Morskie Oko – współcześnie...
Zanosiło się na tęgą imprezę. Naszą odyseję rozpoczęliśmy bowiem wcześnie rano, a zamierzaliśmy zakończyć w nocy lub nawet nad ranem, dnia następnego. I właśnie teraz osiągnęliśmy półmetek i jednocześnie nasz pierwszorzędny cel: Morskie Oko – mały browar, położony po czeskiej stronie. Celem drugorzędnym natomiast miał być nieco zakrapiany powrót do Polski, kończący się happy endem. Dodam, że szliśmy przez góry... no i oczywiście pieszo.
Tymczasem bawiliśmy (się) w najprawdziwszym piwnym raju. I właśnie w czasie, kiedy Adaś otwierał z psykiem pierwszą buteleczkę ciemnego, pięcioprocentowego Opata číslo pět, którego zapach wydał mi się od razu dziwnie podejrzany, ja akurat raczyłem się trzecim z rzędu Morskim číslo tři – sztandarowym, a porządnie schłodzonym wyrobem z Jabłonkowa.
Degustacja trwała oczywiście na miejscu, w budynku zakładu, w którym byliśmy owego dnia jedynymi zwiedzającymi. Być może podczas lata sytuacja wyglądałaby nieco inaczej (no i oczywiście gorzej), ale teraz, zimą – i to na dodatek podczas śnieżnej burzy – mogliśmy do woli napawać się pustymi i bezkresnymi przestrzeniami, pełnymi wysterylizowanego sprzętu – ogromnymi zbiornikami fermentacyjnymi ze stali nierdzewnej oraz zabytkowymi kadziami starszych generacji.
Delikatne „instrumenta”, o których tu mowa, wraz z całym osprzętem, zdawały się dosłownie żyć jakimś własnym, wewnętrznym życiem, dokoła zaś roztaczała się ta finezyjna, fantastyczna i do głębi przeszywająca woń: złocistego trunku, drożdży piwowarskich, chmielnych eliksirów, słodowych ekstraktów, wywarów z jęczmienia i pszenicy, moczopędnych mikstur.
Aż mnie od tego niuchania normalnie przypiliło. I musiałem pognać na stronę. (Tak po prawdzie to wolałbym sobie, stojąc pod drzewkiem, lać gdzieś na świeżym powietrzu. Ten zew wolności jest – podobnie jak seks – po prostu nie do opisania, jest największą rozkoszą prawdziwego faceta). Chwilę trwało zanim pozbyłem się niechcianego balastu, choć na kackupę było póki co za wcześnie. I już byłem na finiszu, już ostatnie krople potu oraz uryny z siebie wyduszałem, gdy wtem... usłyszałem, jak dwóch frędzlowatych dupojadów wtacza się do kibla. Potem zapadła nagle cisza. A jeszcze potem poleciało (sam nie wiem, co poleciało) w języku, pochodzenia ziemskiego (albo i nie):
– FFF pi tu pi tu FFF.
– SSS pi tu pi tu SSS.
Efekt tej gadki szmatki był taki, że poczułem się, jakbym był na cyku – i to jeszcze przed południem. Na domiar złego śmiertelnie się wystraszyłem i zapragnąłem jak najszybciej opuścić to nawiedzone město. Wróciliśmy więc z Adasiem na szlak „bojowy”, biegnący w kierunku granicy i potem jeszcze dalej – do Wisły, Trzech Kopców, Chaty Wuja Toma i w końcu aż do Jaworza.
***
Po chwili gdzieś na trasie...
Po dwóch godzinach z hakiem ujrzeliśmy za sobą dziwne światło. Nie powiem dokładnie, co to było, choć na głowie mieliśmy latarki, a w dupie oczy, ale do łba mi wpadło, że może to UFO. Następnie spostrzegliśmy wojskowe helikoptery, które w szyku bojowym pognały w stronę Jabłonkowa. Nie cierpię prawdę mówiąc, kiedy coś odrywa mnie od tych niekończących się, dalekobieżnych szlaków, nadmiernie absorbując uwagę. I teraz te hałasy i te światła mogłem po prostu zignorować. Niestety na łbie miałem jeszcze gadułę Adasia, który zdobywał właśnie, niedostępny dla zwykłych śmiertelników, szczyt słowotoku.
– Stary, ja po dziesiątym piwku witam się z duchami przodków – próbowałem go zagłuszyć.
