręki. Tekst nic nie wspomina o przygotowaniu, kwalifikacjach, kursie, badaniach lekarskich (w tym fachu, głowę stawię, jest to raczej obowiązkowe) nie wiem, cokolwiek. Niby czytelnik, zdecydowawszy bronić tekstu (a nie musi), dopowie sobie: "a tam, pewnie tych kwestii nam po prostu oszczędzono, trudna droga do osiągnięcia tego etatu ma tu być niejako w domyśle. chyba. to i przecież nikt nie mówi, że chłopak dostał się tak ło z marszu, bo był raz u szefa, złożył CV, dostał telefon, że jutro do pracy i bęc, pracuje" - tymczasem trochę tak to się czyta. Przynajmniej ja to tak odebrałem. Więc takiego bym się doszukał mankamentu.
Dodam, że jest trochę sucho, że krótko, że moim zdaniem warto się z tym pobawić, pokombinować, okazja jest niemała (taki półkaleka w ochronie i takie zgrywusy w jego drużynie - jest temat, może być fajnie) a dopiero potem zakończyć to tak, jak sobie umyśliłeś. Seener ma też trochę racji co do pewnej klamry - przydałaby się w tak krótkim tekście, w którym to zaufanie bohatera do matki jest tak mocno podkreślone. Ja w ogóle muszę powiedzieć, że bardziej patrzę na tekst jako część nowelki a nie opowiadanie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”