Wrzucam do TOPA żeby ominąć odstęp 7 dni. Av mi kazał!
(edit: już poniedziałek, już można do TW)
– Muszę zwyciężyć, mumche.
Szczupły, siwiejący mężczyzna pokręcił głową. Wstał z krzesełka i zmierzył wzrokiem żylastego chłopaka o czarnych, kręconych włosach.
– Jeśli tylko musisz, to za mało. Powinieneś przede wszystkim chcieć.
Młodzieniec otworzył usta, zdziwiony.
– To nie to samo?
– Co to jest: musieć? Co się stanie, jeśli przegrasz? Nie jesteś przecież strażnikiem ogrodu Diany.
– Nie rozumiem. - Chłopak przestąpił z nogi na nogę, niespokojnie, jakby tylko szacunek dla nauczyciela powstrzymał go od nerwowego krążenia po hali.
– To był święty ogród nad jeziorem Nemi, w starożytnym Rzymie. Mogłeś zostać kapłanem - strażnikiem tylko w jeden sposób, zabijając poprzedniego w walce. - Mężczyzna przerwał, wydobył fajkę, kapciuch z tytoniem i zaczął w skupieniu nabijać. - A potem walczyć na śmierć i życie z każdym kolejnym pretendentem. Widzisz więc, ten to mógł powiedzieć, że musi wygrać. Tę walkę i każdą następną.
– Tak samo jak rzymscy gladiatorzy - podjął chłopak.
– To akurat legenda. - Nauczyciel otoczył się kłębem wonnego dymu. - Nie zawsze przegrany gladiator musiał ginąć. Nie w starożytnym Rzymie - dodał po chwili, jakby w zamyśleniu.
Młody zaczął rozgrzewkę. Skręty tułowia, potem chwycił za skakankę.
– A dzisiaj, mumche? - zapytał po chwili, gdy skończył; oddech miał tylko odrobinę przyspieszony.
– Dzisiaj… - starszy pyknął ostatni raz z fajki i wytrząsnął ją dokładnie. - Wyobraź sobie, że ktoś ma twoje życie w garści. Dosłownie. Może cię unicestwić jednym rozkazem. A postawił na ciebie dużo pieniędzy.
– Nie potrafię sobie wyobrazić.
– Może to i lepiej. Obyś nigdy nie musiał zwyciężyć, bubełe. Zakładaj rękawice.
Mężczyzna naciągnął własne. Gdy miał je już na rękach, jak zawsze zaswędział go tatuaż. Odruchowo potarł to miejsce i zwinnie wskoczył na ring.
Młody wzniósł pięści i zaatakował. Doskoczył, wyprowadził dwa ciosy, cofnął się. Przypadł znowu, uderzył z dołu, potem sierpem, poprawił prostym. I z jękiem wypuścił powietrze, gdy cios w żebra odrzucił go o pół kroku. Ale nie opuścił gardy.
– Nie tak. Popatrz, dochodzisz i przyklejasz się do desek. Musisz być ciągle w ruchu. Jak baletnica.
Młody kiwnął głową.
– Krótko: doskocz, przypierdol i…
...odskocz.
Krok w tył i drugi w bok. Zamaszysty sierpowy mija twarz o grubość palca. Teraz naprzód, wykrok, prostym pod żebra. Skórzana rękawica z głuchym plaśnięciem uderza w bladą pierś przeciwnika. Wokół ringu narasta wrzawa, chudzi oberwańcy gestykulują i krzyczą równie głośno, co dobrze odżywieni Panowie.
Czarnowłosy idzie za ciosem. Wie, że musi szybko zakończyć walkę. Nie czuł się najlepiej przed starciem, biegunka okradła go z sił. Ale musiał stanąć. Teraz musi zwyciężyć.
Myśli o tym ułamek sekundy za długo. Jego rudowłosy oponent, cięższy o dobre dziesięć kilo, zasłania bok i odzyskuje równowagę. Kontruje błyskawicznie, rozbija gardę. Dwa proste lądują na twarzy tak szybko, że ich odgłosy zlewają się w jeden. Ziemia i niebo wywijają młyńca, wydeptana na twarde klepisko powierzchnia ringu pędzi na spotkanie.
– Jeden! Dwa!
Nie może przegrać. Potrząsa głową, zbiera się na czworaki.
– Pięć! Sześć! - Ledwo słyszy liczenie, tłum wokół ringu wciąż kołysze się w oczach.
– Osiem!
Pisk w uszach ustępuje miejsca krzykom. Bokser podskakuje, zderza rękawice. Sprawdza językiem zęby, spluwa krwią spomiędzy nabrzmiałych warg.
Rudowłosy unosi pięści i podchodzi wolno. Teraz on jest pewny wygranej. Musi tylko wgnieść cherlaka w ziemię.
Doping narasta, gdy zawodnicy zwierają się. Rudy idzie powoli, zasłonięty, wyprowadza rzadkie, potężne ciosy. Czarnowłosy tańczy wokół jak baletnica, uderzenia mijają jego głowę o włos.
I atakuje. Pięści ma drobne, ale twarde, rękawice z Kanady zostawiają czerwone placki na ramionach i piersi rudego. Ten dyszy ciężej, ciosy zadaje rzadziej, coraz bardziej zamaszyste. Rękom brakuje siły, opuszcza gardę. Wyprowadza prosty, zbyt szeroko, odsłania się. Lewy hak dosięga pokrytej rdzawym zarostem szczęki.
– Sol! Sol! Sol!
Wrzask publiki zagłusza odgłos walącego się ciała. Rudy próbuje jeszcze wstać, dźwiga się na kolano, ale skandowane przez sędziego sekundy mijają nieubłaganie. Przy ósmej podnosi się, ale nogi odmawiają posłuszeństwa, ląduje na czworakach. Dźwięk gongu wieszczy jego koniec.
Zwycięzca stoi z opuszczonymi rękoma, oddycha szybko. Kolejny raz się udało. Kolejny raz zrobił, co musiał.
Pozwala pecynie krwawej śliny skapnąć na ziemię, patrzy spode łba na Panów. Z rąk do rąk wędrują zwitki pieniędzy, niektóre usta śmieją się, inne zaciskają we wściekłym grymasie. Wąskie oczy świdrują pokonanego.
Rudowłosy wstaje w końcu. Wie, rozumie już, że przegrał. Znacznie więcej, niż walkę. Schodzi z ringu sztywnym krokiem, jak prowadzony na śmierć.
Tłum wciąż skanduje imię zwycięzcy.
Sol nie czuje radości, gdy wyrzuca ręce w górę. Spogląda nad głowami krzyczących na kominy obozowego krematorium. Jeszcze nie tym razem.
Ale za kilka dni będzie musiał znowu zwyciężyć.
Obyś nigdy nie musiał zwyciężyć - trolololo kolejne
1 Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze