[W] Kochasz mnie? (społeczno-obyczajowe)

1
całe opowiadanko w wersji PDF (sformatowane):
poniżej tylko fragment
Kochasz mnie?
Kiedy wchodził po schodach czynszowej kamienicy na trzecie piętro, w całym swoim ciele czuł radosne oczekiwanie. Zapukał możliwie najciszej, aby nie zwrócić uwagi sąsiadów. Rozciągnął usta w niepewnym uśmiechu, jeszcze zanim drzwi się uchyliły.
Półmrok mieszkania wchłonął go i upoił. Wszystko, co płaskie, męczące i złe, zostało na zewnątrz. Gdy rozwiązywał sznurówki, jego uwagę przykuła obciągnięta nylonem maleńka stopa, uwięziona w czółenku na bajecznie wysokim obcasie. Natychmiast poczuł przypływ pożądania. Powiódł wzrokiem w górę i zobaczył nad sobą kobiecą postać w skórzanej spódnicy, w której spojrzeniu wyczytał ironię. Po ściągnięciu butów podążył za nią do najbliższego pokoju; obcasy uderzały o podłogę, perfumy drażniły powonienie słodką korzenną mieszanką. Tutaj było dużo jaśniej: obok fotela zwróconego w stronę wejścia stała lampa podłogowa, która dawała wystarczająco dużo światła, by mogli śledzić uważnie swoje reakcje. Ona zajęła miejsce w fotelu, on zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki. Nie musiała nic mówić, by ugiął kolana.
— I jak się sprawy mają z Ritą? — przemówiła spokojnym, pełnym słodyczy głosem.
Uciekł spojrzeniem w bok.
— Jeszcze z nią nie rozmawiałem.
Patrzyła na niego z zainteresowaniem, owijając sobie kosmyk włosów wokół palca.
— A kiedy zamierzasz?
— Już niedługo.
Wyciągnęła nogę w jego kierunku. Drgnął.
— Mężczyźni są tacy przewidywalni — powiedziała z uśmiechem, widząc, jak przełyka ślinę.
Sięgnęła po wiszący na szyi łańcuszek i zaczęła się nim bawić. Dwa ostatnie guziki koszuli wpuszczonej w spódnicę były rozpięte. Teraz rozpięła i trzeci, patrząc z rozbawieniem na klęczącego u jej stóp dżentelmena z pałającymi oczami. Musnęła go koniuszkiem buta — to wystarczyło, by wstrząsnął nim rozkoszny dreszcz.
— Na co czekasz? — zapytała.
Podciągnął T-shirt i rzucił gdzieś w kąt, obnażając swój umięśniony tors. Następnie odpiął pasek u spodni, podniósł się i pozbył wszystkich pozostałych części garderoby, po czym wrócił do poprzedniej pozycji. Miał potężny wzwód.
— Przypomnij mi — powiedziała — od ilu miesięcy się już spotykamy?
— Od dziesięciu — odpowiedział po krótkiej chwili namysłu.
— Jesteś bardzo cierpliwy — dodała. — Jak myślisz, jak długo jeszcze będziesz czekał?
— Nie wiem... — Głos mu się załamał. — To zależy wyłącznie od pani.
Wstała, zrobiła jeden krok, później drugi — i okrążyła go w milczeniu, stukając o podłogę obcasami. Zgięła lekko nogi, pochylając się nad nim, uniosła mu podbródek palcem i spojrzała głęboko w oczy. Kiedy w czułym geście położyła na jego twarzy dłoń, nie należał już do siebie, był unicestwiony.
Nieoczekiwanie w pokoju rozbrzmiały pierwsze takty Sonaty Księżycowej. Ekran leżącej na stole Nokii rozjaśnił się. Bez słowa oddaliła się o kilka kroków, rzuciła okiem na wyświetlacz i odebrała.
— Cześć, kochana...
Usiadła w fotelu, założyła nogę na nogę. Spod zmrużonych powiek przypatrywała się swojemu gościowi, który z trudem mógł pohamować drżenie warg.
— Nie, nie przeszkadzasz, jest u mnie tylko Maciek...
Z głośnika dał się słyszeć śmiech.
— ...Czyli jednak plan nie wypalił? A dlaczego?...
Rozmawiała tak przez około pięć minut, to wpijając się wzrokiem w klęczącego Maćka, to wodząc w zamyśleniu oczami po ścianach, obrazach (przedstawiających jakieś abstrakcyjne, geometryczne motywy) i sprzętach. Wreszcie odłożyła telefon na oparcie fotela. Zbliżyła się do białego kredensu, na którym stała jakaś roślina doniczkowa, wysunęła górną szufladę i zaczęła w niej szperać. Maciek nie bez strachu zobaczył wśród wygrzebanych ze środka przedmiotów, które chwilowo wyłożyła na blat, szeroki skórzany pas z ostrymi wypustkami. Odsunęła ten pas nieco dalej, wybrała jeszcze dwa inne akcesoria, których przeznaczenie trudno było z tej odległości odgadnąć, po czym uprzątnęła resztę z kredensu i włożyła z powrotem do szuflady. Wróciła z tymi przyrządami do pozostawionego na kolanach gościa, rozłożyła je przed nim na podłodze i powiedziała:
— Wybieraj.
* * *
Dwa tygodnie później umówił się z Ritą w kawiarni. Był zdenerwowany, miał podkrążone oczy. Kiedy zobaczył ją uśmiechniętą w drzwiach, zwątpił, czy uda mu się powiedzieć to, co zamierzał. Miała na sobie beżowy wełniany płaszcz, ciemne dżinsy i czarne buty na obcasie. Pomógł jej zdjąć nakrycie. Podsunął nawet krzesło, mimo że nigdy tego nie robił.
— Domyślam się, że chcesz mi powiedzieć coś ważnego — powiedziała rozpromieniona.
Nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu. Tym to uśmiechem podbiła przed pięcioma laty jego serce, tak nieskore do miłostek, tak zamknięte dla innych ludzi. Kelnerka wybawiła go chwilowo od konieczności potwierdzenia tego domysłu. Rita zamówiła cappuccino, z dużą ilością spienionego mleka. Nigdy nie musiała troszczyć się o figurę.
— Ostatnio trudno cię złapać — powiedział. — Pracujesz nad czymś ciekawym?
— Piszę reportaż o tych zaginionych dzieciach. Muszę się trochę nalatać.
