Vixi (Żyłem) [Fantasy/Modern Fantasy] [Fragment] [Możliwe wulgaryzmy]

1
Hej.

Chciałbym wam zaprezentować coś z lękiem i obawą. Dlatego, że boję się bezpardonowych ocen, mimo że po to ten tekst tu wstawiam. Dlatego, że fragment, choć nie jest krótki, jeszcze nic tak naprawdę nie wyjaśnia w głównym wątku. Dlatego, że język zapewne kuleje. I z wielu innych powodów. Ale wstawiam, dlatego, że wiem, że bez zewnętrznej opinii o dotychczasowym rezultacie, nie napiszę nic więcej. Z poniższego fragmentu nie wynika nic z tego co nazwałem "modern fantasy". Wyniknie, jeśli będę miał motywację do pisania dalej. A jeśli wam się nie spodoba - potraktuję to jako wprawkę. Liczę na was, na to, że niezależnie od dostrzeżonego przez was potencjału, wasze wskazówki pozwolą mi odkryć kolejne rzeczy, na które powinienem zwracać uwagę. Tak czy inaczej - serdecznie wam za nie dziękuję.

Możliwe wyrazy wulgarne!!!

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Vixi

Zatrzymał się w ostatniej chwili.
Pędzący niczym bolid Formuły 1 Opel minął go o włos. Gdyby nie szybki refleks i krótki okrzyk „Uważaj”, który dobiegł go gdzieś z tyłu, pewnie nie byłoby co zbierać. „Palant!” - pomyślał ostro Łukasz i na wszelki wypadek rozejrzał się. „Tak, tak” - myślał. - „A mówił dziadek: 'Lepiej stracić minutę w życiu niż życie w minutę'. A może mu żona rodziła?” - uśmiechnął się do tej myśli. Cud narodzin, nowe życie przychodzi na świat, cieszmy się i radujmy.
„Gówno!” - niezwykle trywialny rzeczownik przerwał jego ironiczne rozważania.
Na wszelki wypadek rozejrzał się ponownie i widząc, że zarówno w lewo jak i w prawo ulica aż po horyzont jest idealnie pusta, ruszył niespiesznie przez przejście dla pieszych.
Od myśli dotyczących „zachowania szczególnej ostrożności oraz zwolnieniu przed przejściem dla pieszych” tym razem się powstrzymał. Dzień zapowiadał się całkiem nieźle, całkiem spokojnie i całkiem przyjemnie. Po co psuć sobie humor kretynem za kółkiem? Nawet takim, przez którego o mały włos nie zginął.
Łukasz naprawdę miał sporo czasu i nic nie wskazywało, żeby miały go spotkać kolejne niespodzianki. Do rozpoczęcia pracy został mu nieco ponad kwadrans, a jedyne co teraz mogło go opóźnić to winda w biurowcu. Od biurowca mieszkał nieco ponad pięć minut pieszo, a to przejście dla pieszych było jedynym na jego codziennej trasie. Wspomniane windy natomiast, w liczbie czterech, jeździły z podziwu godną regularnością i raczej nie zdarzało się, żeby przejażdżka na piąte piętro miała mu zabrać nie wiadomo ile czasu.
W zasadzie można powiedzieć, że Łukasz lubił swoją pracę. W wieku trzydziestu lat był starszym analitykiem w dziale kredytów hipotecznych jednego z większych banków. Do jego obowiązków należała analiza dokumentów przesłanych przez doradców kredytowych i „ocena ryzyka zmierzająca do właściwego oszacowania rzetelności i wiarygodności klienta”. Mniej oficjalnie – na podstawie papierów miał ocenić czy klient rzeczony kredyt będzie spłacał. A jeszcze mniej oficjalnie na podstawie szacowanej wartości nieruchomości miał dążyć do tego, żeby wspomniany kredyt otrzymały osoby, które ryzykują najwięcej – to znaczy, będą spłacały jak najdłużej, nieruchomości o jak największej wartości, ale u których istnieje szansa, że docelowo nie spłacą kredytu do końca. Krótko mówiąc – osoby, dzięki którym bank odzyska swój kapitał i przejmie nieruchomość. Najlepiej to się sprawdzało w dwóch grupach – osób na bardzo ryzykownych – czyli łatwych do utracenia - stanowiskach zarabiających dużo powyżej średniej krajowej, oraz pracowników zawodów „ryzykownych”. W tej drugiej grupie w cenie byli żołnierze.
