poniżej tylko fragment
Kochasz mnie?
Kiedy wchodził po schodach czynszowej kamienicy na trzecie piętro, w całym swoim ciele czuł radosne oczekiwanie. Zapukał możliwie najciszej, aby nie zwrócić uwagi sąsiadów. Rozciągnął usta w niepewnym uśmiechu, jeszcze zanim drzwi się uchyliły.
Półmrok mieszkania wchłonął go i upoił. Wszystko, co płaskie, męczące i złe, zostało na zewnątrz. Gdy rozwiązywał sznurówki, jego uwagę przykuła obciągnięta nylonem maleńka stopa, uwięziona w czółenku na bajecznie wysokim obcasie. Natychmiast poczuł przypływ pożądania. Powiódł wzrokiem w górę i zobaczył nad sobą kobiecą postać w skórzanej spódnicy, w której spojrzeniu wyczytał ironię. Po ściągnięciu butów podążył za nią do najbliższego pokoju; obcasy uderzały o podłogę, perfumy drażniły powonienie słodką korzenną mieszanką. Tutaj było dużo jaśniej: obok fotela zwróconego w stronę wejścia stała lampa podłogowa, która dawała wystarczająco dużo światła, by mogli śledzić uważnie swoje reakcje. Ona zajęła miejsce w fotelu, on zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki. Nie musiała nic mówić, by ugiął kolana.
— I jak się sprawy mają z Ritą? — przemówiła spokojnym, pełnym słodyczy głosem.
Uciekł spojrzeniem w bok.
— Jeszcze z nią nie rozmawiałem.
Patrzyła na niego z zainteresowaniem, owijając sobie kosmyk włosów wokół palca.
— A kiedy zamierzasz?
— Już niedługo.
Wyciągnęła nogę w jego kierunku. Drgnął.
— Mężczyźni są tacy przewidywalni — powiedziała z uśmiechem, widząc, jak przełyka ślinę.
Sięgnęła po wiszący na szyi łańcuszek i zaczęła się nim bawić. Dwa ostatnie guziki koszuli wpuszczonej w spódnicę były rozpięte. Teraz rozpięła i trzeci, patrząc z rozbawieniem na klęczącego u jej stóp dżentelmena z pałającymi oczami. Musnęła go koniuszkiem buta — to wystarczyło, by wstrząsnął nim rozkoszny dreszcz.
— Na co czekasz? — zapytała.
Podciągnął T-shirt i rzucił gdzieś w kąt, obnażając swój umięśniony tors. Następnie odpiął pasek u spodni, podniósł się i pozbył wszystkich pozostałych części garderoby, po czym wrócił do poprzedniej pozycji. Miał potężny wzwód.
— Przypomnij mi — powiedziała — od ilu miesięcy się już spotykamy?
— Od dziesięciu — odpowiedział po krótkiej chwili namysłu.
— Jesteś bardzo cierpliwy — dodała. — Jak myślisz, jak długo jeszcze będziesz czekał?
— Nie wiem... — Głos mu się załamał. — To zależy wyłącznie od pani.
Wstała, zrobiła jeden krok, później drugi — i okrążyła go w milczeniu, stukając o podłogę obcasami. Zgięła lekko nogi, pochylając się nad nim, uniosła mu podbródek palcem i spojrzała głęboko w oczy. Kiedy w czułym geście położyła na jego twarzy dłoń, nie należał już do siebie, był unicestwiony.
Nieoczekiwanie w pokoju rozbrzmiały pierwsze takty Sonaty Księżycowej. Ekran leżącej na stole Nokii rozjaśnił się. Bez słowa oddaliła się o kilka kroków, rzuciła okiem na wyświetlacz i odebrała.
— Cześć, kochana...
Usiadła w fotelu, założyła nogę na nogę. Spod zmrużonych powiek przypatrywała się swojemu gościowi, który z trudem mógł pohamować drżenie warg.
— Nie, nie przeszkadzasz, jest u mnie tylko Maciek...
Z głośnika dał się słyszeć śmiech.
— ...Czyli jednak plan nie wypalił? A dlaczego?...
Rozmawiała tak przez około pięć minut, to wpijając się wzrokiem w klęczącego Maćka, to wodząc w zamyśleniu oczami po ścianach, obrazach (przedstawiających jakieś abstrakcyjne, geometryczne motywy) i sprzętach. Wreszcie odłożyła telefon na oparcie fotela. Zbliżyła się do białego kredensu, na którym stała jakaś roślina doniczkowa, wysunęła górną szufladę i zaczęła w niej szperać. Maciek nie bez strachu zobaczył wśród wygrzebanych ze środka przedmiotów, które chwilowo wyłożyła na blat, szeroki skórzany pas z ostrymi wypustkami. Odsunęła ten pas nieco dalej, wybrała jeszcze dwa inne akcesoria, których przeznaczenie trudno było z tej odległości odgadnąć, po czym uprzątnęła resztę z kredensu i włożyła z powrotem do szuflady. Wróciła z tymi przyrządami do pozostawionego na kolanach gościa, rozłożyła je przed nim na podłodze i powiedziała:
— Wybieraj.
