Niniejsze opowiadanie stanowi dla mnie tak naprawdę swego rodzaju przewózkę z horroru do nieco bardziej klasycznej fantastyki. Ostatnich kilka lat spędziłem tłucząc opowiadania z nurtu werid fiction, a że nie mam już chyba nic więcej (póki co) do powiedzenia w świecie horroru to stwierdziłem, że najwyższy czas na fantastykę. W poniższym opowiadaniu znajdziecie próbkę mojej twórczości osadzonej w powstającym uniwersum, przy czym spora część geopolityki jeszcze jest w trakcie procesu ustalania, tworzenia itp. Poniższe opowiadanie osadziłem więc na zadupiu, dzięki czemu mogłem się skupić na samym języku, a nie na opisie większego miasta

Miłej lektury!
Przeklęty
I
WWWSzabraj nie pamiętał, czy kiedykolwiek widział coś równie nędznego jak Ostałówek.
WWWNa obrzeżach wsi, tuż przy samej drodze straszyły stare kurne chaty. Opuszczone przed laty domostwa zapadły się, zarosły chwastami, aż wreszcie do reszty zdziczały; po niektórych zostały już tylko pojedyncze ściany. A dalej sprawy miały się niewiele lepiej: chłopskie siedliszcza w większości miały drewniany tylko szkielet, a ściany wyrobiono z plecionki, chrustu i gliny pomieszanych ze słomą; słomiane były też parszywej jakości dachy, jak i zapał chłopów do ich naprawy.
WWWZresztą, pomyślał Szabraj, po co mieliby naprawiać? Zaraz znowu ktoś przyjdzie, baby zgwałci, krowy zabierze, łapy poprzetrąca. To i po co się trudzić?
WWWW milczeniu przejechali przez wieś i podjechali pod otoczony wałem z palisadą niewielki gród. Brama była zamknięta. Padało.
– Pochowali się – siedzący na siwku chłopak przechylił się w siodle i wysmarkał głośno.
– A co mieli się nie chować? – Szabraj podkręcił w zamyśleniu bujnego, czarnego wąsa. – Pada, roztopy dopiero przyszły, jest zimno i nieprzyjemnie. Pochowaliby się nawet gdyby nie porobili w portki przed jakimś biesem. Czy co tam tych ludzi zagryzło…
– Pewnie wilki. Wilki albo niedźwiedzie.
– Głupiś, Wieszczek, jeśli myślisz że niedźwiedź podszedłby tak blisko ludzi. Głośno tu, śmierdzi, a ludzie mają widły. Lepiej takiemu misiowi siedzieć w puszczy Biełajskiej i wybierać łososie z Zimnicy. Nie, chłopcze, tutaj musiało podejść coś innego. A tego dowiemy się tylko z oględzin.
– Oględzin…?
– Ciał – Szabraj poprawił obszyty futrem kołpaczek. Czapa zjeżdżała mu z czoła odkąd wyjechali z Zabrajska. – Widziałeś kiedyś zwłoki, bratanku?
– Tylko na pogrzebie dziadka, wuju.
– Nie, chłopcze. Na pogrzebie dziadka widziałeś pięknie naoliwione i bogato przybrane ciało starca, który zszedł spokojnie z tego świata ze starości i obżarstwa. Dzisiaj zobaczysz śmierdzące zwłoki bezimiennego prostaczka, który nie był dość szybki w polu.
– Och, bodajby ci język odjęli, panie bracie – krępy jeździec w bechterze wcisnął się między rozmawiających. – Straszysz mołodojca z miną jakbyś palik miał w zadku i nie mógł się z niego pozbyć.
– Chłopak kiedyś w końcu musi stać się mężczyzną.
– To spraw mu wreszcie kurwę i niech ta go zrobi mężczyzną. A ja nie mam czasu na morały, chce mi się szczać i pić gorzałę, cały dzień w siodle jesteśmy. Hej, wy tam! Za murem, jest tam kto? Otwierajcie, chamy, prostaki, wieprze śmierdzące! Żebym był waszym panem to już bym was wybatożył za takie powitanie! I słać po gorzałę, bo jak mi w gardle do reszty zaschnie to wtedy to dopiero będziecie wyklinać Aleksandra Pihowskiego!
WWWSzabraj westchnął ciężko i odesłał chłopaka kiwnięciem. Potem podjechał bliżej lichej bramy i czekał.
– Będziesz musiał tu zrobić porządek, panie bracie – powiedział już ciszej Pihowski. – Za lekko sobie poczynasz z tutejszymi prostaczkami i wszystko ci marnieje. Wieś, domy, ludzie… Widziałeś tą palisadę? Idę o mój kindżał, że z samymi czekanami można by przejść ten częstokół.
– Wolę na Zabrajsk wyłożyć albo Moczydło. Ostałówek co odbuduję i poświecę złotem, to zaraz hultajstwo przychodzi z Dziczy i wszystko rozkrada i równa z ziemią. Ostatnio zbóje wyprowadzili wszystkie krowy ze wsi. A tak to przynajmniej jest spokój.
– Ale po co w takim razie trzymasz tą wieś?
– To rozmowa na inny dzień. Spójrz, twoje zawodzenia przyniosły efekt.
Zamilkli. Ponad szum padającego deszczu wybiło się trzeszczenie starych desek, a chwilę później nad bramą pojawiła się brudna, ogorzała twarz.
– Pan Zabrajski! – zawołał z góry strażnik. – Wszysty duszi Pani slawią! Pańska troska dla nas jak opoka…
– Skończże z tą polityką i otwórz bramę, człowieku! – Szabraj machnął w kierunku wzmacnianych ciężkimi belami drzwi. – Noc nas tu zastanie!
– Ta jest, oczywiste! Hej tam! Bywaj tu który! I otwierać wrota! Pan Zabrajski z towarzystwem przybył!
Towarzystwo stało jeszcze jakiś czas przed bramą i czekało. Deszcz padał. Koń Wieszczka, piękny biały bachmacik, podniósł ogon i spaskudził się w błocko.
Gdy wreszcie wrota otworzono, a trwało to chwilę, w bramie do grodu stanął ów człowiek, który wcześniej wołał do nich z góry. Skłonił się pokracznie.
– Waszmościów sługa uniżony, Jozik Rzepa…
– Nie było nas tu od dawna, co nie znaczy, że pamięć nam szwankuje – Szabraj poprawił kołpak z pawim piórem. – Rzepo, idź po kucharzy i każ wytoczyć beczki. Za nami długa droga, a kompan Pihowski nie lubi siedzieć o suchym pysku. Potem przejdziemy do rzeczy. Gdzie leży nieboszczyk?
– W kaplicy, panie.
II
WWWW kaplicy było ciemno i śmierdziało.
WWWOdór zapewne byłby jeszcze gorszy, gdyby kapłan nie nasmarował nieboszczka paprotnikiem, stosowanym zazwyczaj przez starzejące się kobiety dla zatrzymania urody. Gdy Szabrajowi powiedziano o tym po raz pierwszy, postukał się w głowę, ale jak na razie idea okazała się niegłupia. Chociaż, mając w pamięci wygląd niektórych wieśniaczek, które nadużywały wspomnianej substancji, nie powinien się dziwić. Rzeczywiście wyglądały jak zakonserwowane umrzyki.
Gdy podeszli z Wieszczkiem bliżej ołtarza, czekający na nich kapłan skłonił się nisko i wskazał stolik nakryty płótnem. Pod poplamionym materiałem rysowało się ciało. Wieszczek przełknął głośno ślinę.
– Mój panie – powiedział kapłan. – Zgodnie z twą prośbą przygotowałem ciało, zważywszy jednak na ogólny stan zmarłego sugerowałbym zawierzyć mojemu zdaniu. To nie jest widok przeznaczony dla…
– Dziękuję – Szabraj machnął ręką. – Nie jesteśmy jednak paniątkami z zachodu i przywykliśmy do różnych widoków. Także tych niemiłych oku. Odsłoń ciało, chciałbym ocenić rany według własnego doświadczenia.
WWWKapłan spojrzał niepewnie na coraz bledszego chłopaka, ale nie podejmował dalej dyskusji. Zamiast tego sięgnął po skraj płótna i niczym kuglarz prezentujący jedną ze swoich sztuczek, ściągnął szybko materiał z ciała i cofnął się do tyłu.
Porażony kuglarską sztuczką Wieszczek czknął głośna, zgiął się w pół i zwymiotował.
WWWNawet Szabraj miał ochotę odwrócić wzrok, ale wiedział że nie może sobie na to pozwolić. Nie mógł pokazać słabości ani chłopakowi ani tym bardziej wywodzącemu się z gminu kapłanowi.
– Skończyłeś? – spytał oschle.
– Przepraszam…
– Spójrz na ciało i powiedz mi co widzisz.
– On, kurwa, nie żyje…
Szabraj zamachnął się i zdzielił chłopaka na odlew. Wieszczek czknął jeszcze raz, ale tym razem obyło się bez dalszych sensacji.
– Oczywiście, że nie żyje. To trafne spostrzeżenie, chłopcze. Sądzisz, że szarpane rany i rozerwana tętnica szyjna mogły mieć z tym jakiś związek?
WWWChłopak posłał mu spojrzenie pełne żalu, ale Szabraj pozostawał niewzruszony. Później zabierze mołodojca do izby, porozmawia z nim i wypije gorzałki. Później.
– Mów co widzisz.
– Szyja… Rozszarpana. Ślady kłów na całym ciele, prawa ręka w gorszym stanie, brakuje dłoni. Brzuch rozerwany, wnętrzności wywleczone na wierzch. Poniżej pasa brakuje jednej nogi, druga częściowo objedzona.
– Wnioski?
– Cokolwiek go zaatakowało, było wściekłe albo w amoku. Gryzło żeby gryźć, nie atakowało konkretnych części ciała. Ślady po kłach i rozstaw przypominają wilcze, ale…
– Coś jeszcze?
Chłopak zawahał się, ale pokręcił głową. Słusznie: ciało było w tak koszmarnym stanie, że właściwie brakowało kilku kolejnych trafień, by zamiast zwłok człowieka leżała przed nimi po prostu krwawa masa. Kiwnięciem głowy Szabraj nakazał kapłanowi zasłonić ciało.
– Gdzie go znaleziono?
– Przy drodze, niedaleko brodu na Zimnicy – kapłan westchnął ciężko. – To był Jurys, miejscowy. Żona już poprzedniego wieczoru mówiła, że jej mąż gdzieś przepadł, ale że lubił sobie popić, to myśleliśmy, że leży w jakiejś stodole i dochodzi do siebie. Nikt go nie szukał. Dopiero na następny ranek…
– Kto go znalazł?
– Stary Czepniak. Wyszedł wczesnym rankiem na ryby, ale wrócił wkrótce potem. Biegł i darł się jakby go skórowali. Ze strachu porobił w hajdawery.
– Mógł coś widzieć…
– Może i mógł, ale obawiam się, że będziecie musieli panowie obejść się bez jego pomocy. Po tym całym zajściu leżał przez trzy dni w swoim łóżku, aż wreszcie miłościwa Panienka postanowiła zabrać go do siebie.
– Chcesz powiedzieć, że…
– Jego biedne serce nie podołało grozie, którą dojrzał w polu i Panienka zdecydowała zabrać go do siebie.
Kapłan wzruszył ramionami.
– Mówiłem, że był stary.
III
WWWWschodnia część Ostałówka leżała zaraz przy rozwidleniu Zimnicy; za Zimnicą zaś rozciągały się pola i łąki tak szerokie, a tak puste zarazem, iż rzekłbyś że to koniec cywilizacji i tutejsza ziemia tylko czeka pierwszych osadników. Byłoby to jednak mylne wrażenie, ile bowiem konwojów czy karawan poginęło w tym przestworze traw, tego by nikt nie policzył. Ziemia ta de nomine należała do Królestwa Riterii i zaręczonej z nią Wielkiej Kresji; de facto zaś ściągała w swoje stepy zbiegłych chłopów, banitów, infamisów, czyli innymi słowy: wszelkiej maści hultajstwo, które rychło stawało się zbójectwem i po zbójecku żyło w tej krainie. Stąd i szybko przezwano te niegościnne ziemie Dziczą.
WWWSama Dzicz nie była zresztą całkiem pusta: jej stepy przecinały rzeki, rzeczki i niezliczone ilości strumieni, które zaczynały się i ginęły wśród wysokich traw. Jak kamienie rosły ponad tymi trawami zmurszałe ruiny twierdz, świadki dawnych wojen; ciągnęły się zapomniane zgliszcza grodów, karczm czy zajazdów. W trawach buszowały bażanty, głuszce, dudki, a już bliżej Zimnicy także żurawie czy stada kaczek.
– Cholera, zjadłbym kaczkę – mruknął Pihowski, gdy kolejne stado cyraneczek z trzepotem skrzydeł przeleciało nad towarzystwem. – Albo gęś. Ten szczupak, którym nas wczoraj podjęli był niezły, ale śmierdział i smakował mułem.
– Narzekasz – Szabraj pociągnął nosem. Wczesnowiosenny deszcz i zimny wiatr zaczynały wychodzić mu bokiem.
Z Ostałówka wyjechali wczesnym rankiem. Mimo paskudnej pogody i panującej we wsi grozy, chłopki wyglądały ciekawie na kolorową czeredę kozacką jaką w gruncie rzeczy byli. Towarzystwo nosiło się po wschodniemu, ale i rozmaicie; jedni mieli bechtery, inni tylko pikowane żupany. Sam Samuel Zabrajski, dawno temu przezwany przez przyjaciół Szabrajem, upodobał sobie taki właśnie żupan, do którego nosił kołpak z pysznym orlim piórem i baczmagi. Przy pasie pobrzękiwała szabla, przy łęku – rohatyna i bandolet. Koniki zaś których dosiadali były popielate, dzięki czemu łatwiej gubiły pościg w stepie, ale silne i nad wyraz zwinne.
– Narzekam, nie narzekam, ale sam przyznasz, że równie lichej ryby dawno nie jadłeś.
– A i owszem, jadłem. Nawet w Zabrajsku mamy czasem gorsze.
– Przyjedź kiedyś wreszcie do Pihowic to zjesz jesiotra wielkiego jak twój koń. A jak wypijesz miodu z miejscowej barci to może rozweselisz się i kto wie? Może jakąś pannę sobie wreszcie przydybasz?
– Może.
– Ej! Coś ty, bracie, taki ponury? Sztywnyś jakby ci kto kijek w zadek wsadził.
– Burza idzie – Szabraj kiwnął na wschód, gdzie nad horyzonemt chmury zgromadziły się w długi, ciemny wał. – Dopadnie nas w stepie.
– A niech dopada, na zdrowie! Do lasku już niedaleko, chociaż wstyd ten chrust mianem lasu określać. Tam zresztą się kierujemy, mam rację?
*
WWWWcześniej, gdy dotarli na bród Zimnicy, spotkali akurat dwóch wędkarzy. Wędkarze mocowali się ze spasionym sumem i darli się jeden przez drugiego. I pewnie doszłoby do rękoczynów, gdyby nie kozacy Zabrajskiego. Chłopi zamarli na widok konnych pokonujących bród. Spasiony sum wykorzystał to, szarpnął się i zniknął w rzece z głośnym pluskiem.
WWWWypytani wędkarze nie wiedzieli, co mogło ubić Jurysa. Lubili go we wsi, pił dobrze i nie żałował nigdy nikomu. Nie miał wrogów. Nie, nie widzieli żadnego dziwnego stwora. Tak, widzieli ślady – poszli w miejsce, gdzie zginął Jurys i zgodnie stwierdzili, że są to jakby wilcze ślady, ale nienaturalnie wielkie i biegną w kierunku Dziczy. Ale wilków tutaj nie było, więc stwór musiał przybyć w większej odległości – może z lasku zaraz za starym zajazdem? To wydawało się całkiem prawdopodobne, nikt bowiem w tamte okolice już się od dawna nie zapuszczał i kto wie co się tam zalęgło? Może by tam spróbować?
WWWSzabraj stwierdził, że spróbują.
*
WWWZaczynało już padać, gdy mijali stare, zarośnięte mchem zgliszcza zajazdu, a i wiatr przybrał na sile. Mimo wciąż wczesnej pory w okolicy pociemniało. Ptactwo w stepie ucichło.
– No to jesteśmy – rzekł Pihowski. Szabraj kiwnął głową, wpatrując się uważnie w leśną gęstwinę.
Lasek z daleka wyglądał jak zaczarowany. Zdawał się być ciemnozieloną wyspą wśród morza poszarzałych traw Dziczy; mirażem dojrzanym na stepowym pustkowiu, iluzją, złudzeniem. Ale już na jego granicy usłyszeli cichy szum brzózek i starych buków; głębiej cisnęły się olchy i dęby przeplatane najróżniejszymi krzewami i krzakami. Gdzieś dalej w tym gąszczu odezwał się dzięcioł, zaraz jednak wystukiwany przezeń rytm urwał się jakby ucięty nożem.
– Bandolety… – polecił Szabraj, chwytając pewniej krótką strzelbę. To była solidna broń, bardzo poręczna i o niewielkim odrzucie. – Bandolety, rohatyny, a potem dopiero na szable. Nie wiemy, co nam przyjdzie spotkać i czy w ogóle przyjdzie spotkać, ale jeśli tak, to bardzo was panowie proszę – bez niepotrzebnej brawury. Mamy obowiązek chronić pospólstwo, nie dostarczać podniety i krwawych legend.
– Za grosz w tobie fantazji, panie bracie – Pihowski uśmiechnął się szeroko, poklepując pięknie zdobiony czekan, teraz swobodnie wsunięty za pas. – Prędzej Wieszczek kurwę uwiedzie, niż ty tłuszczę. Dobry z ciebie człowiek, przyzwoity i uczciwy, ale okrutnie nudny.
– W takim razie najpewniej cię przeżyję.
– A idź! – Pihowski pogonił konia do przodu. – W takim razie pozwól, że pójdę przodem.
Jak powiedział, tak zrobił. W gęstwinie błysnął jeszcze popielaty zad wierzchowca i tyle go widzieli.
– Ach, bodajby go… – Szabraj nie dokończył. Spiął konia i wraz z całym towarzystwem wjechali do lasu.
IV
WWWNie od razu spostrzegli stojącą na leśnej polanie chatę.
Stara, pochylona i zarośnięta mchem, z daleka wydawała się po prostu porzuconym domostwem drwala; dopiero gdy podjechali bliżej okazało się, że okienka są przeszklone, a wewnątrz tli się słaby blask. Przy drzwiach trawa była wygnieciona.
Właśnie na skraju polany dogonili Pihowskiego, który stał teraz zadumany i obserwował uważnie starą chatę.
– I co waść tak zamarłeś? – spytał Szabraj podjeżdżając bliżej towarzysza.
– Ktoś tam jest. W środku znaczy się.
– To przecież widzę.
– Wiem, że widzisz. Chodzi mi o to, że ci w środku to nie są nasi. Tam są nieludzie.
– Chyba ten szczupak faktycznie musiał ciągnąć mułem, że ty nieludzi w tych stronach widzisz…
– Nie żartuj sobie ze mnie, Samuelu, bo jestem śmiertelnie poważny. A zresztą, przypatrz się lepiej. Widzisz tamte jemioły, co to nad wejściem wiszą? Czyj to zwyczaj, bo chyba nie nasz?
– Wiesz przecież, że w Dziczy nasze zwyczaje i asteryjskie są tak wymieszane, że…
– No to mówię dalej: chwilę temu, zanim jeszcze tu wpadliście całą czeredą, zdążyłem dojrzeć kobietę…
– To jeszcze nic…
– Ach, dajże skończyć! No więc zdążyłem dojrzeć kobietę. Miała jasne włosy, sięgające prawie tyłka i zaplecione w warkocz.
Na chwilę zapadła cisza, mącona tylko szumem padającego deszczu i wiatru. Gdzieś w oddali przetoczył się niski pomruk grzmotu, świadczący o nieubłaganie zbliżającej się burzy.
– Ten warkocz… – Szabraj zawahał się. – Jesteś pewny?
WWWWieśniaczki po zamążpójściu zwyczajowo ścinały włosy i zakrywały chustą, którą zdejmowały tylko dla męża. Zabrajski uważał ten zwyczaj za bezsensowny i okrutny dla kobiecej urody, barbarzyński wręcz, ale był rozpowszechniony od dawna w tych okolicach i zakorzeniony chyba na dobre. Na zapuszczenie długich włosów, a już zwłaszcza takich, by można je zapleść w warkocz pozwalały sobie tylko kapłanki Panienki i asteryjskie kobiety.
Problemy w tym, że kult Panienki był mało rozpowszechniony w tych okolicach, a asteryjczyków nie powinno tutaj być. W każdym razie nie tak blisko ludzkich osad. Nie w tych czasach.
– Szabraju, coś ostatnio powątpiewasz w moje zmysły.
– Wybacz, panie bracie. Widziała cię?
– A jakże.
– W takim razie nie ma co się kryć po krzakach. Hej, wiara! Za mną!
WWWJak powiedział, tak zrobili: wyjechali na polanę. Powieszone u łęków rohatyny pobrzękiwały cicho. Gdy już byli tuż pod chatą, Szabraj gestem wstrzymał resztę towarzystwa, a sam zeskoczył z konia. Podał wodze siwka Wieszczkowi, a za chwilę podszedł do drzwi i załomotał.
– Hej, w środku! Jest tam kto?
Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał na Pihowskiego, ale towarzysz tylko wzruszył ramionami.
– Jestem Samuel Zabrajski, herbu pustułka, rotmistrz jazdy kozackiej Jaśnie Oświeconego księcia Bartosza Kaniowskiego! Otwórz, nic ci od nas nie grozi!
WWWI gdy wydawało się, że po raz wtóry przyjdzie mu pocałować klamkę, zza drzwi rozległ się przytłumiony, kobiecy głos:
– Prjecz, rycjer! My haraszy elfy!
– A po jakiemu to? – spytał Wieszczek, drapiąc się za uchem.
– A po asteryjskiemu – Pihowski splunął z pogardą. – Albo elfiemu, jak oni sami twierdzą. Widziałeś kiedyś asteryjczyka?
– Nigdy!
– No, to zaraz sobie popatrzysz. Hej, Szabraju, mój czekanik się niepokoi! Wchodzimy po dobroci czy po złości?
WWWZabrajski rzucił nieprzyjemne spojrzenie towarzystwu. Nie lubił, gdy podważano jego autorytet.
– Pani – kontynuował. – Przebyliśmy długą drogę za bestią, która ubiła jednego z moich chłopów. Obawiam się, że stwór wciąż może grasować w okolicy… Jest niebezpieczny i musimy go dopaść jak najszybciej…
– Szczastia v daragoj!
Towarzystwo milczało. Zabrajski zagryzł wargi, pogładził nerwowo wąsa.
– Dobrze… – mruknął, wracając do konia. Wziął wodze od Wieszczka. – Bardzo dobrze…
– Co zamierzasz, Szabraju? – spytał Pihowski.
– Co zamierzam, co zamierzam. Oblegać chałupę, to zamierzam! – Zabrajski prychnął z irytacją. – Ach, daj spokój, jeśli masz takie pytania durne zadawać. Co nam po kobiecie? Nie, nawet o tym nie myśl. To nie wojna, a my jesteśmy tutaj pokojowo. Jedziemy dalej, wypatrujcie śladów. Wieszczek, ty masz się trzymać blisko mnie. I nie…
I gdy już, już mieli odjeżdżać, drzwi od chaty otworzyły się z głośnym skrzypieniem, ucinając wszystkie dyskusje. Towarzystwo wstrzymało oddech.
WWWKobieta, która wyszła na zewnątrz, ubrana była raczej skromnie. Miała na sobie prostą suknię, na stopach ubłocone buty, a na głowie chustę pod którą zebrała włosy. Zgromadziła, trzeba dodać w pośpiechu i nieumiejętnie, przez co kilka jasnych kosmyków opadało na czoło. Ciemnozielone oczy lśniły jak dwa szmaragdy.
Była piękna w nieludzki sposób. Asteryjski. Spod płowych włosów wystawały drobne, zadarte uszy.
– Rycjere… – zawahała się, po czym przeszła na wspólnotowy. – Jeśli pojedziecie dalej, natkniecie się na leśne sadzawki. Pod żadnym pozorem nie czerpcie z nich wody. Pod żadnym, rozumiecie?
WWWNa chwilę jej oczy spoczęły na Zabrajskim. Coś nie spodobało mu się w tym spojrzeniu, ale nim zdążył pomyśleć o jakimkolwiek pytaniu, kobieta zamknęła drzwi z trzaskiem. Chwilę później na polanie rozległ się głuchy dźwięk zasuwanego rygla.
Zroszona deszczem trawa zafalowała na wietrze, a po okolicy przetoczył się niski pomruk grzmotu.
Przyszła burza.
V
– O co jej chodziło z tymi sadzawkami? – spytał Wieszczek jakiś czas później, gdy mijali leśną kapliczkę poświęconą Asterowi. Miedziane gwiazdki chybotały się na wietrze.
– A czort wie, o co może chodzić tym asterskim kurwiszczom – Pihowski zerknął z ukosa na młodzieńca. – Oni wszyscy tacy są. W jednej chwili gadają jak nawiedzeni, a zaraz później zalewają się w trupa. Rozmawiają z tobą jak z bratem, by za moment wbić ci nóż w plecy. A kobiet to już w ogóle nie zrozumiesz, a w szczególności tych asterskich. Nogi rozkładają chętniej jak nasze, ale cóż, taka wiara. I natura, psia mać. Przypomniało mi się właśnie, kiedy ostatnio chędożyłem. Ej, Szabraju! A może tak w drodze powrotnej…
– Panuj nad sobą, towarzyszu – wtrącił Zabrajski. – Chłopak ma jeszcze mleko pod nosem, nie zepsuj go za wcześniej. Obiecałem oddać go mężczyzną, nie prostakiem.
– Widzisz, drogi chłopcze – rzekł Pihowski, gdy już Szabraj wyrwał się z dwoma pocztowymi do przodu. – Ten twój wuj to jak był mały chłopcem to, rozumiesz, kij mu w zadek… I on taki już sztywny od tamtego czasu.
Wieszczek uśmiechnął się słabo. Droga zaczynała mu już dawać we znaki, nie był przyzwyczajony do tak długiej jazdy, a już zupełnie odstawał od reszty kozactwa.
– Matula mówiła, że wuj jest bardzo poważny.
– A, to prawda. Zazwyczaj z niego dusza towarzystwa i złoty człowiek, ale rzeczywiście w Dziczy wychodzi z niego, cóż… Dzicz. Te pustkowia mają na niego jakiś dziwny wpływ, bardzo się zmienia. Gdzie się spotkaliście?
– W Moczydle. Ojciec przysłał mnie ze swoimi pachołkami i oddał pod opiekę wuja, żeby ten zrobił ze mnie mężczyznę.
– Tak, tak, wspominaliście już o tym zdaje się. Obaj. Z dziesięć razy. A jaki jest tego konkretny powód? Skończyły wam się kurwy w… Właściwie to skąd ty jesteś?
– Z Wszerada.
– O, proszę, znaczy się: z zachodu? Bo to już przecież Riteria, dobrze kombinuję?
– Teraz to już wszystko jedno, czy Riteria, czy Kresja – powiedział Wieszczek, nagle strugając ważną minę. – Od zaręczyn wszystko i Riteria i Kresja to jest jedno nierozdzielne i nierożne ciało.
– Ehe, powiedz o tym Kawce to spierze cię i odeśle do tego twojego Wszerada zanim Szabraj nam tu obróci. Niebezpiecznie w dzisiejszych czasach politykować i pozować na polityka, a już zwłaszcza w tych okolicach. Tutaj politykę robi się ogniem i mieczem, chyba że jesteś asteryjczykiem. Wtedy zamiast miecza masz koncerz, a zabawa ogniem zaczyna się na kalibrze nie mniejszym, niż półkolubryna.
– Niby dlaczego?
– Ach, długo by gadać. Opowiem ci wieczorem, a teraz wypatruj swojego wuja, bo wyrwał się do przodu i wcale go nie widać… Hej, Kawka! Czego tam stoicie?
WWWAle szlachcic o wydatnym nosie zwany Kawką nie odpowiadał. Spoglądał tylko w dal, marszczył czoło, a dłonią błądził w okolicach bandoletu. Wcześniej, jeszcze zanim rozpadało się na dobre, całe towarzystwo pochowało czy pozakrywało całą posiadaną broń palną, żeby nie zamoczyć prochu.
Pihowski zrównał się koniem z Kawką i wytężył wzrok ku dalszej części gościńca. I zaklął szpetnie, w sposób nieprzystający jego statusowi społecznemu.
– Co tam się dzieje? – spytał Wieszczek, marszcząc czoło.
– Koncernicy.
– Co?
– Chłopcze, tym razem przymknij się choć na chwilę. Hej, wiara! Nie stać jak te kołki osinowe, tylko do pana Zabrajskiego! A z fantazją!
VI
WWWWieszczek nie pamiętał, kiedy widział ostatnio coś równie dziwnego. Pomijając, oczywiście fakt, że odkąd przyjechał w okolice swojego wuja, każdy dzień był dziwniejszy od poprzedniego. O asteryjczykach dotychczas tylko słyszał w baśniach, klechdach i opowieściach przywożonych przez przybywających ze wschodu kupców. Historie te, jak wiele innych kupieckich historii, wydawały się wówczas Wieszczkowi absurdalne i głupie.
WWWTymczasem na zalewanym strugami deszczu gościńcu zebrało się blisko trzydziestu asteryjczyków, a każdy z nich miał troczony pod kolanem osobliwie długi miecz i dosiadał nie mniej osobliwego wierzchowca. Stwory przypominały niedźwiedzie, choć niedźwiedziami nie były. Przeczyły temu dłuższe niż u misiów pyski i zgrabniejsze, co nie znaczy że mniej mocarne cielska.
– Szto tlumaczy te diwne wiprawe? – spytał wysunięty na czoło gromady asteryjczyk. Miał paskudny głos, przepalony alkoholem i wredne spojrzenie. Wrogie.
– Bies jakiś biega mi po polu i chłopów morduje – odpowiedział Zabrajski chłodnym tonem. – Chłopi posłali po mnie, ja zaś zebrałem towarzystwo i za tropem zwierza dotarliśmy do tej puszczy.
– Dużo was, jak na zwykle polowanie – rzekł asteryjczyk we wspólnotowym, podjeżdżając bliżej Szabraja. – Ktoś mógłby pomyśleć, stepnyj lisie, że znowu kozakujecie w naszych okolicach.
– Zostaw więc myślenie mądrzejszym od siebie, a nam pozwól robić swoją robotą. Jakbyś widział to co ja widziałem, to byś dwa razy więcej swojej hołoty zebrał, zanim byś w ten lasek przyjechał.
– Uważaj, bladi sinu, uważaj, bo… – zaczął asteryjczyk, ale urwał na widok nadjeżdżającego kozactwa, z Pihowskim i Wieszczkiem na czele.
– Znajdziemy biesa, ubijemy i wrócimy do siebie – powiedział Szabraj cicho, spokojnie. – Z daleka będziemy trzymać się od waszych wsi i waszych kobiet. Mężczyzn też nie tkniemy tak długo jak z widłami się na nas nie rzucą.
– Mam ci wierzyć?
– Nie masz wyjścia. Sam zresztą jeszcze nie powiedziałeś, co was tak goni w nasze okolice?
– To nie wasza rzecz.
– W takim razie nie pojedziecie dalej – Szabraj podjechał bliżej asteryjczyka, tak, że koń niemal stykał się bokiem z niedźwiedzim stworem. – Bo i ja zacznę się o moich ludzi lękać. Bo cóż to was tak goni w nasze strony, że aż trzydziestu zbrojny musieliście zebrać?
Asteryjczyk milczał przez chwilę, przygryzając wargę.
– Dobrze. Dobrze, niech będzie. Porwano niewiastę – powiedział w końcu. – Pannę. Szlachciankę znacznego rodu, dlatego nie mogę powiedzieć więcej o szczegółach naszej misji. Wiem, że nasze ludy nie darzą się miłością, ale ostatnie czasy mieliśmy bardzo spokojne. Prosimy o zaufanie, jakim i my was darzymy.
– Dlaczego więc… – zaczął Pihowski, ale Szabraj przerwał mu gestem.
– Niech tak będzie – powiedział Zabrajski. – Niech nasze nie darzące się miłością ludy darzą się zaufaniem. Jedźcie więc, a i my pojedziemy. Ale zdradźcie to zaufanie, to drugiej okazji już nie będzie.
– Jak zawsze, z wzajemnością. Rozumiem, że panny nie widzieliście?
– Niestety.
WWWChwilę jeszcze trwało, nim początkowe napięcie zdążyło zelżeć. Wówczas w milczeniu minęli się na gościńcu jedni z drugimi.
Deszcz padał. Wiało.
VII
– Szabraju, muszę się o jedną rzecz spytać – spytał Pihowski, gdy we dwóch odeszli na chwilę na bok, by ulżyć pęcherzom.
– Hmm?
– Asteryjczyk łgał, mam rację?
– Mhm.
– Rozumiem, że mu pięknym za nadobne odpłaciłeś w takim razie. A wiesz, tak właśnie mi coś nie grało w tej całej historii. Bo jak to: porwano szlachciankę, rzekomo znacznego rodu i nikt hałasu nie zrobił? Toż ostatnim razem jak uprowadzono pannę to całe hultajstwo w Dziczy nagle ucichło, tyle wojska przetoczyło się po okolicy.
– Aha…
– Weź coś wyduś z siebie do stu diabłów! A nie cieszysz się jak młody chłopak, który odkrył że machając kuśką w czasie sikania może ze szczyn pętelki robić.
– Przymknij się na chwilę i posłuchaj.
WWWPihowski przymknął się i posłuchał.
WWWStali we dwóch nad zieloną leśną sadzawką, przypstrzoną gnijącym listowiem i rzęsą wodną. Sadzawka ciągnęła się dalej i przechodziła w strumień, który szemrał cicho na pokrytych nalotem kamieniach.
– Wybacz, panie bracie, ale chyba nie…
– Posłuchaj.
WWWTowarzysz Pihowski nadstawił uszu. I nagle to usłyszał, choć było to bardzo dziwne doświadczenie. Nie od razu też go doświadczył; dopiero po chwili nasłuchiwania usłyszał, jak od płynącego strumienia dobiega cichy głos.
Kto upijet maja vodu stanet volkojem… Kto upijet maja vodu stanet volkojem.
– Szabraju – powiedział Pihowski, podciągając co szybciej hajdawery. – Ostatni raz raczyłem się szczupakiem od twoich ludzi. Właśnie usłyszałem jak woda gada do mnie po asteryjsku.
– Właśnie. Kto upijet maja vodu stanet volkojem – odpowiedział cicho Zabrajski, głaszcząc wąsa. – Kto napije się mojej wody, stanie się wilkiem. Wilkiem… Cholera, to brzmi jak klątwa.
Obaj jak na zawołanie wykonali na piersi znak okręgu.
– Czarcie sztuczki, tyle ci powiem panie bracie – Pihowski był cały pobladły na twarzy. – Cholera, a ja sikałem do tej sadzawki i cieszyłem się, że w listki trafiam… Miałeś kiedyś do czynienia z magią?
– Raz. Widziałem jak palili wiedźmę na stosie.
– Nie rzucała zaklęć?
– A gdzie tam. To była zwykłe parszywica, w połowie asteryjka, w połowie nasza. Chodź, zbieramy się. Trzeba jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, bo cholera wie, co tu jeszcze może siedzieć w okolicy.
Szli więc pośpiesznie, a że popas mieli niedaleko, zaraz dotarli do reszty towarzystwa.
– Aleksandrze – powiedział nagle Szabraj, stając w pół kroku. – A co jeśli tamta kobieta, asteryjka…
– Mogła coś wiedzieć? Ha, nie wyglądała na taką, co futrem porasta. Wilkiem też się nie wydawała. Ale może jakbyśmy ją przycisnęli do ściany, to by jednak zdradziła cosik więcej? Co w jej ślicznej blond główce się kotłowało, kiedy przestrzegała przed piciem wody? Zawsze można przy okazji rozwiązać problem Wieszczkowego dziewictwa.
– Ostatni raz cię uprzedzam.
– Och, bo ty zaraz taki, kurwa, święty jesteś…
– Ostatni, jasne?
– Panie bracie – Pihowski ukłonił się i oddalił do swojego konia.
– Hej, wiara! – zawołał Zabrajski. – Nazad! Wracamy do naszej nadobnej asteryjki, bo zdaje się, że szczerość w Dziczy ostatnio staniała! Jazda wszyscy, hej!
VIII
WWWSerwiej Pietrejewicz, namiestnik chorągwi koncerników oddanych w służbie kniaziowi Selesynowiczowi, pierwszy łucznik ziemi Selesynowskiej, Pietrejewskiej i Osełskiej, umierał.
WWWGdyby tylko mógł, odczołgałby się na bok, byle dalej od tej przeklętej chatki. Gdyby tylko mógł, cofnąłby czas i nie okłamywałby kozaków Zabrajskiego. Gdyby tylko mógł, nie byłby dumny i poprosiłby o pomoc.
WWWNie mógł się odczołgać, okłamał i nie poprosił.
WWWCiężkie cielsko syberiera przygniotło go do ziemi. Ciepła krew z rozerwanego boku wierzchowca sączyła się gęsto, spływała po futrze stwora i zalewała usta asteryjczyka. Nie mógł nic jednak nic z tym zrobić. Pozostało mu tylko przeklinać siebie i swoją nieudolność.
WWWPrzeklinał więc. Nie mógł nawet sięgnąć po leżący w pobliżu zdobiony koncerz, który sam kniaź podarował mu na piętnaste urodziny z okazji wkroczenia w dorosłość.
WWWPolana rozbrzmiewała krzykami umierających asteryjczyków.
WWWDeszcz padał. Burza biła coraz mocniej.
IX
WWWHej, wiara! Bandolety w dłoń!
WWWJechali po kozacku. Stali w strzemionach i pochylali nisko, by możliwie ulżyć koniom. Te pędziły jak szalone; błoto z gościńca bryzgało na wszystkie strony, brudziło końskie podbrzusza i jeździeckie buty. Pędzili drogą jak wicher.
WWWKrzyki mordowanych słyszeli z daleka. Były straszne, wzbijały się nad szum deszczu i gniewne pomruki burzy. Kozacy wpadli na polanę z dzikim wrzaskiem, ale zaraz wrzask uciął się, gdy zobaczyli asteryjczyków.
WWWNie było asteryjczyków. Były porozrzucane po polanie truchła niedźwiedzich wierzchowców, pozbawione kończyn korpusy i długie wstęgi różowych wnętrzności. Padający deszcz zmywał ze ściany chatki krwawe smutki.
– Jasna Panienko… – westchnął głośno Pihowski. – Co tu się, kurwa, stało?
Szabraj puścił mimo uszu reakcję Wieszczka, który przychylił się w siodle i wymiotował teraz głośno, sam bowiem nie pamiętał, kiedy widział równie ohydny obraz rzeźni. Towarzystwo zamarło w niemym przerażeniu, skrobiąc tylko niepewnie kolby bandoletów i rozglądając się po okalającej polanie kniei, która nagle stała się jakby ciemniejsza i dużo bardziej złowroga.
– Szukajcie ocalałych – polecił Zabrajski, choć martwa cisza na polanie była bardzo wymowna. – Może uda nam się rzucić choć trochę światła na sprawę.
– Ja bym od razu wziął na spytki naszą zaprzyjaźnioną, acz niezwykle wstydliwą asteryjkę – powiedział Pihowski, czerwieniejąc na twarzy. – Zdawała mi się niezwykle dobrze poinformowana co do tej okolicy. Zadziwiająco wręcz.
– Weźmiemy na spytki, owszem – Zabrajski spiął konia. – Ale bez twojego udziału. Wieszczek, za mną. Reszta szuka żywych. I na Panienkę, nie rozdzielać się i nie wchodzić między drzewa.
Chłopak kiwnął głową i dołączył do wuja.
– Wuju…
– Co znowu?
– To co ich zabiło tych ludzi… Może wrócić?
– Może – Zabrajski pociągnął nosem i poprawił kołpak. – Może i pewnie wróci. Czymkolwiek by nie było to… Coś… to jest to myśliwym. Poluje, czeka na okazję i uderza, kiedy nikt się tego nie spodziewa. Zapach krwi musi budzić w nim jakiś amok. Pamiętasz ciało, które widziałeś wczoraj? Spójrz teraz wokół siebie. Jak myślisz, co się tutaj rozegrało?
– Ja…
– Hej, Szabraju! – zawołał nagle Pihowski. – Tutaj jeden jeszcze dycha! Znaczny ktoś!
– Sprawdź, czy nasza piękna przyjaciółka jest wciąż u siebie – powiedział Wieszczkowi Zabrajski, a sam zaraz w pośpiechu zawrócił konia i ruszył z kopyta w kierunku gromadzących się wokół Aleksandra kozaków.
WWWFaktycznie, jeden z koncerników wciąż oddychał, choć ledwo. Przygniatający go syberier miał rozerwany bok i poszarpaną szyję. Stwór cuchnął okrutnie mokrym futrem i wywleczonymi na zewnątrz trzewiami.
– Czekacie, aż sam zrzuci z siebie to bydlę? – spytał poirytowanym tonem Zabrajski. – Litości, ściągnijcie to z niego, to może wtedy usłyszymy coś więcej, jak tylko rzężenie.
– Skur… skurwysn… – wysapał uwolniony od syberiera asteryjczyk.
– Miałeś sporo szczęścia – powiedział sucho Szabraj, krzyżując ręce na piersi. – A w każdym razie dużo więcej, niż twoi kompani. Cokolwiek was zaatakowało, było wściekłe jak ryś i mocne jak niedźwiedź. Ciągle próbujemy doszukać się choćby jednego kompletnego ciała.
– Wielkij Asterie…
– Daj spokój Asterowi i posłuchaj mnie teraz uważnie – Szabraj uklęknął przy koncerniku. – Kim jesteś? Co was zaatakowało i dokąd poszło? Muszę to wiedzieć, jeżeli mamy dalej to ścigać. Albo bronić się, jeśli to coś dopadnie nas pierwsze.
– Względem pierwszego… Serwiej Pietrejewicz… Względem drugiego… Ach, przeklęty…
– Nazywaj mnie przeklętym, chędożonym, czy jak tam sobie chcesz, ale…
– Nie, posłuchaj – mówienie i oddychanie sprawiało Serwiejowi wyraźne trudności, a i tak nie mówił zbyt dobrze wspólnotowym. – Przeklęty… Ścigaliśmy przeklętego. Volstier… Tak je nazywamy…
– Wilkołak? – Zabrajski spojrzał po pozostałych, ale inni również mieli nietęgie miny. – A skąd niby tutaj miałby się wziąć wilkołak?
– Kurwa, teraz ci mam historię opowiadać? Jestem trochę zajęty umieraniem.
– Nie jęcz, nie umrzesz. Masz połamane nogi i, zdaje się, co najmniej kilka żeber. Ale od tego się nie umiera.
– Krew…
– Nie twoja. Wilkołak rozharatał kilka tętnic twojego futrzastego wierzchowca i przez to jesteś uwalany jak rzeźnik. Zabierzemy cię do Ostałówka i tam cię opatrzymy, a kościom pozwolimy się zrosnąć. Za miesiąc będziesz mógł wrócić do Selesynogradu, czy skąd was tam dzisiaj przywiało. Ale najpierw muszę pozbyć się tej bestii albo jakoś zabezpieczyć przed nią. Dlatego muszę wiedzieć więcej.
– Pytaj tej chędożonej suki, co się chowa w chacie – niemalże wypluł koncernik, zaskakując wszystkich nagle pięknym wspólnotowym. – To jej braciszek nas tak urządził.
– Co za znowu: „braciszek”? – wtrącił się Pihowski. – Chcesz powiedzieć że jeden asteryjczyk… Ach, cholera.
– Tak, jej brat to Volstier.
– Chyba sobie kpisz! U asteryjczków nie było likantropii od… Niech to, Szabraju, popraw mnie, ale chyba od dwustu lat?
– Może – Zabrajski podrapał się po nosie. – Może, ale teraz to bez znaczenia. Jeśli nasz nowy przyjaciel nie kłamie to znaczy, że mamy jeszcze mniej czasu, niż sądziliśmy. A to oznacza, że musimy się jak najszybciej organizować. Pihowski, zgaduję, że masz już jakiś fortel?
– Panie bracie, też pytanie. Tylko obawiam się, że nie wszystkim tu obecnym ten plan się spodoba.
– To znaczy?
– To znaczy – Pihowski nachylił się nad połamanym Serwiejem. – że nasz nowy przyjaciel jeszcze będzie musiał poleżeć sobie tutaj. Ot, dla niepoznaki.
IX
WWWWnętrze chaty było pogrążone w półmroku, a powietrze przesiąknięte wilgocią i ostrym zapachem ziół. Ususzone girlandy głogu i jemiół kołysały się na ledwie wyczuwalnym przeciągu; w kącie harcowały za jedzeniem polne myszy.
– Coś widać? – spytał cicho Szabraj.
Pihowski ostrożnie zbliżył się do oblepionego kroplami deszczu okienka i wyjrzał na zewnątrz. Po chwili pokręcił głową.
– Serwiej?
– Szamocze się, ale cicho jak trusia. Zakneblowanie go i skrępowanie było dobrym pomysłem.
WWWTowarzystwo kozackie siedziało po cichu, chowając się po kątach i z bandoletami wymierzonymi w drzwi. Tylko Wieszczek zdawał się jakiś niespokojny. Siedział koło skrępowanej kobiety i spoglądał na nią niepewnie, z wahaniem. Szabraj sądził, że te emocje są związane poniekąd z chustą, którą zatkali asteryjce usta, żeby ich nie wydała. To nie było rycerskie zachowanie, ale konieczne, kiedy kobieta zaczęła drzeć się w niebogłosy i złorzeczyć we wszystkich znanych jej językach. Wówczas kolektywnie uznali, że fantazja i rycerskość muszą ustąpić pragmatyczności.
WWWI siedzieli już tak pragmatycznie bardzo długo. Burza zdążyła przez ten czas stracić impet i teraz tylko deszcz siekł ostro w słomiany dach chatki. Ściany trzeszczały cicho na wietrze.
– Zaczynam dochodzić do wniosku, że… – zaczął Szabraj, ale w tym momencie Pihowski machnął energicznie dłonią.
– Jest!
– Co jest?
– No idzie przecież, trutniu jeden! Golusieńki jak go matka na świat wydała!
– Wilkołak?
– Nie, asteryjczyk… W sensie normalny, nie wilk. Z kuśką na wierzchu. Ha, czyli chłopskie opowieści o długich kutasach asteryjczyków były jednak przesadzone.
– Ale…
– Dobra, cicho, bo nas usłyszy!
WWWZamarli wszyscy w pełnym napięcia oczekiwaniu i spoglądali po sobie. Pihowski stłumił kichnięcie. Deszcz szumiał na zewnątrz.
– Wpuść mię! Wpuść mię, siostrzyczko! – usłyszeli nagle wołanie z zewnątrz.
Towarzystwo spojrzało na Szabraja. Zawahał się, ale kiwnął głową na znak, żeby otworzyć drzwi. Pihowski wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę.
– Nosił wilk razy kilka – powiedział do zaskoczonego asteryjczyka. – To ponieśli, kurwa, i wilka.
WWWI zanim nieznajomy zdążył zareagować, kozak wyprowadził szybki, wzmocniony skrętem bioder cios.
X
WWWNie możecie!
Asteryjczyk był chudy, żylasty i, w przeciwieństwie do swojej siostry, brzydki. Nierówna broda kryła nie kryła kartoflastego nosa. Lisie oczka łypały na nich, rzucając gromy.
– Nie możecie tego zrobić!
WWWStali na gościńcu, moknąc w deszczu. Droga zaczęła robić się błotnista, ale pniak postawiony przy starym buku mimo to stał prosto. Jeszcze. Asteryjczyk robił co mógł, żeby zachować równowagę, ale konopny sznur na szyi musiał mu w tym przeszkadzać.
– Oskarżam cię o zabójstwo ludzi i asteryjczyków – powiedział Zabrajski, krzyżując ramiona na piersi. – Jesteś banitą wśród swojego ludu, a kiedy napiłeś się z przeklętego źródła stałeś się także potworem. Z mojej woli i mocy jesteś także ścigany na ziemiach Kresji jako bestia. Serwiej Pietrejewicz, namiestnik chorągwi koncerników zdradził, że wyruszyli z tajną misją pojmania cię i stracenia. Twoją siostrę mieli zaś doprowadzić do świątyni i oddać Asterowi na usługę. Nie oddadzą z twojej winy.
– Kurwiskie picze! Jebał was pies! Jeśli ją dotkniecie…
– Nie – przerwał mu Szabraj, podnosząc głos. – Nikt nie dotknie twojej siostry, z której w swojej chuci uczyniłeś kurwę i omamiłeś. Światła Panienka brzydzi się grzechem kazirodztwa i gwałtu. Dość już dowiedzieliśmy się o tobie i twojej siostrze.
– Nie mów tak o niej!
– Kurwa – powiedział Zabrajski głośno i wyraźnie. – Kurwa i psia picza. Rozmyśliłem się. Zanim oddamy ją Asterowi, najpierw uczyni mojego bratanka mężczyzną.
WWWNagi asteryjczyk szarpnął się wściekle, zawył głośno, ale w straszny sposób, nieludzki. Wpadł w torsje; broda zgęstniała nagle, a włosy urosły. Ale w tym nagłym ataku stracił równowagę. Pieniek przewrócił się. Trzasnęły przerywane kręgi.
Wieszczek, któremu wcześniej kazano to wszystko oglądać z bliska, westchnął głośno.
Zanim asteryjczyk skończył się telepać, na konopnym sznurze wisiała istota na poły ludzka, na poły wilcza. Volstier. Wilkołak.
Przez chwilę towarzystwo milczało. W końcu Zabrajski odetchnął ciężko. Spojrzał na siostrzeńca.
– Nic nie powiesz?
– To był… – chłopak miał usta otwarte szeroko jak ryba wyszarpnięta nagle na brzeg. – To był…
– Wilkołak. Potwór. A to – Szabraj wskazał najpierw na konopny sznury, a potem na urynę ściekającą po nodze wisielca. – To jest, drogi bratanku sprawiedliwość. Zapamiętaj to dobrze.
WWWChłopak pokiwał głową powoli. Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale po chwili rozmyślił się. Wskoczył na konia i udał się na tył towarzystwa. Pihowski spojrzał znacząco na Zabrajskiego, lecz ten pokręcił głową.
– Zostaw go – polecił Szabraj. – Sprawcie jakieś nosze dla tego całego koncernika. Jedzie z nami do Ostałówka. Poślij też po kobietę. Jeśli ma być rzeczywiście oddana na kapłankę tego ich całego Astera, to niech i tak będzie. Obchodzić się z nią delikatnie. Jeśli faktycznie ten drań tak namieszał jej w głowie…
Pihowski kiwnął ze zrozumieniem.
– Szabraju, powiedz mi tylko jedną rzecz, bo nie rozumiem jednego konceptu… Po co żeś tak strasznie naubliżał tej niewiaście?
– Chciałem go rozwścieczyć – Zabrajski poprawił kołpak. – Musiałem mieć pewność, że on… Rozumiesz.
– Rozumiem. W takim razie kobiety…
– Ani się ważcie.
– Kazać towarzystwu szykować się do drogi powrotnej?
– Natychmiast. Nie ma czasu do stracenia. Dzicz jest o tej porze roku wyjątkowo paskudnym miejscem do kozakowania.
XI
– I jak ci się widzi wuj, co, Wieszczku?
– Trochę mnie przeraża. Matka mówiła wprawdzie, że to groźny człowiek, ale…
– E, tam – Pihowski dorzucił drewna do ogniska. Ich sylwetki rzucały na ściany ruin zajazdu długie cienie. – Groźny jak groźny, ale uczciwy. Pić też potrafi, chociaż ostatnio zdarza mu się to wyjątkowo rzadko. Coś chyba wisi w powietrzu, bo wierz mi, żaden z niego ponurak, a struga się na takiego.
Kozactwo w drodze powrotnej obrało sobie na postój stary zajazd, który kiedyś był całkiem spory i który swego czasu gościł i ludzi i asteryjczków. Ale to było dawno temu.
– I on zawsze tak? Myślałem, że puści tego asteryjczyka albo chociaż pozwoli mu na próbę walki…
WWWSzabraj nie podsłuchiwał więcej. Stał na antresoli, tuż przy zbutwiałeś poręczy i odsunął się teraz cicho jak duch. Nic nie mówiąc podszedł do poszczerbionej ramy okna i wyjrzał na chłostaną strugami deszczu przestrzeń Dziczy. Przestwór traw ginął w mroku nocy.
Muszę to robić, pomyślał z rezygnacją, muszę, bo inaczej wszystkim nam przyjdzie zginąć. Ktoś musi wydawać rozkazy, ktoś musi być stanowczy, bo do reszty staniemy się swawolni i każdy sobie będzie panem. Bez silnej ręki ludzie staną się zbyt swobodni, a wówczas już tylko dni nas będą dzieliły od kompletnej zguby. I mi ten los paskudny przypadł w udziale i muszę mu podołać, bo inaczej i ja, i mój ród przepadniemy bez reszty.
WWWWestchnął ciężko, czując jak wzbiera w nim obrzydzenie.
Chciał wypuścić asteryjczyka. Jako człowiek. Ale nie mógł. Jako pan tej dzikiej okolicy.
Cóż mi po kozackiej rocie, pomyślał, cóż po chorągwi i szabli, jeśli ja sam nie mogę sobie być panem? Władza zaciska się na mojej szyi jak sznury konopny. I ja sam jestem nią przeklęty, może nawet bardziej, niż tamten nieszczęśnik…
Odsunął się od okna i poszedł poszukać za posłaniem.
WWWNiedługo potem burza targająca Dziczą uspokoiła się i ucichła. Ciemne chmury na horyzoncie poszarzały, przerzedziły się i wraz z rankiem przebiły się pierwsze od dawna promienie wschodzącego słońca.