Do pracy dojechałem na ósmą i po rozłożeniu całego majdanu kabli, zasilaczy i elementów projektu, który próbowałem popchać nieco do przodu w domu, siadłem z kawą. Za chwilę powinien pojawić się kandydat na pracownika, potencjalny programista. W CV doświadczenie przedstawiał niewielkie, ale jak wiadomo rynek pracy jest w tym zakresie wygłodzony i nie ma co przesadzać z wymaganiami.
Usłyszałem szelest zza ściany, a jako że w obrębie firmy nasza pracownia jest na poddaszu i ma mocno wyciszone drzwi, do których progu prowadzą dodatkowe dwa stopnie, to nie każdy zgaduje, że musi zapukać w klamkę na wysokości czoła, aby słychać go było po drugiej stronie. Zwyczajnie wycisnęliśmy maksimum miejsca z posiadanego lokalu i nie ma marmurów i recepcji jak w korpo. Umówiłem się z paniami sekretarkami, że zaprowadzą go do mojej dziupli, jak przyjdzie. Pewnie idzie – pomyślałem, wstałem więc szybko i otwarłem drzwi. Faktycznie tam był. Oglądał nasz podręczny magazynek kabli i złączek umieszczony po lewej od drzwi, na antresoli. Zamaszyście wskazałem krzesło kolegi przychodzącego na dziewiątą, mówiąc:
- zapraszam do środka. Proszę siadać tutaj.
Spojrzałem na petenta. Mizernej postury, w przydługawych rękawach bardzo rozciągniętego szarego swetra i bladej cerze niezbyt przypominał kandydata na programistę. Żeby chociaż miał brodę… Właściwie to nikogo mi nie przypominał. Choć może jednak była taka wirtualna postać, muzyk, wokalista. Też takie ręce do kolan.
Wszedł i siadł, zgarbiony, na wskazanym przeze mnie krześle, oddalonym o jakieś dwa metry. Zebrałem myśli i zacząłem pospolicie:
- No to w jakim języku Pan programuje najlepiej i czy miał Pan już do czynienia z projektami embedded?
- Miedź. Daj pan miedź…
No tak, ależ ja byłem głupi. Pomyliłem się zasadniczo – przecież to żul jakiś, a nie programista. Szlag nagły, a ja go tu na pokoje zapraszam, żeby się lepiej rozejrzał co na włamie można ukraść.
- Nie mamy miedzi, ani złomu. Mogę dać panu dwa złote – wydusiłem w końcu gniewnie.
- Nie chcę. Miedzi daj, trochę daj bardzo proszę. Masz, kable masz.
- Trochę to znaczy ile?
- Gram wystarczy
- Tu i teraz gram miedzi, takiego kabla?
- Tak, kabla, tu i teraz daj.
Po chwili namysłu przesunąłem w jego stronę woreczek z grotami do lutownicy transformatorowej. Są w końcu miedziane. Wziął, otwarł, zapakował wszystkie do ust (Boże, jakie on miał szerokie usta…) i zaczął je dosłownie żuć. Siedziałem skamieniały, a on po chwili wyraźnie się ożywił. Rozglądnął się, podniósł głowę i zobaczyłem jego ogromne, całkowicie czarne oczy. Tego dziwnego uczucia, które mnie zalało nie nazwałbym strachem, ale poczułem coś w rodzaju poważnych wątpliwości, czy ja to spotkanie przeżyję.
Zacząłem ostrożnie:
- Wiesz, miałem mieć spotkanie z kandydatem do pracy, programowania.
- Uciekł. Nie sądzę, żeby wrócił, bo wy wszyscy jak uciekacie, to już nie wracacie. Ty nie uciekłeś. W czym tu programujecie?
- W sensie języka? W C ++, coś tam w C Sharp. Mówi ci to coś?
- Mówi - wykrzywił się - Pokaż kod, kawałek kodu.
Zawahałem się – w końcu kod naszych programów to tajemnica firmy.
- Dobra, mogę ci pokazać to, nad czym pracuję teraz – ładowarka do samochodów. Chwila, pospinam.
- Bluetooth włącz.
- Skąd ty się na tym znasz, przecież widzę, że nie jesteś człowiekiem. Nawet trzydzieści lat w korpo tak nie zmienia.
- Przeczytałem internet. Nie cały oczywiście, ale to co mnie interesowało.
- W sensie gdzie go przeczytałeś? To są jeszcze jakieś kafejki internetowe na mieście? Wpuścili cię?
- Najpierw przeczytałem księgarnię, ale nie całą, bo mnie wyproszono. A resztę z Wi-Fi, jak tylko zrozumiałem, jak działa. Dobra, widzę twój bluetooth.
- Po co ci była ta miedź? Żywisz się tym?
- Domyślny jesteś.
- A dlaczego akurat przyszedłeś tu, po schodach do mnie?
- Jednak niedomyślny. Bo wyczułem miedź. To programuję?
Z wahaniem ustąpiłem mu miejsca. Miał półtora metra wzrostu. Podrapał się po plecach. Siedmioma palcami bez przeciwstawnego kciuka. Wyglądało to jednocześnie strasznie i śmiesznie, trochę jak w pałacu strachu w obwoźnym wesołym miasteczku.
Sweter miał markowy i całkowicie ziemski, co rzucało się w oczy, bo nosił go na lewą stronę.
- skąd masz sweter?
- ukradłem. To znaczy wtedy, kiedy go kradłem, to nie wiedziałem jeszcze, że go kradłem, bo Wi-Fi znalazłem później, żeby się tego między innymi dowiedzieć. Ale teraz wiem i jest mi przykro. O, tu się pomyliłeś, złe użycie wskaźnika, poprawiam.
Skompilowałem. Zadziałało.
- No dobra – zapytałem, jak się nazywasz i skąd tu się wziąłeś? Długo tu jesteś?
- Nie mam imienia w waszym języku, bo my w ogóle nie mamy imion i porozumiewamy się nieakustycznie, ale tu nazywają mnie póki co najczęściej Jezus, ale nie nawiązują kontaktu i uciekają. Niekiedy też inaczej określają, ale to słowa są wulgarne, wiem to ze słownika przekleństw i wulgaryzmów PWN. Jestem dwa wasze tygodnie i raczej się ukrywam. Jak dobrze wszystko zrobiłem w moim programie to dziś wracam. A zostałem skazany na śmierć przez przewektorowanie w losowe miejsce lokalnego wszechświata.
- To może będę mówił „Hesus”, bo Jezus kojarzy się tu jednoznacznie z inną osobą. Zginąłbyś w próżni?
- Oczywiście – Hesus porządkował mój kod w jakimś oszalałym tempie.
- I trafiłeś akurat tutaj, a nie w próżnię?
- Bo szczęściu trzeba dopomóc – to ja pisałem firmware systemu teleportacji, który używamy do przemieszczania się i ukryłem backdoor w procedurze kary śmierci. Nie wyszło idealnie, bo nieco pod ziemią wylądowałem, ale ręce mi wystawały, wygrzebałem się. Już wtedy od miejscowych dowiedziałem się, jak się nazywam tutaj. I oczywiście uciekli.
- No to musiałeś nieźle coś spieprzyć, tam u was, jak cię na śmierć skazali?
- Jak to i u was w filmch - przez kobietę. Troszkę pomieszałem w kodzie teleportacji, żeby jej zaimponować i znaleźć się tam, gdzie trzeba wtedy, kiedy trzeba, a wyszedł pospolity armageddon. Nie wracajmy do tego. To co jeszcze ta ładowarka ma robić?
Zacząłem mu opowiadać o założeniach i pokazywać szkice interfejsu, a Hesus programował. Wrzucał od razu wielkie kawały kodu przez bluetooth, bowiem stał się klawiaturą mojego komputera. To były czary, wszystko działało.
- Ja się doczytam potem po tobie? - wolałem się upewnić.
- Dobrze, już komentuję kod.
Ekran zalała zieleń komentarzy.
- Po co wam siedem palców i takie szpony?
- Ewolucja, jak i u was. U nas rozwiązaliśmy właściwie wszystkie problemy społeczne, ale pozostał problem podrapania się pod łopatką. I zadziałaliśmy genetycznie, poprawiając naszą budowę tak, żeby i ten kłopot zniknął. Patrz, jak ślicznie działa.
Podrapał się naraz pod obydwoma łopatkami rękami na krzyż. Urocze. Po czym zaczął się trząść.
- Coś nie tak? - zapytałem
- Mój czas mija, już mam sygnał że za chwilę mnie przewektoruje z powrotem.
- w snopie światła przez sufit?
- nie, zniknę po prostu, za dziesięć sekund.
Pomyślałem sobie, jak ja bym chciał mieć takiego pracownika. Ale skoro to już koniec, to chyba trzeba zadać jedno, najważniejsze pytanie:
- Hesus, przekaż nam coś, co będzie miało największy twoim zdaniem wpływ na ludzkość. W końcu wasza cywilizacja jest niesamowicie bardziej rozwinięta niż nasza.
Popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi czarnymi oczyma i powiedział:
- programowanie obiektowe ssie.
I zniknął.
[W]Hesus
1https://www.barnesandnoble.com/s/pirowski
"Alkohol nie rozwiąże wszystkich Twoich problemów. Z drugiej strony - mleko też ich nie rozwiąże..." - T. M. Pirowski
"Alkohol nie rozwiąże wszystkich Twoich problemów. Z drugiej strony - mleko też ich nie rozwiąże..." - T. M. Pirowski