AndrzejQ pisze: Tłum wokół niego zastygł, jakby to tętniące życiem miasto znalazło się w zasięgu potężnej, paraliżującej broni
Rozumiem zamysł, ale logicznie to tłum paranoików. Nie chodziło ci o zasięg, a o cel, ewentualnie muszkę takiej broni. "W zasięgu" ten tłum był niejednej potężnej rakiety, to z pewnością
AndrzejQ pisze: Głos syren narastał i z każdej strony mieszał się z natarczywymi dźwiękami samochodowych klaksonów
Głos mieszał się z każdej strony to tak nie bardzo. Jeśli już to "mieszał się z natarczywymi dźwiękami samochodowych klaksonów z każdej strony".
AndrzejQ pisze: Głośna fala płynęła ulicami i przenikała wszystko.
Tu też nie bardzo, bo falę czegokolwiek doświadcza się jak falę wód - to przepływa, pierw zbliża się i rośnie w oczach (tu w uszach) dosięga celu, a potem oddala, opada. Raczej nie o takie wrażenia tu chodzi. Poza tym gryzie się to z poprzednim opisem (vide: mieszanie dźwięku).
AndrzejQ pisze: Nagle zrobiło się cicho, jakby cały ten hałas w jednej chwili przekroczył niewidzialną barierę dźwięku i powędrował dalej, już poprzez inny wymiar
Fiufiu, nieźle. Barierę dźwięku przekroczył

Ale ja się domyślam, co chciałeś powiedzieć. Karkołomnie i niedopuszczalnie wyszło (musisz sprawdzić, co się rozumie pod pojęciem bariera dźwięku), aczkolwiek brawo za odwagę. Ten inny wymiar też nie bardzo pomaga, ale to już z winy poprzedniej gafy.
AndrzejQ pisze: Kto wie, może krążył teraz nad tym samym placem prawie osiemdziesiąt lat temu…
Aha, czyli ten inny wymiar to tak bardziej serio??
AndrzejQ pisze: Czekał na niego już ponad kwadrans, raz po raz bębniąc palcami w szklankę, jakby chciał w niej utopić narastającą irytację.
Średnio. To tak, jakbym powiedział, że miętosiłem kanapkę tak, jakbym chciał nią zaspokoić głód. Niby po drodze, niby majaczy logiczny sens, a jednak jest gruntownie zaburzony - gdybym chciał zaspokoić głód, powinienem po prostu tę kanapkę zjeść. Pukanie w szklankę nie ma nic wspólnego z topieniem czegokolwiek; gest naszego bohatera sensowniej by było porównać do próby transferu nerwów na szklankę/wodę w szklance. Ewentualnie pasowałoby napisać: "jakby powstrzymywał się" przed utopieniem w niej czegokolwiek. Topienie emocji w szklance płynu wpisało się w polską frazeologię dość mocno, pukanie w szklankę od tego za bardzo odbiega.
AndrzejQ pisze: że kiedy AK wyjdzie na ulicę,
Raczej ulice, ale może się czepiam - to dlatego, że takie "wychodzenie na ulicę" to też już pewien idiom.
AndrzejQ pisze: Przypatrywał mu się długo, jakby się zastanawiał czy może się z nim podzielić jakimś niesamowitym sekretem.
Aha, czyli jakiś koleś przysiada się do takiego tajniaka a on mu wykłada o sobie wszystko, ba, nagle widzi w nim nadzieję, chce go werbować! Ja rozumiem, że widocznie mieli Adama już wcześniej na oku (mam nadzieję) ale w takim razie takie rozegranie, że to on przysiada się do brodacza i w ogóle odpala łańcuch zdarzeń jest minimum i w delikatnych słowach: naiwne.
I w zasadzie to jest pierwsza poważna wada tekstu. Wszystko jak dotąd jest zwyczajnie do poprawienia. Może nie miałeś pomysłu jak to rozegrać, ale z drugiej strony... przecież to bije po oczach absurdem. W tej całej sprawie nie ma grama naturalności.
AndrzejQ pisze: Nie, nasz zespół potrafi trzymać język za zębami
Facepalm.
AndrzejQ pisze: Sprawy przy których majstrujemy, wymagają naprawdę daleko posuniętej dyskrecji.
Uwiąd witek... witków... wici...
AndrzejQ pisze: Za dziesięć minut będziesz wiedział na tyle dużo, żeby przestać uważać mnie za wariata.