Rozmyślając o tym wszystkim, Łukasz nie rozpatrywał siebie w kategoriach zimnego, nieczułego skurwysyna. Ci ludzie potrzebowali finansowania swoich wymarzonych mieszkań, domów, willi, daczy i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. Bank chciał na tym jak najwięcej zarobić, a on potrzebował spokojnej i stabilnej pracy. Pieniędzy, rzecz jasna, również. Oczywiście sam też się czuł jak idealny klient swojego banku. Za naprawdę duże „wtopy” przy ocenie, kredyty, które przez niego, lub dzięki niemu, zostały wypłacone a potem ślad po człowieku ginął, szły także na jego konto. I konsekwencje – zarówno finansowe, prawne jak i zawodowe – bywały często dotkliwe.
Pogoda, jak na marzec, dopisywała. Świeciło słońce, było dość ciepło, nawet pośród tej „miejskiej dżungli” gdzieniegdzie było słychać śpiew ptaków. Łukasz, ubrany w wiatrówkę, sweter i dżinsowe spodnie poczuł, że się poci. Ściągnął wiatrówkę i zwolnił kroku. Nie lubił wchodzić do biura spoconym. Nawet jeśli miało by nie być tego czuć, nawet jeśli nikt by nie zauważył, to on czuł się z tym niekomfortowo. Chłodny powiew wiatru owionął mu twarz. Z drugiej strony głupio byłoby się przeziębić. Zwłaszcza, że starał się nie chorować i ostatnimi czasy nie myślał nawet o urlopie.
Ostatnie osiem miesięcy pracował bez przerwy. Na nic zdały się zachęty przełożonych, sugestie kolegów i koleżanek z biura, znajomych, żeby wziął wolne. Nie miał ochoty, nie chciał. Praca była przyjemna, zajmowała mu czas, pozwalała nie myśleć o Sarze.
No i masz! Cały stosunkowo błogi nastrój szlag trafił. Nie miało mu się kiedy przypomnieć! A jak już mu się przypomniało, to jeszcze bardziej zwolnił kroku. Sara, z którą się rozstał ponad osiem miesięcy temu, była jego marzeniem. Sensem jego życia i nadzieją, która go przy tym życiu trzymała. Przez trzy lata, kiedy ze sobą „chodzili”, planował wspólne życie u jej boku, dzieci – dwójkę najlepiej – bawiące się w ogrodzie z psem. Koniecznie goldenem albo bernardynem. W każdym razie dużym i kochanym. Myślał o tym, że będzie wracał z pracy i robił obiad. Albo Sara będzie robić obiad, jeśli akurat ona wróci wcześniej. Albo będą jedli gdzieś na mieście. Jako dziecko, zawsze chciał, żeby rodzice zabierali jego i siostrę do jakichś fajnych restauracji. W przeciwieństwie do rówieśników nie marzył o żadnych „Makdonaldach” czy „Kejefsi”. Marzył o eleganckich restauracjach z białymi obrusami, kelnerami, porządnymi daniami do wyboru. O takim życiu z Sarą marzył przez te trzy lata związku.
Właściwie nie potrafił powiedzieć co się stało. Z dnia na dzień Sara stwierdziła, że „to nie to” i że „wiesz, ja cię bardzo lubię” oraz „to moja wina”. A także „mamy inne oczekiwania”, „tak będzie najlepiej” i „ja chyba jeszcze nie jestem gotowa na poważny związek”. Do ciężkiej cholery! „Trzy lata byliśmy razem i mówisz, że nie jesteś gotowa?! Albo inaczej – Trzy lata byłaś ze mną i nagle stwierdziłaś, że mamy inne oczekiwania?! To czego się, do cholery, spodziewałaś?! Admirała Międzygwiezdnej Floty Federacji?!” Myśląc