— To niebezpieczne?
— Nie bardziej niż inne takie sprawy, z którymi miałam już do czynienia.
— Nigdy tego nie lubiłem w twoim zawodzie — oznajmił, jak gdyby usprawiedliwiał tym podjętą w duchu decyzję. — Tego ryzyka. Tego niepokoju o ciebie.
Sięgnęła przez stół po jego dłoń.
— Uważam na siebie, wiesz przecież.
Odpowiedział uściskiem, a nawet nakrył drugą ręką jej drobną kiść. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tyle razem przeżyli...
Dlaczego w życiu wszystko musi się tak gmatwać? Nie była mu przecież obojętna. Początkowy żar ostygł, ale zastąpiły go zażyłość, intymność i więź. Lubił z nią rozmawiać, dzielić się swoimi odkryciami literackimi, słyszeć w słuchawce jej głos. Miała nieprzeciętną inteligencję, którą w niej cenił na równi z urodą. Spojrzenia, które rzucali Ricie inni mężczyźni, nie wzbudzały w nim zazdrości, przeciwnie — napawały dumą. Właściwie to miał cholerne szczęście, że ją poznał.
Ale to Kinga zawładnęła jego wyobraźnią.
Kelnerka przyniosła kawę, pochyliła się konfidencjonalnie nad stolikiem i powiedziała ściszonym głosem: „ktoś państwa obserwuje”. Była na tyle nierozsądna, że ruchem oczu wskazała kierunek. Maciek podążył za jej spojrzeniem i zobaczył za szybą prawdziwą megierę o wyjątkowo paskudnych rysach. Rita odwróciła głowę, a wtedy bazyliszkowy wzrok brzyduli stał się jeszcze bardziej jadowity.
— Ja ją znam — powiedziała Rita. — Przeprowadzałam z nią wywiad.
— W sprawie tych dzieci?
Skinęła głową. Maciek obdarzył kelnerkę uśmiechem i podziękował za informację. Dziewczyna oddaliła się do innych stolików.
— Nie podoba mi się to — powiedział, usiłując nie patrzeć za okno.
— Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia — dodała w zamyśleniu Rita, popijając kawę.
— Ani trochę się nie dziwię — roześmiał się nerwowo.
— Ciągle tam stoi?
— Mhm. Szajbnięta jakaś.
— Może wyjdę i zapytam, czego chce.
— Wykluczone. Mogłaby coś ci zrobić.
— Więc co? — powiedziała z uśmiechem. — Będziemy tak rozmawiać pod okiem Wielkiego Brata? Tudzież sios...
— Idzie.
Rita obejrzała się szybko. Kobieta minęła drzwi kawiarni i zniknęła za rogiem.
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Rita pierwsza parsknęła śmiechem.
— Z interesującymi ludźmi się spotykasz — zakpił Maciek.
— To jeden z uroków tego zawodu.
Napięcie opadło, rozmowa zeszła niepostrzeżenie na temat ostatnich doniesień prasowych, zahaczając po drodze o prawo aborcyjne, mniejszości seksualne, islamizację Europy i różne inne głupstwa, tak że ostatecznie nic nie zostało powiedziane. Spotkanie wyraźnie miało się ku końcowi.
— Dokąd idziesz? — zapytał Maciek, sprawdzając na smartfonie godzinę.
— Do redakcji.
— Odprowadzę cię.
— Kochanie, daj spokój.
— Nalegam. Wciąż mam tę babę przed oczami.
— Jeśli tak... — Odsłoniła w uśmiechu nieco krzywe zęby, których zawsze się wstydziła, choć Maciek uważał, że wadliwy zgryz dodaje jej uroku. — A co takiego chciałeś mi powiedzieć?
— To może zaczekać — odparł tajemniczo, po czym dopił resztkę kawy i zaczęli się ubierać. Po twarzy swojej towarzyszki widział, że jest bardzo rozczarowana.
* * *
W redakcji jak zwykle panowała ożywiona atmosfera. Po wejściu do biura Rita pozdrowiła uśmiechem kilka osób, zanim weszła do gabinetu, który dzieliła z rudowłosą okularnicą o piegowatej twarzy.
— Cześć, Ola — rzuciła w jej stronę.
— Cześć... Coś się stało?
Rita drgnęła.
— Nie... — zaprotestowała, choć nie brzmiało to wiarygodnie.
Ola naciągnęła skórę pod okiem, aby pokazać przekrwioną spojówkę:
— Tu mi kaktus wyrośnie, jeśli kiedykolwiek nauczysz się kłamać.
Rita odłożyła torebkę, otworzyła leżącego na biurku laptopa, zsunęła się na fotel i westchnęła ciężko:
— Głupia jestem, po prostu.
— Coś z Maćkiem?
— Aaach — jęknęła. — Szkoda gadać.
— No nie daj się ciągnąć za język.
Splotła dłonie na głowie i wpatrywała się nieprzytomnie w ekran, w którym widziała swoje odbicie: jeszcze była w miarę ładna, ale już niedługo pojawiają się pierwsze zmarszczki, a potem zmiany będą następowały coraz szybciej. Nim się spostrzeże, skończy czterdziestkę.
— Myślałam, że mi się oświadczy. Ale to raczej nie to.
— Macie jeszcze dużo czasu, spokojnie — zaśmiała się Ola.
— No nie wiem... Czuję, że zatrzymaliśmy się w miejscu, że pewien etap minął i trzeba postawić krok naprzód.
— Dawałaś mu to jakoś do zrozumienia?
— Nie chcę wywierać presji.
— A kto tu mówi o presji. Wystarczą aluzje, dyskretne pytania. Najpierw trzeba wybadać grunt.
Rita otworzyła skrzynkę odbiorczą i zaczęła przeglądać nadesłane wiadomości, z których większość okazała się spamem.
— Może masz rację — powiedziała w zamyśleniu, ślizgając się wzrokiem po kolejnych e-mailach.
— No pewnie, że mam. — Ola wstała zza biurka i ruszyła ku otwartym drzwiom, prowadzącym na korytarz. — Przynieść ci kawę?
— Gdybyś była tak uprzejma...
Kiedy została w gabinecie sama, między reklamą najnowszej Motoroli a zaproszeniem do udziału w jakimś badaniu internetowym zauważyła wiadomość o bardzo dziwnym tytule: Do wywłoki. Kliknęła w nią.

