Vivat Superbia Septentrionis - ciąg dalszy

1
Myślisz, że jesteś taka silna?
— Wynoś się.
To, że umiesz wymachiwać mieczem, o niczym nie świadczy.
Dusiła się po raz kolejny. Coś zdawało się miażdżyć jej klatkę piersiową i przypalać ją od wewnątrz.
— Przestań! — wycharczała.
Nie ma takiej opcji. Nawet o tym nie myśl.
Czuła, że spada. Nie widziała nic wokół, otulał ją mrok, ale była pewna, że tonie coraz głębiej w czeluści czerni.
— Nienawidzę cię!
Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nie jesteś wcale taka dzielna, jak ci się wydaje.
— Proszę...
I co? Umiesz tylko żebrać o litość?
Jej oszalałe serce z każdym uderzeniem przysparzało niemiłosiernego bólu, smagającego niczym uderzenia batem.
Eh, doprawdy żałosne.
Accalia obudziła się gwałtownie, chciwie łapiąc oddech. Usiadła na posłaniu z ususzonej trawy przykrytej zwierzęcą skórą. Wnętrze jej szałasu wypełniała pusta cisza zawieszona w otchłani nocy. Dziewczyna rozejrzała się, a samotna źrenica ślizgała się wokół. Wszędzie leżały porozrzucane rzeczy istotne i potrzebne w codziennym funkcjonowaniu, jak i te absolutnie zbędne. Accalia wiedziała, że powinna w końcu tu choć trochę posprzątać, ale nigdy nie czuła tej potrzeby na tyle intensywnie, by zamienić zamysł w czyn. Wmawiała sobie, że wtedy nic nie będzie mogła znaleźć.
Powoli wstała i zarzuciwszy futrzany płaszcz, wyszła na zewnątrz. Skąpany w czerni nieprzebyty las sprawiał wrażenie znacznie mniej rozmownego niż za dnia. Powietrze było lodowate, a dziewczyna, mimo to miała na sobie jedynie koszulę i cienkie spodnie. Bosymi stopami stąpała po śniegu, w mgnieniu oka mróz przeszył boleśnie całe jej ciało.
Zatrzymawszy się w blasku księżyca, nabrała w dłonie trochę białego puchu i zatopiła w nim twarz. Jego otrzeźwiające zimno zmyło z zaspanej powieki strzępki koszmaru.
Znów to samo. Głos nie dawał jej spokoju nawet we śnie. Wtedy też umiał ją znaleźć. A raczej w ogóle nie musiał jej szukać, przecież zawsze był obecny. Czasem jedynie się nie odzywał. Momentalnie otoczyły ją setki nieprzyjemnych szeptów, uporczywie kąsających jej zmęczony umysł. Najpierw powoli, ostrożnie, potem z coraz większą pewnością. Nie była w stanie rozpoznać poszczególnych słów, ale jeden szept brzmiał znajomo. To był Głos.
Accalia upadła na kolana, po czym usiadła na stopach. Nawet przez myśl jej nie przemknęło, że za chwilę przeraźliwy chłód pochwyci ją swymi szponami. Zamknęła oko.
Sen rzadko kiedy oznaczał dla niej prawdziwe wytchnienie. Często był kolejną walką, tym razem z czymś gorszym od znoju codzienności - z demonami skrytymi w jej głowie. Z paskudnym Głosem, kochającym zsyłać na nią wycieńczające mary. Budzenie się z krzykiem w środku nocy stało się czymś notorycznym i Accalia zdążyła do tego przywyknąć. Ale nie zmieniało to faktu, że wciąż było męczące. Dopiero po chwili dotarło do niej, że z jej bezwiednie poruszających się ust zaczęły płynąć recytowane słowa pieśni w prastarym języku plemion, już od dawna nieistniejących, której nauczył ją wuj:
— Delle eiumi ret' ghueled,
Thou'el reath qewatl inniv,
Byeq te, lerate te,
Winnde te.
Uluy ďet ma tyui er.
Dziwne, że wciąż ją pamiętała. Nie mogła przypomnieć sobie tytułu, ale wiedziała, że to hymn pochwalny na cześć jakiegoś wodza z plemienia Ormstaoir, dawno temu zniszczonego przez Kedath - kraj, który swego czasu prowadził intensywną ekspansję na północ, podbijając wszystkie krainy na swej drodze, aż stał się olbrzymim państwem, przyćmiewającym swą potęgą wszystkie inne.