o niej, myśląc o czymkolwiek z nią związanym, naprawdę starał się nie kląć. Choć dużo mocniejsze słowa przychodziły mu do głowy. Mimo, że na samo wspomnienie zerwania reagował zawsze emocjonalnie, wręcz agresywnie, to jednak Sara powodowała w nim jakieś złagodzenie. Tkliwość. Była po prostu idealna. Dwa lata młodsza od niego, o delikatnej, kobiecej urodzie, za każdym razem kiedy na niego patrzyła tymi swoim migdałowymi, brązowymi oczami, tonął w niej. Zanurzał się. Sprawiała, że miękły mu kolana. I to uczucie przez te trzy lata nie zmieniło się ani odrobinę. Nawet tego fatalnego dnia. Mimo późniejszych dialogów, które prowadził z nią w myślach, tamtego dnia mógł się wpatrywać w nią z uwielbieniem. Podczas gdy ona z nim zrywała, on ją dalej podziwiał. Jakby ostatni raz chciał się napatrzyć. Tak naprawdę to ostatni raz miał ochotę ją dotknąć, pocałować. Czuł, że to koniec, wiedział o tym, ale marzył tylko o tym ostatnim pocałunku. Rzecz jasna, odmówiła mu. Gdy już mu powiedziała co miała do powiedzenia, zdobyła się na to, żeby go przytulić na „do widzenia”. A potem wyszła, zabierając ze sobą jego życie.
Następny tydzień Łukasz spędził na wytrwałej, uporczywej, nieprzerwanej i skutecznej alkoholizacji. Jego rytuał w tym tygodniu ograniczał się do trzech czynności – wstać, zjeść śniadanie i ruszyć w miasto. I jeśli w ogóle miał być z czegoś dumny w tamtym tygodniu to z tego, że pamiętał o śniadaniu. Opanował się w zasadzie tylko dlatego, że urlop, na który z niewytłumaczalnych przyczyn jego przełożeni wyrazili zgodę, się skończył. Pierwszego dnia po tym alkoholowym tygodniu przyszedł do pracy i miał wrażenie, że nawet komputer się upił jego wyziewem. Żaden z przełożonych nic nie powiedział.
Kolejnym etapem było „odzyskanie wiary”. Przez ponad miesiąc, chodził do pracy niejako z przymusu, tłumacząc sobie, że z czegoś musi żyć. Natomiast z wytrwałością neofity biegał do kościoła na msze, nabożeństwa i spotkania. Rano i wieczorem odmawiał z tuzin modlitw. I w każdej z tych modlitw błagał Boga nie o to, żeby Sara do niego wróciła, ale o to, żeby była szczęśliwa. Żeby była zdrowa. Żeby znalazła sobie jakiegoś nieziemsko fantastycznego faceta. Takiego jakim on chciał dla niej być. Modlił się o to wytrwale, przez łzy powtarzając kolejne słowa i kolejne formułki. To również mu niewiele pomogło.
W końcu jako tako się pogodził z tym, że jej nie ma i rzucił w wir pracy. Po tych kilku miesiącach stwierdził, że mu to nawet wyszło na dobre – poprawił wyniki, poprawił swoją przydatność w zespole, przełożeni zaczęli go nie tylko zauważać, ale i doceniać. Ostatecznie po tych ośmiu około miesiącach okazało się, że nie jest tak źle. A życie nie skończyło się razem z Sarą.
Chociaż kto mógł wiedzieć ile jeszcze potrwa?
W windzie jak zwykle nie odezwał się do nikogo. Niby kojarzył twarze, przewijały się niezmiennie przez ten czas, kiedy tu pracował, niby czasem do kogoś się uśmiechnął, albo ktoś uśmiechnął się do niego – najczęściej w tych niezręcznych momentach, kiedy obydwoje nie mogli się zdecydować którą stroną się miną – ale nie znał tych ludzi. Nie wiedział jak mają na imię, co lubią, czego nie lubią, co sprawia im przyjemność, a czego woleli by unikać. Nie interesowało go to i był szczerze przekonany, że ich również nie interesowało to, co on lubi. Pracowali ze sobą, często na różnych piętrach i tyle. Z ludźmi ze swojego zespołu był nieco bardziej zżyty. Chociaż starał się pamiętać, że to tylko praca, a w pracy nie ma przyjaciół, nie zapominał o tym, że spędza z tymi ludźmi niemalże jedną trzecią swojego życia. I chcąc nie chcąc musi być dla nich miły. Miało to zazwyczaj swoje konsekwencje.
