arystokrata [fantastyka ? ]kawalek opowiadania

1
ot, tak mi po głowie chodziło, a że nastrój mam samobójczy (pewnie ta pogoda) wiec wklejam,

świętemu jackowi się przy okazji polecając . :)





    Mężczyzna niedbale skinął głową bratu furtianowi, z niezadowoleniem dostrzegając błysk niechęci w jego oczach. Pomyślał, że zakonnicy powinni wykazać chociaż minimum gościnności, skoro ściągnęli go z drugiego krańca kraju i poruszyli niebo i ziemię, próbując się z nim skontaktować.

Tymczasem młody dominikanin wydawał się walczyć z pragnieniem złapania gościa za kołnierz wojskowej kurtki i wyrzucenia za bramę. Zupełnie, jakby proszenie o pomoc było zbyt kolczastym owocem, by się dało go gładko przełknąć.

    Brat Janusz Waryński uśmiechnął się półgębkiem i wolno ruszył przez pedantycznie zadbany ogród ku masywnym, szarym murom klasztornych zabudowań. Wyścielające wszystkie alejki w zasięgu wzroku białe, gładkie kamyki chrzęściły usuwając się pod spod jego butów. Gdzieniegdzie, głównie w cieniach starych drzew, stały surowe drewniane ławy; polakierowane i błyszczące od porannej rosy, przypominały świeżo ścięte konary, naprędce zbite i ustawione dla wygody spacerujących przy ścieżkach, w niewielkich zatoczkach równo przystrzyżonej trawy.

    Był ciepły, wiosenny poranek, słońce wdarło się w roślinny świat wyglądając zza klasztornych murów i szybko rozpraszało nocny chłód. Waryński zdjął przeciwsłoneczne okulary i z przyjemnością rozejrzał się wokół, odetchnął świeżym, przesyconym kwiatową barwą powietrzem. Przez moment pokusa, żeby tu zostać zatańczyła wśród jego myśli; mógłby rozłożyć kurtkę na trawie, wyciągnąć z plecaka książkę i… narazić się na gniew opata.

Może innym razem.

Stosunki na linii Drawiecki-Korcz były wystarczająco skomplikowane bez jego wybryków – ci dwaj znali się z czasów „przed klasztornych” i nigdy się nie lubili, więc gdy prowincjał Południa zakonu jezuitów - Adam Krocz – informował Janusza o zgodzie na wyjazd jednocześnie wyraźnie zakazał jakichkolwiek konfliktów z przeorem od św. Jacka. Waryński miał wykonać zadanie i wracać tak szybko, jak to możliwe.

   Jezuita westchnął cicho. Układ, który przedstawi przeorowi Drawieckiemu, mógł zaowocować natychmiastowym wyrzuceniem z terenu klasztoru, a prawdopodobnie nawet oficjalną skargą do Komisji Dyscyplinarnej Kurii Rzymskiej. Tylko, że gra była warta ryzyka, więc chociaż Waryński miał nieoficjalne poparcie generała zakonu, ojca Adolfo Nicol??sa, gdyby cokolwiek poszło źle był zdany wyłącznie na siebie, a natychmiastowe relegowanie ze zgromadzenia byłoby jedynie początkiem jego kłopotów.

Ale tym zacznie się martwić, jeśli opat odrzuci propozycję.

   Minął szeroki podjazd i wbiegł po schodach. Drzwi domu klasztornego były lekko uchylone, więc wszedł bez pukania, zagłębiając się w chłodny, kamienny korytarz odgrodzony od holu właściwego kolejnymi masywnymi, drewnianymi wrotami. Te były zamknięte, ale zanim sięgnął ku klamce uchyliły się nieznacznie, a potem, pchnięte niecierpliwym gestem wychodzącego, szeroko otworzyły.

Jezuita patrzył na wysokiego zakonnika w czarnym habicie, którego długie rękawy były podwinięte aż za łokcie odsłaniając pobrudzone ziemią, silne ręce.

- Szczęść Boże. – Waryński stanął stopień niżej niż dominikanin – Szukam opata.

- Jest w gabinecie. Pracuje – odparł zakonnik, krytycznym spojrzeniem przemykając po nieznajomym. – Zaprowadzę pana do refektarza, trzeba będzie poczekać.

- Brat nie zrozumiał. – Janusz zmarszczył brwi – Drawiecki mnie oczekuje.

Dominikanin drgnął, wydawało się, że jego spojrzenie nagle stwardniało, jakby patrzył na bluźniercę. Cień niezadowolenia musnął poważną, ogorzałą od słońca twarz.

Jezuita z trudem się opanował widząc kolejny dowód na niechęć gospodarzy. Przelotnie zastanowił się czy warto próbować im pomagać, skoro wydają się tym tak unieszczęśliwieni, ale zacisnął zęby. Kłopot był taki, że – obojętne od nastawienia zakonników – potrzebował ich tak samo, jak oni jego.

Może nawet bardziej.

Ogrodnik, brat Paweł Walicki, skinął głową. Nieznajomy zjawił się zupełnie nie w porę, wytrącając go z równowagi, rozbijając w porwane obrazy starannie obmyślony plan udekorowania rzeźby patrona klasztoru, stojącej na wewnętrznym dziedzińcu.

Dominikanin zawahał się przez chwilę. Odkąd dołączył do zgromadzenia jego jedynym, głównym obowiązkiem było dbanie o roślinność, i poświęcił się temu zadaniu z pasją i zapałem. Odnalazł spokój i radość z prostych czynności. Z reguł i rygoru dnia. Jasne, klarowne zasady stanowiły kotwicę w oszalałym świecie.