(A swoją drogą... zdążyło mi po drodze przemknąć parę sztuk pacanocapów, żółwiopredatorów, pawiokruków, protoknurów, sarnosłoni, jeleniokosów oraz po jednym egzemplarzu antylopomewy i świstakuptaku. Zaobserwowałem też łosiożmija i szczurorysia oraz wszystkie inne zwierzątka, pojawiające się – o ile dobrze pamiętam – w mitologii starożytnych Ślązaków opolskich z Klisina).
– A kamarád – jak zwykle – pieprzył mi coś o indeksowaniu stron internetowych, więc go złoiłem:
– No dajże spokój, Adasiu! Naprawdę musimy przyłazić aż tutaj, by sobie pogadać o jakiś tam zafajdanym indeksowaniu? Dlaczego nie rozmawiamy na przykład o estetyce krajobrazu? Ą, ę!
– Ę, ą, Maciusiu, ę, ą – przytaknął kulturalny Adaś, a zrobił to w tak delikatny sposób, jakbyśmy co najmniej byli na podsłuchu.
***
Po parunastu minutach w dendrosferze...
A czas mijał szybko i przyjemnie. I sam nie wiem, kiedy i w jaki sposób zdołałem wydoić cały, jakże pakowny plecak piwa. Zaiste! Kozak ze mnie! Nie ma co!
...
– Czy myśmy się przypadkiem nie zgubili? – rzuciłem po niejakiej fermacie, dopijając zimnego browca.
Zaniepokoiło mnie bowiem, że taki towarzyski gość, jakim jest Adaś, milczy, a milczy już od ładnych dwudziestu minutołyków, psyków. No więc czekałem na odpowiedź, ale ta, jak na złość, nie nadchodziła; zaś jedyne, co można było teraz usłyszeć – to przeraźliwe, posępne wycie lodowatego, nieomal arktycznego wichru. Postanowiłem więc niezłomnie, że spróbuję ponownie:
– Wiesz mniej więcej, gdzie jesteśmy? No dajże spokój, stareńki, nie wygłupiaj się i powiedz, gdzie jesteśmy!
– I znowu to samo – nic, tylko ta głucha, przerażająca cisza i zawodzenie wichru, szalejącego nocą w koronach ośnieżonych, istebniańskich świerków – o, jakże dostojnych i zacnych pomników przyrody! Zaglądając w paszczę, bombardującego białym pyłem, śnieżnego szaleństwa, na próżno oglądałem się za siebie i wytężałem wzrok. Z otchłani szarej nicości, z biało-czarnych czeluści zimowego piekła nie dotarł do mnie ani jeden dźwięk, ani jedno słowo nie nadpłynęło, nie nadleciał ani jeden, choćby i zdławiony krzyk. Żadnych kroków nie posłyszałem. I już miałem się cofnąć, już miałem zawrócić, gdy wtem... zadrżała ziemia, a z chaszczy wypełzło gigantyczne i obleśne monstrum, trochę tylko podobne do mojego druha. To coś posiadało macki i rogi, miało zęby, a nawet szpony, w których dzierżyło butelkę Opata. I było krwiożerczą bestią, której zielonkawoszare cielsko stanowiła w głównej mierze buchająca na wszystkie strony, kipiąca, parująca, wszechobecna galareta. Jedynie oczy wydały mi się zrazu ludzkie i dziwnie znajome, a znajome aż do tego stopnia, że wkrótce udało mi się nawet zdobyć na odwagę, na jakąś namiastkę męstwa. I zawołałem donośnie, choć „oczywista” na próżno:
– To ty, Adaśko?
A wicher zdawał mi się odpowiadać:
– No coś ty, ślepy? Na imię ma żelatyna. A toto je stará kurva!
Z minuty na minutę, z sekundy na sekundę sytuacja stawała się beznadziejna, a próba dialogu z potworem bezcelowa. Kiedy więc kreatura zbliżyła się na wyciągnięcie dłoni, zamarłem, zastygłem. I zamknąłem ze strachu swe powieki, po czym zupełnie straciłem przytomność.
***
W śmiertelnie niebezpiecznej zonie „nie ma w pobliżu Żabki dwadzieścia cztery godziny na ha”...
Obudziłem się po jakimś czasie w tajnym laboratorium wojskowym, z którego już raczej żywy nie wyjdę. I choć to niewielkie pocieszenie jest, to jednak – koniec końców – cieszę się, że nie zbrukałem swych trzewi obcym i plugawym smakiem Opata číslo pět.
Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost
2I tutaj mamy przykład co alkohol robi z ludźmi, opowiadanko spoko, dzięki za podzielenie się o/
Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost
3Dzięki Skylord. Jak to mówią "oto są skutki picia wódki (albo piwa, jak ktoś woli)". 

Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost
4I znów, jak to zazwyczaj u Maćka - fajna rzecz
Konstrukcyjnie to opowiadanie odrobinę mi przypomina twoje wcześniejsze "Bucze..." - tak samo, z początku wydaje się, że będzie o czymś zupełnie innym, a dopiero końcówka wywala wszystko do góry nogami; lubię takie myki, bardzo to jest na plus
Stylistycznie - tekst też bardzo w porządku, ale jednak nie aż tak rozbuchany i barokowy, jak większość z tych, które czytałam wcześniej. Ale właściwie - tutaj może taka rozpasana opisowość i przymiotnikowość aż tak by nie pasowały; dobrze jest, jak jest
To: 
O neologizmach już mi się nawet nie chce wspominać, bo i jak poprzednio - w punkt, a łosiożmij jest wręcz urzekający
Na minus - co ty, chłopie, masz z tymi fekaliami ostatnio?
Cały akapit moczowo-wydalniczy to wycięcia, i to już! :wink:


Stylistycznie - tekst też bardzo w porządku, ale jednak nie aż tak rozbuchany i barokowy, jak większość z tych, które czytałam wcześniej. Ale właściwie - tutaj może taka rozpasana opisowość i przymiotnikowość aż tak by nie pasowały; dobrze jest, jak jest

w pierwszej chwili wydało mi się jakieś takie jakby Dukajowatemaciekzolnowski pisze: Z otchłani szarej nicości, z biało-czarnych czeluści zimowego piekła nie dotarł do mnie ani jeden dźwięk, ani jedno słowo nie nadpłynęło, nie nadleciał ani jeden, choćby i zdławiony krzyk. Żadnych kroków nie posłyszałem. I już miałem się cofnąć, już miałem zawrócić, gdy wtem... zadrżała ziemia, a z chaszczy wypełzło gigantyczne i obleśne monstrum, trochę tylko podobne do mojego druha.

O neologizmach już mi się nawet nie chce wspominać, bo i jak poprzednio - w punkt, a łosiożmij jest wręcz urzekający

Na minus - co ty, chłopie, masz z tymi fekaliami ostatnio?

Dobra architektura nie ma narodowości.
s
s
Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost
5Dzięki, miło mi, Isabel. 
"Na minus - co ty, chłopie, masz z tymi fekaliami ostatnio?" - A tak, też to zauważyłem. Cóż za zbieżność! Dwa podobne pod tym względem teksty, wstawione jeden po drugim. Obiecuję poprawę, obiecuję wyzwolić się ze złych moc(z)y.
"Stylistycznie - tekst też bardzo w porządku". - Starałem się, aby wszystko było w miarę spójne (zarówno klimat, jak i stylistyka). "Bucze..." wspomniane przez Ciebie - to nic innego jak patchwork, złożony z trzech, różniących się diametralnie od siebie i następujących po sobie, opowiastek.

"Na minus - co ty, chłopie, masz z tymi fekaliami ostatnio?" - A tak, też to zauważyłem. Cóż za zbieżność! Dwa podobne pod tym względem teksty, wstawione jeden po drugim. Obiecuję poprawę, obiecuję wyzwolić się ze złych moc(z)y.
"Stylistycznie - tekst też bardzo w porządku". - Starałem się, aby wszystko było w miarę spójne (zarówno klimat, jak i stylistyka). "Bucze..." wspomniane przez Ciebie - to nic innego jak patchwork, złożony z trzech, różniących się diametralnie od siebie i następujących po sobie, opowiastek.
Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost
7
