Vivat Superbia Septentrionis

1
Śnieg smętnie skrzypiał pod jej stopami, a zdające się sięgać rozgwieżdżonego nieba potężne drzewa pochylały się nad nią złowrogo. Lodowate podmuchy północnego wiatru ślizgały się pomiędzy nimi, a ich niepokojący szum brzmiał zupełnie niczym skowyt potępieńców. Nocą nawet najczęściej odwiedzane miejsca wydają się zupełnie obce. Mimo to Accalia nie odczuwała strachu. Zmarznięta maszerowała poprzez mroczny las, który był przecież jej domem. Znała wszystkie tajemnice kniei i umiała perfekcyjnie czytać jej wszelkie znaki. Jednak była zła na siebie, że polowanie znów się przedłużyło, co zmusiło ją do powrotu do domu po nocy. Nie uśmiechało się jej to ani trochę, pomimo że znała tu każdy zakątek.
Trzeba było nie włóczyć się tak długo.
Otaczały ją przerażające szepty dobiegające nie wiadomo skąd. Wrażenie, że mróz przeszywa każdy kawałek ciała, przybierało na sile. Nerwowo przenosiła wycieńczone spojrzenie z czubków własnych butów na obłoczki pary, w które zamieniał się oddech.
— Już niedaleko — powtarzała szeptem. — Jeszcze tylko trochę...
Niosła na skostniałych plecach worek wypełniony zdobyczą tej wyprawy, czyli kilkoma wychudzonymi królikami, które nie miały szans schronić się przed śmiercionośnymi strzałami perfekcyjnie wystrzelonymi przez nią z łuku.
Po chwili zaczęła iść coraz wolniej, dysząc ciężko i usiłując za wszelką cenę nie upaść ze zmęczenia, aż trafiła nad sporych rozmiarów urwisko. Ten widok wywołał uczucie ulgi. Urwisko oznaczało tylko jedno - wioska już niedaleko.
Momentalnie jej uwagę przykuł niecodzienny widok. Zazwyczaj bezludna okolica w dole, tej nocy gościła pokaźną grupę ludzi. Accalia przyjrzała się uważniej i w blasku ognisk wśród dziesiątek namiotów, tworzących całe miasteczko spostrzegła, iż większość przybyszów nosiła ciężkie zbroje. Gdzieniegdzie rozstawiono wozy wyładowane po brzegi bronią i sprzętem, którego nie była w stanie zidentyfikować w półmroku. Nigdy nie widziała tylu ludzi naraz w jednym miejscu. Nawet podczas najważniejszych religijnych świąt, gdy całe jej plemię  zbierało się, by uczestniczyć we wspólnych obrzędach, nie powstawał tłum mogący się równać z tym, co widniało w dole. Wzruszyła ramionami, odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Ani trochę ją to nie obchodziło.
Ringean nienawidził przegrywać. Zwłaszcza jeśli chodziło o jego ukochane łowiectwo, myśl, iż był ktoś lepszy od niego, napawała go irracjonalną złością. Emocjonowała go każda minuta pogoni. Zupełnie inne podejście miał jego brat, Drangirr, dla którego nie miało znaczenia, komu uda się ustrzelić zwierzynę. Ten poranek należał do wyjątkowo mroźnych, nawet jak na tę porę roku. Był środek zimy, ale temperatura od dawna nie spadła tak bardzo. Mimo tego Ringeanowi i młodszemu o dwa lata Drangirrowi wcale to nie przeszkadzało. Pierwszy raz od jakiegoś czasu udało im się wyrwać z nawału obowiązków na krótką wyprawę, dlatego nic nie mogło zepsuć im humoru. Nawet popielate niebo czy mróz złośliwie szczypiący policzki. Ich myśli skupione były tylko wokół celu – sarny skrytej między nagimi drzewami. Ringeana tym bardziej przepełniała determinacja, gdyż silny głód dawał się we znaki całemu plemieniu. Gdyby w tak trudnym okresie wrócił z polowania z łupem – nie byle jakim zającem czy marnym ptakiem, ale okazałą sarną – dowiódłby, iż będzie dobrym przywódcą, potrafiącym sobie radzić nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Że będzie tak doskonałym wodzem jak ojciec. Dzięki temu zyska powszechny szacunek. Tak przynajmniej uważał.
Bracia poruszali się bezszelestnie, podążając za ofiarą niczym drapieżne zwierzęta. W jednej chwili zatrzymali się, skrywając za potężnymi pniami, gdy tylko dostrzegli szarobrązowy smukły łeb ich ofiary rozglądającej się wokół.
Od zawsze ze sobą rywalizowali. Dawniej, gdy byli dziećmi, polegało to raczej na zabawie, ale z czasem ich relacje się zaostrzyły. Ringean nigdy nie przepuścił okazji, by dogryźć bratu, oczywiście w granicach rozsądku. Szybko nauczył się rozpoznawać, kiedy żarty szły za daleko - wtedy musiał odpuszczać. Ale nie zawsze kończyło się to dobrze, bardzo często zachowanie Ringeana doprowadzało do bójek. Teraz, po długiej przerwie, chcieli przekonać się, czy ich umiejętności wciąż prezentują ten sam poziom, co ostatnim razem.
Dogodny moment. Zwierzę nie wyczuwało zagrożenia, więc spokojnie spuściło głowę. Ringean ostrożnie naciągnął łuk i nieznacznie wychylił się zza potężnego drzewa. Drangirr postąpił tak samo. Gdy już miał puścić cięciwę, stało się coś zupełnie niespodziewanego. Żaden z nich nie wypuścił strzały, a mimo tego jedna trafiła sarnę idealnie między oczy, zabijając ją na miejscu. Zwierzę runęło na ziemię, a po chwili śnieg wkoło jego martwego ciała zaczął przyjmować karminową barwę. Osłupieni młodzieńcy spojrzeli w kierunku, z którego strzała została wystrzelona.
Stała tam młoda, na oko dwudziestoletnia dziewczyna o ciemnobrązowych włosach, sięgających prawie do pasa. Ubrana była po męsku w lekką skórzaną zbroję. Jej śliczną, delikatną twarz szpecił kawałek materiału przewiązany na lewym oku, a raczej na oczodole, który po nim został. Lekko i zgrabnie, acz całkowicie pewnie ruszyła w kierunku swej ofiary.
Ringean przyglądał się jej ze zdziwieniem, podziwem i obrzydzeniem zarazem. Ukradkiem zerknął na Drangirra, który wydawał się równie zaskoczony. Jak to możliwe, że wcześniej jej nie zauważyli?
,,To ta wiedźma.” — warknął w duchu. — ,,Tylko nie ona.”
Ale nic nie powiedział.
Dziewczyna chwyciła ciało sarny i z wysiłkiem je uniosła, a jej rozbiegany wzrok trafił prosto w oczy Ringeana. To spojrzenie było zupełnie puste i zarazem niepokojąco nieobecne, co przyprawiło Ringeana o dreszcze. Nie wyrażało absolutnie nic, tkwił w nim jedynie błysk lodowej pustki.
— Hej, ty! — zawołał niepewnie.
Wyglądała, jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