Wcześniej, zanim odkrył Boga, był zagubiony i odrzucony. Z dzieciństwa został mu obraz wiecznie pijanej matki i zmieniających się „wujków”, a odkąd skończył dziesięć lat wychowanków i opiekunów w domu dziecka.

Szybko zrozumiał jak walczyć o swoje, ale odkąd został sam nie potrafił grać inaczej niż według ulicznych zasad. Pamiętał, jak trafił do więzienia. Wykiwany przez kumpla, osądzony przez lepszych od siebie, wściekły jak obłąkany pies. Gdy wyszedł na wolność jedynym, czego chciał, była zemsta.

Nóż kupił zaraz po wyjściu z więzienia z myślą o kumplu-zdrajcy. I cholernie dobrze wiedział, jak go wykorzysta.

Paweł Walicki doskonale pamiętał tamten dzień – pogodny jak dzisiejszy, ciepły i pachnący wiosną. I spłoszone spojrzenie sprzedawczyka, gdy odciągał go od wrzeszczącej ze strachu dziwki. Potem gęste krzaki, swoje pięści rozbijające twarz tamtego w krwawą miazgę.

Błysk noża.

A moment później potężną dłoń, która jak imadło zacisnęła się na nadgarstku, w chwili, w której miał zabić.

I spokojny, zimny głos, który zmienił całe jego życie.

Przewartościował.

I nauczył czekać, rozumieć świat i cieszyć się z małych rzeczy.

Jak z białej róży, którą miał dziś przesadzić i otulić wokół kamiennej statuy.

   Brat Paweł spojrzał w zmęczone oczy przybysza i uznał, że biała róża może poczekać.

- Proszę za mną – mruknął, odwracając się na pięcie i prowadząc gościa w głąb klasztoru.

Waryński poprawił plecak, z zaciekawieniem przyglądając się obrazom na ścianach korytarza. Wśród kilkudziesięciu wizerunków rozpoznał postaci świętych męczenników niedawno kanonizowanych przez papieża z okazji rocznicy urodzin Ignacego Lojoli. Nieznacznie uśmiechnął się na widok św. Franciszka Ksawerego. Pamiętał dobrze, gdy podczas jednego z egzaminów z archeologii chrześcijańskiej prowadzący zahaczył o podróż, jaką Ksawery odbył do Indii. I swoją panikę, bo nie miał pojęcia, że święty odbudowywanie autorytetu kościoła rozpoczął od odprawienia służącego i własnoręcznego prania ciuchów i gotowania sobie posiłków.

Janusz egzamin zdał, ale wiedział, że św. Franciszka Ksawerego pamiętać będzie do końca życia.

   Zamyślony nie zauważył, że przewodnik się zatrzymał. Usiłując w ostatniej chwili go ominąć, pchnął dominikanina prosto w uchylające się drzwi. Ogrodnik potknął się i runął jak długi do środka pokoju.

Jezuita zmełł przekleństwo pod nosem, rzucił się na pomoc, stawiając towarzysza na nogi.

- Przepraszam – mruknął niezręcznie, unosząc dłoń na powitanie. – Ojcze…

Przeor Krzysztof Drawiecki wsunął kawałek papieru w książkę, którą czytał, zamknął ją, niedbale przykrył jakimś wydrukiem i wstał zza wielkiego, dębowego biurka, na którym, obok stojącego tyłem do okna monitora LCD, walały się sterty dokumentów i otwartych, rozłożonych niewielkimi stosami wydawnictw.

   Waryński oczekiwał kogoś starszego, tymczasem przełożony klasztoru, mimo ewidentnego zmęczenia i podkrążonych od niewyspania oczu, wyglądał na około trzydzieści siedem, może czterdzieści lat, miał pogodną, przystojną twarz i lśniące inteligencją spojrzenie. I był niemal tak wysoki, jak jezuita.

W dodatku wydawał się, podobnie jak ten ostatni, rozbawiony sytuacją.

- Bracie Pawle, wszystko w porządku? – Spytał zręcznie ukrywając uśmiech.

Ogrodnik odetchnął głęboko i powoli skinął głową.

- Tak.

- świetnie. Może brat wrócić do swoich zajęć.

Przewodnik Janusza pożegnał się mrukliwie i zniknął za drzwiami, a ojciec Drawiecki wskazał przybyszowi jeden z dwóch wygodnych foteli stojących przy biurku.

- Herbaty? – Spytał gospodarz.

Waryński ściągnął kurtkę, odłożył plecak i rozsiadł się wygodnie.

- Kawy, jeśli można. Z cukrem i mlekiem – odparł patrząc, jak ojciec dominikanin włącza elektryczny czajnik. – Nazywam się…

- Janusz Waryński – przerwał mu gospodarz, wyjmując czarny kubek ze stojącego nieopodal kredensu. – Wiem. Cieszę się, że brat przyjechał. – Odwrócił się i uważnie spojrzał na przybysza, jakby po wszystkich staraniach, żeby go tu ściągnąć, wciąż nie był pewny czy podjął właściwą decyzję – Jak podróż?

- Dość krótka. Czas za kółkiem szybko mija.

Drawiecki skinął głową. Nie skomentował.

   Jezuita rozejrzał się po gabinecie przeora, dostrzegając między przedwojennymi meblami nowoczesne urządzenia, zupełnie, jakby wraz z młodym przełożonym do klasztoru św. Jacka wdarł się bezczeszczący powagę tradycji chochlik, tworzący w klasycznych wnętrzach koktajl przyszłości i przeszłości, stapiając w jedno nowoczesną drukarkę z zabytkowym biurkiem, na którym wciąż widoczne było miejsce po kałamarzu. Masywne, ciemne drewno ostro kontrastowało z szarością plastików kserokopiarki i komputera; na ścianie wisiał ekran do telekonferencji, a za niedomkniętymi drzwiami do sąsiadującego pokoju widać było ciężką szafę serwerową.

