Cześć! Niedawno mój kuzyn (i zarazem najlepszy przyjaciel) brał ślub. W dzieciństwie razem pisaliśmy śmieszne powieści (niedokończone, oczywiście), które zapadły w pamięć i do teraz są wspominane przez członków rodziny. W ramach prezentu ślubnego chciałem mu jedną z nich reaktywować i pięknie wydać. Nie wyrobiłem się, ale i tak zamierzam to dokończyć. Niemniej, chciałbym aby ta książka nie tylko stała na półce, ale też żeby dało się ją od biedy przeczytać. Stąd odkurzyłem to wspaniałe forum i postanowiłem, że wrzucę kilka fragmentów, abyście mogli mi wskazać co robię źle i na co zwracać uwagę przy przeredagowywaniu. Oto pierwszy z nich:
Profesor biegł, nogi niosły go niczym skrzydła przez Skyropulę. Czuł się fantastycznie, jednak po chwili, gdy niebo zaczęły spowijać czarne chmury poczuł, że coś jest nie tak. Poczuł sie lekki, przedziwnie lekki. “Czy ja śnię?” Jego podświadomość odrzuciła tę możliwość.
Nagle usłyszał głos. „Źle zrobiliście… Źle zrobiliście!” Tuż za nim pojawiła się twarz. Zniekształcona twarz żebraczki, którą spotkał tego wieczoru. „Źle zrobiliście” wykrzyczała, obnażając swoje rekinie zęby i otwierając paszcze, jakby chciała go połknąć. Biegł co sił w nogach, przebierał nogami niczym śruba w motorówce, ale nie mógł się oddalić. Pasy na jezdni wlekły się ślamazarnie, a drzewka przy drodze praktycznie wcale się nie poruszały. Głos „Źle zrobiliście, źle zrobiliście!” rozbrzmiewał coraz głośniej. „Nie, to nie może być prawda! Nie może być prawda!” Zaczął krzyczeć, szamotać się w biegu, ale jakieś niewidzialne ręce zdawały się trzymać go i ciągnąć ku sobie. Wtedy poczuł uścisk dłoni, za którą chwyciła go Jelena. „Dalej, profesorze. Szybciej! Musimy się pospieszyć, muszę ci coś pokazać.” Wtedy, na chwilę się uspokoił. Głos Rosjanki działał na niego kojąco. Spojrzał na prawo, a ona parła do przodu wraz z nim, a krajobraz dookoła znów zaczął się przesuwać. Niestety, nagle całe poczucie ukojenia zniknęło, gdy tuż za jego plecami tak, że wstrząsnęły nim dreszcze, rozległ się metaliczny śmiech. Był coraz głośniejsz, aż żebraczka zaczęła się nim zanosić. Paszcza rozwarła się, Jelena krzyknęła i zniknęła w otchłani zębów, niczym w studni. Sam profesor przewrócił się i, zamiast paść na jezdnię, leciał w dół, w niekończącą się otchłań.
Krzyknął i zerwał się ze snu, cały spocony. Pościel dookoła była mokra od potu, serce waliło jak opętane, a on próbował sobie uświadomić gdzie się znajduje. Rozejrzał się po pomieszczeniu, który zaczął się powoli materializować i przypominał kształty znane z hotelu, w którym spał i wynajmował pokój. Powoli się uspokoił. Po dłuższej chwili zwlókł się z łóżka, nałożył kapcie i poczłapał zdyszany do łazienki. Spojrzał w lustro. Oczy miał czerwone i podkrążone, jakby w ogóle nie spał. Obmył tylko twarz i, wróciwszy do pokoju, usiadł na łóżku. Objął dłońmi twarz, głowę i zaczął sobie przypominać. Wczorajszy bieg, staruszkę, to dziwne spojrzenie i dziwne słowa. „Nie, to na pewno moja wyobraźnia. Po prostu już tutaj wariuję” pomyślał. „Nie mogła mieć rekinich zębów. Tak piłowali je tylko wikingowie.” Na pewno to wszystko mu się przywidziało. Na pewno jego pamięć, zaburzona wydarzeniami ostatnich tygodni, zniekształciła mu ten obraz. Odpychał od siebie myśli o dziwnych zdarzeniach i powoli się uspokajał. Potrzebował po prostu odpoczynku, a on od dłuższego czasu chodził niewyspany, zestresowany i zmartwiony losem swojego towarzysza. A przecież go ostrzegał, do cholery! Prosił, błagał, namawiał do zmiany zdania. Dlaczego on musiał być taki uparty?
