Cześć, wstawiam taki fragment z dalszej części "Dziwki", powieści trochę kryminalnej, której początek wrzucałam już na forum. Pozdrowienia majówkowe!
***
- Gdzie idziemy? – pytam Słonecznego, kiedy skręcamy w boczną uliczkę, odchodzącą od bulwarów nad rzeką.
- Zabić cię i zjeść – odpowiada zirytowany i przyśpiesza kroku, jakby chciał mnie zgubić. Doganiam go i zaczynam trochę się tłumaczyć, choć wcale nie chcę tego robić. Nie rozumiem, dlaczego oczekuje ode mnie zaufania.
- Już daj spokój. Puściły mi nerwy. Poza tym, z tym zamkiem, to było naprawdę dziwne.
- Jakie dziwne. Sama mówisz ciągle, że policja to frajerzy. Dłubali, rozwalili i koniec. Idziemy po twoją spluwę, do Radzia – dodaje, ściszając głos.
- Kto to Radziu? – pytam ostrożnie.
- Mój znajomy. Ma u mnie dług do spłacenia. Znam go od dziecka. Zawsze lubił spluwy. Najpierw zbierał kolekcjonerskie, atrapy, jakieś hukówki. Potem zaczął wsiąkać w różne ciemne interesy. Handlował prochami, a teraz handluje spluwami. Niby legalnie, ale wiem, że robi wyjątki. Patrz, bankomat. Wypłać tu kasę. Co najmniej z sześć tysięcy. Tylko szybko – mówi i oddala się ode mnie na odległość kilku kroków. Wkładam kartę, wstukuję pin. Słoneczny drepcze w miejscu. Jest zdenerwowany, bardzo zdenerwowany. Myślę o jego długach w kasynie. Nie ufam mu. Słoneczny wkłada ręce do kieszeni płaszcza, uśmiecha się do mnie nerwowo, może tylko dlatego, że czuję, jak myślę o wszystkich powodach, dla których nie można mu ufać. Upycham pieniądze w kieszeniach kurtki.
Wychodzimy na szeroką ulicę, o tej porze zupełnie pustą. Ciszę przerywają tylko przejeżdżające czasem samochody. Wpycham ręce do kieszeni. Banknoty robią się ciepłe, ale boję się, że wypadną. Pocą mi się dłonie. Przypominam sobie, że przy tej ulicy można było kupić wszystko. Parter każdej kamienicy zajmują sklepy pamiętające czasy głębokiego PRL-u. Mięsny, rybny, z przyprawami z Indii, pasmanterie, części samochodowe, części komputerowe, artykuły fryzjerskie, księgarnia, sklep z zabawkami, lumpeks, lombard, chemia z Niemiec, dywany z Persji, dewocjonalia, sex shop, milion pięćset drobiazgów za złotówkę, artykuły papiernicze, sklep wędkarski, kwiaciarnia, obuwie, używane skóry.
Wchodzimy w bramę. Przyglądam się witrynie antykwariatu. Świecące w ciemności Matki Boskie i gołe lalki patrzą na nas zza szyby. Ktoś też na nas patrzy. Światło na przejściu obok zmienia się, w rozbłyskującej na czerwono witrynie zauważam idącego drugą stroną ulicy wysokiego mężczyznę. Prawie łapie jego spojrzenie.
- Ktoś za nami idzie – mówię i czuję jak oddech w okolicy krtani wiąże się w kolczastą kulę.
- Wiem. Od mojego mieszkania – mówi Słoneczny, kiedy wchodzimy na ciche podwórze między kamienicami.
- To dlaczego wleźliśmy do jakiejś pierdolonej, ciemnej bramy? – szepczę z naciskiem na każde słowo.
- Wejdziemy zaraz do Tłuściocha i nic nam nie zrobi – mówi, wskazując na najdalej ukryty w podwórzu lokal. Całodobową wypożyczalnię filmów, której witryna rozświetla półmrok podwórka. Słoneczny zatrzymuje się przed sklepem.
- Dobra, teraz odwróć się i patrz czy wejdzie za nami w bramę – mówi podając mi papierosa. Wyjmuje jednego dla siebie i szuka w kieszeniach płaszcza zapalniczki. Wyjmuje swoją, wpatrując się w ciemną bramę. Czekam, aż ktoś z niej wyjdzie z długim nożem przed sobą i obłędem w oczach. Myślę o Słonecznym i Najdroższej. Mdli mnie. Papierosy Słonecznego smakują jak palone siano. Stoję bokiem do wejścia. Kątem oka zerkam na wnętrze wypożyczalni. W środku bardzo gruby mężczyzna odwrócony tyłem do wejścia ogląda film na małym telewizorku. Jego tyłek rozlewa się na obrotowym taborecie.
- To jest Radziu? – pytam i wracam do obserwowania bramy.
- Nie. To jego ojciec. Tłuścioch. On tak na niego mówi. – Słoneczny wyrzuca papierosa i wdeptuje go starannie w beton.
- Nie widzę nikogo – mówię, wytężając wzrok w ciemności.
- Zdawało nam się. Odbija nam – mówi Słoneczny i popycha drzwi. W środku uderza mnie zapach potu i czipsów paprykowych. Tłuścioch odwraca się na swoim taborecie.
- Dobry wieczór – rzuca obojętnie i wraca do oglądania filmu. „Alfredo gnił w więzieniu przez lata, żebyś ty miał godne życie, a teraz wbijasz sztylet w serce naszej rodziny” – mówi lektor bezbarwnym głosem. Wiekowa latynoska w tiulowej, czarnej sukni szlocha, wymachując wielkim wachlarzem. Słoneczny podchodzi do lady.
- Coś podać konkretnego? – pyta Tłuścioch, nie odrywając wzroku od zalewającej się łzami pomarszczonej matrony.
- Właściwie przyszliśmy do Radzia. Jestem jego przyjacielem, nie znajomym, bardzo dobrym przyjacielem. Jest na górze? – pyta Słoneczny, starając się złapać kontakt wzrokowy z Tłuściochem. Patrzę na wejście. Odliczam sekundy, kiedy za piątym razem, na moje „dziewięć, dziesięć i…” drzwi nie otwierają się z hukiem, oddycham z ulga. Magiczne zaklęcie.
- Może jest. A co chcecie? – odpowiada Tłuścioch.
- Nie wiem, jakiegoś glocka albo berettę. Najlepiej na dziś – mówi Słoneczny, przechodząc od razu do rzeczy, stara się sprawiać wrażenie obeznanego z tematem.
- Berettę… - powtarza po nim Tłuścioch, nie odrywając wzroku od małego telewizorka, i wybucha głośnym śmiechem.
- Nie wiem, nie znam się na tym. Poza tym to ta pani kupuje – odpowiada Słoneczny, wskazując na mnie.
- Tak? A ma pani licencję na zabijanie?
- Nie mam pozwolenia na broń.
- No to wyjdzie drożej. Jak w markecie bez karty klienta – mówi i wyciera tłuste palce o spodnie. Sięga pod ladę, zastanawiam się czy wyjmie walizę z giwerami czy kolejną paczkę czipsów. Wyciąga telefon. Wybiera numer i czeka, aż ktoś po drugiej stronie się odezwie.
- Halo, synek? Przyszedł jakiś blondynek z dziewczyną i mówi, że cię zna. Jak ty się nazywasz? – odsuwa telefon od ucha i zwraca się do Słonecznego.
- Słoneczny – odpowiada, zirytowany tym, że Tłuściochowi najwyraźniej się nie śpieszy.
- Słoneczny – Tłuścioch znowu przenosi spojrzenie na ekran telewizora. – Chce jakiegoś glocka. Mówi, że na teraz. Nie wiem, może musi kogoś ekspresowo odjebać. Chuj mnie to obchodzi. Dobra. Dobra. Dobra. No. Cześć.
- I co? – pytam.
- Już schodzi. Macie szczęście, ale używany będzie, hi hi ha ha – mówi i mrużę oczy ze zdziwienia. Monosylaby oznaczające śmiech wypowiada bezbarwnym głosem, jak program komputerowy, jak automatyczny lektor i sięga po garść czipsów, którą pakuje sobie do ust. Słoneczny zaczyna rozglądać się po wypożyczalni.
- Pan naprawdę tu wypożycza filmy? – pyta, niefrasobliwym tonem jakby chciał zacząć pogawędkę.