Pożałujesz.

Wkrótce Ola wróciła z kawą. Od razu spostrzegła w twarzy swojej koleżanki zmianę.
— Co znowu?
— Sama zobacz.
Odstawiła kubki na biurko i pochyliła się nad ekranem.
— Wiesz, kto to może być? — zapytała z niepokojem.
— Domyślam się — odpowiedziała Rita. — Ktoś, z kim przeprowadzałam niedawno wywiad. Niejaka Grzegorzewska.
— Zalazłaś jej za skórę?
— Widziałam ją dziś na ulicy, obserwowała mnie. Ale nie wiem czemu.
— Powinnaś to zgłosić.
Rita przez chwilę rozważała tę możliwość.
— Zrobię to wieczorem.
Ola wzięła kubek i wróciła na swoje miejsce:
— Piszesz teraz o tych dzieciach, tak? Może ta cała Grzegorzewska ma coś wspólnego ze sprawą.
— I tak by się podstawiała?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
— Powinni nam więcej płacić — rzuciła żartobliwie Ola, szukając na twarzy koleżanki znajomego uśmiechu.
— Oj, tak — przytaknęła Rita, odsłaniając rząd krzywych zębów.
Najbliższe cztery godziny upłynęły im na zwykłej, rutynowej pracy, związanej z przygotowywaniem materiałów do kolejnego numeru czasopisma. W korytarzu słychać było co jakiś czas czyjeś kroki, urywki rozmów. Z sąsiedniego gabinetu dochodził monotonny szmer kserokopiarki. Słońce zniknęło już za budynkami, pogrążając miasto w szarości. Wreszcie Ola wykrzyknęła: „voilà!”, rozprostowała plecy i zaczęła się zbierać. Rita z zazdrością przyglądała się, jak składa laptopa, zamyka teczki i porządkuje przed wyjściem biurko — ona będzie musiała jeszcze trochę posiedzieć.
— Pamiętaj, żeby zajść na komendę — przypomniała Ola na odchodnym.
Kiedy dziesięć minut później Rita usłyszała zbliżające się kroki, pomyślała, że jej koleżanka przez nieuwagę zostawiła w biurze coś ważnego. Uniosła wzrok znad ekranu, wpatrując się w ciemny o tej porze korytarz. Musiała to być kobieta, stukot obcasów nie mógł mylić.
Ale to nie była Ola.
W drzwiach gabinetu stanęła wysoka brunetka w szarym płaszczu, spod którego widać było zgrabne, opięte rajstopami nogi. Oparła się o futrynę, rozciągając usta w trudnym do rozszyfrowania uśmiechu. Miała na oko trzydzieści parę lat, trzydzieści sześć, może trzydzieści siedem.
— W czym mogę pomóc? — zapytała grzecznie Rita.
— Chciałam panią zobaczyć — powiedziała nieznajoma.
— Z kim...
— Podziwiam pani pracę — weszła jej w słowo — przeczytałam chyba wszystkie pani reportaże.
Na twarzy dziennikarki odmalował się mimowolny lęk.
— Miło mi to słyszeć — odparła nieco drżącym głosem.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale wykrzywiła tylko twarz w przykrym grymasie.
— Jest pani bardzo ładna. — Z ust nieznajomej nie schodził ten dziwny, enigmatyczny uśmiech, który coraz mniej się Ricie podobał.
— Dziękuję. — Poruszyła się nerwowo. — Czy mogę zapytać o powód, któremu zawdzięczam pani wizytę?
Brunetka milczała przez chwilę, jak gdyby bawiąc się tą zagadkową ciszą, która wyraźnie pozbawiała dziennikarkę rezonu, po czym odpowiedziała pytaniem na pytanie:
— Spotyka się pani z niejakim Maciejem Bakułą, prawda?
Rita postawiła oczy w słup.
— To moja sprawa, z kim się spotykam — rzuciła oschle.
— Proszę go zapytać, dokąd chodzi w sobotnie wieczory.
Powiedziawszy to, nieznajoma odkleiła się od futryny i zniknęła w korytarzu, pozostawiając po sobie zapach mocnych korzennych perfum.
Rita długo nie mogła dojść do siebie. Patrzyła jak zahipnotyzowana w ciemny korytarz, a przez jej głowę przelatywało tysiąc różnych myśli, obrazów, wspomnień. Przypomniała sobie dzień, w którym zaproponowała Maćkowi wyjście do teatru: zmieszał się, przebąkiwał coś o pracy, że wziął nadgodziny. Nie przywiązywała wagi do jego zająknięć, rozbieganych oczu, nerwowych gestów, które tłumaczyła sobie jakimiś nieistotnymi przyczynami. Ostatnio w ich relacji zaszła pewna zmiana, niewątpliwie. Dlaczego dopiero teraz to zauważyła?
Z przerażeniem pomyślała o dzisiejszej rozmowie w kawiarni. Co takiego chciał jej powiedzieć? I dlaczego koniec końców nic nie powiedział? Czyżby aż tak bardzo się pomyliła, obiecując sobie po tym spotkaniu zaręczyny?
Z największym wysiłkiem postanowiła skupić się na pracy. Miała do wystukania jeszcze dwa tysiące znaków. Kursor migał wyczekująco, ale urwane w połowie zdanie jakoś nie chciało się domknąć. Po jednej czy dwóch nieudanych próbach uznała, że to bez sensu, wylogowała się z systemu i zaczęła się ubierać. Nie mogła przestać myśleć o drwiącym uśmieszku nieznajomej kobiety. Tak, ten uśmieszek był drwiący, dopiero teraz to pojęła. Zgasiła światło w gabinecie i ruszyła ku wyjściu, uprzedzając jedną z koleżanek, że na dziś kończy.
Po opuszczeniu budynku skierowała się w stronę oddalonego o dwie przecznice przystanku autobusowego. Ruch na świeżym powietrzu nieco ją uspokoił. Ludzie płynęli przez chodniki jak widma, ciemniejące niebo kryło w sobie nieokreśloną groźbę. Stojąc na światłach, spostrzegła dziwnie znajomą sylwetkę w tłumie. Wytężyła wzrok, ale postać jak gdyby zapadła się pod ziemię. Błysnęło zielone, weszła na pasy.
Może jest niewystarczająco dobra w łóżku? Może Maciek już się nią znudził? Może nie była na tyle spostrzegawcza, by w porę zaradzić słabnącemu pożądaniu? Może, może, może...
Doszła na wpół bezwiednie do przystanku, sprawdziła rozkład. Autobus miał przyjechać za dwie minuty. Stanęła obok starszego mężczyzny w kapeluszu. Pomyślała mimochodem, że przecież kapelusze dawno wyszły już z mody. I właśnie wtedy zobaczyła.
Kobieta, którą widziała przez szybę w kawiarni, szła prosto na nią. Z mściwym wyrazem twarzy, pogłębiającym jeszcze i tak upiorną brzydotę. Rita cofnęła się odruchowo, jak gdyby rażona niewidzialnym ciosem. Wpadła na mężczyznę w kapeluszu.
— Proszę uważać! — burknął.
Rita odwróciła ku niemu głowę:
— Przepraszam.
Tymczasem Grzegorzewska przyspieszyła kroku. Gdy była już naprawdę blisko, sięgnęła do torebki, ale nie wyjęła noża ani żadnej broni, lecz fiolkę wypełnioną przezroczystą cieczą. Rita z przerażenia osłupiała. Nim zdążyła zareagować, kobieta chlusnęła jej tym w twarz. Poczuła żrący ogień na skórze, a chwilę później upadła nieprzytomna na ziemię.
https://sceptyk.substack.com/

Kochasz mnie? (społeczno-obyczajowe)

2
Fajnie się czyta, nie widzę błędów stylistycznych ani gramatycznych. Jeśli chodzi o fabułę, nie przeczytałam całości opowiadania, ale po fragmencie jedyne negatywne wrażenie to, że cała scena z bezimiennym wampem trąci banałem. Może po prostu nie przepadam za taką tematyką, a może nie spotkałam takich osób w życiu i dlatego, ale taka filmowa charakterystyka postaci jest dla mnie mało wiarygodna, chyba że trzyma się kupy. Kobieta-kochanka (?), twierdząca, że mężczyźni są tacy przewidywalni, która potem odwiedza partnerkę faceta i ujawnia romans, sama zachowuje się typowo i przewidywalnie. Jeśli chodziło o to, że postać jest mocno nieprzeciętna, a nawet trochę nieludzka, jak to jest zasugerowane na początku, zastanowiłabym się nad nieco innym poprowadzeniem jej zachowania, mogłoby być ciekawiej.
To takie subiektywne czepianie się, po za tym nawet wciąga i jak będę miała więcej czasu to może wrócę po całość.