W końcu zebrał się w sobie, ubrał się i wyszedł z pokoju hotelowego, aby zjeść śniadanie. Zszedł na dół do kuchni, wziął sobie dwa tosty, nalał mleka do płatków i usiadł samotnie przy stole. Często jadał w samotności, a od pewnego czasu wstawał najwcześniej z całej ekipy. A przynajmniej z tej części, która mieszkała w Nefeli. Gdy skończył, nałożył swój płaszcz, z uwagi na to, że z rana pogoda potrafiła być tu dokuczliwa. Poranna bryza potrafiła przywiać wiatr wyziębiający do szpiku kości, nawet jeśli świeciło słońce. A to nie był jeden z takich dni. Niebo było od dłuższego czasu zachmurzone, a świat nosił pamiątkę po wczorajszej ulewie.
Tym razem postanowił skorzystać z roweru. Przetarł mokre siodełko i ruszył w stronę portu. Zimny wiatr rozwiewał mu włosy, ale płaszcz chronił przed zimnem resztę ciała. Podróż rowerem miała ten plus, że bardziej skupiał się na drodze i technice jazdy, a mniej myślał o Romanie. Podczas biegu nie było o to tak łatwo.
Gdy znalazł się w porcie, przy jednej z motorówek siedział już Mark.
- Hej! Czemu tak wcześnie wstałeś? - zapytał przewoźnika.
- Jak to czemu? To ja jestem zdziwiony, że dopiero się pojawiasz. Już prawie szósta!
Profesor zbaraniał.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. Zwykle pojawiam się tutaj o podobnych porach, nawet później, a ciebie nie ma. Biorę jedną z motorówek i sam jadę na wyspę.
- Przecież dzisiaj nie jest „zwykle”. Nie widziałeś się wczoraj z Jeleną?
- Niee…
- Musiała być strasznie zabiegana, bo wczoraj zdarzyło się coś ważnego. Nie chciała mi do końca powiedzieć co, bo stwierdziła, że musisz wiedzieć pierwszy. Chyba coś odkryła.
Serce profesora zabiło szybciej.
- Romana?
- Nie mam pojęcia. Nie wspominała, że chodzi o niego…
- Cholera, to trzeba się zbierać! Na miejscu będą wiedzieli o co chodzi.
Mark odcumował motorówkę, włączył silnik i śruba odepchnęła ich w stronę centrum badawczego.
- Kiedy się widziałeś z Jeleną?
- Wczoraj, tuż przed ulewą. Wybiegła z instytutu podekscytowana i kazała zawieźć ją na wyspę i powiedziała, że zaraz cię powiadomi i wrócisz. Poszedłem na chwilkę do pubu na piwko, czy dwa. Wyszedłem, czekałem na ciebie z godzinę, przemarzłem na kość, przemokłem jak cholera, a ciebie ciągle nie było! Stwierdziłem, że widocznie cię przeoczyłem i poradziłeś sobie sam. Albo po prostu zrezygnowałeś, więc wróciłem do hotelu i dziś z rana tu wróciłem.
- Jasna cholera, Mark. Są przecież telefony. Trzeba było zadzwonić… Dobra, nieważne. Co się stało to się nie odstanie.
Profesor zwrócił się w stronę Skyropuli, a jego myśli odpłynęły, przyrównując Marka do Charona, przewożącego ludzi przez Styks. Zaśmiał się nieco histerycznie tak, że Mark spojrzał na niego nieco zaniepokojony. Darował sobie jednak komentarz, przygryzł zamek kurtki i zamilkł obserwując słońce na horyzoncie.
Po kilku minutach, w trakcie których wymienili ledwie kilka zdań, dotarli na wyspę badawczą, jeśli można było ją tak nazwać. Stanley podziękował za transport, wygramolił się z motorówki i wyszedł na niewielkie molo. Poczłapał w stronę instytutu, wszedł po schodach, odbił kartę i poszedł do swojego gabinetu.
