###
Okolica była nad wyraz senna. Słabo słyszalny, podmiejski szum, oddalał swe zapędy w miejsca, które są do tego dogodne. Wieczorne powietrze o pustynno-kwiecistych aromatach, rozlewało wkoło swą interpretację zapachu, a czysta atmosfera korespondowała z dopiero co ukazującymi się, migocącymi gwiazdami na niebie.
Stał chwilę przed drzwiami, po czym wszedł zachowawczo do restauracji. Ciepła barwa światła uspokajała otoczenie. W tle przyjemnie wybrzmiewały gitarowe nuty wespół z delikatnym, kobiecym głosem. Nie wiedział co go czeka. W myślach analizował tę sytuację dziesiątki razy. Na próżno. Lekko zdenerwowany rozejrzał się wkoło. Napotkał jej wzrok. Poczuł ulgę i jednocześnie uczucie, które towarzyszyło mu ilekroć ją widywał. Ubrana elegancko, siedziała przy stoliku. Lubił ten skromny styl w postaci ciemnych rajstop, szarej spódnicy i białej koszuli podkreślającej kobiecą urodę. Na nadgarstku wypatrzył srebrną bransoletkę z małą przywieszką w kształcie czterolistnej koniczynki. Wszystko to nadawało swoistego uroku. Promienny uśmiech nie schodził z jej delikatnego lica. Miał w sobie coś szczególnego, na wzór pór roku. Zimową świeżość, wiosenną nadzieję, letnią beztroskę i jesienną dojrzałość, a spływające po policzkach, pofalowane kosmyki dopełniały piękna oblicza. Powolnym, lecz zdecydowanym krokiem podszedł do niej i przywitał w tradycyjnym stylu, unosząc i całując delikatnie dłoń. Zawstydziła się nieco, co on z kolei bardzo lubił. Uważał, że to nadaje jej kobiecości, z którą tak uwielbiał obcować. Roztaczała wokół siebie energię, na wzór bańki mydlanej, pełnej tęczowych kolorów. Wnikając w nią, odkrywał pewną swobodę. Swobodę zachowania, swobodę wyrażania myśli, czy w końcu azyl odcięty od zewnętrznego świata. Spoczął naprzeciw. Podczas rozmowy pragnął patrzeć w oczy, szczególnie, że były czyste, radosne i przyjemne w odbiorze. Dawno takich nie widział. Twierdził, iż są odzwierciedleniem duszy. A jakie wnętrze w nich dostrzegał? Przyjazne i ciepłe, pełne harmonii, ale też pewne siebie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Niezmącone niezrozumiałym pogmatwaniem, które potrafi prowadzić do sytuacji przykrych, nierzadko wręcz absurdalnych, z jakimi miał niejednokrotnie do czynienia. Odwdzięczała się tym samym. Czasem tylko kierowała wzrok gdzieś obok, by złapać myśl i dać mu odpocząć.
###
W całym tym zafrapowaniu sobą nie dostrzegali otoczenia, odpływając gdzieś w zatokę chwil spędzonych razem. Gitarowe akordy wybrzmiewały jakby dźwięczniej, a głos wokalistki powlekał się aksamitem. W zakamarkach linii melodycznej co rusz ujawniało swe oblicze pianino, czarując tonem przestrzeń. Robiło to nad wyraz subtelnie. Nie zanudzało, a tylko akcentowało delikatnie próby zauroczenia tych, którzy odkryli w jego dźwiękach dyskrecję. Mark darzył je niebywałą estymą.
Wstał, nieśpiesznie okrążył stół i wyciągnął dłoń w stronę Emily, aby klarownym gestem zaprosić do rozmowy bez słów, jak zwykł nazywać taniec. Zachęta, odwzajemniona lekkim onieśmieleniem i zalotnym spojrzeniem została przyjęta. Wokół panował spokój. Półmrok w pomieszczeniu obok zapraszał do wspólnego przeżywania tańca. Bez wątpienia traktował tę magiczną czynność jako coś wyjątkowego. Harmonię i zażyłość pomiędzy muzyką, duszą i ciałem. Nieprzerwane nici utkane w kompozycję ruchów, gestów, uczuć i emocji. Zbliżyli się do siebie, obejmując wzajemnie. Woń perfum wdarła mu się przez nozdrza, penetrując łagodnie receptory. Uwielbiał owy zapach o wyrazistej i egzotycznej nucie. Spleciona sylwetka gładko falowała w intymnej przestrzeni, gdzie próżno było szukać innej interesującej materii. W milczeniu, wpatrzeni w siebie, oddali swe dusze zmysłowości. Na skórze Emily, niczym mozaika malował się dreszcz gdy sunął palcami wzdłuż ramienia, kreśląc wyszukane wzory. Odwzajemniała subtelny dotyk przez delikatne przeplatanie dłoni w czułym uścisku, a usta muskały policzek, który nabierał rumieńców od ciepła warg i przyspieszonego tętna.
###
Noc była zimna, lecz ciepła pościel nie pozwoliła mu zmarznąć. Otworzył drzwi. Świeży powiew chłodnego powietrza wtargnął do kabiny, tworząc specyficzną woń prowincji. Rzut oka w górę nie pozostawiał złudzeń. Gęsto zaścielone niebo sprawiało wrażenie ciężkiego i przytłaczającego. Postanowiło obrazić się na panującą aurę i zasnuło chmurami różnego pochodzenia, jakby chciało rzec, że to ono dziś ma więcej do powiedzenia, a przy tym dać upust swoim artystycznym zmysłom. Na tle warstw w różnych odcieniach szarości i stalowej barwy, majestatycznie szybowały jasne sylwetki smoków utkane z obłoków. Raz po raz rozpościerały wachlarzowate skrzydła, wyciągały szyje, czy zionęły płomieniami, by w ostateczności wkroczyć w przestwór oceanu stalowoszarych tumanów. Wokół ciężarówki wiatr urządzał wyścigi, goniąc drobiny kurzu. Gdzieniegdzie przeleciał z niemałą prędkością wyschnięty, ażurowy, kulisty krzak podróżujący pustkowiami rozległych, suchych terenów Nevady. Ten dzień sprawiał wrażenie specyficznego. Markowi nie pasowała otaczająca go enigmatyczna atmosfera, a na domiar złego czuł niezrozumiałe emocje. W głowie kołatały myśli, które próżno było sensownie wytłumaczyć.
Do domu zostało raptem trzysta mil co w normalnych warunkach, wydawać by się mogło dość znaczną odległością, jednak na tutejsze realia nie jest to nie lada wyczyn, gdzie wszechobecne autostrady i sprzyjające ograniczenia prędkości dla ciężarówek pozwalają pokonać ten dystans dostatecznie sprawnie. Trasę planował zazwyczaj w wersji papierowej. Przyzwyczajenie zostało mu jeszcze z czasów młodzieńczych, kiedy potrafił godzinami wertować mapy, analizując układ dróg czy torów wodnych. Nawigacji drogowej używał tylko gdy musiał znaleźć interesujący adres w dużym mieście. Zresztą znał te tereny wystarczająco dobrze. Z rozkładanego stolika sięgnął nieduży bloczek z tabelkami ułożonymi w przemyślany sposób, położył na atlasie i starannie kreślił linie wzdłuż pól.
– Sen, inna praca … – powtarzał po cichu w skupieniu, a wypływający ze stalówki atrament wypełniał równą linią strukturę papieru.
Mała książeczka to nic innego jak dziennik pokładowy ciężarówki, zwany log bookiem, gdzie rejestrowane są wszelkie aktywności kierowcy.
Śniadanie w postaci dobrze opieczonych kanapek z serem reagującym jakby czytał w myślach, czekało niecierpliwie na konsumpcję. Łyk gorącej herbaty z cytryną zwieńczył czas odpoczynku i jasno dał do zrozumienia, że czeka ich podróż terenami znanymi i jakże przez nich lubianymi.
– Sen, inna praca … – powtarzał po cichu w skupieniu, a wypływający ze stalówki atrament wypełniał równą linią strukturę papieru.
Mała książeczka to nic innego jak dziennik pokładowy ciężarówki, zwany log bookiem, gdzie rejestrowane są wszelkie aktywności kierowcy.
Śniadanie w postaci dobrze opieczonych kanapek z serem reagującym jakby czytał w myślach, czekało niecierpliwie na konsumpcję. Łyk gorącej herbaty z cytryną zwieńczył czas odpoczynku i jasno dał do zrozumienia, że czeka ich podróż terenami znanymi i jakże przez nich lubianymi.
Jedynka, lekki zgrzyt, syknięcie i masa stali na osiemnastu kołach wyjechała, wzniecając tumany kurzu, na jezdnię o spękanym asfalcie, z fragmentami czarnych pajęczyn utkanych różnicą temperatur. Po drodze mijał miejsce, w którym stosował osobliwy nawyk. Sprawnie, lecz z pewną, ledwo słyszalną dozą wysiłku, wjeżdżał na wzniesienie. Warkot silnika ustał na rzecz melodyjnego, miarowego taktu tłoków i korbowodów. Przed nim stromy, acz długi zjazd. Lubił go. Był swoistym odpoczynkiem, rekompensatą po trudach wcześniejszej wspinaczki. Zwalniał do sobie tylko znanej prędkości, załączał hamulec silnikowy, by, przy akompaniamencie dudniących gazów wydechowych, toczyć melancholijnie ku podnóżu wzniesienia. Co rusz też usiłował okiełznać narowisty charakter zwalniacza oraz kontrolować wskazówkę obrotomierza ochoczo pływającego po fali cyferblatu. W połowie zjazdu, kątem oka, dostrzegł na poboczu znajomego osobnika, wypatrującego przejeżdżające automobile. Odkąd pamięta zawsze tu tkwił, niczym stróż, dobrodziej co pilnuje obejścia swoich właścicieli. Nieduży, o umaszczeniu czarnym i rasie z tych, które nie mają rodowodu, ale są bardzo inteligentne. Wpatrzony w niego śledził uważnie ruch pojazdu, by po kilku zajmujących chwilach przejść do prozy codziennego, psiego życia.
Zahipnotyzowany nastrój zmąciło przenikliwe pikanie dochodzące z małego, niebieskiego urządzenia przy przedniej szybie. Sygnalizowało to konieczność zjazdu na ważenie. Czerwona, pulsująca dioda, trwała na straży federalnego prawa chroniącego sieć dróg i mostów przed przeciążeniem. Zjeżdżając z wagi, kątem oka dostrzegł miękkie rysy twarzy przywołujące wspomnienia z dzieciństwa, w których widział piękne oblicze z kruczoczarnymi, niedługimi włosami, częściowo skrywającymi pogodny uśmiech, a nad nim ciepłe, niczym niezmącone, klarowne oczy. Oblicze mamy przedwcześnie zabranej z tego świata.
Sunąc jednostajnie w niezwyczajnej atmosferze zjawisk i myśli, spostrzegł w oddali nienaturalnie stojący pojazd z włączonymi światłami ostrzegawczymi. Podjechał bliżej. Przed oczyma rozpościerał się widok przejmujący, przeszywający na wskroś ciało i duszę. Na sąsiednim pasie, skierowany ku poboczu, stał mały hatchback z roztrzaskanym przodem i rozbitą przednią szybą. Na środku jezdni, w pewnej odległości leżały, w nienormalnych pozach, dwa ciała zwrócone twarzą do asfaltu. Poboczem, nerwowo dreptał mężczyzna z telefonem w ręku i papierosem w ustach, a obok, zupełnie sama, tkwiła, zalana łzami dziewczyna. Pośród nieruchomo spoczywających sylwetek, zupełnie bez ładu chodzili świadkowie zdarzenia, jakby chcieli sprawić aby wszystko wróciło do normy, jednak w bezradności nie mogli poczynić nic. Wkoło panowała cisza. Kompletna pustka dźwiękowa, otaczająca skutki zajścia sprzed kilku chwil. Widząc zamęt postanowił sprawdzić czy ofiary mają jakąkolwiek szansę na wyjście z tego cało. Strużka krwi nieregularnie wciśnięta w chropowaty asfalt i znacznie zdeformowane twarze nie dawały cienia nadziei, że wszystko skończy się pomyślnie. Brak oznak życiowych dopełniał nieszczęścia. Pomoc przybyła szybko. W całym tym chaosie pamiętał tylko wycinki obrazów z niedawnych wydarzeń. Wracał wyłączony, odsunięty myślami wgłąb zakamarków umysłu. Wieczorna pora uwydatniała poczucie bezsilności, w której próbował odszukać choćby źdźbło zwiastujące przychylnie nadchodzący czas.