- Cześć wszystkim – powiedział wchodząc do biura. Postarał się, żeby to zabrzmiało miło i radośnie.
„Cześć” odpowiedziało kilka osób, które zaczynało pracę trochę wcześniej. W tym jeden, Kacper, który również natychmiast się podniósł i podszedł do niego z wyciągniętą dłonią. Łukasz uścisnął ją nieco machinalnie. Kacper był naprawdę fajnym gościem – miłym, uczynnym, sympatycznym i raz nawet pomógł mu ogarnąć całkiem niezły bajzel, który niechcący mógł wyniknąć z jego niedopatrzenia. Był przy okazji odrobinę zbyt natrętny jak na gust Łukasza, ale analityk starał się tym nie przejmować. Coś młodszemu koledze zawdzięczał i chciał to okazać.
- Cześć, stary, jak tam weekend? - zdecydowanie Łukasz podziwiał u Kacpra to niezwykle pozytywne nastawienie do życia. - Kac minął, czy jeszcze cię trzyma?
- Żarty o chlaniu zawsze na czasie? - spytał, uśmiechając się mimowolnie. Optymizm Kacpra bywał często zaraźliwy. Być może to właśnie to powodowało, że Łukasz wybaczał chłopakowi tą jego namolność. - Idziesz robić kawę?
- No ba, wiadomo.
To, rzecz jasna, też było nieuniknione, więc poszli w stronę kuchni. Po drodze Łukasz przyglądał się innym pracującym osobom w biurze. Znał te twarze, wiedział o nich bardzo wiele. O, na przykład – Asia, dziewczyna, bodajże dwudziestoośmioletnia, ambitna jak diabli, zawsze rzucająca się na trudne tematy. Oprócz tego – cicha domatorka, trzymana w szachu przez zaborczego chłopaka. Wzięli jakiś kredyt razem, albo ona wzięła kredyt, żeby spłacić jego długi, nie pamiętał dokładnie. I mimo tego, że robił jej wymówki i miał pretensje o wszystko, ze spotkaniem z koleżankami włącznie, trzymała się go. Jak to mówiła - „Zostawię go, to zostanę sama, bez faceta, za to z kredytem”. Najwyraźniej uznała, że jak już ma mieć na głowie jego kredyt, to razem z nim.
Albo tu, zaraz przy następnym biurku. Patryk. Syn właściciela sieci aptek, który uparł się, że „pokaże ojcu, że poradzi sobie bez niego”. Usiłował zawsze sprawiać wrażenie mądrzejszego, lepszego, zabawniejszego i milszego niż jest w rzeczywistości. Z wiecznie przyklejonym „uśmiechem numer pięć” przypominał Łukaszowi Jokera z Batmana. Zwłaszcza z profilu.
Zresztą sam Kacper był, co tu dużo mówić, ciekawą postacią. Dziewczyny z biura twierdziły, że był jednym z najprzystojniejszych facetów. Cóż. Być może tak było. Łukasz nie czuł się uprawniony do weryfikowania tej oceny. Fakt, że Kacper trzymał się prosto. A przy tym miał tyle gracji i wdzięku w ruchach, że nikt nie ośmieliłby się o nim powiedzieć, że ma kij wetknięty w dupę. Kacper miał wiecznie zadowolony wyraz twarzy i błyskał śnieżnobiałymi zębami zza idealnie skrojonych warg niczym jakiś Leonardo DiCaprio czy inny Brad Pitt. A dziewczyny w biurze zastanawiały się czemu taki fantastyczny facet cały czas nikogo sobie nie znalazł. Łukaszowi nie raz i nie dwa przeleciało przez myśl, żeby go spiknąć z Asią.
Jak przez mgłę dotarło do niego, że Kacper coś mówi.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