Janusz uśmiechnął się leciutko, bo przy tym wszystkim, na ledwo widocznym spod papierów blacie, dostrzegł opracowania, których w tym pomieszczeniu być nie powinno. Na pierwszy rzut oka po czarno-czerwonych, skórzanych oprawach nabijanych ciężkimi guzami, w księdze, jaką gospodarz czytał przed jego przybyciem, rozpoznał zakazany przez hiszpańskiego papieża Kaliksta III, potępiony przez Kościół tom „Lingua diaboli”. Bez większego zdziwienia wyłowił też z bałaganu „Liber sceleris” Beliana, a nawet obłożony klątwą, niemal już klasyczny podręcznik satanistów A.S. Le Veya.

Za samą informację o posiadaniu tych publikacji Drawiecki wyleciałby z klasztoru jak z procy, a mogłoby się nawet skończyć ekskomuniką, gdyby Carlos Aspiroz Costa, generał dominikanów, odpowiednio się do sprawy przyłożył.

   Tymczasem w pomieszczeniu zapachniało świeżo parzoną kawą i chwilę później pomiędzy dwoma opasłymi tomami niemal tuż przed nosem jezuity stanął kubek. Drugi, identyczny, przeor, siadając w fotelu za biurkiem, trzymał w ręku.

- Ciężko się z bratem skontaktować, a doprosić o przyjazd było jeszcze trudniej – powiedział zmęczonym głosem Drawiecki. – Ale potrzebujemy pomocy.

Jezuita upił łyk aromatycznego, gorącego napoju. Milczał, pozwalając zakonnikowi mówić. Jeśli miał coś tu zrobić, musiał wiedzieć, jaką pomoc będzie mógł w zamian uzyskać.

- Szukałem ratunku niemal na całym świecie, ale ci, którzy potrafiliby pomóc, gdy dowiadywali się, o kogo chodzi… Co jest powodem…

- Rezygnowali?

- Nawet nie chcieli spróbować – w zmęczonym spojrzeniu przeora zalśniła gorycz porażki.

- Rzym?

Ojciec Krzysztof przepchnął kilka książek na bok, wyciągnął spod jednego ze stosów papierów opieczętowane dokumenty i rzucił na biurko prawie przewracając kubek z kawą. Naczynie, uderzone grubym, zbindowanym plikiem kartek, zachwiało się. Parujący napój zafalował gwałtownie, opryskując dwa najbliżej leżące starodruki.

Waryński nieznacznie zmrużył oczy, zaczynając rozumieć, że sprawa jest poważniejsza niż mógł podejrzewać, a informacje, jakie otrzymał do tej pory, omijały podstawowy fakt dotyczący tego przypadku. Istniała obawa, że mieli do czynienia ze szczególnym udręczeniem i, chociaż takie należały do rzadkości, niemożliwym do pokonania bez poważnego narażenia życia ofiary.

Janusz sięgnął po dokumenty, przejrzał je uważnie.

- Komisja do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przysłała kilku specjalistów, dwóch z nich polecił sam prefekt generalny, kardynał Estevez – ciągnął przeor – Jak widać zbadali sprawę bardzo dokładnie; ma brat w rekach potwierdzone notarialnie kopie ich sprawozdań, z pełną dokumentacją i precyzyjnym opisem przeprowadzonych rytuałów.

- Rezultat?

- Tylko go rozjuszyli.

Jezuita z niedowierzaniem pokręcił głową.

- …”na terenie klasztoru św. Jacka…” – przeczytał na głos – Gdzie dokładnie miały miejsce obrzędy?

Opat Drawiecki wydawał się bliski wybuchu, gniew przez moment zamigotał w jasnych oczach, potężne dłonie zacisnęły się na oparciach fotela.

- A gdzie mogły mieć miejsce, skoro nie jesteśmy w stanie wypuścić go z podziemi? – Warknął ostro, chociaż w gniewnym tonie brzmiały nutki desperacji i rozpaczy – Nie można go rozkuć ani przenieść, bo słabsze więzy rwie, jakby to były szmaty! Chciałem, Bóg mi świadkiem, że chciałem, umieścić go w jednej z cel, pomiędzy sypialniami. Ale…

- Nie dał wam spać, prawda?

- żaden z nas oka nie zmrużył. To, co mówił… Krzyczał, wył. Bluźnił przeciw Panu tak strasznie, że wszyscy uciekli do kaplicy. Baliśmy się przenosić go w nocy, więc do porannej mszy całe zgromadzenie modliło się w jego intencji i dopiero, gdy bracia za wstawiennictwem świętego Jacka polecili się Bogu, został przeprowadzony do podziemi. Był półprzytomny, wycieńczony, błagał o śmierć, jak każdego dnia, gdy go odwiedzam. Ale przez parę chwil był sobą. Potem znów go straciłem… - Krzysztof Drawiecki umilkł na moment, odetchnął głęboko, z wyraźnym trudem kończąc opowieść. - Założono mu łańcuchy. Od tamtego czasu nie pozwalam, by go wyprowadzano.

- Nie da się inaczej? – Jezuita zerknął na kartki sprawozdania odnajdując interesujący go akapit. – Próbowaliście czegoś innego? Woda święcona? Rabini? Popa jakiegoś można zawsze ściągnąc, kto wie, co poskutkuje.

Opat, najwyraźniej przygnębiony wspomnieniami, wolno przytaknął. Potem z rozpaczą w jasnych oczach odnalazł wzrok gościa.

