I
Jeszcze spał. Ale to dobrze, bardzo lubiłam mu się przyglądać. Fascynowały mnie jego gęste ciemne włosy, nie mogłam się nadziwić tym krzaczastym brwiom, dobrze że je wyrywał, inaczej wyglądałyby paskudnie, a tak tworzyły naprawdę udaną i bardzo symetryczną kompozycję. Był spokojny, oddychał w równym tempie, co chwila jego nozdrza delikatnie rozszerzały się i zwężały. A miał taki śliczny zadarty nosek. Zazdrościłam go nieco. Idealna wielkość, świetnie się komponował z resztą twarzy, no i żadnych garbów. Mój był jego zupełnym przeciwieństwem. Tak było również z naszymi charakterami. Tylko tu się role odwracały, to ja jak najprostszą drogą chciałam kroczyć przez życie, unikać niepotrzebnych problemów, ułatwiać sobie codzienność zamiast ją komplikować.Korzystając z tego, że mój śpioszek nie wydawał się być zainteresowany zbudzeniem, wstałam z łóżka i zrobiłam sobie kawę. Siedziałam w niewielkiej kuchni wspólnie wynajmowanej kawalerki. Spędziliśmy tu razem prawie dwa lata. Po tym wszystkim nie potrafiłam się otrząsnąć, już nie chciałam kochać, była to dla mnie zbyt duża trauma, odpowiedzialność jakiej nie chciałam więcej dźwigać. Chciałam tylko zrozumieć, czemu to się wydarzyło, dlaczego to zrobił. Wreszcie miałam szansę się tego dowiedzieć.
Wiadomo, od niego już tego nie usłyszę, jego ciało skremowano ponad dwadzieścia lat temu. Ale ta jego rekonstrukcja stworzona z moich wspomnień, ona mogła być na tyle zbliżona do Łukasza, że będę w stanie dowiedzieć się prawdy. Nawet nie zostawił listu pożegnalnego. Pięć lat razem, mieliśmy się pobrać, myślałam że spędzimy ze sobą całe życie. A tu taki numer.
Pamiętam, jak policjant zadzwonił do drzwi mieszkania. Jego zmieszaną minę, oczy unikające kontaktu. Jeszcze zanim powiedział, co się stało z Łukaszem, ja już wiedziałam. Zabrakło mi tchu, musiałam dostać ataku paniki, momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami, poczułam że nogi odmawiają mi posłuszeństwa, straciłam przytomność. I to by było na tyle, obudziłam się po kilku godzinach w szpitalu. Przy moim łóżku byli moi biedni rodzice. Przez chwilę nie wiedziałam, co ja tu robię, był to krótki moment błogiej niewiedzy. Szybko wróciło do mnie wspomnienie policjanta, zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. Potem znowu nic, musieli podać mi środki uspokajające. Tak właśnie spędziłam pierwszą noc bez niego.
Z nerwów sięgnęłam po papierosa. Rzadko paliłam, zazwyczaj wyganiałam Łukasza samego na balkon, chciałam w ten sposób zachęcić go do rzucenia. Niech sobie zobaczy z jakimi nieprzyjemnościami to się wiąże. Czy przyjemnie jest tak wystawać na zewnątrz, marznąć z zimna, moknąć od deszczu, tylko po to, żeby móc się kilka razy zaciągnąć? Dla niego nie stanowiło to żadnego problemu. Zadziwiała mnie czasem ta determinacja, nigdy się nie zdarzyło, żeby został bez papierosów. Skubany zawsze miał jakiś zapas przygotowany na czarną godzinę. A to był człowiek, który regularnie o wszystkim zapominał. Potrafił miesiącami nie płacić rachunków, zapomnieć o zakupach na kolację, w nałogu był swoim zupełnym przeciwieństwem. Strasznie mnie to irytowało. Czułam, że papierosy są dla niego ważniejsze od naszego wspólnego dobra. Dla nich się bardziej poświęcał, one były bliższe jego sercu.
Chyba pogodziłam się z tą myślą, był to kolejny kompromis na jaki poszłam z życiem. Przecież najważniejsze było to, że jesteśmy razem. Byłam tylko ja w jego życiu, nie zdradzał mnie, nie pił dużo. Wmawiałam sobie, że w zasadzie jestem szczęściarą. Dodatkowo usprawiedliwiałam go, przecież każdy ma wady, nie ma ideałów i takie tam wymówki. Było to dla mnie łatwiejsze. Głębokie spojrzenia, fizyczna fascynacja, ciągłe uczucie nienasycenia, to były cudowne atrybuty miłości, ale niewystarczające! Szczerość, wspólne dbanie o siebie, bycie w drużynie MY, tego w naszym związku tak bardzo brakowało. Nie chcę teraz obwiniać go o wszystko, musiała być w tym również i moja wina. Wierzyłam, że z czasem nam się uda. On dojrzeje, poczuje się do swojej roli, zaopiekuje swoją kobietą. Może byłam taka naiwna, może bałam się takiej szczerości i dlatego skupiałam choćby na paleniu. Mogłam dzięki temu poczuć się lepiej, przecież zdrowie jest najważniejsze i nie byłam tak zupełnie bierna. Na naprawianie relacji jeszcze przyjdzie czas. Tak naprawdę nigdy nie byłam do końca pewna, co się w nim kryło. Czyżbym bała się tego? Wolała nie ryzykować, żyć złudzeniami?