Ale to było dawno temu. Accalia nie znała się na bieżącej polityce, nie miała w niej rozeznania i nie chciała mieć. Pozyskiwanie takich informacji stanowiło nie lada problem: we wsi nie była mile widziana. Wszystko, co wiedziała o zamierzchłych czasach, przekazał jej wuj. To on nauczył ją wszystkiego, co umiała: wytropienia, pochodzenia i zabijania zwierzyny, walki mieczem oraz wytwarzania prostych narzędzi. On przekazał jej wiedzę o ziołach i zastosowaniach różnych roślin i o tym, gdzie najlepiej rozstawiać pułapki na zające czy borsuki. Dzięki temu radzenie sobie samej w lesie, mimo blisko położonej wioski, było o wiele łatwiejsze.
Głupia jesteś.
— Ciągle mi to mówisz — odezwała się szeptem.
Nie dość, że głupia to jeszcze nienormalna. Nic dziwnego, że wszyscy cię omijają.
Accalia spojrzała z bladym uśmiechem na księżyc.
— Wcale mi to nie przeszkadza. Wiesz, nie dziwię im się, a nawet ich rozumiem.
Nie pasujesz tu. Powinnaś się stąd wynieść.
Westchnęła gorzko i powstała z kolan.
— Sama nie wiem. To chyba jedyne, co mogę ze sobą zrobić — pokręciła głową. — Ale z drugiej strony, czemu miałabym dać za wygraną? Co mnie obchodzą tamte ścierwa?
Weszła do szałasu i po chwili wróciła ze starym mieczem, wątpliwej jakości. Machnęła nim parę razy w powietrzu, jak to miała w zwyczaju, po czym uderzyła tępym ostrzem w jedno z pobliskich drzew, służące jej za słup treningowy. Uważała, że wykonanie oddzielnego to zbędny wysiłek. Zawsze gdy wiedziała, że ponowne zaśnięcie nie będzie tak oczywiste, trenowała, mając nadzieję, że zmęczenie ćwiczeniami choć odrobinę jej pomoże. Ponad to, gdy pozwalała całkowicie się pochłonąć jakiejś czynności, przestawała zwracać uwagę na szepty.
Spojrzała w kierunku osady. Dostrzegła nikły blask ogniska w oddali.
No tak, dziś święto religijne. Gdy była młodsza, pobożny wuj często ją zabierał na rozmaite uroczystości. Accalia w przeciwieństwie do niego nie wyznawała żadnego bóstwa. O ile na początku obawiała się do tak niecodziennego faktu przyznawać, z czasem zmęczyło ją ukrywanie tego. Była w pewien sposób z tego dumna. Ślepe podążanie za tym, co mówili duchowni, było dla niej czymś niepojętym, niemniej szanowała wiarę w bogów i nikogo za nią nie potępiała.
Przygotowania do uroczystości szły pełną parą. Wszędzie krzątali się ludzie, a Ringean pragnął, by to wszystko się już skończyło. Lubił słuchać śpiewu szamana, ale całe zamieszanie poprzedzające wszystko - nie, to nie dla niego.
W tym roku święto na cześć bogini Equeny, przypadające zawsze na drugą pełnię, przebiegało znacznie skromniej niż zazwyczaj. Wszystko przez skąpe zapasy i głód, spowodowane wyjątkowo mroźną zimą. Ringean zerknął w górę. Okragły księżyc prezentował się na czystym niebie w całej okazałości.
Młodzieniec stał na uboczu, oparty plecami o ścianę jednego z domostw, obserwując wszystko spod czarnej czupryny.
Jego myśli błądziły, nie zatrzymując się nigdzie na dłuższą chwilę, aż zupełnie niespodziewanie chwyciły się dzisiejszego polowania i trzymały go uporczywie. Ringean znał Accalię tylko z widzenia i plotek, a i tak nigdy nie miał okazji aby się jej dokładniej przyjrzeć. Dzisiaj było inaczej. To beznamiętne spojrzenie jej jedynej źrenicy o ciemnobrązowej barwie. Przerażało go. Wciąż tkwiło w jego pamięci, intrygując jednocześnie.
Mieszkańcy stopniowo gromadzili się wokół ogniska, Ringean więc postanowił uczynić to samo. Stanął na tyłach rosnącego tłumu, czekając na rozpoczęcie obrzędu. Wtedy z jednej z większych chat w wiosce wyszła kobieta o złotych włosach sięgających do ramion, a dotychczasowy gwar rozmów ucichł. Miała około czterdziestu lat, jej niebieskie oczy zawsze spoglądały łagodnie i z troską. Niektóre blond kosmyki zostały zaplecione w warkocze, gdzieniegdzie widniały wpięte ptasie pióra. Ubrana była w długą zieloną szatę o szerokich rękawach, bogato wyszywaną w przepiękne wzory bajecznie kolorowymi nićmi. Ringean nigdy nie mógł się wystarczająco nacieszyć widokiem tak niezwykłego stroju. Kobiety z plemienia ubierały się skromnie, głównie z powodu biedy, jak również i wygody, ale nawet matka Ringeana - żona wodza - nigdy nie miała na sobie nic tak dostojnego jak szamanka Deirdre.
Kobieta zatrzymała się przed ogromnym, wzbijającym swe płomienie wysoko w górę ogniskiem, a następnie złożywszy dłonie, zaczęła mówić głośnym, uroczystym głosem:
— Matko Księżyca! Opiekunko gór i lasów! Boska Equeno! Prosimy, ześlij nam urodzaj, przegoń mróz, obdarz nas promieniami wiosennego słońca. Zebraliśmy się dziś tutaj, by wspólnie wielbić Twą potęgę...
Ringean w tym momencie się zamyślił, wpatrzony w ciepły, pomarańczowy blask ognia. Co roku działo się to samo. Zawsze chciał wysłuchać szamanki do końca, ale nigdy nie mógł utrzymać skupionej uwagi choćby do połowy. Rozejrzał się ukradkiem po zgromadzonych. Plemię Slieyae nie należało do największych na Północy, jednak gdy wszyscy zbierali się w jednym miejscu, powstawał całkiem pokaźny tłum. Młodzieniec dostrzegł swoich rodziców zajmujących miejsca w pobliżu Deirdre. Ojciec Veilsveind był rosłym mężczyzną o długiej czarnej brodzie, poprzecinanej nielicznymi srebrnymi nitkami i o równie długich włosach. Pewien czas temu postanowił ich nie ścinać ku czci boga Ledohra, z którym czuł szczególną więź. Surowy wyraz pooranej zmarszczkami twarzy odzwierciedlał osobowość właściciela. Był on wyjątkowo wymagający, ale nie bezduszny, zarówno dla rodziny, jak i całej wioski.
Obok stała Hughna, jego żona i matka Ringeana oraz Drangirra. Zawsze spinała swe ciemne włosy w kok. Była drobna i posiadała trójkątną twarz. Zdawała się być zupełnym przeciwieństwem Veilsveinda. Podczas gdy jemu często nie udawało się pohamować gniewu, ona uosabiała absolutny spokój ducha.
Gdy tylko Deirdre skończyła głosić liturgię, zza jednej z chat wyszedł pomocnik kapłanki, młody chłopak, ciągnący za sobą kozę. Zwierzę wyglądało na przerażone i zdezorientowane, próbowało zapierać się kopytami, jednak bezskutecznie. Nadszedł kulminacyjny moment całej uroczystości, czyli złożenie ofiary bogini. Zazwyczaj odbywało się na Świętej Polanie w głębi puszczy, jednak w tym roku postanowiono, by wyjątkowo przebiegało na głównym placu w centrum wioski. Szamanka chwyciła przypięty do pasa zdobiony sztylet i sprawnym ruchem dłoni poderżnęła ofierze gardło. Wszyscy obserwowali ją w napięciu. Rzuciła ciało nieszczęsnego zwierzęcia w ogień ku uciesze zgromadzonych. Języki tańczących płomieni pożerały martwą kozę wśród wypełnionych entuzjazmem okrzyków, wzlatujących ku niebu.
Wtedy Deirdre zaczęła śpiewać.
"Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach, jest to piękny świat."