- Mogę tu nawet sprowadzić al-mudżtahidów, gdyby to jakikolwiek sens miało. Ale nie ma. Cała moja wiara w tobie, bracie Waryński, i w Panu naszym. Bo ja już nic więcej zrobić nie mogę.

Janusz odstawił pusty kubek, odłożył dokumenty. Wstał, zbierając się na odwagę, by pogrzebać wszystkie nadzieje opata, bo doskonale wiedział, że propozycja, jaką przedstawi Drawieckiemu, nic prawie w sytuacji opętanego nie zmieni. Da mu może chwilę wytchnienia, ale poza wykradzionym szatanowi czasem żadnej pomocy udzielić nie potrafił.

- Mogę go zobaczyć? – spytał niepewnie – W jakim jest stanie? Zrozumie mnie?

Opat parsknął cichym, nerwowym śmiechem.

- Oczywiście, że tak – odparł głucho – Obaj cię zrozumieją.

Wyszli z gabinetu i dominikanin poprowadził gościa wzdłuż długiego, zdobionego portretami świętych, korytarza. Minęli bibliotekę, barokowy portal prowadzący do refektarza, i opat pchnął ciężkie drzwi. Znaleźli się na górnym krużganku klasztoru, obok balustrady i kamiennych, podtrzymujących strop kolumn. Waryński zerknął w dół, na wirydarz, dostrzegając tego samego mnicha-ogrodnika, którego spotkał wchodząc do budynku, pracującego przy rozłożystym krzewie białej róży oplatającym posąg świętego Jacka.

Krużganek, ozdobiony ołtarzem świętego Dominika, którego obraz malował znany z wielu dzieł sztuki sakralnej Kopaczyński, doprowadził do schodów. Piętro wyżej były cele zakonników, niżej wąski korytarz, kolejne drzwi i wrota prowadzące na krużganek i do ogrodu.

W rogu, zaraz obok portalu rozpoczyna się malowana historia klasztoru; Waryński zerknął na nią tylko przelotnie, bo przeor wszedł w wypielęgnowany ogród i przywołał brata Pawła.

Zakonnik otrzepał dłonie z grudek ziemi, odwinął rękawy habitu i podszedł do zwierzchnika.

- Bracie Pawle, potrzebujemy asysty – Drawiecki sprawiał wrażenie, że gdyby ktoś teraz dał mu wybór między zstąpieniem do podziemi a ogniem piekielnym, bez wahania wybrałby to drugie.

Janusz widział z jaką niechęcią opat zmusza się do zdradzenia sekretu zgromadzenia, chociaż obaj wiedzieli, że uwięzienie opętanego nie rozwiąże sprawy, a jedynie ukryje kłopot na jakiś czas.

Ogrodnik drgnął, uważne spojrzenie spoczęło na jezuicie. Gniew zmieszał się w nim z pogardą, a ta z silną, nieokiełznaną emocją i przez moment wyglądało na to, że sprzeciwi się poleceniu, ale po dłuższej chwili odetchnął głęboko i wsunął ręce w szerokie rękawy szaty.

- Tak, ojcze opacie. – odparł spokojnie; ruszył przodem, a gość i przełożony klasztoru podążyli za nim.







(dalej sa katakumby, lochy, etc.)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

2

ot, tak mi po głowie chodziło, a że nastrój mam samobójczy (pewnie ta pogoda) wiec wklejam,

świętemu jackowi się przy okazji polecając


Ty sie nie zabijaj tylko pisz dalszy ciąg bo mnie wciągneło :D Fajny styl, ciekawe, nienużące opisy, dobra narracja utrzymująca napięcie, szczególnie podobał mi się moment wspominania młodości przez brata ogrodnika ^^ Dobre, dobre, ja chce więcej!
..::Drum'n'Bass::..

3
dzieki l3gion.

przez moment wydawało mi sie, ze nikt nie skomentuje.



ad. cd. - rzeźbi się.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

4
Więc sprawa wygląda tak: pojechałaś mi trochę po ambicji droga Ravvo. Stąd też przebiłem się przez ścianę nienawiści do fantasy i postanowiłem ocenić Twój tekst. Na moje szczęście zostałem mile zaskoczony. Spodziewałem się krasnali, samotnych bohaterów przemierzających katakumby i ratującymi świat przed siłami zła. To, by było tytułem wstępu, czas pójść naprzód.



Z początku w mojej głowie uroiła się myśl, że pomyliłaś się w określeniu gatunku, gdyż tekst lekko przypominał mi "Spisek Sykstyński". Miałem nadzieję na miłą, porządnie uknutą intrygę, a przynajmniej tekst o lekkim jej zabarwieniu. Ok, w tej kwestii się trochę zawiodłem, lecz zmyłem sobie głowę za pewne nadinterpretacje w trakcie czytania opowiadania.



Idźmy dalej. W sumie to czytało mi się przyjemnie, więc nie będę się czepiał zbyt mocno, zresztą dawno tego nie robiłem. Jest kilka zgrzytów, ale niestety nie wszystkie zanotowałem zajęty czytaniem. Poniżej masz dwa:
gładkie kamyki chrzęściły usuwając się pod spod jego butów.
Co chciałaś dokładnie powiedzieć przez ten fragment? Usuwały się pod spód jego butów, czy spod butów? Nie do końca jestem pewien.
Mężczyzna niedbale skinął głową bratu furtianowi, z niezadowoleniem dostrzegając błysk niechęci w jego oczach
Co prawda tylko trzy wyrazy zaczynają się na nie- jednak trochę to drażni, a pamiętam, że ktoś uznał to jako błąd. Ja też tak uznaję.