Kochasz mnie? (społeczno-obyczajowe)

3
Psychodelirium, bardzo serdecznie dziękuję Ci za wyrażenie opinii, Twoje spostrzeżenia są zastanawiające i ciekawe. Co do pojawiającej się w opowiadaniu dominy, nie zależało mi jakoś szczególnie na odmalowaniu jej nieprzeciętności czy okrucieństwa - dalsza część tekstu (ta, którą dopiero przeczytasz ;)) chyba nie pozostawia wątpliwości co do autorskiego zamysłu. Niemniej jednak zarzut dotyczący stereotypowości postaci jest dla mnie cennym punktem odniesienia.
https://sceptyk.substack.com/

Kochasz mnie? (społeczno-obyczajowe)

4
w sumie powinienem dać czytelnikowi wybór, nie każdemu może się chcieć czytać w PDF-ie
wklejam więc brakującą część jako post:
* * *
Tej nocy Maciek nie mógł zmrużyć oka. Leżał wpatrzony w sufit, po którym od czasu do czasu przemykały reflektory samochodów, i zadawał sobie pytanie, czy kiedykolwiek zdobędzie się na odwagę, aby zerwać z Ritą. Kiedy po spotkaniu w kawiarni zadzwonił do Kingi i zaczął się tłumaczyć ze swojej porażki, czuł się jak uczniak. Prosił o więcej czasu, bo przecież „nie może tego zrobić tak z dnia na dzień”. Kinga straciła cierpliwość i rzuciła słuchawką. Kilkakrotnie do niej telefonował, ale za każdym razem odpowiadała poczta głosowa. Wiedział, że jeżeli nie podejmie w najbliższym czasie kategorycznej decyzji, może żałować tego do końca życia.
Aby dać upust podskórnemu napięciu, wstał i zaczął chodzić po pokoju. Za oknem padał śnieg, drzewa przy sąsiednim bloku oblepione były białym puchem. Opustoszała ulica sprawiała przygnębiające wrażenie. Jak długo jeszcze będzie zwlekał? Czy rzeczywiście uśmiecha mu się wizja życia spędzonego z Ritą? Kinga nie będzie czekała w nieskończoność. Trzeba raz wreszcie podjąć męską decyzję. I nie patrzeć w tył.
Jutro. Jutro z nią zerwie. Zaczeka pod redakcją, zaprowadzi ją do baru i szczerze wszystko wyzna. Postara się oszczędzić jej bólu, o ile to możliwe.
Podjąwszy nareszcie decyzję (nieodwołalną, ostateczną), padł już spokojniejszy na łóżko i po godzinie zasnął. Na chodnikach pojawili się akurat pierwsi przechodnie, ulica coraz częściej rozbrzmiewała pomrukiem silników. Niedługo nad Olsztynem miał wstać nowy dzień.
Kiedy pierwsze promienie styczniowego słońca zawitały w pokoju, martwa do tej pory komórka rozdźwięczała się okrutnie. Było to tak niezwykłe o tej porze, że Bakuła niemal od razu się obudził. Czyżby Kinga? Sięgnął w stronę stolika, wymacał skórzane etui i zerknął na ekran. Nie, jednak nie ona. A więc kto? Dotknął zielonej słuchawki.
Przeszedł go dreszcz, gdy usłyszał zrozpaczony głos swojej niedoszłej teściowej:
— Halo? Maciek? Tu mama Rity, stało się coś strasznego...
Dziesięć minut później zamykał już w pośpiechu drzwi mieszkania. W rozchełstanej kurtce i skołtunionych włosach wsiadł do taksówki, która przyjechała niemal od razu, i pomknął do szpitala. Przeskakiwał wzrokiem od jednego mijanego budynku, szyldu czy drzewa do drugiego, dręczony mnóstwem pytań, na przykład czy Kinga miała z tym wszystkim coś wspólnego. Czyżby aż tak się co do niej mylił? To przecież niemożliwe.
Rita leżała na oddziale intensywnej terapii, drogę wskazał mu młody lekarz w okrągłych okularach. Zapuszczając się w głąb szpitalnych korytarzy, czuł coraz mocniejszą woń formaliny i ludzkich wyziewów. Na krzesłach ustawionych wzdłuż ścian siedzieli znękani, pobladli i wychudzeni pacjenci w powyciąganych piżamach. Gdy przechodził obok, podnosili wzrok i patrzyli na niego bez cienia emocji. Czy widać było po nim, że idzie na spotkanie z kimś bliskim? Czy te zimne spojrzenia nie kryją aby w sobie zarzutu, który mogłoby mu postawić sumienie? Z kilku słów zamienionych z lekarzem dowiedział się, że Rita trafiła tu wczoraj wieczorem, po przykrym incydencie na przystanku. Rokowania nie były najlepsze: została oblana kwasem solnym, ciecz wżarła się w skórę i na trwałe zdeformowała rysy. Na pytanie, czy będzie żyła, lekarz odpowiedział twierdząco. Pchnął ostatnie dwuskrzydłowe drzwi, przez które musieli przejść, i ruchem głowy wskazał Maćkowi salę w głębi.
Niemal od razu dostrzegł rodziców poszkodowanej. Łużyńscy siedzieli przy łóżku umiejscowionym nieopodal okna, miny mieli straszne. Nigdy jeszcze nie wyglądali tak staro, zupełnie jak gdyby w ciągu jednej nocy zostali pozbawieni dziesięciu lat życia. Ojciec na jego widok podniósł się nieznacznie, uczynił przyzywający gest ręką. Matka przecierała chusteczką napuchnięte oczy. Mimo cierpienia w jej twarzy dawało się dostrzec ślady dawnej urody, którą odziedziczyła córka — nie na długo jednak, jak się okazało. A jeszcze wczoraj tak promiennie się do niego uśmiechała, odsłaniając swoje krzywe ząbki, które zawsze budziły w nim czułość i rozrzewnienie. Jeszcze wczoraj była piękną kobietą, skupiającą na sobie spojrzenia mężczyzn.
— Wiesz, kto jej to zrobił? — Ojcowski głos pałał żądzą zemsty.
— Domyślam się.
Łużyński wstał, przytrzymując się drżącą ręką krzesła.
— Zabiję drania — wysyczał przez zaciśniętą krtań.
— To kobieta — wyjaśnił Maciek. — Podglądała nas wczoraj w kawiarni.
Serce ścisnęło mu się na widok Rity. Całą twarz miała obandażowaną, z wyjątkiem lewego oka, zamkniętego teraz pod powieką. Włosy rozrzucone wzdłuż ramion odbijały jasną miedzą od zielonej pościeli.
— Kiedy? — Łużyński zacisnął gniewnie wargi.
— Przed południem. Zaniepokoiłem się i odprowadziłem Ritę do redakcji... — Słowa grzęzły mu w gardle. — Pisała reportaż o tych zaginionych dzieciach.