Vivat Superbia Septentrionis - ciąg dalszy

2
Przeczytałam obie części, w kolejności odwrotnej, bo coś mi mówiło, że pewne wątpliwości rozwieje dopiero lektura całości. Nie pomyliłam się. Odnośnie samej fabuły nie powiem wiele, bo zwyczajnie nie lubię gatunku, więc nie porwało, bo i nie mogło, niemniej czytałam z zainteresowaniem. Przy okazji przyjrzałam się, jak prowadzisz tekst i mam parę spostrzeżeń:
RikaEllen pisze: Coś zdawało się miażdżyć jej klatkę piersiową i przypalać od wewnątrz.
Zaimki w tym zdaniu, podobnie jak w następnych stoją zbyt blisko siebie, warto pozbyć się jednego.
RikaEllen pisze: Czuła, że spada. Nie widziała nic wokół, otulał ją mrok, ale była pewna,
Wydaje mi się, że w jednym zdaniu dwukrotnie powtarzasz to samo. Jeżeli ktoś nie widzi nic wokół, to znaczy, że wokół jest ciemno. Innymi słowy, otula go mrok/ciemność. Również zrezygnowałabym przynajmniej z jednego i zostawiła "nie widziała nic wokół", albo "otulał ją mrok".
RikaEllen pisze: tonie coraz głębiej w czeluści czerni.
Aby wyzbyć się źle brzmiącego zapisu wystarczy zrobić z tego ciemną czeluść lub ciemność czeluści.
RikaEllen pisze: Wnętrze jej szałasu wypełniała pusta cisza zawieszona w otchłani nocy.
Mam wątpliwości co do tego zdania, brzmi... pompatycznie. Wiem, ma kreować nastrój, ale i otchłań i pustka i wiszenie zarazem, to jak te niepotrzebne grzybki w zupie.
RikaEllen pisze: Dziewczyna rozejrzała się, a samotna źrenica ślizgała się wokół.
Tu się potknęłam na dobre, ale coś mi mówiło, że dziewczyna musi być jednooka, więc pobiegłam szybko do części pierwszej, żeby potwierdzić to, co myślałam. Skutecznie, bo bohaterka istotnie jest jednooka. Wróciłam uzbrojona w potwierdzenie i jeszcze raz czytam zdanie. Efekt ten sam: widzę Accalię stojącą pośrodku szałasu i ślizgające się wokół niej oko, nie wiem dlaczego z niebieską tęczówką ( może dla efektu) z bardzo wyraźną, rozszerzoną źrenicą.
Myślę, że zwodniczą funkcję pełni tu "rozejrzała się", po którym czytelnik spodziewa się dowiedzieć, co też bohaterka w wyniku tej aktywności zauważyła. Myślę, że warto to zdanie przepracować.
RikaEllen pisze: Accalia wiedziała, że powinna w końcu tu choć trochę posprzątać, ale nigdy nie czuła tej potrzeby na tyle intensywnie, by zamienić zamysł w czyn. Wmawiała sobie, że wtedy nic nie będzie mogła znaleźć.
