Jaka piękna katastrofa! (kurde, z czego to cytat?)
Od początku zastosowałaś świetny zabieg, który doskonale wspomaga wczucie się czytelnika w to, co się dzieje z wojownikiem.
W ogóle o nim nie wspominałaś. Upodmiotowiłaś w kolejnych zdaniach jego odczucia: ciemność, utrata zmysłów, słuch, język i powieki. O samym wojowniku nie ma mowy i bardzo dobrze, nie musimy o nim mówić, skupiamy się na jego kolejnych przeżyciach, przeżywamy to. IMHO naprawdę dobry zabieg, doskonale zgodny z tym jak widzisz całą tę serię.
Po czym strzał w pysk, wraca wojownik jako podmiot.
Język uporczywie blokuje usta, a ołowiane powieki trudno unieść.
Sarah pisze: Język uporczywie blokuje usta, a ołowiane powieki trudno unieść.
Oddycha coraz szybciej, próbując wydobyć się z mroku, szukając okruchu realności.
Tu jest ten zeskok do wojownika. Raz, ze sztuczny - podmiotami poprzedniego zdania są język i powieki, w kolejnym, z braku laku, szukamy - ale kto oddycha? Powieki nie, no to język? Aaa, wojownik... zatrzymałem się, pomyślałem, nastrój prysł.
Ten brak nazwania podmiotu to błąd na poziomie językowym, wystarczyłoby nazwać i po sprawie.
Ale zostałby drugi - zmarnowany zabieg. To jest porada strukturalna albo stylistyczna, sam nie wiem jak to nazwać.
Powinnaś do końca normalnego tekstu (bez kwestii wojownika) unikać wskazywania go, nazywania i upodmiotowienia. Np.
Oddech coraz szybszy, próba wydobycia się z mroku, szukanie okruchu realności.
Nie może pokazać, że już wrócił, bo nagle ogarnia go fala ogromnego zmęczenia. (tu mi na szybko do głowy nie przychodzi jak to prosto zmienić)
Głos zadający pytania - coraz mocniej frustruje i irytuje.
W więzieniu własnego ciała, histeryczne wyczekiwanie momentu, w którym uda się wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, czy podnieść kciuk w geście zwycięstwa.
Efekt jest taki, że do samego końca czytelnik się identyfikuje z przeżycia, to on je przeżywa a nie wojownik. A wojownik wraca na końcu jako podmiot własnej kwestii a w efekcie - całego tekstu.