Półmrok mieszkania wchłonął go i upoił. Wszystko, co płaskie, męczące i złe, zostało na zewnątrz. Gdy rozwiązywał sznurówki, jego uwagę przykuła obciągnięta nylonem maleńka stopa, uwięziona w czółenku na bajecznie wysokim obcasie. Natychmiast poczuł przypływ pożądania. Powiódł wzrokiem w górę i zobaczył nad sobą kobiecą postać w skórzanej spódnicy, w której spojrzeniu wyczytał ironię. Po ściągnięciu butów podążył za nią do najbliższego pokoju; obcasy uderzały o podłogę, perfumy drażniły powonienie słodką korzenną mieszanką. Tutaj było dużo jaśniej: obok fotela zwróconego w stronę wejścia stała lampa podłogowa, która dawała wystarczająco dużo światła, by mogli śledzić uważnie swoje reakcje. Ona zajęła miejsce w fotelu, on zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki. Nie musiała nic mówić, by ugiął kolana.
— I jak się sprawy mają z Ritą? — przemówiła spokojnym, pełnym słodyczy głosem.
Uciekł spojrzeniem w bok.
— Jeszcze z nią nie rozmawiałem.
Patrzyła na niego z zainteresowaniem, owijając sobie kosmyk włosów wokół palca.
— A kiedy zamierzasz?
— Już niedługo.
Wyciągnęła nogę w jego kierunku. Drgnął.
— Mężczyźni są tacy przewidywalni — powiedziała z uśmiechem, widząc, jak przełyka ślinę.
Sięgnęła po wiszący na szyi łańcuszek i zaczęła się nim bawić. Dwa ostatnie guziki koszuli wpuszczonej w spódnicę były rozpięte. Teraz rozpięła i trzeci, patrząc z rozbawieniem na klęczącego u jej stóp dżentelmena z pałającymi oczami. Musnęła go koniuszkiem buta — to wystarczyło, by wstrząsnął nim rozkoszny dreszcz.
— Na co czekasz? — zapytała.
Podciągnął T-shirt i rzucił gdzieś w kąt, obnażając swój umięśniony tors. Następnie odpiął pasek u spodni, podniósł się i pozbył wszystkich pozostałych części garderoby, po czym wrócił do poprzedniej pozycji. Miał potężny wzwód.
— Przypomnij mi — powiedziała — od ilu miesięcy się już spotykamy?
— Od dziesięciu — odpowiedział po krótkiej chwili namysłu.
— Jesteś bardzo cierpliwy — dodała. — Jak myślisz, jak długo jeszcze będziesz czekał?
— Nie wiem... — Głos mu się załamał. — To zależy wyłącznie od pani.
Wstała, zrobiła jeden krok, później drugi — i okrążyła go w milczeniu, stukając o podłogę obcasami. Zgięła lekko nogi, pochylając się nad nim, uniosła mu podbródek palcem i spojrzała głęboko w oczy. Kiedy w czułym geście położyła na jego twarzy dłoń, nie należał już do siebie, był unicestwiony.
Nieoczekiwanie w pokoju rozbrzmiały pierwsze takty Sonaty Księżycowej. Ekran leżącej na stole Nokii rozjaśnił się. Bez słowa oddaliła się o kilka kroków, rzuciła okiem na wyświetlacz i odebrała.
— Cześć, kochana...
Usiadła w fotelu, założyła nogę na nogę. Spod zmrużonych powiek przypatrywała się swojemu gościowi, który z trudem mógł pohamować drżenie warg.
— Nie, nie przeszkadzasz, jest u mnie tylko Maciek...
Z głośnika dał się słyszeć śmiech.
— ...Czyli jednak plan nie wypalił? A dlaczego?...
Rozmawiała tak przez około pięć minut, to wpijając się wzrokiem w klęczącego Maćka, to wodząc w zamyśleniu oczami po ścianach, obrazach (przedstawiających jakieś abstrakcyjne, geometryczne motywy) i sprzętach. Wreszcie odłożyła telefon na oparcie fotela. Zbliżyła się do białego kredensu, na którym stała jakaś roślina doniczkowa, wysunęła górną szufladę i zaczęła w niej szperać. Maciek nie bez strachu zobaczył wśród wygrzebanych ze środka przedmiotów, które chwilowo wyłożyła na blat, szeroki skórzany pas z ostrymi wypustkami. Odsunęła ten pas nieco dalej, wybrała jeszcze dwa inne akcesoria, których przeznaczenie trudno było z tej odległości odgadnąć, po czym uprzątnęła resztę z kredensu i włożyła z powrotem do szuflady. Wróciła z tymi przyrządami do pozostawionego na kolanach gościa, rozłożyła je przed nim na podłodze i powiedziała:
— Wybieraj.