Usiadł przy biurku, odchylił na oparciu fotela i zaczął się rozglądać po pokoju. Znając życie, zanim pojawi się większość kadry, minie jeszcze godzina lub dwie. Odkąd nie ma Romana, praca zaczyna się znacznie później. Wtedy coś go tknęło. Dotąd, za każdym razem gdy jechał do portu, mijał po drodze staruszkę. Wydaje się, że po raz pierwszy jej nie było. W każdym razie nie zwrócił na nią uwagi, którą zwróciłby na pewno, z uwagi na sen tej nocy. Przez moment znów zobaczył te zęby. Wstąpił w niego niepokój, który wcześniej udało mu się rozpędzić głupim żartem z Marka i podróżą przez piękne wody morza Egejskiego. Wstrząsnął nim dreszcz, a on zdał sobie sprawę, że kompletnie się zagubił. Nie wiedział po co tutaj jest i co robi. „Tak, tak...” powiedział na głos. „Co ja tutaj miałem… Tak! Jelena miała mi coś powiedzieć!”
Wyszedł i przeszedł do pokoju naprzeciwko, gdzie swój niewielki gabinet miała Jelena. Zwykle o tej porze była już w budynku, jednak nie dzisiaj. „Dziwne, bardzo dziwne...” powiedział na głos. Zaraz skarcił się w duchu, że zaczyna mówić do siebie na głos. Jak szaleniec. Co to, to nie! On musi trzymać fason. Wykorzystał swoją kartę i otworzył drzwi. Rozejrzał się po jej pokoju, ale wszystko było w należytym porządku. Tak jak zwykła wszystko pozostawiać, wychodząc z biura. Nic nadzwyczajnego… Może nie pracowała wczoraj w gabinecie, albo wiadomość nie była tak elektryzująca, by wybiec z stąd i zostawić za sobą bałagan. To jednak wcale go nie uspokoiło. Zamknął drzwi do jej gabinetu, ale stwierdził, że do swojego już nie wróci. Przejdzie się do starego centrum meteorologicznego, w którym śledzili w tej chwili wszelkie sygnały z akcji ratunkowej i kilkunastu dronów, które wysłali w celu przeczesywania morza.
O tej porze było tam pusto. Jedynie samotny kubek ciepłej kawy parował przy jednym z włączonych komputerów, choć nikt przy nim teraz nie siedział. Stwierdził, że wróci tu za chwilę, ale wcześniej sam sobie zrobi kawę. Przy tym wszystkim czuł cały czas dziwny niepokój. Gdy szedł do kuchni pustym korytarzem, zaczął się nad tym zastanawiać. Jasne, od pewnego czasu zaczynali pracę później, ale teraz było tu aż niepokojąco pusto. Jakby wszystkich wessało do innego wymiaru. Czuł się jak Will Smith przemierzający Manhattan w „Jestem Legendą”. Druga myśl to miast Prypeć. Jaki dziś jest dzień tygodnia? Sobota. W normalnej firmie to by wszystko tłumaczyło, ale nie tutaj, gdzie nie istniało pojęcie „weekend”. Westchnął i spróbował sam siebie uspokoić tym, że jest przemęczony i dlatego zaczyna się zachowywać paranoicznie. „Stary, spokojnie. Wrzuć na luz, zaparz kawę, popatrz przez okno na morze i zaraz wszyscy przyjdą.” Wsypał do ekspresu kilkadziesiąt ziaren świeżej kawy i wdusił przycisk, rozpoczynający mielenie. Przyjemny zapach wypełnił jego nozdrza. O tak! Tego mu było trzeba. Po chwili usłyszał kroki. Zaczął nasłuchiwać. Odgłos podeszwy, ślizgającej się lekko po nawierzchni, stawał się coraz głośniejszy. Ktoś szedł w jego kierunku ze strony toalet. Przez szparę drzwi, które pozostawił uchylone, zauważył przemykającą sylwetkę. W stosunku do częstotliwości kroków, poruszała się zbyt szybko, jak na jego gust. Nie rozpoznał w niej żadnego z pracowników. Zostawił parzącą się kawę i ruszył do drzwi. Chwycił za klamkę, pociągnął drzwi do siebie i znalazł się na korytarzu. Rozejrzał się w obie strony, ale nikogo nie było. „Okej...” Poczuł jak włosy na jego karku zaczynają się unosić. Może to już nie paranoja tylko schizofrenia? Zaniepokojony odwrócił się i usłyszał ogłos spłuczki, dobiegający z toalety znajdującej się nieopodal kuchni. W życiu nie pomyślał, że spłukiwana woda może go tak wystraszyć. W międzyczasie kawa skończyła się parzyć. Drżącymi dłońmi chwycił kubek i wyszedł na korytarz, gdzie tuż po chwili znalazł się również jeden z pracowników, po zatrzaśnięciu drzwi od toalety. Profesor musiał zmrużyć oczy, żeby go rozpoznać.