To tyle na ten moment, dzięki, że udało wam się aż tu zabrnąć.
A, trudno, dodaję, co ma być to będzie.
Pozdrawiam.

P.S. Wrócę za jakieś dwa dni, odnieść się do waszych komentarzy, po tym jak już je na spokojnie przetrawię. O ile jakieś komentarze będą.

Vixi (Żyłem) [Fantasy/Modern Fantasy] [Fragment] [Możliwe wulgaryzmy]

2
Vesh,
Ogólnie tekst zrobił na mnie póki co dość pozytywne wrażenie. Plusem jest forma: lekka, transparentna, nie przesłania treści, a o dziwo pisać w ten sposób wcale nie jest łatwo. Jest kilka stylistycznych czknięć, ale ogólnie teskt ma fajny rytm i wchodzi gładko.
Z konkretów:
- Warto pozbyć się powtórzeń.
- Nadużywasz cudzysłowu, jakbyś uważał, że każde wyrażenie niewchodzące w zakres materiału kursu języka polskiego na poziomie B1 należy wyróżnić jako coś wyjątkowego, odciąć się od tych sformułować, nie wiem... wyrzec się ich? Pokazać, że nie jesteś do końca pewien, czy wolno je stosować?
Można pomyśleć nad pozbyciem się niepotrzebnego balastu w postaci oczywistości, jak w przykładzie poniżej:

Pędzący niczym bolid Opel minął go o włos. Gdyby nie refleks i okrzyk „Uważaj”, który dobiegł gdzieś z tyłu, pewnie nie byłoby co zbierać. „Palant!” - pomyślał ostro Łukasz i na wszelki wypadek rozejrzał się. „Tak, tak” - myślał. - „A mówił dziadek: 'Lepiej stracić minutę w życiu niż życie w minutę'. A może mu żona rodziła?” - uśmiechnął się. Cud narodzin, nowe życie przychodzi na świat, cieszmy się i radujmy.

„Gówno!” - niezwykle trywialny rzeczownik przerwał rozważania.

Mam jednak kilka problemów z treścią i pewnymi nielogicznościami.
Do jego obowiązków należała analiza dokumentów przesłanych przez doradców kredytowych i „ocena ryzyka zmierzająca do właściwego oszacowania rzetelności i wiarygodności klienta”. Mniej oficjalnie – na podstawie papierów miał ocenić czy klient rzeczony kredyt będzie spłacał.
,

Dlaczego “mniej oficjalnie”? Przecież “ocena ryzyka zmierzająca do właściwego oszacowania rzetelności i wiarygodności klienta” polega dokładnie na tym. Nie ma tutaj żadnej tajemnicy czy działania poza oficjalnie określonym zakresem obowiązków.
A jeszcze mniej oficjalnie na podstawie szacowanej wartości nieruchomości miał dążyć do tego, żeby wspomniany kredyt otrzymały osoby, które ryzykują najwięcej – to znaczy, będą spłacały jak najdłużej, nieruchomości o jak największej wartości, ale u których istnieje szansa, że docelowo nie spłacą kredytu do końca. (...) pracowników zawodów „ryzykownych”.
,
Ale zdajesz sobie sprawę, że nieruchomość z kredytem można odziedziczyć, prawda? Napisałeś to tak, jakby śmierć kredytobiorcy oznaczała, że bank z automatu przejmuje nieruchomość nawet, jeśli do spłacenia pozostała ostatnia rata.

Ostatnie osiem miesięcy pracował bez przerwy. Na nic zdały się zachęty przełożonych, sugestie kolegów i koleżanek z biura, znajomych, żeby wziął wolne.
,

Taki komentarz sugeruje, jakby przepracowanie ośmiu miesięcy bez dnia urlopu było czymś niezwykłym.

Nie miał ochoty, nie chciał. Praca była przyjemna, zajmowała mu czas, pozwalała nie myśleć o Sarze. 
No i masz! Cały stosunkowo błogi nastrój szlag trafił.
,
Ludzie tak nie działają. Nie prowadzisz w głowie narracji opisującej Twoje poczynania i streszczającej Twoje życie. Idąc sobie spokojnie do pracy bohater nie wie, co o nim wygaduje narrator. Dlaczego podawane w tle streszczenie zwyczajów bohatera miałoby mu o czymś przypomnieć?