* * *
Dwa tygodnie później umówił się z Ritą w kawiarni. Był zdenerwowany, miał podkrążone oczy. Kiedy zobaczył ją uśmiechniętą w drzwiach, zwątpił, czy uda mu się powiedzieć to, co zamierzał. Miała na sobie beżowy wełniany płaszcz, ciemne dżinsy i czarne buty na obcasie. Pomógł jej zdjąć nakrycie. Podsunął nawet krzesło, mimo że nigdy tego nie robił.
— Domyślam się, że chcesz mi powiedzieć coś ważnego — powiedziała rozpromieniona.
Nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu. Tym to uśmiechem podbiła przed pięcioma laty jego serce, tak nieskore do miłostek, tak zamknięte dla innych ludzi. Kelnerka wybawiła go chwilowo od konieczności potwierdzenia tego domysłu. Rita zamówiła cappuccino, z dużą ilością spienionego mleka. Nigdy nie musiała troszczyć się o figurę.
— Ostatnio trudno cię złapać — powiedział. — Pracujesz nad czymś ciekawym?
— Piszę reportaż o tych zaginionych dzieciach. Muszę się trochę nalatać.
— To niebezpieczne?
— Nie bardziej niż inne takie sprawy, z którymi miałam już do czynienia.
— Nigdy tego nie lubiłem w twoim zawodzie — oznajmił, jak gdyby usprawiedliwiał tym podjętą w duchu decyzję. — Tego ryzyka. Tego niepokoju o ciebie.
Sięgnęła przez stół po jego dłoń.
— Uważam na siebie, wiesz przecież.
Odpowiedział uściskiem, a nawet nakrył drugą ręką jej drobną kiść. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tyle razem przeżyli...
Dlaczego w życiu wszystko musi się tak gmatwać? Nie była mu przecież obojętna. Początkowy żar ostygł, ale zastąpiły go zażyłość, intymność i więź. Lubił z nią rozmawiać, dzielić się swoimi odkryciami literackimi, słyszeć w słuchawce jej głos. Miała nieprzeciętną inteligencję, którą w niej cenił na równi z urodą. Spojrzenia, które rzucali Ricie inni mężczyźni, nie wzbudzały w nim zazdrości, przeciwnie — napawały dumą. Właściwie to miał cholerne szczęście, że ją poznał.
Ale to Kinga zawładnęła jego wyobraźnią.
Kelnerka przyniosła kawę, pochyliła się konfidencjonalnie nad stolikiem i powiedziała ściszonym głosem: „ktoś państwa obserwuje”. Była na tyle nierozsądna, że ruchem oczu wskazała kierunek. Maciek podążył za jej spojrzeniem i zobaczył za szybą prawdziwą megierę o wyjątkowo paskudnych rysach. Rita odwróciła głowę, a wtedy bazyliszkowy wzrok brzyduli stał się jeszcze bardziej jadowity.
— Ja ją znam — powiedziała Rita. — Przeprowadzałam z nią wywiad.
— W sprawie tych dzieci?
Skinęła głową. Maciek obdarzył kelnerkę uśmiechem i podziękował za informację. Dziewczyna oddaliła się do innych stolików.
— Nie podoba mi się to — powiedział, usiłując nie patrzeć za okno.
— Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia — dodała w zamyśleniu Rita, popijając kawę.
— Ani trochę się nie dziwię — roześmiał się nerwowo.
— Ciągle tam stoi?
— Mhm. Szajbnięta jakaś.
— Może wyjdę i zapytam, czego chce.
— Wykluczone. Mogłaby coś ci zrobić.
— Więc co? — powiedziała z uśmiechem. — Będziemy tak rozmawiać pod okiem Wielkiego Brata? Tudzież sios...
— Idzie.
Rita obejrzała się szybko. Kobieta minęła drzwi kawiarni i zniknęła za rogiem.
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Rita pierwsza parsknęła śmiechem.
— Z interesującymi ludźmi się spotykasz — zakpił Maciek.
— To jeden z uroków tego zawodu.
Napięcie opadło, rozmowa zeszła niepostrzeżenie na temat ostatnich doniesień prasowych, zahaczając po drodze o prawo aborcyjne, mniejszości seksualne, islamizację Europy i różne inne głupstwa, tak że ostatecznie nic nie zostało powiedziane. Spotkanie wyraźnie miało się ku końcowi.
— Dokąd idziesz? — zapytał Maciek, sprawdzając na smartfonie godzinę.
— Do redakcji.
— Odprowadzę cię.
— Kochanie, daj spokój.
— Nalegam. Wciąż mam tę babę przed oczami.
— Jeśli tak... — Odsłoniła w uśmiechu nieco krzywe zęby, których zawsze się wstydziła, choć Maciek uważał, że wadliwy zgryz dodaje jej uroku. — A co takiego chciałeś mi powiedzieć?
— To może zaczekać — odparł tajemniczo, po czym dopił resztkę kawy i zaczęli się ubierać. Po twarzy swojej towarzyszki widział, że jest bardzo rozczarowana.