- Andreas?
- O! Witam, profesorze!
- Gdzie się wszyscy podziali?
Andreas uśmiechnął się.
- Panie profesorze, jest szósta trzydzieści. Niech pan nie oczekuje od wszystkich tak wczesnego wstawania, bo się tu zaje… dziemy. Cieszmy się tym, że jest chwila spokoju. Panie profesorze… Co z panem?
Andreas spojrzał Stanleyowi w oczy. Był wyraźnie zaniepokojony.
- Nie chcę być niemiły, ale kiepsko pan wygląda. Spał pan tej nocy?
Profesor tylko nerwowo się zaśmiał, odrzuciwszy od siebie nieprzyjemne wspomnienie poranka.
- Taaak, spałem, ale przeciąg w pokoju, jakieś psy szczekały. Nie wiem. W ogóle się nie wyspałem. Tak już mam. Do tego ta zmiana pogody, kości mnie bolą. Starość… Nie polecam.
Andreas się zaśmiał, ujął pod boki i ruszył w stronę swojego biura.
- Zaraz, zaraz! Andi, nie macie żadnych informacji?
- Nic mi nie wiadomo. Dopiero przyszedłem, ale zaraz sprawdzę! Wczoraj wyszedłem wcześniej i do piętnastej nic ciekawego się nie wydarzyło.
- W porządku. Daj znać jakbyś coś wiedział.
- Oczywiście. Niech pan wpadnie do mnie to wszystko będzie jasne. Wypijemy kawę. Sam sobie dopiero co zaparzyłem.
Profesor zgodził się z nim i wespół ruszyli w stronę pokoju meteorologicznego. Z tym też mieli szczęście. Gdyby wybudowali ośrodek w jakimkolwiek innym miejscu nie mieliby tych wszystkich, zdawało się zbędnych narzędzi, dzięki którym teraz mogli przeszukiwać morze. Choć Paxton był najbardziej irytującym człowiekiem jakiego spotkał i gdyby nie on to te maszyny dalej stałyby bezużyteczne, to trzeba było mu oddać to, że potrafił planować. W dodatku, podczas pracy okazało się, że procedura transferu musi się odbywać przy dobrej pogodzie. Atmosfera się silnie jonizowała i przy załamaniu pogody mogło to skutkować generowaniem burz, które mogły zniweczyć całe przedsięwzięcie.
Andreas pchnął drzwi do pokoju, przycupnął na swoim fotelu i zaprosił profesora aby przysiadł obok niego. Stanley obserwował jak młody Austriak popija gorącą kawę i wklepuje powoli swoją nazwę użytkownika i hasło, przykłada palec do czytnika linii papilarnych i loguje się na swoje konto. Wszedł na serwer intranetowy i zamarł. Zaczął szybciej oddychać i omal nie polał się kawą.
- Panie profesorze, mamy sygnał! Znaleziono samotną sztukę carcharodon carcharias przy wyspie Lesbos. One naturalnie tam nie występują. Wbrew pozorom to jest mocny trop! Wygląda na to, że zabłądził w niewielkiej zatoce. One się nie zapuszczają tak daleko na wschód i nie zatrzymują się tutaj tak długo.
Profesor walnął pięścią w stół.
- Takie wieści i nikogo tutaj nie ma?! Nikt nawet nie raczył mnie poinformować? Przecież trzeba organizować wyprawę! Niech to szlag…
Andreas się wzdrygnął.
