MargotNoir, zgodziłbym się. W nieco innych okolicznościach.
Gdybyśmy istotnie rozmawiali tutaj o tekście powieściowym. Gdyby wielkość tekstu dawała miejsce dla tego co opisujesz, dla rozwoju bohaterki, odkrywaniu siebie, podejmowaniu życiowych decyzji. Wtedy rozbudowany opis małżeństwa byłby jedynie etapem historii, wstępem do czegoś więcej, jak u Grocholi: dobry-zły mąż na początek, potem życiowe rozterki, układanie sobie życia, niezbędne problemy po drodze z majątkiem, rodziną czy dziećmi no i oczywiście pracą, usamodzielnianie się, budowanie świata wokół siebie na nowo (mieszkanie/dom, praca), w końcu nowe relacje emocjonalne, obowiązkowe perypetie i wreszcie happy-end w postaci „żyli długo i szczęśliwie” z nowym chłopem, względnie „ułożyłam sobie życie bez chłopa i mi z tym dobrze”.
Ale tutaj mamy opowiadanie na 25 k.
MargotNoir pisze: W takich tekstach nie eksploruje się wątku rozpadu związku z byłym, jego motywacji czy psychiki. On jest czarnym charakterem i już, po prostu. Nie pogłębia się psychiki bohaterów, nie pokazuje, jakie błędy i zaniedbania doprowadziły do tego, że partnerzy się od siebie oddalili, że przestało im zależeć.
Jak napisałem wyżej, to zaledwie etap, wstęp do właściwej historii. Który ma 15,5 k znaków (czyli 62% tekstu). A właściwa historia ma 9,5 k znaków. Do tego jeszcze wrócę.
Myślę więc,
MargotNoir, że błędnie przypisujesz mi inne spojrzenie na męskich bohaterów tej historii. Ja się z Tobą zgadzam, bohaterką jest narratorka, oni są tylko rekwizytami.
Tylko, że tekst jest źle przemyślany. Nie dziwi mnie to zresztą,
Gelsomina, zaczyna się w to bawić, pisze od niedawna, bawi się jeszcze poezją. Ma prawo nie znać reguł. A tu reguła jest jedna: tekst (czy to opowiadanie, czy powieść) trzeba skonstruować, trzeba przemyśleć, trzeba wiedzieć z góry co się chce osiągnąć. To nie znaczy, ze trzeba mieć opracowane wszyściuteńko szczegółowo (choć są i tacy pisarze – jakoś mi tu Jadowska do głowy przychodzi), ale na pewno trzeba wiedzieć jaką historię chce się opowiedzieć. O czym ma być, jak się zacznie, jak się, mniej więcej, skończy.
Gdyby ten tekst był powieścią, minipowieścią, no niechby – sporym opowiadaniem nawet. 15k znaków wstępu o Jacusiu byłoby do przełknięcia przy 80-100k znaków całości. Ale nie jest, przy 25k znaków ten wstęp wybija się na samodzielny wątek. Prosi się o samodzielne opracowanie, wykończenie. Wywalenie ciągu dalszego, bo absolutnie nie spełnia wymogów „rozwoju bohaterki, odkrywania siebie, podejmowania życiowych decyzji”, a co gorsza, wprowadza dodatkowy wątek, który nie został zrealizowany. I nadawałby się albo na samodzielne opowiadanie, albo na solidny etap czegoś większego, ale na pewno nie na 30% niezrealizowane katharsis bohaterki po ucieczce od Jacusia. Albo, jak zwraca uwagę
Rubia, solidne przycięcie pierwszej części i rozbudowanie drugiej.
Tu szczególnie zwracam uwagę na ten wątek Andrzeja, że on jest po prostu zarżnięty zanim wybrzmiał. Autorka miała fantastyczny pomysł, zaczęła i nie skończyła, pozostawiając i bohaterkę i czytelnika w stuporze spowodowanym mieszanką zdziwienia i ciekawości. Nooo, tak się nie robi…
I dlatego nadal będę stał na stanowisku, że tekst nie jest opowiadaniem. I nie dlatego, ze mam fiksację na punkcie poświęcania uwagi męskim postaciom, a dlatego, że mam fiksację na punkcie konstrukcji opowieści, za co ponownie szanowne grono upraszam o wybaczenie. I dodam jeszcze, że tekst nie broni się jako opowiadanie ani jako parodia, ani jako typowa literatura kobieca płytsza, ani jako literatura kobieca głębsza.
Rubia wraca uwagę na przesadę w ilości zdrobnień, to ja dodam, że dokładnie to miałem na myśli pisząc o przeszarżowanym stylu.
Gelsomina, gorąco namawiam do pracy nad tekstem. Do tego by po napisaniu dać sobie i dziełu odzipnąć a potem wrócić i popracować nad nim. Poczytać (nawet na głos), pozmieniać, pomyśleć. Dystansu i poprawiania siebie można się nauczyć, warsztat można podszlifować, styl można wyrobić, ulepszyć. Ale droga do tego nie jest wrzucanie każdej surowizny pod ocenę i potem poprawianie jej pod dyktando. Sęk w tym, by uwagi wykorzystać w pracy nad kolejnymi tekstami, gdy pracujesz sama. Dlatego przyklaskuję
Navajero, nie trać czasu na poprawianie tego, tylko pisz nowe teksty, wykorzystując porady. Ten tekst już jest poniekąd spalony, choć jakieś elementy mogą ci się do czegoś kiedyś przydać, no i – wróć do Andrzeja jak wymyślisz, jak ten wątek jako osobną historię rozkręcić i skończyć.
I dodatkowo.
Zigmunt pisze: Do zarzucenia miałbym chyba tylko to, że jak dla mnie, za bardzo 'wsiadłaś' na katolików. Tak jakby niechęć autora za bardzo przebijała się przez postać, którą tworzy.
Totalnie i absolutnie się nie zgadzam.
- nie widzę przesadnego przywalenia do katolików, postacią czarną jest jeden osobnik, któremu katolicyzm nieco bije na mózg, nie ma w tym przesady ani znamion ataku na wiarę, wierzących itp. A narratorka też jest katoliczką.
- gdyby nawet, to nie ma nic złego w przesadnym przywalaniu się do katolików, jeśli ma to istotny sens w fabule tekstu literackiego, bo - zwracam uwagę – to jest tekst literacki.
- nie ma nic złego w tym, gdy autor, obmyślając fabułę, korzysta z własnych doświadczeń, przemyśleń, światopoglądu a nawet uprzedzeń. O ile tworzy tekst literacki a nie agitkę. A takie korzystanie może nawet działać in plus, bo wzmaga autentyczność fabuły.
A w ogóle to takie trochę IMHO niegrzeczne, dopatrywać się, imputować… Pisanie zaczynałem od tasiemcowej historii nastolatka w niemieckiej dywizji spadochronowej, znaczy jestem faszysta?