Do ciężkiej cholery! „Trzy lata byliśmy razem i mówisz, że nie jesteś gotowa?! Albo inaczej – Trzy lata byłaś ze mną i nagle stwierdziłaś, że mamy inne oczekiwania?! To czego się, do cholery, spodziewałaś?! Admirała Międzygwiezdnej Floty Federacji?!”
,

Nie wiem, co chcesz przekazać o bohaterze tym fragmentem. Że jest niedojrzałym cholerykiem?
OK, odejście bez sensownego wyjaśnienia może frustrować, ale samo zerwanie po trzech latach związku to nie jest zbrodnia. To dość normalne zachowanie. Bohater nie ma powodu, żeby się tak pienić, ironizować (serio nie wiem, skąd komentarz o Admirale... tak, jakby bohater uważał, że posiadanie oczekiwań, których on nie spełnia jest nie do pomyślenia) i demonizować byłą, a zatem pokazując nieadekwatną reakcję chcesz coś o nim czytelnikowi powierzieć. Chcesz, żeby czytelnik znielubił bohatera?
Myśląc o niej, myśląc o czymkolwiek z nią związanym, naprawdę starał się nie kląć. Choć dużo mocniejsze słowa przychodziły mu do głowy.
,

A za chwilę piszesz o tym, że modlił się, żeby jej się ułożyło. Wyczuwam brak konsekwencji.
Opanował się w zasadzie tylko dlatego, że urlop, na który z niewytłumaczalnych przyczyn jego przełożeni wyrazili zgodę, się skończył. Pierwszego dnia po tym alkoholowym tygodniu przyszedł do pracy i miał wrażenie, że nawet komputer się upił jego wyziewem. Żaden z przełożonych nic nie powiedział.
,
Przyszedł do pracy narąbany czy na kacu? Sformułowania “opanował się” i “po tym alkoholowym tygodniu” odczytuję jako sugestię, że w poniedziałek rano bohater już nie pił, ale dlaczego w takim razie komputer miałby się upijać jego wyziewem? A jeśli nie pił i był na kacu, to dlaczego przełożeni mieliby cokolwiek na ten temat mówić?

Zresztą sam Kacper był, co tu dużo mówić, ciekawą postacią. Dziewczyny z biura twierdziły, że był jednym z najprzystojniejszych facetów. Cóż. Być może tak było. Łukasz nie czuł się uprawniony do weryfikowania tej oceny. Fakt, że Kacper trzymał się prosto. A przy tym miał tyle gracji i wdzięku w ruchach, że nikt nie ośmieliłby się o nim powiedzieć, że ma kij wetknięty w dupę.
,

Albo ja nie rozumiem żartu, albo Ty nie rozumiesz powiedzenia, że ktoś ma kij wetknięty w dupę. Dotyczy ono charakteru, nie postawy/ruchów.

Ogólnie? Nie wiem, czy po takim fragmencie mogę już powiedzieć coś na temat zainteresowania resztą tekstu. Nie zraził mnie. Na razie pokazałeś, że jesteś w stanie pisać tak, że forma nie przeszkadza w odbiorze treści - teraz pytanie, co będzie tą treścią. Gdyby pojawiło się już zawiązanie akcji myślę, że byłabym zainteresowana całością. Na razie mogę powiedzieć, że jeśli wrzucisz kolejny fragment, chętnie przeczytam.

Vixi (Żyłem) [Fantasy/Modern Fantasy] [Fragment] [Możliwe wulgaryzmy]

3
Vesh pisze:
Chciałbym wam zaprezentować coś z lękiem i obawą. Dlatego, że boję się bezpardonowych ocen...
Hejo Vesh!

To się nie bój! :) Jeśli jakiś tekst daje się czytać z prędkością porównywalną do jazdy bolidem Formuły 1 - może pomijając obecny sezon Roberta Kubicy - to już nie jest źle. A kiedy, czytając, nie znajduję powodów, by wyhamować i, zjechawszy do pit-stopu, zastanowić się nad czymś co mnie razi, to jest naprawdę dobrze! Czarna Margot, zapewne słusznie wytknęła Ci parę niezręczności, ja jestem jednak akurat po zmaganiach z tekstem, którego czytanie, trzymając się uparcie skojarzeń związanych z jazdą, przypominało powolną podróż wozem drabiniastym wyposażonym tylko w trzy koła, po drodze składającej się wyłącznie z dziur i gigantycznych kamieni. Jeszcze się czuję poobijany. A u Ciebie... gładka autostrada. Jest dobrze. Pozdrawiam!
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”