- Sam jestem zdziwiony, że nikt pana nie poinformował. Z tym, że… Z całym szacunkiem, ale pogoda wczoraj raczej nie pozwalała na żeglugę. Wciąż jest niepewna.
- I co z tego? Ryzyko jest niewspółmierne do nagrody!
Wtedy drzwi do pokoju się otworzyły. Nieznany Stanleyowi pracownik wszedł dziarskim krokiem do pomieszczenia i wesoło się przywitał.
- Dzień dobry, dzień dobry!
- Co tak późno? - odburknął zdenerwowany profesor.
Meteorolog lub programista stanął jak wryty i przekrzywił głowę, zdziwiony nagłym atakiem.
- O co chodzi?
- Znaleźliście rekina przy brzegach Lesbos!
- Zgadza się, znaleźliśmy. A co?
Stanleyowi ręce opadły. Przewrócił oczami, ale nie dał rady się opanować.
- Jak to co?! Powinniśmy być już w drodze do tej zatoki?
- Panie profesorze, niech pan się nie martwi. - Spokojny i przeciągły ton tego mężczyzny działał na nerwy. - My nie jesteśmy znowu takie gapy. Dron odpowiednio zadziałał.
- Nie rozumiem…
- Strzeliliśmy do niego.
- Co?! Mogliście go zabić!
- Wstrzeliliśmy mu nadajnik w płetwę ogonową. Udało się za trzecim razem i teraz możemy go śledzić. Już nam nie umknie.
Profesor, choć wciąż purpurowy na twarzy, uspokoił się i pokiwał głową.
- Dobra, pokażcie gdzie jest.
R.Roman [R10S01]
2Nie jestem pewien, w jaki sposób nogi można przyrównać do skrzydeł... to trzeba napisać inaczej.
Po cudzysłowie, gdzie kwestię wewnętrzną kończy pytajnik/wykrzyknik, a następne słowo jest pierwszym słowem kolejnego zdania, po cudzysłowie powinna być kropka.
Ile miała tych paszczy?
Nie widziałem, żeby śruba w motorówce przebierała nogami. Do przeredagowania.
Eeee... że jak?
To zdanie jest pozbawione sensu i zawiera literówkę, a wsadzić literówkę w tekst, który chce się komuś pokazać, to jak iść na randkę i się nie umyć.
pomieszczeniu/które
pokoju/który
Całe zdanie przegadane.
Wskazany fragment można usunąć.
Ogólnie jeśli dane słowo nie jest absolutnie niezbędne dla kontekstu, fabuły lub zachowania sensu, powinno się je usunąć. Szczególnie zaimki "on", "onego", "jego", "swojego". Cierpisz na zaimkozę.
Emm... raczej rzadko nocuję w hotelu, ale nie słyszałem o przypadku, żeby gość schodził do kuchni, i sam sobie robił śniadanie. Chyba że to jego własny hotel, ale też niekoniecznie.
Powtórzenie.
A bryza bodajże sama w sobie jest wiatrem.
Wiele wiele do poprawy. Szczątki potencjału zauważam w "Źle zrobiliście!" i twarzy żebraczki, ale to wszystko jeszcze trzeba ładnie, sprawnie opisać. Wyeliminuj zbędne zaimki, ogranicz liczbę zaimka zwrotnego "się" i powinno być lepiej. Więcej czytaj i więcej pisz.
Pozdrawiam
B16
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
[W]R.Roman [R10S01]
3Kręcił nimi? Ponadto, powtórzenie "nóg"
Zgadzam się z uwagami Bartosha. Tekst jest co najwyżej poprawny, natomiast napisany jest technicznie słabo i czyta się go ciężko. Brak rytmu, płynności, zdania często kuleją.
Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Powtórzenie "otchłani"
Kulawe określenie.
Niejasne: nie świeciło słońce, czy porawnna brayza nie przywiała wiatru? Swoją drogą, bryza to chyba jest wiatr. Czyli wiatr potrafił przywiać wiatr.
Zamieszanie trochę z podmiotem (Mark darował sobie komentarz?)
Tutaj przykład niepotrzebnego zaimka - po co ten "Swój"?
Powtórzenie zimny.
Bardzo kulawe zdanie.