Otworzyłam okno, postawiłam popielniczkę na parapecie. Zaczęłam rozglądać się. Była niedziela, miasto wprawdzie pulsowało rytmem świateł i klaksonów, ale to była ledwie namiastka, przyzwyczaiłam się do codziennego widoku tysięcy samochodowych świateł, dźwięków różnorodnego pochodzenia, stapiających się w falę uderzeniową atakującą każdego przechodnia. Zamiast tego do moich uszu dobiegał dość przyjemny harmider, taki zapewniający, że świat ma się dobrze, wszystko funkcjonuje jak należy. Słońce przyjemnie przygrzewało, jego promienie odbijały się od biurowca z naprzeciwka. Tak właśnie zapowiadał się nasz ostatni wspólny dzień. Po nim nastąpił ten poniedziałek.
To były urodziny Łukasza. Od jakiegoś czasu przypominałam mu, żeby nic nie planował. To miała być urodzinowa niespodzianka, mieliśmy wspólnie spędzić cały dzień. Wiedziałam, że po śmierci matki był mocno podłamany. Do tego nie mieliśmy dla siebie za dużo czasu. W weekendy zwykle studiowałam albo brałam kolejne zmiany. To był mój sposób na pokazanie, że mi zależy, chciałam się rozwijać i nie mogłam znieść myśli, że mogłabym marnować swój czas. On zostawał sam w mieszkaniu. Czasem jak wracałam, witał mnie jeszcze w piżamach. Na pytanie, co robił przez cały dzień, opowiadał mi o wydarzeniach ze świata – politycznych, sportowych, naukowych. Siedział i czytał to wszystko. W sumie cieszyłam się, że tak dużo wie, miał się niewątpliwie czym popisać. Ale pranie cały czas było w koszu, zamiast prawdziwego obiadu zestaw z McDonalda. Dopiero ze mną brał się do porządków. Musiało mu być wtedy głupio, tylko czemu sam wcześniej nic nie zrobił? Może nie miał na to siły… Sama nie wiem. Udawał kogoś, kto sobie jako tako radzi z rzeczywistością, a w środku zżerała go beznadzieja? Pytałam go o to, jak się czuje. Ale on zawsze mówił, że jest OK, tylko potrzebuje trochę czasu. Nie naciskałam mocniej.
No dobra, nie pojawiłam się tutaj, żeby sobie rozmyślać samotnie przy kawce z fajkiem. Czas zbudzić swojego Romea i wyciągnąć na wierzch wszystkie brudy. Oczywiście nie od razu. Wszystko zaplanowałam. Najpierw odegram swoją rolę przykładnej konkubiny, tak na marginesie strasznie bawiło mnie to słowo, chętnie się tak tytułowałam. Dziewczyna brzmi nieco dziecinnie, partnerka życiowa pompatycznie, żoną nie byłam, zostawała konkubina z patologicznymi konotacjami. Podam do łóżka kawę, wyśpiewam sto lat, zjemy razem śniadanko. Tak jakby nic się nie stało, ale za to będę uważnie obserwować delikwenta. Chcę wiedzieć, co on sobie myślał. Może miał mnie dość? Może nie wyobrażał sobie takiego życia, czuł się nim rozczarowany? Już ja to wybadam. Dopiero wieczorem pozwolę sobie na konfrontację, ptaszek będzie już lekko podpity, uraczę go mocnym winkiem do kolacji i wtedy mam nadzieję, że na dobre popłynie. Dowiem się, jakie były powody jego samobójstwa, już nie będę dłużej żyła w sferze domysłów i przypuszczeń. Może to da mi jakąś ulgę?
- Kochanie obudź się już! – oczywiście nie zareagował. Podstawiłam mu pod nos kawę, zawsze był czulszy na zapachy niż dźwięki. Dostrzegłam reakcję, zamknięte powieki powoli się otwierały, stary niedźwiedź budził się ze snu.
- Skarbie, daj jeszcze chwilkę pospać. Proszę.
- Nawet nie ma mowy! Cały cudowny dzień przed nami. – normalnie dałabym mu jeszcze chwilę. Ale nie mogłam oprzeć się pokusie zadania tej małej tortury. Po tym co mi zrobił, nie miałam dla niego litości.
- Tylko kilka minut, niech kawa nieco ostygnie – miał czelność jeszcze negocjować.
- Wszystkiego najlepszego skarbie, to twoja niespodzianka – krzyknęłam mu do ucha i zrzuciłam kołdrę. Teraz już nie miał wyjścia.
