Taniec szamana
Czerwonym barwnikiem szaman wymalował swą twarz. Dobrał zioła i korzenie, z pietyzmem oddzielając każdy niepotrzebny element, by na koniec rozpalić ognisko podburzając płomienie starannie przygotowaną mieszanką.
Wpierw przez serce, następnie przez krtań aż w końcu przez usta uleciała pieśń. Prowadziła szamana i dyktowała wszystkie ruchy. Tańczył dokoła ognia, wirował raz po praz kucając i wznosząc ramiona. Ręce jego niczym węże błądziły, nogi zaś jak u silnych pum mocno odbijały ciało od ziemi.
Niedaleko niego tłum niewielki się zebrał. Patrzyli w zdumieniu na swego szamana, na pasję jego ruchów, na iskry dumnie strzelające do gwiazd. Słyszeli jego głos tak jasny i silny jakby wołał do najstarszych przodków. Czyżby o czymś nie wiedzieli, czyżby umknęło im jakieś święto?
A tańczący zatrzymał się raptownie, gdy poczuł to, o co tak żarliwie się modlił. Po brzuchu rozlało się ciepło, kiszki się skręciły.
Uśmiech rozjaśnił twarz czarownika. Poklepał się po brzuchu i uciekł daleko od ogniska. W końcu Wielki Wychodek usłyszał jego wołanie.