Jak Chudzielec stał się Ptakiem [fantasy]+P

1
Nie wiem, czy nie za dużo. Moim celem nie jest na pewno zanudzenie was na śmierć. Pierwszy raz napisałam coś tak długiego i czekam na budującą krytykę. Nie oszczędzajcie! Chcę się czegoś nauczyć.



Na zewnątrz było przepięknie. Chudzielec skrył się w wysokiej trawie i mnąc w ustach suche źdźbło, podziwiał czyste niebo. Głęboko zaciągał w płuca chwile wolności, by później móc później łatwiej przywołać ich wspomnienie w czasie pracy. Nad jego głową ścigały się ptaki, ćwierkając zajadle, tak jak on upojone ciepłem słońca. Mógłby tak leżeć w nieskończoność i wdychać zapach łąki. Piłby wodę ze strumieni, jadł chrząszcze, a później zasypiał pod gołym niebem przykryty jedynie kołdrą z gwiazd.

Chudzielec miał marzenia. I nie były wcale tak trudne do zrealizowania jak sny o bogactwach grubego kucharza, czy tęskne wzdychania strażników do słodkoustych mleczarek. Chłopiec chciał im kiedyś pomóc, ale nie znalazł w okolicy żadnych krów, wiec stwierdził, że pań, które by je doiły, też zapewne nie ma w pobliżu.

Codziennie wychodził na dwór, zostawiając pusty, ukryty w lesie, duszny dwór za sobą, żeby przyjść i popatrzeć na bezkresne niebo. Za każdym razem kiedy wychodził, obiecywał sobie, że w końcu nadszedł ten dzień i że dzisiaj odchodzi w szeroki świat. Zawsze jednak wracał w jedyne znane sobie miejsce. Do wąskich, ciemnych korytarzy, mdłego jedzenia, sprzątania i hamaka, w którym sypiał, codziennej rutyny wstawania, pracy i niespełnionych marzeń.

I dzisiaj nie byłoby inaczej, gdyby nie to, że Chudzielec naprawdę chciał wrócić.

Wiązało się to przede wszystkim ze zmianą jaka zaszła dwa dni temu monotonii jego życia. W letniej posiadłości Pana Asuno, której on sam nie odwiedził od trzech lat, pojawił się gość. Wydawał się być niezwykle ważną osobistością, ponieważ przybyło z nim wielu uzbrojonych mężczyzn, a pod drzwiami jego komnaty zawsze stało dwóch strażników. Chudzielec dostapił wielkiego zaszczytu, ponieważ to do jego codziennych, nudnych zajęć dołożono obowiązek przynoszenia gościowi posiłków.

Przy pierwszej wizycie bardzo się bał. Nie potrafił się zachowywać wśród wysoko urodzonych, nie znał zasad etykiety, nad którą często roztkliwiał się kucharz, kiedy wspominał piękne dla niego czasy służby w głównej posiadłości Pana. W drodze do pokoju gościa miał w głowie tysiące myśli, jak nie przynieść wstydu domownikom. Był tak roztrzęsiony i zestresowany, że kiedy w końcu wszedł do komnaty i zobaczył, kto tam na niego czeka, z wrażenia wypuścił z rąk tacę z posiłkiem i wszystko wylądowało na podłodze.

Gość okazał się elfem. Nigdy nie widział prawdziwego, ale ten odpowiadał wszystkim opowiadanym przez dorosłych opisom. Przepiękny młodzieniec o białych jak śnieg włosach sięgających mu do pasa. Pierwszym co zobaczył chłopiec, była tak charakterystyczna dla półludzi twarz - symetryczna o delikatnych ale mimo wszystko szlachetnych i ostrych rysach, mająca w sobie jakąś nieokreśloną nienaturalność. I w pierwszym momencie zdawał się równie zdumiony jak chłopiec, ale po chwili widocznej konsternacji jego oblicze rozjarzyło się blaskiem zimowego słońca o poranku. Elf uśmiechał się do Chudzielca ciepło, mimo że tamten rozlał jego kolację na puchaty dywan zaścielający podłogę.

Chłopiec był tak niebywale zdziwiony, że dopiero po chwili zrozumiał, co właśnie zrobił. Szybko ukląkł i gołymi dłońmi starał się zebrać gorącą potrawkę, która parzyła go w ręce. Czynności towarzyszyło nieustanne "przepraszam", szeptane gorączkowo w formie litanii oraz cisnące się do oczu łzy spowodowane bólem w dłoniach i wstydem. Nie usłyszał, kiedy elf ukląkł naprzeciw niego. Chudzielec zastygł w bezruchu dopiero gdy dostrzegł opadające na dywan kolana.

- Nie musisz mnie przepraszać. - uśmiech młodzieńca był tak piękny, jak można się było spodziewać po niezwykłej istocie.

Wąskie usta odsłoniły rząd białych równych zębów, ale policzki zmarszczyły się w zupełnie ludzki sposób, a niosły ze sobą o wiele więcej szczerości niż Chudzielec kiedykolwiek wyczytał u znanych sobie osób. Ale prawdziwy szok przeżył dopiero, kiedy uniósł wyżej wzrok. Elf miał ciemne i proste brwi, a pod nimi wąskie oczy niezwykłej barwy, jakiej dziecku nie dane było nigdy wcześniej widzieć. Przypominały poznaczoną srebrnymi żyłkami plamę ciemnego atramentu rozlanego po gałce, przez co były podobne do zajęczych. I kiedy chłopiec siedział i wgapiał się bezmyślnie w powieki elfa, które skryły pod sobą noc, ten pomógł mu pozbierać resztki.

- Przyniosę następne. - wyrzucił z siebie chłopiec i zostawiwszy go klęczącego na dywanie z talerzem, rzucił się do wyjścia i zniknął za drzwiami.

Tamtego dnia nie pozwolono mu wnieść drugiej porcji, mimo że wyjaśnił strażnikom, co się stało. Przez chwilę stał jeszcze pod drzwiami zdziwiony.

Dlaczego tak ważnemu gościowi odbiera się prawo do kolacji?

Zastanawiał się nad odpowiedzią, leżąc w hamaku i nie mogąc pozbyć się sprzed oczu, patrzących z politowaniem twarzy mężczyzn, pilnujących wejścia do pokoju elfa. Tak innych od tej, którą tamtego dnia zobaczył. Przez pół nocy przewracał się z boku na bok niepokojony przez niedokończone myśli. Rano obudził się więc zmęczony i nie w humorze, a w głowie miał jeszcze więcej pytań, niż kiedy zamykał oczy.

Po śniadaniu próbował zająć się codziennymi obowiązkami. Nie kazano mu nieść gościowi posiłku, a kiedy o to spytał, dostał od kucharza po głowie drewnianą chochlą.

- Nie masz co robić? Zaraz ci coś znajdę. - burknął grubas i wrócił do obierania ziemniaków.

Chudzielec w tym czasie zamiótł dziedziniec, po którym spacerowali nieznani mu mężczyźni z mieczami przy pasach i palili intensywnie cuchnące papierosy. Pod miotłą chłopiec zebrał bardzo dużo niedopałków. Później naniósł do kuchni kilka wiader wody ze studni i pomógł stajennemu, który miał teraz w stajni więcej koni niż zazwyczaj.

Na czas obiadu również nikt nie podjął tematu gościa, więc Chudzielec tez się nie odezwał. Nie chciał znowu dostać po głowie. Zjadł więc w ciszy swoją porcję ziemniaków, którą popił rozwodnionym sokiem z malin i wrócił do swoich zajęć.

Dzień dziwnie mu się dłużył pomimo ilości pracy, jaką musiał wykonać. Nawet nie udało mu się wyjść na łąkę, tak jak każdego dnia. Przez całe popołudnie pomagał pokojowej przygotować posłania dla mężczyzn, którzy poprzednią noc spędzili w stajni, ponieważ nikt nie został poinformowany o ich przyjeździe. Zjawili się znienacka, a zarządca posiadłości pozwolił im zostać, nie wyjaśniając zbyt wiele domownikom. A przynajmniej młodzik nic nie wiedział. Nikt nie chciał się z nim podzielić informacjami.

Kiedy wieczorem wszedł do kuchni, już potwornie zmęczony i usiadł przy stole z czołem na blacie, kucharz postawił przed nim tacę z ziemniakami, udem z kurczaka i szklanką wody. Zdziwiony chłopiec sięgnął dłonią do talerza, myśląc że to dla niego. Z sykiem cofnął obolałe palce.

- Najpierw zanieś gościowi. Przyniesiesz tacę i dopiero dostaniesz kolację. - wyburczał gruby kucharz z pod rudych wąsów i schował chochlę za paskiem fartucha. - Tym razem uważaj i nie rozlej, bo cię spiorę.

Chłopiec nie przejął się ostatnimi słowami tłuściocha. Był pewien, że uda mu się dobrze wykonać zadanie. Chciał przeprosić elfa, że nie doniósł poprzedniego dnia obiecanej drugiej porcji. Znaczyło to, że gość nie nie jadł kolacji. Czuł się niezwykle winny. Raźnym krokiem maszerował przez ciemny korytarz. Skinął głową strażnikom, którzy bez pytań wpuścili go do pokoju elfa.

Dzisiaj będzie inaczej.

Chudzielec miał przez chwilę możliwość lepszego przyjrzenia się gościowi. W porównaniu do mężczyzn stojących pod drzwiami nie był wysoki. A jego ciało było szczupłe, choć nie wydawało się cherlawe. Miał na sobie lnianą, prostą tunikę do kolan i czarne, obcisłe spodnie, które podkreślały wątłość jego nóg. Poza tym był boso. Tak samo jak poprzedniego dnia, włosy zwieszały mu się po plecach do pasa.

Zastał młodzieńca wpatrzonego w okno. Zdawał się być myślami mile stąd. Po chwili powoli odwrócił się do chłopca i uśmiechnął na jego widok.

- To ty. - powiedział. - Bałem się, że już dzisiaj nie przyjdziesz.

- Przepraszam, że nie przyniosłem Panu wczoraj drugiej kolacji. - wystękał Chudzielec ze wzrokiem wpitym w ziemniaki. Skulił ramiona czekając na reprymendę.

- Dlaczego mnie przepraszasz? Przecież nie zależało to od ciebie. - chłopiec uniósł zdziwiony wzrok, niepewny tego co właśnie usłyszał. Elf spoglądał na niego badawczo z drugiego końca pomieszczenia. Chudzielec poczuł się nieswojo pod wpływem tego spojrzenia, więc znowu skupił się na ziemniakach. - I nie jestem żadem Pan. - podjął elf. - Mam na imię Samael i chciałbym żebyś się tak do mnie zwracał. Mogę na to liczyć?

Chudzielec nie miał za wiele do czynienia w życiu z arystokracją i nie wiedział, jak wyglądają ich rozmowy ze służbą, ale miał przeczucie, że na pewno nie w ten sposób. Z drugiej jednak strony elfy to nie ludzie. Może u nich panują inne zwyczaje.

- Tak. - wydukał.

- A ty, jak masz na imię? - zapytał elf.

- Wszyscy mówią na mnie Chudzielec. - powiedział już odrobinę pewniej, zachęcony ciepłym tonem rozmówcy.

- Dziwne imię. - Samael przekrzywił głowę po ptasiemu. Ruch wydał się chłopcu zabawny, więc uśmiechnął się mimowolnie, co nie uszło uwadze elfa, który rozjaśnił się jeszcze bardziej. Stojąc na tle zakratowanego okna zadawał się emanować chłodną księżycową aurą, ale uśmiech rekompensował dyskomfort. - Wolałbym mówić do ciebie jakoś inaczej.

- To nie jest moje prawdziwe imię. - wyjaśnił. - Ale tamtego nie pamiętam. - przyznał z nieskrywanym smutkiem.

