Pojedynek z potworami.
Słychać ciche szuranie i po chwili Mały Ptyś zagląda do pokoju.
- Nie mogę się bawić – skarży się. Minę ma mocno zatroskaną. Małe niebieskie oczka wpatrują się smutno w kolorowe skarpetki w paski na malutkich stopach.
- Co się stało, Mały Ptysiu? – Podnoszę głowę znad rzędów cyfr ułożonych na ekranie laptopa.
- No bo nie mogę się bawić. – Niebieskie oczka patrzą na mnie, trochę zmartwione, trochę zakłopotane.
- Dlaczego nie możesz się bawić?
- W moim pokoju jest rekin – wyjaśnia bardzo poważnie.
No tak. To rzeczywiście poważna sprawa.
- A może mógłbyś się pobawić z tym rekinem? – pytam.
- Tata, z rekinem nie można się bawić. – Niecierpliwi się trochę moją niewiedzą. – Rekiny są duże i mają zęby.
Oczywiście. W tej sytuacji z rekinem nie można się bawić.
- To może jakoś go przegonimy?
Zastanawia się małą chwilkę i kiwa głową. Wstaję od stołu. Podaje mi swoją małą dłoń i tak, trzymając się za ręce, ruszamy do jego pokoju. Ostrożnie uchylam drzwi. Rekina nigdzie nie widać.
- Chyba go już nie ma – mówię szeptem i zerkam na smutną minkę.
- Albo gdzieś się schował – odpowiada również szeptem.
Przekradamy się na palcach przez dywan pełen samochodzików i rozsypanych klocków. Sprawdzamy za kanapą, na której leniuchuje stado pluszaków. Sprawdzamy w szufladzie z kolorowymi skarpetkami w paski. Na szczęście rekina nigdzie nie ma. Uff.
- Chyba go już nie ma – mówię trochę głośniej.
Rozgląda się jeszcze uważnie dokoła i przytakuje. Ale oczy nadal są poważne i nieco smutne. W końcu przyznaje, że rekina już nie ma.
Wracam więc do moich cyferek, które nie chcą się dodawać ani mnożyć. Sortuję je i trochę rozdzielam. Powoli zaczynam panować nad styczniem.
Pięć minut później ciche szuranie znów przychodzi do mojego pokoju.
- Znowu nie mogę się bawić – skarży się smutna minka.
- Dlaczego, Smutku Kubutku? – pytam, przeczuwając że wydarzył się kolejny kataklizm.
- Bo wrócił rekin – wyjaśnia mocno zniecierpliwiony.
Kłopot z rekinem zaczyna być poważniejszy niż się początkowo wydawało.
- Wiem co musimy zrobić. – Mówię to tak, jakbym wymyślił niezawodny plan. Niebieskie oczka rozszerzają się i widać już w nich małe iskierki. – Przegonimy znów rekina, a potem wypowiem magiczne zaklęcie i już nigdy tu nie wróci.
- Tata. – Kiwa na boki głową, nie rozumiejąc dlaczego ja nie rozumiem. – Przecież zaklęcia są tylko w bajkach. A rekiny są prawdziwe.
Jak mogę być tak niemądry. Rozważam zwrócenie dyplomu.
- W takim razie musimy się bronić. – Znów trzymamy się za ręce i skradamy do jego pokoju.
Dokładna inspekcja za kanapą, we wszystkich szufladach i w pudełku z resztą pluszaków i klockami. Czysto.
- Widzisz? Uciekł i już go nie ma – pocieszam mały nosek.
- Pewnie się schował – wyjaśnia rozglądając się nadal z bardzo poważną miną.
- Ale gdzie? – rozkładam ręce. – Przecież wszędzie sprawdziliśmy. – Zaglądam jeszcze dla pewności za małe biurko.
- W piwnicy. – Udaje, że szepcze.
- Dlaczego w piwnicy?
- Bo w piwnicy jest woda. – Znów nie rozumie, dlaczego ja nie rozumiem.
Rzeczywiście, parę dni temu sąsiad wpadł powiedzieć, że w piwnicy jest woda. Przeciwko faktom jestem bezsilny.
- A zatem musimy przygotować się do obrony.
Zabieramy się energicznie do pracy. Mały Ptyś jest Wielkim Architektem, a ja pomocnikiem. W pierwszej linii ustawiamy resoraki. Po jednej stronie czarne i niebieskie, po drugiej te bardziej kolorowe. Za nimi pozycję zajmują bohaterowie. Wszyscy są super. Nie, jeden nie. Jest wśród nich Szeryf z Winchesterem na ramieniu. Wygląda młodo, chociaż pamięta czasy, kiedy to ja nosiłem kolorowe skarpetki w paski. Na pomysł, żeby za nimi ustawić koparkę i rakietę wpadam sam. Drzwi mamy zabezpieczone.
Okna będą bronić niebieski pies, biały króliczek i „ryżafa” w paćki. Mógłbym się spierać, że to jednak „żyrafa”, ale wiem, że przegram. Tygrysek zostaje na środku kolorowego dywanu jako osobisty asystent.
- Bo tygrysy są super.
To akurat wiem.
- Teraz chyba jesteś bezpieczny. – Poprawiam rozmierzwione włoski na czole, które i tak nie chcą się słuchać.
- Chyba tak – potwierdza, chociaż oczka nie mają takiej pewności.
Wracam do moich weekendowych nadgodzin. Patrzę w ekran i próbuję sobie przypomnieć co właściwie robię. Po paru chwilach pamięć wraca i zmuszam cyferki do posłuszeństwa. Przynajmniej na tyle, na ile to możliwe. Styczeń, linijka po linijce, staje się posłuszny i czytelny. Wiersze układają się obok siebie, kolumny zaczynają się dodawać. Sumy się zgadzają. Prawie wszystkie. Jedna się buntuje, przecząc prawom ekonomii.
Wygląda na to, że żaden rekin nie straszy już jasnowłosego gladiatora. Zza ściany słychać radosne krzątanie. Czasem coś stuknie, czasem ktoś się zaśmieje. Najważniejsze, że rekin siedzi spokojnie w piwnicy.
Po kwadransie orientuję się, że są w życiu poważniejsze problemy niż rekiny. Małe stopki znów szurają skarpetami w paski i stają na środku mojego pokoju.
- Wszystko jest nie tak. – Minka jest obrażona na świat. Splata ręce na brzuszku i znów ogląda paski na swoich skarpetkach.
- Co jest nie tak, Miśku Fiśku? – Pytam arcypoważnie, odrywając oczy od podsumowania.
- Smok przyleciał i wszystko popsuł. – Rozkłada ręce bezradnie i wpatruje się w me nie, szukając współczucia.
Na smoka rzeczywiście się nie przygotowaliśmy. Liczę w myślach za ile godzin wróci mama Małego Pirata.
- Wszystko? – Upewniam się patrząc w niezadowolone, niebieskie oczka. – Nie da się naprawić?
- Nie da się. – Oczka wodzą gdzieś po ścianie za mną. – Nie da się, bo wszystko popsuł.
Nie ma rady. Łapiemy się za rączki i idziemy. O rany, faktycznie wszystko popsuł. Resoraki zniknęły. Bohaterów zostało tylko dwóch, a co najgorsze – zniknął Szeryf. Koparka leży samotnie na boku. Piesek wrócił na kanapę, ale króli i „ryżafa” przepadły. Tylko tygrys siedzi dzielnie na środku dywanu.
- Tata, tygrysy nie boją się smoków – wyjaśnia Mały Ptyś, kiedy zaczynam coś podejrzewać.
- Może uda się ich jakoś odszukać?
Zgadza się na moją propozycję i ruszamy z wyprawą. Tym razem ja prowadzę. Mój mały pomocnik pełza za mną krok w krok i śmieje się co chwilę, zatykając buzię dłonią, żebym się nie zorientował.
Rakieta miała nieudane lądowanie za kanapą. Misja ratunkowa kończy się sukcesem. Resoraki zaparkowały w większości za biurkiem. Przypuszczam, że część zaginęła w pudełku z klockami, ale nie chce mi się wszystkiego wysypywać. Nie mogę im już pomóc. Bohaterowie są pod poduszką, ale nie ma wśród nich Szeryfa. Trochę mnie to smuci.
Sprawa królika i „ryżafy” jest dużo bardziej skomplikowana. Nie mogę ich nigdzie odnaleźć, ale mój wspólnik się tym nie przejmuje tylko chichocze coraz mocniej. Zakrywa całą twarz dłoniami, żebym nie zauważył, ale zdradza go trzęsący się brzuszek.
W końcu znajdują się w szufladzie ze skarpetkami. Ta misja też kończy się sukcesem. Mamusia będzie szczęśliwa, jak zobaczy co tam narobiły.
Ustawiamy linie obrony na nowo. Pod koparką odnajduje się Szeryf.
- Bo on wcale nie uciekł – tłumaczy mi ekspert od bohaterów. – Szeryf się ukrył, bo on też się nie boi smoków.
Ma rację, teraz sam sobie przypomniałem. Trzydzieści lat temu Szeryf też nie bał się smoków. Nie bał się nikogo.
Znów wszyscy są na swoich miejscach. Łącznie z tygrysem i całą masą klocków rozsypanych na środku dywanu. Przegapiłem tylko jeden fakt.
- Na smoka to nie wystarczy. – Niebieskie oczka znów trochę smutnieją i patrzą na mnie poważnie.
- I co my teraz zrobimy? – rozkładam ręce bezradnie, bo sam już nie wiem co robić.
Zupełnie niepotrzebnie się martwię. Mały Miś Ptyś dobrze wie, co trzeba zrobić w takiej sytuacji.
- Musimy zbudować wieżę.
- Dlaczego wieżę? – pytam, jakbym nigdy nie chodził do szkoły.
- No bo w wieżach są księżniczki. – Znów niecierpliwi się trochę, że nie rozumiem oczywistych rzeczy. – Smoki pilnują księżniczek, ale ich nie jedzą. Jak będziemy mieć swoją wieżę to nam też nic nie grozi.
Przecież to oczywiste. Teraz smutnieję ja. Powinienem wiedzieć takie rzeczy. Kiedyś wiedziałem. Dawno temu.
W moim pokoju dzwoni telefon. Domyślam się od kogo.
- No to budujemy wieżę. - Biorę się szybko do pracy. Układam cztery klocki w kwadrat, a potem następne cztery na nich. Szukam kolejnych, ale mój Wielki Konstruktor łapie się za głowę.
- Tata, tak się nie buduje wieży. Podawaj mi klocki.
Rozdziela na kawałki moją konstrukcję i zaczyna od nowa. Bierze kilka klocków i układa jakby podłogę. Wcale nie dba, żeby były równo. Na nich kładzie kolejne, prawie każdy w inną stronę. Ważne, żeby się trzymały.
- Tu będzie wejście dla Szeryfa – objaśnia przyczepiając dwa klocki, tak żeby wystawały z boku. – A tu będzie wejście dla pana z koparki. – Kolejny podeścik robi parę warstw wyżej. No tak, koparka jest spora. Dużo większa od Szeryfa. Wejście musi być wyżej. Nie ma wątpliwości, nic już nie wiem o budownictwie. Moja dusza płacze w środku. Ile miałem lat kiedy zapomniałem jak buduje się wieże?
Telefon znów dzwoni w moim pokoju.
- Słuchaj Ptysiu Misiu, dzwoni do mnie pewien łowca smoków. Muszę się go poradzić. Gdybyś potrzebował pomocy, wiesz jak mnie wezwać. Jak będę mógł, to przyjdę.
Przygląda mi się uważnie i niebieskie oczka znów trochę przygasają. Ale zgadza się. Łowcy smoków są bardzo ważni, sam mi to kiedyś tłumaczył. Ustalamy hasło i wychodzę.
Głos w telefonie jest pełen energii.
- Jak Ci idzie? Są postępy?
Przekonuję, że dobrze. Siebie lub jego. Trochę naciągam część o postępach.
- Przykro mi, że zabieram ci sobotę. W poniedziałek mam zebranie. Wyślij mi to na jutro, żebym miał czas przeczytać.
Obiecuję.
Siadam znów przed cyferkami i w myślach obliczam ile czasu muszę poświęcić na każdy miesiąc. Jednak niedzielny poranek to dość optymistyczna prognoza. Idę do kuchni po szklankę wody. W połowie pierwszego łyku z małego pokoiku słyszę wołanie.
- Pączek z malinami.
To nasze tajne hasło. Sytuacja jest poważna. Zatrzymuję się w połowie korytarza i cicho podsłuchuję. Może problem rozwiąże się sam? U mnie w firmie to często działa. Słychać kolejne pstryknięcia klocków. Mogę więc wrócić do swojej pracy.
Ale udaje mi się zrobić tylko jeden krok.
- Pączek z malinami.
Wielki Konstruktor nie zamierza pomagać zarządowi podjąć właściwą decyzję, dzięki półrocznemu raportowi dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Może jakoś się dogadamy?
Otwieram drzwi do jego pokoju. Siedzi nadąsany z dłoniami pod pachami.
- Ta wieża jest niedobra – oświadcza stanowczo. – Musimy zbudować inną.
Rozbiera ją szybko, klocek po klocku.
- Może spróbujesz zbudować ją sam? Ja potem przyjdę i ci pomogę.
- A teraz nie możesz? – niebieskie oczka patrzą znów poważnie i znów trochę smutno.
- Muszę coś zrobić dla łowcy smoków.
Myśli przez chwilę patrząc na swoje skarpetki.
- To idź – odpowiada w końcu. – Ale nie musisz. Ja nas obronię przed smokiem. - Siada po turecku i nie patrząc na mnie, zabiera się do budowy.
Choć ich nie widzę, to wiem, że są niebieskie i smutne.
Odwracam się i idę.
Ale tylko dwa kroki.
Przede mną raport półroczny. Chwała i sława. I zdjęcie w galerii zasłużonych. Na korkowej tablicy, koło ekspresu do kawy, w kuchni bez okna.
A za mną? Mały Ptyś o niebieskich oczkach. Rekiny i smoki. I Szeryf. I wieże, jakich nie widział jeszcze świat.
Odwracam się i wchodzę dziarsko do jego pokoju.
- Wiem co musimy zrobić.
Patrzy na mnie zdziwiony, bo skąd niby dorosły może to wiedzieć. Biorę pudełko z resztą klocków i rozsypuję na dywanie. Siadam naprzeciwko Wielkiego Budowniczego.
- Zbudujemy dwie wieże – oświadczam, jakbym znów miał dobry plan. I chyba tym razem mam, bo małą buźka zaczyna się uśmiechać.
- Super. Obronimy się przed dwoma smokami.
Łapię garść klocków i ruszam do pracy bo Mały Miś układa już trzecią warstwę. Coś czuję, że dowiem się dziś sporo o smokach.
Niebieskie oczka skrzą się od radości.
I jego, i moje też.