To nie mgła zabija (dawniej: Mgła) - zweryfikowane i poprawione

1
Wybrał się Maćko razu pewnego do doliny Łańskiego Potoku. W owym czasie, z uwagi na wczesnozimową porę, robiło się dosyć szybko ciemno, a było już dobrze po szesnastej. Mimo wszystko, i mimo zmęczenia wcześniejszym wałęsaniem się po lesie, postanowił przejść się mało uczęszczaną, wiejską uliczką, której nie znał. To znaczy: znał położenie owej drogi względem Łańskiego Potoku oraz umiał ją pokazać na mapie, ale nic ponadto.
Kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze gospodarstwa, i już na dobre można było rozstać się z knieją, postanowił, że uda się naprzód na jeden koniec ulicy, a potem zmieni kierunek i powróci do punktu, z którego wyruszył. Jak rzekł, tak zrobił. Idąc, podziwiał stare budownictwo, akurat w tej części sioła wyjątkowo dobrze zachowane. Nie mógł Maćko nacieszyć oczu tradycyjną strzechą na dachach domostw... czy archaicznymi studniami z elementami drewnianymi: żurawiami do czerpania wody. „To musiało być bardzo stare drewno” – zauważył, przyglądając się detalom. I tak brnął w swe myśli oraz w głąb uliczki, gdy tymczasem widoczność została ograniczona przez brak dziennego światła... i w końcu trzeba było turystykę krajobrazu pozostawić na zaś. Zdążył jednakże zauważyć, że latarnie, a właściwie uliczne, wiejskie lampy, są utrzymane w dawnym, a nawet bardzo dawnym stylu. 
A kiedy tak szedł i rozmyślał, poczęły jedna po drugiej gasnąć kolejne latarnie. Przestawały żarzyć się też stopniowo światła, widoczne do tej pory w obejściach. Nie wystarczy tylko powiedzieć „kolejne latarnie gasły”, trzeba także dodać „gasły w bardzo specyficzny sposób”. Najpierw pogrążały się w ciemnościach te, które były za nim, potem zaś, gdy zmienił kierunek i zawrócił, wyłączały się te, które wcześniej znajdowały się przed nim. I – co ciekawe – gasły najprędzej te, które znajdowały się od Maćka najdalej, a więc te, które były położone na jednym i na drugim końcu ulicy. On zaś znajdował się jakoś w połowie odległości między oboma krańcami. I tak, stopniowo, droga stawał się obca i mroczna, prawie nierozpoznawalna jako coś, którędy się idzie. A wraz z nadejściem nocy, zgęstniała również mgła, stając się z wolna dominującym elementem tego przedgórskiego krajobrazu. Już nie tylko nie zauważało się latarni, ani gruntu, który się ma pod stopami, ale – i więcej nawet – nie widać było poszczególnych zagród wraz z opłotkami. A gdy się podchodziło do ogrodzenia, a właściwie… do miejsca, w którym powinno się ono znajdować, ze zdziwieniem, a nawet i z przerażeniem odkrywało się wolną, pustą i zaskakująco zimną przestrzeń. Mgła się co prawda cofała, bawiąc się z przybyszem, ale strach było pomyśleć, jak wielką i głuchą otchłań skrywa... i co w niej już przepadło. Aż nawet i by się chciało zapytać, gdzież są ci wszyscy ludzie, gdzież ich zwierzęta oraz domostwa, które tu jeszcze przed sekundą stały?
A właśnie, właśnie... Mówiąc o zwierzętach, nie wolno nam pominąć faktu, iż od samego początku w tej akurat części wsi nic nie muczało, nie miauczało ani nie szczekało, co było zupełnie nietypowe dla beskidzkich przedgórzy. „Dlaczego wcześniej tej ciszy nie zauważyłem” – pomyślał. I zwątpił, krocząc nadal na oślep.
I tak szedł, szedł, aż w końcu dotarł do jedynego, widocznego jeszcze domu, stojącego przy jedynej latarni, która wciąż dawała światło. Nie namyślając się zbyt wiele, podreptał ku uchylonym na oścież drzwiom. I w tym momencie jego wzrok spotkał się z czyimiś ślepiami, które go od strony sieni przywitały i zahipnotyzowały. Jakaś nieludzko wyglądająca kobieta, stojąca na progu tej ponurej chatynki, chciała go „tylko”... załaskotać, zagilgotać go chciała na śmierć, swoimi kościstymi szponami. Bowiem to łaskotanie właśnie było najbardziej typową, a jednocześnie na wskroś oryginalną formą aktywności pewnych złośliwych, starosłowiańskich istot, do których z całą pewnością zaliczała się i ta stara. I poczuł, że jakaś moc magnetyczna, na siłę, wpycha go do posępnego i zawilgoconego wnętrza, zatrzaskując za nim potężne wrota.
Wnet mgły spowiły kontury tajemniczej chałupinki, czyniąc ją zupełnie niewidzialną i jak gdyby nigdy nieistniejącą. I w końcu też zgasła latarnia – ostatnia latarnia przy Łańskiej Dolince.

Added in 2 minutes 13 seconds:
*** horror, fantastyka, folklor, miniatura, klimaty rustykalne i górskie, współczesność, wędrowanie ***

Added in 12 minutes 10 seconds:
Zanim coś napiszecie... powiem tylko tyle, że... kurczę, bardzo trudno poprawia się stare teksty. Ten był jednym z pierwszych, jakie w ogóle napisałem. I gdybym miał nad nim pracować niejako "na świeżo", "na gorąco", "od nowa", "od zera", "od początku"... to wyglądałby on zapewne zupełnie, zupełnie inaczej. Okej, tak czy siak, "reszta nie jest milczeniem, ale należy do mnie"; chciałem to tylko Wam wyjaśnić. To tyle ode mnie. Dzięki za uwagę. :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”