Ogólnie nie potrafię zbyt wiele powiedzieć o samym opowiadaniu czy o stylu. W tym momencie czyta się jak wspomniałem przyjemnie. Jestem ciekaw czy zaskoczysz mnie czymś w trakcie czytania, czy do końca pozostaniesz lekko podporządkowana schematom, od których tekst niestety nie odstępuje.



Wrzuć kolejną część, najlepiej w tym temacie, a chętnie doczytam i ocenię porządnie, od deski do deski, nie tak jak teraz po łebkach.



Pozdrawiam.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Cholera, podobało mi się. :)



Tzn. tak, hm, po kolei:



Dobry początek. Sądzę, że zdecydowana większość lubi, kiedy coś się dzieje od pierwszego zdania, lubi, kiedy wciąga od pierwszego akapitu. Tutaj mamy do razu ciekawe myśli bohatera i wrzucenie w wir wydarzeń bez zbędnych "słoneczko było fenomenalne, a drzewka cudowne".



Początek jest z jajem. I właśnie o to chodzi w dobrym opowiadaniu, o to jajo, które zawierasz w pierwszych paru (nastu?) akapitach, a później gdzieś gubisz. Nie znaczy to, że jest źle, styl wciąż jest bardzo przyswajalny, tylko sama treść coraz bardziej traci na magnetyzmie. Jestem ciekawy, jak to rozwiniesz i czekam na ciąg dalszy, bo narazie fabuła ani nie zachwyca, ani nie odstrasza. Podoba mi się ten skrawek świata przedstawionego, ale opętany gość i jezuita, który ma pomóc... no nie wiem, wszystko zależy od Ciebie, bo wierzę, że to narazie wstęp do akcji.



Wg mnie zdecydowanie najmocniejszym punktem programu jest styl. Wydaje się, że posiadasz tą wspaniałą umiejętność "wyczucia słów". Potrafisz plastycznie opisać miejsca, sytuacje, kolejnymi zdaniami otwierasz bramy mojej wyobraźni. Zgrzytów - w przeciwieństwie do Webera - nie zarejestrowałem, bo za bardzo pochłonęło mnie czytanie.



Strona techniczna: zły zapis dialogów (na forum jest gdzieś temat o tym; albo przynajmniej link), interpunkcja i literówki. Jeśli nikt nie pokusi się o korektę, to spróbuję sam się za to wziąć.



Podsumowując, początek mi się bardzo podobał, jednak z czasem ujawniania dalszych wątków wszystko stawało się mniej magnetyczne, bardziej schematyczne. Wszystko zależy od Ciebie i tego, jak rozwiniesz akcję. Styl - trzymaj tak dalej, a nawet lepiej, pisząc więcej.



To chyba tyle. Emocje pisałem zaraz po przeczytaniu, więc jak jeszcze coś mi się przypomni, to napiszę.



Pisz ciąg dalszy. :)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
weber pisze:Więc sprawa wygląda tak: pojechałaś mi trochę po ambicji droga Ravvo. Stąd też przebiłem się przez ścianę nienawiści do fantasy i postanowiłem ocenić Twój tekst.
o zaraza, weber, doceniam poświęcenie i dzieki, szczególnie w kontekscie "nienawiści".

prawie cie widze, jak prewencyjnie zaciskając zeby bierzesz się za czytanie 'arystokraty'.
weber pisze: Na moje szczęście zostałem mile zaskoczony. Spodziewałem się krasnali, samotnych bohaterów przemierzających katakumby i ratującymi świat przed siłami zła.
krasnale zostały wdeptane w ziemię butami nawiedzonych i opetanych dziewic, więc tu ich nie bedzie.
weber pisze:Z początku w mojej głowie uroiła się myśl, że pomyliłaś się w określeniu gatunku
wiesz co, to wlasciwie, po namyśle, moze być lekki horror, ergo mozesz miec rację jeśli chodzi o pomyłke w okresleniu czym tak naprawdę ten kawałek jest.
weber pisze:Jest kilka zgrzytów, ale niestety nie wszystkie zanotowałem zajęty czytaniem. Poniżej masz dwa:
gładkie kamyki chrzęściły usuwając się pod spod jego butów.
Co chciałaś dokładnie powiedzieć przez ten fragment? Usuwały się pod spód jego butów, czy spod butów? Nie do końca jestem pewien.
dokładnie chodziło o 'spod butów', a wyszło to cos, bo pierwotnie miały się kamyki 'pod butami obsuwać' czy coś w ten deseń, text został zmieniony, a to mi umknęło.

już poprawione w orginale. dzieki.
weber pisze:
Mężczyzna niedbale skinął głową bratu furtianowi, z niezadowoleniem dostrzegając błysk niechęci w jego oczach
Co prawda tylko trzy wyrazy zaczynają się na nie- jednak trochę to drażni, a pamiętam, że ktoś uznał to jako błąd. Ja też tak uznaję.
tu sie bujam na boki, chociaż rozumiem, o co chodzi.
weber pisze:Jestem ciekaw czy zaskoczysz mnie czymś w trakcie czytania, czy do końca pozostaniesz lekko podporządkowana schematom, od których tekst niestety nie odstępuje.
to opowieść o egzorcyście, więc jesli mam napisac coś, żeby cie zaskoczyć, trzeba by wprowadzić

wyłażące spod opetanych dziewic krasnale.

marnie to widze, ale specjalnie dla ciebie moge pojechac bardziej perwersyjnie :twisted:
patren pisze:Sądzę, że zdecydowana większość lubi, kiedy coś się dzieje od pierwszego zdania, lubi, kiedy wciąga od pierwszego akapitu. Tutaj mamy do razu ciekawe myśli bohatera i wrzucenie w wir wydarzeń bez zbędnych "słoneczko było fenomenalne, a drzewka cudowne".
yyyy? a ten cały kawalek na początku opisujący okoliczności przyrody, laweczki, ogród, to pies?
patren pisze:Zgrzytów - w przeciwieństwie do Webera - nie zarejestrowałem, bo za bardzo pochłonęło mnie czytanie.
to mega miłe :)
patren pisze:Strona techniczna: zły zapis dialogów (na forum jest gdzieś temat o tym; albo przynajmniej link),
sprawdzę.



dzięki za komentarze, panowie, przyznam, ze męczyło mnie, co jest z tym textem, ze nikt go zweryfikować nie chce - poza l3gionem, ofc - ale widze, ze jest ok.



kłaniam sie.



i na was koniec komentarzy, bo arystokrata wylądował w 'zweryfikowanych' :twisted:
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

7
yyyy? a ten cały kawalek na początku opisujący okoliczności przyrody, laweczki, ogród, to pies?


Tak, ale to było później. Dokładnie dwa akapity później. A dwa pierwsze przedstawiają bohatera i rzucają w wir wydarzeń. Gdybyś zaczął (zaczęła?) od 4 lub 3 akapitu, to pozytywne wrażenie pewnie byłoby znacznie mniejsze. :)

Dodane po 9 minutach:
sprawdzę.


Pomogę Ci.



http://www.piszmy.pl/regulamin.php?ask=9 :)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

8
Patren pisze: Gdybyś zaczął (zaczęła?)
ła :)
dzięki wielkie, chetnie zajrze.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

9
Co prawda już w dziale "Zweryfikowane", ale ja i tak znalazłam parę rzeczy wartych wspomnienia;)


Zupełnie, jakby proszenie o pomoc było zbyt kolczastym owocem, by się dało go gładko przełknąć.
Bez przecinka przed „jakby”


Wyścielające wszystkie alejki w zasięgu wzroku białe, gładkie kamyki chrzęściły usuwając się pod spod jego butów.
Brzmi niezgrabnie. Zbytnie rozproszenie grupy podmiotu (czy jak to się tam fachowo nazywało:P). Przeredagowałabym to tak: Białe, gładkie kamyki, wyściełające wszystkie alejki w zasięgu wzroku, chrzęściły…


Stosunki na linii Drawiecki-Korcz
Nie wiem, czy ten myślnik nie powinien być przypadkiem oddzielony spacją po obu stronach. Tak mi się coś mgliście przypomina z zajęć ze składania tekstu, ale pewna nie jestem do końca. Jak ktoś kompetentny, niech pomoże.


gdy prowincjał Południa zakonu jezuitów - Adam Krocz – informował Janusza o zgodzie na wyjazd jednocześnie wyraźnie zakazał jakichkolwiek
Wywaliłabym to „jednocześnie”, bo skoro masz „gdy”, to wskazuje to jednoznacznie, że obie informacje pojawiły się w tym samym czasie.


odsłaniając pobrudzone ziemią, silne ręce.


Kolejność określeń trochę zgrzyta.


Kłopot był taki, że – obojętne od nastawienia zakonników – potrzebował ich tak samo, jak oni jego.
Kłopot polegał na tym. Lepiej brzmi.


Odkąd dołączył do zgromadzenia jego jedynym, głównym obowiązkiem było dbanie o roślinność
Skoro jedynym, to już nie głównym. „Główność” zakłada wyższość nad pozostałymi elementami, a tutaj tych elementów podobno nie ma?;)


Odnalazł spokój i radość z prostych czynności.
Spokój z prostych czynności? To takie potknięcie czytelnika w biegu, o którym pisał p. Pilipiuk w swoich felietonach. Niby zdanie poprawne, ale czytelnik musi się cofnąć, by je rozszyfrować. Może spokój ORAZ radość z prostych czynności? Albo spokój i radość W prostych czynnościach?


a odkąd skończył dziesięć lat wychowanków i opiekunów w domu dziecka.
Robisz elipsę? Zaznacz ją myślnikiem. Inaczej masz tutaj błąd.


Pamiętał dobrze, gdy podczas jednego z egzaminów
Sądzę, że „pamiętał jak” brzmi tu lepiej. Poza tym, tak chyba wygląda ten związek frazeologiczny.


sterty dokumentów i otwartych, rozłożonych niewielkimi stosami wydawnictw.
Kolejne potknięcie czytelnika w biegu.


I był niemal tak wysoki, jak jezuita.
Wzrostu osoby siedzącej nie ocenia się zbyt trafnie. Chyba że opat wstał? Tylko my o tym nie wiemy?


- Herbaty? – Spytał gospodarz.
- spytał gospodarz.


Waryński ściągnął kurtkę, odłożył plecak i rozsiadł się wygodnie.
Na pewno w tej kolejności?;) Z własnego doświadczenia wiem, że ściąganie kurtki z plecakiem w ręku do najłatwiejszych zadań nie należy;)


potępiony przez Kościół tom „Lingua diaboli”. Bez większego zdziwienia wyłowił też z bałaganu „Liber sceleris” Beliana, a nawet obłożony klątwą, niemal już klasyczny podręcznik satanistów A.S. Le Veya.
Podziwiam rzetelną wiedzę. Le Veya nawet zdarzyło mi się przeczytać;)


Drugi, identyczny, przeor, siadając w fotelu za biurkiem, trzymał w ręku.
Proponuję to przeredagować, bo przy tylu przecinkach czytelnik znów potyka się w biegu.


- Mogę tu nawet sprowadzić al-mudżtahidów, gdyby to jakikolwiek sens miało.
… miało jakikolwiek sens.


Gniew zmieszał się w nim z pogardą, a ta z silną, nieokiełznaną emocją
To mi mocno zazgrzytało. Z jaką silną emocją? Nie ma określonego żadnego nawet znaku? Więc można ją nazwać tylko napięciem emocjonalnym, pobudzeniem:P Wybacz, zboczenie zawodowe. Ale nawet dla zwykłego śmiertelnika brzmi to nieco dziwnie.



Dodam jeszcze tylko, że retrospekcja zawierająca wspomnienia brata Pawła jakoś tak ni z gruszki… Nie ma zbyt dobrego uzasadnienia kompozycyjnego. Przecinki pozostawiam osobom, które mają do nich szczególne zamiłowanie;) W tym tekście naprawdę będą miały dużo roboty…



Ogólnie jestem pod ogromnym wrażeniem tekstu. Na każdym kroku widać, jak wiele wysiłku autor włożył w opracowanie miejsca akcji i badania naukowe;) Bardzo się to chwali. Uwielbiam czytać utwory, których autorzy imponują mi wiedzą. A umiejętne zespolenie wiedzy z wymysłem sprawia, że wszystko wydaje się być niezwykle realne. Dałam się nabrać, przyznaję:)

Opisy powalają na kolana i każą bić czołem w posadzkę. Bogate, barwne, a mimo tego czytelnik przepływa przez nie błyskawicznie. Orzeszkowa powinna się od Ciebie uczyć, naprawdę:D Wszystkie określenia jak najbardziej na miejscu, każde słowo wnosi coś nowego do tworzonego w głowie obrazu świata. Hemingway pochwaliłby również;)

Styl świetny, warsztat godny pozazdroszczenia. Pomysł intrygujący. Oderwać się po prostu nie mogłam. Gdybym wzięła z półki w księgarni książkę zaczynającą się takim wstępem (oczywiście pozbawionym błędów, które wytknęłam;) ), nie potrafiłabym jej odłożyć. Wyszłabym z portfelem lżejszym o tę parę złotych. I sądzę, że nie pożałowałabym tego. Jeśli reszta utworu trzyma ten poziom, chylę czoła.



Czepiam się bzdurnych błędów? I to nawet tam, gdzie ich nie ma? I dobrze! To najlepszy komplement z mojej strony. Cudownie jest dostać w łapki tekst, w którym poważnych błędów po prostu nie ma. I rozkoszować się szukaniem okazji do wzniesienia go na jeszcze wyższy poziom.

Pozdrawiam

kognitywna

10
kognitywna pisze:Co prawda już w dziale "Zweryfikowane", ale ja i tak znalazłam parę rzeczy wartych wspomnienia;)
zobaczmy.
kogni pisze:
Wyścielające wszystkie alejki w zasięgu wzroku białe, gładkie kamyki chrzęściły usuwając się pod spod jego butów.
Brzmi niezgrabnie. Zbytnie rozproszenie grupy podmiotu (czy jak to się tam fachowo nazywało:P). Przeredagowałabym to tak: Białe, gładkie kamyki, wyściełające wszystkie alejki w zasięgu wzroku, chrzęściły…
jesli chodzi o to oraz pare innych kawałków, np.:
kogni pisze:
odsłaniając pobrudzone ziemią, silne ręce.


Kolejność określeń trochę zgrzyta.
,
kogni pisze:
Pamiętał dobrze, gdy podczas jednego z egzaminów
Sądzę, że „pamiętał jak” brzmi tu lepiej. Poza tym, tak chyba wygląda ten związek frazeologiczny.
,
kogni pisze:
- Mogę tu nawet sprowadzić al-mudżtahidów, gdyby to jakikolwiek sens miało.
… miało jakikolwiek sens.
to własnie tak ma być - wiem, że brzmi takie tłumaczenie z deka idiotycznie, ale zdarza mi sie stosowac odwrócony szyk w zdaniach.

wiem, wiem, za dużo master yody.

poza tym mam tendencje do eliminowania wyrazów.
kogni pisze:
gdy prowincjał Południa zakonu jezuitów - Adam Krocz – informował Janusza o zgodzie na wyjazd jednocześnie wyraźnie zakazał jakichkolwiek
Wywaliłabym to „jednocześnie”, bo skoro masz „gdy”, to wskazuje to jednoznacznie, że obie informacje pojawiły się w tym samym czasie.
hm, nie, z tym sie nie zgodze.

poza tym wywalenie "jednocześnie" albo "gdy" wymaga przekomponowania całego zdania, a - imo - jest dokładnie tak, jak powinno.
kogni pisze:
Kłopot był taki, że – obojętne od nastawienia zakonników – potrzebował ich tak samo, jak oni jego.
Kłopot polegał na tym. Lepiej brzmi.
lepiej :)


kogni pisze:
Odkąd dołączył do zgromadzenia jego jedynym, głównym obowiązkiem było dbanie o roślinność
Skoro jedynym, to już nie głównym. „Główność” zakłada wyższość nad pozostałymi elementami, a tutaj tych elementów podobno nie ma?;)
mądrala.

ale, zaraza, znów ma racje.
kogni pisze:
Odnalazł spokój i radość z prostych czynności.
Spokój z prostych czynności? To takie potknięcie czytelnika w biegu, o którym pisał p. Pilipiuk w swoich felietonach. Niby zdanie poprawne, ale czytelnik musi się cofnąć,
wiec spokojniej czytelniku, spokojniej :)
kogni pisze:
a odkąd skończył dziesięć lat wychowanków i opiekunów w domu dziecka.
Robisz elipsę?
robię CO??
kogni pisze:
sterty dokumentów i otwartych, rozłożonych niewielkimi stosami wydawnictw.
Kolejne potknięcie czytelnika w biegu.
...czytelniku, zwolnij, pliiiiiiiz.
kogni pisze:
I był niemal tak wysoki, jak jezuita.
Wzrostu osoby siedzącej nie ocenia się zbyt trafnie. Chyba że opat wstał? Tylko my o tym nie wiemy?
wiemy, wiemy, tylko nie zauwazyliśmy: "Przeor Krzysztof Drawiecki wsunął kawałek papieru w książkę, którą czytał, zamknął ją, niedbale przykrył jakimś wydrukiem i wstał " :D
kogni pisze:
Drugi, identyczny, przeor, siadając w fotelu za biurkiem, trzymał w ręku.
Proponuję to przeredagować, bo przy tylu przecinkach czytelnik znów potyka się w biegu.
nie-ma-ba-ta :D
kogni pisze:
Gniew zmieszał się w nim z pogardą, a ta z silną, nieokiełznaną emocją
To mi mocno zazgrzytało.
miało prawo w sumie :)
kogni pisze:Dodam jeszcze tylko, że retrospekcja zawierająca wspomnienia brata Pawła jakoś tak ni z gruszki… Nie ma zbyt dobrego uzasadnienia kompozycyjnego.
brat paweł jest istotnym elementem dotyczącym egzorcysty. wyjdzie w praniu.
kogni pisze:Ogólnie jestem pod ogromnym wrażeniem tekstu.(...)

Opisy powalają na kolana i każą bić czołem w posadzkę. Bogate, barwne, a mimo tego czytelnik przepływa przez nie błyskawicznie.
*ślini się*

dzięki za komentarz, dokładny, merytoryczny, do tego obiektywny i nieźle napisany. i dzieki za poświęcony textowi czas.

kłaniam się.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

11
Co do czytelnika w biegu: chodzi o to, że czytelnik się rozczytuje, już nie ma w ogóle świadomości, że czyta tekst, po prostu widzi wszystko swoimi oczami, daje się ponieść historii, a Ty wszystko rozwalasz jakimś takim dziwnym sformułowaniem. Radzę poczytać felietony p. Pilipiuka w Fahrenhecie. Ja tego tak dobrze nie wytłumaczę. I nie mam takiego autorytetu;)

Te kawałki, które miały tak wyglądać, ale wyglądają niezgrabnie... Widzę, że piszesz dla siebie, a nie dla czytelnika. Bo czytelnikowi takie coś zgrzyta. To nie po polsku, redaktor w wydawnictwie się przyczepi. Po co psuć takie genialne opowiadanie?

"Gdy" plus "jednocześnie" jest ewidentnym powtórzeniem i od swojego stanowiska nie odstąpię. A przeredagowanie przecież nie jest aż takim wysiłkiem i powinno być podejmowane jak najczęściej przez ambitnego pisarza:P Tak, wjeżdżam na ambicję:P

Elipsa - pominięcie części zdania, by uniknąć powtórzenia. Każdy po obowiązkowym kursie polskiego w gimnazjum powinien to pojęcie znać.

A wyjście w praniu brata egzorcysty nie poddaję w wątpliwość. Ale POD KąTEM KOMPOZYCYJNYM jest ni z gruchy. Trzeba było to zgrabniej wpleść. Bo on sobie wychodzi przez drzwi i nagle poznajemy jego historię. Ni w ząb. Przeczytaj to jeszcze raz. Jak czytelnik to czyta na początku, to nie wie, po co to w ogóle jest. Wyjaśnienie później nie usprawiedliwia wrzucania czegoś na początku bez powodu. Weź to pod uwagę.

Pozdrowienia

kognitywna

12
O, o, o, to jest to. O tym zapomniałem. Jak najbardziej zgadzam się z Kognitywną, jeśli chodzi o wspomnienia brata Pawła.Kompozycyjnie wypada kiepsko, przydałoby się, żebyś jakoś ładniej wszyła to w tekst.



Pozdrawiam.



[dyskretnie wychodzi z pokoju i rzuca się w przepaść]
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

14
E, szczegółowa łapanka już była. To ja tylko malutkie ale co do literówek mam - napisałaś raz Korcz, a raz Krocz... Wiem to głupie, ale Krocz przeczytałam Kroczu i oplułam tym samym monitor -.- Czasami takie bzdury wybijają z rytmu. Ale na dobra sprawę nie mam się czego przyczepić. Fabuła to jeszcze nic zachwycającego, ale opisy wydają się takie "fachowe", jakby czytała kupiona książkę, a nie amatorskie opowiadanie. Oprócz jakis małych zgrzytów wyżej wymienionych.

I czasami piszesz trochę niejasno. Choc to może wina mojego zmęczenia. Na rzęsach chodzę, bleh.

Początek podobał mi się bardziej nić koniec, ale mam nadzieje, że potem wrócisz na dawny tor.

Ogólnie ślicznie



Ten.
Małe, żółte i kopie? Mała, żółta kopareczka.

15
kognitywna pisze:P.S. Zwracam honor z tym wzrostem opata - moje niedopatrzenie:)
spox, kogni, i tak dzięki za uwagi.



ten - ad. literówki - widzisz po którejś korekcie człowiek patrzy na ZDANIA nie na wyrazy, i zwyczajnie zaczynasz czytać akapitami, co pierońsko utrodnia jakiekolwiek dalsze zmiany i poprawki. teraz, dzięki tobie, zwróce na to uwage i poszukam tego pierońskiego korcza.



dzięki wielkie za korektę, weryfikację, czy jak tam sie to ogólnie nazywa.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”