Pisząc to opowiadanie inspirowałem się, co prawda, dość odlegle: Zbrodnią i karą, Salą samobójców, Black Swan, a nawet Harrym Potterem.
Posiłkowałem się także Waszymi uwagami, żeby postacie nie były przerysowane i jednoznaczne, choć na pierwszy rzut oka mogą się takie wydać, ale mam nadzieję, że tylko na pierwszy.
opowiadanie zawiera nieliczne wulgaryzmy
********************************
Niektórzy ludzie, choć za każdym razem inni, wciąż powtarzają się w naszym życiu. Tak jak błędy.
Prawa ręka zwisała mu bezwładnie wzdłuż ciała. Chudy jak przecinek, wysoki mężczyzna o jasnoniebieskich oczach i blond włosach zwrócił się do jednej z dziewcząt:
- Ewelyn spróbujesz wykonać cabriole, z jednym uderzeniem oczywiście. Nie musi od razu wyjść, ale postaraj się.
- Mogę z dwoma, to nie będzie problem, jestem w tym dobra - stwierdziła poprawiając opadające na twarz blond loki.
Oczy wszystkich dziewcząt zwróciły się teraz w kierunku Ewelyn. Mina dwudziestoośmioletniego baletmistrza wyrażała jednocześnie gniew i zdziwienie, lecz Ewelyn zdawała się tego nie dostrzegać. Wyskoczywszy z jednej nogi, zawirowała w powietrzu, uderzając łydką dwa razy. Wylądowała lekko zachwiawszy się.
- Ha! - Zadowolona, klasnęła w ręce.
- Nie posłuchałaś polecenia, przyjdź na jutrzejsze zajęcia.
- Przecież zrobiłam jeszcze lepiej niż pan kazał.
- Wyjdź proszę, dekoncentrujesz inne dziewczęta.
Ewelyn westchnęła i opuściła salę, już miała ruszyć korytarzem, gdy usłyszała baletmistrza zwracającego się do Joan:
- Spróbujesz zademonstrować pozostałym cabriole?
- Tak, proszę pana.
Ewelyn cofnęła się i nieznacznie uchyliła drzwi, spojrzała na Joan, jej twarz zdawała się promienieć ze szczęścia. Dziewczyna wyskoczyła do góry i okręciwszy się, uderzyła łydką o łydkę, nieco tracąc równowagę, w ostatniej chwili skorygowała błąd.
- Hm... musisz jeszcze dużo pracować, później unoś drugą nogę, dziewczęta, ćwiczymy – stwierdził Du Pek. Oczywiście to nie było jego prawdziwe nazwisko, ale Ewelyn uważała go za właśnie kogoś takiego. Dziewczyna wyszła przed szkołę, usiadłszy na murku, zaczęła bezmyślnie majdać nogami. Po chwili usłyszała kroki. To jedna z dziewcząt, Elsa, przystanęła obok.
- Nie posłuchałaś baletmistrza. Jakby tego było mało, pyskowałaś mu – stwierdziła z żalem.
- Bo jest kiepski, gdybym chciała, mogłabym mu spokojnie dorównać.
- Jeszcze życie nauczy cię pokory.
- Jak do tej pory nie nauczyło, to już nie nauczy – z beztroskim uśmiechem stwierdziła Ewelyn.
- Przez twoją arogancję nigdzie nie zajdziesz, choć jesteś zdolna. Ludzie odwrócą się od ciebie.
- Już się odwrócili, he he – odparła wyraźnie czymś ubawiona.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie wiem, może cała ta ludzka obłuda, sztuczność.
- Po co ty właściwie chodzisz na balet, jak nie zmierzasz się niczego nauczyć?
- Bo mi się nudzi. Muszę coś robić.
- Jesteś okropna z tą twoją pozą – odparła Elsa, odwróciwszy się na pięcie.