— Domyślam się, że chcesz mi powiedzieć coś ważnego — powiedziała rozpromieniona.
Nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu. Tym to uśmiechem podbiła przed pięcioma laty jego serce, tak nieskore do miłostek, tak zamknięte dla innych ludzi. Kelnerka wybawiła go chwilowo od konieczności potwierdzenia tego domysłu. Rita zamówiła cappuccino, z dużą ilością spienionego mleka. Nigdy nie musiała troszczyć się o figurę.
— Ostatnio trudno cię złapać — powiedział. — Pracujesz nad czymś ciekawym?
— Piszę reportaż o tych zaginionych dzieciach. Muszę się trochę nalatać.
— To niebezpieczne?
— Nie bardziej niż inne takie sprawy, z którymi miałam już do czynienia.
— Nigdy tego nie lubiłem w twoim zawodzie — oznajmił, jak gdyby usprawiedliwiał tym podjętą w duchu decyzję. — Tego ryzyka. Tego niepokoju o ciebie.
Sięgnęła przez stół po jego dłoń.
— Uważam na siebie, wiesz przecież.
Odpowiedział uściskiem, a nawet nakrył drugą ręką jej drobną kiść. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tyle razem przeżyli...
Dlaczego w życiu wszystko musi się tak gmatwać? Nie była mu przecież obojętna. Początkowy żar ostygł, ale zastąpiły go zażyłość, intymność i więź. Lubił z nią rozmawiać, dzielić się swoimi odkryciami literackimi, słyszeć w słuchawce jej głos. Miała nieprzeciętną inteligencję, którą w niej cenił na równi z urodą. Spojrzenia, które rzucali Ricie inni mężczyźni, nie wzbudzały w nim zazdrości, przeciwnie — napawały dumą. Właściwie to miał cholerne szczęście, że ją poznał.
Ale to Kinga zawładnęła jego wyobraźnią.
Kelnerka przyniosła kawę, pochyliła się konfidencjonalnie nad stolikiem i powiedziała ściszonym głosem: „ktoś państwa obserwuje”. Była na tyle nierozsądna, że ruchem oczu wskazała kierunek. Maciek podążył za jej spojrzeniem i zobaczył za szybą prawdziwą megierę o wyjątkowo paskudnych rysach. Rita odwróciła głowę, a wtedy bazyliszkowy wzrok brzyduli stał się jeszcze bardziej jadowity.
— Ja ją znam — powiedziała Rita. — Przeprowadzałam z nią wywiad.
— W sprawie tych dzieci?
Skinęła głową. Maciek obdarzył kelnerkę uśmiechem i podziękował za informację. Dziewczyna oddaliła się do innych stolików.
— Nie podoba mi się to — powiedział, usiłując nie patrzeć za okno.
— Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia — dodała w zamyśleniu Rita, popijając kawę.
— Ani trochę się nie dziwię — roześmiał się nerwowo.
— Ciągle tam stoi?
— Mhm. Szajbnięta jakaś.
— Może wyjdę i zapytam, czego chce.
— Wykluczone. Mogłaby coś ci zrobić.
— Więc co? — powiedziała z uśmiechem. — Będziemy tak rozmawiać pod okiem Wielkiego Brata? Tudzież sios...
— Idzie.
Rita obejrzała się szybko. Kobieta minęła drzwi kawiarni i zniknęła za rogiem.
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Rita pierwsza parsknęła śmiechem.
— Z interesującymi ludźmi się spotykasz — zakpił Maciek.
— To jeden z uroków tego zawodu.
Napięcie opadło, rozmowa zeszła niepostrzeżenie na temat ostatnich doniesień prasowych, zahaczając po drodze o prawo aborcyjne, mniejszości seksualne, islamizację Europy i różne inne głupstwa, tak że ostatecznie nic nie zostało powiedziane. Spotkanie wyraźnie miało się ku końcowi.
— Dokąd idziesz? — zapytał Maciek, sprawdzając na smartfonie godzinę.
— Do redakcji.
— Odprowadzę cię.
— Kochanie, daj spokój.
— Nalegam. Wciąż mam tę babę przed oczami.
— Jeśli tak... — Odsłoniła w uśmiechu nieco krzywe zęby, których zawsze się wstydziła, choć Maciek uważał, że wadliwy zgryz dodaje jej uroku. — A co takiego chciałeś mi powiedzieć?
— To może zaczekać — odparł tajemniczo, po czym dopił resztkę kawy i zaczęli się ubierać. Po twarzy swojej towarzyszki widział, że jest bardzo rozczarowana.
* * *
W redakcji jak zwykle panowała ożywiona atmosfera. Po wejściu do biura Rita pozdrowiła uśmiechem kilka osób, zanim weszła do gabinetu, który dzieliła z rudowłosą okularnicą o piegowatej twarzy.
— Cześć, Ola — rzuciła w jej stronę.
— Cześć... Coś się stało?
Rita drgnęła.
— Nie... — zaprotestowała, choć nie brzmiało to wiarygodnie.
Ola naciągnęła skórę pod okiem, aby pokazać przekrwioną spojówkę:
— Tu mi kaktus wyrośnie, jeśli kiedykolwiek nauczysz się kłamać.
Rita odłożyła torebkę, otworzyła leżącego na biurku laptopa, zsunęła się na fotel i westchnęła ciężko:
— Głupia jestem, po prostu.
— Coś z Maćkiem?
— Aaach — jęknęła. — Szkoda gadać.
— No nie daj się ciągnąć za język.
Splotła dłonie na głowie i wpatrywała się nieprzytomnie w ekran, w którym widziała swoje odbicie: jeszcze była w miarę ładna, ale już niedługo pojawiają się pierwsze zmarszczki, a potem zmiany będą następowały coraz szybciej. Nim się spostrzeże, skończy czterdziestkę.
— Myślałam, że mi się oświadczy. Ale to raczej nie to.
— Macie jeszcze dużo czasu, spokojnie — zaśmiała się Ola.
— No nie wiem... Czuję, że zatrzymaliśmy się w miejscu, że pewien etap minął i trzeba postawić krok naprzód.
— Dawałaś mu to jakoś do zrozumienia?
— Nie chcę wywierać presji.
— A kto tu mówi o presji. Wystarczą aluzje, dyskretne pytania. Najpierw trzeba wybadać grunt.
Rita otworzyła skrzynkę odbiorczą i zaczęła przeglądać nadesłane wiadomości, z których większość okazała się spamem.
— Może masz rację — powiedziała w zamyśleniu, ślizgając się wzrokiem po kolejnych e-mailach.
— No pewnie, że mam. — Ola wstała zza biurka i ruszyła ku otwartym drzwiom, prowadzącym na korytarz. — Przynieść ci kawę?
— Gdybyś była tak uprzejma...
Kiedy została w gabinecie sama, między reklamą najnowszej Motoroli a zaproszeniem do udziału w jakimś badaniu internetowym zauważyła wiadomość o bardzo dziwnym tytule: Do wywłoki. Kliknęła w nią.
Pożałujesz.
Wkrótce Ola wróciła z kawą. Od razu spostrzegła w twarzy swojej koleżanki zmianę.
— Co znowu?
— Sama zobacz.
Odstawiła kubki na biurko i pochyliła się nad ekranem.
— Wiesz, kto to może być? — zapytała z niepokojem.
— Domyślam się — odpowiedziała Rita. — Ktoś, z kim przeprowadzałam niedawno wywiad. Niejaka Grzegorzewska.
— Zalazłaś jej za skórę?
— Widziałam ją dziś na ulicy, obserwowała mnie. Ale nie wiem czemu.
— Powinnaś to zgłosić.
Rita przez chwilę rozważała tę możliwość.
— Zrobię to wieczorem.
Ola wzięła kubek i wróciła na swoje miejsce:
— Piszesz teraz o tych dzieciach, tak? Może ta cała Grzegorzewska ma coś wspólnego ze sprawą.
— I tak by się podstawiała?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
— Powinni nam więcej płacić — rzuciła żartobliwie Ola, szukając na twarzy koleżanki znajomego uśmiechu.
— Oj, tak — przytaknęła Rita, odsłaniając rząd krzywych zębów.
Najbliższe cztery godziny upłynęły im na zwykłej, rutynowej pracy, związanej z przygotowywaniem materiałów do kolejnego numeru czasopisma. W korytarzu słychać było co jakiś czas czyjeś kroki, urywki rozmów. Z sąsiedniego gabinetu dochodził monotonny szmer kserokopiarki. Słońce zniknęło już za budynkami, pogrążając miasto w szarości. Wreszcie Ola wykrzyknęła: „voilà!”, rozprostowała plecy i zaczęła się zbierać. Rita z zazdrością przyglądała się, jak składa laptopa, zamyka teczki i porządkuje przed wyjściem biurko — ona będzie musiała jeszcze trochę posiedzieć.
— Pamiętaj, żeby zajść na komendę — przypomniała Ola na odchodnym.
Kiedy dziesięć minut później Rita usłyszała zbliżające się kroki, pomyślała, że jej koleżanka przez nieuwagę zostawiła w biurze coś ważnego. Uniosła wzrok znad ekranu, wpatrując się w ciemny o tej porze korytarz. Musiała to być kobieta, stukot obcasów nie mógł mylić.
Ale to nie była Ola.
W drzwiach gabinetu stanęła wysoka brunetka w szarym płaszczu, spod którego widać było zgrabne, opięte rajstopami nogi. Oparła się o futrynę, rozciągając usta w trudnym do rozszyfrowania uśmiechu. Miała na oko trzydzieści parę lat, trzydzieści sześć, może trzydzieści siedem.
— W czym mogę pomóc? — zapytała grzecznie Rita.
— Chciałam panią zobaczyć — powiedziała nieznajoma.
— Z kim...
— Podziwiam pani pracę — weszła jej w słowo — przeczytałam chyba wszystkie pani reportaże.
Na twarzy dziennikarki odmalował się mimowolny lęk.
— Miło mi to słyszeć — odparła nieco drżącym głosem.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale wykrzywiła tylko twarz w przykrym grymasie.
— Jest pani bardzo ładna. — Z ust nieznajomej nie schodził ten dziwny, enigmatyczny uśmiech, który coraz mniej się Ricie podobał.
— Dziękuję. — Poruszyła się nerwowo. — Czy mogę zapytać o powód, któremu zawdzięczam pani wizytę?
Brunetka milczała przez chwilę, jak gdyby bawiąc się tą zagadkową ciszą, która wyraźnie pozbawiała dziennikarkę rezonu, po czym odpowiedziała pytaniem na pytanie:
— Spotyka się pani z niejakim Maciejem Bakułą, prawda?
Rita postawiła oczy w słup.
— To moja sprawa, z kim się spotykam — rzuciła oschle.
— Proszę go zapytać, dokąd chodzi w sobotnie wieczory.
Powiedziawszy to, nieznajoma odkleiła się od futryny i zniknęła w korytarzu, pozostawiając po sobie zapach mocnych korzennych perfum.
Rita długo nie mogła dojść do siebie. Patrzyła jak zahipnotyzowana w ciemny korytarz, a przez jej głowę przelatywało tysiąc różnych myśli, obrazów, wspomnień. Przypomniała sobie dzień, w którym zaproponowała Maćkowi wyjście do teatru: zmieszał się, przebąkiwał coś o pracy, że wziął nadgodziny. Nie przywiązywała wagi do jego zająknięć, rozbieganych oczu, nerwowych gestów, które tłumaczyła sobie jakimiś nieistotnymi przyczynami. Ostatnio w ich relacji zaszła pewna zmiana, niewątpliwie. Dlaczego dopiero teraz to zauważyła?
Z przerażeniem pomyślała o dzisiejszej rozmowie w kawiarni. Co takiego chciał jej powiedzieć? I dlaczego koniec końców nic nie powiedział? Czyżby aż tak bardzo się pomyliła, obiecując sobie po tym spotkaniu zaręczyny?
Z największym wysiłkiem postanowiła skupić się na pracy. Miała do wystukania jeszcze dwa tysiące znaków. Kursor migał wyczekująco, ale urwane w połowie zdanie jakoś nie chciało się domknąć. Po jednej czy dwóch nieudanych próbach uznała, że to bez sensu, wylogowała się z systemu i zaczęła się ubierać. Nie mogła przestać myśleć o drwiącym uśmieszku nieznajomej kobiety. Tak, ten uśmieszek był drwiący, dopiero teraz to pojęła. Zgasiła światło w gabinecie i ruszyła ku wyjściu, uprzedzając jedną z koleżanek, że na dziś kończy.
Po opuszczeniu budynku skierowała się w stronę oddalonego o dwie przecznice przystanku autobusowego. Ruch na świeżym powietrzu nieco ją uspokoił. Ludzie płynęli przez chodniki jak widma, ciemniejące niebo kryło w sobie nieokreśloną groźbę. Stojąc na światłach, spostrzegła dziwnie znajomą sylwetkę w tłumie. Wytężyła wzrok, ale postać jak gdyby zapadła się pod ziemię. Błysnęło zielone, weszła na pasy.
Może jest niewystarczająco dobra w łóżku? Może Maciek już się nią znudził? Może nie była na tyle spostrzegawcza, by w porę zaradzić słabnącemu pożądaniu? Może, może, może...
Doszła na wpół bezwiednie do przystanku, sprawdziła rozkład. Autobus miał przyjechać za dwie minuty. Stanęła obok starszego mężczyzny w kapeluszu. Pomyślała mimochodem, że przecież kapelusze dawno wyszły już z mody. I właśnie wtedy ją zobaczyła.
Kobieta, którą widziała przez szybę w kawiarni, szła prosto na nią. Z mściwym wyrazem twarzy, pogłębiającym jeszcze i tak upiorną brzydotę. Rita cofnęła się odruchowo, jak gdyby rażona niewidzialnym ciosem. Wpadła na mężczyznę w kapeluszu.
— Proszę uważać! — burknął.
Rita odwróciła ku niemu głowę:
— Przepraszam.
Tymczasem Grzegorzewska przyspieszyła kroku. Gdy była już naprawdę blisko, sięgnęła do torebki, ale nie wyjęła noża ani żadnej broni, lecz fiolkę wypełnioną przezroczystą cieczą. Rita z przerażenia osłupiała. Nim zdążyła zareagować, kobieta chlusnęła jej tym w twarz. Poczuła żrący ogień na skórze, a chwilę później upadła nieprzytomna na ziemię.
— Cześć, Ola — rzuciła w jej stronę.
— Cześć... Coś się stało?
Rita drgnęła.
— Nie... — zaprotestowała, choć nie brzmiało to wiarygodnie.
Ola naciągnęła skórę pod okiem, aby pokazać przekrwioną spojówkę:
— Tu mi kaktus wyrośnie, jeśli kiedykolwiek nauczysz się kłamać.
Rita odłożyła torebkę, otworzyła leżącego na biurku laptopa, zsunęła się na fotel i westchnęła ciężko:
— Głupia jestem, po prostu.
— Coś z Maćkiem?
— Aaach — jęknęła. — Szkoda gadać.
— No nie daj się ciągnąć za język.
Splotła dłonie na głowie i wpatrywała się nieprzytomnie w ekran, w którym widziała swoje odbicie: jeszcze była w miarę ładna, ale już niedługo pojawiają się pierwsze zmarszczki, a potem zmiany będą następowały coraz szybciej. Nim się spostrzeże, skończy czterdziestkę.
— Myślałam, że mi się oświadczy. Ale to raczej nie to.
— Macie jeszcze dużo czasu, spokojnie — zaśmiała się Ola.
— No nie wiem... Czuję, że zatrzymaliśmy się w miejscu, że pewien etap minął i trzeba postawić krok naprzód.
— Dawałaś mu to jakoś do zrozumienia?
— Nie chcę wywierać presji.
— A kto tu mówi o presji. Wystarczą aluzje, dyskretne pytania. Najpierw trzeba wybadać grunt.
Rita otworzyła skrzynkę odbiorczą i zaczęła przeglądać nadesłane wiadomości, z których większość okazała się spamem.
— Może masz rację — powiedziała w zamyśleniu, ślizgając się wzrokiem po kolejnych e-mailach.
— No pewnie, że mam. — Ola wstała zza biurka i ruszyła ku otwartym drzwiom, prowadzącym na korytarz. — Przynieść ci kawę?
— Gdybyś była tak uprzejma...
Kiedy została w gabinecie sama, między reklamą najnowszej Motoroli a zaproszeniem do udziału w jakimś badaniu internetowym zauważyła wiadomość o bardzo dziwnym tytule: Do wywłoki. Kliknęła w nią.
Pożałujesz.
Wkrótce Ola wróciła z kawą. Od razu spostrzegła w twarzy swojej koleżanki zmianę.
— Co znowu?
— Sama zobacz.
Odstawiła kubki na biurko i pochyliła się nad ekranem.
— Wiesz, kto to może być? — zapytała z niepokojem.
— Domyślam się — odpowiedziała Rita. — Ktoś, z kim przeprowadzałam niedawno wywiad. Niejaka Grzegorzewska.
— Zalazłaś jej za skórę?
— Widziałam ją dziś na ulicy, obserwowała mnie. Ale nie wiem czemu.
— Powinnaś to zgłosić.
Rita przez chwilę rozważała tę możliwość.
— Zrobię to wieczorem.
Ola wzięła kubek i wróciła na swoje miejsce:
— Piszesz teraz o tych dzieciach, tak? Może ta cała Grzegorzewska ma coś wspólnego ze sprawą.
— I tak by się podstawiała?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
— Powinni nam więcej płacić — rzuciła żartobliwie Ola, szukając na twarzy koleżanki znajomego uśmiechu.
— Oj, tak — przytaknęła Rita, odsłaniając rząd krzywych zębów.
Najbliższe cztery godziny upłynęły im na zwykłej, rutynowej pracy, związanej z przygotowywaniem materiałów do kolejnego numeru czasopisma. W korytarzu słychać było co jakiś czas czyjeś kroki, urywki rozmów. Z sąsiedniego gabinetu dochodził monotonny szmer kserokopiarki. Słońce zniknęło już za budynkami, pogrążając miasto w szarości. Wreszcie Ola wykrzyknęła: „voilà!”, rozprostowała plecy i zaczęła się zbierać. Rita z zazdrością przyglądała się, jak składa laptopa, zamyka teczki i porządkuje przed wyjściem biurko — ona będzie musiała jeszcze trochę posiedzieć.
— Pamiętaj, żeby zajść na komendę — przypomniała Ola na odchodnym.
Kiedy dziesięć minut później Rita usłyszała zbliżające się kroki, pomyślała, że jej koleżanka przez nieuwagę zostawiła w biurze coś ważnego. Uniosła wzrok znad ekranu, wpatrując się w ciemny o tej porze korytarz. Musiała to być kobieta, stukot obcasów nie mógł mylić.
Ale to nie była Ola.
W drzwiach gabinetu stanęła wysoka brunetka w szarym płaszczu, spod którego widać było zgrabne, opięte rajstopami nogi. Oparła się o futrynę, rozciągając usta w trudnym do rozszyfrowania uśmiechu. Miała na oko trzydzieści parę lat, trzydzieści sześć, może trzydzieści siedem.
— W czym mogę pomóc? — zapytała grzecznie Rita.
— Chciałam panią zobaczyć — powiedziała nieznajoma.
— Z kim...
— Podziwiam pani pracę — weszła jej w słowo — przeczytałam chyba wszystkie pani reportaże.
Na twarzy dziennikarki odmalował się mimowolny lęk.
— Miło mi to słyszeć — odparła nieco drżącym głosem.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale wykrzywiła tylko twarz w przykrym grymasie.
— Jest pani bardzo ładna. — Z ust nieznajomej nie schodził ten dziwny, enigmatyczny uśmiech, który coraz mniej się Ricie podobał.
— Dziękuję. — Poruszyła się nerwowo. — Czy mogę zapytać o powód, któremu zawdzięczam pani wizytę?
Brunetka milczała przez chwilę, jak gdyby bawiąc się tą zagadkową ciszą, która wyraźnie pozbawiała dziennikarkę rezonu, po czym odpowiedziała pytaniem na pytanie:
— Spotyka się pani z niejakim Maciejem Bakułą, prawda?
Rita postawiła oczy w słup.
— To moja sprawa, z kim się spotykam — rzuciła oschle.
— Proszę go zapytać, dokąd chodzi w sobotnie wieczory.
Powiedziawszy to, nieznajoma odkleiła się od futryny i zniknęła w korytarzu, pozostawiając po sobie zapach mocnych korzennych perfum.
Rita długo nie mogła dojść do siebie. Patrzyła jak zahipnotyzowana w ciemny korytarz, a przez jej głowę przelatywało tysiąc różnych myśli, obrazów, wspomnień. Przypomniała sobie dzień, w którym zaproponowała Maćkowi wyjście do teatru: zmieszał się, przebąkiwał coś o pracy, że wziął nadgodziny. Nie przywiązywała wagi do jego zająknięć, rozbieganych oczu, nerwowych gestów, które tłumaczyła sobie jakimiś nieistotnymi przyczynami. Ostatnio w ich relacji zaszła pewna zmiana, niewątpliwie. Dlaczego dopiero teraz to zauważyła?
Z przerażeniem pomyślała o dzisiejszej rozmowie w kawiarni. Co takiego chciał jej powiedzieć? I dlaczego koniec końców nic nie powiedział? Czyżby aż tak bardzo się pomyliła, obiecując sobie po tym spotkaniu zaręczyny?
Z największym wysiłkiem postanowiła skupić się na pracy. Miała do wystukania jeszcze dwa tysiące znaków. Kursor migał wyczekująco, ale urwane w połowie zdanie jakoś nie chciało się domknąć. Po jednej czy dwóch nieudanych próbach uznała, że to bez sensu, wylogowała się z systemu i zaczęła się ubierać. Nie mogła przestać myśleć o drwiącym uśmieszku nieznajomej kobiety. Tak, ten uśmieszek był drwiący, dopiero teraz to pojęła. Zgasiła światło w gabinecie i ruszyła ku wyjściu, uprzedzając jedną z koleżanek, że na dziś kończy.
Po opuszczeniu budynku skierowała się w stronę oddalonego o dwie przecznice przystanku autobusowego. Ruch na świeżym powietrzu nieco ją uspokoił. Ludzie płynęli przez chodniki jak widma, ciemniejące niebo kryło w sobie nieokreśloną groźbę. Stojąc na światłach, spostrzegła dziwnie znajomą sylwetkę w tłumie. Wytężyła wzrok, ale postać jak gdyby zapadła się pod ziemię. Błysnęło zielone, weszła na pasy.
Może jest niewystarczająco dobra w łóżku? Może Maciek już się nią znudził? Może nie była na tyle spostrzegawcza, by w porę zaradzić słabnącemu pożądaniu? Może, może, może...
Doszła na wpół bezwiednie do przystanku, sprawdziła rozkład. Autobus miał przyjechać za dwie minuty. Stanęła obok starszego mężczyzny w kapeluszu. Pomyślała mimochodem, że przecież kapelusze dawno wyszły już z mody. I właśnie wtedy ją zobaczyła.
Kobieta, którą widziała przez szybę w kawiarni, szła prosto na nią. Z mściwym wyrazem twarzy, pogłębiającym jeszcze i tak upiorną brzydotę. Rita cofnęła się odruchowo, jak gdyby rażona niewidzialnym ciosem. Wpadła na mężczyznę w kapeluszu.
— Proszę uważać! — burknął.
Rita odwróciła ku niemu głowę:
— Przepraszam.
Tymczasem Grzegorzewska przyspieszyła kroku. Gdy była już naprawdę blisko, sięgnęła do torebki, ale nie wyjęła noża ani żadnej broni, lecz fiolkę wypełnioną przezroczystą cieczą. Rita z przerażenia osłupiała. Nim zdążyła zareagować, kobieta chlusnęła jej tym w twarz. Poczuła żrący ogień na skórze, a chwilę później upadła nieprzytomna na ziemię.