- Jeśli nic z tym nie zrobisz, do końca życia zostaniesz Chudzielcem. - powiedział elf, zerkając na tacę trzymaną przez młodzika, z wyraźnym trudem odwrócił wzrok z powrotem ku chłopcu. - Powinieneś poszukać sobie nowego imienia, takiego które będzie ci się podobało.

- Ale jak mam je znaleźć? - zapytał zdziwiony młodzik.

- Zacznij od zastanowienia się, co lubisz robić w wolnych chwilach.

Samael zbliżył się do niego i odebrał mu z rąk tacę. Po czym usiadł na dywanie z dala od plamy z potrawki. Gestem wskazał, żeby chłopiec usiadł naprzeciw niego. Chudzielec dziwnie się czuł. Z jednej strony wdychał lekkie powietrze stwarzanej przez elfa atmosfery, który traktował go praktycznie jako równego sobie, a drugiej zdawał sobie sprawę z niewłaściwości całej sytuacji.

- Lubię patrzeć w niebo i wyobrażać sobie, że mnie tu nie ma. - wyznał szczerze nadal skrępowany, zerkając niespokojnie na Samaela. - Że podróżuję, poznaję nowe miejsca. Kucharz mi często opowiada o miastach, w których bywał. Strażnicy również. A ja znam tylko to miejsce.

- Więc może Econ? - zaproponował elf.

- Econ? A co to znaczy?

- Przepraszam, zapomniałem, że u was nadaje się inne imiona. - elf znów ptasim ruchem przechylił głowę. - W naszym języku econ oznacza ptaka.

Chłopiec powtórzył w myślach nowe, obco brzmiące słowo. Econ podobało mu się dużo bardziej niż Chudzielec. Czy nie marzył o sobie jako o ptaku? Czy nie wyobrażał sobie siebie lecącego pod ogromem nieba w nieznane? Martwiącego się jedynie o dobre wiatry i o coś do jedzenia.

Pokiwał z zapałem głową urzeczony pomysłem. Choć to dziwne, że tak szybko zaakceptował imię nadane mu przez całkowicie obca osobę. Od teraz będzie Econem, będzie ptakiem.

W jednej chwili lęk przed obcym zajęło uwielbienie, chociaż może chłopiec nie zdawał sobie z tego sprawy.

Samael uśmiechnął się i dziwnym, niespokojnym ruchem sięgnął po leżące na talerzu udo. Już miał się w nie wgryźć, kiedy spojrzał na chłopca. Musiał dostrzec coś w jego twarzy albo spojrzeniu, bo z ociąganiem wyciągnął mięso w jego stronę.

- Chciałbyś zjeść ze mną? - zapytał elf.

- Nie! - odrzekł młodzik podniesionym głosem. - Nie mogę. Moja kolacja czeka na mnie w kuchni.

- Więc nie jadłeś jeszcze?

Jakby na dowód, chłopcu zaburczało w brzuchu. Onieśmielony złapał się za boki. Samael przerwał mięso z uda na dwie połowy i jedną wręczył Econowi.

- Zjedz. - rzekł, widząc, że chłopiec chce odmówić. - Obraziłbyś mnie, gdybyś odmówił. A ja nie mógłbym zjeść, jeśli siedziałbyś przy mnie głodny. Taki jest u nas zwyczaj.

Econ miał wrażenie, że ślina pocieknie mu zaraz po brodzie. Kiedy ostatnio mógł zjeść mięso? Kilka miesięcy temu po tym jak padła jedna ze świń. Kucharz przyrządzał dla służby tylko warzywa. Wgryzł się ze smakiem, zamykając w rozmarzeniu oczy. Rozkoszował się smakiem na języku i powoli przeżuwał, zerkając na Samaela, który z uśmiechem na twarzy jadł swoją porcję. Była w tym pewna łapczywość, która nie pasowała do obrazu elfa, jaki stworzył sobie w głowie Econ.

- Samaelu? - zapytał ostrożnie, głupio się czując zwracając się do niego po imieniu. - Dlaczego siedzisz tu całymi dniami? Jako gość masz prawo skorzystać z ogrodu i salonu... - przerwał strapiony. Elf śmiał się w głos. - Czy powiedziałem coś nie tak? - zapytał.

- Nie jestem gościem, Econ. - wydyszał Samael, łapiąc oddech. Jego twarz przybrała drapieżny wyraz, oczy zwęziły się w szparki. Uśmiechnął się raczej smutno. - Jestem więźniem.



***

Więzień.

Chłopiec patrzył w niebo. Jak ktoś tak miły może być czyimś więźniem?

Pochłonięty myślami stracił poczucie czasu. Niebo przybrało barwę różu i pomarańczu, a ptaki powoli milkły zajęte przygotowaniami do snu. Zbliżała się pora kolacji.

Econ pospieszył w stronę posiadłości.

- Kucharz powiedział, że dzisiaj w nocy przyjedzie ktoś ważny. - powiedział Econ, siedząc naprzeciw Samaela i nadgryzł jedno z dwóch jabłek, które udało mu się przemycić. Nie chciał podbierać elfowi posiłku, postanowił przynieść więc coś dodatkowo.

Chłopiec przyglądał się jego twarzy. Uważał go za niewiele starszego od siebie, ale za gładką cerą zapewne skrywały się wiosny, których nie potrafiłby policzyć. Czyli raczej więcej niż dziesięć. Teraz zdawał się niespokojny. Informacja wyraźnie go nie zaskoczyła, ale zmienił się jego wyraz twarzy. Spokojna, natchniona fasada, którą ciągle utrzymywał, na moment zniknęła. A zajęcze oczy wydawały się przestraszone.

Na zewnątrz robiło się ciemno. Las otaczający polanę, na której stała posiadłość, tonął w mroku spotęgowanym zasłaniającymi ostatnie światło dnia rozległymi koronami wysokich drzew. Już dawno ktoś powinien wnieść do pokoju Samaela lampę albo świecę. Econowi nadal ciężko było myśleć o nim jak o więźniu. Siedzieli naprzeciw siebie stopniowo otulani szarością nadchodzącej nocy.

- Nie wiesz przypadkiem, kto to będzie? - zapytał elf, a chłopiec zauważył, że tamten jakby się skurczył.

Boi się?

- Gruby kucharz nic nie mówił, ale wujaszek zarządca by dzisiaj bardzo podenerwowany. Ciągle krzyczał na Elę, że za wolno się rusza i nic jeszcze nie jest przygotowane. Mi się udało go dzisiaj unikać. - oświadczył z dumą. Przez cały dzień wpadł na staruszka trzy razy, ale po głowie oberwał tylko raz, co odbierał jako osobisty sukces.

Samael marszczył czoło w zamyśleniu. Proste brwi złączyły mu się u nasady nosa, tworząc rozciągniętą, futrzastą gąsienicę. Chłopcu wydało mu się to równie zabawne, co jego dziwne ptasie ruchy głową, które prezentował od czasu do czasu. Był w tym wszystkim dziwnie rozedrgany. Elf zerknął na niego spod rzęs swoimi niezwykłymi atramentowymi oczami.

- Słyszałeś kiedyś o Tancerzach Cieni? - zapytał, uważnie wpatrując się w twarz chłopca, który na wspomnienie elfich straceńców rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

Oczy Econa zabłysły podekscytowaniem rosnącym w klatce piersiowej. Czyżby Samael chciał mu opowiedzieć o dzielnym Błądzącym wśród Mgieł albo Złotej Stokrotce? Pokojowa Ela opowiadała mu historie o wielkich bohaterach minionych czasów, kiedy nie mógł zasnąć. O odważnych elfach i ich niespotykanych umiejętnościach, magii czy chowania się w cieniach latających ważek. O pojedynkach, zasadzkach i wielkiej wojnie. Kto jak kto, ale Samael będzie o nich na pewno dużo wiedział!

- Oczywiście! - wykrzyknął uradowany. Często się bawił, udając jednego z nich, przekradając się od kryjówki do kryjówki i uciekając od wściekłego kucharza albo potrzebującego rąk do pracy stajennego. Później nieuniknione było srogie lanie. Ale radość i satysfakcja z zabawy przeważały nad strachem przed karą.

Samael parzył na chłopca z dziwnym wyrazem twarzy. Wydawał się niepewny, ale oczyma wywiercał mu dziurę w czole. Econ poczuł się oceniany.

- A chciałbyś jednego poznać? - szepnął elf ledwie słyszalnie, jakby bał się odpowiedzi.

Dla chłopca pytanie było równie nieoczekiwane, co pojawienie się zbrojnych dwa dni temu. Ale wywarło dużo większe wrażenie. Econ siedział z otwartymi ustami i wgapiał się w elfa, zastanawiając się po cichu, czy dobrze usłyszał.

- Tancerza? - spytał równie niepewnie co rozmówca kilka sekund wcześniej.

Samael powoli kiwnął głową.

Prawdziwego Tancerza Cieni.

Chłopiec zaśmiał się radośnie i zaczął tańczyć po pokoju.

- Tak! Tak! Tak! - wykrzykiwał raz za razem, dopóki Samael nie złapał go i nie zakrył mu ust dłonią. Była dużo chłodniejsza niż ręce Eli czy dziadka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu dotknął elfa!

- Ciii...- syknął chłopcu do ucha. - Nie krzycz tak. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Samael odwrócił go przodem do siebie i spojrzał mu głęboko w oczy.

- Posłuchaj mnie. Mój bliski przyjaciel jest Tancerzem. - wyszeptał. - I jest tutaj, bardzo niedaleko. - Econ patrzył na niego jak urzeczony. Chłonął każdą sylabę wypływającą z ust elfa, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. - Jeśli chcesz się z nim spotkać, musisz wymknąć się do lasu. Nikt nie może cię zobaczyć.

- A jak go znajdę? - zapytał chłopiec, również zniżając głos do szeptu.

- To on znajdzie ciebie. - odpowiedział Samael z uśmiecham. - Wejdziesz do lasu i będziesz szedł w głąb, cały czas powtarzając takie słowa: "Eendo Ikarus". Zrozumiałeś?

- Eendo Ikarus. - powtórzył bezmyślnie Econ. - A co to znaczy?

- W waszej mowie "Szukam Sokoła". - chłopiec kiwnął głową. - Powtórz. - młodzik posłusznie powtórzył. - Nie zapomnij. - dodał Samael poważnie. - Proszę cię, nie zapomnij.

- Obiecuję. - odpowiedział z równą powagą Econ.

- Na pewno zada ci jakieś pytania. Odpowiadaj mu zgodnie z prawdą, będzie wiedział, kiedy skłamiesz i zniknie. Więcej go nie zobaczysz.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Do pokoju wpadł strażnik, drugi spoglądał do środka z korytarza. Mężczyzna był szeroki w barkach i miał brzydką, pobliźnioną twarz. Na głowę nasadził wełnianą czapę równie brudną, co reszta jego ubrania. W dłoni trzymał obanażony miecz.

Samael odskoczył od chłopca i syknął po kociemu, odsłaniając górny rząd zębów.

- Odsuń się od niego, śmieciu. - warknął strażnik. - Wiedziałem, że coś za cicho się zrobiło. Ty, mały. - wskazał na przerażonego Econa. - Wynocha. Zbyt długo tu dzisiaj siedzisz.

Chłopiec powoli ruszył w kierunku drzwi. Odwrócił się jeszcze w kierunku Samaela i kiwnął głową w jego stronę, jakby chciał mu przekazać, że zrobi co trzeba.

- Dzisiaj będziemy się dobrze bawić. - Econ słyszał słowa strażnika, mimo że znalazł się już na korytarzu. - W ciągu kilu godzin pojawi się tu nasz wspólny znajomy. Będziesz wył do księżyca.

***

Econ nie miał okazji wydostać się z posiadłości. Jak tylko skończył swoją kolację, wujaszek zabrał go do piwnicy, wręczył mu miotłę i kazał wszystko powynosić do pokojów na górze tak, żeby w pomieszczeniu został tylko stół. Chłopiec pracował bez ustanku przy nikłym blasku lampy. Był wyczerpany po całodziennej zawierusze wiążącej się z przygotowaniami do przyjazdu ważnego gościa. Systematycznie wynosił po schodach worki i skrzynki z warzywami, butelki z winem i stare przybory do pracy w ogrodzie, które się już do niczego nie nadawały.

Skończył bardzo późno w nocy, ale był zadowolony z wykonanej pracy. Prawie nieprzytomny wdrapał się na hamak i zasnął, zanim zdążył się wygodnie ułożyć.

Rano obudziły go wrzaski.

Nieludzkie wycie niosło się do ściany lasu i odbijało od niej zwielokrotnionym echem. Econ zerwał się na nogi i popędził na poszukiwanie kogoś, kto powie mu co się dzieje. Na dziedzińcu natknął się na stajennego, który żując w ustach źdźbło słomy, patrzył nienawistnie na palących w kole uzbrojonych mężczyzn.

- Chudzielec. - przywitał chłopca skinieniem głowy. - Piękny mamy dziś dzień.

- Dziadku, co się dzieje? - zapytał przerażony, usiłując złapać oddech. - Kto to tak krzyczy?

Stajenny spojrzał na niego swoimi ciepłymi oczami o barwie nieba w upalny dzień. Był wyraźnie zasmucony. Wyciągnął dłoń i położył ją chłopcu na głowie.

- Nie na wszystkie rzeczy ma człowiek w swoim życiu wpływ. - powiedział. - I to jest właśnie jedna z tych sytuacji, kiedy lepiej jest się odwrócić plecami i nie patrzeć. Nie szukaj, chłopcze, bo i tak nikt nie pozwoli ci znaleźć. Zajmij się swoimi sprawami. Zignoruj, czego nie możesz zmienić. W ten sposób dożyłem pięćdziesięciu ośmiu lat, postępuj w ten sam sposób, a może może pociągniesz jeszcze dłużej. - rzucił. - Chodź. Pomożesz mi przy koniach.

Econ poszedł za dziadkiem, ale nie potrafił zignorować niosących się w powietrzu wrzasków. Komuś zadawano wielki ból. Przez wczorajszą pracę do późna spał prawie do południa. Ale w czasie dwóch godzin burczenie w brzuchu zagłuszyło niemilknące krzyki. Nie zjadł przecież śniadania.

Później wrzaski umilkły. Chłopiec wraz ze stajennym, umęczeni pracą, skierowali się do kuchni, gdzie czekał na nich obiad. Ziemniaki, kapusta i szklanka wody. Na szczęście chociaż podczas jedzenia, mieli chwilę ciszy i spokoju.

Dziadek siadając do stołu, zdjął z głowy czapkę. Kucharz postawił talerz z posiłkiem najpierw przed nim, a dopiero później przed Econem. Także i on wydawał się niespokojny.

- Niech to się już skończy. - powiedział do stajennego, który łyżką nabierał ziemniaków. - Męczy go od kiedy tylko przyjechał.

- Kto kogo męczy? - zapytał zaciekawiony chłopiec, próbując popić wodą ziemniaki, które okazały się bardzo suche. Został jednak zignorowany.

- Prawo prawem, ale ile można ciągnąć tak nieludzką katorgę? - ciągnął kucharz. Zamieszał chochlą w garze i po pomieszczeniu rozpłynął się zapach gotowanych jabłek.

- To nie nasza sprawa. - odpowiedział dziadek.

- Jak to nie nasza sprawa? - obruszył się gruby kucharz i wycelował w stajennego chochlę. Krople kompotu kapały na ziemię. - Przecież to wszystko dzieje się pod naszym dachem.

- To idź i im zabroń. - warknął staruszek. Kucharz tylko się skrzywił i wrócił do mieszania.

Econ w tym czasie wylizał talerz do czysta. Napełniony brzuch domagał się odpoczynku. Rozciągnął się jak długi na ławce i zapatrzył się w sufit. Pożółkła i okopcona farba popękała tu i tam, tworząc rozległą pajęczynę szczelin. Chłopiec biegał po niej wzrokiem. Próbował dostać się w jednego końca pomieszczenia do przeciwległego. Zabawa zmęczyła go i jeszcze bardziej znużyła.

- Mały, weź idź i przynieś mi wiadro wody. - zarządził gruby kucharz.

Chłopiec ociężale podniósł się z ławki i zaspanym wzrokiem zlustrował siedzącego po drugiej stronie stołu stajennego. Dziadek wydawał się być zatopiony w myślach. Spojrzenie utopił w trzymanym w dłoniach kubku wody. Econ westchnął i wyszedł z kuchni. Niezadowolony powoli sunął korytarzem i przez dziedziniec aż dotarł do studni.

Obrzucił spojrzeniem śpiącego mężczyznę opartego głową o ścianę stajni. Brodą dotykał klatki piersiowej, na twarz miał opuszczony kapelusz. Zaciągał się głośno, pochrapując. Chłopiec zbliżył się do niego po cichu, zastanawiając się, jak ktoś może spać, mając pod plecami tylko zimne kamienie. Ostrożnie się pochylił, ciekawy kto to może być.

- Hej! - zawołał ktoś zza pleców. Econ podskoczył przestraszony i potknął się o dłoń śpiącego mężczyzny, by zaraz na nim wylądować. Tamten zerwał się z krzykiem. W powietrzu rozległy się przekleństwa.

- Co jest, do jasnej cholery?! - zapytał oburzony.

- Przepraszam. - zaczął Econ przerażonym głosem.

- To moja wina. - mężczyzna wychodzący ze stajni, prowadził osiodłanego konia. - Chciałem go poprosić, żeby przyniósł mi kilka pasów suszonej wołowiny ze spiżarni.

- Już idę! - chłopiec chciał uniknąć kłopotów. Nie czekał więc na dalsze słowa, zerwał się na nogi i niewiele myśląc, pobiegł po to, o co prosił nieznajomy. Zbliżając się do kuchni, przez którą można się było dostać do podręcznej spiżarni, usłyszał rozmowę.

- Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi karmić owcę na rzeź. - mówił gruby kucharz. Econ postanowił nie wchodzić i zatrzymał się na korytarzu. Bardzo lubił podsłuchiwać rozmowy dorosłych, robił to często. Zawsze mógł się dowiedzieć czegoś ciekawego. - Nadal nie rozumiem, dlaczego siedział w takiej wygodnej komnacie. Mogliśmy od razu zamknąć go w piwnicy. I jeszcze kazali mi podawać mu mięso!

- Powiedz mi, Josh. - rozbrzmiał głos stajennego. - Dlaczego kazałeś małemu nosić mu posiłki?

- Czy to nie oczywiste? Jak podsłuchałem, że to ten poszukiwany szczur, to nie chciałem ryzykować. Ale nie skrzywdziłby dziecka. On i jego banda zawsze zostawiali dzieciaki. Potrafili wyrżnąć w pień całe wioski, a je zostawiali. Zawsze. - dodał, podkreślając.

- Więc zasłoniłeś się chłopcem? - zapytał zdumiony starzec. W jego głosie wyraźnie pobrzmiewała wściekłość.

- Ty byś się nie bał?! Przecież ten elf to potwór!

- A jednak szkoda ci go.

Kucharz głośno westchnął.

- Nawet ten szubrawiec nie zasługuje na coś tak strasznego. Zresztą, miał powód dla którego robił, to co robił. Brzmi, jakbym go usprawiedliwiał. Ale prawda jest taka, że zasłużyliśmy sobie po tym wszystkim, co...

Econ już nie słuchał. Rzucił się biegiem korytarzem, przebiegł dziedziniec, ignorując krzyczącego za nim mężczyznę na koniu.

Wszystko poukładało mu się w głowie. Wczorajsze słowa strażnika i dzisiejsze kucharza. Gość, który zjawił się w środku nocy i poranne krzyki. Strach Samaela. Chłopiec wiedział, kto wrzeszczał od samego rana. I biegnąc, płakał, bo zrozumiał po co kazano mu posprzątać piwnicę.

Przemknął przez wysokie trawy polany, potykając się o dziury, których nie sposób było zauważyć, kiedy łzy rozmazują świat. Wpadł do ciemnego lasu. Nie mógł zacząć krzyczeć od razu, bo mógłby go usłyszeć ktoś w posiadłości. Więc na początku tylko szeptał pod nosem słowa, których nauczył go Samael.

- Eendo Ikarus. Eendo Ikarus. - na początku niepewnie z każdym krokiem jego głos przybierał na sile. Rozglądał się po koronach drzew, uważnie lustrował okolicę. Nikt się jednak nie zjawiał. A kiedy zaszedł w las tak daleko, że nie potrafił już wrócić, gorzko zapłakał.

Dlaczego nie poszedłem szukać wieczorem? Na pewno już go tu nie ma!

Siedział skulony z twarzą ukryta w dłoniach pod szerokim pniem drzewa. Gdzieś tam zastukał dzięcioł, sosny i buki trzeszczały kołysane wiatrem. Promienie popołudniowego słońca przenikały przez zwartą kopułę liści i rysowały na ściółce zmieniającą się świetlistą mozaikę. Econ nie potrafił docenić pięknego widoku, które odsłonił przed nim las. Jego myśli zaprzątał strach i okropne wyrzuty sumienia. To przez niego Samael teraz tak bardzo cierpi! A on nic nie może zrobić.

Poczuł na głowie czyjąś dłoń. Drgnął zaskoczony.

Mieszanka paniki ale także nadziei rozlała się po jego żyłach, by zaraz ustąpić miejsca głębokiemu rozczarowaniu. Bo to wcale nie elf stał przed nim a mężczyzna, któremu obiecał suszoną wołowinę.

Wcześniej nie zwrócił uwagi na jego wygląd. Teraz patrząc na niego, miał nieodparte wrażenie, że nie wydaje się miły. Ziemista cera i żółte zęby odsłonięte w uśmiechu. Przerzedzone włosy, unoszący się wokół niego gęsty smród papierosów i zjełczałego potu.

- Chłopcze, czy chciałbyś mi coś powiedzieć? - zapytał. Econ potrząsnął głową. - Co krzyczałeś od kiedy wszedłeś do lasu? - obcy przestał się uśmiechać. Zsunął brwi w jedną linię. Kucharz wyglądał śmiesznie, kiedy tak robił i zawsze był to zwiastun srogiego lania. Econ przypomniał sobie twarz Samaela, którą widział wczorajszego wieczoru, ale u niego był to wyraz zadumy. Ten mężczyzna wyglądał groźnie. Zmrużył brązowe oczy, okolone zmarszczkami i wpatrywał się w chłopca uważnie. - Odpowiedz mi.

"Nikt nie może się dowiedzieć" - to powiedział mu Samael i chłopiec miał zamiar się tego trzymać.

- Nie pamiętam. - wyszeptał Econ. Nic innego nie przyszło mu do głowy.

- Nie pamiętasz? Jeszcze kilka sekund temu nie miałeś problemu z pamięcią. Ale nie martw się, słyszałem, co to były za słowa. Jesteś w komitywie z tym białowłosym demonem? - zapytał, podnosząc do oczu chłopca nóż. Przerażony chłopiec próbował się odsunąć, ale mężczyzna złapał go za ubranie i przytrzymał przy sobie. - Kto tu na ciebie miał czekać? Ilu ich jest?

- Nie wiem! - krzyczał Econ. - Nikogo tu nie ma!

I kiedy tylko wypowiedział ostatnie zdanie, zdał sobie sprawię, że faktycznie są tu sami. Gdyby coś mu się stało, to nikt nawet nie wiedziałby, gdzie go szukać. Poczuł, że ze strachu sztywnieją mu członki.

- Dobra, zapytam jeszcze raz. Ale jak nie odpowiesz, to nakarmisz sobą wilki. Zrozumiałeś?

Chłopiec uparcie milczał, wpatrując się w oczy napastnika.

- Kto tu na ciebie miał czekać? Hmm? - mężczyzna zbliżył nóż niebezpiecznie blisko lewego oka Econa. - Nie chcesz mówić? Ułatwię ci to.

Chłopiec krzyknął, zaciskając powieki. Usłyszał głuche tąpnięcie. Przez moment nic się nie działo. Ale po chwili...

Nadal nic się nie działo.

Minęło kilkanaście sekund, zanim zdecydował się rozewrzeć powieki. Nadal czuł zaciskające się na jego ubraniu palce, ale nie było noża. Prawą ręką, siedzący przed nim mężczyzna, chwytał promień drewnianej strzały, która wystawała mu z klatki piersiowej. Zerkał to na swoją pierś, to na równie zaskoczonego co on chłopca. W pewnej chwili kaszlnął krwią i zwalił się na bok, pociągając Econa ze sobą na ziemię.

Młodzik wyrwał się niezgrabnie z jego uścisku i odczołgał do tyłu. Szybko przebierał rękami, które wspomagał, odpychając się od ziemi nogami, byle znaleźć się dalej od trupa. Martwy odprowadzał go niewidzącym wzrokiem. Zerwał się na nogi, próbując w tym samym czasie się odwrócić, ale się potknął i legł jak długi. Prosto na czyjeś buty.

- Jak masz na imię? - ciche pytanie, brzmiące jak głębokie mruczenie kota, padło z góry.

- Kiedyś byłem Chudzielcem. Ale teraz mam na imię Econ. - odpowiedział chłopiec, patrząc w ciemne rozlane oczy czarnowłosego elfa.

Jak Chudzielec stał się Ptakiem [fantasy]+P

2
Pierwsze zdanie i już się potykam ;) Można je bez szkody wykreślić – lepiej piękno dnia pokazać oczami bohatera, jak zresztą napisałaś dalej.
Podobnie uważam za zbędny wtręt o mleczarkach. Zaczynasz od marzeń Chudzielca, zaraz jednak przechodzisz na marzenia innych ludzi. Jak się domyślam, chodziło tu o stworzenie kontrastu? Moim zdaniem za mało jednak wiadomo o samym bohaterze i otoczce, która mu towarzyszy, żeby to podziałało.
lucek016 pisze: Codziennie wychodził na dwór, zostawiając pusty, ukryty w lesie, duszny dwór za sobą, żeby przyjść i popatrzeć na bezkresne niebo. Za każdym razem kiedy wychodził, obiecywał sobie, że w końcu nadszedł ten dzień i że dzisiaj odchodzi w szeroki świat. Zawsze jednak wracał w jedyne znane sobie miejsce.
Tu zbieg powtórzeń i bliskich znaczeniowo słów, związanych z chodzeniem – niezręczne.
lucek016 pisze: nie znał zasad etykiety, nad którą często roztkliwiał się kucharz, kiedy wspominał piękne dla niego czasy służby w głównej posiadłości Pana.
Dziwnie brzmi roztkliwianie się nad etykietą. Raczej opowiadał o etykiecie, a roztkliwiał na wspomnienie pięknych czasów.
lucek016 pisze: odpowiadał wszystkim opowiadanym przez dorosłych opisom.
Odpowiadał opowiadanym opisom - źle to brzmi.
lucek016 pisze: charakterystyczna dla półludzi twarz - symetryczna o delikatnych ale mimo wszystko szlachetnych i ostrych rysach
To był prawdziwym elfem, czy jednak mieszańcem (czyli półprawdziwym elfem ;))? Poza tym delikatne i ostre rysy się dla mnie wykluczają.
lucek016 pisze: Nie usłyszał, kiedy elf ukląkł naprzeciw niego. Chudzielec zastygł w bezruchu dopiero gdy dostrzegł opadające na dywan kolana.
Najpierw elf klęka, a dopiero potem opadają jego kolana?
lucek016 pisze: - Nie musisz mnie przepraszać. - uśmiech młodzieńca był tak piękny, jak można się było spodziewać po niezwykłej istocie.
Błędny zapis dialogów i to się powtarza w całym tekście. Zasady zapisu znajdziesz np. tu: https://fantazmaty.pl/2018/01/jak-zapisywac-dialogi/
lucek016 pisze: ale policzki zmarszczyły się w zupełnie ludzki sposób, a niosły ze sobą o wiele więcej szczerości niż Chudzielec kiedykolwiek wyczytał u znanych sobie osób.
Policzki niosły szczerość? Raczej uśmiech był szczery. Poza tym sposób i osób tworzą niezamierzony rym.
lucek016 pisze: Chudzielec w tym czasie zamiótł dziedziniec, po którym spacerowali nieznani mu mężczyźni z mieczami przy pasach i palili intensywnie cuchnące papierosy.
I tu moje zawieszenie niewiary zaczyna znikać zupełnie. Wstęp sugeruje high fantasy, a nagle pojawia się przedmiot zdecydowanie bardziej współczesny od np. miecza.
lucek016 pisze: Las otaczający polanę, na której stała posiadłość, tonął w mroku spotęgowanym zasłaniającymi
Na samym początku była mowa o dworze ukrytym w lesie, a bohater, żeby zobaczyć bezkres nieba, musiał na polanę iść. Przynajmniej tak zrozumiałam.
lucek016 pisze: Econ miał wrażenie, że ślina pocieknie mu zaraz po brodzie. Kiedy ostatnio mógł zjeść mięso? Kilka miesięcy temu po tym jak padła jedna ze świń. Kucharz przyrządzał dla służby tylko warzywa. Wgryzł się ze smakiem, zamykając w rozmarzeniu oczy.
A to jest nawet zabawne, chłopiec, który wyobraża sobie siebie jako ptaka z beztroskim ptasim życiem, łapczywie pożera udko innego ptaka :D Mam jednak wrażenie, że humor nie był tu intencją...
lucek016 pisze: Samael odskoczył od chłopca i syknął po kociemu, odsłaniając górny rząd zębów.
Brakuje tu konsekwencji w opisie Samaela, dotąd jego gesty były porównywane do gestów ptasich.
lucek016 pisze: Stajenny spojrzał na niego swoimi ciepłymi oczami o barwie nieba w upalny dzień.
Niebo w upalny dzień jest nadal niebieskie, niebieski jest barwą zimną. Niebo przybiera ciepłe barwy o wschodzie lub zachodzie słońca.


Doczytałam do końca. Wszystkich niezręczności nie wypiszę, bo jest ich za dużo. Najbardziej utrudniają czytanie gubione podmioty domyślne, albo określenia dotyczące tych samych osób: raz młodzieńcem nazwany jest elf, a kawałek dalej Chudzielec.
Mam również poważne wątpliwości co do świata przedstawionego. Są miecze, ale jednocześnie też papierosy, no i ziemniaki, dość spowszedniałe skoro wciąż je jedzą, co sugeruje świat w okolicach XVIII wieku jeśli nie dalej, dlaczego więc nie ma broni palnej? Dość luźne autorskie podejście (i brak szerszego kontekstu) sprawia, że się w wyobrażaniu świat pogubiłam. Również postać Chudzielca i cała otoczka pracy we dworze jest chwilami niewiarygodna. Z jednej strony bohater wspomina bicie, przytyki i ciężką pracę (od której wytchnieniem są wypady na łąkę), z drugiej jest napisane, że dostaje regularne posiłki (całkiem niezłe zresztą, skoro są warzywa, a nie sama kasza na ten przykład), może spać do południa i drzemać w ciągu dnia, a także spędzać sporo czasu u elfiego gościa. Same sceny w komnacie elfa wydają się zbyt długie, dialog o imieniu, a już tym bardziej o jedzeniu udka, przegadany.
Ogólnie zarysy historii są, Chudzielec jako bohater mógłby wzbudzić zainteresowane, ale – niestety – w całokształcie jest to moim zdaniem tekst do napisania od nowa.
"Kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie." Umberto Eco
Więcej niż zło /powieść/
Miłek z Czarnego Lasu /film/

Jak Chudzielec stał się Ptakiem [fantasy]+P

3
Jeśli to ma być zamknięty tekst, to jestem mocno na nie. Tu musi się wydarzyć coś jeszcze.

Nie chodzi o cliffhanger na końcu, a o to, że w tym tekście nic się nie dzieje. Nie zachodzi żaden proces, jest parę wypadków, ale nie ma wydarzenia. Tytuł sugeruje jakąś przemianę głównego bohatera, a tymczasem chodzi o to, że bohater sobie pogadał o niczym z jakimś kolesiem i trochę pobiegał. Pod koniec tekstu Chudzielec jest tym samym głupawym, krnąbrnyn dzieckiem, co na początku. Zmiana imienia jest czysto kosmetyczna. Chciałaś zaakcentować motyw marzeń, tożsamości, bycia sobą, poszukiwania wolności, ale na samym początku zmasciłaś, bo Chudzielec od pierwszego akapitu doskonale wie, o czym marzy i od początku ma tendencję do niesłuchania poleceń. Od Samaela dowiaduje się tylko tego, że econ to po elsfku "ptak", a Ikarus to "sokół" (swoją drogą fatalny przykład braku kreatywności przy wymyślaniu nowych języków - Ikar jako ktoś, kto lata, dodajemy ewidentnie łacińską końcówkę i wrzucamy to w tekst nie wiedząc, że Ikarus to nazwa własna firmy robiącej autobusy). Wycieczka do lasu nie jest kolejnym krokiem w rozwoju, bo Chudzielec i tak zawsze miał przełożonych gdzieś.

To jest zatem pierwsza rzecz do przemyślenia: o czym jest ten tekst? Co się w nim dzieje? To wstęp i dalej rozwinie się historia, w której faktycznie opiszesz przemianę bohatera i jego poszukiwania godności i tożsamości, czy to... już? Bo jeśli tu tekst ma się kończyć, to po prostu nie zrealizowałaś zadania, jakie postawilaś mu wybierając taki tytuł. Zresztą szczerze mówiąc nie zrealizowałaś żadnego zadania, bo - jak już wspomniałam - brak akcji jest.

Druga sprawa to fangirlowy zachwyt Samaelem. Roztkliwianie się nad postacią zniewieściałego mężczyzny i pokazywanie jej oczyma zafascynowanego ciapciaka (czy to dziecka, czy bardzo słabej psychicznie postaci) jest jedną z głównych wad świerszczyków dla kobiet, a Ty opanowałaś tę manierę do perfekcji. Literatura buduarowa ma się nieźle, ale moim zdaniem warto mieć świadomość, że rządzi się trochę innymi prawami. Warto sobie zadać pytanie, o jaki efekt Ci chodzi.

Trzecia sprawa to rzeczywiście język. Chaos w podmiotach, niezrozumiałe skróty myślowe, niezgrabne konstrukcje. Masz nawet bogate słownictwo i potrafisz ciekawie zestawiać słowa, budować interesujące konstrukcje, ale brakuje Ci precyzji w wyrażaniu się, dbałości o szczegóły, niezamierzone aliteracje, powtórzenia czy wreszcie to, czy w bardziej zakręconych zdaniach zgadzają się przypadki. Tego typu drobnostki dałoby się łatwo wyczyścić we własnym zakresie, ale w tym momencie kładą tekst, który sprawia wrażenie, że jest pisany trochę w powietrzu: jest wyobraźnia i wrażliwość, ale nie ma solidnych podstaw, rzemieślniczej pracy, starania o zwykłą, przyziemną poprawność.

Jak Chudzielec stał się Ptakiem [fantasy]+P

4
Też przebrnąłem przez całość. Rzucają się w oczy tego typu kwiatki:

"Znaczyło to, że gość nie nie jadł kolacji"

To już niedbalstwo - Word od razu mi na czerwono podkreślił drugie nie. Podobnych przypadków jest jeszcze kilka. Powinno to zostać skorygowane podczas poprawiania tekstu. Wg mnie mogłoby Ci pomóc czytanie na głos - ułatwi to wychwytywanie różnych mankamentów.

Co do fabuły, to myślę że warto byłoby przed pisaniem się nad nią głębiej zastanowić - może jakiś konspekt, streszczenie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”