Ewelyn podciągnęła nogi, po czym rozłożyła się na murku. Ziewnęła. Łagodny wietrzyk przyjemnie muskał jej twarz.
„Gdzie tu sens, a gdzie logika, one harują, a ja odpoczywam za karę” - Pomyślała. Jej powieki nagle stały się ciężkie. Dziewczynę ogarnęła senność. W pewnym momencie obudził ją dźwięk czyichś kroków. Mruknęła z niezadowolenia, chętnie zdrzemnęłaby się dłużej. Na ułamek sekundy cień przesłonił światło. Może jak będę udawać, że śpię, to nikt nie będzie mi prawił morałów? - Po chwili jednak Ewelyn znudziło bezmyślne leżenie. Kto właściwie ją minął? Otworzyła oczy. Na szkolnym podwórku w oddali kilkunastu metrów dostrzegła Joan. Dziewczyna stała, opierając się o rozłożystą, kwitnąca jabłoń. Drzewo wdzięcznie prezentowało się na tyłach szkolnego podwórka. Joan uroniła kilka łez, będąc tak bardzo czymś zaaferowaną, że nawet nie zauważyła przyglądającej się jej Ewelyn. Po chwili Joan i wzbiła się w powietrze, podwójno - uderzeniowe cabriole nie wyszło jej, wylądowała, przewracając się.
Ewelyn niewiele myśląc, wstała z murka i podeszła do zaskoczonej Joan, ta dostrzegła ją dopiero teraz.
- Nie spinaj się tak, za dużo w tym patosu. Myślę, że Du Pek oprócz tego, że mało co umie, to jeszcze kiepsko naucza. Pod moim okiem ci to wyjdzie – stwierdziła ochoczo, a jej niebieskie tęczówki zabłyszczały. Mogę ci zademonstrować nawet dwu i pół -uderzeniowe, czasem mi wychodzi. Wszystkiego cię nauczę - dodała z dumą.
- Pozwól, że sama zdecyduję pod czyim okiem będę trenować – sucho odparła Joan.
- Pamiętaj, mniej patosu i dziwnych ruchów, po prostu wcześniej przejdź do unoszenia drugiej nogi.
Joan spojrzała krzywo, po czym bez słowa skierowała się do budynku, zostawiając Ewelyn samą.
- Miło, że mi dziękujesz, proszę bardzo – powiedziała, a w zasadzie, krzyknęła za tamtą.
„Nie liczy się to, co robię i mówię, do puki się nie ugnę.” - Pomyślała z żalem.
W tym momencie ktoś tryknął ją w ramię.
- Jesteś nienormalna, napyskowałaś Rotardowi! Wstyd mi, że mam tę przykrość dzielić z tobą pokój.
- Jezu, Lenka... Joan cię nasłała? Czy wy wszystkie dostałyście jakiegoś pierdolca na punkcie tego wątpliwego „cudu”, może jeszcze mu się oświadczycie i od razu konkurs na żonę zorganizujecie?
- To nasz mistrz. Jeśli nie masz szacunku do nikogo i niczego, to chociaż stul dziób. I nie dziw się, jak przymknę oko, gdy ci wysmarują facjatę pastą. Albo czym innym.
- Przepraszam, ale nie dosłyszałam, co powiedziałaś?
- To co słyszałaś.
- Jeśli któraś by tylko spróbowała, to gorzko pożałuje, przekaż im. A teraz spierdalaj słoneczko.
Lenka, dotknięta do żywego, zamilkła, po czym obróciła się na pięcie.
/dziesięć miesięcy później/
Promienie słońca wpadały przez okno. Ewelyn ziewnęła. Po chwili tknięta nagłym przeczuciem zbliżyła dłoń do twarzy. Odetchnęła – mocne paniusie tylko w gębie. Czemu z powodu jednej jedynej groźby, każdego ranka musi budzić się spocona i gorączkowo macać po twarzy? To już jakaś obsesja, wiedźmy rzuciły na nią klątwę. Rozejrzała się. Lenki dawno nie było. Pewnie poleciała na zajęcia doskonalące. Całe szczęście, że tylko dla chętnych. Du Pek podnieca się, że dziunie przychodzą do niego na siódmą rano.
8:25?! Oj, trzeba zadek w troki wziąć. Za pięć minut śniadanie. Zaspana Ewelyn sięgnęła po mundurek do szafy. Po chwili poczuła woń odchodów, uświadamiając sobie, że jej szkolne ubranie jest w nich ubrudzone. Co, kurwa, która to?! - Jęknęła.
Tak jak stała - w piżamie, pobiegła do jadalni. Natychmiast podeszła do przerażonej Lenki i nakryła jej głowę śmierdzącym mundurkiem. Tamta próbowała się szarpać, ale Ewelyn była silniejsza.
- Ty żmijo! - wrzasnęła.
- Co tu się dzieje?! -Spytał wstrząśnięty Du Pek. - Zostaw ją.
Lenka upadła na podłogę i puściła pawia. Wielce żałosny widok.
- Grozi nam, jest niebezpieczna, prześladuje inne dziewczyny, bałyśmy się o tym powiedzieć - podchodząc, nagle stwierdziła Joan.
- Co?! - Ewelyn niemal odebrało mowę. - Wysmarowały mój mundurek, widzi pan? Ja nikogo nie prześladuję, one kłamią!
- Z całym szacunkiem Ewelyn, ale jeśli mam komuś wierzyć, to będzie to Joan. Ty nie dajesz przykładu, żeby ci wierzyć.
- W porządku – odparła beznamiętnie.
- Jesteś niegodna tej szkoły. Idź i doprowadź się do ładu, bo aż żałość bierze – stwierdził, spojrzawszy na nią.
Ale kasa jaką daje ci mój stary jest nad wyraz godna.
- Du Pek – szepnęła.
- Mówiłaś coś?
- Nie.
*
Pani Lora Cloud nerwowo przechadzała się po klasie. Nauczycielka co chwilę poprawiała swój misternie upięty kok.
- Już? Napisałaś wypracowanie? - spytała po chwili.
- Tak – odparła Ewelyn.
- Oddaj kartkę, zobaczymy... Nie rozumiem, co się z tobą dzieje? – nagle wymsknęło się starszej kobiecie.
- Nie godzę się na panujący system, nienawidzę hierarchii, nie będę, jak jakiś szczur, pięła się w tym chorym wyścigu.
- Każdy przechodził to, co ty i jakoś wytrzymywał.
- Ja jestem inna – stwierdziła beznamiętnie.
- Za tą maską kryje się wrażliwa dziewczyna.
Ewelyn spojrzała krzywo na Cloud.
-Widzi pani, świat składa się z rzeszy ignorantów, a ja jestem jedyna wrażliwa – odparła ironicznie.
Nauczycielka westchnęła.
- Nie należy mi się koza. Nie terroryzuję dziewczyn, to bzdura.
- Wierzę ci, ale...
- Przecież po co miałabym... a, czyli pani mi wierzy?
- Rozumiem, że jest ci ciężko.
- Nie jest mi ciężko, ale przytuli mnie pani?
- Chyba się zagalopowałaś. Nie jestem twoją koleżanką.
- Przepraszam, to był żart, ale nie na miejscu.
- Następnym razem przyślę pana Rotarda, niech tu siedzi z tobą.
- Eh... Dziewczyny za nim zdychają. Wzdychają – przejęzyczenie.
- Był kiedyś świetny, ale ten wypadek wszystko mu odebrał. Może bywa trochę zgorzkniały, ale to wspaniały nauczyciel, zapewniam cię.
- Pani też?! No nie...
- Nie znasz ludzi, nie oceniaj ich pochopnie.
- Ja po prostu nie trawię pana Rotarda. Dziewczyny go tak wielbią, to ja go nie wielbię, żeby była równowaga w przyrodzie.
- Mówisz o nauczycielu.
- Przepraszam.
- Twoje wypracowanie jest napisane niedbale. Tu masz wyłuszczone błędy, przejrzyj. Zaraz wrócę. Chyba nie muszę zamykać klasy, prawda?
- Prawda.
Ewelyn powiodła wzrokiem za nauczycielką. Ziewnęła. Po chwili z dołu rozległa się muzyka.
Jejku, przecież dzisiaj dzień konkursowy! To dlatego mi taki numer wycięły. O matko, czy one myślały, że chciałam startować?! Jeszcze czego! Te ich durne konkursy... Ale popatrzeć jak lalki się pocą, to chętnie. Cholera, obiecałam pani Cloud siedzieć na dupie. A... zostawię jej kartkę.
Przepraszam, że nie dotrzymałam słowa, poszłam popatrzeć na koleżanki. Żadnego narkotyzowania, żadnego alkoholu. Co złego to nie ja, he he.

Ewelyn delikatnie złapała za klamkę, z nosem w drzwiach zlustrowała korytarz. Pusty. To dobrze. Czmychnęła na dół.
Zaczaiła się na tyłach widowni. Miała farta, ponieważ swój program akurat wykonywała Joan. W tej chwili kontynuowała ciąg obrotów na palcach czyli chaines. Ewelyn przyglądała się z rozkoszą. Dobra jest. Joan wyglądała na rozluźnioną. Posłuchała moich rad, wreszcie. Po chwili wykonała batterie, czyli uderzenie jednej nogi o drugą w powietrzu. Też nienagannie i bez stresu. W końcu przeszła do cody – popisowej, finalnej, części występu.
Nieźle, nieźle... - uznała Ewelyn. Po chwili jednak zauważyła, że Joan szykuje się do cabriole. Wcześniej uniosła nogę. Tak. Tak! I kto jest debeściak trener?! Wykonała podwójne cabriole, bez nawet najmniejszego zachwiana. Świetnie!
Du Pek oraz jego znajoma - Du Pka, pewnie narobili w porty z żalu.
Joan skończywszy występ, ukłoniła się. Rotard wziął mikrofon i z całym swoim majestatem przemówił: Wykonałaś element, który nie był przewidziany w programie. Realizujemy go dopiero od klasy trzeciej. Dyskwalifikacja.
Mina Joan mówiła sama za siebie – dziewczyna z trudem powstrzymywała się od płaczu – przepraszam, źle zrozumiałam regulamin, to już się nie powtórzy. Ewelyn zdębiała. Kurwa, przecież to program dowolny! Co on pierdoli?! Ale ciul. Jakim prawem wypadek uprawnia go do bycia takim chujem?! Ona musi się czuć okropnie, tyle się napracowała, i to po kryjomu, trenowała niemal cały rok. I co, Joan, jesteś zadowolona ze swojego „mistrza”? Może mnie wreszcie stąd wypieprzą? Może takiego wyskoku już żadna kasa od starego nie ugłaska? He, he.
Niewiele myśląc Ewelyn wybiegła z widowni wprost na parkiet.
- Dobrze to wykonała, sama jej powiedziałam jak ma poprawić, unosiła nogę wcześniej a nie później, jak pan jej kiedyś sugerował.
Joan z wyrazem głębokiego niesmaku, a po chwili i gniewu, spojrzała na Ewelyn.
- Pan Rotard powinien cię pochwalić – dodała Ewelyn.
- Wynoś się stąd, wariatko, zepsułaś mi występ! – syknęła Joan.
- Ja? Mnie nazywasz wariatką?! A on to co?! Chyba mu się pomylił program dowolny z niedowolnym! - wykrzyczała rozżalona.
Du Pek zaniemówił, utkwiwszy zbaraniały wzrok w Ewelyn, cały aż trząsł się z nerwów. Ba, wyglądał wręcz, jakby zaraz miał się rozpłakać. Niecodzienny widok.
Po chwili Ewelyn poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Dotyk był szorstki. Odwróciła się. To pani Cloud.
- Zawiodłam się na tobie – nauczycielka stwierdziła lodowatym głosem.
- Ale...
- Milcz! - rzekła podniesionym tonem, który Ewelyn wydał się obcy, a wręcz skrajnie przerażający.
- Zadzwonicie do taty? Zabierze mnie stąd?
- Tata już dzwonił przed chwilą, kazał przekazać, że do ferii masz mieć jakieś postępy, inaczej uzna, że także i wtedy powinnaś trenować.
- Co?! Jest pani taka jak oni! – Z goryczą stwierdziła Ewelyn, utkwiwszy wzrok w mankiecie niedopranego mundurku.
- Wszystko ma swoje granice – szorstko odparła nauczycielka. Jest zbrodnia, będzie i kara - dodała po chwili. Te słowa wydały się Ewelyn zupełnie od czapy. Czyżby starsza pani przed chwilą czytała Dostojewskiego? Co z tego, że Raskolnikow kogoś tam zaciupał siekierą? Miał ważny powód. Przecież lichwiarka odzierała ludzi z godności i z marzeń. Czyżby ona Ewelyn była Raskolnikowem, który zadźgał Lichwiarkę, a raczej Lichwiarza? Może jednak na próżno doszukiwać się tutaj analogii, przecież nikt nie zginął, tak czy tak. Co prawda oczy Du Pka były smutne, Ewelyn zdawało się nawet, że dostrzega w nich łzy, ale przecież mogło się jej coś przywidzieć. To dziwne, ponieważ odkąd pamięta, facet słynął z kamiennej twarzy. I Joan też upokorzyła, niechcący, przypadkiem, z tą całą swoją chęcią pomocy. Jest Raskolnikowem, tylko, że Raskolnikowi bieda odebrała rozum i uczyniła go potwornym, on przecież oszalał. Bieda... Czy tylko taki jej rodzaj istnieje na tym świecie? Ludzie są ignorantami. Żadne pieniądze nie zastąpią bycia kochanym i potrzebnym drugiemu człowiekowi. Nie, jej nie grozi obłęd, ona- Ewelyn tylko wymierzała sprawiedliwość, a poza tym, jest bogata. Ubóstwo, a więc i obłęd jej nie grożą, bajecznie bogata w kasę ojca i najchętniej życzyłaby mu bankructwa – nie mógłby już więcej opłacać tego przeklętego grajdołka. A tak, no cóż... Dzięki wspaniałomyślności starego nie tak dawno wybudowano nową salę do ćwiczeń. Jeszcze jedno pieprzone pomieszczenie tortur; gdyby tak przebrać Du Pka w skórę i dać mu pejcz, dobrze komponowałby się z tym „pokojem masochistycznej radości” co poniektórych panienek.
*
Ewelyn nie mogła zasnąć, natomiast Lenka, bohaterka oraz idolka dziewczyn w walce przeciwko wrogowi publicznemu numer jeden, chrapała jak najęta. Była powszechnie czczoną męczennicą, a to dlatego, że tak dzielnie zniosła przyduszenie posranym ( przez siebie) mundurkiem no i oczywiście codziennie wytrzymywała obecność Ewelyn. Rewelacja, oprócz wydalania na czyjś mundurek, to jest główny cel życiowy - przypodobać się zgrai jakichś kłamliwych i fałszywych idiotek. Ewelyn zamyśliła się. Hm... Może nie powinnam aż tak ostro oceniać współlokatorki, pewnie tamte wywierały na Lenkę presję. Ewelyn miała wrażenie, że się dusi. Ostrożnie wstała z łóżka. Byleby tylko śpiąca królewna się nie obudziła, ale gdzie tam, współlokatorka spała niczym zarżnięta. W przeciwieństwie do Ewelyn nigdy nie miała kłopotów z zasypianiem. Dziewczyna wymknęła się do toalety. Otworzyła okno, rześkie, zimowe powietrze jak na złość niewiele pomogło. Astmy jakiejś nagle dostałem, czy co? Zerknęła na podwórze. Lampy oświetlały chodnik. Cisza. Ani żywej duszy.
Fajnie było by stąd zwiać. Tylko dokąd? Do starego? Oj, nie. Może trzeba znaleźć jakąś robotę? - przeszło jej przez myśl. Ta... szesnastolatka robotę. - Ciekawe jaką? - Uśmiechnęła się gorzko. To już lepiej zwiać do starego. Czy na pewno? Ojciec dzwonił do niej codziennie i do znudzenia powtarzał, że jest wyjątkowa, tylko nie wierzy w siebie, że on to wszystko dla niej, że taki talent nie może się zmarnować. Zmarnować... Raz nawet, w nerwach wymsknęło mu się, że mama, gdy była z Ewelyn w ciąży stwierdziła, że córka na pewno odziedziczy po niej zdolności.
Kiedyś wyjdę z tego więzienia i zabiję starego. Eh, marna motywacja do życia, ale tak czy tak, zawsze jakaś.
Po chwili Ewelyn o czymś sobie przypomniała, dziewczyna gorzko uśmiechnęła się do swojego odbicia w szybie okiennej. Sprawiało wrażenie nad wyraz mrocznego i obłąkańczego.
Jak to jest być szczęściarą? Jak to jest, kiedy inne bachory bawią się grzechotką, a ty razem z nimi i nie musisz się wykazywać, żeby sprostać aspiracjom. Nie chwalą cię w kółko i nie zapewniają, że osiągniesz wielkie rzeczy i że masz nieprzeciętne zdolności, a inni to przy tobie niedołęgi. Jak to jest, gdy pozwalają ci normalnie żyć, oddychać, rozwijać i z nikim nie porównują, oczywiście na twoją korzyść... Jak to jest mieć ludzi, którzy cię naprawdę kochają, a nie popisują się tobą, żywiąc Wielkie Nadzieje? W tym momencie usłyszała odgłos kroków na korytarzu. Był coraz głośniejszy. Ktoś szedł do łazienki. Dziewczyna schowała się w kabinie.
- Zniszczyłaś mi występ. Wiem, że tu jesteś. Widziałam, jak wymknęłaś się z pokoju.
Ewelyn wyszła z kryjówki.
-To nie miało tak być, chciałam utrzeć nosa temu palantowi, on cię przecież ranił!
- Skąd wiesz, że mnie ranił?
- No, widziałam.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że ubliżając komuś, kogo cenię ubliżasz i mnie?
- Jak ty możesz go cenić?
- Chciałabyś, żebym to ciebie ceniła, co? - Joan nagle spytała ze zjadliwym uśmieszkiem.
- Chciałabym.
Joan roześmiała się. - Skąd ty się wzięłaś? Z choinki?
- Nie cierpisz mnie, a ja się starałam, okłamałaś Rotarda, że was prześladuję.
-To ma być szantaż emocjonalny dziecka z przedszkola? W pewnym sensie nas prześladujesz.
- Nie cierpisz mnie, bo to dzięki mnie wyszło ci cabriole. Nie możesz tego znieść, i że musiałaś na nie pracować więcej niż ja.
- Nie mogę znieść, że taka rozpieszczona ignorantka jak ty zatruwa naszą szkołę.
- Dlaczego mnie tak nie cierpisz? Chciałam pomóc, życząc ci jak najlepiej.
- Może to jednak sobie chciałaś pomóc i to cudzym kosztem?
- Jakbym chciała sobie pomóc, to podrzuciłabym tobie świnie, jak ty mnie, ale wiesz, że nie jestem do tego zdolna. Tytuł mistrzyni autopomocy, powinien przypaść właśnie tobie, Joan.
- Rozumiem, że ty nigdy nie musiałaś sobie pomagać. Zawsze miałaś wszystko pod nos podstawione. Dlatego z wielkiej szlachetności serca, i z nudów, zaczęłaś pomagać innym.
- Miałam za łatwo w życiu twoim zdaniem. Dlatego mnie tak nienawidzisz. Ciężkie życie nie oznacza, że musisz uciekać się do kłamstw i przekrętów. Teraz to ty manipulujesz pojęciami.
- No, jak żyje się w pięknym domku z mamusią i tatusiem, którzy świata poza cudowną córusią nie widzą i dupcie podcierają ciągle, to pewnie nie.
- To zabij mnie, może wreszcie doznasz ulgi - żachnęła się Ewelyn.
- Nie muszę, a nawet nie chcę, z każdym dniem będziesz umierała po trochu, a ja będę na to patrzeć.
- Jesteś suką.- Ewelyn nagle podeszła do Joan i schwyciła ją za szyję, po czym zatkała jej usta dłonią. Tamta zaczęła się szarpać.
Boże, co ja wyprawiam?! - Nagle dotarło do niej. Puściła Joan, ta, oparłszy się o ścianę złapała się za szyję, kaszląc.
- No schrzaniaj, prosto do Rotarda i mu się poskarż.
- Chciałabyś wylecieć, co? A to nie ma tak łatwo, w życiu trzeba się pomęczyć – powiedziała Joan. - Miło będzie popatrzeć na upadek ignorantki – stwierdziła, obróciwszy się na pięcie.
- To musi być przykre nie posiadać innego równie ekscytującego zajęcia! - Ewelyn krzyknęła za jej plecami.
Duszno, kurwa, i duszno bez przerwy... Otworzyła okno na oścież. Po chwili stanęła w nim, desperacko próbując zaczerpnąć powietrza. A może gdyby wiatr wirował mi we włosach, a nawet czułabym go na całym ciele, byłoby nieco lepiej, lżej? Bez tego przygniatającego ciężaru... Cały balast zostanie tutaj, w tych cholernych murach, już nigdy go ze sobą nie wezmę. Rażona niczym piorunem, Ewelyn poczuła nagły strach, lecz po chwili zaczęła wyobrażać sobie wyrastające z ramion skrzydła. Stały się prawdziwe.
***
- Tato... - powiedziała, otworzywszy oczy.
- Tak Amelio yyy... Ewelino?
- Chociaż raz mógłbyś nie mylić mamy ze mną?! Chociaż raz, kurwa!
- Uspokój się. Przepraszam. Jesteś do niej bardzo podobna, przecież wiesz, że była świetną ba... Wspaniałą kobietą.
- Ja nie jestem wspaniała.
- Co ty gadasz? Jesteś.
- Nie, nie chcę być!
- Uspokój się.
- Wszystko mnie boli, ale najbardziej chyba serce, rozumiesz tato?
- Masz złamaną rękę i nogę. I znacznie więcej szczęścia niż rozumu, dziecko, coś ty sobie najlepszego zrobiła... Mogłaś zostać kaleką, dociera to do ciebie?!
- Przytul mnie tato.
- Może nie teraz, masz... urazy.
- Nie ważne, przytul.
- Proszę, przestań już grymasić. Lepiej podziękuj panu Rotardowi, miał tę samą grupę krwi co ty: 0 rh- Gdyby nie jego natychmiastowa pomoc, wykrwawiłabyś się na śmierć.
- Podziękuję mu. I przeproszę. – powiedziała ze smutkiem.
- I jeszcze jedno, w tej sytuacji musimy obrać inną drogę dla ciebie. Przecież winnaś uwzględnić swoje szanse. Medycyna? Jesteś bardzo bystra.
- Nie jestem. I już nie chcę być.