- No, a nie widać – odpowiada Tłuścioch i śmieje się znowu, aż okruchy czipsów lecą na ladę z otwartych ust. Duże pomieszczenie wypełniają rzędy długich regałów, oświetlonych białym, mocnym światłem podłużnych halogenów. Zakurzone płyty wyglądają jak niedotykane od kilku lat. Jeśli naprawdę zarabia, wypożyczając filmy, musi mieć osobny fundusz na rachunki za prąd.
Ojciec zawsze w piątki odbierał mnie z przedszkola. Zawsze po drodze wchodziliśmy do wielkiej, kolorowej wypożyczalni wrośniętej w betonowy budynek, w którym mieścił się jeszcze bar mleczny i kwiaciarnia. Był tam automat z popcornem i papierowe makiety postaci z hitów Disneya. Biegałam między regałami i ściągałam z półek filmy, które ojciec odkładał z powrotem na miejsce, mówiąc, że na to przyjdzie jeszcze czas. Zakrywał mi oczy ręką, kiedy mijaliśmy dział z filmami XXX. Zawsze kręciło się tam kilku uprzejmych pracowników w czerwonych uniformach. Dziesięć lat później wypożyczalnia zbankrutowała. Kiedy przejeżdżałam tamtędy autobusem, z żalem patrzyłam, jak w jej miejscu powstaje kolejny sklep z kosmetykami.
Opieram się plecami o ścianę. Słoneczny nerwowo przeczesuje palcami włosy. Oboje ze zdumieniem patrzymy jak Tłuścioch pakuje sobie do ust coraz większe garście czipsów. Otwierają się drzwi na zaplecze. Wchodzi młody, umięśniony chłopak w szarym dresie. Jego twarz wygląda, jakby ktoś odciągnął z Tłuściocha kilka kilogramów sadła. Do tego obaj mają takie same czarne, kręcone włosy.
- Stary, pojebało cię? – podchodzi do Słonecznego i witają się męskim uściskiem dłoni i klepnięciem w plecy.
- Czego nie robi się dla kobiety – żartuje Słoneczny i uśmiecha się do mnie krzywo.
- Ta, jasne i może jeszcze ty masz na to kasę? – pyta Radziu ironicznie.
- To masz coś? – Słoneczny przechodzi do rzeczy.
- Kurwa, stary, po chuj ci to? Chcesz odjebać teścia? Wiem, że mam dług u ciebie, ale ty jesteś pojebany – mówi szybko i nieskładnie. Widzę, że coś brał. Jest spocony. Jego spojrzenie biega w popłochu miedzy mną, Słonecznym, ojcem jedzącym czipsy a drzwiami wejściowymi.
- Weź, ja się już nie pakuję w żadne takie. Ona chce mieć spluwę. Mieszka na wsi. Chciałaby chodzić na strzelnicę, ale ma daleko. Będzie sobie strzelać do puszek – ściemnia, tonem przekonującym w przesadzony sposób, ale to wystarczy.
- Dobra, chodźcie na zaplecze – mówi Radziu i zaprasza nas gestem dłoni. Wchodzimy w trójkę do zagraconego pomieszczenia, które wypełniają przede wszystkim kręcone schody prowadzące do mieszkania nad wypożyczalnią i kartony po pizzy, pewnie Tłuściocha. Radziu bierze z regału zostawiony tu przed chwilą czarny futerał.
- Glock 19, używany, niezarejestrowany w Polsce, dostałem go na swój użytek. Mogę wam opchnąć, powiem, że chcę drugi. – Wyciąga broń i mierzy w ścianę. Mówi to beztrosko, nabuzowany narkotykami. Pewnie będzie miał przejebane, ale może brakuje mu kasy na narkotyki. Żadne z nas, nie zadaje tego naiwnego, cisnącego się na język pytania, od kogo dostał tę spluwę. Gang Axela też handlował bronią. Patrzę na Radzia i wiem, że jest osiłkiem srającym ze strachu w gacie przed swoim szefem. Takim jak ci zostawieni jako nagroda pocieszenia dla antyterrorystów w willi Axela.
- Pięć tysięcy i dorzucę sto naboi – mówi i podaje mi broń. Jest ciężka, powstrzymuję się przed zważeniem jej w dłoni. Wyciągam pieniądze z kieszeni kożucha. Radziu widzi, że nie mam żadnej torby i podaje mi białą, firmową siatkę z napisem „Wypożyczalnia video 24h”. Wrzuca do niej jeszcze pudełko z nabojami, które wyciąga zza kartonu po pizzy.
- Nie pokażesz jak to ogarnąć? – pyta Słoneczny.
- Stary, obejrzycie sobie na youtubie – mówi, przeliczając banknoty. – Jak chcesz to ci prześlę tutorial jak do tego domontować taki mały bagnet. Mamy takie, ale to musicie już gadać z szefem.
Nie chcemy gadać z jego szefem. Odprowadza nas do wyjścia. Tłuścioch dalej je czipsy pochłonięty filmem. Zatrzaskują się drzwi. Uderzenie zimnego powietrza i ciemność, do której szybko trzeba przyzwyczaić oczy. Słoneczny macha ręką, żeby uruchomić lampę oświetlającą podwórze. Nikogo tu nie ma oprócz nas. Decyzja i krok. Przechodzimy przez bramę.
- Mery, to jest jakaś paranoja. Nie wiem, co ja robię – mówi Słoneczny, lustrując wzrokiem ulicę. Maszyna czyszcząca jezdnię wolno sunie w naszą stronę. Nie ma go. Może nikt za nami nie szedł? Wyciągam telefon.
- Dzwonię po taksówkę – mówię i czuję mrowiący ból w karku. Słoneczny wybucha śmiechem.
- Wracamy z imprezy do domu. Kupiliśmy nielegalnie giwerę i będziemy ją teraz wieźć taksówką w siatce z wypożyczalni filmów.
- Czytałam o facecie, który przewoził taksówką poćwiartowane zwłoki w walizkach. Taksówkarz zauważył, że z jednej kapie krew. Facet mu powiedział, że wiezie tuszę z dzika – mówię, czekając na zgłoszenie dyspozytora.
- Świetny pomysł, zrobię tak następnym razem – mówi i znowu wybucha nerwowym śmiechem. Znudzona dyspozytorka odbiera po kilku długich sygnałach. Sprawdzam numer budynku nad bramą. Wydaje mi się, że widzę jakiś ruch w bramie po drugiej stronie ulicy. Za maszyną czyszczącą ulicę nadjeżdża czerwona taksówka. Słoneczny kłania się przede mną w pas i otwiera mi drzwi. Odwracam się na siedzeniu, kiedy samochód rusza. Z bramy po drugiej stronie ulicy wypada na chodnik niedopalony papieros, ale widzę tylko dłoń na chwilę wynurzającą się z ciemności.
Sklepik (fragment powieści)
2tu bym zrobiła małą roszadę. "Jak ty się nazywasz?" wstawiła po didaskaliach.
- chyba nie jest to skonkretyzowanie potrzebne. Wiadomo, że mężczyźni nie witają się "damskim" uściskiem dłoni.

Do tego wyłapałam kilka powtórzeń - warto przejrzeć tekst pod tym kątem.
Niby jakieś napięcie jest, akcja się zawiązała, ale brakuje mi konkretniejszego zakończenia. Jeśli jest to fragment powieści, to taki brak konkretu ujdzie.
Trochę przeszkadza mi kreacja postaci - wydają się nie naturalne, choć widać, że starasz się, by były z krwi i kości. Coś w ich opisach zdaje się przenosić je do sfery nierealnej. Ciekawość budzi za to stojąca w brami postać z niedopałkiem.
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
Sklepik (fragment powieści)
3A po czorta to "ty"? Wystarczy: "Jak się nazywasz?". Skoro z opisu wynika do kogo się zwraca, zaimek niepotrzebny. Trzeba unikać zaimkozy, łopatologii i innych takich...
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Sklepik (fragment powieści)
5W tym fragmencie nie grają mi relacje pomiędzy osobami.
Nie wiem również, dlaczego Słoneczny, który przyszedł ubijać nielegalny interes z Radziem, opowiada o nim ojcu chłopaka. Facetowi, jak się okazuje, kompletnie obcemu. Wprawdzie nie znam się na prowadzeniu lewych biznesów, lecz mam wrażenie, że im więcej dyskrecji w tych sprawach, tym lepiej.
Rozental pisze: - Kto to Radziu? – pytam ostrożnie.
- Mój znajomy. Ma u mnie dług do spłacenia. Znam go od dziecka. Zawsze lubił spluwy. Najpierw zbierał kolekcjonerskie, atrapy, jakieś hukówki. Potem zaczął wsiąkać w różne ciemne interesy. Handlował prochami, a teraz handluje spluwami. Niby legalnie, ale wiem, że robi wyjątki.
"Bardzo dobry przyjaciel" albo nawet "znajomy od dziecka" powinien być znany również ojcu Radzia. Choćby tylko przelotnie albo z ksywki. Tymczasem ojciec w ogóle go nie kojarzy:
Pomijam fakt, że facet na kolegę/znajomego syna mówi "jakiś blondynek", niczym troskliwa mamuśka gimnazjalisty. Mam wrażenie, że mężczyzna z takiego środowiska określiłby go zupełnie inaczej. I nic, żadnej podejrzliwości? Przychodzi nieznajomy chłopak, mówi, że jest przyjacielem syna, że potrzebuje broni dla kogoś, kto nie ma na nią pozwolenia - a ojciec nic. Niby nie jego interes, ale jednak tak zupełnie niczego się nie obawia? Zero nieufności, choćby w rodzaju: He, he, znamy takich przyjaciół albo Pod zły adres trafiłeś, kolego. Jakby żyli wszyscy w świecie, gdzie nie istnieją prowokacje policyjne albo konkurencja zwalczająca takich biznesmenów.
Nie wiem również, dlaczego Słoneczny, który przyszedł ubijać nielegalny interes z Radziem, opowiada o nim ojcu chłopaka. Facetowi, jak się okazuje, kompletnie obcemu. Wprawdzie nie znam się na prowadzeniu lewych biznesów, lecz mam wrażenie, że im więcej dyskrecji w tych sprawach, tym lepiej.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Sklepik (fragment powieści)
6Dzięki za wszystkie komentarze!

Już po wrzuceniu coś dodałam, żeby wyjaśnić kwestie relacji. Po twoich uwagach dodałam i zmieniłam więcej;) Słoneczny wcześniej mówi, że ojciec Radzia był piętnaście lat w Niemczech i po powrocie założył wypożyczalnie, żeby wyprać hajs, więc nie musi Słonecznego właściwie w ogóle znać, ale kojarzy go trochę z widzenia. Poza tym, jeśli tak jak syn ma kryminalną przeszłość, to goście, którzy przychodzą do niego kupić spluwę nie robią na nim wrażenia, i też nie chodziło mi o to, żeby Tłuścioch był typowym, cwanym gangsterem, tylko przygłupią amebą, która o dziwo dalej żyje i je czipsy, może muszę to podkreślić.
Sklepik (fragment powieści)
7Nareszcie nie muszę czytać o łóżkowych przygodach z mężczyznami, czy łóżkowych preferencjach bohaterki, czy też powodach dlaczego ona jest taka a nie inna i obym nie musiał już nigdy, to będzie dobrze.
Ten fragment, choć to bardzo mały wycinek, faktycznie przypomina kryminał. Dobry styl. Postacie też są nieźle nakreślone, zrozumiałe znudzenie i zniechęcenie, rozczarowanie życiem Tłuściocha, który ucieka w telenowele, młodzi mężczyźni będący na pograniczu prawa, obrazy, które czytelnik widzi przed oczami są plastyczne. Dobry myk z tą postacią wynurzającą się z ciemności - takie żonglowanie tajemnicą, to w kryminałach bardzo dobre posunięcie.
Skrzywdziłbym cię, gdybym powiedział, że jest źle, bo jest całkiem dobrze.
Ten fragment, choć to bardzo mały wycinek, faktycznie przypomina kryminał. Dobry styl. Postacie też są nieźle nakreślone, zrozumiałe znudzenie i zniechęcenie, rozczarowanie życiem Tłuściocha, który ucieka w telenowele, młodzi mężczyźni będący na pograniczu prawa, obrazy, które czytelnik widzi przed oczami są plastyczne. Dobry myk z tą postacią wynurzającą się z ciemności - takie żonglowanie tajemnicą, to w kryminałach bardzo dobre posunięcie.
Skrzywdziłbym cię, gdybym powiedział, że jest źle, bo jest całkiem dobrze.