Mężczyzna zaszlochał.
— Moją najdroższą córunię... Nigdy już nie będzie taka, jak kiedyś.
Po chwili opanował się i zapytał przytomniejszym głosem:
— Kto to jest?
— Pierwszy raz ją widziałem — brzmiała odpowiedź.
Opadł zrezygnowany na krzesło. Ukrył twarz w dłoniach.
Bakuła zwrócił się do pani Łużyńskiej:
— Jest nieprzytomna?
— Dostała leki przeciwbólowe. Wybudzi się za kilka godzin.
Ukląkł przy łóżku, pochwycił bezwładną dłoń. Z jego oczu trysnęły łzy. Po pewnym czasie Łużyński oddalił się na chwilę i wrócił zaraz z krzesłem, które mu podsunął.
— Dziękuję.
Siedzieli przez kilka minut w milczeniu.
— Trudno jej będzie przywyknąć do nowej sytuacji — odezwał się wreszcie Łużyński.
— To prawda — przytaknęła smutno jego małżonka.
Maciek czuł na sobie ich ciężki wzrok. Jednak nic nie powiedział.
Upłynął kolejny kwadrans. Wymienili się paroma zdawkowymi uwagami na temat szpitala; zjawił się sanitariusz, sprawdził opatrunek i udzielił im bliższych informacji dotyczących skutków oparzeń chemicznych. Kiedy odszedł do innego pacjenta, pani Łużyńska położyła na ramieniu Bakuły dłoń:
— Maciuś, idź do pracy. Odwiedzisz ją po południu. My tu zostaniemy, nie masz się czego obawiać.
Skinął głową.
— Proszę jej powiedzieć, jak już się wybudzi, że przyjdę.
Pożegnał się z obojgiem rodziców i wyszedł ze szpitala. Czekała go jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu.
* * *
Uniosła ciężką jak ołów powiekę i zobaczyła niewyraźne kształty, które stopniowo nabierały ostrości: nieruchomy wentylator, ścienny plakat z reklamą Gripexu, czyjąś twarz. Rozpoznała w tej twarzy ukochane rysy. Wykrzywił je dziwny uśmiech, który był uśmiechem tylko w połowie. Powiodła mętnym wzrokiem po otoczeniu, dostrzegła inne łóżka, na których leżeli pacjenci. Słyszała swoje imię wypowiadane nabożnym szeptem.
— Gdzie ja jestem? — wymamrotała.
Maciek w czułym geście położył dłoń na jej głowie i wszystko wyjaśnił. Wspomnienia powróciły niepowstrzymaną falą.
— Grzegorzewska... — zaszemrała, a w jej oku zalśniła łza.
Przez moment nic nie mówili.
— Co na to lekarze? — zapytała.
— Z narządami wewnętrznymi wszystko w porządku... — Zawiesił na chwilę głos, zastanawiając się, jakimi słowami powiedzieć jej, że nie będzie widziała na jedno oko. Nie znalazł żadnych i rzekł tylko: — Musisz dużo wypoczywać.
— A twarz? Co z twarzą?
Bakuła spuścił wzrok.
— Trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć — odparł.
Wiszący nad łóżkiem wentylator zatracił wtedy kontury, podwoił się i zmętniał.
— Kochanie — wychrypiał Maciek, poruszony jej cierpieniem.
Rita nie patrzyła na niego. Pozwoliła mu trzymać się za rękę, ale nie uczyniła najmniejszego gestu, który wyrażałby miłość czy chociażby sympatię. Zasklepiła się w swoim płaczu bez reszty, nieczuła na miłosne zaklęcia stojącego obok mężczyzny. Utraciła bezpowrotnie to, co czyniło ją kobietą — jak wobec tego miała dalej żyć?
Przypomniała sobie niezapowiedzianą wizytę w redakcji.
— Gdzie chodzisz w sobotnie wieczory? — zapytała głucho.
Bakuła z wrażenia osunął się na stojące przy łóżku krzesło.
— Przecież mówiłem ci, że pracuję — rzekł drżącym głosem.
— Do mojego biura przyszła jakaś... — nie dokończyła. — Śmiejąc mi się w twarz, poleciła zadać ci to pytanie. — Obserwowała go teraz jedynym sprawnym okiem, czytając z jego miny i ruchów okrutną prawdę.
— Ale... to nieporozumienie!
— Czyżby?
— Nie pojmuję — obruszył się — dlaczego tak łatwo dajesz wiarę podobnym insynuacjom.
Oskarżycielskie oko Rity wiedziało jednak swoje. Bakuła coraz wyraźniej tracił kontenans.
— Co takiego chciałeś mi powiedzieć w kawiarni?
W tej właśnie chwili do łóżka podbiegła pani Łużyńska, która wyszła przed kwadransem za potrzebą.
— Riciu moja kochana! — Cała jej postać wyrażała bezbrzeżną miłość i troskę.
— Cześć, mamo.
— Córeczko najdroższa, jak to dobrze, że już się wybudziłaś.
Rita odwzajemniła serdeczny uścisk matki i to w niej utkwiła teraz swoje jedyne oko.
— Kiedy będę mogła stąd wyjść?
— Już niedługo, kochanie. Rany muszą się dobrze zagoić... Zajmują się tobą najlepsi specjaliści, można im zaufać. A powiedz mi, jak się czujesz? Nic cię nie boli?
— Słabo mi — mruknęła dziewczyna.
— To efekt działa leków. — Łużyńska rozejrzała się po sali w poszukiwaniu lekarza. Bakuła odgadł jej gest i ruszył ku drzwiom, uprzedzając, że zaraz wróci. Chwilę później przyszedł w towarzystwie łysiejącego sanitariusza o melancholijnych rysach, który wypytał dokładnie pacjentkę o jej stan, obejrzał język w celu wykluczenia ewentualnych powikłań i udzielił matce kilku wskazówek dotyczących pielęgnowania córki. Po czym ukłonił się i zniknął w korytarzu, gdzie w zamieszaniu przewożono właśnie kogoś na sąsiedni oddział.
Rita rozmawiała jedynie z mamą. Maciek zresztą mówił niewiele, tyle tylko, ile było trzeba, aby usprawiedliwić swoją obecność. Nie zwracał się bezpośrednio do Rity, dlatego pani Łużyńska nie zauważyła, że między nimi wisi coś niedopowiedzianego. Został zdemaskowany — i to w okolicznościach, których nie mógł przewidzieć. Jak się powinien teraz zachować? Zaprzeczyć wszystkiemu? A jeśli winę ma wypisaną na twarzy? Takie pytania przelatywały mu przez głowę, gdy poprawiał Ricie poduszkę, obejmował jej dłoń i przysłuchiwał się pełnym smutku pomrukiwaniom, którymi odpowiadała matce. Z ponurych rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Rita odruchowo zerknęła w jego stronę: zaczerwienił się po same czubki uszu, gdy spojrzał na wyświetlacz.
— Zaraz do ciebie wrócę, kochanie.
Ucałował ją w czoło i wyszedł na korytarz. Zniknąwszy za drzwiami, zagryzł wargę i odebrał. Usłyszał w słuchawce nieco zachrypnięty głos, którego nie mógł pomylić z żadnym innym. Przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadał, aż wreszcie wydusił z siebie:
— Masz z tym coś wspólnego?
Kinga najwyraźniej spodziewała się czegoś w tym rodzaju:
— Owszem, mam.
Poczuł chłód rozlewający się po całym ciele. W skroniach zatętniła mu krew.
— Uznałam, że pora wziąć sprawy w swoje ręce. Ty nigdy byś jej o nas nie powiedział. Miałeś szansę, nie wykorzystałeś jej. Więc cię wyręczyłam.
— Oszpecając ją!? — Podniósł głos, lecz od razu się pohamował, zerkając lękliwie w stronę drzwi prowadzących na salę.
— Słucham?
— Ty... ty...
— Co powiedziałeś? — rzuciła opryskliwie.
— Jeszcze nic — odparł — ale to dlatego, że nie ma takiego słowa, które...
— Oszpecając? — przerwała mu.
— Do cholery, a niby jak działa kwas solny! Czy naprawdę jesteś taka...
— Nic a nic nie rozumiem — wtrąciła. — O jakim ty kwasie w ogóle! Byłam u niej, powiedziałam, co miałam powiedzieć, i wyszłam.
— A ta jędza, którą nasłałaś?
— Co? — zaperzyła się. — Nikogo nie nasłałam!
— Mam w to uwierzyć?
Odpowiedział mu krótki, punktowy dźwięk. Kinga przerwała połączenie.
Osunął się zrezygnowany na krzesło. Sam już nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Srodze się na Kindze zawiódł: nie dość, że wyrządziła taką podłość, to jeszcze ma czelność zaprzeczać. A wydawało mu się, że są ze sobą tak blisko.
Po namyśle musiał jednak przyznać, że nie wszystko trzyma się tu kupy. Chociażby ten mściwy wyraz na twarzy obserwującej ich w kawiarni kobiety — zdradzał ewidentnie osobistą urazę. Na tyle, zdaje się, głęboką, że mogłaby sama w sobie stanowić motyw do napaści. Poza tym Rita miała wcześniej styczność z tą megierą. Czy jest prawdopodobne, by Kinga ją znała? Gubił się tak w rozmaitych przypuszczeniach, aż wreszcie poczuł w dłoni wibracje telefonu, którym zawtórowała pikantna melodia. Odebrał.
— Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzać. Nie mam nic wspólnego z żadną jędzą, nic nie wiem o tym kwasie i nie życzę sobie bezpodstawnych oskarżeń pod moim adresem. Byłam wczoraj u Rity, pogadałam z nią trochę, a co się tam stało po moim wyjściu — tego nie wiem. Byłbyś łaskaw mi to wytłumaczyć? Ale radzę uważać na słowa, bo nie zdzierżę dłużej tego napastliwego tonu. Zapomniałeś chyba, do kogo mówisz.
— Ona leży teraz na oddziale intensywnej terapii, całą twarz ma zniszczoną — powiedział po prostu.
Po drugiej stronie linii zapanowała cisza.
— Co jej się stało?
— Ktoś oblał ją kwasem.
— Jezu... — Przejęcie w głosie Kingi brzmiało na tyle autentycznie, że Bakuła zawstydził się swojego początkowego ataku.
— Przepraszam za mój wybuch, ale w zaistniałej sytuacji... Nie bardzo mogę rozmawiać. Jestem w szpitalu.
— Dobrze, zadzwonisz w wolnej chwili. Wiedz jednak... że ja nie byłabym zdolna do czegoś takiego.
— Wiem. Przepraszam.
Zakończył połączenie i wrócił do sali. Rita obrzuciła go zimnym, obojętnym wzrokiem. Pani Łużyńska indagowała ją w sprawie feralnego reportażu o zaginionych dzieciach. Nikt nie wiedział, jaki powód mogła mieć Grzegorzewska. Wszystko wskazywało na to, że prywatne śledztwo Rity było jej nie w smak.
Po dwóch godzinach od obudzenia Rita uścisnęła matce dłoń:
— Mamo, jedź do domu, odpocznij. Musisz być bardzo zmęczona.
Pani Łużyńska pogłaskała czule swoją latorośl i zapewniła, że wróci jutro rano.
— Zostawiam cię w dobrych rękach — powiedziała na odchodnym, posyłając Maćkowi ciepły uśmiech.
Kiedy zostali sami, Rita wreszcie utkwiła w Bakule twarde, niewzruszone spojrzenie, przed którym omal się nie cofnął.
— Co masz mi do powiedzenia? — zapytała.
— Ta typiara, o której wspomniałaś... — zaczął niezręcznie Bakuła — ...to moja koleżanka z pracy. Od dłuższego już czasu podwala się do mnie, choć daję jej wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. Nie wiem, jak się o tobie dowiedziała, być może kiedyś zauważyła nas razem, a może ktoś jej powiedział. W każdym razie postanowiła się najwidoczniej zemścić za to, że ją zlewam. — Ze zdziwieniem spostrzegł, że z każdym wypowiadanym słowem jego głos brzmi coraz pewniej, a ciemne, przekrwione oko Rity łagodnieje i nabiera wątpliwości.
— To z nią niedawno rozmawiałeś?
Przytaknął.
— Czego chciała?
— To sadystyczna suka, zadzwoniła tylko po to, żeby się napawać moim wzburzeniem.
— Dość długo cię nie było.
— Zjechałem ją z góry na dół, już nie powinna się naprzykrzać.
— A więc to ona za tym wszystkim stoi — powiedziała z żalem.
— Nie. To nie ona.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
— Skąd ta pewność?
— Bo też tak myślałem, dopóki nie zadzwoniła. Zatkało ją na wieść o całym tym incydencie. To nie ona.
Uśmiechnęła się słabo, z wyraźną ironią.
— Nie znasz kobiet.
Bakuła zbliżył się do łóżka, dotknął pobladłych palców (zielony lakier na paznokciach już matowiał).
— Mówię prawdę, kochanie. Uwierz mi.
— Ostatnio byłeś taki... — przez chwilę szukała właściwego słowa — ...nieobecny.
Zwiesił pokornie głowę.
— Jeśli dałem ci powody do niepokoju, przepraszam. Być może zbyt wiele czasu poświęcałem pracy... Mamy coraz więcej klientów, trudno się wyrobić. Ale to się zmieni.
Widział w niej walkę między pogodną ufnością a powątpiewaniem we wszystko, co mówił. Sam nie wiedział, czy chce, aby szala przechyliła się na korzyść tej pierwszej. A jednak podjął narzuconą przez okoliczności rolę, a w jego zachowaniu nie było ani śladu wahania.