- Jesteś bez serca – jak on miał czelność to powiedzieć. Musiałam szybko załagodzić sytuację, inaczej niczego się nie dowiem, misja zakończy się porażką.
- Oj kochanie, po prostu widzę jaki świetny dzień razem spędzimy. Chcę wyjść mu naprzeciw, jak najszybciej wpaść w jego objęcia. Zobaczysz będzie super! Wszystko już zaplanowałam – powiedziałam to z najszerszym uśmiechem, na jaki było mnie w tym momencie stać, chyba niespodziewanie odkryłam w sobie talent aktorski, bo sądząc po jego reakcji, udało mi się sprzedać bajeczkę.
- Dobrze, dobrze. Niech tak będzie. Ale najpierw śniadanie? Umieram z głodu.
- Jasne, że śniadanie. Twoja ulubiona jajecznica z boczkiem, do tego pyszne bułeczki i coś słodkiego na deserek.
- Świetnie, to ja idę do łazienki. Jesteś kochana – dodał to jakby od niechcenia, widocznie resztki przyzwoitości przemówiły przez niego. Ale pomocy nie zaproponował.
Szybko uwinęłam się z przygotowaniem. Wystarczyło podsmażyć boczek, wbić jajka, doprawić do smaku. Do tego pokroić kilka bułek, posmarować masłem. Wystawić talerze, sztućce, dołożyć jego ulubioną musztardę. I to właściwie wszystko. Osobiście nie przepadałam za taką prostotą, zazwyczaj gotowałam inaczej. Raczej nie przeszkadzało mu to. Był wręcz zadowolony, nie musiał sam się wysilać. Z taką łatwością dostrzegałam teraz wszystkie jego wady, wtedy było inaczej. Byłam zakochana, dużo potrafiłam wybaczyć, ważne było to, że jesteśmy razem. Miłość formą wybiórczej ślepoty? Całkiem prawdopodobne.
Uważnie mu się przyglądałam. Powolnie przeżuwał każdy kęs. Oczy miał smutne i pozbawione blasku. Prawie się nie uśmiechał. Czy ja tego rzeczywiście nie widziałam wcześniej? Może się przyzwyczaiłam, stało się to dla mnie normą. Nie wiem, ale Łukasz nie wyglądał za dobrze. Chciałam go rozchmurzyć, podnieść na duchu, sprawdzić czy to w ogóle możliwe. Reagował, ale te jego rekcje. Było w nich coś wystudiowanego, sztucznego. Czułam się jakbym zrywała z niego maskę, jaką starał się nosić przed światem. Przez moment zrobiło mi się smutno i zaczęłam mu współczuć. Może to ja go zdradziłam, nie potrafiłam zobaczyć jego cierpienia. Tylko czemu to wszystko ukrywał! Przecież nie był sam. W ogień bym za nim poszła. Zawsze mógł na mnie liczyć, nigdy go nie zawiodłam.
- Nie odchodź od stołu, jeszcze deser! – prawie bym zapomniała. To był właściwie mały torcik ze świeczkami, pomyślałam sobie, że nie ma co czekać do wieczora, może i nie pasował za bardzo do śniadania, ale jakie to miało znaczenie. Chciałam sprawić mu nieco radości i przyjrzeć podczas zdmuchiwania świeczek. Jakie masz marzenia? Czy masz je jeszcze?
- No nie, tylko nie świeczki! Wiesz jak tego nie lubię…
- Ale to tylko taka fajna tradycja, a poza tym przecież kończysz dopiero dwadzieścia sześć lat, przed czym tu uciekać? No więc, pomyśl życzenie i dmuchaj mocno – jak on w tym momencie przewrócił oczami, wydaje mi się, że nie miał życzeń. Przynajmniej takich, które pasowałyby do sytuacji, bo w zasadzie powinny to być radosne myśli. Cele jakie mamy nadzieję zrealizować, rzeczy których pragniemy doświadczyć. Tyle czasu byłam z nim razem, a tak trudno było mi zrozumieć jego perspektywę. Może nie da się tego zrozumieć nie doświadczając samemu?
II
Zdołował mnie ten poranek. Jedyne do czego się zbliżyłam, to refleksje nad kuriozalną naturą miłości i granicami poznania międzyludzkiego. Równie dobrze mogłam sobie poczytać Solaris Lema. I to nawet z lepszym skutkiem, bo mój ograniczony intelekt zaczynał się już gubić w tych rozmyślaniach. Niby ta cała technologia miała zapewnić mi możliwość znalezienia odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Obiecywali, że dzięki nim zrozumiem swoje życie, uda mi się odpowiedzieć na najbardziej elementarne pytania. Może nie jest to możliwe, musimy się pogodzić ze świadomością, że nie da się przeskoczyć pewnych ograniczeń. Po jego śmierci dużo czasu spędziłam zastanawiając się nad tym wszystkim, szukałam odpowiedzi w różnych miejscach. Całymi dniami czytałam, obsesyjnie zgłębiałam filozofię. Wszystko, żeby tylko zrozumieć jak można, tak bez żadnego słowa. Mam wrażenie, że ostatecznie stałam się sceptykiem, który uświadomił sobie, że nic w zasadzie nie leży w granicach naszego poznania, cała zgromadzona przez nas wiedza, nasze przekonania, były jedynie naszą nieudolną próbą zrozumienia rzeczywistości. Z filozoficznych rozważań wyrwał mnie głos spikera – Metro Stadion Narodowy. Wstaliśmy z siedzeń i wyszliśmy na peron. Chwilę później byliśmy już na chodniku, zmierzaliśmy w kierunku ZOO. Spojrzałam się na stadion i pomyślałam, że nieco podpuszczę Łukasza.
- A może wybralibyśmy się na jakiś koncert, tyle ich tutaj grają, co ty na to?
- No nie wiem. Wiesz akustyka jest podobno kiepska, nie ma czym się za bardzo zachwycać.
- To może na jakiś mecz! Przecież lubisz piłkę nożną, ja też chętnie bym poczuła atmosferę takiego zbiorowego podekscytowania. Można się zarazić dobrą energią.
- W Polsce można raczej dostać racą po głowie. Naprawdę chcesz słuchać jak najebani kolesie w kółko śpiewają tę samą przyśpiewkę? Nie widzę w tym żadnej pozytywnej energii.
- To może chociaż warto się wybrać dla samych zawodników, zobaczyć jak grają?
- Oglądać Polską reprezentację? Po tej kompromitacji na Mundialu i farsie jaką nam zafundowali z Japonią. Nie, myślę że są ciekawsze rzeczy do robienia.
- To powiedz jakie! – nie odpowiedział. Może za bardzo podniosłam głos. Ale ten jego fatalizm. Jak on mógł w ogóle funkcjonować z takim nastawieniem. Od zawsze był mrukiem, ale kiedyś dało się z nim coś ustalić, wychodziliśmy do znajomych, wyjeżdżaliśmy na wspólne wakacje. Było w miarę normalnie. To ostatnie pół roku tak go zmieniło, był tak blisko swojej matki. Dzwonił każdego dnia, opowiadał o wszystkim. Byłam momentami strasznie zazdrosna, przyznaję. Ale co ja bym wtedy dała, żeby móc dalej być zazdrosną i mieć obok siebie człowieka mającego w sobie choć trochę życia.
Na razie zrezygnowałam z dalszych ataków. Niech sobie nieco odsapnie. Widziałam jak bardzo był zdziwiony moją wrogością. To konsekwencja dawania taryfy ulgowej, traktowania na preferencyjnych warunkach, przyzwyczaił się do tego. Niewątpliwie plusem jest to, że wracając po tylu latach, moja perspektywa jest inna. Już nie mam żadnych nadziei, żadnych oczekiwań. Powiedz mi Łukasz, kim ty właściwie byłeś, co w sobie nosiłeś. Jesteś mi winien chociaż tyle.
Dzień stawał się jeszcze przyjemniejszy. Było bardzo ciepło, dwadzieścia pięć stopni w cieniu już na początku kwietnia. Ale to jeszcze nic, za kilkanaście lat normą stanie się, że i nawet ponad trzydzieści o tej porze roku może się zdarzyć. Temat globalnego ocieplenia był mi bardzo bliski. Można było określić go mianem III Wojny Światowej. Byliśmy w stanie wygrywać z nazistami, wynaleźliśmy leki na raka, zbudowaliśmy bazę na Marsie, a nie potrafiliśmy poradzić sobie z gazami cieplarnianymi, ekstremalnymi warunkami pogodowymi, powodziami, suszami, tornadami. Ziemia upomniała się o swoje.
- O czym myślisz? – musiałam na dłuższą chwilę odlecieć, w końcu zwrócił na mnie uwagę.
- A nic specjalnie przyjemnego, tak sobie myślałam, co będzie z klimatem w przyszłości. Myślisz, że dużo się zmieni?
- Oczywiście. Ludzkość kieruje się w stronę zagłady. Postanowienia z Paryża nie są dotrzymywane. USA i Chiny nie chcą ich wypełniać. A Polacy trują się węglem i na potęgę wycinają filtry cząsteczek stałych z samochodów. Śmieci zamiast wyrzucić, wolą sobie spalić w piecu. I jak ma to nastrajać optymistycznie? Nawet już nie wspominając o eksplozji demograficznej w krajach rozwijających się. Czy wiesz, że obecnie na mieszkańca ślad węglowy Europejczyków to nawet jakieś sto razy więcej niż w Afryce? To się zacznie do siebie zbliżać, nastąpi konwergencja, efekty będą tragiczne – takiego wykładu się nie spodziewałam. On wiedział dosłownie wszystko, o tym co działo się na styku biznesu i polityki. Imponował mi tym, muszę przyznać, ale czy taka wiedza nie stała się dla niego za dużym ciężarem? Patrzył na rzeczywistość w sposób zupełnie pozbawiony złudzeń, tak jakby nie chciał dostrzegać dobrych rzeczy. Ale co do przyszłości, to miał rację. Czytałam w jakiejś książce popularnonaukowej, że pesymiści mają realniejszy ogląd sytuacji, nie pozwalają złudzeniom wpływać na ich osąd. Ja miałam do czynienia z jakimś nadpesymistą.
- Smutne to strasznie, nie myślmy o tym więcej. Cieszmy się słońcem, tym że woda nas jeszcze nie zalała i można sobie pospacerować, a nie tylko popływać. Rozchmurz się nieco! – już miałam dość tego dołowania się, mój instynkt samozachowawczy działał i chciał, żebym zaznała nieco przyjemności.
- Bardzo śmieszne – tylko na taką sarkastyczną uwagę było go stać.
W ZOO czułam się dość przyjemnie. Widok spacerujących rodzin z dziećmi. Dobiegające z różnych stron zwierzęce odgłosy. Taka namiastka zbliżenia się do natury. Podziwiałam piękno zawarte w poszczególnych organizmach. Ogarniało mnie poczucie obcowania z jakąś wyższą siłą. Przypatrywałam się w tworom milionów lat ewolucji i to we wszystkich rozmiarach, kolorach, kształtach. To różnorodność życia stanowiła dla mnie dowód, że warto. Trzeba pokonywać trudności, walczyć o swoje, mierzyć się z życiem. Tak jak robią to wszystkie inne istoty żyjące. Dla mnie to była lekcja pokory. W tym momencie nie potrafiłam rościć żadnych pretensji wobec świata, byłam jego malutkim trybikiem. Zawdzięczałam mu życie. A jak na to wszystko patrzył on? Czy chociaż w części podzielał moje zdanie, był w stanie widzieć świat w podobny sposób?
- Wiesz, to takie smutne. Te wszystkie zwierzęta zamknięte w klatkach – no tak, on skupił się na zupełnie innym aspekcie, jak najbardziej dołującym.
- No, ale przecież nie mają tak źle. Dostają jedzenie, mają swoich opiekunów. Dba się o nie, teraz już nikt nie pozwala na znęcanie się.
- Ale są pozbawione wolności, wyrwane ze swojego świata. To przykre.
- Spójrz na nie! Wyglądają na zadbane i patrz jakie mają piękne wybiegi. Na wolności myślisz, że miałyby lepiej?
- Nie wiem. Ale nie powinno się nikogo więzić.
- Może dzięki temu my możemy docenić swoją wolność? Choćby taki może być z tego pożytek, czy to nie wystarczy?
- Nie jesteśmy wolni.
- Co masz na myśli?
- Nic. Po prostu nie jesteśmy w stanie wyrwać się z własnych ograniczeń, każdy ma swoją klatkę, inni są jej bardziej świadomi, inni mniej. Ja właśnie zobaczyłem swoją.
Nie wiedziałam, co mogłabym odpowiedzieć w tej sytuacji. Nie spodziewałam się takiego wyznania. Wynikało z niego, że to przez wizytę w ZOO uświadomił sobie bezsens swojego życia i daremność jakiegokolwiek wysiłku. Przecież ja chciałam zupełnie czego innego! Miałam nadzieję, że go to pobudzi, przywoła wesołe wspomnienia. Opowiadał mi, że jego najszczęśliwsze wspomnienie z dzieciństwa było właśnie z parku zoologicznego. Kiedy jego rodzice byli jeszcze razem. Myślałam, że da mu to trochę nadziei i siły do walki o siebie, o nas. Pudło. Przez następny rok miałam obsesję na punkcie samobójców, non stop szukałam informacji o ich motywacjach, ich sposobie widzenia rzeczywistości. Teraz mnie to uderzyło, często mówiono, że potrzeba jakiegoś impulsu, bodźca. Wyrwania ze swojej szarej rzeczywistości, przypływu energii do zrealizowania swoich zamiarów. Może to właśnie mu dałam. Taki był mój prezent urodzinowy: wspomnienie utraconych rodziców, metafora klatki. Nie pomyślałam o tym w 2018 roku.
III
Na obiad wybraliśmy się do włoskiej restauracji na Francuskiej. Chciałam sobie popatrzeć na ładne miejsca, ludzi, ubrania. Zestawić to z moimi wspomnieniami z tego okresu. Wiele obiecywałam sobie po tej enklawie mody i stylu. Ale właściwie byłam rozczarowana. Nie zauważyłam tak dużej różnicy między restauracyjnymi ogródkami a ścieżkami w ZOO, czy zwyczajnymi ulicami Warszawy. Owszem widziałam jakby więcej wypindrzonych panienek z kiecuszkami opinającymi tyłki ala Kim Kardashian. Grube tapety na twarzach, noszone jak zbroje przed światem, sprawiały że robiło mi się niedobrze. Te kobiety naprawdę bardzo chciały zwrócić na siebie uwagę. Przyznam, że odzwyczaiłam się od takich widoków. W 2048 coś takiego było niepotykane. Każdy miał swojego wirtualnego doradcę życiowego, sztuczna inteligencja wspomagana nanobotami badającymi nasze reakcje idealnie się do tego nadawała. W mig potrafiła nas rozgryźć za sprawą setek tysięcy czujników badających nasze reakcje. Ilość zaburzeń osobowości, chorób psychicznych spadła diametralnie. W skrajnych przypadkach stosowano precyzyjnie aplikowane leki nazywane regulatorami. Nie miały nic wspólnego z najpopularniejszymi obecnie typami leków, jak choćby SSRI (selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny). Ich działanie było dużo bardziej skomplikowane i precyzyjniejsze. Wskazywano na podobieństwo z leczeniem raka – to że nie ma jednego skutecznego lekarstwa dla wszystkich. Tak jak każdy rak jest inny, tak i każdy mózg inaczej funkcjonuje. Inteligentny system nadzorujący całość dobiera, na podstawie porównań z miliardami innych pacjentów, najskuteczniejsze metody dla danej osoby. Zwykle było to połączenie usuwania natarczywych myśli wraz z tworzeniem przyjemniejszych zamienników, dbanie o prawidłowe funkcjonowanie wszystkich narządów – zwłaszcza jelit, które mają ogromny wpływ na nasz sposób myślenia. W razie czego, poszczególne parametry jak stężenie neuroprzekaźników były odpowiednio korygowane. Jednostki z największymi trudnościami szybko identyfikowano i kierowano na pogłębione leczenie. Ten system był pozbawiony dziur, każdy otrzymywał potrzebne leczenie. Skutkowało to zamieraniem różnych społecznie interesujących zjawisk – ludzie mieli wysoką samoocenę, odpowiedni plan na przyszłość i natychmiastową pomoc w razie trudności. Staliśmy się przez to jako społeczeństwo bardzo racjonalni i niestety trochę nudni. Nikt nie czuł potrzeby zwracania na siebie uwagi, żebrania o miłość, nie było desperackich aktów. Teoretycznie było to bardzo pozytywnym zjawiskiem, ale świat się zestandaryzował. No, ale nie zaprzątałam sobie tym zbytnio głowy, mój doradca wiedział jak sobie poradzić z nostalgią o utraconej indywidualności. Wiwat Nowy wspaniały świat. Szkoda tylko, że Łukasz nie urodził się w tych czasach. Dla niego byłoby to zbawienne.
Tak właściwie, to proponowano mi zanalizowanie Łukasza i jego motywów. Wręcz namawiano do tego. Słyszałam, że tylko tak mogę dowiedzieć się prawdy. Ale jak nie chciałam suchego wydruku. Interesowało mnie wierne odtworzenie jego postaci. Może chciałam się zmierzyć z tą sytuacją? Ale w sposób pozbawiony zewnętrznej pomocy, w starym stylu praktykowanym przez ludzkość od tysięcy lat. Było w tym coś bardzo osobistego i za żadne skarby nie chciałam z tego rezygnować. Pewnie nie dowiem się wszystkiego, może większość istotnych elementów umknie mojej uwadze. Ale dokonam tego sama, technologia tylko mi to umożliwi. Takim jak ja, nie broniono tego typu wirtualnych podróży. I tak już umierałam. Ostatnim aktem łaski systemu wobec jednostki było to, że pozwolono jednostce na powrót stać się tylko człowiekiem.
Całkowicie odpłynęłam. Czas wokół mnie płynie ze zmienną prędkością. Jakbym była w interaktywnym filmie, który mogę w dowolnym momencie zatrzymać. Ma to służyć właśnie temu, bym miała więcej czasu na snucie refleksji. W międzyczasie Łukasz nie zjadł nawet jednego kawałka pizzy. Wzruszyłam ramionami i sama wzięłam się za jedzenie. Nie to, żebym czuła się głodna. Bardziej byłam ciekawa, jak będzie smakować nasz placek z szynką parmeńską, rukolą i parmezanem. Był przepyszny! Zupełnie nie przeszkadzało mi, że to komputerowo sterowana reakcja mojego organizmu. Słyszałam jak przyjemnie chrupał podczas gryzienia, doskonale smakował, nie miałam żadnych zastrzeżeń.
- To co robimy później – nie bardzo wiedziałam, czy go to ciekawiło, czy już miał dość siedzenia dwa stoliki od rodziny z dwójką pokrzykujących maluchów.
- Pójdziemy się ukulturalnić nieco, spodoba ci się.
- A bardziej precyzyjnie?
- Centrum Sztuki Współczesnej na Jazdowie.
- Brzmi nieźle, będziemy „zgadywać co autor miał na myśli”?
- To też może być ciekawe.
Dość szybko dojechaliśmy na miejsce. W trakcie przeprawy przez most Łazienkowski wpatrywałam się w rzekę. W oddali widać było centrum, jeszcze nie w takiej formie jak w latach 40 XXI wieku. Ledwie kilka wieżowców. Prawdziwa eksplozja urbanistyczna miała nastąpić dopiero w następnych latach. Nie sposób było uciec przed widokiem symbolu Warszawy, prezentu od wujaszka Stalina. Jego wysokość ustalano tak, żeby był widoczny z każdego zakątka Warszawy. Zebrali się nad Wisłą i patrzyli na samolot z latającym balonem. Na tej podstawie podejmowano decyzje. Takie to uroczo anachroniczne dla mnie. W dobie wirtualnej rzeczywistości byłoby to zdecydowanie prostsze i szybsze. Nie wspominam już o tym, co miało nadejść. Tam w ciągu sekundy komputer byłby w stanie zdecydować o optymalnym kształcie całego miasta.
Zamek Ujazdowski przywitał nas surrealistycznymi impresjami o życiu codziennym. Obchodziliśmy konstrukcje zbudowane z łyżeczek, kubków, sedesów. Oboje za wiele z tego nie rozumieliśmy. Przyznam, że pozwoliło nam to dobrze się bawić. Mogliśmy wspólnie wymyślać własne teorie o oglądanych instalacjach. Dominowało w nas przekonanie, że my w sumie jesteśmy mocno osadzeni w rzeczywistości, istnieją dużo bardziej od nas odjechani ludzie.
Kolejna sala była multimedialną koncepcją, można było założyć słuchawki i zatopić się w zapętlające nagrania. Ich wymowa była dość przewidywalna. Dominowały wątki przemocowe, feministyczne, LGBT i ogólnie precz z patriarchalizmem. Nie powiem, było to pouczające doświadczenie. Jednak szybko nas zmęczyło i zdecydowaliśmy, że kawa z ciastkiem jest dla nas dużo atrakcyjniejszym pomysłem. Inne były przyczyny naszego postępowania, Łukasza trudno było czymkolwiek na dłużej zainteresować, wszystko go przygniatało. A ja już przeżyłam swoje i wiedziałam, że niedługo obie płcie będą sobie równe – rządowe systemy zadbają, żebyśmy się odpowiednio zachowywali.
- Wiesz, to takie niesprawiedliwe, że świat jest tak skonstruowany. Czemu nie potrafimy żyć ze sobą?
- Nie przesadzaj, przecież nie jest obecnie tak źle. Dużo się zmieniło i zmienia na plus – ponownie wkroczyłam w rolę adwokata ludzkości.
- Niby tak, ale wiesz czasem mam wrażenie, że to wszystko dzieje się z powodu nałożonej smyczy cywilizacyjnej, przymusu dostosowania się do wymagań społeczeństwa. A ludzie są zwyczajnie źli z natury i nie jesteśmy w stanie nic z tym poradzić.
- Nawet jeśli, to może da się jakoś okiełznać tę naturę. Pewnie przyszłość przyniesie nowe możliwości w tym zakresie.
- Czy ja wiem. Chciałabyś, żeby nam grzebano w mózgach? Tylko tego brakowało, żeby komputery nami sterowały – czyli jednak nie spodobałaby mu się przyszłość.
- A czy to musi być takie złe? Życie stałoby się na pewno prostsze i przyjemniejsze.
- I jeszcze bardziej bezsensowne. Wolałbym tego nie dożyć – no i tu ci się udało.
IV
Wróciliśmy do mieszkania koło 19. Zmusiłam Łukasza, żeby pomógł mi w robieniu kolacji. Wszystkie składniki czekały już w lodówce. Białe wino również. Dokupiłam jeszcze jedno, żeby dodatkowo wspomóc działanie eliksiru prawdy. Wprawdzie oboje mało piliśmy i bardzo szybko się upijaliśmy, ale wolałam się dodatkowo zabezpieczyć. - Chodź skarbie, musisz mi pomóc przy kolacji, zaczniesz od otworzenia wina.
- To od wina zaczyna się przygotowywanie jedzenia? – tak niewinnie to zabrzmiało.
- Owszem, będzie potrzebne do łososia. Zawsze też możemy nieco skosztować, żeby nam się przyjemniej gotowało.
- Dobrze, dobrze. A gdzie mamy korkociąg – chociaż to mógłby wiedzieć.
- Poszukaj w szafce ze sztućcami, tam mamy tego typu rzeczy.
- No tak, dzięki.
Następnym etapem było wykorzystanie tej niewykwalifikowanej kulinarnie siły roboczej do obierania i krojenia. Przy okazji sączyliśmy wino i luźno rozmawialiśmy. Wzbudziła się we mnie dawno uśpiona tkliwość, byłam dla niego momentami bardzo ostra, nieprzyjemna. Nie było to do mnie podobne. Musiało być efektem upływu lat i nagłego zanurzenia na powrót w tej utraconej rzeczywistości, po której sobie wiele obiecywałam. Dominowało we mnie poczucie żalu, tęsknota za zmarnowaną szansą. Wiecie, że parafrazując Prousta, prawdziwe raje zawsze są tymi utraconymi. A co w sytuacji, gdy strata następuje w sposób tak nagły, gwałtowny; nie daje nam możliwości pogodzenia się z rzeczywistością, zamiast stopniowego godzenia się z losem, zostajemy rażeni piorunem nie zapowiedzianym przez porywistość wiatru, ciemność chmur i rzęsistość uderzającego deszczu.
Sos szafranowy był już gotowy, nastawiłam piekarnik, polałam sosem łososia. Następnie wstawiłam ziemniaki i wzięłam się za sałatkę. Pochwalił, nawet dostrzegłam w nim nieco radości. Może to wszystko mogło się inaczej ułożyć. Gdybym miała dla niego więcej czasu, bardziej naciskała, dopytywała o jego ciemną stronę. Nie wiem, straszne jest to poczucie bezradności wobec naszej przeszłości, dolałam sobie wina.
Kolacja wyglądała smakowicie. Apetyt nam dopisywał. Ale nie myślałam o jedzeniu. Wzrastało we mnie niezdrowe podniecenie. Chciałam rozpocząć salwę pytań wymierzoną w jego kierunku. Niech odpowiada, tłumaczy się. Może i ten dzień zmienił moje postrzeganie, uświadomił, że to już od dawna należy do przeszłości. Pomimo tego, ciągle chciałam zaspokoić swoją ciekawość. Uczucie porównywalne do spłukanego hazardzisty zostającego na kolejny rzut kuli od ruletki, chce wiedzieć czy piąty raz z rzędu trafi się kolor czerwony, a może właśnie teraz, rzut za późno, passa zostanie przełamana. Nie ma to dla niego już właściwie żadnego znaczenia. Powinno mu być obojętne. Tak samo i mi powinno być obojętne, czy pomyślał o mnie zabijając się, a może był to zwyczajny akt egoistycznego tchórzostwa?
Po zjedzeniu przerzuciliśmy się na kanapę. Siedzieliśmy wtuleni w siebie z kieliszkami w dłoniach. Trochę już wypiliśmy, wiedziałam że nadszedł ten moment. Czułam przyspieszone bicie swojego serca, to zimno jakie wkradło się we mnie. Gotowa byłam stchórzyć, ostatnim wysiłkiem woli zdecydowałam otworzyć puszkę Pandory, zajrzeć w nieznane.
- Wiem co planujesz – powiedziałam prowokacyjnie.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Wiesz doskonale, widziałam te tabletki. Nie jestem głupia, sprawdziłam twojego laptopa, wiem czego szukałeś – wycedziłam te słowa, zastygł w milczeniu. Myślałam, że będzie oburzony tym, że grzebałam w jego rzeczach.
- Ja, ja… Nie widzę siebie. Jestem tylko ciężarem.
- Jesteś egoistycznym dupkiem, który chce mnie skazać na takie cierpienia! Łaskawie poczekałeś na swoje urodziny, żeby spędzić miło czas, a potem sajonara. Zamierzałeś coś w ogóle powiedzieć?
- Nie chciałem, żebyś wiedziała. Wolałem Ci tego oszczędzić! Nie chciałem, żebyś się nade mną litowała. Lepiej, żebyś widziała we mnie dupka niż męczennika.
- Jakiego znowu męczennika, co ty sobie ubzdurałeś?
- Po śmierci matki zrobiłem sobie wszystkie możliwe badania. Nie chciałem tak jak ona obudzić się z ręką w nocniku. Dowiedziałem się, że mam nieoperacyjnego guza mózgu. Wszystko przed tobą ukrywałem. Niedługo zacznie się najgorsze i tak nie zostało mi już zbyt wiele czasu.
- Co ty mówisz? Czemu to ukrywałeś, przecież na mnie zawsze możesz liczyć. Jestem dla ciebie.
- Ale ja nie chcę, żebyś się mi poświęcała. Chcę to zrobić, żebyś mogła mnie znienawidzić i zapomnieć o mnie. Ułożyć sobie życie z kimś innym. Dlatego nie zamierzałem nic powiedzieć – mowę mi odjęło, tego się nie spodziewałam.
- Nie rób tego idioto! To właśnie to mnie zniszczy, ja to wiem – wybuchłam przeraźliwym płaczem.
- To co innego proponujesz? Dla nas nie ma żyli długo i szczęśliwie. Przepraszam.
To stąd jego depresja, brak energii, ucieczka przed światem. Toczył walkę nie do wygrania, nie miałam zielonego pojęcia. Oszczędził mi widoku szpitali, być może wielomiesięcznego strachu o życie najbliższej osoby. Odebrał możliwość godnego pożegnania się, zrozumienia sytuacji. Czy on sobie nie zdawał sprawy, ja wolałam obwiniać zły świat, zamiast żyć w przekonaniu, że związałam się z samobójcą. Bo to, co zrobił, było zabraniem sobie czasu najgorszego etapu choroby, nie pozbawił się dekad szczęśliwego życia.