Zaczyna mi się to wariactwo podobać.
AndrzejQ pisze: - I posłuchałeś? Przecież to idiotyczne!- zaperzył się Cisowski.
Nie rozumiem tego pytania. Posłuchał czego?
AndrzejQ pisze: pewnie dzięki temu zwrócił na siebie uwagę służb, do których rekrutacja jest nie mniej tajna niż one same.
Mam nadzieję, że tu chodzi właśnie o te służby Michała. Tak? Okaże się w końcu, że to wszystko zostało tak zaaranżowane, aby Adam wkręcił się w temat sam (zupełnie nieprofesjonalnie, ale z drugiej strony nie takie naginanie logiki wychodzi historii na dobre, wydaje się bardziej niesamowita, rajcująca, pokazuje nadludzką przebiegłość służb; słowem - naukowcy okazali się tak sprytni, że nie musieli niczego proponować, Adam sam przysiadł się do brodacza; to tylko taka moja teoria, ale wątpię, żeby o to ci w istocie chodziło). Przede wszystkim jak to jest zorganizowane w końcu? Mam rozumieć, że to się tutaj bada na boku? Fundusze z powietrza? Czy nie, czy supertajna rządowo przyklepana rzecz?
AndrzejQ pisze: Szybka, błyskotliwa rozmowa i nawet zaczął już mieć wobec niej poważne plany.
Uuuu, ogier. Miał plany wobec rozmowy, a ja już chyba wiem jakie.
AndrzejQ pisze: Choćby taka stajenka betlejemska, pomyślał
A to akurat dobre. W ogóle cały rozdział 4 dobrze się zaczyna.
AndrzejQ pisze: oskarżano go o łamanie psychiki i wykorzystywanie ludzi
To bardzo ciekawe oskarżenia. Bez ściemy, widzę to w polskim sądzie.
AndrzejQ pisze: testy które rozwiązywał, nie wykazywały żadnych szczególnych zdolności, a z matematyką radził sobie gorzej niż źle.
Czekaj, czekaj. Testy nie wykazywały żadnych szczególnych zdolności? Czy aby na pewno o to chodziło? Nie były zaprojektowane do wybadania, czy wypełniające je osoby mają szczególne zdolności, czy nie były szczególnie zdolne same testy?
Domyślam się, że ani jedno ani drugie. Po prostu "wyniki testów, jakie uzyskał..." miało być. Tak?
AndrzejQ pisze: Musieliśmy uznać, że w jakiś nieznany nauce sposób, jego świadomość opuszcza ciało i urządza sobie spacery
To tak całkiem absrahując od tekstu - OOBE. Nie wiem, czy śmiać się czy płakać nad naukowcem, który nawet tego nie obadał, skoro miał taki "obiekt". Wystarczy wiedzieć co nieco o zjawisku i rzetelność "naukowca" spada jeszcze niżej.
AndrzejQ pisze: będą się myliły, kiedy cofamy się o sto albo nawet tysiąc lat? Moim zdaniem nie...
O, i to jest naukowiec pełną gębą

To lubię!
AndrzejQ pisze: Bo przecież to także dzięki jej staraniom, mała senna mieścina z roku na rok stawała się coraz modniejszym kurortem, w którym po prostu wypadało się pokazać. Korzystali na tym wszyscy, bo przyjezdni wynajmowali domy i radosnym gwarem napełniali sklepiki i restauracje. No a tym samym, napełniali kieszenie miejscowym.
Tutaj gdzieś są ukryte te jej starania a ja ich nie widzę, czy pozostają niewyjaśnione?
O co chodził o z tym początkiem, syrenami, ciszą i zasięgiem broni na placu? Oddzieliłbym to jakoś, łącznie z tym, kiedy Cisowski się zamyślił; chociaż teraz, po przeczytaniu całości, domyślam się, że on był tym blondynem z pierwszego zdania - więc dalej jesteśmy na placu? Sytuacja raczej niecodzienna, syreny, paraliż tłumu, wszystko porównane do zapowiedzi katastrofy jakiejś... a potem blondyn się zamyślił i zaczyna wspominki.
Oczywiście można i tak, a nawet gdybym uznał to za duży kłopot tekstu (nie uznaję) i tak nic nie przebije faktu, że to wszystko przebiegło tak nienaturalnie i naiwnie.
Za to poza tym, gdyby przymknąć na to oko i zapomnieć o potknięciach - całkiem ciekawy tekst się zapowiada. Czekam na więcej.