Ciemne, przekrwione oko Rity spoczęło na nim z niepokojem.
— Co chciałeś mi powiedzieć w kawiarni?
Uciekł wzrokiem w bok. Wargi mu zadrżały.
— Trudno mi o tym mówić — zaczął.
Potarł w zdenerwowaniu skronie. Rita milczała, uważnie się w niego wpatrując.
— Chciałem cię przygotować na pewną ewentualność — podjął wreszcie.
— Na jaką ewentualność?
— W mojej firmie nastąpi wkrótce redukcja — wypalił jednym tchem. — Mogę być na celowniku.
— Przed chwilą mówiłeś, że macie coraz więcej zleceń.
— To prawda — zgodził się — ale z niejasnych dla mnie powodów zamierzają wykopać parę osób.
— I to wszystko?
— Jeśli stracę tę posadę, będziemy musieli zrezygnować z naszych planów mieszkaniowych.
Rita wciąż przypatrywała mu się badawczo.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym przez telefon?
— Wolałem w cztery... — nie dokończył. — Przepraszam.
— Niepotrzebnie zaciągnąłeś mnie do tej kawiarni.
Był już o krok od zwycięstwa. Teraz wystarczyło już tylko wytrwać w swojej roli.
Nagle spojrzenie Rity przesunęło się z wentylatora na jego twarz.
— Kochasz mnie? — zapytała.
Było to tak niespodziewane, że Bakuła oniemiał. Rita nigdy nie zadała mu tego pytania. Przez jego rysy przebiegł skurcz, a powieka zadrżała nerwowo. Szybko jednak się opanował, spuścił wzrok pod pretekstem, że szuka jej dłoni, uścisnął ją, po czym przemówił pełnym słodyczy głosem, patrząc dziewczynie prosto w ocalałe oko:
— Całym sercem, najdroższa.
Zobaczył, jak to oko napełnia się łzami, mętnieje, zasnuwa milczącym wyrzutem. Ku jego zaskoczeniu Rita wyrwała mu swoją dłoń, skrzywiła usta w bolesnym grymasie i długo patrzyła nań z wyrazem tak dojmującego zawodu, że przez chwilę gotów był poświęcić wszystko, byleby tylko ulżyć jej cierpieniu.
— Riciu, mój skarbie...
— Ani się waż mówić tak do mnie — syknęła.
Pacjenci w sąsiednich łóżkach poruszyli się niespokojnie, a ci, którzy mogli, zwrócili w ich kierunku zaciekawione twarze.
— Ale... c-co ci się stało?
— Wyjdź stąd! Słyszysz? Wyjdź stąd! — krzyknęła.
— Ritko!
Do sali wparował lekarz.
— Co tu się dzieje?
— Nie pisz do mnie, nie dzwoń, zniknij raz na zawsze z mojego życia!!!
— Proszę się uspokoić — powiedział lekarz, mijając przerażonego Maćka.
Spazmatyczny szloch wstrząsnął całym jej ciałem, stłumił cisnące się na wargi słowa nienawiści.
— Na Boga, niech pan stąd wyjdzie! — krzyknął lekarz, szukając czegoś w rozgorączkowaniu po kieszeniach.
Kiedy Maciek był już przy drzwiach, obejrzał się jeszcze na chwilę, nie mogąc uwierzyć, że to koniec. Coś jednak kazało mu opuścić salę i nie oglądać się już więcej wstecz.
* * *
Stojąca przy fotelu lampa rozsiewała słabe światło, niezdolne rozproszyć zalegającego w kątach półmroku. Na tyle jednak silne, by móc sprawnie posługiwać się pędzelkiem do paznokci. Maciek w skupieniu nakładał na błyszczącą płytkę kolejną warstwę lakieru, słuchając głosu rozłożonej po królewsku Kingi, która od czasu do czasu instruowała go, jak ma poruszać pędzelkiem. Nie był to jego pierwszy raz, niemniej jednak wciąż brakowało mu wprawy. Dodatkową trudność stanowiła pozycja, w jakiej musiał to robić — od ciągłego klęczenia bolały go już kolana. Dopóki nie skończy, nie ma prawa rozprostować nóg.
Kinga uważnie obserwowała każdy ruch. Czasem kazała przerwać, zabierała stopę i przybliżała ją do oczu, by zobaczyć, czy nie popełnił błędu. Na oparciu fotela leżała gotowa do użycia szpicruta, która skuteczniej niż cokolwiek innego motywowała Bakułę do perfekcji.
— A właściwie co ta zołza ma do Rity? — wtrąciła Kinga, porzucając poprzedni wątek.
Maciek wyraźnie spochmurniał na dźwięk tego imienia.
— Rita trafiła na ważny trop — wyjaśnił. — To dzięki niej policja ujęła sprawcę tych wszystkich porwań.
— Niewiarygodne.
— W mediach o tym nie mówią, służby całą zasługę przypisują wyłącznie sobie.
— A więc zemsta...
— Porywacz jest synem tej kreatury. Popaprana rodzinka.
— Nie chciałabym być dziennikarką — oznajmiła stanowczo, okręcając sobie włosy wokół palca.
— Ten zawód bywa ryzykowny, to prawda. Nieraz bardzo się o nią martwiłem.
— Już się nie martwisz?
Pędzelek zawisł w powietrzu.
— Jej losy nie są mi obojętne — odpowiedział wymijająco.
— Co się z nią teraz dzieje?
— Nic... wróciła do pracy, powoli przyzwyczaja się do nowej sytuacji.
— Ale nie dzwonisz już do niej?
— Nie.
Kinga jak gdyby nad czymś się zadumała.
— To dobrze — powiedziała po chwili.
Wkrótce ostatni paznokieć był już gotowy. Maciek odłożył pędzelek, zakręcił pojemniczek od lakieru i uniósł wzrok.
— Wstań — rozkazała.
Z niejakim trudem rozprostował zesztywniałe nogi. Dostrzegł w twarzy swojej towarzyszki dziwną zmianę, której nie umiał sobie wytłumaczyć. Odmalowało się na niej wzruszenie.
Podeszła do niego, chwyciła za dłoń i poprowadziła w stronę kanapy.
— Usiądź — powiedziała.
Zawahał się. To było sprzeczne z ich rytuałami. Spojrzał pytająco na swoją panią, niepewny, co ma zrobić.
— No usiądź — powtórzyła, wskazując dłonią miejsce obok siebie.
Usłuchał. Nie podobało mu się jednak to wszystko — ani to wzruszenie, które przejmowało go lękiem, ani przywilej siadania obok tej, przed którą do tej pory jedynie klękał. Kinga zatrzepotała długimi rzęsami, ujęła Bakułę za podbródek, by móc dokładnie czytać w jego twarzy, rozchyliła delikatnie usta i wejrzała głęboko w zalęknione oczy. Zadała mu jedno jedyne pytanie:
— Kochasz mnie?
koniec
https://sceptyk.substack.com/

Kochasz mnie? (społeczno-obyczajowe)

5
Nie jestem zapewne ni to znawcą, ni to ekspertem, ale tekst bardzo mi się podoba. Czego chciałbym zapewne, móc się od Ciebie nauczyć - to bardzo plastyczne i bardzo ładnie opisane scenerie. Dużo jest tutaj świetnych opisów - przedmioty, wygląd ludzi, przestrzeń i miejsca - bardzo łatwo można sobie wyobrazić, dzięki temu. Dialogi także wyglądają bardzo realistycznie - najbardziej, czytając słabe książki czy opowiadania, uderza mnie sztuczność wypowiadanych przez postaci kwestii, mówiąc najprościej - tak się nie rozmawia, nikt tak nie mówi. Język, jakiego używają bohaterowie w Twoim tekście, jest językiem bardzo realnym, takim jakim i my posługujemy się w życiu codziennym - to ogromny plus dla mnie! Twoje opowiadanie bardzo łatwo i przyjemni się czyta dzięki temu. Zdecydowanie nie ma tutaj do czego się czepiać.

Pozdrawiam!

Kochasz mnie? (społeczno-obyczajowe)

7
Najpierw mała łapanka, a później kilka słów o całości.
Błęzydian pisze: Kiedy wchodził po schodach czynszowej kamienicy na trzecie piętro, w całym swoim ciele czuł radosne oczekiwanie.
Podkreślone zbędne.
Błęzydian pisze: postać w skórzanej spódnicy, w której spojrzeniu wyczytał ironię.
Może podziel to na dwa zdania, bo wyszło, że spódnica spoglądała ironicznie.
Błęzydian pisze: słodką korzenną mieszanką
Niezbyt istotny drobiazg, ale może słodko-korzenną? Bo zapach korzenny jest raczej ostry i dlatego w zmysłowych perfumach dodaje się czegoś innego, co pachnie słodko. A tu wychodzi, jakby zapach korzenny był słodki z istoty swej.
Błęzydian pisze: klęczącego u jej stóp dżentelmena
Dlaczego dżentelmena?
Błęzydian pisze: nakrył drugą ręką jej drobną kiść
Dlaczego nie po prostu nadgarstek?
Błęzydian pisze: W redakcji jak zwykle panowała ożywiona atmosfera.
Z wyjątkiem redakcji całe zdanie zdanie składa się z ogólników, które nic nie mówią. A konkretnie? My, czytelnicy, wchodzimy do tej redakcji i co widzimy/słyszymy/czujemy?
Błęzydian pisze: Do wywłoki.
Wywłoka to jest jednak specyficzna inwektywa. ;) Tak by zdradzana żona mogła nazwać kochankę. Ale gdyby to był faktycznie mail od Grzegorzewskiej, to ona pewnie użyłaby innego wyzwiska. Bo ona by Ritę punktowała nie za rozwiązłość, tylko za wsadzanie nosa w nieswoje sprawy.
Błęzydian pisze: Miała na oko trzydzieści parę lat, trzydzieści sześć, może trzydzieści siedem.
Ona tak na oko widzi różnicę między trzydzieści sześć a trzydzieści siedem?
Błęzydian pisze: — Dziękuję. — Poruszyła się nerwowo. — Czy mogę zapytać o powód, któremu zawdzięczam pani wizytę?
Ale nieznajoma już wcześniej podała powód: powiedziała, że chciała ją zobaczyć, bo podziwia jej pracę. Takie pytanie jest w tym miejscu bez sensu. Rita jest, co prawda, zdenerwowana, ale bez przesady, jest dziennikarką, mogłaby sensowniejsze pytanie zadać.
Błęzydian pisze: po którym od czasu do czasu przemykały reflektory samochodów
Reflektory we własnej osobie, to nie. Tylko światła. ;)
Błęzydian pisze: W rozchełstanej kurtce i skołtunionych włosach wsiadł do taksówki
Lepiej zmienić szyk, bo wychodzi, że we włosach wsiadł do taksówki. Może tak: Ze skołtunionymi włosami i w rozchełstanej kurtce wsiadł...
Błęzydian pisze: Niemal od razu dostrzegł rodziców poszkodowanej.
Policyjny żargon. Maciek nie jest policjantem, a to są rodzice jego dziewczyny.
Błęzydian pisze:
jeszcze wczoraj tak promiennie się do niego uśmiechała, odsłaniając swoje krzywe ząbki, które zawsze budziły w nim czułość
Jeśli wszystkie miała krzywe, to nie mogła być ładna. To brzmi jak drwina. Jakiś drobniejszy defekt mógłby budzić czułość, jakaś lekko skrzywiona jedynka czy coś. Ale nie wszystkie.
Błęzydian pisze: Utraciła bezpowrotnie to, co czyniło ją kobietą — jak wobec tego miała dalej żyć?
Bez przesady. Twarz jest ważna, ale nie czyni nikogo kobietą. Oczywiście Rita może uważać inaczej, ale to nie zostało wcześniej wystarczająco mocno podkreślone (a było na to miejsce przy okazji rozmowy z Olą lub przemyśleń Rity tuż przed atakiem).
Błęzydian pisze: — Do mojego biura przyszła jakaś...
Dziennikarze raczej nie nazywają swojego miejsca pracy biurem. Maciek albo ostatecznie narrator mogą tak powiedzieć, ale Rita nie powinna.
Błęzydian pisze: Bakuła coraz wyraźniej tracił kontenans.
Dlaczego nie pewność siebie? To samo co z kiścią. Słownik pozwala na takie zabawy, ale ryzykujesz, że czytelnik Cię nie zrozumie.
Błęzydian pisze: To efekt działa leków.
Kwas strawił część działania.
Błęzydian pisze: — Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzać.
Powiedziała Michelle z Ruchu Oporu. ;)
Błęzydian pisze: pogłaskała czule swoją latorośl
Słowa latorośl używa się w odniesieniu do dziecka żartobliwie, a to nie jest sytuacja do żartów.

Opowiadanie jest dobre, główny bohater bardzo dobry, nad Ritą jeszcze warto chwilkę pomyśleć. Dobrze jest pokazane to, co się dzieje u Kingi, tam się od razu zmienia klimat, ale Rita przez to, że jest dziennikarką i dzieją się wokół niej tajemnicze i niebezpieczne rzeczy, tworzy trochę za mały kontrast z Kingą. Być może lekkie podkreślenie jej kompleksów na punkcie wyglądu powiększyłoby ten kontrast.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron