Kiedy to wszystko tak się spieprzyło? To pytanie od dawna nie pozwala mi spać. Zmusza mnie do kolejnych papierosów przy otwartym oknie tego obcego pokoju. Śpi w nim niewinny mężczyzna, który musi zginąć. A wszystko dlatego, że się spieprzyło. Miało być tak pięknie, miało być jak w bajce. Piękne ciuchy, spełnione marzenia i ambicje, ogólne szczęście i tip - top życie. Gówno. Gówno prawda. Spełnianie marzeń kosztuje. Płacę za nie niekończącą się desperacją, strachem przed jutrem i bezsennością. Nowotwór, o którego systematycznie przyprawiam się to tylko taki bonus. O to nie dbam, każdy musi na coś umrzeć. Tak jak ten chuderlak śpiący w pościeli śmierdzącej seksem bez miłości. Oboje zostaliśmy na swój sposób wykorzystani. Zdradzeni jak rzeczy użyte niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Jedyne co nas różni to fakt, że ja ze swoją śmiercią już dawno się pogodziłam. On nawet nie będzie o niej wiedział.
Pod oknem, na ulicy przebiegają jakieś tory. Za każdym razem kiedy słyszę dźwięk przejeżdżającej blaszanej puszki zastanawiam się czy w rzeczywistości nie są to moje myśli. Urządzają sobie zwyczajną w takich momentach gonitwę. Elektryczny dźwięk tramwajowej trakcji brzmi dokładnie tak jak wyobrażam sobie sygnały biegnące wzdłuż moich neuronów. Powinnam była już dawno przyzwyczaić się do tego. To nie jest przecież mój pierwszy raz. Ten był bardzo wyzwalający.Władza nad życiem innego człowieka upaja bardziej niż lorazepam zmieszany z tanim winem. Uwierz mi, wolisz władzę od takiego koktajlu.
-Chodź do łóżka, przytul się do mnie. - usłyszałam zza pleców.
-Zaraz wrócę. Śpij, mój słodki. - Włączyłam ton recepcjonistki luksusowego hotelu. Serdeczny uśmiech numer pięć przychodzi mimowolnie, chociaż w ciemności jest niepotrzebny. Zniknie zanim rozwieje się wypuszczony przeze mnie dym.
Nie mogę ryzykować, że znowu się przebudzi. Kończę użalanie się nad sobą i zabieram do roboty. W ciszy, po omacku szukam swojej torebki. Jak prawie każda kobieta trzymam w niej stosowny zestaw kosmetyków. Szminkę, tusz do rzęs, strzykawkę, łyżeczkę, kwasek cytrynowy i mały woreczek strunowy z heroiną. Cóż, może mam do siebie wiele zastrzeżeń, ale lubię być wyjątkowa. Jak prawie każda kobieta, co?
Zabieram ze sobą swojego bazarowego Vuitton, pamiątkę biednych ale szczęśliwszych czasów, i chowam się w łazience. Drżące dłonie wyciągają kosmetyczkę, która oczywiście leżała na samym dnie w oceanie miedziaków. Na szczęście znalazła się pod stertą starych paragonów, kluczy, długopisów i innych dziwacznych rzeczy. Muszę w końcu posprzątać w torebce. Obietnica, której pewnie nigdy nie spełnię. Przynajmniej ta jedna jest nieszkodliwa.
W dziąsłach poczułam nieprzyjemne mrowienie kiedy wyrywałam z papierosa filtr. Zanim zniknęło, w dłoni formowałam małą kulkę. Właściwie to czy towar będzie oczyszczony nie miało znaczenia dla końcowego efektu. A jednak, skoro chciał, żeby wyglądało na przedawkowanie to muszę zadbać o szczegóły. W końcu to w nich tkwi diabeł. Wyciągam łyżeczkę i mieszam w niej browna z kwaskiem i wodą. Podgrzewam i w myślach dziękuję internetowi. Tam można znaleźć wszystko. W jednej chwili śmieję się ze słodkich kociąt, a za moment robię sobie szybkie szkolenie z gotowania heroiny. Gotowy roztwór wciągam przez filtr do strzykawki. Nie skąpie. Nie ma sensu, chociaż tak mogę okazać wątpliwą łaskę.
Ślepa w ciemności jak sprawiedliwość w swojej opasce idę ze strzykawką w jednym ręku i telefonem w drugim jakbym trzymała miecz i wagę. Nie oszukujmy się, w tym co robię nie ma nic sprawiedliwego. To zwykłe zlecenie, a ja nawet nie mam ciała jak ta posągowa sprawiedliwość. Wiem, że powinnam obwiniać pokolenia artystów idealizujących jej wizerunek. Jednak nie stanowi to przeszkody by zazdrościć suce ładnych cycków i płaskiego brzucha. Chuderlak poleciał na mnie, ale przecież to i tak nie była moja liga. Nawet nie wiedział ile ten awans będzie go kosztował.
Przez mój mózg przejechał kolejny tramwaj kiedy usiadłam na brzegu łóżka. Dlaczego to robię? Musi być przecież jakiś inny sposób na wygrzebanie się z tego bagna? Wiem, że sama jestem sobie winna, ale …? Dlaczego?! KURWA DLACZEGO JA! Przedramię ląduje między moimi zębami. Chyba zaraz będę krzyczeć. Chcę uciec, ale wiem, że takie jak ja nie mają dokąd. Nie ma miejsca, gdzie bym się ukryła przed człowiekiem, który kazał mi to zrobić.
On wciąż śpi, nie zbudziłam go. Jest tak chudy jakby już był martwy. W świetle mogłabym policzyć mu żebra. Żyły ciągną się pod skórą jak błękitny bluszcz. Mokry sen studentki pielęgniarstwa. Położyłam telefon z włączoną latarką tuż przy jego pięcie i ujęłam jego stopę. W półmroku zobaczyłam uśmiech na jego twarzy. Cherubin anorektyk. Namacałam odpowiednie miejsce. Zaciskam zęby. Skóra pęka łatwo. Krew spływa mi na język, a do jego serca końska dawka narkotyku.
Zaciskam oczy powoli zalewające się łzami. Tego momentu nigdy nie potrafiłam znieść. Muszę iść, wiem co się zaraz stanie. Kiedy zebrałam swoje rzeczy usłyszałam jak „mój słodki” topi się we własnych rzygach. Chwytam za klamkę. Znikam.