Zastanawiam się nad sensem tych zdań w odniesieniu do fabuły. Jak na razie nie widzę uzasadnienia, chyba że w dalszej akcji nieuporządkowane lokum ograniczy w czymś bohaterkę lub wręcz uniemożliwi jej działanie. To jedyna zasadność tego typu uwag w tekście, inaczej tylko nabijają licznik znaków.
RikaEllen pisze: Skąpany w czerni nieprzebyty las
Nie bardzo wiem, czy "nieprzebyty" jest tu użyte w znaczeniu "rozległy" , "trudny do przebycia", "gęsty" czy oznacza to, co czytam: kto tam wlazł, nie wylazł nigdy, nikomu dotąd nie udało się go przejść.
RikaEllen pisze: Zatrzymawszy się w blasku księżyca
Wygląda na to, że blask księżyca był celem, do którego zmierzała, a tymczasem to tylko element scenografii. Tu ważne są czynności, które bohaterka wykonuje i ich skutek ( zatrzymuje się, sięga po śnieg, przeciera twarz, chłód przywraca jej trzeźwy osąd). Księżyc może w tym czasie wyjrzeć sobie zza chmur i oświetlić jej postać łagodnym, na przykład, blaskiem. Efekt ten sam i klimat jest zachowany, za to poprawny logicznie.
RikaEllen pisze: Znów to samo. Głos nie dawał jej spokoju nawet we śnie. Wtedy też umiał ją znaleźć. A raczej w ogóle nie musiał jej szukać, przecież zawsze był obecny. Czasem jedynie się nie odzywał. Momentalnie otoczyły ją setki nieprzyjemnych szeptów, uporczywie kąsających jej zmęczony umysł. Najpierw powoli, ostrożnie, potem z coraz większą pewnością. Nie była w stanie rozpoznać poszczególnych słów, ale jeden szept brzmiał znajomo. To był Głos.
Mam wrażenie nieuporządkowania narracji. "Znów to samo" odnosi się do faktu, że Głos ponownie dopadł bohaterkę w chwili, gdy pozbyła się "resztek snu". To zdanie jednak powinno pojawić się w tekście gdzieś w okolicach słowa"momentalnie", a konkretnie przed nim. Bloki rozważań na temat odwiedzin Głosu we śnie raczej zbiłabym w jeden blok, by czytelnik nie musiał się z nimi mierzyć wielokrotnie, trudno, taki zabieg spowolni odrobinę akcję, ale uczyni tekst przejrzystym.
RikaEllen pisze: Accalia upadła na kolana, po czym usiadła na stopach. Nawet przez myśl jej nie przemknęło, że za chwilę przeraźliwy chłód pochwyci ją swymi szponami.
Chyba zapomniała dziewczyna, jak chwile przedtem
RikaEllen pisze: w mgnieniu oka mróz przeszył boleśnie całe jej ciało.
Na razie tyle, muszę na razie kończyć, obowiązki nie chcą czekać:)
Uwagi są oczywiście sugestiami - to Twój tekst i Ty w nim rządzisz.