Ta ignorancja wytrąciła go całkowicie z równowagi. Ruszył w jej stronę, gdy nagle poczuł szarpnięcie za ramię.
— Co ty robisz?! — Drangirr usiłował powstrzymać swój szept, by nie przeszedł w krzyk. — Nie zbliżaj się do niej!
— Nie pozwolę, by sprzątnęła nam sprzed nosa naszą zdobycz! To tylko głupia czarownica.
Dziewczyna ani drgnęła, stała nieruchomo ze wzrokiem wlepionym w braci.
— Daj spokój, zbierajmy się stąd. — Drangirr pod presją jej spojrzenia szybko zaczął się wycofywać.
Ringean zmierzył kobietę wzrokiem, po czym z rezygnacją dołączył do brata.
Zimowe słońce spokojnie chyliło się ku zachodowi, przyozdabiając niebo czerwono-pomarańczowym blaskiem. Drzewa wyciągały ku niebu swe poskręcane, pozbawione liści gałęzie, zupełnie jakby za wszelką cenę chciały chwycić jak najwięcej niknących promieni słońca.
Accalia właśnie rozpaliła ognisko przed swoim domem, a właściwie szałasem, kryjącym się na leśnym wzgórzu nieopodal plemienia Slieyae.
Dziewczyna zawiesiła niewielkie naczynie nad ogniem, a gdy woda znajdująca się wewnątrz zaczęła bulgotać, dorzuciła pokrojone kawałki upolowanej dziś sarny oraz trochę suszonych ziół.
Nie myślała o dzisiejszej wyprawie. Wszelkie spotkania z ludźmi starała się wyrzucać z pamięci. To bardzo wygodne, jednak nie zawsze się udawało. Reakcja synów wodza Slieyae nie wywarła na niej najmniejszego wrażenia. Przyzwyczaiła się do tego.
Oszalała.
Zdziczała.
Wiedźma.
Tak na nią mówiono. Nie dziwiło jej to, gdyż sama się za takową uważała.
Już bardzo dawno temu zauważyła, że coś było z nią nie tak. Wszyscy tak mówili. Wuj tak mówił. Głos tak mówił. Głos, który od zawsze był obecny w jej głowie. Z którym musiała nauczyć się żyć, bo nikt nie umiał jej pomóc. Gdy podrosła, pewnego dnia wuj powiedział jej prosto w twarz: „Cierpisz na chorobę umysłu, ale nie martw się, zrobimy wszystko by się jej pozbyć”. I próbowali. Wiele razy odwiedzali zielarzy, szamanów, medyków, a oni zalecali najróżniejsze rzeczy: od maści z leśnych chwastów, przez wywary z oczu wiewiórek, po surową wątrobę króliczą czy krew młodych lisów. Bez skutku.
Nie tylko Głos był jej zmorą, dręczącą ją nieustannie i odbierającą spokojny sen. Czasem zachowywała się dziwacznie pod wpływem niepokojącego impulsu i nie potrafiła odczuwać emocji tak intensywnie jak inni. Wszelkie odczucia, jakich doświadczała, zdawały się raczej kłębić gdzieś obok, a ona nie była w stanie posmakować ich w pełni. Jakby nie należały do niej. Nie były rzeczywiste.
Ale zimny Głos już tak.
Nigdy nie została oficjalnie wyklęta ze społeczności, jednak ludzie omijali ją szerokim łukiem. Straszono nią niegrzeczne dzieci, powtarzano krążące plotki. Mówiono, że jej choroba to kara zesłana przez bogów. Nikt z nią nie rozmawiał, a gdy zbliżała się do wioski, wszyscy udawali, że jej nie widzieli , albo chowali się w domostwach.
"Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach, jest to piękny świat."

Vivat Superbia Septentrionis

2
RikaEllen pisze: Śnieg smętnie skrzypiał pod jej stopami, a zdające się sięgać rozgwieżdżonego nieba potężne drzewa pochylały się nad nią złowrogo.
czyli nad kim? Tu jest miejsce na imię.
RikaEllen pisze: Mimo to Accalia nie odczuwała strachu. (...) Otaczały ją przerażające szepty (...)Nerwowo przenosiła wycieńczone spojrzenie
Jest tu pewna niekonsekwencja, widzisz?
RikaEllen pisze: Nerwowo przenosiła wycieńczone spojrzenie z czubków własnych butów na obłoczki pary, w które zamieniał się oddech.
Nawet jak patrzy w dół to dalej usta ma niżej niż oczy. Chyba że jest czajnikiem.
RikaEllen pisze: trafiła nad sporych rozmiarów urwisko. Ten widok wywołał uczucie ulgi.
Podobno zna knieje jak własną kieszeń.
RikaEllen pisze: Momentalnie jej uwagę przykuł niecodzienny widok. Zazwyczaj bezludna okolica w dole, tej nocy gościła pokaźną grupę ludzi. Accalia przyjrzała się uważniej i w blasku ognisk wśród dziesiątek namiotów, tworzących całe miasteczko spostrzegła, iż większość przybyszów nosiła ciężkie zbroje. Gdzieniegdzie rozstawiono wozy wyładowane po brzegi bronią i sprzętem, którego nie była w stanie zidentyfikować w półmroku. Nigdy nie widziała tylu ludzi naraz w jednym miejscu. Nawet podczas najważniejszych religijnych świąt, gdy całe jej plemię  zbierało się, by uczestniczyć we wspólnych obrzędach, nie powstawał tłum mogący się równać z tym, co widniało w dole. Wzruszyła ramionami, odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Ani trochę ją to nie obchodziło.
1) cały akapit wybrzmiewa "oranyarmiaoranyarmiaoranyarmia" a tu nagle - meh, co mnie to...
2) ja wiem że fantasy pozwala przymknąć oko na to i owo, ale - nie ma sytuacji w której WIEKSZOŚĆ nosi ciężkie zbroje, gdyż:
2a) ciężkie zbroje noszą konni, właśnie dlatego że zbroje są, cóż, ciężkie. Piechota targa coś lekkiego, bo nikt na nich nie poniesie
2b) z powyższego powodu ciężkozbrojni nie chodzą w pełnej płycie cały czas
2c) a to znaczy, że na każdego ciężkozbrojnego przypada paru lżej zbrojnych z pocztu plus gromada czeladzi
3) zasadniczo nie komentuję przemyslen i postaw postaci, ale nawet jeśli jest pustelnicą - ani trochę jej nie obchodzi kilka(naście? dziesiat) setek chłopa w okolicy? JEJ okolicy?
RikaEllen pisze: Ten poranek należał do wyjątkowo mroźnych, nawet jak na tę porę roku. Był środek zimy, ale temperatura od dawna nie spadła tak bardzo.
Zwróć uwagę że oba te zdania mówią dokładnie to samo. Wywal dowolne z nich a treść nie ucierpi.
RikaEllen pisze: Pierwszy raz od jakiegoś czasu udało im się wyrwać z nawału obowiązków na krótką wyprawę (...)
silny głód dawał się we znaki całemu plemieniu
To chyba wyprawa po żarcie jest obowiązkiem, i to takim na literę Z
RikaEllen pisze: Od zawsze ze sobą rywalizowali. Dawniej, gdy byli dziećmi, polegało to raczej na zabawie, ale z czasem ich relacje się zaostrzyły. Ringean nigdy nie przepuścił okazji, by dogryźć bratu, oczywiście w granicach rozsądku. Szybko nauczył się rozpoznawać, kiedy żarty szły za daleko - wtedy musiał odpuszczać. Ale nie zawsze kończyło się to dobrze, bardzo często zachowanie Ringeana doprowadzało do bójek. Teraz, po długiej przerwie, chcieli przekonać się, czy ich umiejętności wciąż prezentują ten sam poziom, co ostatnim razem.
1) w sumie częściowo powtarzasz to co było wcześniej.
2) wstawienie takiej dygresji pomiędzy łeb ofiary a dogodny moment rozwala dynamikę.
RikaEllen pisze: o ciemnobrązowych włosach, sięgających prawie do pasa.
Powodzenia w hasaniu po lesie z takim fryzem
RikaEllen pisze: Jej śliczną, delikatną twarz szpecił kawałek materiału przewiązany na lewym oku, a raczej na oczodole, który po nim został.
Rozwlekasz się. Przepaska na oku. Kropka.

Widzę sporo skłonności do łopatologii, powtórzeń. Rozumiem że to coś na kształt prologu, ale urwałaś w niewłaściwym momencie.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

[W] Vivat Superbia Septentrionis

4
O co chodzi z tytułem? Po francusku potrafię powiedzieć tylko jedno zdanie i nie wiem.

To dobry wstęp. Rozpoczyna jednocześnie pięć wątków (przynajmniej tyle naliczyłam), ale nie zanudza nas przy tym gadaniem. Urwany faktycznie jest w losowym momencie. Przez chwilę myślałam, że to wina komputera/przeglądarki.

Misieq79 wyłapał już większość nieścisłości. Od siebie dodam tylko:
RikaEllen pisze:Nigdy nie została oficjalnie wyklęta ze społeczności, jednak ludzie omijali szerokim łukiem. Straszono nią niegrzeczne dzieci, powtarzano krążące plotki. Mówiono, że jej choroba to kara zesłana przez bogów. Nikt z nią nie rozmawiał, a gdy zbliżała się do wioski, wszyscy udawali, że jej nie widzieli , albo chowali się w domostwach.
I tak przez cały tekst. Można część tego zastąpić określeniami bohaterki. Raz, że łatwiej będzie opornym czytelnikom (takim, jak ja) zapamiętać imię, dwa, że to dobre miejsca na przemycenie różnych informacji.
Misieq79 pisze:Powodzenia w hasaniu po lesie z takim fryzem
Ja hasam :). Kwestia odpowiedniej kitki. I odpowiedniego rodzaju włosów. Przy pierwszej bójce ją te włosy pewnie pogrążą, ale polować jak najbardziej można.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”