[W] Vivat Superbia Septentrionis - ciąg dalszy

4
RikaEllen, Ty bardzo dziękujesz za komentarze i chyba zupełnie nie przywiązujesz do nich wagi.
W tym fragmencie można odnaleźć dokładnie te same błędy i potknięcia, co w poprzednim. Niektóre wskazała już Figiel: niepotrzebnie powtórzeniami komplikujesz opisy i nadużywasz słów.
RikaEllen pisze: Accalia obudziła się gwałtownie, chciwie łapiąc oddech. Usiadła na posłaniu z ususzonej trawy przykrytej zwierzęcą skórą. Wnętrze jej szałasu wypełniała pusta cisza zawieszona w otchłani nocy.
Wystarczyłoby: obudziła się, gwałtownie łapiąc oddech.
Ususzona trawa to siano.
A zewnętrze? Przecież szałas to nie bunkier, który tłumi odgłosy z zewnątrz. Jeśli jest cicho w szałasie, to na zewnątrz też. I co to jest pusta cisza? Do tego zawieszona w otchłani nocy?
To są, niestety, patetyczne, lecz puste sformułowania.
RikaEllen pisze: Dziewczyna rozejrzała się, a samotna źrenica ślizgała się wokół.
Brzmi to tak, jakby samotna źrenica była zupełnie niezależna od dziewczyny. I rzeczywiście ślizgała się w powietrzu.
Lepiej nie przekształcać związków frazeologicznych. "Śłizgać się" może wzrok albo spojrzenie, a nie źrenica! Nie na darmo mamy takie idiomy, jak prześlizgiwać się - omiatać - przeszywać wzrokiem. Jedynie rzucić okiem ma bardziej konkretnie - cielesny charakter, ale właśnie: rzuca się okiem, a nie źrenicą. Inwencja językowa, polegająca na rozbijaniu takich utrwalonych związków semantycznych, rzadko przynosi dobre rezultaty, częściej po prostu przeszkadza czytelnikom.
RikaEllen pisze: Jego otrzeźwiające zimno zmyło z zaspanej powieki strzępki koszmaru.
Cokolwiek można zmyć z powiek, to na pewno nie jest to koszmar senny, a już zwłaszcza jego strzępki, gdyż koszmar to jednak sprawa mózgu i nie da się go usunąć zabiegiem ablucji. Powieka też może być raczej opuchnięta czy nabrzmiała, niż zaspana.
RikaEllen pisze: z jej bezwiednie poruszających się ust zaczęły płynąć recytowane słowa pieśni w prastarym języku plemion, już od dawna nieistniejących, której nauczył ją wuj:
Recytowane - zbędne.
Komplikujesz składnię, popełniając przy tym dość podstawowe błędy. ... z jej ust zaczęły płynąć słowa w prastarym języku plemion już od dawna nieistniejących. To wuj nauczył ją tej pieśni:
RikaEllen pisze: Wtedy z jednej z większych chat w wiosce wyszła kobieta o złotych włosach sięgających do ramion, a dotychczasowy gwar rozmów ucichł. Miała około czterdziestu lat, jej niebieskie oczy zawsze spoglądały łagodnie i z troską. Niektóre blond kosmyki zostały zaplecione w warkocze,
Włosy sięgające ramion są dość krótkie, a jeśli zaplata się tylko "niektóre kosmyki", to w efekcie mamy warkoczyki, a nie warkocze. Poza tym, jeśli w pierwszym zdaniu kobieta ma włosy złote, to w kolejnym już nie trzeba dodawać, że blond.
RikaEllen pisze: Była drobna i posiadała trójkątną twarz.
Ech... Posiadać można dobra ziemskie, konto w banku szwajcarskim albo order Legii Honorowej, a twarz po prostu się ma. Do tego, o ile opis szamanki, będącej najważniejszą osobą w całej ceremonii składania ofiary, ma pewne znaczenie, choćby dlatego, że jest to ktoś przyciagający uwagę obecnych, o tyle zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby opisy wyglądu czy charakteru innych postaci pojawiły się dopiero wówczas, kiedy te osoby zaczną działać, czyli - zostaną wprowadzone do akcji. Nie należy uprzedzać faktów, bo czytelnik i tak nie zapamięta takich detali.

Nie analizuję tu wszystkich zdań, które należałoby poprawić, żeby tekst stał się bardziej klarowny. O fabule trudno mi na razie cokolwiek powiedzieć, gdyż to fantasy dośćstereotypowe, lecz warstwa językowa wymaga jednak sporych zmian.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

offtop

5
Przepraszam, po prostu ten fragment powstał "za jednym zamachem" z pierwszym, to dlatego powtarzają się te same błędy.
"Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach, jest to piękny świat."

Wirnik

6
RikaEllen, ale przecież miałaś przynajmniej tydzień, zresztą nie ma obowiązku wrzucania tekstu równo po tygodniu. To, że to stary tekst nie oznacza, że nie można go poprawić, zwłaszcza że otrzymałaś wskazówki.
Taka droga na pewno będzie efektywniejsza dla Twojego pisarskiego rozwoju niż narzekanie jakie to Weryfikatorium złe i niedobre.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

[W] Vivat Superbia Septentrionis - ciąg dalszy

12
Bana?
8)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

[W] Vivat Superbia Septentrionis - ciąg dalszy

13
ithilhin pisze:
wpisanie w google wyszukiwania "RikaEllen weryfikatorium" mowi mi coś innego ;)
Noż osobiście jestem w szoku że Rika potrafi tak długie odpowiedzi tworzyć. To co Cię tu trzyma, głód hejtu?
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron